Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. kapi

    Ogłoszenia

    Taki mały komunikacik, że weszła drobna aktualizacja do Alei Zasłużonych, gratuluję wszystkim, którzy zostali włączeni do kolejnych domen alei.
  2. Mapa 1 to tak jakby centrum świata widzianego z Equestrii. Jeśli widzisz Kryształowe Imperium to jeśli skierujesz wzrok ku dołowi mapy zobaczysz Cloudsdale, pod nim Dolinę Nocy, a na prawo będzie Canterlot. Mapa 2 jest na północy w stosunku do mapy 1. Ponyville byłoby gdzieś w Dolinie Światła. Wy teraz jesteście w niezaznaczonej na mapie mieścinie Innerdorfie mniej więcej o dzień drogi od Occidense Arce patrząc od Waterburga (jest przy morzu na zachodzie, na północ od Manehattanu i na zachód od Ertovel i Cloudsdale) Idziecie drogą do Wielkiego Lasu. Wolfenburg jest na mapie nr 2 na zachód od Północnych Wrzosowisk i na południowy zachód od Doliny Trzech Wulkanów. Terg udał się ponownie w kąt pokoju, zacieniony, przy stole bez nakryć i ze zgaszoną świeczką. Jego wzrok padał na wszystkich w izbie oraz na wejście. Starzec widząc, że wszyscy się rozchodzą rzekł. - Zatem, jeśli nie ma pytań udam się na spoczynek, a jutro o świcie wyruszę do Zamku Królewskich Sióstr, aby poinformować Księżniczkę Lunę. To mówiąc zaczał wstawać powoli od stołu, bacznie obserwując reakcji pozostałych. Po czym skierował się na górę wolnym, lekko ociężałym krokiem.
  3. Jenny upiwszy już trochę podała Danowi bukłaczek, a Ketter zapytał: - Zdajesz się wyjątkowo markotny, gdzie twoje przechwałki, które cały czas musimy wysłuchiwać? - Terzeba było nie pytać Ketter, jeszcze znowu zacznie... - powiedziała dziewczyna i mimo skrytego usposobnienia uśmiechnęła się lekko do Dana, aby wiedział, że tylko żartuje.
  4. kapi

    Czarne zagrożenie

    - Cheche, znasz mnie przecież Biała Róża nie schowa się przed nikim. Jednak nie wyruszę dopóki nie wyznasz mi z kim się mierzymy... muszę wiedzieć co ze sobą zabrać - tu uśmiechnęła się z lekkim złowieszczym zabarwieniem. - Poza tym po co nam twój kompan, czyżbyś wątpił w nasze siły? To mówiąc jej głos zmienił się na delikatny i ponętny, choć jadowity w wymowie, a usta ozdobił mroczny uśmiech.
  5. - Tak tak zabieraj to gdzie chcesz, byle by mi tu epidemii nie rozsiało. - rzuciła Merian zajęta obserwacją żółtej klaczy. Pomieszczeni otworzyło się i Kyle wraz z Dark moli swobodnie wyjść. Na zewnątrz usłyszeli jakiś oddalony warkot silników, które zbliżały się szybko. Najprawdopodobniej był to patrol, który został wysłany dalej w las. Mężczyzna z klaczą udali się na stołówkę. Siedziało tam dużo ludzi, głównie żołnierzy lub robotników. Pomieszczenie było duże i niechlujne, a posiłki... o dziwo smaczne. Gotował Carl, zamiłowany kucharz, który nawet tutaj wyczaił co jak smakuje i po kilku dniach bólów brzucha od zjedzenia rzeczy lekko zatrutych znów wrócił do gotowania. Dzisiejsza zupa miała niebieski kolor, co wyglądało dziwnie, jednak wszyscy zajadali się nią. Oczywiście nie zabrakło starej dobrej wódki i pijaczych śpiewów. Kyle i Dark usiedli przy osobnym stole, za chwilę na długim taśmociągu podjechały talerze z niebieskim płynem, do którego dołożono trochę makaronu. W kuchni widać było jak Carl uwija się przy drugim daniu, smażąc coś na patelni na ogniu o wysokości 1m podrzucając to coś od czasu do czasu. Był to gruby, poczciwy facet o gębie zawadiaki i takim samym umiłowaniu do gotowania, co do miotaczy ognia, przez co miał czarne i spalone włosy, często też używał swej ukochanej broni do smażenia.
  6. Ogier uśmiechnął się litościwie. - No tak tacy ja wy zawsze potrzebują zapłaty. Powiem tak jest to zagrożenie na tyle duże, że na pewno zainteresuje się nim Księżniczka Luna. Wydaję mi się, że wynagrodzi w królewski sposób każdego, kto zechce pomóc. Mapa, nie wiem czy będzie wam potrzebna, bo musicie najpierw udać się do Wolfenburga, a przecież jest to wielkie miasto krainy wilków i można bez problemu tam trafić. Choć jeśli potrzebujecie to chyba mam jakąś w manatach. To mówiąc sięgnął za swój płaszcz i wręczył mapę Corpsowi. Mapa to ta z tematu Equestria w ogniu(obie). (post 15 w temacie)
  7. kapi

    Trudne Negocjacje

    Pierwsza odezwała się księżniczka Twilight. - Dziękuję Saladinie za wybaczenie, rozsądek oraz pochwały. Wydaję mi się, że te kajdany czymkolwiek by nie były nie zadają bólu przy próbie zdjęcia, gdyż już próbowałyśmy to uczynić. Zapadła chwila ciszy podczas gdy księżniczki spożywały w oczekiwaniu na powrót Younga. Chwile dłużyły się arabowi niemiłosiernie, jednak znalazł sobie zajęcie, które ukoiło jego duszę. ​Saladin przyglądał się Lunie. Ta też spojrzała mu w oczy. Saladin początkowo chciał obrócić wzrok lekko zmieszany, jednak nie mógł. Całkowicie pochłonęła go ich głębia i piękno. Czuł, że księżniczka również zagląda o wiele głębiej niż w same źrenicę, jakby badała, patrzyła w głąb duszy. W końcu odwróciła wzrok, by skierować go ku gwiazdom. Wtedy odezwała się, teraz już mniej oficjalnie. Jej głos był spokojny niczym morskie fale o zachodzie słońca, kojące, choć potężne. - Zgodnie z tym co powiedział nasz porywacz zostało nam zaledwie kilka godzin nocnych. Obawiam się, że jego wizyta, aby wziąć od nas talerze może okazać się ostatnią, dlatego musimy dobrze ją wykorzystać. W dodatku wydaję mi się, że gdy dopłyniemy, sądząc po jego słowach będzie się nam znacznie trudniej uwolnić niż teraz. Znowu nastała cisza, gdy znów usłyszeli kroki. Do pomieszczenia wszedł Young. - Witam ponownie szlachetne damy i możnego pana. Mam nadzieję, że posiłek smakował. W tym momencie spostrzegł, że Saladin nie tknął swego posiłku. - Nie martw się panie nie jest zatrute. Ponieważ może to być ostatnie co zjesz w swoim życiu dobrego radzę skosztować, choć nie nalegam. Saladin zauważył, że ogier zaczął zbierać talerze, lecz jednak jego zostawił przed nim. - Zatem twoi zleceniodawcy chcą naszej śmierci. - Nie jestem pewien ale chyba wszystko co o niej mówią jest prawdą, zatem na waszym miejscu nie spodziewałbym się miłego potraktowania. Young odwrócił głowę w kierunku Celesti, co wykorzystała Luna i przesunęła się nieznacznie w kierunku drzwi za plecami ogiera, co zauważył Saladin. Łańcuch dalej przytwierdzał ją do ściany, jednak był dość długi aby umożliwić swobodne poruszanie się po pokoju.
  8. kapi

    Czarne zagrożenie

    Gravelyn uśmiechnęła się tajemniczo. - Ach to cały ty Arceusie. Mówisz oględnie i chowasz prawdę przed sercem ciekawych. Ja ci powiedziałam od razu z kim mieliśmy się zmierzyć poprzedniego razu. Ty nie chcesz tego wyjawiać, jakby przeciwnik, z którym mamy się mierzyć przerastał nas wszystkich. Na twą prośbę przybyłam tutaj, aby się z tobą spotkać, jednak czy idę to się okażę, choć nie przeczę, że ciebie też miło widzieć. Mówiąc to wszystko patrzyła swym wzrokiem w jego oczy jakby chciała przeniknąć widzialną skorupę kuca i dotrzeć do jego duszy i zamiarów.
  9. Gypsy pędziła pomiędzy płomieniami lekko osmalając sobie sierść. Cały czas obok brzmił potężny głos nieznajomego i pojawiały się błyski. Smok ryczał także raz po raz i ział ogniem. Raz snop płomieni oddzielił kozę od wozu, jednak Gypsy szybko zmieniła kierunek i w końcu dopadła celu. Wtedy smok zaczął się szamotać i rąbnął swym wielkim ogonem tuż przy wozie. Resztki konstrukcji rozsypały się wyrzucając ładunek na ziemię. Koza znalazła tam kusze przywódcy, wiele toporów, mieczy tarcz, a nawet fragmenty zbroi skórzanych, jakie zakładali starsi wojownicy z jej bandy. Wtedy z ognia wyłonił się jej wybawiciej. Usta miał otwarte i wzdychał ciężko. W obu kopytach trzymał olbrzymi dwuręczny miecz wyższy niż on sam. Ostrze błyszczało w ogniu i pokryte było niezliczoną ilością mniejszych kolców układających się w idealną płaszczyznę do cięcia, a każdy z nich miał mniejsze na sobie. Broń mieniła się niesamowicie. Znów rozbrzmiał potężny głos ogiera, a cały miecz zaświecił się niby słońce, a jego klingę oplotły złote błyskawice. Potężny kuc rzucił się znów na smoka bez cienia strachu, ten cofnął się i został ugodzony w brzuch. Mimo iż Gypsy słyszała dużo o pancerzach smoków, których nie dało się przebić, ten ustąpił pod potężnym cięciem strasznej broni. Trysnęła krew, która natychmiast zczerniała i spłonęła w żarze. Koza zdała sobie sprawę, że walka na bliski dystans jest samobójstwem, bo nawet tutaj biło ciepło, które nie pozwalało zbliżyć się bardziej. Pozostawała więc kusza przywódcy. Obok na szczęście znalazły się bełty, które parzyły w kopyto, podobnie jak sama broń. Akurat pod kolejnym zamachem ogiera rozstąpiły się płomienie. Ten wykonywał swe cięcia niby tańcząc z olbrzymim dwuręcznym mieczem i unikając zabójczego dechu i pazurów smoka. Poprzez dziurę w płomieniach widać było zażartą walkę. Smok był pięknie odsłonięty i nie dawał się ranić ogierowi tak łatwo. Często atakował i wielu poległoby już w tej nierównej walce, ale kuc albo mocował się i zbijał ataki łap smoka, odpychając je jakby były zwykłymi ciosami miecza, a przy tym ranił boleśnie bestię. Gypsy zauważyła jednak, że jedną rękę smok ma zczerniałą niby z kryształu. Ta nie krwawiła jeszcze po żadnym ataku przeciwnika i zdawała się być nieugięta nawet pod ostrzem fechtmistrza. Nie było jednak czasu na przyglądanie się. Niebezpiecznie było stać tak blisko walki, zwłaszcza, że ogień przybierał na sile. Gypsy musiała albo szybko pomóc swemu wybawcy, albo uciekać, bo każda sekunda zastanawiania się zwiększała ryzyko niepotrzebnej śmierci.
  10. - No cóż z tego co widzę ustawiono wam w komunikatorach domyślne miejsce spoczynku. Zaprowadzę Was tam. - powiedział raźno Oil i ruszył. Wszyscy poszli za nim. Przeszli do najbliższej windy i ogier kliknął przycisk z napisem 4. Gdy dojechali poszli dalej korytarzem. Spotkali wiele kuców ubranych w pancerze o grubych płytach z dziwnego materiału i hełmach zasłaniających głowę. Każdy miał broń i przyglądał się uważnie przybyszom. Nikt ich jednak nie zatrzymał, widząc, że idą z mechanikiem. - Dobrze w drodzę objaśnie wam jak dizałają komunikatory. Jest w nich zawarta kompletna mapa naszego statku, bez miejsc i obszarów tajnych. Pokazują stale aktualne położenie i mają opcje prowadzenia do punktu. Wasze kwatery mieszczą się na 4 piętrze w przegrodzie C w bloku centralnym, a ich numer to 765. Poza tym komunikatory mają wbudowane latarki, odtwarzacz muzyki, no i oczywiście służą do komunikacji od pisemnej przez głosową do hologramowej włącznie. Wasze posiadają tylko dane pozostałych członków drużyny i Pani Deadly Star. Możecie zawsze sprawdzać położenie innych na waszych komunikatorach, chyba, że jest to informacja zastrzeżona. O dochodzimy już... Rzeczywiście minęli kolejne stanowisko obronne, na którym wartę pełniło pięć kucy i dostali się do bloku pomieszczeń mieszkalnych numer 765. Wyglądało to trochę jak więzienie. Kilka poziomów jednakowych wejść do pokoi. Każde drzwi były wielkie i z jakiegoś metalu. Wszystko wyglądało bardzo porządnie czysto i schludnie. Uzbrojona straż kręciła się i obserwowała. W końcu wszyscy dotarli do swego pokoju, tam zarejestrowali się jako użytkownicy zostawiając próbkę DNA z włosów, odciski palców i skan tęczówki oka, na koniec logując komunikatory. Pokój okazał się miły i przytulny. ściany wyłożono miękkim materiałem, a łóżka wypełnione były ciepłą wodą. W lodówce znajdowało się dużo jedzenia, które wyglądało dość dziwnie. Pokój był dobrze oświetlony, a pomieszczenia noclegowe były oddzielone od siebie i znajdowały się w głębszej części pokoju. Oil widząc, że ludzie potrzebują czasu na przyzwyczajenie się opuścił ich, wcześniej podając swoje namiary do komunikatora. - Aaa, nie wiem jak Wy, ale ja muszę się zdrzemnąć, ostatnio nie było za lekko. - Zgadzam się z tobą, zwłaszcza, że czeka nas mnóstwo pracy do zrobienia. Te istoty mają technologię, która może nam ułatwić wojnę z Cylonami. Tylko będzie trzeba się nauczyć i zrozumieć to wszystko. Octavia i Victoria poszły do pierwszych dwóch pokoi i zamknęły drzwi. Jack nie zdążył się odezwać, jak już zaczął sprawdzać zawartość lodówki i jeść coś , co przypominało wielkie liście sałaty. Jenny i Ketter natomiast usiedli przy stoliku, który był tam postawiony, nalali sobie wody, gdyż tylko to było tu do picia i poczęli sączyć. Po pierwszym kieliszku Jenny odchyliła przylegającą kurtkę maskującą i wyciągnęła żelazny pojemnik na wódkę. - Ktoś chce? - spytała wznosząc bukłaczek.
  11. Shy zgodnie z poleceniem popędził ile sił w nogach. W drodze potykał się ze strachu i rozglądał niepewnie, aż w końcu zniknął z oczu dwóm ogierom. Ci po lekkim przygotowaniu poszli dalej i zaczęli rozmawiać. Jednak nie trwało to długo, usłyszeli za sobą krzyk pomocnika Carla i jakieś dziwne odgłosy podobne do gardłowego pomruku. W tym momencie w oddali Armour zauważył jakiś ruch i podobne gardłowe dźwięki dobyły się z tamtej strony kopalni. Światło znów zaczęło mrugać, jakby zaraz miało zgasnąć. Zaczeło się robić bardzo niebezpiecznie, a każdemu kucowi serce zabiło szybciej. W tym momencie przybiegł Shy. - Prosze Pana zobaczyłem... straszne... na windzie... idą na górę... mają szpony... z kryształu cali z kryształu... nie wydostaniemy się... zauważyli mnie i już tu idą... idą na górę, idą do innych szybów, wszyscy tu zginiemy, zginiemy! Aaaaaaaaaaa! Shy krzyknął i odskoczył w tył, gdyż spostrzegł coś za plecami ogierów. Ci obrócili się gwałtownie i w nikłym świetle gasnących świateł dostrzegli, ze coś wielkiego i czarnego porusza się w ich stronę. Chodziło jak kucyk, tyle, że przednie nogi miało o wiele wyższe i przypominały wielkie szpony, czy kolce, które wbijały się w skałę bez większego problemu. Na razie widać tylko tylko ogólną sylwetkę stwora, który kroczył powoli. Był ponad dwa razy wyższy od nich, ale tylko dzięki długim przednim nogom. Twarzy nie widzieli. Krzyk Shya spowodował, że potwór zatrzymał się i obrócił w ich stronę ,po czym powoli zaczął kroczyć niczym nieuchronna zguba.
  12. kapi

    Czarne zagrożenie

    W końcu doszli do wyznaczonego miejsca. Arceus poczuł ulgę gdy tylko doszli poza granicę miasta. Już nic nie błyszczało, a zza bariery stworzonej przez Kryształowe Serce wiał chłód. Niedługo wyszli na lodowe pustkowia, gdzie Blood aż trząsł się z zimna. - Wiesz co mogłeś powiedzieć, ze ta twoja koleżanka jest pingwinem. ​Jednak nie wspomniał nic o tym, że mu to przeszkadza. Wyjął za to ciepły kożuch z czarnej skóry, pokrytej grubą sierścią. W końcu doszli do ciemnej kryształowej groty, która mieściła się w małym pagórku. Gravelyn już tam na nich czekała. Nie chciała zdradzać swej aktualnej kryjówki, ale już urządziła w jaskini przytulny kącik. Czekała na ponurym czarnym kocu, na którym jej biała sierść i czerwona grzywa odbijały się mocno. Zbroję miała zdjętą i sączyła coś w czerwonym kubku. Była skulona i wyglądała jak biały kwiat pośród mroku i wspaniale odbijających światło kryształów. Grzywa swobodnie opadała zakrywając klatkę piersiową w kaskadzie włosów. Zdawała się być bezbronna i piękna niby duch, lecz Arceus wiedział, że jest zabójczo uzdolnionym magiem. Gdy oba ogiery weszły Gravelyn spostrzegła ich i nie wstając powitała: - Witam cię Arceusie, cóż się stało, że wzywasz Białą Różę do wypełnienia zobowiązań i kim jest twój towarzysz? Jej głos spokojny i kojący rozbrzmiał w jaskini. Arceus przypomniał sobie, że czarodziejka tytułowała się imieniem Białej Róży. Ogier chciał coś powiedzieć, ale najpierw szepnął do niego Blood - Kurcze jeśli to twoja koleżanka to miło będzie spoglądać na taką piękność, gdy będziemy walczyć. Następnie odezwał się do Gravelyn. - Ja droga pani jestem Blood Eye były żołnierz armii wspaniałego królestwa Equestrii, a aktualnie strelec wyborowy oraz wierny kompan twego przyjaciela Arceusa. Arceus prawie podskoczył ze zdumienia, że ten sam Blood, który przed chwilą śmiał się z nim i stoił dziwne żarty, ten sam ,który o armii miał zawsze złe zdanie i nie ukrywał go i ten, który szedł z nim najprawdopodobniej tylko dla kasy i ubawu, a nie z lojalności powiedział wszystkie te słowa do Gravelyn. Jednak przyszedł czas i na jego odpowiedź, bowiem wzrok klaczy spoczywał na nim, żądny odpowiedzi, co go sprowadza do niej.
  13. kapi

    Trudne Negocjacje

    Księżniczki odwróciły się na dźwięk jego słów. Pierwsza podeszła księżniczka Twilight i dość gorączkowo zaczęła go wypytywać: - O ambasador... witam ponownie i przepraszam za te tragiczne okoliczności... mam nadzieję, że nic Panu nie jest... - już na pierwszy rzut oka widać było, że księżniczka jest trochę zdezorientowana i działa w pośpiechu i stresie, a na pewno, że nigdy wcześniej nie była w tej sytuacji. Co chwila odwracała wzrok w stronę Królewskich Sióstr, na przemian z lekko niezręcznym i wymuszonym uśmiechem, który jednak zawierał prawdziwe pragnienie ,aby wszystko było dobrze i aby Saladin nie poczuł się urażony czymkolwiek. Twilight jakby bardziej przejmowała się samym faktem niewygód ambasadora, niż swoją sytuacją i porwaniem. Księżniczka Celestia w swym majestacie podeszła bliżej i położyła kopyto na ramieniu swej byłej uczennicy. - Z pewnością nasz drogi gość przebaczy obecne niewygody nam, któreśmy ich nie spowodowały, a swój słuszny gniew obróci przeciw naszym oprawcom. Proszę jednak o wybaczenie. Nie wiemy jeszcze kto nas porwał, gdyż ocknęłyśmy się niewiele przed Tobą. Księżniczka emanowała lekkim światłem, nawet mimo tych warunków, a jej spojrzenie dodawało otuchy. Na ustach widniał zatroskany, choć uspokajający uśmiech. Wtedy jednak ozwała się najbardziej tajemnicza ze wszystkich dam będących w pomieszczeniu z Saladinem - Księżniczka Luna. Jej głos brzmiał potężnie, choć w brzmieniu był spokojny. Początkowo nie obracała się do rozmówców patrząc w niebo zasnute chmurami. - Ja również ze swej strony proszę o wybaczenie Ambasadorze, jednak uważam, że należy się skupić na tym jak się stąd wydostać, bowiem nasze porwanie naraża całą Equestrię na destabilizację. Z pozycji tych gwiazd, które udało mi się dostrzec można wnioskować, że podążamy na północ oddalając się od obu naszych ojczyzn. Gdy Luna skończyła mówić odwróciła się, a jej ciemne, głębokie, skrywające blask nocnych gwiazd ozdobione szafirową tęczówką oczy zwróciły się na ambasadora. Saladin czuł, że księżniczka patrzy tylko na jego twarz, może domyślając się, że ogierowi z Arabii nie jest komfortowo bez ubrania. Chciała coś powiedzieć, lecz w tym momencie miarowe kroki ustały i zza drzwi dotarł do nich głos: - Ocknęli się? - Nie sprawdzałem. Ile jeszcze zajmie podróż? - Jeszcze około pięciu godzin, czyli o świcie powinniśmy dopłynąć. - Wtedy otrzymamy zapłatę? -Tak. - Czy ktoś za nami wypłynął? - Nie, a jeśli nawet tak, to nie wiedzą gdzie szukać, a teraz zamknij się, bo jeszcze się ocknęli i wszystko słyszą. Stopniowo gdy rozmowa trwała jeden z rozmówców przybliżał się do wejścia, w końcu drewniane, okute żelazem drzwi otworzyły się. W progu stanął czerwony kuc ziemny w dość podeszłym wieku, choć kopyta dalej miał krzepkie. Jedno oko zasłonięte było chustą opadającą spod kapelusza. Drugie brązowe, bystro omiotło całą salę. Usta miał zasłonięte długą rudą, choć w połowie już zsiwiałą brodą. Ubrany był w luźne ubranie ze wzmocnionymi skórą fragmentami. Nosił gruby pas, a przy nim wisiała szabla i mała kusza pistoletowa. Widząc, że więźniowie się już obudzili zrobił rzecz dość dziwną, a mianowicie skłonił się nisko. - Witam Wasze książęce moście. Przepraszam, że ta podróż musi się odbywać w takich warunkach, choć i tak zapewniam ,że dołożyłem wszelkich starań, abyście przebyli ją tak miło jak to możliwe. - Czy ty jesteś Young Cooper? - O widzę, że mnie pamiętasz Pani. Tak to ja i to przez to co dla mnie uczyniłaś wtedy w Stalliongradzie będę Ci wdzięczny do końca mych dni. To właśnie tej przysłudze zawdzięczasz braku nieprzychylnych strażników w tej celi. - Jak śmiesz nas więzić?! Skoro zawdzięczasz Celesti coś ważnego, to jak w ogóle mogłeś - Ciebie Pani nie znam, ale widzę, że Ty również nie znasz realiów świata. Robię to, bo chcę jeszcze pożyć na tym świecie. Niemniej proszę oszczędźcie mi wyzywania mnie od szumowin, doskonalę wiem kim jestem i co robię. Niemniej jednak z wdzięczności za dawniej otrzymaną przysługę zapewniam wam dobre traktowanie, a teraz przyniosłem wam coś do zjedzenia. Rozumiem, że w takich warunkach szybko się głodnieje. To mówiąc wyszedł, zamykając drzwi i po chwili wrócił z wózkiem, na którym znajdowało się kilka zestawów jedzenia. Na każdym talerzu leżał ser, chleb, trochę masła i dużo sałaty oraz marchwi. Obok stały duże kufle wypełnione wodą, która lekko rozlewała się, przez bujania. - Wiem ,że nie równa się to z wygodami królewskiego stołu, jednak lepiej to zjedźcie, bo gdy dopłyniemy możecie już nic nie dostać. - Kto stoi za tym wszystkim, jeśli nie ty? - Tego nie mogę powiedzieć, ale niedługo zobaczycie. Teraz niestety muszę już odejść, bo inaczej strażnicy zaczną coś podejrzewać. Young Cooper opuścił pokój. Wszyscy usłyszeli dźwięk zamykania dużego zamka. Księżniczki podeszły i po sprawdzeniu czy jedzenie nadaje się do spożycia zaczęły jeść. Celestia całkiem łapczywie połykała kolejne kęsy. Twilight sama nie wiedziała jak się ma zachować, więc raz jadła, a zaraz potem przestawała nad czymś się zastanawiając. Tylko Luna spożywała w spokoju i majestacie, zgodnie z wymogami salonów. Księżniczka Nocy skończyła najprędzej, zostawiając ponad połowę jedzenia na talerzu. Rozpoczeła rozmowę mówiąc cichym szeptem zgranym z odgłosami wiatru za oknem, że tylko najbliźsi towarzysze mogli ją usłyszeć i zrozumieć. - Ten kuc może być całkiem przydatny w naszej ucieczce. Siostro kim on jest? - Nie znam go dobrze. Pochodzi z jakiejś rodziny rzemieślniczej. Kiedyś w Stalliongradzie dopuścili się jakiegoś przestępstwa i tamtejsze władze skazały go i jego krewnych na śmierć. Nie wiem za co konkretnie, nigdy nie chciał powiedzieć. Nie wiem nawet kto wtedy popełnił to przestępstwo, ale nie mogłam dopuścić, aby za czyny jednego odpokutowała tak mocno cała rodzina, a śledztwo nie przyniosłoby konkretnego winowajcy. Ponieważ wyjawił mi ,że czyn haniebny był spowodowany chęcią przeżycia i wyżywienia wszystkich, co było prawdą, patrząc po kompletnym braku majątku, wpłynęłam na władzę i zmieniłam wyrok na banicję z Equestrii. Nie wiem co się później z nim stało, ale nie mogłam pozwolić aby wszyscy zostali tak ukarani, a on miał bardzo szczerą i poczciwą twarz. Wiem, że na to teraz nie wygląda i ja rozpoznałam go z trudem i tylko po głosie. - Musimy się zastanowić jak się stąd wydostać. - Wydaję mi się, że on tu pewnie wróci, aby zabrać talerze, poza tym może będzie sprawdzać czy czegoś nie potrzebujemy... może uda nam się go przekonać do pomocy, albo jakoś to wykorzystamy. Ambasadorze, ja nigdy nie byłam porwana, a tym bardziej pozbawiona swej magii przez obręcz na kopycie. Może ty masz większe doświadczenie, lub pomysły co począć? Swoją drogą to zaklęcie antymagiczne bardzo mnie intryguje. Musiał je rzucić potężny czarnoksiężnik, gdyż powstrzymać zwykłą magię to jedno, ale zablokować magię Alikornów?! W żadnej mojej książce nigdy nie spotkałam się z takimi artefaktami czy czarami. Jeśli naszym nieprzyjacielem jest ktoś tak potężny tym bardziej powinniśmy jak najszybciej wrócić do Equestrii. Gdy Twilight dalej opowiadała o tym jak niesamowite jest zaklęcie Luna i Celestia myślały bardzo intensywnie. Po kilkunastu sekundach dawna uczennica zorientowała się w swym dziwnym zachowaniu i lekko zmieszana zamilkła. Odwracała głowę raz na swą mentorkę, raz na jej siostrę, a raz na Saladina, jakby od każdego wyczekując odpowiedzi co zrobić.
  14. Ty jesteś tam, gdzie był Grim. Czyli przy wejściu do dworca. Właśnie zdobyliście główne pomieszczenie holu, ale na piętrze i w innych pomieszczeniach są dalej changelingi. Padła obok Ciebie Dakelin, dostając silnym ciosem w klatkę, no i zabrakło przywództwa, bo Grim dostał kulkę w korpus i go wynieśli.
  15. Night Whisper szybko zerwał się do lotu, rozłożył skrzydła i pędził w kierunku robota. Ten natychmiast wyśledził jego ruch i otworzył ogień. Jednak celownik nie zdołał się dopasować do prędkości i mordercza seria kul spadała tuż za kopytami ogiera. Ten nawet o tym nie myślał, ale miał cholerne szczęście, że żadna kula nie go dosięgnęła. Zauważył ,ze w bocznym korytarzu czają się jeszcze inni żołnierze Imerium, którzy wysłali robota do brudnej roboty. Ci takzę otworzyli ogień, lecz za późno zorientowali się w sytuacji i Night przeleciał przez ich pole widzenia. Wróg nie wyszedł zza bezpiecznej bocznej odnogi, wiedział ,ze robot sam załatwi sprawę. Ogier szybko doleciał do innych przewróconych stalowych kontenerów z materiałami i tam się schował. Usłyszał, jak tuż za nim kule uderzyły w blachę. Po chwili robot przestał strzelać. Dał się słyszeć lekki stukot gąsienic. Cleo słysząc, że pociski zwróciły się w inną stronę wyjęła szybko granat z torby leżącej nieopodal. Odciągnęła zawleczkę, widząc, iż Night przeleciał na drugą stronę i rzuciła ładunkiem. Ten spadł przy samym robocie. Po chwili oboje Lunarni Republikanie usłyszeli dźwięk eksplozji. Cleo lekko oślepił blask płomieni, które wydobyły się z granatu. Gdy dym opadł klacz spostrzegła, że prawa gąsienica jest zerwana, a zawieszenie zostało uszkodzone, lecz robot dalej funkcjonuje, co gorsza obracał się w jej stronę. W torbach pobliskich poległych wcześniej żołnierzy klacz dostrzegła jeszcze 2 granaty oraz te 2 do granatnika, zauważonego wcześniej. Nie było jednak czasu na doskakiwanie do nich, a przynajmniej wiązało się to z dużym ryzykiem.
  16. Merian na dźwięk imienia doktora zmarszczyła czoło, a w jej oczach zapaliły się płomienie. - Dawaj je tutaj i nie wspominaj o tym nieuku. Handson, Burben zajmijcie się tą żółtą. Słuchaj Kyle zajmiemy się nimi po kolei. Ja sprawdzę co z tą ranną, a ty pogadaj z tą drugą. Widzę, że już się znacie, a mnie raczej nie polubi. Tylko najpierw wejdźcie do jakiegoś odizolowanego pomieszczenia na wypadek, gdyby to coś nagle stało się niebezpieczne. Tak w ogóle gdzie to znalazłeś? Powiedziała pani doktor już uspokajając się nieco i wskazując komorę z szybami pancernymi, jako idealny pokój spotkań. Tymczasem dwaj naukowcy przez nią wywołani wzięli żółtą klacz i zanieśli na stół, gzie podłączyli aparaturę monitorującą funkcje życiowe. Rozpoczęły się rozmowy, które towarzyszyły dokładniejszemu opatrywaniu ran i próbie przywrócenia przytomności stworzeniu.
  17. Starzec kiwał pomału głową na słowa kucy w końcu sam zabrał głos. - Moje imię od dawna nie jest używane. Jestem zapomnianym strażnikiem Cienistych Ziemi i tak się do mnie zwracają "Strażniku". Spędziłem na dalekiej północy większość swego życia aby tu było spokojniej. Niestety teraz interwencja kogoś takiego jak ja przestała wystarczać. Siły tam zamieszkujące urosły w potęgę i pożądają energii świata żywych bardziej niż kiedykolwiek. Takie towarzystwo jak wy pewnie słyszało o rzekomych odkryciach w Wolfenburgu. Głupcy twierdzą, że znaleźli położenie jakiejś starożytnej broni Equestriańskich mistrzów, jednak sprawa jest bardziej zawiła. Znajdował się tam relikt dawnych czasów potęgi, gdy na Cienistych Ziemiach rozciągało się piękne Królestwo Mgieł. Broń znaleziona w Wolfenburgu na prawdę nazywa się Płomieniem Kurhanów. Żeby opowiedzieć wam o tym więcej musiałbym poświęcić czas na przytoczenie całej historii upadku Królestwa Mgieł. Nie jest teraz na to czas. W każdym razie, broń ta znajduje się w okolicach Wolfenburga, albo przynajmniej znajdowała się tam niedawno. Cienie zalegające w tamtej krainie i kształtujące się duchy bardzo pożądają mocy tego oręża. Pozwoli im to przybrać materialne formy ,a także wskrzesić ich dawnego króla Dead Shadow'a. Jadę teraz do Doliny Nocy aby powiadomić Księżniczkę Lunę o tych zajściach. Jednocześnie obawiam się, że pozostawiając sprawę odkrycia w Wolfenburgu samej sobie narażę niepotrzebnie świat na odzyskanie tej broni przez siły cieni z północy. Po to Wy mi jesteście. Jeśli będziecie zainteresowani mogę powiedzieć więcej, a jeśli wystarczy wam cel i godziwa zapłata, to kładźcie się już spać i wyruszcie jutro z rana, aby odzyskać Płomień Kurhanów, lub choć zabezpieczyć go przed niepowołanymi rękoma. Starzec opowiadał tą historię głosem, jakby był przekonany, że wszystko mówi po próżnicy i nikogo nie obchodzi zbytnio o co chodzi. Sam zdawał się znużony i lekko zasmucony. Gdy skończył zatopił się w kuflu wody, którą pił w oczekiwaniu na pytania, bądź jak się spodziewał na oddalenie się wszystkich. W jego oczach widać było zmęczenie i rezygnację, a nawet powątpiewanie. Coś ciągnęło go w dół i przytłaczało. Clover, która znalazła szukane zaklęcia w księdze nie przebiła się już przez mroczne chmury skrywające myśli starca, jednak czuła w nich jakiś żal.
  18. Dragon wyszła z domku, akurat nikogo nie było na ulicy. Korzystając z tego szybko przebiegła pewien odcinek drogi i zaszyła się w wąskiej uliczce, gdzie przeczekała kolejną fale rebeliantów idących w stronę wewnętrznego miasta. W końcu usłyszała odgłosy wzmożonej walki. Wychyliła swoją głowę z małej uliczki i ujrzała jakiś oddział changelingów, szturmujący domy. Wśród nich dostrzegła swych kompanów. Właśnie Dark stał na środku i kilkoma ruchami kopyt, jak i rozświetleniem rogu wprawił w ruch pył zalegający na ulicach, tworząc małe tornado. To zakryło cześć ulicy, na której walczono. IceSword i DarkHeart weszli do budynku, pozostali uczynili to samo. Parter był pusty, jednak gdy kompan z nimi idący wchodził po schodach na górę znów rozległ się dźwięk bełtu i dobywanego miecza. Changeling krzyknął i po chwili jego głos został zalany krwią. Ice i Heart zobaczyli, jak jakiś kuc ze zdeterminowaną ,choć przerażoną twarzą wyjął miecz z klatki piersiowej changelina, który osunął się po schodach, zakrwawiając je. Za ścianą rozległ się głos rogu, był wysoki i przeszywał ciszę niczym blask porannego słońca. Dark Heart pierwszy rzucił się do góry schodami, jednak ten młokos uchylił ię od jego broni uciekając w głąb małego pokoju na poddaszu. Nie miał się gdzie skryć. Z innych budynków rozległy się dźwięki walk i konania istot. Gdzieniegdzie także świst bełtów. Natomiast z daleka znów rozległ się niski i przerażający ryk smoka i dźwięki jakby wybuchu armat oraz wrzaski kucy.
  19. W sali tronowej Królowej Nocy wszystko działo się błyskawicznie. Wpierw wszyscy osłupieli i ten moment wykorzystali zdrajcy. Nick wzleciał z pełną szybkością oddalając się od niebezpieczeństwa, a skryta Moonlight wzniosła się majestatycznie. Jej kopyta i skrzydła pokrył zielony ogień. Klacz zaczęła ciskać nim w zdezorientowane kuce. Te momentalnie otrzeźwiały w obliczu kolejnego zagrożenia. Pędziły na nich zielone płomienie. Na szczęście udało im się odskoczyć od pierwszej fali. Nick widząc zamieszanie rzucił butelkę z gazem usypiającym. Pierwszy zareagował Masked. Z zabójczym refleksem rozbrzmiały trzy mordercze słowa pierwszego zaklęcia. Wiele magicznie pchniętych włóczni poleciało w Moonlight, która zaślepiona pewnością swych pierwszych czarów nie miała szans uniku. Pociski bez najmniejszego problemu skruszyły jej tarczę, nawet nie tracąc magicznych, trupio niebieskich płomieni. Każdą włócznie osnuł przed uderzeniem całun ciemności, a za nimi pociągnęła się smuga niby czarnego dymu. Czubki zaostrzonych kijów rozświetliły się krwistą czerwienią. Blask przypominający złowrogie oczy w ciemności przeraził klacz, był zarazem ostatnim widokiem przed uderzeniem. Włócznie przebiły ciało Moonlight i rozpaliły się w środku zadając potworny ból changelingowi, który siłą impetu poleciał i zatrzymał się dopiero na końcu sali, gdzie uderzył w ścianę. Pociski przeszyły na wylot korpus klaczy i wbiły się w mur, zawieszając ją kilka metrów nad ziemią. Skóra zdrajczyni paliła się trupim płomieniem. Powietrze przeszył najpierw głuchy jęk i chrupot łamanych żeber, a później krzyk męczonej płomieniem klaczy. Nie trwał on długo, bo po krótkiej szamotaninie Moonlight opadła z sił i przestała się ruszać. Wszyscy myśleli, że zginęła, ona jednak zachowała przytomność, jednak nie była w stanie niczego robić. Cierpiała tylko, bezradnie patrząc jak jej ciało trawi pożoga i ból. Nessie nie opuszczasz rozgrywki i będziesz mogła ją z powodzeniem kontynuować, tyle, że teraz Twoja postać otrzymała tak poważne obrażenia, że nie może uczestniczyć w walce. Butelka Nicka już prawie upadła na ziemię, gdy Masked zadowolony z przeszycia przeciwnika złapał ją w locie i pochłonął w swe straszne płuca całą zawartość. Gaz pachniał łagodnie i kojąco, jednak czarnoksiężnikowi nie zachciało się spać, wręcz przeciwnie ogarniała go coraz większa furia i żądza potęgi. Postanowił wykonać kolejny atak wymierzony w panią nocy. Zakręcił rękami olbrzymi okrąg i ściągnął je do siebie. Pod nosem cały czas mruczał słowa ponurej inkantacji. Między rękami pojawiła się jakby ciemna przestrzeń, o nieregularnych kształtach. Powiększała się z każdą chwilą. Od środka jarzyła isę czerwienią. W końcu kula osiągnęła rozmiar 1,5m, a w okół zaczął wiać lekki wiatr, skierowany do niej. Na koniec Masked dodał kilka słów do inkantacji, zamieniając kulę ciemności, na splugawione światło. Od wewnątrz rozbłysnął mocny, choć pusty blask jasnego, zimnego światła. Po czym czarnoksiężnik posłał pocisk wprost na Nightmare Moon, a czyniąc to śmiał się z radości. Nie mniej szybko niż Masked ocknął się z osłupienia Atlantis, który z dobroci swego czystego serca myśli skierował ku Shadow. Zaklęcia teleportacji były podstawową umiejętnością, nauczaną w pierwszych klasach szkoły magicznej i powtarzane przez kolejne lata, dlatego Atlantis bez większych problemów spodziewał się namieszać trochę w przestrzeni. Skupił się, gdyż czary musiały nastąpić szybko jeden po drugim. Jego róg ponownie rozjaśniło światło, padając na pobliskie mroczne ściany. Mag spodziewał się próby odparcia zaklęcia ze strony Nightmare Moon, jednak ta tak była pewna siebie i tak pożądała zabicia klaczy w czarnym płaszczu, że zapomniała o rzeczy tak oczywistej jak kontrola otoczenia pod kątem magicznym. W okół przywódczyni rebeliantów pojawiła się błękitna kula, która rozprysła się po chwili. Shadow zniknęła, a na jej miejsce pojawił się zdezorientowany Nick. Królowa Nocy zorientowała się co się stało i ze wściekłością, zawróciła prawie w miejscu, by zlokalizować, tego, który śmiał oddzielić ją od zdobyczy. Jednak Nick, jej nie obchodził, dlatego przez przypadek potrąciła go mocno kopytami, tak, że tamten upadł momentalnie na ziemie, jakby rażony silnym ciosem. Nick po chwili podniósł się lekko skołowany. Ponownie poczuł potężny ból, rozchodzący się na całe ciało, jednak dalej wiedział ,że może działać, choć jego sprawność była znacznie ograniczona. Nightmare Moon odwróciła wzrok ku drzwiom i wtedy wpadła na nią kula światła Maskeda. Był to potężny czar wykonany z nienawiścią i manią zabijania. Alikorna odrzuciło kilka metrów w tył. Gdy ponownie ustabilizował lot w oczach Pani Koszmarów był widoczny mrok i bezwzględność, pragnące pochłonąć wszystko. Rozbrzmiały potężne, wnikające w serca nawet nieumarłych i napawające je lękiem słowa: - Gińcie wszyscy, którzy macie czelność sprzeciwiać się potędze Koszmaru! Postać Królowej rozpłynęła się i zamazała w ciemnościach, które ją otoczyły. Z chmury cieni, od której bił lodowaty chłód zaczęły obywać się ostrza, które dymiły niczym wielkie parowozy bojowe. Ich dym zasnuwał je same i okolicę. Wszystkie mknęły w kierunku drzwi. Pierwszy uderzył w jedną z kolumn po boku grupy, która rozpadła się pod siłą ciosu i zaczęła przewracać się w kawałkach, kolejne uderzały we fragmenty podłogi, przebijając ją i zawalając. Szybko całą gromadę zasnuł mrok dymu, a w ich stronę pędziły kolejne mordercze pociski. Powietrze stało się ciężkie i duszące, zdawało się lepić i utrudniać ruchy. Jedynym oddalonym od tej sceny kucem był Atlantis, który teleportował siebie i Shadow w róg pomieszczenia i ukrył się w cieniu kolumny. Klacz była dalej przytomna, choć poważnie ucierpiała od strzały. - Magu próbuję znowu! Jeśli nie powstrzymamy zaklęć Nightmare Moon wszyscy zginiemy. Teraz już jej nie zaskoczę. Będę musiała stanąć do otwartej walki. Przegram, jeśli nie zdołacie na tyle przeszkodzić jej, abym mogła założyć je srebrne, runiczne kajdany na róg, powstrzymujące magię. Jeśli polegnę, Wy spróbujcie to zrobić.- To mówiąc podała Atlantisowi srebrne, potężne pierścienie. Mag od razu poczuł jak, jego moc jest chłonięta przez nie. Musiały być bardzo potężne i pewnie zdołałyby powstrzymać czary nawet samej Nightmare Moon. Teraz jednak to Shadow wzięła na siebie brzemię walki bezpośredniej. Szybko wyrwała strzałę z własnej piersi, przy czym nawet nie skrzywiła twarzy. trzymanym w kopycie bandażem obwiązała ranę. - Do roboty. Róg klaczy znów rozbłysnął mrokiem, a kopyta chwyciły za sztylety. U jej pasa kiwało się kilka magicznych pierścieni. W oczach płonęła odwaga i determinacja. Po chwili Shadow zniknęła, a coś przez sekundę błysnęło w czarnych chmurach, tam, gdzie znajdowała się Królowa Koszmarów. Atlantis dostrzegł, że spod żyrandoli, które wcześniej zrzucił wygramoliła się postać w czarnej zbroi. Był to changeling. Dobył swego potężnego dwuręcznego topora i zaczął podążać w stronę, gdzie sypały jeszcze pociski władczyni nocy. Posion nie zwrócił uwagi na działania Moonlight, gdy zaczęła miotać ogniem. Miał przy sobie znacznie poważniejszy problem. Krwawienie nie było problemem dla maga krwi, który szybko je zatamował. Miecz Poisona zabłysnął złowieszczo w świetle kuli, puszczanej przez Maskeda, gdy mag zasłaniał się przed ewentualnym atakiem wroga. Pierwsza poleciała kula zrobiona z krwi. Pocisk leciał wprost na cel. Jakie było zdziwienie Poisona, gdy gwardzista z nim walczący, rozbił kulę przecinając ją własnym mieczem. Musiała być to zatem magiczna broń, gdyż nagle mag stracił łączność z całą krwią zawartą w kuli, która upadła jak zwykłą ciecz na ziemię. Następne poszły oszczepy. Pierwszy przeciwnik odtrącił od niechcenia tarczą. Ta także zaświeciła się od magicznych run ochronnych. Drugiego ogier uniknął zręcznie, dodatkowo odpychając go płazem miecza, a trzeci został odrzucony w górę po wypowiedzeniu kilku słów przez wojownika, które sprawiły, że miecz omiotły błyskawice i utworzyły potężne pole przed orężem. Poison skupił się i udało mu się odzyskać kontrolę nad krwią, jednak przeciwnik zdawał się kpić z umiejętności maga. Sam wyprowadził trzy morderczo szybkie uderzenia. Poison nie dał się zaskoczyć. Pierwszy z nich sparował, ale po chwili z przerażeniem stwierdził, że jego kopyto powraca wolniej, niż kopyto przeciwnika, który ranił go lekko w lewą, przednią nogę. Poison poczuł jak jakieś wstrząsy rozchodzą się po jego ciele. Zobaczył kilka błyskawic idących po skórze ku głowie. Słaby cios, zdołał go znacząco zdekoncentrować i osłabić. Przeciwnik ewidentnie władał magiczna bronią. Mag zdołał jedynie powrócić miecz do pozycji wyjściowej, co uratowało mu życie, gdyż kolejny cios był prosty, acz morderczo silny. Uderzenie odtrąciło rękę Poisona w tył, rozległ się brzęk stali, gdy miecz maga pękła na pół pod naporem broni przeciwnika. Sytuacja nie była ciekawa, lecz nagle otoczenie stało się ciemne i pierwsze pociski spadły dookoła. Jeden z nich trafił blisko miejsca walki, tak, że podłoga zawaliła się, a wraz z nią gwardzista. Pośród mroku, nawet światło jego broni zbledło i zlało się z ciemnością, a jego krzyk rozległ się w górnej komnacie. Poison nie wiedział co się z nim stało, lecz chwilę potem usłyszał galop po posadzkach niższych pięter, który początkowo oddalał się, a później zanikł. Mag sam miał teraz problem, gdyż w jego stronę pędziły kolejne pociski, spowite nieprzeniknionym mrokiem. Tymczasem w budynku dworca rozgrywały się kluczowe dla zdobycia niższej dzielnicy miasta sceny. Grim ze swą bandą wleciał do środka budynku i zaczęła się rozróba. Rocky szczęśliwie bez obrażeń posłał kilka salw pocisków, które nie zdziałały zbyt wiele w stronę wrogów, a sam podbiegł do Dakelin. Ta osłonięta tarczą rzuciła się na nadciągającego przeciwnika. Wampirzyca skoczyła na przeciwnika, aby wgryźć się w niego, jednak ten nie dał się zaskoczyć i wyprowadził potężny atak w tułów dziewczyny. Najpierw Dakelin poczuła, że mostek łamie jej ostrze miecza, które boleśnie przecina organy wewnętrzne, a później ciężka kula buzdyganu wbiła jej się w żebra, łamiąc je. Prawe płuco zostało zdruzgotane, a ciało opadło na ziemię, zdjęte z miecza. Changeling odwrócił wzrok w stronę Rockiego. Dakelin upadła na ziemię, a jej oczy zasnuł mrok, czuła się fatalnie. Niezdolna do ruchu, mowy, świadomości zewnętrznej. Nie była martwa, jako wampira nie było ją tak prosto zabić, jednak jej ciało było zdruzgotane, a myśli spowijał mrok. Magic wykorzystał swą przewagę i wprowadził swój plan w życie. W prawdzie changeling nie wbił broni w regał, jednak nie zareagował na tyle szybko, aby uchronić się przed ciosem w kręgosłup. Miecz wbił się głęboko i przebił twarde kręgi, kończąc żywot wroga. Z jego ust polała się krew, która obmyła Magica. Ten natychmiastowo znów schował się za regał, aby nie oberwać zabłąkaną kulą. Walki przy drzwiach dobiegały końca. Tu straty były znacznie większe, ale wejście zostało zdobyte. Rebelianci ruszyli śmiało ku drzwiom. Grim zadowolony z takiego obrotu wypadków podniósł się i krzyknął: - Dalej! Zdobyć ten dworzec! Nie zatrzymywać się! Za mną! W tym momencie, gdy biegł na kolejne linie rozsypującej się obrony wroga, jakiś changeling wypalił z muszkietu. Rozległ się huk i kula wbiła się w pierś Grima. Pułkownik jęknął z bólu i upadł na ziemię. Zrozpaczeni żołnierze, którzy znali go krótko, choć poczuli coś do przywódcy, który sam prowadził każdy atak, rzucili się aby pomścić ogiera. Paru podbiegło do byłego farmera i z radością stwierdzili, że nie jest martwy. Opatrzyli pobieżnie jego ranę i odeskortowali poza budynek. Udali się od razu do podziemi, aby w szpitalu zajęto się pułkownikiem. Oznaczało to jednak, że teraz kto inny musiał przejąć dowodzenie w tym krytycznym momencie. Pierwsze piętro i główna izba wejściowa do dworca została opanowana. Na drugim piętrze i w pokojach jednak dalej gnieździł się wróg, który karał kulami każdego odważnego rebelianta, próbującego na własną rękę wejść do pomieszczeń przez nich obsadzonych. Lenitha w ferworze walki dotarła do dworca, gdzie toczyły się główne tarcia w dolnym mieście. Zobaczyła, że rebelianci wbiegają do środka szturmując pozycję. Postanowiła dołączyć i również dostała się do przed chwilą zdobytego głównego pomieszczenia. Zobaczyła, że siły rebeliantów powoli przegrupowują się, podczas gdy pułkownik Grim z krwawiącym bokiem jest wynoszony, nawet jeden z niosących popchnął ją w bok przez przypadek, biegnąc z rannym ogierem. Thermal tymczasem czuł się jak sprawiedliwa kara z niebios. Szybował najpierw nad opanowaną już prawie w całości dolną dzielnicą i zobaczył posiłki zmierzające do bramy na kolejny poziom miasta. Oddziały tłoczyły się w długich zdezorganizowanych liniach w wąskich uliczkach. Był to idealny cel. Smok zaczął pikować w dół niczym złoty orzeł. Pysk otworzył się w przeraźliwym ryku i zaczął wypuszczać płonące kule. Te wśród wtórujących im błyskawic i grzmotów rozbijały się od domy i wrogów, popieląc ich i podpalając. Gdzieniegdzie padała bomba ciśnieniowa. Ta wydawała olbrzymi huk, gdy powietrze pod ciśnieniem uwalniało się nagle krusząc ściany i roztrzaskując ciała wrogów. Smok znaczył swą drogę ogniem i śmiercią oraz zniszczeniem. W dole rozlegały się głosy przerażonych changelingów i straży miejskiej, większość rzucała się do ucieczki, niektórzy strzelali, lecz ich kule albo nie trafiały, albo Yellow dawał radę je odeprzeć. Im dalej jednak Thermal zapuszczał się w głąb terenów niezdobytych, tym wzmacniał się ostrzał z wielu stron i czasami jakaś kula przebijała barierę wbijając się w ciało smoka. Kilkakrotnie blisko ogiera świsnął jakiś pocisk i z każdą chwilą lot stawał się co raz bardziej niebezpieczny. Za złotym smokiem ciągnął się pas zniszczonych ulic pokrytych płomieniami i krwią. Thermal z tej wysokości widział także bijącą ciemność z komnat Nightmare Moon i słyszał pękające kamienne kolumny i posadzkę. Widział także koszary, z których dobywał się zielony gaz, ale także bardziej zorganizowane grupy armii changelingów ruszały na pomoc oblężonemu miastu. Widać, ze były to pierwsze siły pod twardym dowództwem i zaprawione w bojach. Bowiem nie postępowały w trwodze, lecz chłodnym rozumowaniu i dyscyplinie. Byli już w pełni uzbrojeni i pogrupowani w oddziały.
  20. kapi

    Ogłoszenia

    Witam Was wszystkich. Rozpoczęły się wakacje i z tej okazji chcę Wam życzyć wszystkiego najprzepinkastyczniejszego . Bawcie się dobrze i korzystajcie z lata. Dodatkowo informuję co następuje: 1. Prawie od razu wyjeżdżam w miejsce nr 1 gdzie najprawdopodobniej będzie internet, więc będę odpisywał 2. Później w środku lipca jadę do miejsca nr 2 gdzie najprawdopodobniej nie będzie internetu, czyli przerwa na około 2 tygodnie w odpisach. 3. NA przełomie wakacji wyjeżdżam do miejsca nr 3 gdzie nie mam pojęcia czy internet będzie czy nie. Mówię to, żebyście mieli mniej więcej orientację dlaczego ewentualnie bym nie odpisywał. Pozdrawiam
  21. Ogier spojrzał groźnym wzrokiem na Corpsa, po czym odpowiedział: - Do kogo mówisz starcze synu?! Może i wyglądam staro, ale wielu już położyłem i wielu jeszcze położę moim mieczem. O nieprzyjemnych miejscach mi nie opowiadaj, bo nie wiem czy wiesz czym jest prawdziwy strach i groza północy. Za to wiesz co, moglibyście się przydać, potrzebuję takich kucy jak ty. Nie wiem kim są twoi kumple, ale raczej są twego pokroju. To powiedziawszy wstał i podszedł do stołu, gdzie siedzieli pozostali członkowie ekipy. Ogier skłonił się nisko i dworsko - Witam Panów. Jeśli chcecie się na coś przydać, a przy okazji trochę zarobić, to po kolei przedstawcie się i powiedzcie czym się paracie. Wejście mężczyzny do karczmy obudziło Clover, która poszła na górę spać. Zaintrygowana nasłuchiwała i schodziła po schodach. Gdy ogier skończył swe ostatnie zdanie właśnie zeszłą na dół. Przy stole zauważyła parę kucy, których nie znała, a jej stara kompania w większości poszła spać. Coś było tajeniczego i groźnego w tym woju. Mimocodem klacz spojrzała w jego myśli, to co tam ujrzała przeraziło ją. Jej jaźń przekierowana została na daleką północ, na wschód od Changeli. Tam gdzie zalegały mgły, gdzie dawne królestwo roztaczało swe panowanie, tam gdzie nagle wszystko zginęło. Sięgnęła wzrokiem Cienistej Ziemi i Ruin fortecy Shadow Eye. Ujrzała sylwetkę na mantykorze, która obserwowała rzeczy tam się dziejące. Poczuła olbrzymią moc magiczną, która niekontrolowanie i chaotycznie płynęła przez tę krainę. Już miała patrzeć dalej, gdy wizja się urwała. Ocknęła się i zobaczyła ostry i złowrogi wzrok ogiera, który drążył ją badawczo. Jego kopyto spoczywało na rękojeści miecza, po czym starzec odezwał się powoli: - A panią co tu sprowadza?
  22. Tygodnie zlewały się ze sobą. Dni wlokły się niemiłosiernie. Wszystko w niebywałej stagnacji. Gypsy Goo dalej przebywała ze swą bandą. Brak rodziców doskwierał jej, a młody wiek nie ułatwiał nauczenia się radzenia sobie. Od dłuższego czasu kozy wędrowały. Po pożarze, w którym zginęli rodzice Gypsy, opuściły stolicę, gdyż mieszkańcy oskarżyli ich o spowodowanie strat. Do tej pory odwiedzili Fillydelphię, lecz i z tam tond ich przegnano. Poruszali się na północ w stronę Kryształowych Gór i Kotliny Burz. Zbliżali się niebezpiecznie do końca Equestrii. Jednak nie zdawali sobie z tego do końca sprawy. Grupie kończyła się żywność i byli zmuszeni już kilkakrotnie kraść ją z okolicznych pól. Słońce chyliło się ku zachodowi. Kompania postanowiła przystanąć i rozbić obóz. Rozpalono ogniska i postawiono namioty. Na niebie przesuwały się olbrzymie chmury, całe czerwone od słońca. Wyglądało, jakby całe niebo pokrył ogień. W swym życiu Gypsy nie widziała podobnej gry świateł. Ze wschodu ciągnął co raz potężniejszy mrok, zasnuwający krainę usianą żytem, polami, łąkami. W oddali błyszczały kolorowe szczyty Kryształowych Gór. Gypsy nagle coś zmroziło, wiatr nocy zaczął dmuchać poruszając ogniskami. Zaczęło robić się zimno. Dreszcz przebiegł kozę, gdy spoglądała w górę. Zdawało jej się, że zobaczyła jakiś ruch, jednak chmury skrywały stworzenie. Pomyślała, że to pewnie tylko ptak. Gdzieś w oddali na jeden z pagórków wjechał jeździec. Pędził gdzieś na mantykorze, takiej jaką wykorzystują oddziały kawalerii. Fragmenty jego zbroi lśniły refleksami w ostatnich promieniach słońca. Gypsy zainteresowała się nim. Jechał w stronę jej osady, na dodatek nadzwyczaj szybko. Jego grzywa powiewała rozwiana na wietrze. Nagle do kozy dotarł jego głos, był rozkazujący, mężny, niezmordowany, niski i potężny: - Uwaga! Kryć się! Wtedy Gypsy usłyszała kolejny głos, bardziej gardłowy i potężny. Przypominał ryk oceanu w trakcie sztormu. Poczuła uderzenie wiatru, które zerwało namioty i zgasiło ogniska. Odwróciła wzrok do góry. Na jej grupę coś pikowało. Wielkie stworzenie jarzyło się czerwienią słońca. Z pyska dobywał się niszczący ogień, który kulami zaczął spadać na ziemię. Kozica rzuciła się do ucieczki. Tuż po tym stworzenie wylądowało. Wstrząs był tak silny, że Gypsy się przewróciła. Obróciła głowę. Jej obóz płonął. Część dała radę odskoczyć, jednak wśród szalejących płomieni dojrzała kilkoro biegających i wrzeszczących towarzyszy, którzy niby żywe pochodnie spalali się, po czym życie w nich zamierało. Pośród pożaru wyłoniła się czerwona, ołuskowana głowa. Jej oczy zakrywały potężne, zrogowaciałe łuki brwiowe, długi pysk krył w sobie kilka rzędów zębów, a na grzbiecie wyrastały ostre kolce. To był smok. Jeden z tych, o których opowiadano. Zwykle zamieszkiwały spustoszone przez siebie ziemie i wylatywały, gdy zebrały armię do podboju, złożoną ze zniewolonych podrzędnych istot. Ten jednak nie posiadał sojuszników w polu widzenia. Bestia wykonała potężny zamach łapą i na swe długie na 2m szpony nadziała przywódcę kóz, który stanął aby walczyć z bestią. Wtedy Gypsy zauważyła, że ta łapa różni się od reszty smoka. Była czarna jak najgłębsza noc. Przypominała fakturą kryształ, a za ścianami grubego, przezroczystego pancerza zdawała się przelewać ciemność. Smok znów zionął ogniem, powoli przesuwając łeb w lewo. Strumień płomieni nieuchronnie zbliżał się do Gypsy. Ta już zamknęła oczy, aby nie widzieć tego strasznego momentu śmierci, gdy nagle coś ją uniosło do góry z olbrzymią prędkością. Otworzyła oczy. Zauważyła, że pęd ściągnął jej chustkę z głowy. Siedziała na mantykorze, trzymana przez silne kopyto jeźdźca, tego samego, który krzyczał ostrzegawczo. Na jego plecach zauważyła ostrze miecza dwuręcznego, prawie większego niż sam rycerz. Nie napatrzyła się jednak długo, gdyż zaraz kuc spowolnił lekko wierzchowca i położył kozę na ziemi, w bezpieczniejszym miejscu. Gypsy lekko się poturbowała, jej wzrok skierował się w stronę smoka, bowiem wojownik wjechał w płomienie, które rozchyliły się przed nim. Za zasłoną ognia coś nagle potężnie błysnęło, a nad polem walki rozszedł się potężny głos, wymawiający nieznane słowa. Smok nagle obrócił łeb, jakby przestraszony miotnął się w prawo, gdzie już pewniej stanął i zanurkował swą głową w dół. W okół poleciało więcej płomieni. Gypsy była lekko poturbowana, lecz wstała. Wiedziała, że w jednym wozie mieścił się zapas broni. Starała się go znaleźć. Jej towarzysze albo rozpierzchli się, albo leżeli na ziemi, albo zginęli. W koło nie było widać innego walczącego, poza rycerzem i smokiem. Koza zobaczyła na wpół zmiażdżony wóz pośród płomieni. Jednak droga do niego była czysta, a przynajmniej na razie. W blasku ognia iskrzyły się metalowe miecze, topory i żelazna kusza martwego przywódcy, która podobno mogła przebić pancerz płytowy z kilkuset metrów.
  23. kapi

    Pochód umarłych

    (offtop informacyjny) nie wiem ile akcji nam przysługuję i co mogę deklarować, że robię. Napiszę więc tyle ile uznałem, że będzie jeszcze do przyjęcia, jeśli za dużo to można ograniczyć moje ruchy. PS offtopowy jak się mają czary do walki, czy mogę rzucać normalnie w trakcie zadawania ciosów, czy muszę się zatrzymać zamknąć oczy, wystawić się na cios itd. ? Kanadan nie spodziewał się ,że ma do czynienia z takim tchórzem. Facet stojący przed nim najzwyczajniej wydalił z siebie swe odchody, co było rzeczą obrzydliwą. Jednak czas na obrzydzenie minął błyskawicznie, gdyż drugi drab zareagował wręcz w odwrotny sposób. Zaatakował kapłana zamachując się. No cóż drewniana pała pędząca na łeb nigdy nie była czymś miłym, choć Kanadan spotykał się z gorszymi rzeczami. Myśli szybko przemknęły mu przez głowę. Unik... dobycie... cios.... Jak pomyślał tak zrobił. Nie chciał aby wszystko stało się jednocześnie, bo wtedy ryzyko błędu jest powiększone. Najpierw starał się odskoczyć w bok, aby cios, prowadzony od góry w głowę czy barki (tak zrozumiałem, że jest to zamach od góry) chybił, a przynajmniej uderzył w łuskową zbroję. Ponieważ ręka do uniku innego niż przewrót nie jest potrzebna Kanadan sięgnął po buzdygan, zgodnie ze swym pierwotnym zamierzeniem. Chiciał od razu zdzielić niem draba po mordzie, jednak w szale bitewnym starania nie gwarantują sukcesu, najpierw musi uniknąć, a później, jeśli szczęście dopisze pijak będzie miał o kilka zębów mniej od potężnej stalowej głowni broni kapłana. W tym całym zamieszaniu i szybkich myślach Kanadan nie zauważył wychodzących z karczmy "kolegów". Trudno się mu dziwić, nigdy nie był jakoś wybitnie spostrzegawczy i skupiał się na jednym celu, teraz ratował się przed ciosem, nie było sposobności aby się rozejrzeć. Dopiero słowa druida mogły go otrzeźwić ze skupienia. Jeśli tarcza byłaby na tyle pod ręką, aby ją wyciągnąć bez narażania się na olbrzymie niebezpieczeństwo, to Kanadan z chęcią skorzysta z dodatkowej osłony.
  24. Saladin nie był w Canterlot od kilku lat. Tak sę złożyło, że ojciec posłał go na długą misję do Zebriki, gdzie uspokoił władców. Byli oni zdenerwowani atakami samozwańczej grupy fanatyków z Siodłowej Arabii. Wojna wisiała w powietrzu, jednak dzięki zręcznej dyplomacji Saladina nie wybuchła, a jego ojciec uporał się z samozwańcami. Teraz miał pojechać wreszcie do miejsca, gdzie lubił wracać, gdzie czekała jego dobra znajoma - Celestia. Negocjację miały dotyczyć pewnego punktu zapalnego pomiędzy Equestrią, a Siodłową Arabią, czyli Gór Południowych (jak nazywano je w Equestrii) lub Gór Księżyca (jak głosiło Arabskie nazewnictwo). Mieszkały tam pradawne ludy arabskich koni, które zajmowały się wydobyciem kryształów księżyca i tworzenia z nich przedmiotów użytkowych. Była to kultura ewidentnie związana z krajem Saladina. Jednak zgodnie z traktatami należała do Equestrii. Ta wizyta miała zakończyć się oddaniem Gór w ręce ojca Al-Krudiego. Byłby to wielki sukces młodego dyplomaty, okazja do spotkania z Celestią, jak i zapoznanie z pozostałymi władczyniami Equestrii. Oto Saladin stał przed złotymi bramami stolicy. Była to wyjątkowo oficjalna wizyta, dlatego musiał wziąć orszak. Nie przepadał za tym. Udało mu się zmniejszyć go do zaledwie 15 wojowników z Siodłowej Arabii. Na dodatek byli to jego dobrzy znajomi z innych wypraw, gdzie wielokrotnie zdarzyło im się wspólnie walczyć. Cała gromada weszła przez otwartą bramę do miasta. Witały ich fanfary i klacze sypiące czerwone kwiaty. Posuwali się głównym traktem dostając się do pięknej reprezentacyjnej dzielnicy, gdzie każdy budynek był zrobiony z marmuru złota i drogich kamieni, rzeźbienia zdobiły gmachy i wysokie wierze. Przeszli przez kolejny krąg murów opatrzonych strażą salutującą na cześć gości. Za murami mieściły się instytucje jak Uniwersytet Canterlocki, z jego słynnym wydziałem magii, Wielki Teatr i Opera, Królewskie ogrody, zakłady płatnerskie i doskonałe restauracje królewskie. Gdy w końcu orszak przekroczył największe mury odgradzające Pałac i Archiwa od reszty miasta sama Księżniczka Celestia wyszła aby powitać gości. Po uroczystych procedurach, gdzie przeprosiła za brak obecności pozostałych dwóch monarchiń, które były w podróży i dopiero wracają, księżniczka odesłała obydwa orszaki do sali jadalnej i zajęła się rozmową z Saladinem. Pytała go o wieści i sama opowiadała trochę o sobie, choć nadzwyczaj mało. Wydawała się być dość zmęczona. Zaprosiła ambasadora do swej wierzy, gdzie zjedli prywatny smaczny posiłek złożony z rozmaitych, wymyślnych ciast. Następnie pożegnali się przed wieczorną ucztą, gdyż Saladin musiał się przebrać, umyć, a Celestia miała kilka ważnych spraw do załatwienia. Po jedzeniu miały nastąpić negocjacje, które były czystą formalnością, gdyż już ustalono szczegóły wcześniej. W zamian za Południowe Góry Equestria otrzymywała oddział 100 ogierów z Siodłowej Arabii do walki podjazdowej i patrolu granicy z Krajem Gryfów. Następnie plan przewidywał podpisanie traktatu i pobyt ambasadora tak długo, jak będzie chciał bądź mógł, co bardzo cieszyło Saladina. W końcu o godzinie 20:00 zaproszono wszystkich na uroczystość do sali balowej. Stoły były zastawione wyśmienitym jedzeniem, którego zapach unosił się i nęcił. Gdy ogier wszedł do sali znajdowało się tam wiele szlachetnie urodzonych dam i mężów. Każdy kuc nosił wykwintne, bogato zdobione stroje, a na podwyższeniu grała orkiestra. Nad salą unosił się gwar rozmów. Po kilku chwilach ambasador dostrzegł gospodarzy. Na wielkim podeście siedziały trzy księżniczki. Na środku miejsce zajęła Celestia. Na głowie nosiła wielką złotą koronę, przyozdobioną rubinami i z tego kamienia zrobionym symbolem słońca. Suknię miała złoto-białą, bogato zdobioną i piękną z paroma pasami materiału z przodu, które pozostawiały puste miejsce na klatce piersiowej w kształcie wschodzącego słońca. Na twarzy władczyni jawił się szeroki uśmiech. Sama siedziała na złotym tronie, nad nią wisiał gobelin ze słońcem. Po prawej siedziała Księżniczka Luna w swym pełnym nocnym majestacie. Wyglądała tajemniczo, groźnie, ale zarazem ponętnie i cicho. Nosiła długą, piękną czarną suknię ze srebrnymi i granatowymi zdobieniami. Na piersi widniał wielki półksiężyc, a na skroniach nosiła delikatny srebrny diadem z granatowymi topazami i wielkim diamentem na środku. Wyraz jej twarzy nie był ani przychylny ani zły, jej oczy uważnie badały przybysza. Ostatni tron po lewej zajmowała Twilight Sparkle. Jej fioletowo różowe włosy układały się w nietypową, wymyślną formę. Na łowie nosiła koronę. Jej suknia była prosta, błękitna ozdobiona srebrnymi gwiazdami i jedną różową na piersiach. Jej mądre spojrzenie również przyjaźnie zwracało się do Saladina. Nad księżniczką wisiał prosty, fioletowy gobelin z elementami harmonii. Po oficjalnym przedstawieniu się grupa dyplomatów udała się do oddzielnego pokoju, gdzie leżał wielki zwój ze spisanym traktatem. Wszyscy przeczytali ów tekst i po kolei zaczęli się podpisywać. Zaczął Saladin, lecz gdy Celestia chwyciła pióro i nalała wosk na kartę ogier poczuł jakąś słabość. Zobaczył, że zaczyna się chwiać, podobnie jak władczynie. Kałamarz i pióro upadły rozlewając atrament po karcie. Wszyscy zaczęli upadać. Księżniczkom zabłysły rogi, jednak wtedy coś schwytało Saladina i powaliło na ziemię. Poczuł ból w głowie, a dalej nastała ciemność. Ambasador ocknął się w jakimś drewnianym pomieszczeniu. Nie miał przy sobie broni i leżał na podłodze przykuty łańcuchem do ściany. Zobaczył księżniczki wpatrzone w okno kratami, za którym szalała burza. Pioruny rozdzierały nieboskłon robiąc olbrzymi hałas. Władczynie nie zorientowały się, że Saladin się obudził, ale na nodze każdej z nich znajdowała się potężna, ciasno zaciśnięta bronzoleta z jakimiś dziwnymi zielonymi, świecącymi znakami. Każda z nich była przykuta tak samo jak on. Za drzwiami słychać było miarowe kroki. O dziwo całym pokojem bujało i miotało to w jedną to w drugą stronę. Brak oświetlenia tym bardziej pogarszał nastrój, gdy deszcze przez nieoszklone okno wpadał ciężkimi kroplami do środka.
  25. Niektórzy [Jack] zaśmiali się gromko inni milczeli. Wszyscy dokończyli jedzenie i udali się aby kogoś zapytać nie musieli iść daleko. Dan zobaczył znajomą twarz i okulary przeciwsłoneczne. Szła do nich major Deadly Star, ta sama, która go uprzednio przesłuchiwała. Podeszła żwawo do drużyny, zasalutowała i bez żadnych ceregieli zaczęła mówić: - Słuchaj, masz farta jak mało kto. Admirał wypytał mnie o to kim jesteście i skąd się wzięliście. Podobno wiadomość o was okazała się tak ważna, że zainteresowało same władczynie naszego Imperium. Dostaliśmy rozkaz zwrotny. "Rainbow Dash" ma udać się do waszej galaktyki w celach nawiązania kontaktu z waszą rasą i poszerzenia horyzontów naukowych. Jako jeden z wielkich krążowników mamy wystarczająco sprzętu by to uczynić. Właśnie wyruszyliśmy w drogę. Możecie pójść do specjalnych kajut dla gości, aby wypocząć. To wszystko, a właśnie zostałam wyznaczona pośredniczką pomiędzy mostkiem a wami. Więc macie się mnie słuchać, a będzie dobrze, jak macie jakąś ważną sprawę to do mnie. Trzymajcie to są wasze komunikatory nastawione na komunikacje wzajemną i ze mną. Gdy klacz skończyła mówić zaczęła się odwracać i powoli iść w inną stronę, choć gdyby ktoś chciał zadać pytanie dalej mógł to zrobić.
×
×
  • Utwórz nowe...