Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. Blue Eye lekko się zdziwił niemrawą odpowiedzią chłopaka. Zmierzył go wzrokiem i znów pewnie powiedział: - Słuchaj synu jak się nazywasz i jaka jest Twa specjalność? Chcę wiedzieć czego mogę się po tobie spodziewać. Zostałeś zarekomendowany przez Oila, ale powiedz parę słów o sobie i swym doświadczeniu.
  2. Kane zmarszczył lekko czoło i spojrzał na Kylego. - To masz jakiś inny pomysł? Jeśli coś wykombinowałeś to śmiało mów, chyba że od razu wysłać oddział wojska i z karabinami przytkniętymi do ich głów wyprosić pokój. Na serio to powiedz mi jak mają się dowiedzieć, że to ty zabiłeś to coś? Poza tym znasz kogoś z tej bandy seryjnych gwałcicieli jak to nazywasz, lepszego niż ty do tej roboty? Kyne mówił lekko podniesionym głosem z nutką irytacji. Darkie natomiast, gdy tylko otworzyła drzwi zauważyła dwóch strażników. Jeden z nich zobaczył ją i popchnął drzwi nogą, wpychając klacz do środka.
  3. Nie wiem, czy to co tu napiszę zostanie uznane, ale zostałem poproszony o wtrącenie kilka słów komentarza, co też czynię z największą chęcią. Po pierwsze chciałem pogratulować obu uczestnikom dobrej walki. Zadaliście mi ciężki dylemat, gdyż czytając to zastanawiałem się któremu z Was przyznać punkt w głosowaniu. Zanim powiem bezpośrednio parę słów dalszego komentarza. Chwała Wam za to, że przywitaliście się grzecznie i miło na początku. Lubię pojedynki, w których nie ma od razu jatki i rzucania czarów, a jest właśnie przyjacielskie traktowanie się. Posty są odpowiednio treściwe, nie przedłużone, choć nie brakuje dobrych opisów. Pozwalają wyczuć czary, które rzucaliście i dają wyobraźni dostateczne pole do odtworzenia zdarzeń. Co do czarów nie będę ukrywał, że nie lubię magii opierającej się na kopiowaniu czarów przeciwnika, co tutaj było całkiem powszechne, tak samo jak nie przepadam za wyssaniem mocy z oponenta. Jednak nie biorę tego pod uwagę, gdyż jest to moje personalne uprzedzenie, a staram się wystawić obiektywną opinię. Podczas walki wyniknął jeden ciekawy spór. Dotyczył on kwiatów i ich szybkiego usunięcia przez Sajbacka. No cóż w teorii i założeniu przyznawałbym rację twórcy czaru, jednak gratuluję Jaenrowi, że sprytnie w dyskusji umiał przekonać czytelników do swoich racji. Było to bardzo zręczne zagranie i choć nie zgadzam się z jego merytoryczną treścią do końca, to jednak skutkuje na świadomość odbiorcy. Dziwię się trochę Tobie Sajback, że nie uparłeś się przy swoim i nie wykazałeś ewentualnych błędów w rozumowania oponenta, bo przyznając mu rację niejako dałeś mu wygrać tą słowną potyczkę. Podobało mi się kolejne sprytne zagranie Jaenra, który to Tobie Sajback pozostawił decyzję co do kuli. Jest to zawsze ciężki kawał chleba do ugryzienia, gdyż jeśli uderzysz z całą mocą publika może ocenić to negatywnie, a z kolei nie uderzając Twój przeciwnik ma z głowy Twój atak. Cieszę się ,ze jednak przywaliłeś nie poddając się presji otoczenia, bo jednak w pojedynkach chodzi (poza zabawą, która jest najważniejsza) o pokonanie przeciwnika. Z kolei Tobie Jaenr należą się gratulacje za zręczną manipulację uczuciami tłumu, co jest cenną umiejętnością w tych pojedynkach. Co do samych czarów to były w większości dość proste w swej koncepcji i dotyczyły głównie sfery materialnej (bądź cienia). Niemniej jednak rozumiem obecną sytuację. Zapewne każdy z Was chciał na początek wyczuć przeciwnika i rzucać te mniej ambitne koncepcyjnie zaklęcia. To prowadzi nas do kolejnej i jednej z najważniejszych spraw. Dla mnie pojedynek nie został zakończony. Jest urwany w połowie z powodu przedłużającego się braku odpisów. Ostatni post Sajbacka nie wykazuje na pewno cech kończących pojedynek, a wręcz zachęca do dalszego kontynuowania, którego jednak się nie doczekaliśmy. Wiem ile jeszcze wspaniałych rzeczy mogło się tu dokonać i jak każdy z Was mógł zmienić szalę zwycięstwa. Wiem, że moje zdanie nie jest tak ważne jak edykt kończący Hoffmana, ale ja bym dokończył ten pojedynek, tak aby wszystko stało się jasne. Bo w ten sposób można podejrzewać Sajbacka o brak pomysłów na odpis, co jak sądzę NIE jest prawdą. Sam miałem jeden pojedynek, który zakończył się wcześniej, niż przypuszczałem i moje długoterminowe czary nie zadziałały. Przez to przegrałem, choć z pewnością mogłem jeszcze powalczyć, dlatego jestem daleki od ostatecznej oceny niezakończonego pojedynku. Na chwilę obecną wydaję mi się, że to Sajback ma lekką przewagę, choć Jaenr mógłby to wyrównać sprytną grą słów i oddziaływaniem na publikę, co ma bardziej rozbudowane niż oponent. Są to różnice jednak na tyle małe, że nie jestem w stanie wyłonić niekwestionowanego zwycięzcy na tym etapie i nie oddam głosu na nikogo. W następnej części pojedynku mogłoby się wszystko zmienić. Na koniec chciałbym serdecznie podziękować tym, którzy przeczytali ten post, tym którzy umilili nam czas bardzo dobrym pojedynkiem, zarówno stylistycznie jak i pomysłowo, dziękuję Wam uczestnicy, gdyż na prawdę czytanie Waszych postów było przyjemnością. Na koniec dziękuję Hoffmanowi, który zajmuję się tym działem. Wchodzę tu rzadko, czego żałuję, gdyż magiczne pojedynki są świetne i na prawdę należą Ci się gratulację za robotę jaką tu odwalasz, aby wszyscy mieli zabawę.
  4. Mężczyzna ucieszył się na dźwięk słów świadczących o nadchodzącym handlowaniu. Na ustach pojawił mu się nikły uśmiech, po czym zaczął mówić: - Zatem proszę Pana wpierw niech Pan powie jaki koń by Pana interesował. Ja pokarzę czym dysponujemy, a gdy będzie się Pan zastanawiał ja obejrzę Pana rumaka i wycenię. Będzie Pana interesował jakiś silny koń bojowy, może mały i wytrzymały konik stepowy, czy wręcz silny ogier pociągowy. Podejrzewam, że będziemy mieli wszystko, czego Pan zapragnie, a jeśli nie to istnieje możliwość sprowadzenia z zasobów naszego regionu interesujących egzemplarzy, oczywiście za drobną opłatą... Mężczyzna wyszedł zza ciemnego biurka i zaczął kierować się do małych drewnianych drzwi. Dochodziło zza nich rżenie i prowadziły w miejsce, gdzie budynek był obszerniejszy, więc Tural wywnioskował, że jegomość chcę już go prowadzić do stajni na obejrzenie koni.
  5. kapi

    Czarne zagrożenie

    Na początku jego towarzysze spojrzeli dość dziwnie na Arceusa, ale opanowali się i wysłuchali do końca jego wypowiedzi. Nic nie powiedzieli, ale w ich oczach widać było nieme, lekko niechętne, ale zrozumienie i zgodę. Nagle usłyszeli jakieś ciężkie kroki za zlodowaciałym pagórkiem. Blood od razu wykierował tam swoją kuszę, a pozostali odwrócili wzrok. Ponad powierzchnię wzniesienia wyłoniła się duża twarz. Była płaska, podobna do śnieżnej kuli, która w środku ma lód. Świeciły na niej małe, skośne oczy o jednolitym niebieskim kolorze. Stwór zwrócił na nich swój wzrok, idąc dalej niezmiennie. Wyłoniły się jego ogromne barki oraz dwa ramiona zakończone długim i ostrym, przypominającym sopel szpikulcem i maczugą z lodowymi kolcami. Klatka piersiowa zwężała się znacząco i na wysokości połowy stwora błyszczała niebiesko-czarna kula energii. Potwór nie miał nóg. U dołu ciągnął się pas jakby śnieżnej burzy, który zwężał się jak koniec chmury. Dziwny lodowy konstrukt wleciał na szczyt pagórka. Miał jakieś 3m wysokości i 2m szerokości. Niechybnie zauważył trójkę wędrowców. Co ciekawe przybył z tej samej strony, którą oni przyszli. Jednak nie było to teraz ważne. Stwór zaczął lecieć na nich przyśpieszając gwałtownie. Do przodu wysunął swe ostrze, a równocześnie zamachnął się maczugą. Gravelyn natychmiast wzniosła kopyta w górę, a z jej ust dobył się potężny głos, który brzmiał niczym pożar lasu. Zaraz potem z twarzy wystrzelił jej słup czerwonych płomieni, który starł się z ostrzem, topiąc je. Blood wystrzelił, trafiając prosto między oczy bestii. Ten jakby zdawał się nie reagować. Maczuga spadła z góry, zmuszając wszystkich do odskoku. Wszyscy uniknęli szybkimi przewrotami. Spostrzegli, że żywiołak wzniósł swą rozpuszczoną rękę i natychmiast odrosła w całej okazałości. Z miejsca gdzie uderzyła maczuga wystrzeliły lodowe kolce z ziemi kierując się ku zabójcom. Gravelyn szybko wywołała falę, która poszła po ziemi i skruszyła śmiercionośne sople. - Co to jest do jasnej Cadence?! - Cokolwiek to jest zaraz już tego nie będzie- rzucił Blood odkładając kuszę i dobywając dwóch zwinnych toporków. W miejscu, gdzie uderzyła maczuga znajdował się półmetrowy dół w lodzie.
  6. kapi

    Trudne Negocjacje

    Cooper tylko kiwną głową, już chciał wyjść z pomieszczenia, gdy nagle zatrzymał się i odwrócił mówiąc: - Gdy wyjdziemy z tego korytarza czekać nas będzie pokój strażników. Jeden wszedł tutaj i już nie żyje. Gdy przechodziłem siedziało tam dwóch innych. Mogą zaalarmować wszystkich. Pan proponuję aby poszedł ze mną przodem. Mnie nie zatrzymają, a pana nie rozpoznają z początku w tym stroju. Zyskamy zaskoczenie i położymy obu szybkimi uderzeniami zanim wezwą pomoc. Do tego jednak prosiłbym o oddanie mi broni. Wiem jak to brzmi, ale ja nie mam innego pomysłu, chyba, że wasze wysokości mają. - Nie wiem czy możemy Ci tak po prostu ufać po tym wszystkim. - Ja już powiedziałem jak patrzę na sprawę, możecie wierzyć albo nie. - Ja bym nie ryzykowała, jeśli damy mu broń mógłby nas zaatakować, nie mówiąc, że ten plan daje mu możliwość do zranienia Ciebie Saladinie i zyskani pomocy tamtych dwóch. - Pytanie Twilight czy mamy inny pomysł, bo trudno mi znaleźć inne rozwiązanie. - To prawda jeśli ruszymy wszystkie raczej nie zdążymy ich zabić zanim zaalarmują resztę, a nam zależy na ciszy. - Gdyby nie te obręcze powstrzymujące magię wszystko byłoby prostsze. - Niestety nasi wrogowie są przezorni. Tak czy siak trzeba podjąć decyzję szybko, gdyż tamta dwójka może zacząć się dziwić co ja tak długo tu robię. - A nie spali, o tej godzinie to byłoby logiczne. - No cóż jak ja przechodziłem wtedy to siedzieli i grali w karty z zawzięciem. Teraz mogą już robić wszystko inne. - Nie mamy na razie jednak innego pomysłu jak zaufać Cooperowi. Nie wyrażę jednak zgody na to, bez Twej aprobaty Saladinie. To w końcu ty ryzykujesz wtedy najbardziej. - Właśnie ambasadorze być może Twój bystry umysł wpadł na rozwiązanie problemu, które przeoczyliśmy, lepiej nie narażać Cię na niepotrzebne ryzyko... Siostro może ja powinnam to zrobić i pójść z Youngiem aby nie narażać naszego gościa? -Nie, na pewno żadna z was nie może tego zrobić. Changelingi potrafią zmieniać kształt i wygląd ale nie płeć. Jeśli zobaczą ambasadora mogą pomyśleć, że to ten trup zmienił się w niego dla zabawy, a jeśli zobaczą klacz no cóż... zbyt duże ryzyko, według mnie... Poza tym Wy jesteście bardziej znane. Każdy changeling rozpozna księżniczki Equestrii, a szanownego ambasadora nie koniecznie... więc nie radzę. Cała rozmowa toczyła się szeptem i wyjątkowo szybko. Każde zdanie wypowiadano jakby strzelając słowami w powietrze. Gdy Luna mówiła wyrazy "naszego gościa" Saladin odczuł wrażenie, że jej głos lekko zadrżał i nabrał innej barwy, tak że całkowity spokój i racjonalny chłód jej słów został delikatnie zmącony.
  7. Dan wyszedł niespokojny z pomieszczenia. Skierował swe kroki do hangaru. Znał już drogę, a komunikator tylko ułatwił mu zadanie. W wielkich salach na samoloty gwiezdne zobaczył olbrzymi ruch. Setki kucy w pancerzach patrolowały wąskie przejścia pomiędzy dokami. Cała armia mechaników przeglądała pojazdy i ładowała do nich rakiety i amunicję. Wśród nich wyłoniła się brygada Oila. Poza tym znajdowało się tam wielu pilotów, co było widać po mniejszym opancerzeniu. Znajomy, zielony ogier podszedł do Dana i zadowolony powiedział: - Hej mam nadzieję, że umiesz latać, bo użyłem swych wpływów i załatwiłem ci porządny sprzęt. Otrzymasz myśliwiec Pegasus 823. Pewnie go nie znasz, ale jest bardzo chwalony, tylko nie wiem czy podczepić ci więcej działek laserowych, czy wolisz jedną plazmową armatkę? Zawsze mogę też podczepić pociski EMP. Masz jakieś preferencję? A właśnie dowiedziałem się z kim latasz. Będziesz w drużynie niebieskich ich kapitanem jest podpułkownik Blue Eye, całkiem dobry z niego kuc, a w przestworzach jeszcze większy zabijaka. Chodź zapoznacie się. Dan poszedł wraz z Oilem. Ich oczom ukazała się kompania pilotów ubrana w ciemnoniebieskie stroje. Na ramionach mieli odznaczenia srebrnego pegaza pikującego w dół. Pośrodku stał ogier ubrany w mundur z lekkimi zdobieniami. Na głowie nosił czapkę z odznaczeniami podpułkownika. Na ustach gościł mu uśmiech, a twarz choć stara wydawała się miła, a zarazem nieustępliwa. W starych oczach płonęło życie i zawziętość młodzieńca. Okazałe, siwe wąsy zasłaniały górną część warg. Były na pierwszy rzut oka niechlujnie zgolone, ale okazywało się ,że były tak zrobione specjalnie. Ogier był cały niebieski, a siwa, krótka wojskowa grzywa i ogon nadawały mu powagi. Jedno kopyto było mechaniczne, podobnie jak oko, w okolicach którego sierść była czarna, jakby od wypalenia. Żołnierz spostrzegł Dana. - Witaj synu, jak podoba ci się pobyt na krążowniku? - powiedział przyjaźnie Blue Eye, podczas gdy pozostali rozstąpili się, wpuszczając mężczyznę do kręgu.
  8. Klacz dalej siedziała na ziemi, ale czując ciepło Clover jakby się uspokoiła. Łzy pomału przestały kapać z jej oczu, a na twarzy pojawiał się od czasu do czasu lekki uśmiech bólu. Jej wielkie oczy patrzyły z nadzieją na przybyszów, a usta znów otworzyły się w kolejnych słowach: - Nie, nie mam nikogo... Jestem..., pochodzę z Trihoofeni moi rodzice uciekli stamtąd gdy zaczęły się przygotowania do wojny. Opowiadali, że było niebezpiecznie, a stronnictwa pegazów, jednorożców i kuców ziemnych znów zaczną się kłócić o władzę, gdy poprzedni król umarł. Groziło kolejną wojną domową, więc wyprowadziliśmy się. Tutaj w Equestri spotkaliśmy tak miłe przyjęcie, tu nikt się nie kłóci bo jest taki czy inny. To było wspaniałe, więc nie odchodziliśmy. Pewnie mam rodzinę w tamtym kraju, ale jej nawet nie znam. W tamtym kraju mieszkałam tylko przez pierwsze kilka miesięcy życia. Nie wiem też kto mógł to wszystko zrobić... każdy się tu znał i nie wiem aby ktoś zawadził komuś z daleka, kto mógłby chcieć naszej zagłady. Ten czarny kuc zdawał się patrzeć na to wszystko bez emocji, przynajmniej tyle co widziałam... Więcej nie wiem, mówiłam, że się ukryłam, ale trzeba wyruszać ich uratować, proszę nie stójcie obojętnie. ​Klacz zdawała się być zdeterminowana i w miarę jak uspakajała swój szloch w jej oczach pojawiało się zdecydowanie i jakieś zawzięcie. Onyksis i Silverlief zaczęli się rozglądać po okolicy. Znów zobaczyli tylko spalone domy, a pośród spalonych trupów także miejsca na ziemi przypominające kształt humanoidalny, gdzie trawa była sczerniała i wyschła, a ziemia popękała. Na budynkach przy nim znajdowała się jakaś lepiąca ciecz, która świeciła od czasu do czasu nikłym fioletowym światłem z głębi. Onyksis znalazł również lekko nadpaloną, otworzoną skrzynię z jakąś bronią. Ujrzał nie wzięte przez obrońców proste toporki i buzdygany, nawet jeden miecz. Jednak nic konkretnego ponad to wszystko nie wskazywało kto, a tym bardziej dlaczego chciał to zrobić.
  9. Tamten changeling nic nie odpowiedział na "propozycję" IceSworda. Kompania zebrała się i ruszyła dalej. Nie przeszli bezpiecznie dwóch przecznic, gdy usłyszeli wiele kroków, którym wtórowała wesoła piosenka ze starej Equestrii. Natychmiast cały oddział się schował po okolicznych domach. Te budynki były puste i żołnierze zastali je jakby przed chwilą opuszczone. Gdzieś gotowała się jeszcze zupa, gdzieś płonęła niezgaszona świeca. Nagle oczom IceSworda ukazała się kolumna tych, którzy tak narozrabiali w tym mieście. Wydawali się porządnie zorganizowani i nie przypominali bandy hultai. Większość ogierów nosiła zbroje, głównie skórzane, każdy nosił broń czy to miecze, czy buzdygany, jakieś krótkie toporki, a nawet ekwipunek straży miejskiej, na którym widniały znaki krwi. Większość szła z naładowanymi kuszami, a przywódca odziany w kolczugę nadawał rytm, którego trzymanie pozostawiało wiele do życzenia. Może nie byli świetnie wyszkoleni, ale mieli ekwipunek godny biednej regularnej armii, a co gorsza kolumna liczyła sobie około 50 kucy. Powoli mijała stanowiska changelingów, nie zauważając ich na szczęście, choć wszystko mogło ulec zmianie.
  10. Pokemona skulona ze strachu podniosła głowę. Jej oczy spojrzały na czarne chmury dymu, okalające wszystko dookoła. Wstała i powoli ruszyła przed siebie. Gdzieś w oddali jakieś krople wody kapały z sufitu. Czarna mgła trochę się rozwiała i mała klacz zobaczyła, że nie jest w komnacie tylko w korytarzu. Był on długi, po bokach znajdowały się gargulce, których twarze wykrzywiał złowieszczy uśmiech. Słyszała jakiś odległy szelest, który zdawał się wypowiadać jej imię. Raz po raz wzbudzając gęsią skórkę. Gdy obejrzała się za siebie, spostrzegła, że ściany falują niczym woda w jeziorze, a po obróceniu wzroku korytarz nie był taki sam. Rozwidlał się teraz na trzy odnogi. Nagle z jednej z nich coś się wyłoniło. Kilka zielonych oczu zaświeciło w ciemnościach i przeszło w czerwień. Pojawiły się straszne, białe i zachlapane świeżą krwią zęby, ustawione w kilku rzędach. Ciemny kształt świsnął w powietrzu rzucając się na małą. Pokemona nie wytrzymała, w jej umyśle zrodził się głos Alter, która wołała o dojście do kontroli nad ciałem. Pokemona nie wahając się uczyniła to. Kilka ciosów i krew rozbryznęła się po ścianach. Klacz uczuła przyjemność i wspaniałość jej zapachu i nagle oniemiała. Przed nią leżała nie jakaś dziwna bestia, tylko rozciągnięte wnętrzności i otwarta skorupa rozszarpanego ciała Animal. Po chwili zobaczyła, że jest sama na okrągłej polanie w lesie, a z mroków wychodzą kucyki, które znała, lubiła, a nawet kochała. W jej sercu zrodził się smutek, jak ona się wytłumaczy? Wtedy znów ozwał się głos Alter, która chciała zabijać. Pokemona się opierała, ale nic nie skutkowało. Pod kłami klaczy rozszarpywane były kolejne ciała, z których uchodziło życie, aż w końcu Alter odeszła, a sama Pokemona czując dziwną radość w zabijaniu, mordowała z zimną krwią. Na raz płakała z bólu, cierpienia i jednocześnie ogarniało ją fanatyczne szczęście. Następnie zaczęła odczuwać, to co czuły ofiary podczas rozrywania i to także wprawiało ją w euforię bólu, a także wykończenie psychicznie. Nagle coś wszystkim zatrzęsło i cały koszmar zniknął. Klacz otworzyła oczy w okół niej był dym, ona leżała na podłodze, ale tym razem zobaczyła walkę. Masked właśnie wykonywał kolejną inkantację, wewnątrz ciemnej chmury coś błyskało. Pokemona odzyskała w pełni świadomość i zdała sobie sprawę, że to wszystko był koszmar. Zastanawiała się tylko jak długo trwał stan, w którym leżała skulona na podłodze. Nick dalej trwał bezpiecznie pod gruzami. Mimo bólu udało mu się sięgnąć do noża, który przysunął do siebie. Z góry dochodziły go odgłosy walki, a sala rozbrzmiewała złowrogim głosem Maskeda. Gdzieś za zasłoną dymu dało się słyszeć kroki. Atlantis otrząsnął się i trzeźwo zanalizował sytuację. Widział, że Shadow jest zmęczona ciągłą walką z potężnym przeciwnikiem, dlatego mag skierował swój róg w ciemność. Kilka błękitnych kul, przypominających bańki mydlane uniosło się w powietrze. Atlantis poczuł, jak docierają do celu i wspomagają przywódczynię rebeliantów. Ogier poczuł przypływ radości, bowiem magiczna aura Nightmare Moon po chwili osłabła, jakby pod wzmożonym silnym atakiem. Następnie Atlantis zabrał się do następnego dzieła, jego róg rozbłysnął, a z serca wydobyła się cząstka magicznej energii, która zaczęła się formować. Po chwili obok prawdziwego ogiera stanęła jego dokładna kopia, tylko że bardziej przezroczysta. Ruszyła ona szybko, przeszukać gruzy. W tym samym czasie Masked zaczął wymawiać kolejną inkantację. Wpierw słowa zabrzmiały metalicznie i czarnoksiężnik upewnił się w trwałości swych łańcuchów. Później znów jego runy rozbłysły krwawym światłem, a słowa zaczęły palić powietrze. Czuł swą ofiarę i wiedział ,że obrona przez którą musi się przedzierać za chwile ustanie, musi się złamać, musi... Nagle powietrze rozdarł potężny podmuch, który rozniósł chmury cienia, brzmiały w nim słowa zabarwione wściekłością i skończoną cierpliwością: - Dość tego! Gińcie w Koszmarze! Cała ciemność i mrok nagle wręcz skrystalizowały się i popędziły w stronę przez chwile widocznej Nightmare Moon. Ta okryła się nimi niby płaszczem, a z mroku wydobywał się tylko jej złowrogi wzrok. Z oczu ciekłą moc w najczystszej postaci. W całunie widniały skrzydła okryte zbroją z czarnego żelaza z runami. Masked uczuł ból w całym ciele. Myślał, że już przebije się przez wolę wroga, gdy nagle mimo wszystkich sił, Królowa koszmarów odbiła z największą łatwością jego zaklęcie. Magiczny łańcuch rozpadł się w drzazgi, po sali pędziły teraz fale mroku, które wyniszczały całą magię. Każdy czarodziej to czuł. Nightmare Moon pozbawiała ich sił, gdy próbowali się bronić przed falami. Ci, którzy mieli słabszą wolę popadli w trans podobny, do tego, z którego wyszła przed chwilą Pokemona. Nie miało znaczenia którą magią włada Królowa, jej siła była tak wielka, że nikt nie spotkał czegoś podobnego. Masked zrozumiał ile mocy potrzeba aby osiągnąć nieśmiertelność. Jeśli Nightmare Moon miała jej tyle, a była tylko długowieczna. Ściany wytrzymały tylko chwilę, zaraz poczęły się starzeć i kruszeć, odpadając w wielkich fragmentach. Wiktor, który przyczaił się poczuł osłabienie, nie był w stanie podnieść karabinu w stronę celu, chciał już wypalić, ale upadł na ziemię. Zobaczył w korytarzu gwardzistów biegnących do komnaty, którzy nagle rozpadli się w proch, a ich dusze jako czarne cienie poleciały do Nightmare Moon. Każda fala zdawała się co raz silniejsza, a nacierały sekunda po sekundzie. Atlantis padł na kolana, nie był w stanie utrzymać tego naporu, jego świadomość powoli odpływała. Masked podobnie, tyle tylko, że jego ciałem zawładnął ból, taki ból, jakby każda jego komórka była rozrywana w jego dawnym, żywym ciele. Jego runy pokryły się granatem i czernią. Sufit również zaczął się walić i gdy wszystko zdawało się przegrane wobec nieposkromionej i niepowstrzymanej potęgi, jaką dysponowała Królowa Koszmarów, gdy powietrze rozbrzmiewało słowem "gińcie w Koszmarze" nagle wszyscy uczuli ulgę. Wszystko ustało w mgnieniu oka, wraz z ogromnym błyskiem dobywającym się z miejsca, gdzie unosiła się przeciwniczka. Po około dziesięciu sekundach wszystkim wróciła świadomość. Zobaczyli Shadow, która zadaje ranę za raną Nghtmare Moon, tnąc ją ze straszliwą prędkością. Jej dwa kunsztowne sztylety, błyszcząc księżycowym blaskiem, który jakby wypalał ciemność, kruszyły runiczną zbroję, spod której tryskały strugi krwi. Twarz Pani nocy była wykrzywiona w grymasie bólu i złości. Shadow zrzuciła kaptur i bez uczuć na twarzy, z oplatającą ją śnieżnobiałą grzywą i oczami, w których krył się smutek i współczucie, dalej cięła od góry. Królowa Koszmarów na rogu miała zatknięty srebrny pierścień, który jarzył się runami, a jego brzegi lekko popękały od nadmiaru mocy. Obie postaci zbliżały się do ziemi, aż w końcu spadły na gruzy w tumanie kurzu. Wszyscy podbiegli. Ujrzeli nieprzytomną od ran Nightmare Moon i Shadow, która zdążyła nałożyć na róg dodatkowe pierścienie, kopyta ująć w kajdany i zaczęła wiązać długą i solidną liną bezwładne ciało. Nie była to ta sama bezduszna Shadow, którą widzieli w gabinecie, ta choć jej cielesna powłoka dalej nie wyrażała najmniejszego uczucia, to jednak oczy zdradzały wszystko. Był w nich bezgraniczny smutek, tak jakby uwolniona fala okrutnej rzeczywistości uderzyła właśnie w klacz. Silne ruchy przywódczyni miały w sobie jakąś niespotykaną wcześniej delikatność, a źrenice zaszkliły się wodą, która uformowała się w jedną łzę, ta skapnęła na zawaloną kamieniami podłogę. Shadow kończąc obezwładnianie podniosła wzrok na przychodzących i rzuciła tylko jednym, pustym słowem, które jednak skrycie w dalekiej intonacji wyrażało to, o czym mówiły oczy: - Dobra robota. Cała komnata była w opłakanym stanie wszystko co nie było kamieniem czy metalem skończyło w drzazgach. Ściany ledwo się trzymały, przez wielkie dziury w walącym się suficie wpadało światło księżyca i gwiazd. Podłogę stanowiło wielkie gruzowisko, zawalające większość korytarzy. Drzwi, przez które weszli wisiały smutno nad nimi, całe poniszczone i wyrwane. Całe skrzydło fortecy, której działa nie powinny wzruszyć, które opierało się oblężeniom wyglądało na kompletnie zniszczone i niechybnie runęłoby, jeśli Nightmare Moon choć chwile dłużej używała swej mocy. Miejsce, gdzie kiedyś znajdowały się piękne witraże było teraz jakby luką do wielkiego grobowca wypełnioną rozbitymi kawałkami szkła. Co chwila z sufitu czy ściany spadał kolejny odłamek kamieni. Gdzieś w oddali korytarzy słychać było krzyki strażników i szybkie kroki biegu oraz szczęk zbroi. Jakimś cudem wszyscy w sali przeżyli upadki głazów bez większej szkody. Moonlight Star opadła na dół w gruzy, wraz z kawałkiem rozkruszonej ściany. Pręty wyszły częściowo z jej ciała. Dalej nie mogła się ruszać, ale chociaż leżała na ziemi i nic nie nabijało jej bardziej na straszliwe metalowe kolce Maskeda. Teraz drużyna musiała się wydostać z zamku i dostarczyć Nightmare Moon do podziemi, gdzie changelingi raczej by już jej nie odbili. Na stacji kolejowej nastała chwila stagnacji, tak cenna dla changelingów. Rebon myślał nad następnymi rozkazami. Cały parter został przejęty, groźba ostrzału z góry była zażegnana dzięki szybkiej akcji Lenithy. Wróg natomiast najprawdopodobniej przegrupowywał siły i najpewniej obsadzał kolejne pociągi. W drzwi wbiegł kolejny posłaniec: - Nasze oddziały zrezygnowały z próby przejęcia dworca bezpośrednio, zbyt ciężki ostrzał dział. Changelingi mają zbyt dobre pozycje, poza tym są bezpieczne w pociągach pancernych. Kapitan oddziału Green Sparka wysłany tu do pomocy twierdzi, że jedynym sposobem natarcia jest uderzenie od budynku głównego, w którym teraz jesteśmy i pyta, czy już został opanowany. Radzi również wysłać strzelców od strony peronów, aby uniemożliwić dalsze obsadzanie pociągów pancernych. Kapitan wycofał wszystkie siły z peronu aby nie tracić żołnierzy. Co mam mu odpowiedzieć? - zakończył wodząc wzrokiem i nie wiedząc, kto tutaj dowodzi. Po chwili wpadł kolejny posłaniec: - Nasze wojska obsadziły już pozycję do szturmu na bramę do górnego miasta. Prowadzą wymianę z dobrze zorganizowaną strażą. Na szczęście Green Spark już przerzucił swoje główne siły i szykuje się do ataku od tyłu. Przejął dowodzenie nad siłami szturmowymi z jednostek płk. Grima. Niespodziewanie pojawił się smok, który jednak działa na naszą korzyść wprowadzając zamęt na tyłach nieprzyjaciela. Królewskie skrzydło fortecy zaczęło się walić nie wiem czy to dobrze świadczy, ale mam też takie informacje. Green Spark chce wiedzieć czy ma się obawiać kontrataku i ostrzału z tutejszego peronu, czy już spacyfikowaliście wroga i możemy przystąpić do całkowitej ofensywy do środka miasta? - Adiutant mówił wszystko wodząc wzrokiem po zebranych, jakby szukając Grima, jednak spojrzawszy na wyczekujący wzrok Rebona zaczął mówić co miał do powiedzenia. Trzeba było działać szybko, gdyż każda sekunda dawała większą przewagę changelingom, a szansę na wygranie bitwy, które na początku były dobre teraz zaczęły stopniowo maleć. Tymczasem przyleciał kolejny adiutant: - W koszarach nasze siły z wolna posuwają się do przodu. Pierwszy impet uderzenia został już odparty i teraz sam gaz działa. Changelingi ponoszą ciężkie straty, lecz zorientowały się w sytuacji i już pierwsze oddziały z koszar ruszają na pomoc miastu. Dowództwo szturmu na tamtą część przesłało większość swych sił do pomocy w szturmie na bramę, gdyż nie spodziewają się przełamania na terenie koszar. Karzą przekazać, że gaz wybije wszystkich, którzy tam zostaną, a siły które zostawili wraz z trującymi oparami umożliwią zajęcie i zabezpieczenie całego budynku, jednak odradzają przeprowadzania ofensywy w tamtym rejonie właśnie z nich dopóki całość nie zostanie zabezpieczona, gdyż changelingi zadają nam ciężkie straty w próbach szturmu, raniąc swymi muszkietami i wygrywając w ciasnych korytarzach wyszkoleniem. (Przepraszam kikiz za tą gafę z rogiem, mam nadzieję, że mi wybaczysz, i że znajdziesz sobie jakieś zajęcie w centrum akcji i szturmu na perony )
  11. kapi

    Czarne zagrożenie

    Czarodziejka uśmiechnęła się ironicznie po czym rzuciła: - Wieża jest dość specyficzna, bowiem Morothen wzniósł ją wewnątrz skorupy lodu, która owionęła tą przełęcz, gdy się tu osiedlił. Wejścia do niej są wszędzie i nikt nie wie gdzie dokładnie. Problem może stanowić, że ów kuc ma doskonałe wejrzenie na całą tą ścieżkę, poprzez swych sługów. Jeśli nas zobaczy nie wyjdzie sam na spotkanie, a najpierw wyśle to co tam sobie wyczarował. Wtedy będziemy mogli go dopaść. O strzelaniu do wieży raczej nie ma mowy, gdyż nie przebijesz się swą lichą kuszą przez lód. - Jaką lichą kuszą!? - A co może się przebije przez lód o grubości ponad 2 metrów? - I co z tego, że nie?! - To, że nam się nie przyda. -Ale to nie jest licha kusza! - Dla mnie to obojętne... -Grrrr... - Zatem czy próbujemy się przekradać, czy od razu złożymy wizytę, aby "podziękować" temu idiocie za wspaniałą poprzednią podróż?
  12. Kane lekko podniósł brwi, jakby był zdziwiony: - Dlaczego masz złe przeczucia. Masz tylko się rozejrzeć, w razie czego masz eskortę, poza tym masz nikogo pochopnie nie zabijać, więc co cię niepokoi? Jackson, widziałeś, aby te stworzenia były niebezpieczne? - Sir widziałem je z daleka, ale żadnych groźnych zachowań nie doświadczyłem. - Więc czego się obawiać i źle przeczuwać?
  13. kapi

    Trudne Negocjacje

    Zanim ogier odpowiedział Księżniczka Celestia rzekła: - Równierz i z mojej strony nie grozi ci niebezpieczeństwo. Twe winy zostaną umorzone, jeśli tylko pomożesz nam uciec. Cooper faktycznie najpierw nie zrozumiał i zrobił minę, jakby zdezorientowaną i zagubioną, po chwili jednak w okół coś mu błysnęło, a rysy pojaśniały mu i uspokoiły się. - Stokrotne dzięki, o szlachetny i Tobie Pani Słońca. Jeśli mam do wyboru gnić torturowany w więzieniach tych pokracznych bestii, a iść z wami, to większą szansę na godną śmierć, a także na przeżycie mam u Waszego boku. Poza tym jestem to Ci winny Księżniczko, za tamtą udzieloną pomoc. Zgadzam się na to. Ogier skończył mówić dość dobitnie, cały czas patrząc na Celestię. Saladin założył i wziął cały ekwipunek. Ostrza Younga były bardzo dobre, w prawdzie ich wyważenie pozostawiało wiele do życzenia, ale zawsze były lżejsze niż te miecze. Jedyny większy problem stanowiło to, że wyposażenie changelinga cuchnęło niemiłosiernie, a pas od jego miecza był mocno porozcinany na obrzeżach.
  14. Trochę Tomku tak jest, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Dodatkowo jakoś wolno idą odpisy, ale mam nadzieję, że to przez wakacje i wyjazdy.
  15. Z maszyną byłoby słabo, nie ten klimat. Chyba, że kombinowałbyś tak lekko steampunkowo +techmaturgia, wtedy może by przeszło.
  16. Wiesz to raczej trochę nieklimatyczne... wiesz klony, droidy to bardziej sience fiction, a nie fantazy. Bardziej by pasowała armia duchów, demonów, konstruktów światła, czegoś takiego.
  17. kapi

    Pochód umarłych

    Kanadan usłyszał swego towarzysza, jednak stwierdził, że pomoc w łamaniu wideł byłoby samobójstwem, gdyż zostało im paru przeciwników, a na pewno ten z pałką, który zaciekle, choć przewidywanie uderzał w mężczyznę. Na szczęście do uszu kapłana doszedł głos jakiś ciężkozbrojnych. Mało prawdopodobne było, aby ktoś taki mógł wesprzeć pijaków z pod speluny "pod zezowatym cyklopem", można było wręcz spodziewać się pomocy dla przedstawiciela stanu kapłańskiego. Dlatego niewiele myśląc Kanadan przyskoczył do swego towarzysza i wzrokiem omiótł szybko okolicę, czy gdzieś nie czai się niebezpieczeństwo. Wtedy zobaczył drugiego, czającego się za nim bandziora. Nie wiedział czy zdąży się obronić przed atakiem z tyłu, który pewnie zaraz nastąpi. Jedyne co kapłan zrobił, to zasłonił kompana i skupił się na obronie. Ciosy zadawał tylko, aby przeciwnicy cofnęli się i głównie polegał na tarczy, którą teraz musiał osłonić siebie i Nicka. Liczył, iż zbliżające się kroki odstraszą napastników. - Trzymaj się, zajmę się tobą, jak niebezpieczeństwo sobie pójdzie, albo dostanie buzdyganem w łeb! - końcówkę zdania powiedział specjalnie głośniej, aby przeciwnicy go usłyszeli. Teraz mężczyzna był pewny siebie, tarcza była bardzo skuteczna przeciwko takim lichym bronią, a odsiecz raczej nadciągała. Wystarczyło się nie zdekoncentrować, przerwać nawałę ciosów, które w panice pijaczków pewnie nastąpią, a później, gdy łowca będzie bezpieczny rzucić się w pogoń i pokazać rzezimieszkom gdzie ich miejsce.
  18. - Hm... nic dziwnego, że przegrywacie z nimi, jeśli nawet ich nie znacie. Dobrze, jednak nawet taka prosta informacja nam się przyda. - Niech pani zamknie tą jadaczkę i nie wypowiada się o nich. To, że jest pani na tyle głupia by tak wysławiać wasze możliwości to jedno, ale nie będzie pani obrażać mnie, a ni moich współgwarantów - powiedziała jakby od niechcenia Jenny. To oburzyło panią major, która wydarła swoje gardło: - Co ty sobie myślisz?! Że możesz mnie obrażać, jeśli tak, to nawet nie idziesz teraz do boju zobaczysz jak to miło siedzieć w karcerze! - Pójdę tam, gdzie będę chciała. - Hahaha! na tym statku to ja mam władzę, zapamiętaj! - Nie jestem twoją podwładną, słucham tylko admirała floty ludzi. - Będziesz słuchać, tego co ci karzę! Na to Jenny wstała i skierowała się do wyjścia. Ignorując Deadly Star. Drużyna przypatrywała się temu z lekkim uśmiechem, bo wiedziała co się stanie, gdy kucyk postara się zastąpić kruczowłosej drogę. Tak też się i stało. Pani Major zamknęła drzwi, stając przy nich. - Czy mogłaby pani otworzyć drzwi, abym mogła pujść na statek i rozwalić te przeklęte maszyny? - zapytała ze słodyczą Jenny. - Chyba po moim trupie! - Jeśli chcesz... To mówiąc kobieta sięgnęła do kurty błękitnej klaczy, chcąc wydobyć klucz, Deadly Star jednak zatrzymała jej rękę i odepchnęła ją w tył. Wtedy Jenny uśmiechnęła się lekko i znów podeszła, jednak gdy major chciała powtórzyć jej kopyto zostało wykręcone w tył, a ona cała poderwana od ziemi i rzucona o podłogę. Zanim zdążyła się podnieść w jej nogę wbiła się ostry, czarny obcas kobiety i klacz dostała kilka szybkich ciosów w głowę, tak, że spadły jej okulary. W końcu Star postawiła gardę i oddała cios, który jednak Jenny z łatwością uniknęła, przeszła obok niej i kopnęła piszczelem w twarz, czyniła tak kilka razy, aż w końcu wzięła łeb między uda i zaczęła go wykręcać. Major miotała się tak, że Victoria aż krzyknęła, aby Jenny puściła, ta tylko uśmiechnęła się złowieszczo i jeszcze mocniej zapracowała udami. Po chwili nagle puściła. Major upadłą na ziemię, nie mogąc złapać oddechu, choć dalej przytomna. - Porozmawiamy później o tym kto tu rządzi, jak przemyślisz sobie jak się należy odzywać, a tymczasem spuścimy łomot, kiedy ty będziesz siedzieć na twoim tłustym zadzie - powiedziała Jenny wyjmując pilot z kurty Major i otwierając nim drzwi. - Zapłacisz mi za to - odezwał się zachrypnięty głos jędzy, który ledwo można było zrozumieć z pomiędzy kaszlu. - Dobra robota mała - rzucił swobodnie Ketter. - Nie nazywaj mnie mała, bo skończysz jak ona - rzuciła Jenny wychodząc z pokoju, zarzucając swymi długimi włosami. - To co do samolotu? Dan dobrze się czujesz, nie chcemy abyś nas rozwalił - powiedziała z uśmiechem Victoria.
  19. W sprawię liczebności: 60 000 żołnierzy nie zastaniecie (raczej ) w okolicy. Z mojej pisaniny wynikało, że rebeliantów jest kilka tysięcy (pewnie z max 8 licząc tych nie wysłanych do walki itp. ), a siły wroga w mieście mogą liczyć nawet powyżej 15 tysięcy. Teraz dlaczego takie liczby. Nie jest to oczywiście cała armia Equestrii, tylko że: 1. Prawdziwa armia została podzielona na tych spaczonych i normalnych i tylko ci pierwsi służą złu. 2. Siły changelingów zajęte porządkami, czystkami i wywożeniem do ZOMów nie zdążyły się jeszcze zebrać. Przypominam, że to z czym walczycie jest częścią tworzących się sił, które mają zniszczyć szerzącą się rebelię. Wszystkie podane wyżej liczby są przybliżone i nie możecie mieć pewności, tak czy siak w Canterlot nie powinno się nagle znaleźć 60 000 wojska, choć nigdy nie można tego wykluczać, bo armia changeli liczy znacznie więcej niż te marne 4 dywizje.
  20. Gypsy znów wymierzyła, tym razem bełt przeszył powietrze i mijając twarde, rogowate łuski smoka, trafił go prosto w źrenicę. Smok stanął na tylne łapy i wygiąwszy do góry szyję zaryczał potężnie, aż ziemia zaczęła drżeć. Jednak na to tylko czekał tajemniczy ogier. Miecz rozbłysnął mu światłem słonecznym, a potężne ramię poprowadziło go wprost ku bestii. Potężne kopyta wybiły kuca nad ziemię i tak wśród wielkich płomieni szybował ku szyi smoka. Po chwili zanurzył w niej głęboko swe ostrze. Z rany trysnęła krew i ogień, a tkanki rozerwały się w potężnej eksplozji. Ta nie dosięgła jednak ogiera, który kontynuował cięcie wzdłuż brzucha. Smok zaczął się miotać i wić, aż wreszcie wyprężył się i upadł wśród burzy ognia, która z niego wypływała. Kule płomieni pokryły całe pobojowisko. Gypsy musiała odbiec, aby uchronić się przed spaleniem. Kusza stała się tak gorąca, że koza upuściła ją na ziemię. Przez chwili jej oczy olśnione pożarem spoglądały na niego, jednak po chwili do głowy trafiła straszna myśl. Ten kuc dalej tam jest, pożar był tak duży, że chyba wyjście z niego byłoby niemożliwe. Z drugiej strony ogier przetrwał straszliwą ranę, więc mógł wyjść bez szwanku z takiego małego płomyczka. Tak buzowały myśli w głowie małej, gdy stała się rzecz dość niespodziewana. Oto w płomieniach wyłonił się cień. Był to on - jej wybawiciel, pogromca smoka, który jednak słaniał się na nogach, uciekając pędem z burzy. Jego grzywa była nadpalona, spod rozdartej zbroi lała się krew, a oczy zlepione były potem. Cały ogier był brudno czarny od posoki smoka, a jego miecz dyndał na kilku zwęglonych rzemykach i kawałkach skóry z jego dawnej pochwy. Ogier zauważył kozę, uśmiechnął się i upadł na ziemię, w bezpiecznej odległości od co raz mniejszych płomieni. Wracając do Twojego pytania, chciałbym się bardziej konkretnie zorientować co byś chciała. Dlatego proponuję przejść na PW i tam to obgadać, sądzę, ze wszystko jest do ustalenia, tak żebyś się miło bawiła. Zatem napisz mi na PW co byś chciała, skonkretyzuj pytanie jeśli można
  21. kapi

    Czarne zagrożenie

    Blood zdziwił się tym pytaniem, co odbiło się na jego twarzy, jednak z niezmąconym spokojem rzekł: - No cóż myślałem, że takie rzeczy to Ty powinieneś wiedzieć, bo to w końcu twoja wyprawa, ale cóż tak się składa, że posiadam conieco wiedzy na temat położenia tych twierdz. Nie martw się zaprowadzę nas po kolei do każdej, nietrudno znaleźć wielkie mury i masę wojska. Mówiąc to uśmiechnął się. Chwilę później Gravelyn lekko skręciła, korygując tor wędrówki i rzekła: - No cóż on mi nie przeszkadza, ale niewiedzieć czemu nie przepada za mną. Powiedzmy, że kiedyś nie dotrzymał swej obietnicy i kiedy wyszłam cało z pewnej zasadzki, jest na mnie zły... Podróż trwała kilka dni. Czarodziejka zajęła się wyżywieniem, polując na stworzenia zamieszkujące te mroźne krainy. Blood także skorzystał ze swej niezawodnej kuszy. W końcu przeszli przez lodowy płaskowyż i w dali zauważyli prawie pionową ścianę skał. - No to tutaj. ​- Czyś ty oszalała, gdzie jest ta ścieżka? - Ach stoimy przed nią. Arceus próbował ją dojrzeć, jednak nic nie był w stanie wypatrzeć. Tuż przed ścianą z lodu Gravelyn się zatrzymała. Zamknęła swoje oczy, a kopyto wystawiła w przód. Na lodzie zaczęły się tworzyć runy z niebieskiej energii. Po chwili krąg z nich utworzony jakby pękł, a wzgórze pękło bezszelestnie. Ich oczom ukazał się wyłom prowadzący w górę. Od spodu szła nim brukowana droga, co było dość dziwne. Drużyna maszerowała i pod wieczór, gdy słońce zachodziło wszyscy zauważyli wyjście z korytarza. Jednak czarodziejka powstrzymała wszystkich przed wejściem. - Nie pokazujcie się na polanie. Tam jest jego wieża, a wszystko dookoła jest mu znane. Szpiedzy kręcą się wszędzie. Lepiej nie dawać mu przedwcześnie znać, że przybyliśmy. Dobra Arceus, przekradamy się, czy próbujemy pokonać Morothena? Nie powinno być to trudne, ale tak czy siak to jest czarodziej i muszę przyznać dość utalentowany, choć nie tak szlachetny jak ja.
  22. kapi

    Ogłoszenia

    Kolejna informacja moi drodzy: Serox z powodów prywatnych (zalatanie itp.) chwilowo kończy sesje. Zapowiada jednak, że jeśli się mu uda to powróci. Zatem powodzenia w działaniach i szczęścia życzę mu na czas nieobecności w naszej zabawie.
  23. kapi

    Trudne Negocjacje

    Luna kontynuowała przeszukiwanie, gdy usłyszała słowa Saladina. Początkowo spojrzała na niego swymi głębokimi, pełnymi, niebieskimi oczami, a na policzkach pojawił się lekki rumieniec. Odparła jednak dość spokojnie, a nawet nieśmiało, co było kontrastujące z obecną sytuacją. - To ja Tobie dziękuję szlachetny Saladinie. Po chwili nagle uśmiech pojawił jej się na twarzy. W kopytach trzymała właśnie wyjęty z kieszeni changelinga klucz. Włożyła go w swe kajdany i rozległ się tak miły dla ucha dźwięk roztwierania zamku. - Działa, na szczęście ten strażnik miał go przy sobie- powiedziała rozradowana Luna, po czym zaczęła rozkuwać pozostałych, zaczynając od Saladina, czy to dlatego, że był najbliżej, czy może z innych powodów. Tymczasem Young widocznie nie przeraził się ostrza, lecz oczy spuściły mu się na podłogę w oznace rezygnacji. - I tak jestem już martwy. Zabiliście strażnika, nawet jeśli im się uda was znów uwięzić, to jestem martwy, a i o nagrodzie nie mam co marzyć. Możecie mnie zabić bo to dla mnie żadna różnica, ale jeśli się już stało to chociaż spróbuję wam pomóc. Wybacz Celestio, że tak Ci się odwdzięczam za Twą hojność... na prawdę mi przykro. Saladin trochę mocniej przycisnął ostrze miecza, gdyż czułostki i żale swoją drogą, ale musieli działać szybko. Wtedy Cooper zamilkł, ponownie nie okazał choćby cienia strachu, a jedynie rezygnację, choć w jego oczach pojawiała się powoli determinacja. - Płyniemy do Fogy Thorn, a ich na statku jest z jakieś trzy, cztery tuziny. Nie pokonacie wszystkich, zwłaszcza z tymi obręczami na kopytach. Jeśli chcecie ujść z życiem to musicie się wykraść szalupami i dopłynąć jak najszybciej do brzegu. Jesteśmy niedaleko od niego, gdyż płyniemy najszybszą możliwą drogą. Powinniście dać radę. Chyba, że macie lepszy pomysł. Saladin przypomniał sobie z map, których trochę się uczył, że Fogy Thorn to najdalej na południe wysunięty port Changeli, jednak odgrodzony od Kryształowego Imperium długim pasem tajemniczych równin, zamieszkałych przez rozmaite stworzenia. Nie był to duży port, a straże nie stanowiły ogromnej siły, choć należało się spodziewać, ze na przybycie takich gości zostaną znacząco zwiększone. Celestia słuchała wypowiadanych zdań i kiwała lekko głową, a Twilight kończyła przeszukiwanie Younga, wyrzucając piąty sztylet schowany tym razem w jednym z butów. Obok leżała całkiem duża kupka innych broni, które ich "przyjaciel" nosił przy sobie. Wszystko było małe i zwinne, choć również zabójcze. Przeważały małe sztylety, lub ostrza, a także szpikulce podobne do gwoździ.
  24. Cleo zdawała się nie ruszać, wstrzymała oddech, gdyż jeszcze trochę, a byłoby kiepsko. W głębi duszy cieszyła się, że robot zginął. Tymczasem Night wycelował w wejście. Zrobił dobrze, gdyż po chwili dwóch żołnierzy wychyliło stamtąd swe głowy. Ogier pociągnął za spust i seria morderczych pocisków rozpruła czerepy wrogów. Krew rozbryzgała się w koło, a dwa trupy upadły na posadzkę. Po chwili wyłoniło się kilka karabinów, które strzelały na ślepo, więc oboje z Cleo zdążyli się schować. Jednak ten moment wybrał oddział aby przemieścić się bliżej. Wpadł do korytarza i szybko skrył za szczątkami robota, kontenerami i ciałami poległych, jednak jeszcze nie wiedzieli gdzie są Night i Cleo. Solarnych było siedmiu, każdy uzbrojony. Cienie wrogów pojawiały się czasami na ścianach i migały w świetle lampy, która oświetlała korytarz.
  25. Kane lekko zdziwił się zachowaniem dziwnego stwora i jego arogancją, lecz odpowiedział spokojnie: - Nie chodzi mi o to tyle to i my wiemy. Strażniku Kyle, to wy tu jesteście zwiadowcą, a o twych umiejętnościach sam jestem przekonany. Udacie się zatem i wybadacie co jest grane tam za lasem. Porucznik Jackson zaprowadzi was tam i pozostanie ukryty na granicy jako eskorta. Weźcie jeszcze to stworzenie, bo choć nie widziało innych, jego obecność może być przydatna, zwłaszcza, gdy tamte mówią jakoś inaczej niż my. Rozpoznacie teren, wybadacie zamiary, sprawdzicie czego możemy się spodziewać po tych istotach no i czy wiedzą coś o tym dlaczego się tu znaleźliśmy. Zgadzacie się? - Uważam, że jest to wyśmienity pomysł - powiedziała z przekąsem Merian. - Tak jest sir! - Jakiego sprzętu potrzebujecie Kyle?
×
×
  • Utwórz nowe...