Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. kapi

    Trudne Negocjacje

    Saladin po opatrzeniu wszystkich i chwili odpoczynku, przeznaczoną na intensywne myślenie zabrał się za przeszukiwanie zwłok. Tak ten sprzęt już na pierwszy rzut oka był znacznie lepszy. Pancerze zostały wykonane dokładniej i chroniły nie tylko same wystające miejsca, ale również i takie, w które wytrawny szermierz raczej by celował. Dodatkowo miecze noszone przez przybocznych Violence'a były dobrze zaostrzone, lekkie, wyważone i bez śladu rdzy. Ale nie broń stanowiła główną niespodziankę. Przy trupach ogier znalazł także kilka sakiewek z monetami. Nie było czasu na liczenie, ale wyglądało na sporą sumę, być może zaliczkę za wykonywane przez denatów zadanie. Po dalszym przeszukiwaniu kieszeni okazało się, że dowódca miał przy sobie wysadzany rubinami wisior z małym obrazkiem jakiejś klaczy. To cudeńko także wyglądało na dość kosztowne. Poza tym znalazła się jakaś kartka papieru, lecz tutaj było zdecydowanie za ciemno ,aby czytać. Na koniec jeszcze jakaś druga, bardziej wymięta, jakby starsza, ale z czyjąś pieczęcią. Twilight, która pomagała przy przeszukiwaniu kompanów, znalazła jeszcze dwie piersiówki wypełnione najprawdopodobniej winem. Po zebraniu wszystkiego klacze zaczęły zakładać powoli płaszcze. Wtedy odezwał się Cooper: - No cóż Twój pomysł może się sprawdzić, mnie raczej kojarzą, a jak jest tak ciemno raczej si nie zorientują ,że to wy mnie odprowadzacie. Poza tym mało kto się w ogóle zainteresuje. Wchodzę w to. Cała kompania przysposobiła się do wyjścia. Księżniczki zrobiły się małomówne. Saladin stwierdził, że Celestia z powodu powagi sytuacji, Luna ponieważ była dość skupiona i jakby nad czymś głęboko myślała, a Twilight najwyraźniej nie chciała przeszkadzać i trochę się bała tej nowej sytuacji, choć zachowywała i tak dużo zimnej krwi jak na tak młodą i niedoświadczoną księżniczkę. Saladin wraz z Cooperem ruszył pierwszy. Bujanie statku nie ułatwiało utrzymywania rannego wilka morskiego, choć Arab był zaskoczony ile jeszcze siły drzemie w poszkodowanym kompanie. Czerwony ogier prawie mógł chodzić o własnych siłach, a w dodatku dopasowywał się do kołysania łajby, aby nie utrudniać zadania Saladinowi. W końcu przeszli przez długi ciemny korytarz i dotarli do małych schodów, które prowadziły przez drewnianą klapę na górę. Ogier pchnął drzwiczki, spodziewał się uczuć wreszcie świeże powietrze, ale klapa nie chciała nawet drgnąć. Cooper również spróbował, ale bezskutecznie. NAgle z nad sufitu dobył się przytłumiony przez szum wody głos: - Kto idzie? Dreszcz przebiegł po plecach Saladina, ale zanim zdążył zareagować, Cooper odparł stanowczo: - To ja! Idę się odlać wypuść mnie do jasnej cholery! - Dobra nie gorączkuj się tak Cooper... Klapa otworzyła się i za nią ukazała się głowa changelinga. Tutaj nagle czerwony ogier stanął sam na swych kopytach, a jego twarz nabrałą przez chwilę grymasu bólu. - No i wyobraź sobie, że w tej karczmie siedziała cała zgraja kucy podobnych do nich. Przybłędy i pijaki, bez manier, po prostu idealne miejsce. Jak kiedyś będziesz szukać speluny na spotkanie do szmuglowania czegoś, to nie znajdziesz lepszych niż karczmy w Silent Water. Nikt tam na nic nie zwraca uwagi, straż się nie kręci, a jeśli nawet to marnie kończy... Saladin na początku zdziwił się o czym Cooper zaczął mówić, ale szybko zorientował się, że chodzi o odwrócenie uwagi. Gdy oboje odeszli już od changelinga i przemieścili się bliżej burty statku, Cooper umilkł. Rozległ się wtedy dźwięk zamykanej klapy. - Cholera, rzesz akurat tej nocy ten chłystek musiał nie zasnąć i pilnować tej klapy. My wyszliśmy, ale księżniczki zostały w środku. Trzeba będzie je jakoś wydostać, wcześniej nie dało rady. Wyobrażasz sobie jak by to dziwnie wyglądało, jakby na pokład wychodziło pięć kucy aby się odlać... W każdym razie masz jakiś pomysł? Saladin zauważył, że teraz Cooper opadł na barierki dając odpocząć swym rannym kończynom. Ogier miał wreszcie szansę przyjrzeć się statkowi, którym płynęli. Była to mała i zwinna konstrukcja z dwoma masztami. Na tylnym znajdował się potężny żagiel ustawiony wzdłuż kadłuba, podobnie jak fok z przodu. Oprócz tego jeszcze tradycyjne żagle na rejach. Pokład był stosunkowo płaski. Tylko pokład rufowy ze sterem znajdował się na małym podniesieniu. Za nimi znajdowało się zejście pod pokład z którego sączyło się światło i dobiegały odgłosy rozmów. Po pokładzie prawie nikt nie chodził. Były z jakieś dwa changelingi, które uwijały się właśnie przy linach na rufie, trzeci stał przy sterze. Pokład nie był dobrze oświetlony, tylko kilka latarni na masztach, jedna na dziobie i jedna na rufie. Okręt nie posiadał ani bombard, ani starszych broni dalekosiężnych. Gdy Saladin przyjrzał się ciemnościom dostrzegł ląd, który odbijał się jako jeszcze czarniejsza plama pośród niespokojnych wód. Był dość daleko, ale na oko ekspedycja szalupą raczej dałaby radę tam dopłynąć. Właśnie szalupa! Ogier przebiegł wzrokiem po pokładzie. Znalazł dwie przy burtach mniej więcej w połowie długości kadłuba. Wisiały na wysokości około 2,5m w oddaleniu 1m od krawędzi pokładu. Zamontowany był do nich system lin i bloczków. Szalupy wydawały się porządne. Posiadały wiosła, a przynajmniej tak sądził Saladin widząc kilka wystających z nich drewnianych kikutów. Mogło jednak być problematyczne natychmiastowe spuszczenie ich na wodę. Saladina wyrwała z rozmyślań potężniejsza fala ,która uderzyła w burtę, bujając statkiem. Ogier zdał sobie sprawę ,że księżniczki zostały zamknięte bez nich tam na dole.
  2. Corpse wyciągnął swoją broń gotując się do walki. Jego wielki pomocnik w zbroi wystąpił przed swego pana. Jego wielki miecz z czarnej stali lśnił w mroku jakimś dziwnym światłem. Czerwone oczy płonęły wyzywając potwora ciemności na zażarty pojedynek. Były jednak spokojniejsze, mniej szalone, bardziej rozważne i groźniejsze. Artair zaczął biec ile sił w kopytach w ciemności. z każdą sekundą przybliżał się do pierwszego celu. Terg tymczasem znów podniósł miecz i szykował się do kolejnego starcia. Zarówno Onyksis jak i Clover zdawali się zastygać w dezorientacji, gdy nagle nowy przybysz stanął potężniej na ziemi i skierował całą swą uwagę i moc do rogu. Potężne białe światło padło na okolicę niczym wielki księżyc odbijający się od jeziora spotęgowany przez moc magiczną. Gdy promienie ugodziły we wrogów ich powierzchnia zafalowała, po czym zaczęły się z niej odrywać duże kawałki ciemności, wypalające się w powietrzu. Potwory przymrużyły oczy i odwróciły wzrok pośród syku niezadowolenia i bólu. Na ten moment czekała kompania. Pierwszy zaatakował Potężny rycerz. Jego dwuręczny miecz świsnął w powietrzu wydając złowrogi, niski furkot. Potężna klinga zmierzała do celu, który miała przepołowić. Potwór jednak jakby zorientował się co się dzieje i sam podzielił się na dwie złowrogie chmury, które opłynęły ostrze, a później złączyły się z powrotem. Miecz przeszedł dalej. Potwór przypuścił kontratak, ale chybił dalej oślepiany światłem. Drugim, który rzucił się prawie od razu po rozbłysku był jego autor. Harmonic Shadow zaszarżował ze swym ukrytym ostrzem na najbliższego potwora. Ten jednak uchylił się i zamachnął obiema rękoma, przeszywając nimi ciało ogiera. Tan poczuł ból z obu stron żeber. W prawdzie ręce cienia prawie spłonęły od bijącego światła i rana nie była taka głęboka, jakby powstała po jego normalnym uderzeniu, to jednak uderzenie nie było najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej doświadczył ogier. Obrażenie na szczęście, nie przeszkadzało zbytnio w dalszej walce, choć na zbroi pozostał po nim wydrapany ślad. Terg postanowił wykorzystać niekorzystną pozycję potwora, z którym walczył Harmonic i zaszarżował. Kątem oka nagle zauważył jednak, że jedna z bestii rzucała się na Snow Flower (uwaga do Masturbiana: ta klacz ma na imię SNOW Flower, a nie Sun Flower ) Ogier natychmiast zawrócił i wykonując przewrót bokiem w ostatniej chwili cięciem miecza odepchnął rękę cienia. Snow również odskoczyła w tył, przytulając się do Clover i Onyksisa. Wtedy dobiegł Artair. W odległości trzech metrów wyskoczył w górę i uniósł się niczym czarny orzeł śmierci. W rękach zabłysnęły mu sztylety, które potężnie spadły w dół. Wbiły się w bark pierwszego z cieni, który akurat wykrzywił się w blasku światła. Wróg zwinął się z bólu wydając potworny piskliwy odgłos, ale ogier był już przy następnym nie zważając na złe wycelowanie uderzenia, chciał poprawić wynik drugim. Znów wyskoczył i wykonawszy w powietrzu obrót wbił sztylet okrężnym ruchem w twarz mrocznej istoty. Ta również zawyła, machając rękoma na wszystkie strony. Artair z łatwością uniknął wszystkich ciosów na oślep i wylądował obok Corpsa, po drugiej stronie kręgu. Wtedy ogier zdał sobie sprawę, że jego ciosy nie powaliły przeciwników, owszem ci wyli i zwijali się z bólu, ale dalej stali, a ich oczy pałały żądzą zemsty. Harmonic dalej utrzymywał potężne światło. Te najwyraźniej skutkowało, gdyż z ran, które zadał Artair sączyła się czarna dymiąca substancja, a cienie z wolna podchodziły bliżej. Niektóre zaczęły się cofać, aby odetchnąć w bezpiecznym cieniu. Ewidentnie potwory nie spodziewały się takiego obrotu spraw.
  3. Thomas Peeny przepłynął kanał La Manche, wypłynął z Dover, gdzie tanio wynajął statek handlowy. Pogoda była ładna i podróż minęła szybko. Załoga o nic nie wypytywała swego pasażera, gdyż sama wyglądała na ludzi ściganych przez prawo. Mężczyzna zdążył już zadomowić się we Francji. Odwiedził kilka hoteli i karczm w Calais. Ludzie zdawali się go nie zauważać. Szybko wyruszył w głąb lądu, aby oddalić się od ewentualnego pościgu. Dzisiejszego ranka otrzymał gońcem list, którego się nie spodziewał. Przysłał go Paul de Viermis. Był on dawnym znajomym taty Thomasa jeszcze z czasów studiów. Początkujący mag pamiętał jego drobną postawę i prawie zawsze uśmiechniętą twarz. Paul lubił także dziewczyny i mimo wieku oraz siwizny nie rezygnował z kulturalnych balów, nie mówiąc o pogłoskach, jakoby wychodził często w nocy z domu. Tak przynajmniej przedstawiał to ojciec Thomasa. Sam młody dziedzic widział go tylko trzy razy, gdy to ów starszy jegomość zatrzymywał się u nich, aby wypocząć w drodze do Londynu i z powrotem. List był niebywałym zaskoczeniem, bowiem Thomas nie zdradzał nikomu planów wyjazdu. Mimo to odczytał go pawie od razu. Witaj chłopcze Miło mi znów móc się do Ciebie odezwać, a zwłaszcza w tych okolicznościach. Mielibyśmy pewnie całą masę spraw do omówienia, ale chwilowo nie mogę pozwolić, abyś szwendał się po okolicy przyjmując noclegi w jakiś spelunach, podczas gdy ja mam tutaj drobne letnie włości. Chciałbym zatem z całego serca zaprosić Cię do mego dworku. Oczekuję, że przyjedziesz od razu, zwłaszcza, że sądząc po Twoich dokonaniach i odkryciach w Anglii, będziemy mieli dużo spraw do omówienia. Nie martw się to co wiem dowiedziałem się samemu, a Ty dalej jesteś bezpieczny. Stare klechy z kościoła nie mogą mieć jeszcze konkretnego tropu, a w tej mieścinie nie mają rozwiniętych macek. Tak więc sądzę, że z chęcią przyjmiesz gościnę, jak i informację, które mogę Ci przekazać. Zatem zbieraj manatki i zapraszam w me skromne progi. Goniec, który przysłał Ci list to mój człowiek, pojedź z nim. Paul de Viermis List wydawał się początkowo dość podejrzany, ale młody mag nie mógł się oprzeć pokusie, bowiem, wyglądało na to, że stary znajomy ojca wie coś na temat magi. Dziwne było co powiedziało mu o przyjeździe Thomasa, ale to najprawdopodobniej miało się okazać później. Mężczyzna zebrał rzeczy i pojechał z gońcem... Peter był w podróży od dłuższego czasu. Przebył całe Niemcy, aż w końcu dotarł do Francji. Pościg nie ujawniał się zbyt często. Owszem było kilka prób złapania go, ale Peter zawsze się wymykał i ginął w lasach. Ostatnio chyba od pół roku nie zdarzył się żaden incydent. Chłopak stopniowo studiował swą księgę, próbując zgłębić jej tajniki. Zauważył przy tym dziwną zależność. Gdy po nocach studiował tomiszcze, później podczas snu doświadczał wizji. Niektórzy pomyśleliby, że to zwykłe sny, ale nader często zgadzały się z rzeczywistością, czasami ostrzegając go nawet przed następnym atakiem grupy pościgowej. Ostatnie wizje wyraźnie kierowały Petera w stronę Calais. Zastanawiało go skąd one się biorą, ale jako iż wielokrotnie ułatwiły mu wiele spraw tam też się udał. Gdy dotarł do miasta na ulicy zahaczył go pewien bogaty jegomość. Przyjrzał się mu uważnie, po czym oznajmił, że właśnie kogoś takiego szukał. Z miejsca zaproponował dobrze płatnął pracę, choć nie mówił jeszcze na czym miałaby ona polegać. Peter stwierdził, że ni ma sensu trwonić posiadanego, sporego majątku, a za tak dobry zarobek mógł wyżyć i jeszcze zaoszczędzić. Dzisiejszego wieczoru miało odbyć się pierwsze spotkanie w wili jegomościa. Mężczyzna zatem obejrzał miasto, bo tylko to mu pozostało do zabicia czasu, a później udał się w stronę domu. Carme chciała pozostać w rzymskiej wiosce. Była początkowo pewna siebie, jednak zmieniło się to, gdy pewnej nocy jej schronienie obeszło kilku mężczyzn. Wszyscy nosili kapelusze z szerokimi rondami. Na piersiach widniały srebrne krzyże, a twarze mieli zamaskowane. Tylko tyle zapamiętała, gdyż zaraz musiała uciekać. Bez ostrzeżenia rzucono w jej dom pochodniami. Mała chatka zajęła się szybko. Carme wybiegła, a tam napotkały ją bełty z kusz, szczęśliwym trafem uniknęła ich, prowadzona przez kobietę w kapturze. Pamięć ją zawodziła, tamta noc rysowała się dość słabo. Pamiętała tylko, że pościg nie był dokładny. Ktoś w oddali krzyczał i błagał o litość, zaklinając się, że nie jest wampirem. Z dalekiego wzgórza, na które uciekła dziewczyna widać było świetnie unoszącą się łunę pożaru, który trawił okoliczne domy od jej chatki. Pamiętała także, że od śmierci dzielił ją włos. Nie mogła zostać w tamtej okolicy. Powoli dowiadywała się podczas ucieczki kim byli podpalacze. Przed inkwizycją podobno nie sposób było uciec, ale jednak wampirzyca stwierdziła, że im dalej od ich gniazda tym bezpieczniej. Tak też po wielu latach snu opuściła tereny Włoch i udała się do Francji. Tam dalej uciekała, posuwając się na północ. Żyła ze swego fachu - kradzieży, magię ograniczała do minimum. Zauważyła bowiem, że gdy tylko coś kombinuje natychmiast w okolicy staje się o niej głośno i wcześniej czy później zjawia się Inkwizycja, albo w najlepszym wypadku sami hierarchowie Kościoła zaczynają doszukiwać się czarnej magii. Tak doszła do samego Calais. Była wycieńczona długą podróżą i mało ostatnio jadła. Nagle na ulicy przez przypadkiem wpadła na wysokiego bladego mężczyznę o ciemnych włosach. Ten od razu zdał się jej przyjazny i na koniec dowiedziawszy się o tym, że nie ma gdzie przenocować zaprosił ją do swego domu. Wampirzyca udała się tam. Zapadła już zmrok, gdy oboje dotarli do małego wejścia do podziemi na obrzeżach miasta. Pajęczyny zasnuwały przejście, jednak to nie odrażało młodzieńca. Wszedł śmiało i ruchem ręki dworsko zaprosił Carme do środka. Dziewczyna usłuchała. Idąc głębiej przez plątaninę korytarzy, w jakiś chyba starych katakumbach, zaczęła się zastanawiać czy to na pewno dobry pomysł. W końcu doszła do małej, ale przytulnie urządzonej komnaty. Przy ścianie stały dwa łóżka otoczone paroma regałami na książki. Literatura wyglądała staro, wyblakłe oprawy i pożółkłe strony pośród kilku zapalonych pochodni nadawały specyficzny klimat pomieszczeniu. Mężczyzna usiadł przy małym stoliku i przysuwając wcześniej potężne, stare krzesło, przypominające bardziej tron z ciemnego drewna, wskazał dziewczynie miejsce na nim. Gdy Carme usiadła Ten wpatrzył się w nią swymi brązowymi oczyma, które w świetle pochodni zdawały się przebłyskiwać czerwienią i rozpoczął rozmowę. ​- Dziękuję, że Pani zechciała zaszczycić mnie samotnego, swą wizytą. Jeśli można zarazem spytać co Panią sprowadza w te strony, bo nie wygląda Pani na tutejszą. - Jego głos brzmiał pewnie i odważnie, a zarazem przyjemnie i ciepło, a płomienie świec na złotym, topornym świeczniku oświetlały mu twarz i odbijały się refleksami we włosach. Tymczasem tej samej nocy Thomas i Peter przyszli do dużej miejskiej willi Paula. Sam budynek wyglądał okazale. Położony był na lekkim wyniesieniu poza głównym miastem, a w jego wschodnią ścianę wchodziła stara wieża sprzed paru wieków, wysoka na jakieś 30 stóp. Każdy z nich wypytał się o gospodarza i dostał polecenie od służby, aby czekać na niego. Siedzieli w oddzielnych bogatych salach. Na ścianach wisiały obrazy, wraz ze zdobionymi świecznikami. Mężczyźni nie wiedzieli do końca co robić, więc po prostu w skupieniu czytali swe księgi, w końcu na polecenie sług udali się do nowej sali. Pokój był obszerny. Weszli dębowymi drzwiami, położonymi na przeciwko siebie. Ujrzeli potężne meble z tego samego materiału, rzeźbiony duży kwadratowy stół, nad którym wisiał kryształowy żyrandol. W ścianie znajdował się kominek, w którym wesoło skakał ogień. Potężne okna, teraz lekko zasłonięte purpurowymi firanami, wychodziły ku morzu i zawierały drobne witraże. Za stołem siedział mały człowieczek ubrany w dość modne szaty. Umyty i zadbany, wydawał się o 5 lat młodszy niż był w rzeczywistości. Lekkie zmarszczki pokrywały jego przyjazną twarz z małym śmiesznym wąsikiem. Siwe włosy na głowie otaczały kształtującą się w najlepsze łysinę, choć oczy dalej bystro patrzyły na przybyszów. Ręce spoczywały na stole przy kilku otwartych księgach. Były czerstwe i pomarszczone. Starzec odwrócił się do przybyłych i pokazał im miejsca siedzące na przeciwko jego siedziska. Peter obrzucił badawczym spojrzeniem Thomasa i vice versa. Mężczyźni nie spodziewali się dodatkowych gości. Jednak zanim zdążyli zadać jakiekolwiek pytanie starzec się odezwał: - Witam serdecznie w mych skromnych progach. Wybaczysz mi Thomasie, że nie okażę Ci przez chwilę należnych naszej znajomości względów, ale zapewniam, że nadrobię to w przyszłości. Tymczasem musimy o czymś poważnie pomówić. Tak więc daruję sobie pytania jak poszła Ci podróż, choć mnie to niezmiernie interesuję i również niedługo będę chciał poznać odpowiedź. Raz jeszcze witajcie o znamienici tego świata. Powiem teraz po co Was zaprosiłem. Otóż dzisiejszej nocy nadarza się dla Was świetna okazja na zwiększenie mocy. Tutaj Paul spojrzał wymownie na zdziwione twarze mężczyzn. ​- Tak doskonale zdaję sobie sprawę kim jesteście i jaki macie potencjał. Otóż ja również mam podobne do waszych zainteresowania. Szperałem w okolicy dość długo, aby dowiedzieć się więcej niż wy, ale samemu nie jestem w stanie spożytkować tej wiedzy. Wiem ,że mówię dość enigmatycznie, więc przejdę do sedna. Zlokalizowałem kryjówkę magicznej istoty, która jest w posiadaniu pewnego bardzo wartościowego papieru, który będzie nam przydatny. Ale zanim o tym lepiej abyśmy się poznali, gdyż wybieranie się z obcymi na wyprawę jest niewłaściwym pomysłem. Tak jak już wiecie nazywam się Paul, pochodzę ze szlacheckiej rodziny, a magią zajmuję się od studiów z ojcem Thomasa. Tam zaczynał wykładać profesor Moritz, to on mnie zaintrygował całym chowanym przed nami światem. Z tego co się dowiedziałem, dla jednego z was to imię coś znaczy. Mam nadzieję, że uszczęśliwi więc mą starą duszę i powie co u tego człowieka słychać, bo jestem tego wybitnie ciekaw...
  4. W końcu z oddziału wysunął się jeden podmieniec. - Nie znam się na magi, ale mój ojciec jest tutaj medykiem polowym, trochę od niego połapałem i sam doszkalałem się mogę spróbować coś tu działać. Dość niepewnie kucyk zbliżył się do Dragon, po czym wyjąwszy ze swej torby przybory zaczął ją oglądać, zdjął prowizoryczny opatrunek, zaczął wcierać zioła, podał małą fiolkę z zieloną cieczą do picia, po chwili otarł krople potu z czoła i wyrzekł: - No cóż to chyba wszystko co mogę teraz zrobić. Dragon autentycznie poczuła się lepiej. Rana przestałą tak boleć i choć dalej była duża, to nie utrudniała już tak poruszania i działania. Smoczyca poczuła się po prostu lepiej. - Kapitanie co teraz mamy zamiar zrobić? - spytał co raz bardziej zaniepokojony lekarz. Tymczasem kilka dzielnic dalej Moonlight Star została przetransportowana do szpitala. Tam zajęli się nią lekarze i po podaniu dożylnie kilkudziesięciu ml. dziwnych płynów, klacz zaczęła się czuć lepiej. W końcu odzyskała na tyle przytomności, że rejestrowało ,co się w okół niej dzieje. Po chwili medyk ją zapytał: - Srogo oberwałaś moja mała. Gruzy w pałacu Cię przygniotły, czy co? Nie wiem, czy wiesz, ale masz spore szczęście, że żyjesz. Czym się w ogóle zajmowałaś? - wszystkie słowa wypowiadał oglądając kolejnego pacjenta, ale patrzył na klacz z zaciekawieniem i wyczekiwał odpowiedzi.
  5. Pokemona popędziła od razu w stronę powierzchni ile sił w kopytach. Po drodze o mało nie wpadła na Dakelin, która chodziła bez celu po korytarzach. Nie wyglądało na to aby bitwa miała się kończyć, zwłaszcza po zabieganych gońcach. Mała klacz galopowała dalej, jej pamięć nie zawiodła i już po chwili wydostała się na powierzchnie. Uderzyła ją stęchlizna powietrza ociężałego zapachem krwi i pożarami. Nie wiedziała do końca co robić, ale niedaleko wzbijała się wielka łuna pożaru. Tam gdzie ogień raczej trwają walki, dlatego popędziła w tamtą stronę. Po kolejnej minucie dotarła na dworzec. Rozpoznała go tylko z paru szyldów i rozkładów jazdy, które nie uległy zniszczeniu, poza nimi budynek wydawał się płonącą ruiną. Ściany podziurawione strzałami i kulami z armat, krzątające się w nieładzie resztki oddziałów wojskowych, które znosiły rannych i przeszukiwały zmarłych dodawały scenie mroku. Klacz pośród zniszczonych elewacji dostrzegła wysoką postać swego znajomego Rebona. Obok niego stali pozostali. Pokemona stwierdziła, że oni będą mogli pomóc, dlatego podbiegła. W tym czasie MT wraz z Rebonem przeszukiwali zwłoki. Podmieńcy wystrzelili większość tego co mieli. Kul w workach mieli mało, podobnie jak prochu. Alchemikowi udało się znaleźć łącznie 5 naboi z ładunkiem wybuchowym pośród okolicznych trupów. MT miał więcej szczęścia z fragmentów opancerzenia poległych udało mu się zebrać całą kolczugę, a na korpus nawet trochę płyt. Co do broni to changelingi nie były dość zróżnicowane. Na ich wyposażeniu znajdywały się włócznie i tarcze, przy czym te drewniane elementy w większości były dość uszkodzone. O wiele więcej egzemplarzy nadających się do użytku miały miecze, czy topory. Akurat gdy ogier skończył zbierać znajdźki zobaczył nadbiegającą Pokemonę. W podziemiach Nick został pochwycony w silny uchwyt przez golema, gdy Atlantis zabierał się do czaru. Wiedział, że nie będzie on prosty. Nie dość, że broń gwardii była magiczna, a zatem mniej podatna na wrogie zaklęcia, to jeszcze odległość oraz brak kontaktu wzrokowego dodatkowo utrudniają sprawę. Mimo to zdecydował się podejść do próby. Jego róg się zaświecił, ogier zamknął oczy. Rozpoczęła się umysłowa batalia. Moc magika szukała miejsca w systemach zabezpieczeń, badała źródła mocy i ich pochodzenie, przemierzając kolorowe korytarze wypełnione energią, czarodziej słabł z każdą chwilą w końcu pochwycił coś i teleportował. Był całkiem zmęczony tym wysiłkiem, jednak zarazem dumny, bowiem w podziemnych korytarzach znalazła się jedna z tarcz gwardzistów. Ciemna, wchodząca w granat stal błyszczała niebieskimi runami, które tworzyły w okół niej pole ochronne. Atlantis częściowo już wiedział do czego służy - znacząco ograniczało działanie magii. Miał prawie wrażenie, iż do tego stopnia, że ledwo dał radę teleportować przedmiot. Łagodne, wygodne i zdobione srebrnymi nićmi pasy z czarnej skóry dawały się bardzo łatwo przystosować do ręki, a całość mimo ewidentnej wytrzymałości była lekka. Tarcza sama w sobie wydawała się średnich rozmiarów i była w kształcie podobnym do odwróconego stożka, jednak pole rozciągało się trochę poza granicę okucia. Na górze adiutant stojący blisko Adler zastanowił się po czym powiedział bez wyczucia rozkazów, którego uczono w wojsku: - Nie wiem czy znajdzie się bezpieczniejsze miejsce niż te podziemia, można wyprowadzić więźniów na powierzchnię, ale nie wiem czy to będzie dobre... Spojrzał się na majora z wyczekującą miną. Tymczasem podkomendni zaczęli zbierać oddziały i gotować się do przemieszczenia. Był to dość duży manewr, bowiem w ciasnych zatłoczonych uliczkach 200 kucy miało się przecisnąć, a wcześniej sformować ponownie po bitewnym szale. Powoli zaczęto się przygotowywać, pierwsze oddziały zabezpieczające wejścia ruszyły. Adler zauważyła, że siły, które nie były jej podporządkowane również zbierają się do wymarszu, tyle, że pozostałe oddziały ruszały w głąb miasta. Z daleka słychać było rozkazy Greena, który swym potężnym głosem zagrzewał do boju. Masked spojrzawszy na dziewczynę, zauważył, iż patrzy na niego dość badawczym spojrzeniem, jakby chcąc zrozumieć co dręczy jego biedną duszę. Spoglądała coraz na wydrapane w ziemi podczas ataku szaleństwa szramy. Na jej twarzy pojawił się znikomy uśmiech. W końcu odezwała się a jej ton trochę spoważniał. - Wiem, że moja Pani przeznaczyła ci misję, ale ona może poczekać. Czym się teraz zajmujesz, a i czemu nazwałeś mnie królową ostrzy? - ostatnie słowa wypowiedziała z wyczuwalną pretensją, być może w samym tytule nie było nic złego, to ton, w jakim Masked go wypowiadał ewidentnie świadczył o pewnej niechęci. Kapral pomyślał krótko nad słowami maga krwi. - Brzmi rozsądnie, tylko które miejsce obieramy za punkt obronny, czy czekamy na nich w głównej jaskini, gdzie jest dużo miejsca, z jednej strony więcej na raz może ich wtedy dojść, ale z drugiej to my znamy te przejścia i może skorzystamy na manewrowości, czy raczej stajemy w korytarzu i tam trzymamy się tak długo jak zdołamy? Chyba, że przejść do jakiejś pomniejszej jaskini, tylko, że takie zwykle nie znajdują się bezpośrednio na drodze marszu do sal medycznych i istnieje groźba, że wpuścimy część ich dalej. Poison częściowo słuchał, jednak większość swej uwagi skupił na tworzeniu kuli ognia. Zbierał moc z okolicy. Z pobliskich ścian zaczęła wychodzić czerwona energia, która błyszczała w niektórych miejscach płomienną żółcią i falowała. Powoli tworzyła się sfera ognia, która zagęszczała się, a później znów powiększała swą objętość. W okół głównej kuli zaczęły wirować mniejsze, a ogniste połączenia między nimi przypominały rozpięte łańcuchy. Tak przygotowaną podstawę czaru zostawił Poison i ponownie umysłem wrócił do planów obrony. Tymczasem w zburzonej sali jeden z gwardzistów zauważył Moonight Star i ostrożnie ją zdjął. Po czym po wykonaniu wstępnych opatrunków zaniósł ją do punktu medycznego, ona ledwo kojarzyła co się z nią dzieje. Nessi chwilowo z oczywistych powodów odłączysz się od drużyny wolnej equestri, dlatego Twoja postać znajdzie się w temacie wyznawców chaosu.
  6. kapi

    Ogłoszenia

    Kolejne ogłoszonko: Niestety ostatni tydzień dał mi w kość w szkole, gdyż w następnym tygodniu wybieram się na pewne ciężkie warsztaty. Musieliśmy się ogólnie klasowo bardzo dużo przygotowywać i jestem dość zmęczony, na dodatek muszę pomóc rodzicom w paru sprawach, dlatego jest duża szans, że niestety odpisy nie pojawią się w ten weekend. Pozdrawiam.
  7. Artumal spojrzał żywo na Turala. - Hmm wraz ze zbroją, no cóż niby to nie moja działka, ale cóż... dobrze niech będzie cztery złote i dwadzieścia srebrnych, już... niech Pan zaczeka. Tu mężczyzna schylił się i wydobył ze swego mieszka określoną w umowie sumę, po czym wręczył ją podróżnikowi, coś mrucząc pod nosem, brzmiało to jak piosenka. - Dobrze, zatem transakcja dokonana. Czy coś jeszcze mogę dla Pana zrobić, czy to już wszystko? - spytał przymilnie sprzedawca.
  8. Kyle i Darkie posuwali się nieznacznie do przodu. Widok dwuch nieznajomych wyłaniających się z lasu wzbudził ewidentnie w kucach lęk. Stworzenia zmykały do domów, albo w głąb wioski. W ten sposób mężczyzna i klacz przyszli na skraj miasteczka, nie zastając nikogo. W dali słyszeli dźwięk równomiernych kroków. Nagle w jednej ulicy pojawiło się około pięciu stworzeń. Kuce szły równo, a pierwszy, bardziej wysunięty miał na piersi złotą gwiazdę. U niektórych kończyny, lub inne części ciała były zastąpione przez miedziane mechaniczne odpowiedniki, z których unosiła się para. Kuc z przodu o pomarańczowej sierści i czerwonej, krótkiej grzywie trzymał w zębach trawę, którą międlił. Jego korpus osłaniała metalowa kanciasta zbroja, a jedno oko było czerwone i całkowici obudowane. Przy pasie wisiało kilka dużych rewolwerów z nabojami kalibru na oko 0,75 cala. NA specjalnym podajniku z boku wisiała mu strzelba z dwoma lufami, w starym stylu, na głowie miał skórzany kapelusz. Ogiery za nim budziły podobne wrażenie, wszyscy byli umięśnieni, a w ich wzroku nie było strachu. Każdy pewnie trzymał broń. Pomarańczowy kuc ziemny zmarszczył brwi u lewego oka i pogładził się po krótkim, choć gęstym zaroście. Spojrzał z wyczekiwaniem, a jego kopyto sięgnęło po dubeltówkę, którą wymierzył w przybyszów.
  9. Twi'lek popatrzył bystro na swą rozmówczynię - Zobaczymy jak to wszystko pójdzie. Masz wszystkie zabawki potrzebne do misji, czy musisz coś sobie kupić? Właśnie jest jeszcze kwestia transportu. Planeta Sirision nie jest zbyt przyjaznym, jak już wspomniałem, miejscem. Nasze pierwsze zadanie to załatwić sobie transport. Jutro przyjdę znowu do ciebie i zobaczymy co każdemu z nas udało się znaleźć. Chyba, że sama umiesz pilotować wśród burz plazmowych, albo masz jakiegoś dobrego pilota na zbyciu. Fundusze na zdobycie takiego mamy od pracodawcy. Oczywiście lepiej będzie, jeśli te kredyty spożytkujemy na coś innego, ale w ostateczności, można je wykorzystać. Chciałaś szybko wyruszać, więc trzeba się brać szybko do roboty. Rozumiem, że to wszystko, a teraz może przejdziemy do innych spraw. Może opowiesz coś o sobie, w końcu będziemy razem pracować... - to mówiąc Twi'lek pochylił się do przodu, tak ,ze znalazł się bliżej Tal'Kiny.
  10. kapi

    Czarne zagrożenie

    Gravelyn wyprostowała się i uśmiechnęła - Mamy może minutę, a nadejdą z tej ścieżki, którą przyszliśmy. Musieliśmy ich minąć. Cóż będzie gorąco. Czarodziejce zapłonęły oczy, a jej kopyta oblały się płomieniami. Śnieg wokół zaczął lekko topnieć. - Pokażmy temu nieudacznikowi czym jest magia. Wszyscy czekali w napięciu. Arceus zobaczył tylko kilka nasypów śnieżnych powyżej ścian kanionu, w którym znajdowała się ścierzka. Z każdego nawisu wystawały potężne sople. Z oddali co raz wyraźniej słychać było kolejne kroki. W końcu zza wzgórza wyłoniły się trzy lodowe golemy. Jeden przy drugim. Minęło kilka sekund, zanim zorientowały się, że ktoś znajduje się na ich drodze. Arceus rzucił się do szarży na pierwszego, podczas gdy jego towarzysze czekali. Wszystkie golemy zaszarżowały w równej linii, pegaz postanowił zająć się tym z boku. Wraz ze swym sztyletem zaczął okrążać lodową ścianę konstruktów. Blood wycelował i błyskawicznie oddał strzał. Jego bełt z grudą lodu na końcu poszybował i prawie trafiłby cel, gdyby nie to, że golem z boku osłonił rdzeń drugiego swą ręką. Pocisk odbił się nie czyniąc większych szkód. Kusznik, widząc że nie zdąży oddać kolejnego strzału znów dobył toporków i stanął przed czarodziejką. Gravelyn uniosła się i skierowała kopyta w ziemię wymawiając namiętnie kilka sów. śnieg rozstąpił się i w środkowego golema uderzył, wystrzeliwujący z ziemi słup płomieni. Te ogarnęły całkowicie potwora i systematycznie topiły. On sam otworzył paszczę w grymasie bólu, choć nie wydał żadnego dźwięku. Pozostałe dwa go zostawiły rozbijając formację. Czarodziejka nie mogła długo utrzymywać czaru, gdyż musiała uniknąć potężnego ciosu, który golem wykonywał zamachując się swą maczugą. I ona i Blood odskoczyli w bok. Teraz Arceus stwierdził, że należy dobić tego stopionego, który właśnie miał zamiar się odrodzić. Wpadł pędem w rdzeń i przebił go sztyletem. Poczuł silny, zimny wiatr, który odepchnął go w tył. Jednocześnie z odrętwiałym z zimna ciałem Arceusa w tył odleciały fragmenty golema, który rozpadł się na kawałki. Ogier szybko wstał i podniósł głowę. W tym momencie dobiegł go krzyk jego towarzyszy. Zobaczył ich oplecionych jakimiś lodowymi łańcuchami wychodzącymi z ziemi. Ogniwa na sobie ostre kolce, po których spływała krew kucy. Co gorsza golem, który ich zaatakował właśnie szykował się do przebicia Gravelyn swym długim soplowatym ramieniem. Nie było czasu na zastanawianie się, gdyż Arceus spostrzegł jakiś ruch przed sobą i zorientował się, że wielka śnieżna kula napakowana kolcami z lodu mknie w jego kierunku, prowadzona ramieniem drugiego golema.
  11. ​Dan ustawił się w punkcie zbornym. Zauważył całe mnóstwo myśliwców z "Rainbow Dash", które ustawiały się falami. Oprócz tego z krążownika wystartowało kilkaset większych statków. Ewidentnie nie były tak szybkie i zwrotne, ale wyglądały solidnie, a także imponowały rozmiarem uzbrojenia. Koło nich ustawiły się statki lekko masywniejsze od Pegasusa, którym latał Dan. Posiadały jeden bardzo duży silnik i były okrągłe, bez skrzydeł. - Dowództwo rozpocznie ostrzał artyleryjski za 10 sekund. Później ruszają pierwsze skrzydła. Pomiędzy nimi bombowce wspierane Obrońcami. My na sam koniec jako straż tylna. Zaczęło się. Po określonym czasie cały krążownik zabłysnął potężnymi światłami. W stronę Baseshipa poleciała istna kanonada, przemierzająca przestrzeń. Dan zauważył, że nad kontur głównego kadłuba wyłoniły się placówki z ogromnymi działami, które zaczęły świecić na niebiesko. Przed nimi formowały się kule energii, pokryte ciemniejszymi smugami. Po 20 sekundach były wypuszczane wraz z potężną falą uderzeniową, która chybotała statkami, mimo iż był to kosmos. Statek wroga otrzymał pierwszą salwę, rozjarzyły go wybuchy i stopiony metal. Z tej odległości wyglądało to raczej jak pokaz fajerwerków, niż ostrzał. Chwilę później ruszyło pierwsze skrzydło myśliwców. Baseship też odpowiedział ogniem, ale jego działa i wystrzelone pociski niknęły na powierzchni potężnego krążownika. Co chwila było widać niebieskawą osłonę energetyczną, która pochłaniała wybuchy. Na wrogim statku nagle pojawiły się niebieskie rozbłyski, które znacząco się rozszerzyły. Dan dzięki urządzeniom optycznym przybliżył obraz statku. Tam gdzie uderzyły owe kule, poszycie rozdarło się, a dziury sięgały na głębokość kilkuset metrów. Była to potężna siła, która przy kilku salwach i skoncentrowanym ogniu mogła rozerwać Baseshipa na pół. W końcu przyszła ich kolej. Ruszyli za całą formacją samolotów w sporej odległości. Początkowo Dana dziwił brak Riderów, ale uświadomił sobie, że duża ich część musiała zostać zniszczona przy okazji potężnego ostrzału z krążownika. - Uwaga część myśliwców przeciwnika odlatuje na godzinie trzeciej, 60 stopni w górę. Mamy się tym zająć, przyśpieszyć i podchodzimy ich od dołu, gdy wlecimy za nich, siedzimy im na ogonach. Dan spojrzał na radar, rzeczywiście duża grupa Riderów odłączyła się udając się na flankę.
  12. Grupa zdenerwowanych kucy stała w obrębie ogniska. Podczas, gdy Terg odważnie posuwał się naprzód, klacz wtulająca się w Harmonica otworzyła swe duże błękitne oczy i napotkała jego spojrzenie. Ogier widział w nich strach, chęć ucieczki i wykończenie psychiczne, ale także gdzieś głęboko cały czas palącą się nadzieję. Oczy błyszczały od łez, ale teraz gdy śnieżnobiała klacz spojrzała na Harmonica jakby uspokoiła się lekko, otarła kopytkiem łzy i powiedziała łagodnym, choć drżącym głosem: - Mam na imię Snow Flower, ja dopiero niedawno tu jestem, pierwszy raz opuściłam wioskę... Nie zdążyła jednak dokończyć, gdyż z ciemności dobył się głos, który wdzierał się w świadomość niczym przeciągły i chłodny wiatr: - Ach dzielny wojowniku, twe szlachetne czyny są niczym, najpierw zginiesz ty a później cała reszta. Terg zobaczył przed sobą w mroku krystalizującą się postać. Ponownie potworne, fioletowe ślepia bestii rozjarzyły się, jednak ogier nie dał się zwieść pokusie ataku. Wiedział, że przeciwnik zaraz sam wykona cios. Terg zdał się na zmysły. Zobaczył błysk płomienia na powierzchni potwora, a później szpon mknący w jego stronę. Bestia chciała go szybko wykończyć, jednak on swym mieczem odbił cios. Ogier poczuł ogromną siłę uderzenia, jednak ja przezwyciężył i z trudem odepchnął rękę. Jednak kolejny cios już nadchodził z innej strony. Terg ruszał się tak szybko jak potrafił i z ledwością bronił się przed nawałą ciosów. Nagle dostrzegł, że przeciwnik się odsłonił. Szybko zrobił wypad w przód z zamiarem dźgnięcia pomiotu ciemności między oczy. Nagle czarny dym rozwiał się w tamtym miejscu i oczy zgasły. Miecz przez chwilę wisiał w ciemności, lecz gdy tylko ogier zorientował się co się stało, natychmiast powrócił do pozycji wyjściowej, rozglądając się na boki. Coś mignęło mu z boku, postawił zasłonę, jednak teraz potwór przeleciał znów do środka obozowiska i wleciał w ognisko. Rozległ się potworny pisk, który przeszedł w potężny dźwięk ognia, który zakotłował się i zmienił kolor na czarny, po czym zgasł. Zapanowała ciemność. Terg widząc, że ognisko zgasło przybliżył się do swych towarzyszy, cały czas czujny. Z każdą chwilą zimny wiatr wiał co raz mocniej. Grzywy falowały na wietrze. Słychać było każdy oddech kuca. Jedne były pełne napięcia i gotowości inne niepokoju, a jeden drżał z przestrachu i wchodził w bezgłośne łkanie. W pewnym momencie szum zdawał się mówić wyraz "śmierć". Wtedy dookoła kręgu kucy czarny dym zebrał się ponownie w postaci. Zapłonęło pięć par fioletowych oczu. Terg skupił wzrok na jednym z nich, tym najbliższym, szykował się do obrony, gdy nagle z ogniska znów wyleciała czarna postać. Wystawiła swój szpon i zanim krzyk Snow Fower zdołał ostrzec ogiera, ostre pazury wniknęły w skórę. Ogier poczuł ogromny ból i chłód bijący od lewego kopyta. Zobaczył ,że jego zbroja ma na sobie wielkie ślady pazurów, ale skóra nie byłą zraniona. Było to nadzwyczaj dziwne, gdyż ból, który spowodowało uderzenie był porównywalny z rozszarpywaniem tkanek przez dzikie zwierzę. Wiatr znów powtórzył wyraz "śmierć", a sześć cienistych postaci zaczęło się powoli zbliżać, zacieśniając krąg. Ich fioletowe oczy płonęły żywo w kłębach czarnej materii i wyrażały szaloną ekstazę w swych jednolitych polach bez źrenic.
  13. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    Gray Whisper szybko powstała i skierowała się w stronę New Moon. Dalej trwała w cienistej postaci, ale teraz zauważyła, że jej skóra świeci. Odbijała się idealnie od otoczenia jaskrawym światłem, co lekko ją krępowało. Nie było jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Klacz szybko wymierzyła i z zapałem postanowiła ukarać zuchwałość oponentki. Kilka cienistych tworów wystrzeliło z jej rogu, mknąc przez powietrze. New Moon zwinnie odskoczyła i z jej rogu wystrzeliło kilka świecących fioletem kulek. Trzy macki owinęły się w okół nich i wybuchły, rozpadając się na kilka mniejszych kawałków, które spłonęły czarnym płomieniem. Jednakże pozotałe trzy twory zacisnęły się mocno na kończynach klaczy i ścisnęły ją. Na twarzy pojawił jej się grymas bólu, a tuż po chwili duża macka oplotła jej głowę, która zniknęła za całunem mroku. Srebrny ogier natomiast galopował wprost na Havock. Ta szybko zaczęła ponownie ładować kuszę, to nie była komfortowa sytuacja liczyła się każda sekunda. Gdy klacz podnosiła kuszę ze śmiercionośnym bełtem, ogier był już tylko dwa metry od niej. Spanikowała szybko pociągając za spust. Rozległ się dźwięk cięciwy i pocisk poszybował. Ogier w tym samym momencie wykazując olbrzymi refleks wykonał przewrót w bok, tak, iż bełt znowu zamiast w korpus wbił mu się w kopyto. Tym razem postrzał był, groźniejszy, gdyż gdy ogier wstawał potknął się lekko sycząc z bólu, ale opamiętał się i szybkim doskokiem dopadł Havock. Ta próbowała uniknąć ciosu, jednak szybko dobyty lewak wbił jej się głęboko w lewe kopyto. Poczuła przejmujący bul i zobaczyła złowieszczy uśmiech ogiera. Ten drugim kopytem unosił miecz, aby zadać kolejny cios.
  14. Shadow ponownie skupił się i jego umysł przeniknął do wielkiej pajęczyny energii chaosu. Magią zbierał strzępki układanki i splatał je ze sobą, aż powstała dziwna, zniekształcona forma emanująca czerwienią i fioletem. Na koniec ogier wypuścił promień, który utwierdził i przypieczętował wiązania faga. Przed Shadowem lewitował teraz jego własny stwór. Wyglądał dość mizernie. Jego ciało ledwo dało się rozróżnić od powietrza. świecił blado i chorobliwie, ręce miał chude, niczym wykałaczki w porównaniu do zaokrąglonego ciała. Oczy poruszające się z wolna po orbicie ciała patrzyły na swego stwórcę z chorą radością. Shaow zadowolony z wyniku zaklęcia szybko udał się aby nadgonić swą grupę. Dragon, IceSword i DarkHeart kontynuowali ciężką drogę. Ucieszył ich widok powracającego towarzysza, a zdziwił lekko majaczący nikle stwór tuż przy nim. Oddział dalej zaczął się przesuwać w stronę centrum miasta, uważając co jakiś czas na śpieszących rebeliantów. Na szczęście udało się niepostrzeżenie przejść kilka następnych przecznic. Już rozpoznawali niektóre budynki, które mijali tuż przy bramie, pocieszało ich to, że odgłosy walki zdawały się niklejsze i cichsze. Changeling, który szedł przodem wypatrując wrogów wychylił się za uliczkę i jak oparzony schował się za rogiem. Podbiegł do IceSworda i powiedział z przerażeniem w głosie. - Sir cała ulica w rebeliantach. Na niej samej musi ich być ze 30, a tłoczą się tak, jakby w następnych były tłumy. Tędy nie przejdziemy i musimy zachowywać się cicho, jak nas wykryją to tutaj zginiemy. Poznaję za to ten dom, powinniśmy być około 200 metrów w linii prostej od bramy, a tymi uliczkami to będzie ze 300 metrów. Już prawie jesteśmy.
  15. Shadow przez chwilkę zrobiła zdziwioną minę dość dziwnym pytaniem, ale po chwili opanowała się i powiedziała: - Idź na górę do dolnego miasta, znajdź jakiegoś dowódcę i przekaż mu, że potrzebujemy tutaj wsparcia, nich szybko przyślą posiłki. Na powierzchnię wyjdziesz schodami, kieruj się ku górze i uważaj, żeby cię nie pojmano. Tylko proszę pośpiesz się, nie wiem ile tutaj wytrzymamy. Guardian co do Ciebie to mogłeś albo zostać w tamtym pomieszczeniu, albo uciec z Sahdow. Patrząc na Twój ostatni post chcesz walczyć i ok. Zatem zostałeś, przyjmijmy, że w takim wypadku Atlantis Ciebie także chce teleportować. Wiktor uniósł w górę swój karabin. Miał piękną przestrzeń do celowania. Wrogowie ewidentnie nie spodziewali się ostrzału, a na dodatek nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ogier ukryty za nasypem skał przesuwał powoli lufę dokładnie celując. Gwardziści byli szybcy, a na dodatek ich pancerze wyglądały na tyle porządnie, że mogłyby odbić jego pocisk. Wiktor przesunął muszkę na ogiera najbliżej Atlantisa, aby pomóc swemu kompanowi. W tej chwili przyrządy pokazywały pięknie głowę ofiary, która nawet nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. Kopyto zaczęło powoli ściągać spust. W tym momencie niebieski mag zdenerwowany całą sytuacją wyrzucił z rogu trzy niebieskie, świecące kulki, które wyrzuciły natychmiast z siebie kłęby dymu, zasłaniając cel. Było jednak za późno w tym momencie nastąpił wystrzał. Wiktor wiedział, że nie może poruszyć kopytem. Rozległ się dźwięk eksplodującego prochu, a kola pomknęła lufą osiągając dużą prędkość. Muszkiet wuja okazał się być bardzo precyzyjną i dobrą bronią, która dzięki idealnemu wyważeniu była bardzo celna. Ołowiana kula świsnęła w powietrzu i weszła w gęste kłęby dymu, ciągnąc za sobą ich część. W chmurze powstałą dziura. Atlantis poczuł pęd powietrza i usłyszał świst tuż od swojej głowy, nie miał czasu się odwrócić, gdyż wykonywał już kolejne zaklęcie. Nagle zauważył tylko ogromny rozbryzg czerwieni, który rozszedł się po dymie, nadając mu purpurowy odcień. Jego sierść zmoczyła jakaś lepka substancja, a w ustach poczuł metaliczny smak. Wiktor też widział to, czego dokonał jego pocisk. W jego umyśle już kreowała się scena idealnego strzału, gdy kula gruchotała kości szczęki, z miłym trzaskiem. Na ustach ogiera pojawił się uśmiech, gdy bezwładny cień ciała pośród dymu upadł na ziemię, z brzękiem metalu. Za chwilę nastąpiły dwa rozbłyski, pierwszym był róg Atlantisa, a drugim miecz najeżony błyskawicami, który na oślep ciosał dym. Chwile później wszystko zniknęło. Atlantis stał obok Wiktora w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu. Mag teleportował ich do korytarza, którym szła Shadow. Panowała nieprzenikniona cisza. Obok stał wielki golem, ledwo mieszczący się pośród ciasnych ścian. Oświetlał błękitnym blaskiem straszliwe ciemności. Po chwili dał się słyszeć odbijający się echem dźwięk wystrzału. Nick otworzył oczy, chciał pospać, lecz najpierw rozbłysk światła, a później nikły huk prochu wyrwały go z letargu. Zobaczył, że leży obok Atlantisa i Wiktora. Masked wykonał pośpiesznie zabezpieczenia w swej głębokiej jaskini, już zabierał się do wymawiania słów inkantacji, już chciał porywać się do szaleńczego czynu, gdy nagle wszystko w oku niego zamarło i sczerniało. Przy nim wybuchły fioletowe płomienie, które wessały jego moc. Mężczyzna poczuł ból, a mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa, upadł na ziemię. Jakiś potężny czar złamał jego bariery. Usłyszał znajomy głos, potężny, mroczny i złowrogi. - Głupcze! Chcesz zginąć tak łatwo? Wybierasz się na pewną śmierć. Nie przemyślałeś swego działania i gdyby nie ja już byś pewnie cierpiał z kilkunastoma włóczniami, które przeszyłyby twe nędzne ciało. Zawiodłeś mnie bardzo, myślałam, że wyżej cenisz sobie myślenie i sam używasz czasami rozumu. Jednak wypełnisz umowę, a ja wysyłam kogoś, kto ma tego dopilnować. Wszystko w koło zgasło, a później powróciło do normy. Masked znów znajdował się w tej samej jaskini. Leżał obolały na podłodze. Nagle w odbiciu w kryształach na ścianie zobaczył, że coś się poruszyło, natychmiast odwrócił wzrok i znieruchomiał zadziwiony tym co dostrzegł. U wejścia do jaskini stała dziewczyna, była wysoka i smukła, choć nie przewyższała Maskeda. Jej bladą, prawie białą twarz owiewały kruczoczarne włosy. Zakrywały one lewe oko, opadały nad piersi i tam zawijały się lekko do przodu kierując się ku górze. Na środku tej czarnej falbany ciągnął się wąski pasek śnieżnobiałych włosów. Po drugiej stronie twarzy fryzura była odrzucona za ramiona, gdzie kaskadami opadała do połowy kręgosłupa. Przykrywała jednak subtelnie prawe ucho, jakby cienką linią oprawiając delikatną twarz dziewczyny. Jej nos był dość mały, a rysy twarzy łagodne i delikatne, choć lekko dostojne. Czarne faliście wygięte i ostro zakończone brwi oraz długie, choć naturalne rzęsy ozdabiały piękne oczy. Te wydawały się wręcz zmieniać barwę, gdyż z ich głębokiej czerni raz po raz jakby z wnętrza pojawiały się odblaski krwawej czerwieni. Oczy urzekały patrzącego, utrzymując go w przekonaniu urody dziewczyny, choć w głębi kryła się w nich pewność siebie. Jej usta były krwisto czerwone i ponętnie ukształtowane, jednocześnie zachowując wrażenie delikatności. Broda rysowała się subtelnie i była dość zaokrąglona. Ubrana była w elegancką, choć praktyczną suknię. Jej smukły brzuch i wydatne piersi przykrywał gorset z utwardzanej, czarnej skóry z dość widocznym, choć nie nachalnym dekoltem, który przylegał do ciała. Po bokach miał dodatkowe wzmocnienia z czerwonej skóry uformowanej w ciernie z kolcami do dołu. Szczyt gorsetu tworzył delikatny, biały, łukowaty, uwypuklony materiał rozchodząca się najpierw pod kątem prostym, a później w kierunku ramion. Ręce dziewczyny do przedramienia pokrywał cienki, prawie przezroczysty, czerwony jedwab. Od łokcia do nadgarstka znajdowała się czarna skóra, taka sama, z jakiej stworzono gorset. Po wewnętrznej stronie była ozdobiona licznymi jakby srebrnymi kawałkami metalu, w kształcie kropel, układającymi się w kawałek okręgu, węższymi częściami na zewnątrz. Przymocowane były one do zawiniętego kawałka materiału, ciągnącego się od zewnętrznej części ramienia i zabezpieczonego spinką z wielkim rubinem w kształcie kropli. Dłonie okrywały czarne półprzezroczyste rękawiczki. Suknia wychodziła spod gorsetu i na początku ścisło przylegała do ciała, a przy udach zaczynała się powoli rozszerzać. Kończyła się falbanami 20 cm nad ziemią i tam była już lekko rozwiana. Na stopach dziewczyna nosiła ładne buty z czarnej lśniącej skóry, o delikatnie trójkątnych czubach. Cholewki sięgały 3cm nad kostkę, a od przodu były trójkątnie rozcięte począwszy od okolic śródstopia. Wzdłuż rozcięcia ciągnął się biały pas materiału podobny do tego z dekoltu, wywinięty na zewnątrz. Na plecach dziewczyna nosiła długi do ziemi, czarny płaszcz z kapturem, który zakrywał całą tylną część sukni. Poruszyła się lekko w kierunku Maskeda i podeszła do niego. Wyciągnęła swą delikatną rękę w czarnej rękawiczce, aby pomóc wstać obolałemu czarnoksiężnikowi, a robiąc to powiedziała: - Witaj mam na imię Ané Jej delikatny głos rozbrzmiał w jaskini niczym lekki szelest strumyka, który piękny, kryje w sobie zarazem potężną moc. Uwaga witamy w sesji nową uczestniczkę, jest nią Seluna i jej postać Midnight Rose "Adler". życzę miłej zabawy Na górze trwało oblężenie. Midnight Rose jako dowodząca kompanią "Biel" brała wraz ze swymi ludźmi udział w szturmie na bramę. Była to walka z góry wygrana. Około 100 changelingów, spodziewających się ataku ze strony dolnego miasta, zostało zaskoczonych od tyłu siłami generała Greena, który przekradł się tunelami rebeliantów pod murami. Takie siły wroga nie były w stanie sprostać tylu ochotnikom partyzanckim. Właśnie kończyła się rzeź, zostało koło 30 obrońców, a co chwila padali kolejni pod gradem bełtów i mieczy rebeliantów. Klacz cieszyła się wreszcie służyła w armii na prawdę. Wreszcie jej marzenie się spełniło. Nie była psychologiem wojskowym tylko "Majorem Adler". Nie miała tego w planach, gdy wstrząśnięta wydarzeniami w Equestrii i tym ilu jej dawnych znajomych przeszło na stronę wroga, przystępowała do rebelii. Nie sądziła, że zostaną jej powierzone tak znaczne siły. Miała bowiem obecnie około 200 kucy z części armii generała Grima. Jej kariera była błyskawiczna. Już po kilku dniach okazało się ,że wśród rebelii jest mało wojskowych. Większą część stanowiły młode, niedoświadczone kuce, które chciały coś zmienić. Każdy z nich miał złote serce i prawie zero wyszkolenia. Po tym jak ją zapytali gdzie pracowała i co robiła od razu została wysłana do generała Greena Sparka. Była to znamienita osobowość. Ten ogier pełnił urząd głównodowodzącego sił Canterlotu za czasów panowania księżniczek. Teraz jako jeden z nielicznych przyłączył się do rebelii i zachował swoją funkcję, tylko, że dowodził rebeliantami w tym okręgu. Green porozmawiał z nią i od razu dał stopień porucznika i mały oddział. Byli to niewprawni rekruci, ale przez kilka tygodni Adler ich jakoś rozkręciła. Teraz wśród jej oddziałów stanowili elitę, choć de facto brakowało im dużo do tego określenia, jak na standardy akademii wojskowej. Kilka godzin temu Midnight dowiedziała się o planowanym ataku na Canterlot. Nie brała udziału w naradzie, ale została awansowana do stopnia majora i przydzielono jej 200 kucy. Oszołomiona takim awansem nie wiedziała do końca co robić ale teraz była w swoim żywiole i cieszyła się, że los dał jej taką szansę. W rebelii brakowało dowódców i była na wagę złota. Jej siły do tej pory uporały się z czterema oddziałami straży miejskiej w dolnym mieście, a teraz zostały przekierowane do szturmu na bramę. Midnight jednak dotarła trochę później do przejścia między dolną dzielnicą, a następnymi i przez to jej siły nie brały udziału bezpośrednio w walkach. Cieszyła się, gdyż jak dało się słyszeć całe dolne miasto zostało opanowane przez rebeliantów, a w paru następnych poziomach nie ma żołnierzy. Oznaczałoby to, że mają większość miasta podbitego. Zastanawiało ją gdzie zatem podziała się wielka armia changelingów, która tu stacjonowała. Nagle wśród zgiełku konających wrogów tuż przy niej rozległ się krzyk. Był to jeden z adiutantów, którzy przekazywali meldunki. Przybiegł zdyszany i prawie cały czerwony, mówiąc: - Pani major, pani major. (chwila na złapanie oddechu) changelingi podobno wdarły się do podziemi. Zagrażają naszym rannym. Shadow rozkazała wezwać parę drużyn z góry, ale nie za dużo, żeby nie osłabić natarcia. Wróg liczy około kilkudziesięciu żołnierzy, proszę się śpieszyć, gdyż nasza obrona długo nie wytrzyma.
  16. kapi

    Ogłoszenia

    Witam Was serdecznie. Kolejna dawka informacji już czeka, zatem chciałbym je oznajmić. Niestety na ten weekend wyjeżdżam w miejsce, gdzie raczej nie będzie internetu. Jadę tam aby pomóc rodzicom, chętnie bym został, ale jest to dość ważne. Dalego jest duże prawdopodobieństwo, że w ten weekend odpisy się nie pojawią. Przepraszam i pozdrawiam.
  17. Smok kołował nad pożarem, a w środku niego toczyła się rozmowa. Yellow przez pewien czas milczał. W końcu odezwał się głosem dość niepewnym z nutką zmęczenia w tle, choć znów usilnie starał się je zataić: - Pomysł wydaję się trudny do zrealizowania. Po pierwsze nie wiem czy przetrwasz absorpcję tak potężnego wybuchu. Tamte ilości prochu są ogromne i zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby je wykorzystać konwencjonalnie do zniszczenia murów i zaopatrzenia armat, które mam nadzieję, że zdobędziemy z dworca lub z koszar. Poza tym w Twoim planie musielibyśmy przedrzeć się przez potężny ostrzał. Moglibyśmy co prawda połączyć to ze szturmem naszych sił, ale do podprowadzenia ich pod pozycje oblężnicze potrzebny jest czas. Atak w pojedynkę nie da nam efektu przełamania i zaskoczenia, które inni będą mogli skutecznie wykorzystać, a poza tym nie sądzę, żebyśmy w ogóle dolecieli tam gdzie chcemy. Co do uratowania nas z takiej jatki to wątpię by było to realne, byłaby to misja samobójcza, która opłaciłaby się tylko wtedy, gdyby changelingi po niej i przez nią się poddały. Jednak nie sądzę. Podejrzewam, że zabilibyśmy może nawet 200 tych kreatur, ale to i tak za mało. Podejrzewam ,że teraz bardziej napsuliśmy, latając w normalnej postaci. Z tego co widzę teraz przeobrazi się to w prawdziwe oblężenie. Wrogowie się ustabilizowali. Wyrżnęliśmy cała straż miejską na niższych poziomach, ale straty w koszarach są ewidentnie mniejsze niż zakładaliśmy. Nie wiem ilu my straciliśmy i ilu mieszkańców do nas dołączyło, ale dalej mamy raczej mniej ludzi, gorsze wyszkolenie i to my będziemy oblegać. W prawdzie zyskaliśmy dużo sprzętu i dzięki opanowaniu koszar mamy silny punkt obronny na terenach wroga, ale teraz brawura musi się skończyć. Sądzę, że taki nasz atak samobójczy nie byłby najlepszym rozwiązaniem i bez wyraźnego rozkazu Shadow nie poważę się na coś takiego. Tak samo jak nie dotknę do zapasów prochu. Straciliśmy przewagę zaskoczenia, teraz to już normalna bitwa. Bramę jak widzisz zdobędziemy, następne niebronione poziomy także, ale główny poziom z dzielnicą szlachecką i zamkiem może stanowić zaporę nie do przebycia. Cóż tak czy siak ktoś z pewnością rzuca jakieś czary z pobliskich domów. Tym razem coś zostało umieszczone w jednym z ocalałych wagonów. To dość dziwne. Źródło zdaje się to samo co w przypadku tamtej bańki, nie mam pojęcia o co tu morze chodzić. Yellow zakończył wypowiedź dość tajemniczą nutką. Tymczasem w podziemiach rosło napięcie. Poison udał się za biegnącymi strażnikami i krzyknął do nich. Zauważył, podbiegając, że w większości to młode ogiery, czasami jeszcze nie pełnoletnie. Większość z nich pierwszy raz trzymała ostrą broń. Na ich twarzach malował się strach, ale także głęboka determinacja, tak jakby mówili, że wiedzą, iż zginął, ale chcą to zrobić dla Starej Equestrii i jej ideałów. Na wieść o planie z ich grupy wyszedł jeden pomarańczowy kuc z średniej długości żółtą grzywą i powiedział młodzieńczym głosem: - Kapral Orange Sun, ja tutaj dowodzę. Chętnie wysłuchamy twojej propozycji, tylko musisz się pośpieszyć, nie wiadomo kiedy changelingi tu dotrą, a musimy ich powstrzymać do czasu przybycia innych z góry. - paradoksalnie do sytuacji, w której się wszyscy znaleźli na twarzy ogiera zwitał miły uśmiech skierowany do Poisona. Masked tymczasem stwierdził ,że nie ma co tutaj dłużej robić i woli zająć się prywatnymi sprawami. Skupił się i wypowiedział inkantację czaru, który miał go uniewidocznić na jakiś czas. Słowa niczym cienie przemknęły przez jaskinię, a sama postać udała się w głąb. Czarnoksiężnik wiedział ,że głębiej nie ma nikogo, bo nikt nie musiał tam być. Wszystkie sale były opustoszałe i tylko dla niego. Nie bał się changelingów, te bowiem raczej najpierw zajęłyby się rannymi, a nie schodziły głębiej. Udało mu się znaleźć przytulny kąt w małej jaskini, która jeszcze wczoraj była odnogą pomieszczenia jadalnego. Pokemona dalej stała w głównej jaskini. Shadow zauważyła to i zwróciła się do niej głosem pełnym szczerości współczucia o miłym brzmieniu, tak, że początkowo klaczka nie wiedziała kto do niej mówi, gdyż ten głos tak był oddalony od standardowego aemocjonalnego stylu czarnej klaczy. - Wiem, że jest ci ciężko i się boisz, ale teraz potrzeba nam każdej pomocy, jeśli nie chcesz walczyć to sprawdź czy możesz pomóc rannym ,a jeśli nie to poleć dla pewności i dopilnuj, żeby sprowadzono nam z góry posiłki. Nick kilka razy próbował na "rozgrzewkę" wykrztusić z siebie kilka wyrazów, jak Blue. Gdy starał się głośniej jego sponiewierane ciało drżało i w głosie dawało się rozpoznać obce dźwięki, a znów gdy mówił jak należy było to za słabe aby dojść do uszu Atlantisa. Taka mała uwaga. Atlantis nie możesz stwierdzać, czy akcja Arceusa się powiodła czy nie, bo jest wymierzona w Twoją postać. Tu akurat wniknęło, że rzeczywiście Twoja postać nie usłyszała, ale gdybym był chamski powinienem z automatu narzucić, że zwodzenie się udało. Na przyszłość możesz wskazywać na elementy wspomagające Twoją postać, czy osłabiające przeciwnika, jednak decyzja na ile coś się powiodło zawsze należy do mnie (chyba, że nie ma to większego znaczenia dl akcji, ale Wy już umiecie wyczuwać kiedy można coś zbagatelizować a kiedy nie). Atlantis rozkazał zaszarżować swemu golemowi. Nie miał jednak okazji sprawdzić skuteczności manewru, gdyż musiał skupić się na przeciwnikach, którzy biegli prosto na niego. Skierował swój wzrok prosto na wrogów, a z jego rogu wystrzelił błękitno-biały promień, który zaczął obladzać zbroje i sierść. Mag z każdą chwilą zwiększał moc, a ogiery zwalniały, słychać było trzeszczenie lodu pękającego pod naporem ich mięśni, ale z wolna szybki stukot przerodził się w rzadkie chrzęszczenie. Runy na pancerzach zapłonęły i wtedy jeden z ogierów przełamał barierę mrozu. Rzucił się na Atlantisa celując w niego swym mieczem, a tarcze trzymając w pogotowiu. Mag nie zdążył uniknąć, wciąż liczył na swój czar, gdy miecz przejechał po kółkach jego kolczugi. Wspaniałej roboty miecz, owiany błyskawicami po kolei rozciął część kółek z kolczugi, która jednak przyjęła na siebie cześć uderzenia. Stal zagłębiła się w ciele ogiera, który wydał z siebie głuchy okrzyk. Pioruny strzeliły z broni, jednak rozeszły się po pancerzu Atlantisa. Mag czuł silny ból, miecz wbił się mu do żeber i ponacinał je, jednak nie była to na tyle poważna rana, aby uniemożliwić walkę i nadal niebieski jednorożec stanowił duże grożenie, choć gdyby nie zbroja sytuacja wyglądałaby inaczej. Atlantisowi w głowie zaświtała myśl odwrotu, z tyloma przeciwnikami w pojedynkę może być ciężko, zwłaszcza, że golem sam przyjął na siebie czterech. Ogier szybko spojrzał na swego konstrukta. walczył dzielnie, jednak pomimo tego, że właśnie trzymał jednego gwardzistę i uderzył nim silnie o podłogę, to pozostali trzej wbili wiele razy w niego swą broń i magiczny twór wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść.
  18. kapi

    Trudne Negocjacje

    Twilight patrzyła się bezradnie wykonując nieznaczne ruchy bez większego sensu. Usłyszawszy jednak prośbę Sladina bezradnie spojrzała na ciasno założoną, błyszczącą zielonymi kamieniami bransoletę na kopycie. - Znam magię leczącą całkiem dobrze, ale niestety nic tu po niej. Nie mogę nic wskórać puki to coś znajduje się na moim kopycie. Na szczęście czytałam trochę o leczeniu w bibliotece, a poza tym widziałam jak moja przyjaciółka opatruje zwierzęta, och, jak to było, najpierw przemyć ranę... później założyć bandaże..., chyba jakoś tak. Klacz dość niezdarnie i niepewnie, ale szczerze i z poświęceniem zajęła się ranną Celestią, która sama pomagała jej swą wiedzą. Saladin skupił się na Cooperze. Jego kopyta przedstawiały sobą makabryczny widok, choć sam ogier uśmiechnął się nieznacznie ze łzami bólu w oczach, gdy ambasador zapewniał go o zaufaniu, które zdobył. Young przez zaciśnięte zęby zdołał wypowiedzieć: - No teraz będziemy mieli chwilę spokoju, warty się nie zmieniają, a nikt tu nie schodzi bez potrzeby. Gorzej jeśli nas usłyszeli, ale w takim wypadku nie miałoby znaczenia czy jesteśmy ranni czy nie. Następnie ochoczo przyjął knebel w usta. Gdy ogier zaczął obwiązywać ściśle pierwsze kopyto Coopera poczuł, że ktoś się do niego przysuwa. Odwrócił wzrok i ku swemu zdziwieniu ujrzał Lunę. Miała jeszcze lekko zamglone oczy, ale gdzieś w głębi błyszczały pełną świadomością. Księżniczka, mimo potężnego uderzenia zaczęła opatrywać drugie kopyto ich przyjaciela. Saladin już otwierał usta, żeby protestować, ale granatowa klacz wyprzedziła jego słowa: - Nic mi nie jest, a opatrywania się nauczyłam, on bardziej potrzebuje pomocy niż którekolwiek z nas. to mówiąc uśmiechnęła się delikatnie i przyjaźnie. Po krótkim czasie oba kopyta były dość dobrze jak na panujące w okół warunki zabandażowane. Luna spojrzała na swą siostrę, której opatrunek można było lekko poprawić. Podeszła do Twilight i razem dokończyły dzieła. Gdy Saladin spytał, czy może opatrzyć księżniczkę ta kiwnęła dość nieśmiało jak na władczynię głową i odpowiedziała: - A Ty nie jesteś ranny? chwilę później odezwał się Cooper, który już wyjął knebel z ust, choć jego głos syczał od bólu: - Teraz mamy problem, mi ciężko będzie iść tak szybko jak wy. Będę was spowalniać, poza tym trzeba wymyślić co dalej, jeśli wydostaniemy się na pokład. Trzeba uciec ze statku zanim przybije do portu. Na pierwszą myśl przychodzi mi odpłynięcie szalupą. Jest to niebezpieczne na morzu, ale nie wiem czy wymyślę coś lepszego.
  19. IceSword zebrał swoich podkomendnych i zaczęli się zabierać z budynków. Wszystko szło sprawnie, każdy żołnierz wiedział ,że w takich sytuacjach tylko dyscyplina może ocalić ich życia. Korzystając z zamieszania na dworcu i skupienia uwagi rebeliantów na innych miejscach oddział mógł poruszać się stosunkowo sprawnie. Shadow zajął się tymczasem szukaniem dogodnego wagonu. Niestety zostało ich już mało, co gorsza pożar szalał przy nich i kolejno co poniektóre wybuchały. Na dodatek nie był specjalistą i nie wiedział w których wagonach przetrzymuje się amunicję. Jednak w miarę sprawnie wybrał potencjalny cel. Na logikę trochę materiałów wybuchowych tam musiało być. Zaczął czarować, po chwili zakończył inkantację, która miała spowodować eksplozję, gdy tylko smok zmiażdży wagon. Wzrok czarodzieja spoczął na bestii, która jednak teraz zawisła wysoko w powietrzu i lekko krążąc, zamiast atakować rozglądała się po mieście. Najwięcej uwagi kierowała w stronę centrum stolicy. IceSword zdążył już przemieścić oddział dwie ulice dalej, gdy Shadow skończył czarować. Na dźwięk zbliżających się kroków znów zarządził ukrycie oddziału w domach. Mały oddział rebeliantów przeszedł ulicą, nawet nie rozglądając się specjalnie. Najwyraźniej byli dość pewni, że ten teren należy do nich. Ogier już chciał ich pokarać za takie myślenie i uderzyć na nich, ale w dalszym ciągu naładowane kusze mogły w przypadku szarży zadać straty i tak już uszczuplonemu oddziałowi, na które dowódca nie mógł sobie pozwolić. Gdyby bowiem przyszło im się przebijać przez wroga każdy kuc się liczył. W miarę jak przemieszczali się dalej w stronę bramy co raz głośniej dochodziły odgłosy walki i strzelania z broni palnej, choć teraz bardziej przeradzało się to w jęki niż w bitwę.
  20. Corps widząc, że nie dane mu będzie dłużej odpoczywać postanowił przyzwać wsparcie. Czerwony, magiczny kamień położony na ziemi rozbłysnął bladym światłem, a po chwili z energii zaczęła tworzyć się postać. Postura potężnego kuca przywodziła na myśl starożytnych bohaterów, choć ciała nie było widać. Ogier odziany był w czerwoną, majestatyczną zbroję, której ostre krawędzie ozdobione były wzorami białych kości i czaszek. Hełm w kształcie głowy smoka budził przerażenie, a ogromny miecz z czarnej, choć błyszczącej nienaturalnym światłem poruszył się w silnych kopytach, jakby znacząc w powietrzu śmierć. świecące czerwone oczy nowego kuca śledziły uważnie okolicę, jakby przebijając się przez ciemności. Harmonic przysunął się do nowych towarzyszy, a przed oczami pojawiały mu się zwidy fioletowych oczu. Cała grupa wędrowców zbiła się w okół ogniska, co ułatwiało Onyksisowi zadanie. Snow Flower czołgając się po ziemi ze strachu przytuliła się do pierwszego kuca na którego natrafiła - Harmonica. Poczuł on jej miękką sierść i delikatną, bujną grzywę przy swym ciele, to trochę go otrząsnęło, zdał sobie sprawę, ze nie jest sam, a przede wszystkim, że nie on tutaj najbardziej się boi. Takie sytuacje zawsze rodzą, choćby najmniejsze poczucie odpowiedzialności za innych, które mogło mu pomóc otrząsnąć się z paraliżu. Po chwili klatka ogiera została zmoczona przez z wolna wypływające łzy klaczy, która z ledwością powstrzymywała wybuch rozpaczy i kuliła się niczym małe dziecko. Clover przybliżyła się tak do Onyksisa, że prawie się dotykali. Zrobili to jakby podświadomie. Przy nich stała reszta drużyny, wszyscy patrzyli w ciemność, z której mógł nadejść kolejny atak. Czarodziejka zdawała się dopiero otrząsać z zaskoczenia i wypowiedziała niepewne pytanie. Tymczasem szary ogier natychmiast przystąpił do działania. Jego róg pokrył się magią, a z ziemi zaczęła wyrastać ciemnoszara, przezroczysta bariera, która po chwili zamknęła się w okół nich. Płomienie ogniska migotały na nowej tarczy i oddzielały strefę bezpieczną od złowrogiej ciemności. Wszyscy, choć dalej czujni wewnętrznie odetchnęli z ulgą. Onyksis trwał w skupieniu trzymając tarczę i rozglądając się w około. Nagle jego świadomość zgasła. Jedyne co widział to ciemność i nagle mignięcie obrazu, w którym tułów Clover jest rozrywany przez potwora. Krótki urywek i znów powrócił do żywych. Jego mięśnie już wykonywały skok, gdy do mózgu doszło, że wizja miała się za chwilę ziścić i oto widzi zjawę stojącą za klaczą. Całe skupienie na czarze prysło, tarcza momentalnie rozprysła się na drobne kawałeczki. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż jakimś cudem potwór znajdował się już w środku. Bohaterskim rzutem czarodziej odepchnął swą koleżankę i przykrył ją swym ciałem, gdy upadli na ziemię. Czarne ramię już chciało zagłębić się w skórę szarego ogiera, który przymykał oczy szykując się na ból, gdy czerwona postać przemknęła szybko niczym wiatr i swym mieczem zablokowała uderzenie. Następnie szybka kontra z potężnym, półokrężnym zamachem wielkiego miecza, zmusiła wroga do cofnięcia się. Zjawa szybko zniknęła, gdy smoczy rycerz chciał ją nadziać na swoją broń i znów zapanował niepokój, który emanował pytaniem, skąd nadejdzie następny cios? Onyksis otworzył oczy, gdy zorientował się ,że jednak nic mu nie jest. Patrzył prosto w źrenice Clover i uświadomił sobie, że leży na niej. Klacz była podobnie oszołomiona co on cała sytuacją, być może nawet nie wiedziała, że zawdzięcza ogierowi życie, gdyż cios zjawy był wyprowadzony za jej plecami i było prawdopodobne, że go nie dostrzegła.
  21. Sprawa wygląda tak: - Peron zdobyty, niedobitki changelingów są niszczone przez rebeliantów (być może część sprzętu z pociągów ocaleje, ale aktualnie rozpętał się pożar, więc mogą jeszcze powybuchać) - Rozpoczął się szturm na bramę oddzielającą dolną dzielnicę od miasta właściwego. (raczej szturm zakończy się sukcesem, bo obrońców jest mało, a rebelianci zaatakowali z dwóch stron, gdyż Green przekradł się kanałami razem ze swymi kucami i znienacka przypuścił atak.) -NMM została porwana (ale Rebon o tym nie wie) - Podziemia rebeliantów są atakowane, przez changelingów, ale tego też Rebon nie wie. - Zamek wygląda trochę jakby się walił. -Thermal zauważył z lotu smoka, że changelingi usunęły się ze wszystkich części miasta poza zamkiem i wysoką dzielnicą arystokracji i tam się grupują (ich siły są dalej znaczne i zagrażają powodzeniu całej akcji) - Koszary są stopniowo zagazowywane, dzięki czemu changelingi zostały pozbawione sporego zapasu broni i prochu, który przejmują rebelianci, ale wróg nie poniósł dotkliwych strat w tym budynku, szybko go ewakuując) To tak w skrócie
  22. Gdy Harmonic Shadow pokazywał wszystkim swą ranę, okazało się, że żadnej nie ma w tym miejscu. Owszem zbroja wyglądała, jakby ktoś ją zdarł olbrzymimi pazurami, jednak skóra nie była przecięta, jedynie sierść pociemniała. Między przybyszem i wędrowcami wywiązała się rozmowa. Snow Flower zmartwiła się znowu na wieści o tym co spotkało ogiera i skuliwszy się przy ogniu milczała, obserwując samotne drzewo, które znajdowało się na fragmencie równiny przy ich obozowisku. (jakby co to nie jesteście w lesie, tylko zmierzacie do lasu) Klacz zatraciła się w mroku emanującym z tamtego miejsca, jakby odpłynęła. Podczas gdy Harmonic cedził kolejne słowa i pytał co raz spokojniej, gdzieś w oddali zabłysło przez chwilę fioletowe światło. Onyksis też dostrzegł tą ciekawą anomalię, podobnie jak Corps. Zaciekawione kuce skupiły swą uwagę na tamtym punkcie, jednak nic poza tym się nie wydarzyło. Od strony dalekiego lasu powiał silniejszy zimny wiatr. Gdy Clover odwróciła głowę w tamtą stronę ujrzała przez chwilę parę świecących oczu, bardzo blisko ogniska, a Terg wyczuł, że coś się zbliża. Tylko Harmonic pozostawał dalej w euforii ratunku. Nagle i on zauważył za białą klaczą o niebieskiej grzywie w granatowe pasy tą samą postać, która go zaatakowała. Snow Flower, jakby wyczuła zmianę w jego wyrazie twarzy i odwróciła się. Jej oczy spotkały się z błyszczącymi fioletowymi plamami na tle czerni, oddzielonej od nocnego nieba. Ponownie odezwał się niski, ledwo dosłyszalny i wietrzny głos: - Czas śmierci Snow odskoczyła z piskiem, a cień zniknął zanim Terg wypuścił strzałę z łuku, przeleciał po chwili przez środek obozowiska, a wraz z nim powiał silny, zimny wiatr, gasząc ogień. Po chwili wielka, ciemna postać z wyraźnie odznaczonymi szponami pojawiła się przy Onyksisie, który odskoczył od ciosu. Następnie postać jakby zapadła się pod ziemię. Ciszę mąconą tylko szumem wiatru przerwała Snow cicho szepcząc, jakby do samej siebie: - Widziałam to w wiosce pośród innych stworów... ja nie chcę umierać...
  23. Oddział gwardii królewskiej co raz bardziej wychodził na światło dzienne. Golem płynne, bez zgrzytów przestawił swoje działa i zaczął niszczyć kamienną podłogę. W tym czasie Atlantis zamknął oczy, a w jego umyśle narodził się istny ocean. Z jego rogu małe, błyszczące ogniki zaczęły wypływać i tworzyć wielkie krople. Po kolei każda z nich materializowała się płynąc w stronę korytarza i skacząc niby dziecko po kamieniach zburzonej sali. Prześlizgiwały się ponad wrogami i tam tworzyły co raz większą kulę. Oddział widząc to przyśpieszył. Atlantis wiedział, że ma co raz mniej czasu, za chwilę kompania przekroczy poziom ostrzału golema. W ostatniej chwili puścił z maksymalną siłą zwały wody. Leciały wydając z siebie niski i złowieszczy szum. Jednak gdy uderzyły w gwardzistów, Atlantis poczuł utratę kontorli, jakby coś silnie rozpraszało w tamtym miejscu magię. Poszczególne cząsteczki wody zanikały, albo zmieniały się w parę. Niebieski ogier skupił się z całych sił i część wody przebiła się pod jego kontrolą. Jednak była ona za mała, zamiast wypełnić korytarz sięgnęła gwardzistom do kolan. Były to na tyle silne kuce, że oparły się działaniu prądu i szły niezmącenie, choć czar spowolnił ich. Glem uznał to za niepowodzenia planu A i pośród przekleństw puszczanych z ust mokrych żołnierzy, podszedł z wolna, choć potężnie do leżących nieopodal gruzów. Chwycił jeden wielki kawał sufitu, do którego przytwierdzony był długi łańcuch żyrandolu. Zaczął kręcić tą bronią, przypominającą prymitywny kiścień nad głową. Potężny kawał kamienia wirował co raz szybciej, aż w końcu konstrukt wypuścił pocisk. Gruz poleciał idealnie w miejsce, gdzie strażnicy właśnie wychodzili z korytarza. Sześciu zdołało uskoczyć w bok i przód dostając się do pomieszczenia, jednak kilku innych zakończyło żywot wśród trzasku połamanych zbroi i oręża. wśród jęków konania nagle zagrzmiał gruby i przeciągły zgrzyt. Słychać było odgłosy pękania i nagle podłoga korytarza, wraz z częścią ścian zapadła się niżej w czarną otchłań. Wielu gwardzistów spadło razem z nowymi gruzami, część została przygnieciona, a część odcięta szeroką przepaścią od pomieszczenia z niebieskim ogierem. Jednak pozostałych sześciu już wstało i już biegiem pędzili w stronę golema. Dwóch z nich zauważyło Atlantisa i zmieniło swój kierunek, szarżując na niego. Ogier miał teraz tylko kilka sekund zanim doskonali fechtmistrze zanurzą swój oręż w jego ciele. Thermal uniósł się pośród szalejącego pożaru i cierpienia niczym złoty anioł śmierci. Skrzydła smoka, w którym siedział błyszczały, prześwitującym przez nie ogniem. Zdawało się, że cała bestia otoczona jest aureolą złoto czerwonych płomieni. Potężny ryk wstrząsnął ziemią, wśród padających niedobitków changelingów. Rebelianci zaczynali wkraczać zabezpieczać teren. Rebon, Lenitha, Magic i Dakelin wszystko widzieli przez wyrwy w ścianach. Thermal upojony swym zwycięstwem rozejrzał się po okolicy. Jego wzrok najpierw przykula jakaś dziwnie wyglądająca bańka w powietrzu. Przypominała kulę wody i nie pasowała do otoczenia. Początkowo kuc widział w niej jakby swe własne odbicie, a raczej smoka w którym siedział, ale nagle bańka pękła i nie było po niej śladu. W okolicy bańki okolica była pusta. Thermal usłyszał w swojej głowie: - Też to widziałem, to było jakieś nieudane zaklęcie. Być może już wiedzą, że ten smok nie jest prawdziwy i będą chcieli nas zniszczyć... Nie wiem też ile jeszcze wytrzymam, utrzymanie tego wszystkiego zaczyna być co raz cięższe. Thermal zdawał sobie sprawę, że Yellow musi być już wykończony. Pracował nawet ponad to co ustalili. Wielokrotnie ogier czuł, że ataki smoka, czy to fizyczne, czy to nawet jego czary z paszczy są potęgowane mocą światła. Jednak kolejny rzut oka na miasto poprawił mu humor. Pod nim rozciągał się ocean ognia. W oddali ujrzał bramę do następnych dzielnic miasta, która została właśnie zaatakowana z dwóch stron. Duża grupa changelingów była w okrążeniu i bez składu broniła się. Padały stamtąd liczne strzały. W głównej dzielnicy w wyniku jednej z jego akcji wybuchł mały pożar, który obecnie absorbował część sił wroga. Jednak w samym zamku i dzielnicy szlacheckiej gromadziła się istna armia wroga. Na głównym placu przy Wielkim Teatrze organizowały się liczne oddziały, prowadzone przez przywódców. Mury były obsadzane, a cały dostępny sprzęt bojowy wyciągany. Thermal pomyślał, że trujące opary były świetnym pomysłem, gdyż cały arsenał koszar był w tej chwili nie do wykorzystania, podobnie jak olbrzymie zapasy tamtejszego prochu. Mimo to sprawa wyglądała dość kiepsko. Wydawało się, że rebelianci opanują łatwo kolejne dwa poziomy murów, ale z najbardziej wewnętrznym - chroniącym dzielnicę szlachecką i samym zamkiem mogą mieć na prawdę duże problemy. Obrońcy bowiem zdawali się porzucać na pastwę rozgniewanego tłumu wszystko inne i nie marnowali wojska na pomniejsze manewry. Tymczasem wewnątrz dworca do Rebona i innych docierali co raz to nowi posłańcy, meldując o rozpoczęciu ataku na bramę i spodziewanym rychłym zwycięstwie w tamtym miejscu. Był też pierwszy raport o stratach. Z wstępnych szacunków lekarzy do szpitali dostało się do tej pory 200 rannych z miasta i 30 z koszar, kolejne 150 kucy nie żyje, a przypuszczalnie jeszcze kolejne tyle lżej rannych dalej uczestniczy w bojach. Za to przyłączyło się do rebelii znaczna część kucy z dolnego miasta, którzy dostali wyposażenie bojowe, ale nie stanowią przeszkolonej siły zbrojnej. Shadow wraz z pozostałymi dotarła do podziemi. Nightmare Moon została umieszczona tymczasowo w gabinecie przywódczyni. Wreszcie cała kompania miała chwilę odpoczynku. Pokemona nie wytrzymała i wskoczyła po prostu do źródełka ochładzając się. Szybko znalazł się medyk, który opatrzył pobieżnie wszystkich i trochę dokładniej zajmował się teraz Shadow. Jej liczne rany były widoczne. Walka z Panią Koszmarów kosztowała ją prawie życie. Większość ciosów przyjęła na siebie i lekarze dziwili się, że doszła tu przytomna. Na jej twardej twarzy rysowało się skrajne wyczerpanie, a kości w wielu miejscach były złamane i tylko magiczne działanie adrenaliny umożliwiło Shadow walkę i dojście do podziemi. Nagle do głównej sali wbiegł pewien młody i dość szczupły kuc. Na głowie miał wielką krwawiącą ranę. Utykał na jedno kopyto i gdy dogalopował do Shadow upadł, po czym zaczął bełkotać: - Uwaga, grupa podmieńców dostałą się do podziemi i sforsowali już pewnie obronę wejścia, dotrą tu prędzej czy później! - Doktorze znajdź kogoś, kto wraca na powierzchnię, niech szybko przyśle tutaj 70 kucy. - Tak jest - wymamrotał niepewnie medyk i odszedł od ledwo mówiącej, choć skupionej Shadow. - Niech wszyscy, którzy mogą postarają się opóźnić pochód wroga. Nie chcę rzezi na rannych. Kilka ogierów, pilnujących porządku rzuciło się od razu do wyjścia potrącając rękojeści mieczy kopytkami. Było ich może z 6. Pewnie w innych miejscach podziemi znajdowało się jeszcze kilku rebeliantów zdolnych do walki, jednak drużyna, która właśnie odpoczywała po trudach walki z Nightmare Moon doskonale wiedziała, że te kuce poszły na rzeź, gdyż nie powstrzymają oddziału changelingów. Posłaniec zapytany o liczbę wrogów wykrztusił z siebie przez zmęczenie, że około 40.
  24. Wszyscy czekali na to co zrobi Shadow. Niedaleko cały czas eksplodowały kolejne pociągi rozszarpywane ciśnieniem, szponami smoka i wybuchami prochu. Słychać było tryumfalne krzyki rebeliantów i śmig wielu bełtów. Nad peronami unosiła się olbrzymia czerwona łuna, a w okół zaczęło się robić gorąco jak w trakcie pożaru. Shadow stanął śmiało na nogach i zaczął mruczeć inkantację zaklęcia. Nad dachem pojawiły się zakrzywienia powietrza, przypominające wielką kulę wody. Czarne nocne niebo, widniało przez nią, a krawędzie sfery potęgowały czerwień płomieni. Nagle wszystko zaczęło się chwiać, gdy ogier zdał sobie sprawę, że rzadko przychodziło mu tworzyć tak obszerne czary. Gubił się w skupieniu za błyskawicznie poruszającym się smokiem, który raz po raz chował się za budowlami, to znów wzlatywał, aby spaść i siać zniszczenie. W końcu bańka pękła, a Shadow uklęknął na ziemi, lekko zdyszany. Wtedy do uszu changelingów dotarły głosy z zupełnie innej strony. Tam skąd przyszli słychać było szczęk broni i jęk zranionych. Z wrzawy ciężko było wywnioskować coś ponad to, że gdzieś w okolicach bramy trwa walka.
  25. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    Gray skupiła się w sobie, jak to zwykle robiła. Jej sierść lekko falowała i powoli przechodziła w nieprzeniknioną czerń. Po chwili od konturu klaczy zaczęły odrywać się przypominające płomyki strzępki cienia. Mrok ogarniał powoli całą postać, aż w końcu Gray wtopiła się w otoczenie. Tymczasem Havock cicho zdjęła kuszę i wycelowała w srebrnego ogiera. Klacz lekko pociągnęła za spust rozległ się cichy brzęk cięciwy i szelest bełtu w powietrzu, gdy gnał do celu. Jednak Havoc dostrzegła w chwili wystrzału, że jej cel właśnie przesunął się, najwyraźniej znudzony staniem w miejscu i przesunął ciało w bok, tak jak często się robi w rozmowach. Mimo to była jednak spokojna, gdyż bełt raczej powinien był trafić. Minęła niespełna sekunda, gdy ogierem wstrząsnęła fala uderzeniowa, a płaszcz został pociągnięty przez pocisk. Wymierzony w serce grot trafił w bok ogiera, sprawiając, że przyklęknął, jednak wydał zaledwie jedno ciche stęknięcie i od razu poderwał się na nogi z płomieniem w oczach. Teraz, gdy stał na wprost nich, klacze zobaczyły, że nosi na sobie zbroję skórzaną, starannie zamaskowaną pod płaszczem. Wtedy przez myśli Havock przemknęło ,że być może bełt głównie wbił się w pancerz, a pod tym kątem ostrzału dawało to szansę na co najwyżej lekką ranę. Gray skradała się i była co raz bliżej celu, jej miecz lekko wędrował w jej kopycie i szykował się do ciosu. Czarne ostrze nie odbijało światła, maskując wszystko. Nikt nie zdawał się niczego spodziewać. Srebrny ogier już rzucał się w stronę krzaków, bezgłośnie i zabójczo szybko niczym blask gwiazd. Był to idealny cel, Gray zamachnęła się, cios szedł w jego szyję, w jej głowie pojawiły się skojarzenia ze śmiercią. Nagle coś potężnie ją uderzyło, tak że upadła trzy metry dalej. Havock dostrzegła tylko, że Srebrny ogier zaczął biec w jej storne, a jego kopyta się gały broni. Nie widziała swojej koleżanki, ta najwyraźniej gdzieś zniknęła. Nagle róg New Moon zabłysnął i fioletowe światło sformowało się w półkulę, która uderzyła w miejsce obok ogiera. Coś poruszyło się w tamtym miejscu, a trawa trochę dalej ugięła się, gdy padł na nią jakiś większy niż dookoła panujący cień. New Moon odezwała się stanowczo, przybierając pozę gotową do zrywu: - Poddajecie się, zabójcy od siedmiu boleści, czy mamy najpierw przetrzepać wam zady, a dopiero później dacie się zakuć?
×
×
  • Utwórz nowe...