Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. kapi

    Ogłoszenia

    Uwaga moi wszyscy wspaniali gracze. Zaczął się rok szkolny (tak nawet ja musiałem tutaj to przypomnieć ) co oznacza pewną tradycyjną już zmianę. A mianowicie mój czas może zostać ograniczony, a co za tym idzie okresy pomiędzy odpisami mają szansę się wydłużyć. Oczywiście jak zawsze będę starać się w miarę mych możliwości skrobnąć coś, ale nic nie obiecuję. Przypominam, że bezwzględne pierwszeństwo dostają multisesjie, bo tam jest najwięcej graczy. Jeśli ktoś nie wytrzyma tego i stwierdzi, że zaistniała sytuacja jest zbyt uciążliwa proszę nich mi powiedzą, bo prędzej czy później odpiszę w ich sesji, a jeśli nie chcą grać to mógłbym czas poświęcony na ten odpis przeznaczyć na odpisywanie komuś innemu, kto czeka. Bardzo dziękuję za spełnienie mojej prośby. Powodzenia i miłych nadchodzących dni
  2. kapi

    Trudne Negocjacje

    Wszystko działo się bardzo szybko. Ranny szeregowy rzucił się na Celestię, ta zasłoniła się desperacko włócznią, która przetrwała cios. Jednak changeling nacierał dalej i zamiast odstąpić wykonał pchnięcie, które choć odsłoniło go znacznie, zraniło także władczynię słońca. Miecz zagłębił się w jej kopyto, które upuściło włócznie. Cooper jednak szybko zamachnął się i rzucił trzema sztyletami w odsłonięty bok changelinga. Ten wyprężył się i upadł na ziemię, a czerwona ciecz wypływała mu z szyi, barku i korpusu. Tymczasem Violence walczył z Saladinem, który nękał go pchnięciami. Większość jednak odbijała zbroja, gdyż ogierowi trudno było wkładać dużo siły w szybkie ciosy. W pewnym momencie ambasador potknął się o przewrócone krzesełko. Wróg natychmiast przyłożył się do potężnego cięcia z góry, które przepołowiłoby Saladina, gdy nagle miecz uderzył w kopyto dzierżące potworną broń. Vielence wykrzywił swą twarz w wyrazie bólu i natychmiastowo odwrócił się bijąc z lewego sierpowego w twarz wybawczynię ogiera - Lunę. Księżniczka odepchnięta siłą ciosu padła na ziemię, w jej oczach błysnęło gdzieś w oddali przerażenie, gdy potężny changeling wyprowadzał kolejny szybki cios, prosto w jej pierś. Saladin nawet nie myślał, był już w biegu, wstał momentalnie, ale przez głowę w chwili strachu dotarło do niego, że nie zdąży. Mimo to zmusił wszystkie mięśnie do wysiłku, topór opadał ,gdy miecz ogiera był pół metra od celu. Nagle stał się rzecz niebywała. Cooper wskoczył zasłaniając blokiem złożonym z dwóch skrzyżowanych sztyletów i samym sobą ciało księżniczki. Potężny cios przebił się jednak przez metalową zasłonę i byłby niechybnie zabił czerwonego ogiera, gdyby nie ostrze Saladina, które z mistrzowską precyzją wbiło się w odsłonięty kark wroga, prawie pozbawiając go głowy. Krew siknęła na wszystkie strony, a mięśnie pozbawione siły przestały naciskać i topór nie wbił się tak głęboko. Mimo to Cooper nie powstrzymał jęku, gdy głownia zsuwając się po sztyletach, zanurzyła się w jego skrzyżowanych kopytach, zdzierając z nich skórę do kości. Ciało Violence'a osunęło się w bok, nie przygniatając Luny, ani prawie leżącego na niej Coopera, który próbował stłumić okrzyki bólu całą swoją świadomością. Saladin przez chwilę nic nie widział i nie był w stanie się poruszyć. Emocje śmierci, zagrożenia i to w tak krótkim czasie zajęły jego świadomość całkowicie, gdy tylko zagrożenie minęło. Po chwili jednak oprzytomniał i zobaczył cała sytuację. Tylko on i Twilight nie odnieśli żadnych obrażeń. Celestia została dźgnięta w kopyto, Cooper miał praktycznie ich połowę, a Luna została potężnie uderzona w twarz, tak że na jej granatowej, aksamitnej sierści pojawiła się stróżka krwi wypływającej z nosa. Wszyscy zdawali się być podobnie zdezorientowani od natłoku emocji i adrenaliny co Saladin, jedynie Cooper zachowywał się dość przytomnie, w czym pomagał mu nieustający ból.
  3. Leth popatrzył w oczy Tal'Kiny ze spokojem, jakby badał coś, co było zawarte w ich nieskończonej niebieskiej głębi. - Chodzi mi o największych wrogów naszego zleceniodawcy o tych Sithów. Masz rację, że Jedi zbyt często nie korzystają z naszych usług, ale teraz chyba coś ich zmusiło... zresztą nie obchodzi mnie to za bardzo, jeśli wykonujemy zadania dla nich ,to prawa nie musimy się obawiać, a płacą tyle, że spokojnie można będzie rzucić te robotę po misji, oczywiście jeśli ktoś jej nie lubi. Ja mam zamiar dalej w tym robić. Zbyt duża przyjemność, aby się tego wyrzec. Nagroda jest tak wysoka, gdyż nie sądzę, aby Sithowie lubili wysłanników Jedi, a ich miecze świetlne i umiejętności to jak sama rozumiesz dość mordercza broń. Coś jeszcze, czy możemy zostawić już sprawy biznesowe?- mówiąc ostatnie zdanie Twi'lek lekko się uśmiechnął.
  4. IceSword i pozostała część oddziału zastanawiała się co robić, gdy nagle coś przesłoniło blask księżyca nad nimi. Ich oczom ukazała się wielka, świecąca złotem pierś smoka. Wielkie, masywne płyty zachodziły na siebie i osłaniały smoka od broni. Jego wielkie skrzydła łopotały na wietrze furcząc, niczym nadchodząca burza. Jego pysk otaczały płomienie, które spadały w głąb dworca. Nagle bestia zniknęła pośród budynków i rozległ się łoskot miażdżonej sali oraz krzyków. Tuż potem wybuch wstrząsnął ziemią i zatrząsł ściany. Wielka łuna ognia wzbiła się ponad mury, wraz ze wzlatującym smokiem.Tuż potem potwór znów zanurkował i seria kolejnych kakofonii eksplozji, rozrywania i konania przepełniła okolicę. Smok drugim razem w pazurach trzymał kawałek dachu pociągu pancernego. IceSword zrozumiał ,że jeśli ta bestia dalej będzie tu latała za chwilę z całego dworca nie pozostanie nic prócz dymiących gruzów i zniszczonych pojazdów.
  5. kapi

    Czarne zagrożenie

    Gravelyn spojrzała przenikliwie na Arceusa. - To na górze to koniec planu ukrywania się. Najprawdopodobniej kolejny szpieg, którego nie mamy jak zdjąć, jeśli przekazuje wieści swemu panu na bieżąco on już o nas wie, jeśli Morthen dalej jest takim idiotą jak dawniej ,to to ptaszydło musi jeszcze dolecieć. Wiem, że zbliża się zagrożenie, bo przed chwilą rzuciłam czar lokalizacji. Kilka punktów magicznej energii się tu zbliża, a to mogą być praktycznie tylko te lodowe ludki. Co do pułapki, to nie ma szans, na magię nie ma pułapek, choć w tym przypadku... zadziała wszystko, co uderzy w rdzeń i ma odpowiednią masę. - Czy jak nabiję trochę lodu na moje strzały, to zadziała? - Jest taka szansa. - Dobrze... - powiedział Blood i niespodziewanie z wrednym uśmiechem napiął kuszę. Skierował ją do góry, przymrużył jedno oko i nacisnął spust. Cięciwa zabrzęczała lekko, a pocisk poszybował w górę. Bełt miał olbrzymią prędkość i na początku zdawało się, że kusza Blooda jest na tyle silna, aby ustrzelić ptaka tak wysoko nad ziemią, niestety po długiej chwili pocisk zatrzymał się i zaczął opadać. - Cholera wysoko lata - stwierdził Blood i splunął na ziemię, po czym odrąbał kawał lodu i zaczął nabijać na strzały. - Mamy jeszcze chwilę, zanim tu dojdą.
  6. Jackson spojrzał zdecydowanie na Kylego. - Spokojnie. Kane przydzielił nas do ochrony i nigdzie się nie ruszamy. W tamtych zaroślach rozstawimy CKM, tak na wszelki wypadek. Właśnie chłopcy do roboty, sprzęt sam się nie ułoży... Ludzie zabrali się do rozstawiania maszyny, a Jackson poklepał mężczyznę po plecach. - Powodzenia...
  7. Harmonic Shadow jeszcze dziś rano szedł spokojnie obok traktu. Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Właśnie podróżował po północy Equestrii w poszukiwaniu nowego sensu swego istnienia. Gdy nie minęła jeszcze pora śniadania zauważył spaloną wioskę i zbadał ją. Była to ta sama osada, w której reszta drużyny zawitała nieco później. Harmonic jednak nie dostrzegł biednej klaczy, która wtedy leżała w ukryciu zemdlona. Zainteresował go ten widok, wiedział ,że spustoszenie musiało zostać dokonane przez istoty magiczne, w dodatku stworzone z czarnej magii. Nie był jednak w stanie określić jej dokładnego rodzaju. Ruszył śladami energii, które jeszcze całkiem świeże jawiły się jego oczom na trawie. Tak na tropieniu spędził czas, aż do zapadnięcia zmroku. Ogier szedł stabilnie i pewnie. Godzina była późna, a ślady mało wyraźne. W obecnej chwili polegał głównie na wyczuciu magicznym, niż na ewidentnych śladach. Nagle poczuł przejmujący chłód i szepty dobiegające ze wszystkich stron. Rozejrzał się niespokojnie po okolicy, początkowo nic nie zauważył. Szedł dalej, już mniej pewnie, lecz czujnie. Coś błysnęło mu po prawej. Odwrócił głowę... nic. Co chwila zdawało mu się, że czyjeś oczy patrzą się na niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak daleko od szlaku zaprowadził go ślad magicznych stworzeń. Nigdzie nie widział śladu kucyka. Nagle z ciemności uformowała się straszliwa, wychudzona czarna ręka, a nad nią zabłysnęły fioletowe ślepia, tuż przed ogierem. Harmonic odskoczył w bok, pazury przeszły przez jego zbroję i skórę, nie poczuł bólu, lecz wyraźnie osłabł. Był na tyle dobrym czarodziejem, aby zdać sobie sprawę, ze te stworzenie wysysa energię z ofiary. Kilka ciosów i można zginąć zapadając w wieczny, letargiczny sen bez świadomości. Jednak myśli nie wybrzmiały jeszcze wyraźnie w mózgu ogiera, gdy potwór zniknął. Harmonic zastanawiał się czy mu się tylko przewidziało, czy na prawdę coś go zaatakowało. Nerwowo obracał głowę na wszystkie strony, gdy znów błysnęły mu te ślepia i ujrzał jak upiorny szpon wdziera się przez jego klatkę piersiową do serca. Jaźń zaczęła od niego odpływać, a obraz stawał się co raz czarniejszy. Jednak magowi udało się przezwyciężyć otępienie i rzucić prosty czar ochronny. Róg mu rozbłysł, a jego ciało otoczyło się szarą barierą, która rozszerzyła się gwałtownie odpychając bestię. Ta zapiszczała przeraźliwie i rozpłynęła się w mroku. Ogier poczuł jak część sił wróciła do niego. Miał problemy z ustaniem na nogach, jednak adrenalina zrobiła swoje i po chwili Harmonic odzyskał kontrolę nad nogami. - Zginiesz za to. - zabrzmiał głos dochodzący ze wszystkich stron. Ponownie ciemne oczy otworzyły się przed ogierem. Ten uniknął ciosu, lecz spostrzegł, że teraz w okół niego znajdowało się więcej par, mniejszych, choć równie mocno emanujących złowieszczą nekromantyczną energią oczu. Harmonic instynktownie rzucił się do ucieczki. Jego kopyta unosiły go z rzadką dla niego prędkością, co chwila widział przy sobie oczy i ręce wystające z ciemności. Powoli zaczął tracić nadzieję na ratunek, a jego galop zwalniał, jednak dostrzegł w oddali blask ognia. Siły mu wróciły i skierował się w tamtą stronę. Terg kończył robić pierwszą strzałę, gdy jego czuły słuch zanotował istotę, która w pośpiechu zmierzała w ich stronę. Poderwał się i dobył broni. Inni poszli w jego ślady, nie wiedząc co się dzieje. W tym momencie Harmonic wpadł pośród nich z oczami pełnymi grozy i nadziei. Zdezorientowany ogier przysunął się do ogniska i ze zdumieniem spostrzegł, że nie ma już za nim pościgu. Zamiast złowrogich fioletowych oczu widział kilkoro kucy o najrozmaitszym wyglądzie i płci, które patrzyły się na niego dość dziwnie, wyrażajac swe zaskoczenie, a część z nich celowała w niego swoją bronią. Moi drodzy gracze powitajmy w sesji nowego użytkownika : Masturbiana i jego postać Harmonic Shadowa.
  8. Nick poczuł, jak coś go unieruchamia. Wiedział ,że ma mało siły, ale nie na tyle, aby nie móc się ruszyć. To musiał być czar, czy coś w tym stylu. Atlantis przez chwilę skupiał się, ale później z łatwością przebił się przez zmęczony i szargany niepokojem umysł zdrajcy. Skutecznie unieruchomiło i mógł z nim zrobić wszystko. Tymczasem z korytarza dobiegały co raz silniejsze odgłosy. W pewnym momencie po sali rozległ się dźwięk pulsujący i basowy. Golem Atlantisa zaczął wypuszczać pociski wgłąb korytarza. Roległa się seria mocniejszych pulsów powietrza, a z głębi ciemności odezwały się głosy nawołujące i wydające rozkazy. - Nie wiem co to jest, ale rozproszyć się, zasłonić się tarczami i do przodu. Zabijemy to raz dwa. Jeden głos wyrwał się mocniejszy i zaraz wszystko wróciło do porządku. Golem dalej strzelał, jednak teraz bardziej słyszalne było pękanie ścian, niż jęczenie kucy. Atlantis odwrócił głowę i zobaczył ruszający się mur tarcz, które świeciły granatowym blaskiem. Oddział wrogów zbliżał się i brakowało mu już tylko kilkunastu metrów do osiągnięcia końca korytarza. Termal spadał niczym anioł zemsty na perony. W okół waliły się budynki ostrzeliwane ogniem artylerii pociągowej, jednak pojazdy pancerne miały jedną wadę. Zaprojektowano je do oblężeń, dlatego od góry nie posiadały licznych wizjerów, nie mówiąc o otworach strzelniczych. Tylko kilka muszkietów wystrzeliło w stronę Thermala. Yellow z łatwością odbił wszystkie pociski. Bestia nie była zagrożona ostrzałem armat. Potężne pazury uderzyły w pociąg z taką siłą, że zamiast zerwać dach po prostu zmiażdżyły konstrukcję tak, że jej boki uniosły się w powietrze, a środek dotknął ziemi. Smok machnął skrzydłami podrywając się natychmiastowo. Tuż potem wywołany ogniem z paszczy i rozżarzonymi pazurami pożar ogarnął beczki z prochem znajdujące się w wagonie. Eksplozja była potężna i spowodowała piękną iluminację światła na całym peronie. Smok spadł na kolejny wagon, niszcząc go w podobny sposób. Thermal także nie próżnował korzystając z energii eksplozji. Miotał potworne pociski, rozrywające poszycie pociągów, czuł ,że pomaga mu w tym Yellow. W okół zaroiło się od wrzasków ginących changelingów. Rebelianci w większości patrzyli osłupieni na smoka, który ratował ich życia. Niektórzy wrogowie próbowali uciekać z peronów, lecz celny ogień z kusz szybko ich zatrzymywał.
  9. Myśliwiec działał jak marzenie. Mimo braku wprawy Dan za pierwszym razem, gdy tylko oderwał się od ziemi wykonał serię delikatnych manewrów, które wyszły mu co najmniej tak dobrze jak na znanym mu sprzęcie. Oznaczało to ,że trochę wprawy i tym cackiem będzie latał lepiej niż kiedykolwiek. Co ciekawe samolot był wyjątkowo zwrotny, dzięki dodatkowym dyszom odrzutowym wmontowanym w kadłub po bokach. Tylne dysze miały możliwość obrotu o 90 stopni w każdą stronę od pozycji wyjściowej. Dawało to możliwość pionowego startu i lądowania, a także błyskawicznej korekty lotu. Gdy Dan odpalił silniki poczuł moc maszyny. Przyjemny pomruk odrzutowych dysz wypełnił kabinę. Pojawiło się w niej kilka paneli przedstawiających mapę gwiezdną okolicy wraz z zaznaczonymi znanymi punktami i pojazdami. - Uwaga do wszystkich niebieskich za chwilę wylatujemy. Mamy za zadanie wyczuć obronę przeciwnika i skupić na sobie jego jednostki obronne. Możemy spodziewać się wsparcia z dział okrętowych. Wyruszamy za 10...9...8...7...6...5...4...3...2...1... start. Hangar otworzył się. Dan dopiero teraz zauważył, że zwykłe kuce z niego wyszły. Pozostałe nosiły specjalne kombinezony. Koło jego maszyny wystartowało parę innych. - Dobra 4 skrzydło meldować się. Lecimy dzisiaj z gościem z innej galaktyki, który zna się na rzeczy, więc nie skompromitować mi się przed nim. Życzymy udanej misji Panie Dan. Pamiętajcie nie przesadzać z brawurą. Mamy dodatkowe zadanie, oprócz głównego pomożemy zielonym dostarczyć desant w razie dużego oporu wroga. Po zorganizowaniu w punkcie zbornym, którego współrzędne dostaniecie formujemy szyk rozproszony i wspieramy pierwsze skrzydła, pamiętajcie jesteśmy tylną strażą, niech nikt naszym chłopakom na ogony nie wejdzie. Czarna pustka kosmosu otworzyła się przed Danem. Jakieś dwadzieścia podsektorów na mapie bitwy dzieliło ich od migającego czerwonego punktu - base Stara. Bitwa zaczynała się. Działa krążownika namierzyły cel. - Panowie lecimy za skrzydłem 3 na mój znak. Gotowi? ... ruszamy.
  10. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    ​Dwie klacze opuściły obskurną tawernę. Zewsząd dobiegał gwar rozmów, jakieś pobrzdąkiwania instrumentów, czy w końcu jęki tłukących się stworzeń. W jaskiniach zawsze o tej porze robiło się duszno od ognisk i świec, a powietrze zdawało się ciężkie i nieprzyjemne, stęchłe, a czasami nawet śmierdzące. Klacze przeszły całą tę nieprzyjemną okolicę, dostając się do pomniejszej bramy miejskiej. Był to mały kamienny budynek z wrotami oraz krótki murek u wylotu jaskini. Żaden członek straży miejskiej go nie pilnował. Było to zadanie ochotników. Tacy za pośrednictwem barmanów zgłaszali się do dowództwa straży i zaciągali się na tydzień. Jeśli nie nastąpiły wtedy większe zniszczenia wypłacany był im żołd, a także dawany prowiant. Za każde zniszczenie potrącano z wynagrodzenia. Klacze ujrzały potężnego pegaza stojącego przy drewnianych skrzydłach bramy. Grał na małej harmonijce, a na plecach trzymał dwa topory. Jego szara sierść mieniła się odblaskami ognia, a długa niebieska grzywa spływała mu na grzbiet w nieregularnych falach. Tłum choć niespokojny zdawał się omijać z daleka potężnego kuca. W środku małej przybudówki siedziało paru innych kompanów pegaza i rozmawiało przy cydrze. Po krótkiej rozmowie Grey i Havoc wydostały się z miasta. Strażnik nie interesował się niczym, nawet o nic nie zapytał. Otworzył furtkę w bramie i wypuścił klacze. Na zewnątrz jaskiń panował chłód, ale powietrze od razu ożywiło kuce. Było świeże i przyjemne. W oddali właśnie zachodziło słońce pośród kilku małych chmurek, które nabrzmiewały barwami od fioletu, przez pomarańcz i czerwień po miły róż. Klacze udały się poza główny szlak i nie spuszczając oczu z wejścia ukryły się pośród kamieni. Przeczekały tak jakieś dwadzieścia minut w dość niewygodnych warunkach. W końcu Havoc dostrzegła srebrną sierść ogiera, który także wyszedł z miasta. Podążał wolno, obserwując dokładnie otoczenie. Miał na sobie czarny pancerz skórzany ze srebrnym płomieniem na klatce. Przy pasie wisiały mu miecz i lewak, schowane w czarnych pochwach. Klacze podążyły powoli jego śladem. Śledzenie trwało pół godziny w końcu ogier zatrzymał się na bocznej polanie pośród szarych skał. Znajdowała się ona około pół kilometra od drogi, a w okół rosły gęsto krzewy i krzaki, które dobrze zasłaniały miejsce od ciekawskich obserwatorów z traktu. W pewnym momencie na polanę weszła kolejna postać. Była to klacz o długich białych włosach z filetowymi pasmami i granatowej sierści. Jej niebieskie oczy były skupione i wpatrzone w okolicę, a jej róg rozbłysł lekkim fioletowym blaskiem, oświetlając twarz przybysza. Głos miała spokojny i opanowany. Jednocześnie zdawał a się być miła, a oficjalne formuły przywitalne przeplecione były dość osobistym tonem głosu. - Witaj bracie Iron Heart, prosiłeś o spotkanie. - Witaj siostro New Moon. Chciałem zameldować wykonanie kolejnego zadania. - stwierdził twardo Iron, jednak w samym przywitaniu odwzajemnił ton klaczy. - Dobrze, już dużo ich nie zostało, większość poszła do piachu. - Tak zgadza się, jaki jest mój następny cel? - Masz zająć się wraz ze mną kimś, kogo przeoczyliśmy w ostatnich paru akcjach. Ta klacz już coś podejrzewa i wie, że jej przyjaciele znikają. Teraz musimy dopilnować, aby zabrała swe podejrzenia do grobu. Nazywa się Havoc Wing. - Gdzie mamy się udać? - Jej przyjacielem był twój poprzedni cel, na dodatek to ona ścigała Cię wtedy. Dzięki temu nie musimy nigdzie daleko chodzić. Z naszych informacji wynika, że przebywa w Canterlot. - Wyśmienicie... a i jeszcze jedno masz jakieś wieści od mojego brata Oak Arrowa z oddziału Night? - Tak ma się dobrze, nie odniósł poważniejszych ran w ostatnim starciu, a dzięki nowemu sprzętowi o wiele sprawniej idzie ich zadanie. Dodatkowo ich oddział ma obiecujące wyniki w sprawie morderstw z okolicy Czarnej Góry. Spotkałam go, gdy tam przybyłam. Możesz być z niego dumny, a on z Ciebie. Robicie dla Equestrii bardzo dużo. Następnie rozmowa przeszła na bardziej towarzyskie tematy. Havock i Gray dalej siedziały w krzakach uważnie słuchając. Czujność kucy na polanie raczej spadła i klacze miały czas porozmawiać jak chcą zabrać się do akcji. Tu było idealne miejsce, z dala od ciekawskich oczu. Księżyc, który wszedł na nieboskłon zasunął się całunem chmur, a cień padł na okolicę. Tylko gwiazdy świeciły swym potężnym blaskiem rozwiewając mrok.
  11. kapi

    Trudne Negocjacje

    Saladin wyprostował, a później tak ustawił zmarłych strażników, aby wyglądali jakby spali. Księżniczki szybko skryły się za rogiem korytarza, w kątach i cieniu. Saladin po chwili uczynił to samo. Cooper szybko podszedł do niego i rzucił szeptem: - Daj mi więcej ostrzy, które mi zabrałeś, umiem rzucać. Ogier patrzył na ambasadora wyczekująco, kroki się zbliżały. Cooper natomiast ukrył się blisko Saladnia, aby móc dosięgnąć broni, jeśli zostanie mu oddana. Zapadła cisza. Z korytarza dochodził miarowy szczęk kolczug, w rytm chodu żołnierzy. W końcu drzwi się otworzyły. Stanął w nich potężnie zbudowany ogier. Ten nie krył się, ze jest changelingiem, podobnie jak jego towarzysze z tyłu. Było ich razem czterech. Na ich czarnych kolczugach, wtapiających się w mrok wisiały ciemnozielone tuniki z płonącym sercem, pokrytym dziurami. Violence Star miał długą szarą brodę i ucięty róg. Na plecach wisiała mu tarcza, a w kopycie trzymał potężny topór dwuręczny, którym podpierał się o podłogę. Broń wykonano z czarnego żelaza, nie miała zdobień, ale na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo dobrze wykonana. Ostry koniec, którym można było przeciąć kuca na pół błyszczał się w lekkim świetle lampy. Ogier omiótł izbę swym zimnym spojrzeniem. Wzrok zatrzymał mu się na strażnikach. W oczach coś zabłysło. Zaczął się obracać do kompanów i wtedy Saladin wystrzelił. Bełt świsnął w powietrzu, a wraz z nim rozległ się lekki dźwięk cięciwy kuszy. Statkiem szarpnęło, najwyraźniej wpadł na falę, a pocisk zamiast w głowę trafił w lewe ramię potężnego ogiera. Ten ryknął lekko i zasyczał. Podniósł swój topór, chcąc coś krzyknąć, ale wtedy Saladin rzucił swój płaszcz. Czarny całun okrył zaskoczonych strażników. Naraz wszystkie księżniczki rzuciły się do ataku. Miecze, włócznie i inne ostrza zagłębiły się w ciemność. Słychać było metaliczny dźwięk składania się kółek w kolczugach. Kilka krzyków rozniosło się w powietrzu. Nagle płaszcz zafalował w potężnym podmuchu. Wszyscy odskoczyli od żołnierzy. Po chwili ciemny materiał zwinął się na ostrzu dwuręcznego topora, którym wymachiwał sir Violence Star. Zaczęła się regularna walka. Changelingi natarły na księżniczki, które zaczęły się bronić. Jeden z nich padł zadźgany na początku walki, inny był ranny, a dowódca, wymachujący dwuręcznym toporem nie korzystał ze swego lewego, postrzelonego ramienia. Jakbyś mógł w następnym poście napisać, czy dałeś Cooperowi te ostrza, bo jak sam się możesz domyślić będzie to miało wpływ na wydarzenia.
  12. kapi

    Czarne zagrożenie

    ​Arceus szybko rzucił się w wir śnieżny. Poczuł przenikliwe zimno. Jego oczy pokryła biel płatków sypiących zewsząd. Jednak przed sobą dostrzegł światło. Za sobą słyszał głos Blooda, który pędził tuż za nim z toporami. Ogier dopadł do świecącej kuli i zatopił w niej swój sztylet, wbijając go aż po swój łokieć. Tuż za nim od góry uderzyły dwa topory Blooda. Cała kula zaczęła falować i wyginać się. Zamieć w okół osłabła, ale Arceus poczuł w ręce przejmujące zimno. Nagle gdzieś z tyłu zabłysła czerwień. Języki ognia mknęły w stronę kuli, ominęły łukami dwa kuce, które przymarzały do tajemniczej kuli i uderzyły w nią. Wszędzie buchnął błękitny i czerwony ogień, Arceus został po chwili odrzucony w tył dość silną eksplozją. Gdy wstał zobaczył, że nie ma już golema. Za nimi stała Gravelyn, lekko dysząc. - Nie spodziewałam się tego. Ten stary tłuk zabezpieczył swoje stwory. Nie macie magicznej broni prawda? - Ja nie, nigdy nie była mi potrzebna. - Chyba zwykłą bronią nie można zabić tych stworzeń, choć chociaż można je okaleczyć. Ciekawe skąd Morothen wziął tyle mocy aby utworzyć coś takiego. Sam nie byłby na tyle silny. W oddali drużyna usłyszała powolne kroki, na niebie szybował wysoko jakiś wielki ptak pokryty niebieskimi piórami, który krążył nad nimi. - Poczekajcie... Gravelyn złożyła kopyta i zamknęła oczy. Jej róg lekko rozbłysł. Wokół niej pojawiła się lekko czerwona pulsująca aura. Chwilę później rozeszła się przezroczysta fala uderzeniowa, która zaniknęła kilka metrów od niej. Klacz otworzyła oczy - Będziemy mieli towarzystwo. Jeszcze parę takich tutaj idzie, co robimy?
  13. Twi'lek wszedł uśmiechnięty do środka, usiadł w fotelu i rzekł łagodnym i konkretnym tonem: - Nazywam się Leth'ari, ale mów mi Leth. Umiem o siebie zadbać, więc nie mam w planach tak marnego końca jak Pani zalotnicy. Wracając jednak do spraw naszego zlecenia. Jest to dość delikatna sprawa, a nasz pracodawca ceni sobie prywatność, do tego stopnia, że nie wiemy kim on jest. Jednak powierzył nam ściśle tajne informacje. Niedaleko tej planety mieści się tajemniczy glob o nazwie Sirision. Cały pokryty plazmą i jej wytworami. Jet tak niebieski jak Twoje oczy. Planeta wielce nieprzyjazna dla lądowań, rozbiła większość statków, które próbowały. Cyklony plazmowe są na niej dość powszechne. Jednak pewnej grupie udało się na nią dolecieć. Nie wiem czy słyszałaś o Sithach. Jedi myśleli, że wszyscy nie żyją. Mylą się jednak, bowiem właśnie na Sirisionie znajduje się ich kolonia szkoleniowa. Co my tam mamy robić? Po prostu skraść bardzo ważny artefakt. Nazywa się Okiem Mocy. Więcej na jego temat dowiemy się pewnie po przybyciu na tamtą planetę. Gdy zdobędziemy oko, polecimy na Coursant. Jakieś pytania? - zakończył dość niespodziewanie Twi'lek
  14. Clover szukała niespokojnie zapisów w księdze dotyczących przywracania życia. Formy tych zaklęć były rozmaite. Najłatwiejszą i najpopularniejszą stała się magia nekromancji, która jednak nie znajdowała się w jej księdze. Poza tym klacz na pewno nie chciała z niej korzystać. Rzeczywiście Clover po chwili, siedzenia na pagórku, skąd widziała dobrze cała wioskę znalazła to czego szukała. Jednak po przeczytaniu opisu inkantacji w jej sercu zrodził się tylko smutek. Czary manipulujące życiem należały zwykle do domeny czarnej magii. Nieliczne były czyste i bez skazy jak to zaklęcie, jednak do tych potrzeba było najwięcej mocy. Clover zastanawiała się czy kilku arcymagów odprawiający kilkugodzinny rytuał zapisany w księdze daliby radę bez swych magicznych artefaktów, kumulujących energię. Taka klacz jak ona mogła co najwyżej marzyć, że kiedyś będzie mogła spróbować w czymś takim uczestniczyć, teraz nawet nie warto było tracić sił, gdyż kilka sekund kilku godzinnej inkantacji wyczerpałoby ją do omdlenia. Klacz natomiast poczuła się już na tyle dobrze aby wstać na chwiejących się nogach. Słowa Terga nią wstrząsnęły, choć była w nich nieuchronna prawda tego świata, na szczęście Onyksis dodał jej otuchy. Wszyscy zaczęli się powoli podnosić i zbierać. Docierało do nich, że każda chwila zwłoki poniesie ze sobą ryzyko niewypełnienia zadania. Ruszyli zatem wszyscy. Terg uzbierał szybko materiały na 5 strzał, znalazł jakiś dobry nóż myśliwski, młotek, łopatę i gwoździe. Zebrał też trochę dziwnej substancji leżącej na ziemi. Być może przyda się do alchemii. Skierowali się na północ w stronę Wielkiego Lasu. Mieli iść w tamtą stronę bez względu na klacz, która właśnie do nich dołączyła. Ta z początku snuła się bardziej zamiast iść, jednak z czasem przywykła. W końcu po paru godzinach zapadł zmrok. Akurat zatrzymali się w pobliżu uschłego drzewa, które świetnie posłużyłoby za drewno na opał. Rozbili obóz i rozpalili ognisko. Niektórym zaczęło burczeć w brzuchu po całym dniu bez jedzenia, niektórzy natomiast patrzyli w ciemność nocy. Księżyc wydawał się świecić słabym blaskiem, a czarne chmury zasnuły większość nieba. Od lasu wiał chłodny wiatr, a z ciemności dobywało się coś nieprzyjemnego. Sajback patrząc w ten sposób odpłynął lekko. Jego umysł uciekł w mrok, gdzie zobaczył dwa fioletowe ślepia, patrzące na niego. Powoli zbliżały się, gdy księżyc schował się za ciemną zasłoną swych puchatych szat. Obok pojawiły się długie. Pod nimi błyszczały jakby długie sztylety z czarnego żelaza, które poruszały się wraz z wiatrem. Istoty otaczała mgła, równie nieprzenikniona jak one same. Ich wzrok zdawał się przenikać przez ciało i widzieć samą duszę, był niezmordowany, aemocjonalny i chłodny. Z owej ciemności wynurzyła się dłoń, której palce wcześniej przypominały Onyksisowi sztylety. Dłoń była długa i drapieżna, a ramię suche, chude i dymiące. Oczy zdawały się co raz głębsze, a patrząc na nie ogier przestawał móc oddychać, jakby się topił. Gdy szpon już prawie miał go dotknąć, nagle ogier ocknął się z transu i zobaczył ,że siedzi razem z innymi przy ognisku, patrząc w teren poza obozem. Nie mógł ukryć silnych emocji, które się w nim nagromadziły. Przez chwilę oddychał głośniej i bardziej nierówno niż zwykle, co niektórzy mogli zauważyć. Jednak w ciemności nie widział teraz nic niezwykłego.
  15. Kane uśmiechnął się lekko usatysfakcjonowany odpowiedzią. - Zatem ruszaj. - Będę Cię eskortować wraz z moimi chłpocami, w razie czego otworzymy ogień. Kyle wyszedł z pokoju wraz z Darkie. Zajrzał do hangaru i wziął szybki ścigacz, podobny do tych z oddziału i Darkie oraz swój ekwipunek. Wyruszył wraz z kompanią, którzy odprowadzili go na sam skraj lasu. Kraina wyglądała dziwnie. Nie biło od niej złem i mrokiem, nie była ciemna i złowroga jak las. Trawa zieleniał się jak nigdzie na ziemi, a w oddali widniało parę domów, gdzie kuce przechadzały się zajęte swymi zwykłymi sprawami. Domki jednopiętrowe, kryte sianem, sprawiały wrażenie zadbanych i czystych, choć nie najnowszych. - No to tutaj, możesz iść, zobaczy czy tamte w ogóle umieją coś powiedzieć.
  16. IceSword nakazał dalszy marsz, gdy oddział kucy przeszedł. Na szczęście obyło się bez walki, która zakończyłaby misję, kończąc ją fiaskiem. Oddział przemknął się jeszcze parę uliczek i w końcu dopadli do domów na skraju placu przy dworcu. Tam skryli się pośród ścian. Ich oczom ukazał się dość przerażający widok. Z wnętrza dworca dobiegały nieustanne strzały muszkietów i armat. Gdzieniegdzie w powietrze wzbijały się chmury kurzu, dymu i drzazg. Z głębi odzywały się jęczące głosy kucy. Jednak przed nimi cały budynek i mur otaczający perony był okrążony przez rebeliantów. Teraz IceSword uzmysłowił sobie rozmiary buntu. Tu było z jakieś kilka setek uzbrojonych kucy. Fakt nie zdobyli peronów, fakt ich dalej bronią się w środku, ale jak długo, kiedy skończy im się amunicja? Jak długo wytrzymają coś takiego? Wrogowie zdawali się być dobrze zorganizowani i choć część byłą nieporadna, to na dodatek zdeterminowani. Gdzieniegdzie powiewały sztandary starych księżniczek. Po uliczkach krzątały się kolejne oddziały i transporty rannych. Ogólnie nie wyglądało to dobrze. Brama do peronu była zamknięta i podziurawiona jak sito. W kilku miejscach kamienny mur ział pustką, jakby od uderzenia kulą z działa. Wszędzie jednak krążyli rebelianci. Niekiedy strzelając z kusz. Choć wydawało się, że lekko bez celu. Nie było widać przegrupowań ,czy prób ataku, nie odchodzili także, chroniąc się przed ostrzałem. Ginęli na posterunku w wyznaczonych miejscach.
  17. Gdy Nick leżał spokojnie na ziemi, Atlantis wyjął z kieszeni swego golema. Postawił na ziemi i skierował na niego lekko lśniący niebieską barwą róg. Przez konstrukta przeszło kilka błyskawic, przez co zaczął się powiększać i wykonywać drobne ruchy. Po chwili urósł do swych właściwych rozmiarów ponad 3m. Atlantis mógł wydawać mu rozkazy za pomocą umysłu, zatem golem wiedział, iż ma przypilnować drzwi. Kroki zbliżały się i już za chwile gwardziści mieli pokazać się w korytarzu. Konstrukt Atlantisa podniósł swą ciężką i toporną rękę, z której wysunęła się długa lufa, mierząca wprost w głąb korytarza. Masked uniósł Nightmare Moon, która bez przytomności wygięła się lekko do dołu. Czarnoksiężnik zdziwił się, gdyż spojrzał na podłogę i dostrzegł swą maskę, która powinna być przysypana gruzami, na wierchu, prawie nietkniętą (nie licząc obrażeń od jego własnej mocy). Założył ją pośpiesznie i skupił się na swym zmyśle krwi. Jako wampir potrafił bez większego problemu wyczuć, gdzie się ona znajduje. Jego umysł przetwarzał informacje. Odrzucał miejsca, w których nie mogli się znajdować ranni zdrajcy i tak doszedł do tylko kilku punktów. Obszedł salę po kolei i znalazł Moolight Star. Ta leżała na ziemi i przyglądała się mu, jeszcze żywa. Zostały dwa miejsca pod gruzami, jedno głębiej, a drugie płycej, w pobliżu ściany. Rozumowo to drugie dawało większe szanse na znalezienie drugiego rannego kuca. Shadow wstała i zwróciła się do Maskeda: - Idź za mną, wrócimy z nią do podziemi, korytarzem nie przejdziemy, a z nią nigdzie nie możemy się teleportować, gdy ma na sobie te kajdany. My się przeniesiemy, a ona zostanie. Atlantis zatrzymaj ich w przejściu tak długo jak zdołasz. Gdy zobaczysz, że twój golem nie wytrzymuje, uciekaj, nie chcemy stracić kolejnego maga. Teleportuj się do mnie tym kryształem. Koniecznie tym, a nie magią, gdyż ją mogą wykryć. Każdego, kogo będziesz trzymał także przeniesiesz. (to powiedziawszy dała mu mały świecący bielą odłamek skalny) Zajmijcie się tym zdrajcą i wracajcie do podziemi. Nie chcemy zostawać tu dłużej ,bo nas wyrżną, a tak będą nas szukać po całym budynku i stracą czas. Pozostali ruszyli, zebrawszy cały swój sprzęt, za shadow i Maskedem. Moonlight została wzięta przez nich i przerzucona przez grzbiety. Atlantis został sam, jego golem pilnował korytarza, a on przeszukiwał gruzy w okolicy, gdzie wskazał Masked, aby odnaleźć Nicka. Mag po chwili spostrzegł wsunięte głęboko pomiędzy gruzy kopyto i wypływającą krew. Trudno było stwierdzić, czy kuca przygniotło ,czy sam się tam wsunął dla ochrony, ale wystający kawałek gruzu uniemożliwiał bliższe oględziny. Aby się przekonać Atlantis musiał wejść do wnęki narażając się na ewentualny cios. Tymczasem Shadow poprowadziła całą grupę innym korytarzem do krótkiego pomieszczenia ze zbrojami. Poruszyła jedną z nich i otworzyła przejście. Wszyscy zaczęli wchodzić. Szli ciemnym korytarzem. Każdy Pamiętał ile zajęło to poprzednio, a teraz musieli jeszcze taszczyć ze sobą Nightmare Moon. Shadow jednak prowadziła zdecydowanym krokiem, a jej biała grzywa, zakrwawiona w kilku miejscach zdawała się lekko świecić. Thermal lawirował swą bestią niszcząc wrogów. Zobaczył, że całe dolne miasto zostało oczyszczone, również dzięki jego pomocy. Oddziały rebeliantów zebrały się i rozpoczęły atak na bramę. Kuc zobaczył, że od tyłu zachodzą changelingów oddziały, które przeszły najprawdopodobniej podziemiami i wezmą w kleszcze obrońców bramy. Niestety z wysokości ujrzał też kolejne zorganizowane oddziały armii, które śpieszyły na pomoc. Z kolei dalej w dolnym mieście rozlegały się strzały, a na dworcu płonął ogień. Co raz któreś działo z pociągu pancernego wystrzeliwało w budynek, druzgocząc ścianę. Pomoc smoka była potrzebna wszędzie, ale to on musiał zdecydować gdzie uderzyć. Wiedział, że od tego zależy kilkaset żyć rebeliantów, a nawet zwycięstwo czy porażka. Do Rebona, pośród huku wystrzałów i latających drzazg cały czas przychodzili posłańcy. Nieśli wieści o tym, co zobaczył Thermal. Atak na bramę rozpoczął się. Green Spark zaraz ma wkroczyć i zmieść obrońców od tyłu. Całe dolne miasto poza dworcem zdobyte, jednak changelingi umacniają się z każdą chwilą i przejmują więcej pociągów, z których prowadzą ostrzał. Trzeba było podjąć decyzję, czy iść dalej ze swoimi siłami, zostawiając silny punkt obrony nieprzyjaciela za sobą, narażając swe tyły ,czy zdobyć go za wszelką cenę ,licząc się z dużymi stratami. Natomiast do uszu nowego dowódcy dotarła również wieść o zawaleniu się skrzydła zamku. Koszary przestały być zdobywane, tylko gaz robił swoje. Zostawiono w nich kilkudziesięciu rebeliantów, którzy zabezpieczają teren, a reszta jest w drodze jako rezerwy dla poległych na ulicach. Szpital powoli się zapełnia i powstał problem z transportem rannych przez zatłoczone przejścia podziemne. W Kolejna kula wystrzelona z działa przebiła jedną ze ścian pomieszczenia, w którym znajdował się Rebon. Drewno poszło w drzazgi i poraniło rebeliantów, a także odsłoniło ich na ogień muszkietów z pociągu, który teraz było widać przez wyrwę jakieś 150m od nich. Lenicie śmignęła kula obok szyi chybiając zaledwie o parę cm. Z każdą sekundą ginęli, lub odnosili rany kolejni rebelianci na dworcu. Potrzebna była konkretna decyzja, bo każda zwłoka ciągnęła za sobą kolejne ofiary. Dakelin tymczasem znalazła parę trupów w pomieszczeniu i korzystając, że większość kucy zajęta byłą kryciem się przed ostrzałem udało jej się wypić trochę krwi. Od razu poczuła się lepiej. Posoka byłą brudna i nie najlepiej dożywiona, ale zawsze trochę pomogło. Dakelin wiedziała, że nie jest z nią dobrze, ale powoli wychodziła z najgorszego. Obok siebie widziała Rebona i innych towarzyszy, którzy stali i jakby nie mogli się zdecydować co robić, a kolejne kuce ginęły.
  18. Gray Whisper siedziała w jednej z nowo wybudowanych karczm w stolicy. Canterlot od zawsze było dużym miastem, teraz jednak gdy od kilkudziesięciu lat pobliskie krainy nie zaznały wojny przekształciło się w istną zbieraninę wszystkich ras. Wszyscy ciągnęli do tego pięknego miasta - stolicy handlu, kultury, nauki i rozwoju. Tutaj toczyły się najważniejsze rozmowy dyplomatyczne, tutaj mieszkały księżniczki. Kilkanaście lat temu podzielono Canterlot na dwie części. Budynki z białego marmuru, z dachami ze zdobionego złota, kolumnami wysadzanymi kamieniami szlachetnymi, z potężnymi wieżami i bogatymi magnatami stanowiły pierwszą część. Tam oddziały straży miejskiej patrolowały ulicę ,przestępczość sięgała zera, a życie kulturowe kwitło. To w Wysokiej dzielnicy mieścił się zamek księżniczek, słynne Archiwa Canterlockie, Teatr, Opera, wspaniałe kuźnie i koszary Gwardii Królewskiej. Wszystko otoczono potężnymi murami, których pilnowali strażnicy. Zgodnie z edyktem przebywali tam jedynie przedstawiciele znamienitych Equestriańskich rodów, wspaniali rzemieślnicy i wysoko postawieni goście. Straż dokładnie sprawdzała pochodzenie i zasobność kies wchodzących tam kucy, czy innych stworzeń. Wszyscy inni, tacy jak Gray znajdywali schronienie w Niskiej dzielnicy. Była to część poza murami miasta, lub w jaskiniach w górze, na której osadzono stolicę. Straż miejska tam nie zaglądała, gnieździli się tam wszyscy nie mający pieniędzy, czy urodzenia, każdy wędrowiec, przybłęda, żebrak, złodziej, najemnik i biedak. Dzielnica ostatnimi czasy rozrosła się, sięgając nawet części starych kryształowych jaskiń pod Canterlotem. Wybudowano tam wiele karczm, gdzie wszyscy się zatrzymywali. Prawo nie obowiązywało, a raczej nie obchodziło nikogo. Jedynymi szanowanymi tam stworzeniami byli karczmarze, gdyż im pozwalano wchodzić do Wysokiej dzielnicy, a możliwość zaniesienia tam wiadomości każdemu się opłacała. Nikt więc nie zadzierał z barmanami. Karczma, w której przesiadywała Gray była dość jasna. Na środku paliło się wielkie ognisko, na którym pieczono niektóre potrawy, czy nawet własne zapasy. Przy każdym stole znajdował się świecznik. Ławy były niezbyt wygodne, a stoły proste, choć duże i przede wszystkim trudne do zniszczenia. Kilka kucy uwijało się podając kolejne dania gościom, wśród których nie brakło żadnej rasy. Przy palenisku siedział jakiś wędrowny bard, najprawdopodobniej changeling, one chętnie trudniły się takimi zajęciami. Grał wesołą piosnkę do tańca o cydrze znad słodkiej doliny. Część gości korzystało z tego i podśpiewując pląsali wśród rozlanego na podłodze piwa. Dźwięk rozmów i skwierczenia mięsa unosił się wszędzie. Było o czym mówić. Kilkadziesiąt lat bez wojny wszystkich zastanawiało. W kolejnych plotkach o nowych poborach i nieustannie pracujących kuźniach, dało się wyczuć rosnące napięcie, jakby wielki katowski miecz unosił się i miał spaść na głowę jednego z królestw. To był już piąty dzień Gray w tym mieście. Przybyła tu po informacje. Jej mistrz Shadowburn polecił jej dobrego informatora w tym mieście. Był to dość młody tutejszy bard o pomarańczowej sierści, białej, długiej grzywie i przyjaznych rysach. Gray spotkała się z nim wczoraj. Ten zaoferował jej nocleg tej karczmie. Pracował tutaj dwa razy w tygodniu i miał za to nocleg oraz wyżywienie. O rodzicach nie wiedział dużo, jednak polecił pewną tajemniczą klacz, z którą Grey miała się dzisiaj spotkać. Podobno tamta dużo węszyła w okolicy i wypytywała się nie mniej niż on o plotki. Na dodatek przybyła niedawno z okolic Czarnej Góry, a przynajmniej tak mówiła. Havoc Wing, a właściwie po tej stronie ziemi Sky Lime, niedawno przybyła do Złotego Miasta księżniczek. Wcześniej wędrowała po całej Equestri łowiąc wszystkie doniesienia o przygotowaniach do wojny, politycznych układach, małżeństwach i wszystkim tym, co mogło zainteresować jej władcę z Netheru. Musiała już nieraz walczyć na szlaku z czyhającymi zagrożeniami. Odkąd księżniczki zredukowały oddziały strażników dróg do minimum, na traktach pojawiło się więcej bandytów, a od niedawna dziwne stwory wyłażą nocą. Powoli kuce przyzwyczaiły się do podróżowania w dużych karawanach dla bezpieczeństwa. Zdarzało się jednak, iż nawet i 50 osobowe drużyny nie powracały. Na domiar złego Havoc traciła kontakt z większością jej pomocników. Ostatnio liczba tajnych szpiegów Netheru zmniejszyła się o ponad 3/4 stanu początkowego. Ostatnim zabitym, jakiego znała był Hell Horn. Już dość stary i oddany królowi sługa. Przeżył nieodkryty na powierzchni przez ponad 50 lat. Został zabity akurat, gdy Havoc przyszłą do niego aby omówić zaistniałą, niemiłą sytuację. Ogier wyszedł na chwilę za potrzebą. Klacz usłyszała dźwięk metalu, a tuż później krzyk. Wybiegła z namiotu, w którym przebywali tamtej nocy, ujrzała już umierającego ogiera z przebitą klatką piersiową w miejscu serca, wskazującego kopytem w ciemność lasu. Coś się tam poruszało. Klacz rzuciła się w pogoń, dopiero później zdając sobie sprawę, że Hell był starym, ale nadal bardzo dobrym szermierzem, więc ten, który go zabił musiał być na prawdę wyśmienicie wyszkolony. Dopadła po jakiś pięciu minutach biegu do polany, gdzie tamten dosiadł mantykory jeździeckiej, czyli specjalnego gatunku tego zwierzęcia, pozbawionego skrzydeł i z mniejszym kolcem jadowym, na którym wiele kucy potrafiło jeździć. W ciemnościach tylko błysnął klaczy srebrny kolor sierści ogiera. Pomknęła jednak za nim, lecąc nisko nad drzewami. Po kilkudziesięciu godzinach pogoni. Dotarli do obozowiska. Tam morderca zrzucił czarny płaszcz odsłaniając swe oblicze. Był dość młody i silny, jego duże błękitne oczy płonęły chęcią życia i pewnością. Kopyto sprawnie bawiło się mieczem, zdradzając długie lata praktyki w jego używaniu. Havoc chciała go przesłuchać i zabić, jednak zobaczyła, że przybyły inne, podobne do ogiera kuce. Rozmawiali dość głośno, nie spodziewając się, że ktoś ich podsłuchuje. Wszyscy poza jednym byli młodzi. Nosili na sobie jasne zbroje i białe tuniki ze srebrnym symbolem płomieni. Broń mieli dość różnorodną, jedni miecze inni kusze, łuki, włócznie. Razem było ich około dziesięciu. Najstarszy z długą, starannie przystrzyżoną, siwą brodą, o białej sierści, niebieskiej grzywie i czarnych oczach nosił na plecach ogromny miecz dwuręczny. Każdy z nich wymieniał imiona, bardziej lub mniej znane Havoc. Domyśliła się jednak, że każdemu chodzi o to kogo zabił, gdyż te imiona, które znała należały do szpiegów Netheru. Postanowiła śledzić zgraję, która przybyła z okolic Czarnej Góry aż do Canterlotu. Podążała w ukryciu za ogierem o srebrnej maści i niebieskich oczach. Dowiedziała się, że nazywa się Iron Heart i ma 25 lat. Jego grzywa była czarna krótka i gęsta. Havoc usłyszała, że dzisiaj ma spotkać się wieczorem poza miastem z jednym ze swoich. Była to idealna okazja aby go złapać. W tłocznych uliczkach i jaskiniach Canterlot była zbyt duża szansa, że umknie. Poza miastem żaden kucyk ziemny nie będzie miał szans prześcignąć pegaza, a już na pewno nie tak szybkiego jak ona. Havoc Wing miała jednak problem, zostawiła większość swych rzeczy w namiocie, gdy podążyła za zabójcą. Jej skąpy zapas pieniędzy wyczerpał się szybko i dobrze by było zdobyć następne. Tu z pomocą przyszedł pewien nieznajomy bard. Powiedział, że jego kumpel potrzebuje informacji, a ona może je posiadać, jeśli się spisze raczej dostanie od kolegi trochę groszy, a w najgorszym przypadku ten pomarańczowy ogier z lutnią i białą grzywą miał zapewnić jej jedzenie na jeden dzień. Havoc średnio miała wybór, dlatego postanowiła spotkać się z nieznajomym, choć nie miała na to ochoty. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że może będzie jej potrzebna pomoc z tym Ironem, jednak nie nastawiała się, aby ów jegomość chcący informacji nadawał się do walki. Havoc Wing przyszła do karczmy o wyznaczonej godzinie, rozejrzała się i spostrzegła siedzącego w kącie barda o pomarańczowej sierści. Ten wskazał jej stolik, przy którym siedziała szara klacz o czarnej grzywie i różowych oczach. W pierwszym odruchu kuc z Netheru zdziwił się, że ten, który poszukiwał informacji jest klaczą a nie ogierem, jak podejrzewała, ale po chwili otrząsnęła się z tego i podeszłą do stołu, przysiadając się. Gray Whisper ujrzała pistacjową pegazicę o czarno niebieskiej grzywie, która przysiadła się do niej. Ukryte kiwnięcie głową pomarańczowego barda, upewniło ją, że ów klacz jest tą od informacji. Przy stole zapadło niezręczne milczenie, do którego dołączył się koniec pieśni o cydrze, gdy inny bard wysłuchiwał braw i wybierał w myślach kolejny utwór.
  19. Blue Eye uśmiechnął się i zwrócił do stojących blisko kucy: - No no no, trafił do nas doświadczony pilot. Sądzę, że przyjmiemy go z otwartymi rękoma. Sami słyszeliście co twierdzi, czas zobaczyć, czy lata tak dobrze jak wygląda to z hangaru. No panowie do maszyn... Poruczniku Dan, powodzenia w naszej niebieskiej drużynie. Należycie do 4 skrzydła, lecicie pod numerem 10. Waszym dowódcą jest Opus von Moon. Słuchaj się go. Powodzenia, pokaż nam co potrafisz, a my pokarzemy tobie. Niech te blaszane puszki zdechną! Do samolotów panowie! Dan udał się do swego myśliwca. Pegasus 823 był opływowy i przypominał vipera, lecz większego. Z tyłu miał więcej silników, a skrzydła były masywniejsze, tak jakby mieściły więcej uzbrojenia. Gdy Dan wsiadł do środka ujrzał nietypowy panel sterowania. Zamiast tradycyjnych drążków i przycisków było tam wygodne siedzenie, panoramiczna, duża szyba i dziwne nakrycie głowy przepełnione diodami. Dan zauważył Oila, który podszedł do niego. - Hej te samoloty są sterowane myślami i Twoimi impulsami nerwowymi. To minimalizuje ryzyko błędu, mam nadzieję, że się przyzwyczaisz. Wystarczy pomyśleć co chcesz, a maszyna na tyle na ile będzie potrafić, wykona to. Strzelasz tak samo, tylko dodatkowo pojawia ci się wtedy na szybkie celownik, gdzie strzelisz. Coś Ci jeszcze objaśnić... bo czas się kończy i zaraz wyruszacie.
  20. Sprzedawca szedł dale równym krokiem. Otworzył drzwi do stajni. Od razu swojski zapach koni uderzył Turalowi do nosa. Zobaczył dziesiątki rumaków w boksach o rozmaitym umaszczeniu, wielkości czy rasie. Sprzedawca przeszedł przez kilka wielkich stajni i skręcił w prawo. Nawet tutaj belki sklepienia były zdobione, na ścianach widniały płaskorzeźby, gdy były one poza boksami. W końcu mężczyźni doszli do miejsca, gdzie Artumal się zatrzymał. - Oto panie są konie idealne do długich podróży. Wytrzymałe, dość niewielkie, dobre do ukrycia w zaroślach, lecz silne. Zjedzą wszystko, co im dasz. Maść dowolna, możesz wybrać Panie. Rzeczywiście Tural widział najróżniejsze ogiery i klacze o wszystkich maściach. Mógł wybrać jakiego chciał. - Cena jest dość niewielka. Zaledwie hmmm... a właśnie niech Pan sobie wybierze jakiegoś, a ja zerknę na Pańskiego rumaka. Mężczyzna odszedł zostawiają Turala na kilka minut. Bohater miał dość czasu, aby dokonać wyboru. W końcu Artumal powrócił i rzekł z zadowoleniem: - Dobrze obejrzałem rumaka... muszę przyznać, że imponujące zwierzę, jeśli zgodzi się Pan dokonać zamiany na dowolnego konia z tej stajni (tu pokazał ręką naokoło) dodam Panu sakiewkę z hmmm... 3 złotymi koronami. Sądzę, że to uczciwa zamiana. Offtop Jakby co możesz sobie wybrać konia dowolnego (o maści i wyglądzie, który będzie Ci pasować) przypominam, że miecz standardowej jakości kosztuje 50 srebrnych koron, a 1złota = 100 srebrnych.
  21. kapi

    Czarne zagrożenie

    Arceus rzucił się pędem w stronę potwora. Ten jakby bardziej skupił się na pierwszym napastniku, czyli Bloodzie. Potwór zamachnął się i skierował swój szpikulec prosto na klatę kompana Arceusa. Ten szybko wyskoczył w powietrze, kierując się na łączenie lodu z ciałem konstrukta. Zagłębił swój sztylet w śnieg, potwór zdawał się na to nie reagować, na szczęście Blood wyczekał do samego końca, robiąc szybki unik w bok. Wstał i wbił swe topory w sopel. Kilka szybkich i silnych ciosów rozbiło broń przeciwnika. Potwór wydał z siebie niski pomruk. Gravelyn tymczasem krzyczała do Arceusa podczas rzucania kolejnego czaru: - To w środku to rdzeń energetyczny, uderzajcie tam albo w głowę, nigdzie indziej nie ma sensu! ​Na potwierdzenie jej słów potwór uniósł swój rozbity sopel w górę i znów śnieżna burza owinęła go, po chwili naprawiając. Lód pogrubił się i ponownie naostrzył. Gravelyn otworzyła ponownie usta ziejąc czerwonym ogniem prosto w monstrum. Jednak konstrukt zasłonił się swymi rękoma, po czym całego jego owinęły płomienie. Dobył się potężniejszy ryk, zimny i niski jak lawina. Arceus zdołał odskoczyć w bok, tak aby płomienie go nie dosięgnęły. Po chwili Gravelyn przestała ziać ogniem. Ich oczom ukazała się kupa roztopionego i mokrego śniegu. - Dobra robota druż... Nagle góra omiotła się śnieżycą i znów w okół rdzenia zaczął się formować konstrukt. - Trzeba rozwalić jego środek, zniszczyć magię!
  22. Tarakinos 8 godzina 3:00 czasu lokalnego Pokój w barze "Luks Nadnar" Tal'Kina siedziała spokojnie w fotelu. Właśnie mijała jedna z kolejnych ciężkich nocy. Przyleciała na tą zapyziałą planetę dzisiaj. Nie zdziwił jej zbytnio poziom, jaki tu panuje. Jedna z wielu planet republiki, w której prawo stanowi silniejszy. Położona na rubieżach, rządzona przez mafie. Armia Republiki miała na niej zaledwie jedną brygadę do obrony placówki kontrolnej. Glob całkowicie pokryty lodem, gdzie chodziło i żyło się pod ziemią, blisko rozgrzanego jądra. Ogólnie mało przyjemny kurort. Dzisiejsza noc w barze należała do zwyczajnych. Trzeba było się jakoś zabawić do obecnej godziny. Wszędzie napoje, jakiś wielki ekran transmitujący rozgrywki sportowe, kiczowata muzyka, tańce, no i oczywiście masa palantów, którzy się przystawiali do ślicznej Tal'Kiny. Nie skończyli dobrze... Teraz Arruna siedziała w swym fotelu przed lampką lawową i przyciemnionym świetle. Za oknem wzbijały się słupy gorącej lawy, wyrzucanej przez jądro. Zastygała prawie od razu po wypłynięciu tworząc wielkie kamienne słupy, które zawalały się pod własnym ciężarem. Czas mijał powoli, gdy dziewczyna usłyszała pukanie do drzwi. Szybkie spojrzenie przez wizjer Stał przed nimi jakiś Twi'lek. Jego rysy były dość ostre jak na tą rasę, całkiem dojrzałe, choć jednak skrywające pokłady młodości w białych oczach. Na niebieskiej skórze nosił eleganckie, czarne ubranie. Wyglądał na pewnego siebie, dość umięśnionego mężczyznę. To zdecydowanie był ten kontakt, kobieta otworzyła drzwi. Na twarzy gościa pojawił się uśmiech. - No, no, no... ty musisz być Tal'Kina... Nazywam się Kiliser Aler'nab, twój kontakt ze zleceniodawcą, do usług. Mogę wejść do środka? Twi'lwk zapytał uprzejmie, głosem twardym, męskim i zdecydowanym, nie odrywając wzroku od postaci Tal'Kiny.
  23. kapi

    Trudne Negocjacje

    Cooper uśmiechnął się lekko, gdy dostał noże. - Dobra idziemy. Ruszył przodem, zostawiając Saladina lekko z tyłu. Nie obejrzał się za siebie ani razu, dopóki nie przeszli przez ciemny korytarz. Na szczęście podłoga nie skrzypiała tutaj. Do ich uszu dochodziły lekki szum fal i rozmowy strażników. Księżniczki natomiast zostały z tyłu. - Emmmm... To co masz tam kolego? - A pokera, a bo co? - Ta, już ci wierzę. - Dobra mam trójkę. - Ja fula, no cóż... o Cooper to Ty? - spytał strażnik widząc dwie postaci wychodzące z ciemności. Istotnie pierwszą z nich był Cooper, który starannie schował sztylety pod swym ubraniem. Tuż za nim w bezpiecznej odległości kroczył Saladin. Young podszedł do siedzącego dalej przy niewielkim stole z kartami ogiera. Strażnicy nie byli zbyt gorliwi. Ich ekwipunek bojowy leżał z boku i przewracał się po podłodze wraz z ruchem statku. Sami odziani tylko w skórzany pancerz siedzieli i gapili się teraz przyjaźnie na Coopera. Księżniczki były w korytarzu za nimi. Saladin nie był taki głupi, aby atakować pierwszy, jeśli jego nowy sprzymierzeniec był zdrajcą, jego szanse wypadłyby wtedy słabo. Wiedział też, że sekundy mijają, a wątłe światło małej sztormowej latarni oświetla go na tyle, aby zauważyć jego wygląd. Sekundy mijały w co raz większym niepokoju. Czy ogier zdradził, czy zaraz wyda księżniczki i jego? Cooper podchodził co raz bliżej stołu tocząc niepozorną rozmowę o ciepłej nocy dzisiejszego dnia, gdy nagle jeden ze strażników zwrócił się do Saladina: - Hej a ty nie powinieneś siedzieć przy celach, złoją tobie i nam skórę jeśli zaraz nie wrócisz na stano... - Tu urwał, bowiem głos ugrzęznął mu w gardle podobnie jak dwa sztylety Coopera, które wbiły się głęboko. Drugi strażnik chciał się poderwać i już otworzył usta aby wszcząć alarm, gdy Saladin szybkim cięciem również podciął mu tętnicę szyjną. Dwa trupy zwaliły się z głuchym wypluwaniem chałstów krwi na ziemię. Cooper uśmiechnął się smutno. - Dwuch z głowy, zostało jeszcze trochę, a świt co raz bliżej. Trzeba ruszać dalej... to wam się przyda, gdy uciekniecie - rzekł ogier, odcinając sakiewki umrzykom i rzucając je Saladinowi. Zza drzwi wyłoniły się księżniczki. Twilight aż zatrzęsła się na widok trupa, ale starsze alikorny zachowały spokój. Strażnicy mieli przy sobie tarczę, włócznię, buzdygan, krótki nóż bojowy i kuszę. Wszystko nadawało się do użytku, choć nie było w świetnym stanie. Celestia chwyciła włócznie, Twilight z wahaniem za skinieniem swej mentorki wzięła nóż, a Luna wybrała buzdygan. Lśnił jasnym metalem w pięknym świetle jej ciemnej, niebieskiej grzywy. Nagle z zewnątrz, gdy jeszcze księżniczki kończyły wybór broni odezwał się głos: ​- Hej chłopaki, zmiana warty, ile przegraliście w karty zapchleni rekruci? - Głos wydawał się twardy i zdecydowany, a lekka chrypa dodawała mu powagi. Po schodach rozeszło się kilka brzęknięć stali, do wtóru równym krokom. - Cholera to sir Violence Star, z nim nie pójdzie nam tak łatwo, a na dodatek zwykle chodzi z kumplami z oddziału. To weterani niedawnej wojny, jaką Changelia prowadziła z gryfami. - powiedział szeptem, zmieszanym z przestrachem Cooper. Kroki zdawały się dalekie, ale przybliżały się z każdą chwilą...
  24. Snow Flower odwróciła wzrok na Corpsa. Na twarzy pojawił się lekki grymas strachu, który został opanowany, klacz odezwała się po chwili: - To była biedna mała wioska. Mieliśmy zaledwie paru strażników, o jakimś magu moglibyśmy tylko marzyć. Przez całe moje życie przyjechał tu ktoś taki chyba ze dwa razy. Zawsze zabłądzili i nie interesowali się naszą osadą wyjeżdżając następnego dnia. Zarządca wsi albo nie żyje, albo został porwany, nie wiem czy on mógłby coś więcej powiedzieć na ten temat, to też był tylko prosty kucyk... Przypomina mi się jeszcze, że parę dni temu do wioski przybyła dziwna klacz. Była młoda i ładna, choć wyglądała blado i rzadko się odzywała. Ubierała się wręcz dworsko i wszędzie jej się spieszyło. Często oglądała się za siebie i omiatała okolicę czujnym spojrzeniem. Wyjechała tak szybko jak tu przybyła, po prostu jeden dzień w gospodzie, zapłaciła więcej niż było trzeba... Nie wiem czy to wam jakoś pomoże... Proszę trzeba ruszać, na prawdę z każdą chwilą mogą ich wszystkich zabić, pytać możecie w trakcie drogi, proszę nie zwlekajcie dłużej niż to konieczne. Ostatnie słowa klacz wypowiadała znów szlochając lekko.
  25. Gdy Gypsy podeszła ogier otworzył oczy. Na jego twarzy dalej widniał ciepły uśmiech. Gdy koza szepnęła słowo przeprosin na twarzy wojownika pojawił się nalot zdziwienia. Gdy Gypsy chciała go podnieść powiedział głosem zmęczonym, choć nadal budzącym respekt swym potężnym tonem, który gdzieś w głębi wyrażał wdzięczność i przyjacielskość: - Nie podnoś mnie, zwykle po trudach kuce siadają aby odpocząć, ja wybrałem położenie się. Zaraz wstanę, ale miło mi będzie trochę poleżeć. Moimi ranami się nie przejmuj to tylko draśnięcia, choć gdyby nie Ty to... Właśnie, nie masz za co przepraszać! Pomogłaś mi, przy okazji bardzo dobrze strzelasz dzieciaku. Jak się nazywasz i skąd pochodzisz? Co robisz tak daleko od miast i osad, tu prawie nie ma nic. Ścigałem tego smoka, licząc iż dopadnę go przed dojściem do miejsc osiedlenia kucy.
×
×
  • Utwórz nowe...