-
Zawartość
645 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
5
Wszystko napisane przez Zodiak
-
- Hmmf - zamyślił się, przestając czyścić kufel. - Zbój-czarownik? Nie słyszałem o nikim takim. Ale gawiedź lubi przesadzać. Zbójów tu pełno, ale o czarowniku żech nie słyszał. Podobno jakiś wyjątkowo zajadły siedzi niedaleko Drakenborgu, jak na ironię. A co do noclegu, szanowny panie, jedna noc kosztuje dwie redańskie korony.
-
Karczmarz - gruby, brodaty, ale mocarnie wyglądający mężczyzna - czyścił właśnie kufel, wzorem wszystkich karczmarzy. Kosił wzrokiem wszystkich gości w karczmie, a sprawiał wrażenie osobnika, który żuje końskie podkowy, gdy nie am co robić. A potem idzie spać na rozżarzone węgle. Mięśnie niczym bycze jądra, rysy twarzy ostre jak brzytwy i broda, w której mógł mieścić się inny świat. Taki właśnie człowiek spojrzał na ciebie z góry, gdy podszedłeś do szynkwasu. - Ta? - spytał niskim, grubym głosem, od którego mogła spokojnie zatrząść się ziemia.
-
- Jak sobie chcesz. - Wzruszyła ramionami i wzięła jeszcze kilka łyków. - No dobrze, wiem jakie rady dać moim ludziom. Hm... Dobrze, już uzgodniliśmy wszystko. Plan ataku ustalimy na miejscu. Tobie radzę zejść do kwater załogi i znaleźć kwaterę 09T. Jest tam jedna wolna prycza. Prześpij się, odpocznij albo zrób sobie dobrze. Tylko nie plącz się pod nogami na statku. No chyba, że... Znasz się na mechanice?
-
- Wy naprawdę ich nie lubicie! Ha, ha! - zarechotała. - Widzę, że masz spore doświadczenie w walce z nimi. Które z nich najlepiej hakować, żeby narobiły jak największych szkód? No i masz jakieś rady dla zwykłych żołnierzy? Zwyczajnych strzelców? Paraxia podeszła do jakiejś szafki... i wyciągnęła butelkę. Odkorkowała ją i upiła kilka łyków. - Turiańska brandy. Napijesz się?
-
- W zasadzie wyruszać możemy już dziś. Mam co chciałam z Omegi, a nawet więcej. - Uśmiechnęła się w twoją stronę. - Problem stanowią sami syntetycy. Nie wiemy jakimi siłami dysponują. Wiemy, ze jest ich dużo. Nawet bardzo. Spodziewałabym się wręcz jakich ciężkich jednostek. Wpatrzyła się w mapę. Przez chwilę nie odzywała się, milczała w głębokiej zadumie. - Ty jesteś ekspertem - odezwała się w końcu. - Czego powinniśmy się spodziewać?
-
- Najlepsza na Omedze przystań najemników, niech mnie szlag trafi! Czarne Księżyce jak widać były dość mieszana ekipą, zrzeszającą ludzi, turian, batarian, krogan, salarian. A teraz też quarianina. No... Poniekąd. Najemnicy a to grali w karty, siłowali się, obgadywali jakieś plany, pili różne trunki i ćwiczyli na prowizorycznej strzelnicy. Byli tam biotycy, technicy, szpiedzy, szturmowcy, inżynierowie i cała masa innych specjalizacji. Dość kolorowa ekipa, nawet pomimo czarnych pancerzy. Paraxia poprowadziła cię pomiędzy najemnikami, którzy zwracali na ciebie średnia uwagę. Zaprowadziła cię na pokład - dość ciekawie urządzonej - fregaty. A konkretnie do pokoju obrad, z mapą Galaktyki. Tam na sporym wyświetlaczu zaznaczona była Omega i wymieniona przez Paraxię asteroida, odległa o jakieś dwa układy. - Tutaj się te puszki zadekowały, chcemy je wykurzyć. Celem jest zhakowanie możliwie jak najwięcej zaawansowanych systemów i eliminacja syntetyków. Zniszczenie ośrodka nie wchodzi w grę. Rozumiesz do czego piję? Gdybyś natrafił na protokół samozniszczenia, trzymaj się od niego z dala.
-
Rozmowa ciągnęła się dalej w tym kierunku, kiedy śmigłowiec leciał przez boczne tunele powietrzne. Paraxia i Agrash sprawiali wrażenie dowodzących w tej ekipie. Rozmowa z nimi była trudna, bo temat "inności" całkowicie ich pochłonął. Agrash rozgadał się o genofagium, a Paraxia a nie szanowaniu turian. Ci dopiero mieli problemy. W każdym razie, lot trwał jeszcze około pół godziny. Potem dolecieliście do czegoś, co przypominało bazę najemników. Znajdowała się w dokach. Wyszliście ze śmigłowca i skierowaliście się do kwater najemników. Stały tam wysokie prycze, szafki z bronią i inny skrzynie. Najemnicy mieli się zdaje własną fregatę. - Witaj w tymczasowej bazie Czarnych Księżyców! - z dumą powiedziała Paraxia.
-
- Zajmujesz się zabójstwami na zlecenie? Chodzi o osobnika wyjątkowo odrażającego i nad wyraz plugawego. Czarownik - watażka bez krzty sumienia ni honoru. Swoją paskudną osobą urąga mieszańcom tego wspaniałego miasta i okolicznych ziem. - Przerwał i skrzywił się, po czym wrócił do rozmowy. - Oferuję 500 novigradzkich koron za jego głowę. Bójka obok skończyła się. Zdaje się śmiercią jednego z osiłków. Kilu tęższych chłopów wyniosło go z karczmy. Drugi miał tak rozkwaszoną twarz, że z trudem można go było nazwać człowiekiem.
-
Jegomość podrapał się po brodzie. Milczał przez dłuższą chwilę i wpatrywał się niby w walkę, ale widziałeś, że jego wzrok sięga o wiele dalej. Tam, gdzie żadne ludzkie oko nie jest w stanie patrzeć. - Interesuje was praca, panie najemniku? - zapytał, nie odpowiadając na pytanie. - Mam tu dobrze płatne zlecenie, wprost idealne dla miecza do wynajęcia.
-
Wsiedliście do śmigłowca i odlecieliście cholera wie gdzie. W środku było jeszcze kilku ludzi i turian w czarnych zbrojach. Wydawali się jakąś organizacją najemniczą albo paramilitarną. Choć raczej stawiałeś na to pierwsze. Ich broń była w bardzo dobrym stanie. Była standardowa - ot, karabiny szturmowe typu Mściciel oraz Predatory. Pilotem śmigłowca był chyba salarianin. To ci wesoła gromadka. Usiedliście w ładowni, gdzie zagadała cię Paraxia. - Chcemy wykończyć gethy, które zagnieździły się na jednej z asteroid. Cholery stwarzają problem, ale jest ich za dużo na konwencjonalną walkę. Musimy je wykończyć w inny sposób. Hakowanie jest oczywistym wyjściem.
-
Spojrzał na ciebie i przeszył wzrokiem, przyprawiając cię o ciarki. Potem podał ci butelkę z winem, a sam napił się prosto z drugiej, którą złapał w locie. Oparł się jedną ręką na łokciu i stuka palcami drugiej o blat stołu. - Hołota - stwierdził. Głos miał zimny i nieprzyjemny. - Nie uważasz? Bród, smród barbarzyństwo i chamstwo. Cała gawiedź w jednym zdaniu. Ale widzę, że waszmość z wyższych sfer. Albo przynajmniej wystarczająco rozgarnięty. To oczywiste, nie widzę w twojej twarzy typowego idioty - osiłka.
-
Musiałeś zepchnąć sobie z drogi kilku pijaczków, którzy i tak na wiele uwagi nie zasługiwali. W powietrzu śmignęła butelka wina. Odruchowo schyliłeś się i uniknąłeś uderzenia, ale wino poleciało w odzianego na czarno osobnika. Już myślałeś, że typ dostanie w łeb, ale ten jednym szybkim ruchem złapał butelkę i odłożył na stół. Nawet nie mrugnąl ogiem, dalej patrzył znudzonym wzrokiem na bitkę. Zauważył, że idziesz w jego stronę i podsunął ci krzesło.
-
Kilku chłystków przy jednym ze stołów głośno i dobitnie oświadczało, że pokona okolicznego smoka. Jednak sądząc po ich stroju, zapachu i opróżnionych gąsiorkach wódy smokiem był zapewne jakiś byle tur. Dwóch osiłków zaczęło wyzywać swoje matki i ich matki i całe pokolenia wstecz. Naturalnie doszło do bitki. Zaczęło się tłuczenie po gębach i zakłady. Goście rzucili się do gwizdania i kibicowania, bo rozrywka była przednia. Jednak jedna osoba nie była zainteresowana walką. Siedział w kącie, odziany na czarno ze złotym łańcuchem i ogromnym sygnetem. Był łysy i dziwnie patrzyło mu z oczu. Uniósł lampkę wina i upił kilka łyków. Spojrzał na ciebie, prosto w oczy. Patrzył przez chwilę, a potem skupił wzrok na tłumie, dopingującym walkę.
-
- Tak jest, Agrash. On teraz pracuje dla nas. Przyda się. A tymczasem musimy zaczekać na śmigłowiec. Prawie udało ci się mi przeszkodzić - zwróciła się do ciebie. - Wrobiłaś go w hakowanie gethów? - "Wrobiłaś" to takie nieprzyjemne słowo. "Zachęciłam" to lepsze określenie. Przez dłuższą chwilę czekaliście, nic nie robiąc. Agrash stał jak posąg z założonymi rękami, a Paraxia usiadła na skrzynce i przeglądała extranet. Po kilkudziesięciu minutach usłyszałeś hałas, który zaczął się zbliżać. Warkot silników, nie mogłeś się pomylić. Z jednego z bocznych tuneli powietrznych nadleciał sporej wielkości śmigłowiec. Podleciał bliżej dachu, zwiewając ci kaptur z głowy. Drzwi otwarły się, a tam człowiek w granatowej zbroi i z hełmem na głowie dał wam znak, abyście wsiedli.
-
Uścisnęła twoją dłoń, swoją pazurzastą i szorstką. Chyba cię zadrapała. I musiałeś jej przyznać, że miała siłę. Przynajmniej w ręce. Następnie klepnęła cię w ramię. - No, a teraz wracamy. Tylko nie prowokuj Agrash'a. Nie gwarantuję, że nie zrobi ci krzywdy, jeśli będziesz mu za bardzo pyskował. Wkurzony jest na ciebie, ale nie martw się, to nie tępy kroganin, który służy jedynie za broń. Wystarczy, że nie będziesz mu wchodził w drogę, a on da ci spokój. Wróciłeś z nią po schodach. Tam czekał już Agrash z gotową strzelbą. - Skończyłaś... Zaraz. co do... No chyba sobie jaja robisz... Chwila, chwila... Kurwa, quarianin?
-
- Zawsze jest druga szansa - powiedziała i podeszła bliżej. Rozwinęła swoje omni-ostrze, długie chyba na pół metra. Wyciągnęła ostrze w twoją stronę i już byłeś pewien swojego losu... lecz pomyliłeś się. Gdyż ona jedynie ściągnęła ci kaptur z głowy. Spojrzała na twoją twarz ze zdziwieniem. - Ty... Ty nie jesteś człowiekiem. Czym ty... Zaraz. Czy to możliwe... Jesteś quarianinem?
-
- Już lecisz? Jeszcze nie skończyliśmy! - zawołała za tobą turianka. Wbiegła za tobą na klatkę, ale nie strzelała. Schodziła powoli za tobą. - Nic do ciebie nie mam, człowieku, ale ty pierwszy zaatakowałeś. Chciałam dać ci szansę, ale teraz musisz zostać ukarany. Sięgnęła do pasa i wyciągnęła... granat. Rzuciła go, jednak nie w ciebie. Rzuciła go za ciebie. Wybuch zniszczył zardzewiałe schody, odcinając ci drogę ucieczki. - A może mnie przekonasz, żebym dała ci drugą szansę?
-
Biotyczna kola uderzyła kroganina w głowę, przez co ten musiał cofnąć się o parę kroków, nie mogąc wystrzelić ze strzelby. Jednak turianka mogła wystrzelić z Falangi. Mało tego. Poczułeś krótki, ale przeszywający ból. Głównie na ręce, gdzie był omni-klucz. Urządzenie zaczęło skrzyć, gdy potraktowała cię przeciążeniem. Zniszczyła ci tarczę i zaczęła strzelać. Jej pistolet się przegrzał, jednak zdążyła jeszcze wystrzelić jeden pocisk, który lekko zranił cię w ramię. Tylko powierzchownie, lecz rana bolała złośliwie.
-
Turianka rzuciła się w bok, unikając ataku przeciążeniem. Uniknęła też kilka strzałów, za to sięgnęły ją dwa, mocno uszkadzając jej tarczę. Sama zaczęła strzelać do ciebie z falangi, która - po dźwięku i samych strzałach - była ulepszona, jak stwierdziłeś. Nie trafił cię jednak żaden. To jednak nie powód do radości. Zignorowanie krognina było błędem. Szarża cię sięgnęła, a kroganin uderzył głową, wybijając powietrze z płuc. Na szczęście nie spadłeś ze schodów. Zatrzymałeś się jednak boleśnie na barierce,w wgniatając ją. Chyba żadne kości ci nie popękały, ale ból zmusił cię do zgięcia się w pół. Tytanicznym wysiłkiem nie padłeś na ziemię. Jednak wciąż stałeś. I żyłeś.
-
Postać upadła na ziemię, jej omni klucz trzasnął i się wyłączył. Kroganin poderwał się i chciał strzelić, ale zorientował się, że jesteś za daleko, aby strzał był efektywny. Wycelował broń i nie spuszczał z ciebie oka. Widać, że to nie byle tępak z Krwawej Hordy. Zakapturzona postać wstała i zrzuciła płaszcz. Turianka miała na sobie ciemną zbroję ze złoto-żółtymi elementami i białymi diodami. Na twarzy miała złote tatuaże w fantazyjnym turianskim wzorze. Twój atak nie wyprowadził jej z równowagi, nie wkurzył. Stała spokojnie i patrzyła na ciebie chłodno. - No proszę, przyszedłeś za nami, aż tutaj. A myślałam, że zgubiłam cię w tłumie. Czyżbym zepsuła ci dzień? - Uśmiechnęła się szyderczo.
-
Siedziałeś właśnie w karczmie o wdzięcznej nazwie "Pod Lisem". Mimo, że nie był to zbyt luksusowy lokal to cieszył się w miarę pozytywną sytuacją w stolicy. Gości był o tu dużo, z rożnych stanów, jednak gościli tu głównie mniej zamożni kupcy i rzemieślnicy. W karczmie panował przyjemny półmrok. Zapach piwa, kiszonej kapusty i pieczonego mięsa przyjemnie drażnił nozdrza. Było dość tłoczno, był wieczór. Przy ławach zasiadało mnóstwo ludzi, gawędząc o polityce, pogodzie i podatkach. Dziewki roznosiły jedzenie, chichocząc, gdy ktoś uszczypał je w tyłek i udając, że się opierają. Ty zaś siedziałeś w kącie, sam przy jednym ze stolików. Sączyłeś piwo z kufla i jadłeś pieczoną kiełbasę w kapuście. Podeszła do ciebie niezwykle piersiasta i wcale ładna dziewka, chcąc dolać ci piwa. - Piwa, dobry panie? - spytała z uśmiechem.
-
Kroganin tak krążył. był znudzony, ale jednocześnie ostrożny i uważny. Lustrował otoczenie wzrokiem, cały czas mając strzelbę w pogotowiu. - Tak swoją drogą - zagadał do tajemniczej postaci - to nie miałaś żadnych problemów z tymi plikami? Orach to jakby nie było jeden z oficerów Arii. Dość szybko zajęło ci... - Ktoś załatwił sprawę za mnie - odparła, rozbawionym tonem. - Ktoś hakował to od dłuższej chwili. Nie przeszkadzałam mu, tylko poczekałam, aż zniesie zabezpieczenia. A wtedy ściągnęłam, co miałam ściągnąć. Musiałam też usunąć wszystkie inne pliki... i kredyty z konta Oracha. - Ha, ha, ha, ha! Chciałbym zobaczyć minę tego drugiego hakera! Ha, ha, ha! I Oracha!
-
Schody ciągnęły się w górę i ciągnęły. Wyszedłeś na dach tego budynku. Stamtąd można było zauważyć tunel powietrzny, którym śmigały pojazdy. Neony biły po oczach, ktoś gdzieś krzyczał. Kwintesencja Omegi. Kroganin łaził w kółko mówiąc coś do tajemniczej postaci, która siedziała tyłem do ciebie i robiła coś na swoim omni-kluczu. Kroganin miał czarny pancerz z pomarańczowymi diodami, a w rękach trzymał strzelbę - Claymore. - Długo jeszcze będziesz łapać ten zasięg? Tak jakbyśmy nie mogli tego zrobić z jakiegoś lepszego miejsca... - Musimy zachować dyskrecję. Nie chcę ryzykować, że ktoś nam... przeszkodzi - odpowiedziała postać.
-
Za drzwiami był długi korytarz prowadzący zapewne do części administracyjnej. Na końcu były zepsute rozsuwane drzwi, zza których dochodziły odgłosy rozmowy. Tak, to był twój cel. Z daleka mogłeś rozpoznać gruby, niski krogański głos. Kroganin jednak nie wrzeszczał i nie klął jak to ma w zwyczaju lud z Tuchanki. Drugiej osoby nie mogłeś usłyszeć, pewnie mówiła zbyt cicho, albo kroganin rozmawia przez komunikator. Zbliżyłeś się do drzwi i zauważyłeś, że za nimi nie ma pomieszczenia, a jest klatka schodowa. Odgłosy dobiegały z góry.
-
Skan nie wykazał żadnych zagrożeń, żadnych min czy pułapek. Albo ich rzeczywiście nie było, albo ktoś je nad wyraz dobrze zakamuflował. Wnętrze było ciemne, widziałeś jedynie kształty sporych kontenerów, które zajmowały większość całego miejsca. Tworzyły coś w rodzaju labiryntu, w którym bardzo łatwo było się zgubić, bo twój GPS nie uznawał go jako drogi. Poruszałeś się bardzo powoli i ostrożnie, spodziewając się pułapek lub zasadzki. Kontenery były stare i zapewne zapomniane. Ciekawe, czy coś w nich było. Klucząc pomiędzy nimi wreszcie natrafiłeś na drzwi, prowadzące wgłąb. Może do innej części magazynu.