-
Zawartość
646 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
6
Wszystko napisane przez Zodiak
-
Przodkowie... Za co? Za co, kurwa? Mrucząc pod nosem i kręcąc głową, weszłam na prom. Od razu skierowałam się do Jonathana. - Co jest bliżej? Noveria, czy ta planeta, o której wspominałeś?
-
Błyskawicznie złapałam ją za głowę i spojrzałam... wróć. Przystawiłam jej hełm do czoła. Cholera, co to za szkło, że nawet z takiej odległości nie widać jej twarzy? Z czego ci quarianie je robią? - Nie wystraszyłam się! Jasne?! Zobaczyłam to coś i od razu postanowiłam zabić! Nie zauważyłam, że nie żyje!
-
- Znalazłaś coś ciekawego? - spytałam aż zaciekawiona.
-
[Fakt, mój błąd. Przepraszam] - Że co? Jasna cholera... Daleko ta planeta? No to już się zaczyna robić strasznie dziwne... i podejrzane. Najpierw ten statek, teraz to? Już mi się niedobrze robi, a to kiepski znak. - Dobra, zapiszemy pozycję tego wraku na naszej mapie galaktyki i tu wrócimy. A teraz wracamy do promu. Już!
-
[Okey... Warto było wspomnieć, że jest martwe. Niby szczegół, ale ważny.] - Co? Ja... nie zauważyłam, że był martwy. Szlag. Nieważne. Ważne, że to coś W ogóle tu było. Wracamy na prom, podejrzewam, ze jest tu tego więcej,a sam statek... nie przewoził niczego cennego. Tak, wracamy!
-
- O jasna.... - cofnęłam się, odskakując. Uniosłam phaestona i zaczęłam strzelać w to... coś całą serią. - Tarsh! Do mnie! Już! Cokolwiek to było, nie było przyjazne... i paskudniejsze od najbrzydszego kroganina... Przodkowie, co to za cholerstwo?
-
- Uroczy wystrój - skwitowałam, patrząc na przelatującego obok mnie żołnierza. Oj, jest gorzej niż mi się wydawało. Gdyby to była zwykła pułapka, nikt nie zostawiłby ciał ot tak, na widoku. O nie. Instynkt podpowiada mi, że coś tu jest baaardzo nie tak. - Trzymać broń w pogotowiu i bądźcie przygotowani na KAŻDĄ ewentualność - rozkazałam, zaglądając przez kolejne drzwi.
-
[stary, ja rozumiem małą ilość czasu... Ale ty tu jesteś MG, nie ja. Weź pisz, co się dzieje, a nie same dialogi. Oczywistym jest, że Phraxia cały czas ich tam prowadzi.]
-
- W ładowni? - Przewròciłam oczsmi. - Coś specjalnego moze tez być w kajjucie kapitana. Coś mi jednak mòwi, że trzeba zejść do ładowni.
-
- Mam to gdzieś - powiedziałam, idąc wgłąb statku, mając broń w gotowości. - A ty, Dora... Zobaczysz, zabiorę ci wszystkie kredyty!
-
Teraz to z pewnością wiem, ze to pułapka. Po co ja się na to zgodziłam? Dlaczego nie powiedziałam im, żeby poszli sami? Po jaką cholerę sama zeszłam z promu. - Tak, to z pewnością pułapka - powiedziałam na kanale. - Jak coś się stanie, szorujecie kibel gołymi rękami. Wszyscy.
-
- No to wychodzimy. - Założyłam hełm. Drzwi naszego promu otworzyły się i wyskoczyłam na wrak turiańskiego statku. Zapewne handlowego, transportującego vluskich bankierów.
-
- Bez ciebie? Jeszcze się pytasz? Wreszcie obędzie się bez jojczenia - zaśmiałam się. - Dobra... Ja wychodzę pierwsza, Tarsh za mną, a ty, Dora, na końcu. Jakieś pytania?
-
- Idziesz, Jon? - spytałam człowieka. - Czy przewidujesz, że będzie trzeba szybko uciekać?
-
Pokręciłam głową, mrucząc pod nosem i poszłam do naszej prowizorycznej zbrojowni. Zdjęłam swoje zwykłe ubranie i zaczęłam zakładać moją czarną zbroję, nie mogło tu też zabraknąć moich czerwonych chust. Po co mi one? Żeby wyróżniać się, szczególnie na tle wszystkich innych turian. Sprawdziłam moje zielone omni-ostrze, długie na około pół metra i specjalnie zaostrzone. Wzięłam też mój wierny, wysłużony karabin phaestron, wzmocniony przedłużoną lufą oraz pistolem maszynowy P-12 szarańcza. Sprawdziłam, czy gładko się rozkładają i założyłam je, byłam gotowa.
-
- Otaczają mnie idioci... - Załamałam ręce. - Dobra, niech wam będzie. Dokuj!
-
- No jasne. - Pacnęłam się w głowę. - Bo po chuj kierować się zdrowym rozsądkiem? A ty, Tarsh?
-
[Dora to quarianka ] - Spokój mi tu - powiedziałam twardo. - Nie życzę sobie burd na pokładzie, ale jak zejdziemy, to jestem gotowa robić zakłady! Ha! No dobra, głosujemy: Kto jest za tym, żeby zejść na pokład? Zaraz... Dora, chodź do kokpitu! - zawołałam quariankę przez interkom.
-
Moment konsternacji. Hm, dodatkowe kredyty zawsze spoko. Mamony nigdy za wiele, jak mawiał mój znajomy volus. Ale z drugiej strony to mi śmierdzi pułapką. I to bardzo. Spojrzałam na Jonathana. Umiał sobie radzić, razem wychodziliśmy z niezłych bagien. Nie wspominając o Tarsh'sie i Dorze. Jednak wciąż mam złe przeczucia. - No nie wiem - stwierdziłam. - Śmierdzi mi to pułapką. Jak wejdziemy na pokład, wybuchnie, albo włączą się systemy bezpieczeństwa... To by było w stylu Zaćmienia.
-
Spojrzalam na niego jak na idiote. - I... co w związku z tym? Naprawde mamy ważniejsze sprawy na głowie. - Klepnęłam go w plecy. - Co w nim takiego wyjatkowego?
-
[ŻniwiarzOM... no chyba, że... "Jestę Żniwiarzę" ] Pokręciłam głową i wstałam. Dureń... nigdy się nie nauczy. - PhraxiO - zawołałam, akcentując końcówkę imienia. - Mam na imię Phraxia, nie Phraxii! Co jest grane? Podeszłam do kokpitu i spojrzałam na tą łysą... jak inni ludzie go nazywali? Łysą pałą? Coś w tym rodzaju.
-
Godrku... Cóż ja takiego uczyniłem? Plugastwo. Czarnoksięskie sztuczki! Abominacja... A może to iluzja? Paskudny trick głosów, które słyszę. Wielce prawdopodobne... Choć z drugiej strony to pierwsze takie zdarzenia odkąd zacząłem słyszeć głosy. Powstałem dumnie z klęczek i uniosłem swoją halabardę, jednocześnie mrucząc krótką modlitwę pod nosem. Wolałem nie rzucać się wprost na ohydne stworzenie. To może być pułapka. Może... Może rzuciłbym się na niewinne stworzenie? - Topielcze! - zawołałem. - Kim jesteś, i co pozwala ci przebywać tu, w domenie żywych?!
-
Wstałem, usiadłem na łóżku i zacząłem masować szponami bolącą głowę. Miałem powoli dosyć. Od dziesięciu lat nieprzerwane piekło... "Przyjdzie" Dokąd? To pytanie dręczyło mnie równie mocno, jak głos, który to mówił. Wstałem i rozciągnąłem się. Rozejrzałem po pokoju w gospodzie w tym całym Ponyville. Urokliwe miejsce, ale zbyt... miękki i kolorowe. Przywykłem do nieco bardziej szorstkich warunków. Choć ani tu, ani w domu nie mogłem się dobrze wyspać. Ubrałem swój pancerz i zabrałem moje złoto. Wyszedłem z gospody, dziękując za gościnę. Teraz dobrze byłoby pomodlić się w spokoju. Tylko gdzie? mieścina mała, ale kucyki tu są dość żywe i głośne. Chociaż, chyba znam odpowiednie miejsce. Niedaleko miasta jest niewielkie jeziorko. Nie spodziewam się tam tłumów. Wzbiłem się w powietrze i poleciałem w tamtym kierunku.
-
Nie, to nie problem. Poczekam. Teraz przynajmniej wiem, ile czekam. Trochę się niecierpliwiłem przez tę parę dni. Ostatni Mg, do którego składałem podanie zignorował je niemal całkowicie, to dlatego.Ale teraz już wiem i jest OK. Więc do do 1 listopada!