Skocz do zawartości

Zodiak

Brony
  • Zawartość

    645
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    5

Wszystko napisane przez Zodiak

  1. Juggernaut sprzątnął żołnierza szybciej niż ty powiedziałbyś "Keelah". Jednak żołnierz nieco osłabił mu tarczę. Szerego gethów topniały. Żołnierzy było niewiele, łowców kilku, rakietowców ie było już w ogóle. Paraxia i Mordok wręcz tańczyli z gethami za pomocą swoich ostrzy. Agrash wziął sobie za cel juggernauta. Zaszarżował na niego, niszcząc całkowicie tarczę, a potem zepchnął własnym ciałem na ścianę. Uderzył go głową. Mocno nadwyrężyło to syntetyka, jednak nie unieszkodliwiło. Złapał kroganina, uniósł do góry, uderzył w ścianę i rzucił w walczącą Paraxię i Mordoka. Turianka zdołała odskoczyć, ale Salarianinowi zabrakło sekund i kroganin posłał go na ziemię. Wielki geth zaczął kroczyć ciężko, ale szybko w waszą stronę.
  2. Geth z wyrzutnią rakiet obrócił się w stronę juggernauta i wystrzelił. Rakieta trafiła w głowę syntetyka, mocno nadwyrężając jego tarcze i wybijając go z rytmu. Przerwał ostrzał, co wykorzystała Paraxia, odcinając głowę gethowi-łowcy, oraz hakując zwykłego szturmowca. Ten odwrócił się w... twoją stronę i zaczął ostrzał. Ale nie w ciebie. Pociski trafiły w kolejnego getha łowcę, niwelując jego kamuflaż.
  3. Luna zgłupiała na widok chodzących kości, zaczęła wierzgać, mało nie zrzucając z siebie Sophii. Do ciebie biegł szkielet w obdartych łachmanach z uniesionym zardzewiałym toporkiem, aczkolwiek dziwnie błyszczącym na kolor zielony. Żywy trup, chodzący umarły... horror biegł w twoją stronę, i nie miał dobrych intencji.
  4. Tarcza getha padła, a on sam zaczął się telepać po wstrząsie, kilka strzałów ulepszoną bronią posłało go w niebyt. Ale drugi z łowców wystrzelił w ciebie ze swojej plazmowej strzelby. Twoja tarcza niemal padła, gdy ni stąd głowa getha eksplodowała, przy akompaniamencie ogłuszającego wystrzału z claymora. - Ha! Ha! - wrzasnął Agrash i zaszarżował na kolejne gethy. Paraxia i Mordok wyszli z ukrycia. Najpierw turianka zniszczyła tarcze kilku gethom, a potem we dwoje rzucili się na nie z bronią białą. Mordok zniknął. Paraxia cięła pierwszego getha, kolejnego podpaliła. Juggernaut podszedł na zasięg swojego miotacza plazmowego i zaczął prowadzić średnio celny ostrzał w turiankę.
  5. Sophia była zaskoczona atakiem nawet bardziej niż ty, ale sama popędziła Lunę do galopu. Strzały latały nad uszami jak komary, przecinały powietrze i wbijały się w drzewa. Cienie, to cienie strzelały. Mroczne sylwetki pomiędzy drzewami. Dzierżące łuki bestie o ludzkich kształtach. Galopowaliście pod ostrzałem dobrych kilkaset metrów, gdy twoja kasztanka dostała strzałą w łeb. To stało się od razu, klacz przewróciła się, a ty razem z nią. Przekoziołkowałeś parę metrów i uderzyłeś w drzewo. Boleśnie. Z lasu zaczęły nadbiegać cienie z obnażoną bronią. Nie tylko sylwetki mieli ludzkie. Kości też. Bo byli szkieletami.
  6. - Może pogalopujemy przez las? - zaproponowała Sophia. - Im szybciej się stąd wyrwiemy, tym lepiej. Strasznie tu... cuchnie. W istocie, zapach jaki dało się wyczuć do najprzyjemniejszych nie należał. Można go było porównać do smrodu zgnilizny, krwi i czegoś jeszcze. Czegoś, co... Obok ucha zaszumiała ci strzała. Wbiła się w drzewo, mijając twoją głowę o kilka centymetrów.
  7. Przeciążenie poraziło getha, niszcząc jego tarcze. Paraxia również użyła przeciążenia na jednym ze szturmowców, a ładunek przeskoczył na kolejnych kilka gethów, wyłączając je na moment z walki. Syntetycy otworzyli ostrzał. Schowałeś się za kilkoma skrzyniami, Paraxia razem z Mordokiem schowali się za wiertłem górniczym, a Agrash powoli wycofywał się do tyłu. Rakiety zaczęły śmigać w powietrzu, rozłupując skały i uszkadzając sprzęty. Pociski z karabinów pulsacyjnych śmigały wam nad głowami i obok nich niczym jakieś natrętne owady. Usłyszałeś zbliżających się łowców.
  8. Jazda borem była nieco upiorna. To miejsce było jakieś dziwne, niezwykłe i straszne. Drzewa były sczerniałe, jakby uschłe, a jednak miały liście. Równie ciemne. Odgłosy lasu były całkowicie inne niż normalnie. Nic nie hukało, nic nie buszowało w krzakach. Żadna wiewiórka, czy lis nie mignął między drzewami. Martwa cisza spowijała miejsce. Martwe, ale jednak żywe. Sophia zaczęła rozglądać się nerwowo dookoła, trzymając rękę na głowicy miecza. - Nazwij mnie tchórzem, ale nie podoba mi się tu... Nie było słychać nawet szumu wiatru, a jedynie kroki koni.
  9. Kroganin spojrzał na nadchodzących syntetyków i tylko prychnął. Paraxia wysunęła swoje ostrze, a Mordok obnażył miecz. Agrash spowił się biotyczną barierą, turianka i salarianin przygotowali też omni-klucze. - Najpierw wyeliminujmy te małe. Jakieś ostatnie rady, ekspercie?
  10. Przez pewien czas rozmawiałeś z oficerem o wydarzeniach dzisiejszej nocy. Pegaz cierpliwie słuchał, kiwał głową i był niebywale wręcz uprzejmy i przyjacielski. Dostałeś wodę, a pegaz pytał czy czegoś ci nie trzeba. Zapewniał, ze wszystko jest w porządku i że już są na tropie dwóch psychopatek. Właśnie wtedy na korytarzu hałasy, jakieś krzyki, jakieś awantury. I do pokoju wpadła... ONA. Twoja matka. - Wrecky? Wrecky! - Jak tylko cię spostrzegła, rzuciła się na ciebie i ścisnęła, że aż ci oczy wylazły. - Mo biedaczek!
  11. - Zaczekaj, nie powinniśmy się... I nim Agrash skończył, w oddali tunelu zobaczyłeś światła. Kilkanaście punktów, jakby lamp. Świeciły na niebiesko i zbliżały się w waszą stronę. I jeden większy, czerwony punkt. Kroki, ciężkie. Zbliżały się gethy w asyście juggernauta. Powoli wyłaniały się z ciemności. Było tam kilkanaście zwykłych szturmowców, kilka z wyrzutniami rakiet i chyba jacyś łowcy. Innymi słowy duża grupa.
  12. - To jest to! - krzyknęła raźnie. - Walka z honorem i zasadami! Cholera, lubię cię, Roger. Jak na takiego gapia to jesteś w porządku. A co do wiedźminów... Chciałabym osobiście się przekonać, jacy to oni są naprawdę. I jechaliście kłusem po trakcie do Oxenfurtu. Po dwóch godzinach spokojnej jazdy i rozmowy o wszystkim i niczym, dotarliście na rozwidlenie dróg. Ciężko to było nazwać rozwidleniem. Od brukowanej drogi prowadziła gruntowa droga polna, która wiodła przez jakiś ciemny bór. Sowy hukały, wilcy wyli, a wy byliście piękni i młodzi. Ach, wiadomym było, że mus jechać tamtą drogą, gdyż opodal stał nadgryzione przez ząb czasu znak drogowy: "Do Aryuik".
  13. Całkowicie zignorował twoje gadżet i spojrzał na papiery leżące na stole. - Złapał cię szalony duet Te klacze... Podobno do niczego nie doszło, jednak wiem, ze takie przeżycie może być traumatyczne. Czy chcesz o tym porozmawiać?
  14. Zabrano cię do koszar pałacowych, gdzie mieścił się także posterunek i areszt. Ciebie zaprowadzono do sali przesłuchań .Czystej, schludnej i białej. Normalnie dano by ci metalowe krzesło i stosowano szereg psychologicznych zagrywek, na które i tak byłeś zbyt mądry. Dostałeś miękkie i wygodne krzesło, a oficerem, który cie przesłuchiwał był szaroniebieski pegaz o blond grzywie i fioletowych oczach. - Jak tam? - zapytał przyjaźnie.
  15. I wtedy poczułeś mocne uderzenie czymś ciężkim w głowę. Padłeś na ziemię i przyćmiło cię. Jednak nie straciłeś świadomości całkowicie. Poczułeś, jak ktoś obwiązuje ci róg, krępuje kopyta. - Ty, Bastet! - usłyszałeś głos klaczy. - To co z nim robimy? Robimy to tutaj? - Gapił się na moje ulubione graffiti - powiedziała klacz, która to niby płakała. - Zrobię mu takie bobo, że będzie piszczał jak kurak!
  16. Na końcu alejki, obok śmietnika i dwóch koszy, na ziemi leżała klacz, która uciekła z barku. Miała podarte ubranie i chyba krwawiła. Płakała głośno i żałośnie. Wokoło leżały różne bibeloty, które jednoznacznie można było zakwalifikować, jako bibeloty z torebki klaczy. - Proszę... nie... nie...
  17. Po drodze wpadłeś jeszcze na zataczającego się klienta, który zmierzał zostawić syty napiwek. Ulica o tej porze była ciemna i pusta, a latarnie słabo ją oświetlały. Ksieżyc też niewiele pomagał. Klacz jak wyszła, tak zniknęła, bo nigdzie jej nie było. Rozpłynęła się czy co? - Aaaa! Pomocy! Ratunku! - usłyszałeś zza rogu, z bocznej alejki.
  18. - Słyszałam o nich. - Pokiwała głową. - Ludzie o nich gadają, ale ja ludzi nie słucham. Ludzie głupoty gadają, zwłaszcza gawiedź. A chciałabym spotkać takiego... Zobaczyć czy zaczaruje, albo uwiedzie... Czy ślepiami uroku nie rzuci, albo w kamień nie zamieni. Czy duszy nie pożre, ani czarów plugawych nie odprawi. Westchnęła głośno. - Tylko tyle od ludzi się o wiedźminach od ludzi dowiedziałam. A, no i, że zabijają potwory za pieniądze. I wdowi grosz zabierają.
  19. - Można powiedzieć, ze maiłeś szczęście w nieszczęściu. Jeżeli chodzi o mnie... Walki nauczył mnie mój ojciec, po tym jak uciekłam od mężczyzny, który mnie spłodził. Po śmierci mojej matki, chciał sprzedać mnie bogatemu kupcu. Oczywiście, on to ubierał w ładne słówka. Małżeństwo i takie tam... Obleśnemu zboczeńcowi zależało tylko na mojej cnocie, i an tym, żebym prała jego brudne onuce i garbiła się nad miotłą. Uciekłam... zabrałam wszystko, co mogłam i uciekłam... znalazł mnie dobry człowiek i wychował jak swoją córkę. Potem poszłam w jego ślady i też zostałam mieczem do wynajęcia. I wiesz co? Wolę się, kurwa, wykrwawić niż umrzeć jako czyjaś chędożona służka.
  20. Turianka stała nieruchomo z opuszczoną bronią i spuszczoną głową. Kroganin Agrash powoli wycofywał się w waszą stronę, a enigmatyczny salarianin Mordok badał jakiś komputer. - On ma rację, Paraxia - powiedział mechanik pokładowy. - Ta misja nie miała tak wyglądać. - Wiem, kurwa! - syknęła wściekle, odwracając się do salarianina. - Czy tobie się wydaje, ze podoba mi się to lokum?! Musimy stąd... Łańcuch, po którym tu weszliście zaczął nieprzyjemnie brzęczeć i dzwonić,a w końcu pękł. Spadł z góry niczym wąż i tak samo się zwinął. - No to mamy przejebane - powiedział Agrash.
  21. Komputery nie zawierały nic interesującego. Ot, oprogramowania do maszyn górniczych, jakieś listy pracowników i tym podobne administracyjne pierdoły. Ale na jednym był wpis głosowy. "Popełniłem błąd, biorąc tą robotę. Powinienem był wiedzieć, że tak duża zapłata za tak pozornie łatwą robotę nie może być bezpieczna... To znaczy... Na początku rzeczywiście tak było. Przylecieliśmy na tę asteroidę, potem zaczęło się wydobycie. Wszystko szło naprawdę gładko i już myślałem, ze się pomyliłem. Ale wtedy... zaczęły się bóle głowy, wymioty i krwawienie z nosa, dziąseł, uszu... To nie tylko ja. To wszyscy, Większość. Kierownictwo tara się to zignorować... Mój Boże... umrę tu. Nie przeżyję. " Potem był kolejny. "Rogers nie żyje... Widziałem go. Widziałem jego twarz.... Jezu, to jakiś koszmar. Nie... nie jestem w stanie tego odpisać. Ale to wszystko przez to miejsce... Ono zmienia.... Wypacza... Wyniszcza... Boję się". I kolejny wpis. "isabnaio bhavbnavbl hvmmm..."
  22. - A żebyś wiedział. Nie wiem, co dziś za okazja, ale pije tu chyba pół miasta. No... napiwki tez są syte, zwłaszcza, że oni nawet nie wiedzą, że je płacą. - Barman uśmiechnął się złośliwie. - A i chyba dziś uda mi się coś zaliczyć. One wręcz błagają, żebym pozwolił im zapłacić w naturze! Ktoś potknął się za tobą i lekko cię trącił, przez co wylałeś troszeczkę piwa na ladę. Barman przewrócił oczami i je starł. Ty odwróciłeś się, żeby komuś nieco podregulować głowę, ale... nie zrobiłeś tego, bo potrąciła cię klacz. Bardzo ładna. Czerwona sierść, granatowa grzywa i cudne złote oczy. Nie była pijana, nie zataczała się, ani nie bełkotała. - Przepraszam - powiedziała szybko jednoróżka i pośpiesznie wyszła z pubu.
  23. -Dobry pomysł! Zwolnij, Luna! Klacz Sophii zwolniła do kłusu, ty też zwolniłeś swoją kasztankę. Mimo iż wiatr nie owiewał ci już twarzy, podróż nadal była bardzo przyjemna. Przejeżdżaliście właśnie przez jakiś mały most, nad równie małym strumykiem, kiedy mała sowa przeleciała nad wami, hucząc. - Więc? - podjęła Sophia. - Skąd jesteś, panie Roger?
  24. Po drodzy o mało nie wpadło na ciebie kilka bardziej zalanych kucyków, bełkoczących lekko i uradowanych jak dzieci. Barmanem był jednorożec o ciemnobrązowej sierści i lekko szarej grzywie o zielonych oczach. Był ubrany w biała koszulę i czarną kamizelkę. Uśmiechał się do każdego, kto podszedł. Za każde zabrane pieniądze. A pijani goście często się mylili. - Co podać? - Kiwnął na ciebie głową.
  25. Canterlot nocą. Stolica, królewskie miasto. Wypchane przepychem, zalane lotem, marmurem i kiczem. Miasto bogaczy i elity społecznej. Ogólnie miejsce z pozoru sympatyczne. Tu się urodziłeś i wychowałeś. To twój dom. Co prawda nie zawsze jest tu tak wspaniale, jak się w Equestrii mówi, ale... Siedzisz właśnie w jakiejś knajpie w dolnych okręgach miasta. Siedzisz przy stoliku, przy oknie i popijasz schłodzonego browarka, ciesząc się wolnością i swobodą. W tle gra miła muzyka, kucyki tańczą i bawią się. Rozochocone panny przystawiają się do nieco wstawionych już ogierów, a ci cieszą się ze swojego powodzenia. Barman ze sperlonym od potu czołem i uśmiechem na twarzy podaje kolejne drinki i kolejki, ciesząc się z zysków tego wieczoru. Chłodny trunek spływa w dół twojego gardła, pieszcząc podniebienie i oczyszczając umysł. Jesteś rozluźniony i wyluzowany. Cieszysz się życiem. A oni chcieli, żebyś był nauczycielem....
×
×
  • Utwórz nowe...