-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Myślę, że jego ofiary po kontakcie z nim nie były skore do gadania - wtrąciła się Inge. - Pan ma warga? - zwróciła się do mrocznego elfa, zaciekawiona. Słyszała pogłoski i plotki o wargach, a nigdy nie miała okazji zobaczyć żadnego z nich.
-
- Ja mam pytanie. Kiedy nadejdzie czas na wykonanie zadania, jaśniepanie? - zapytała kobieta, wciąż się uśmiechając. Sprawiała wrażenie osoby, której uśmiech nigdy nie schodzi z twarzy. Zaraz po otrzymaniu odpowiedzi zamierzała zacząć zapoznawać się z pozostałymi członkami grupy, z którymi miała wkrótce współpracować. Cóż, nie wszyscy wyglądali na szczęśliwych. W jej mniemaniu byli wręcz strasznie ponurzy. Może to tylko sprawianie pozorów? Taką nadzieję miała Inge z rodu Brannów.
-
Inge powoli wyszła z ławki i śmiałym krokiem podeszła do ołtarza. Niecierpliwiła się, chciała już znać zlecenie. Stanęła tuż przed ołtarzem i czekała, wodząc wzrokiem po zebranych i uśmiechając się lekko.
-
Inge usłyszała kroki dwóch następnych ludzi. Rozejrzała się wokół siebie celem ich zlokalizowania i faktycznie, byli tu. Kobieta nie była pewna, czy takie wiercenie się w ławce przystoi. Miała swoich bogów, których ołtarze zostały za oceanem i nie była pewna tutejszych obyczajów. Nie powstrzymała ciekawości i zdecydowała się na rzucenie okiem na nowo przybyłych. Jeden z nich stał w kącie, drugi pod jedną ze ścian i bacznie jej się przyglądał. Inge uśmiechnęła się przyjacielsko do obserwatora.
-
Ulice miasta przemierzała samotna, dość niska postać. Chłonęła każdy szczegół krajobrazu, każdą budowlę, każde najmniejsze zdobienie wspaniałych murów Highbeeth. W jej rodzinnych stronach ludzie mogli nawet nie pomyśleć, że istnieją takie cuda jak to miasto. Inge świetnie radziła sobie w górach, w mieście tymczasem mimo szacunku do jego piękna i potęgi czuła się przytłoczona i nieco zagubiona. Udało jej się jednak odnaleźć katedrę, do której zmierzała. Samo wejście było ogromne. Kobieta skorzystała z mniejszych, skromnych drzwiczek żeby dostać się do środka, zamiast ogromnego portalu, którego skrzydeł i tak by nie otwarła. Weszła do środka i rozejrzała się po ogromnym miejscu kultu. Bogate zdobienia, wysokie kolumny... Zabrzmiały kroki. Inge wciąż lustrując katedrę zmierzała w stronę ołtarzu. Jak szybko zauważyła, nie była pierwsza. Przed ołtarzem i wielkim pomnikiem Yr'a klęczał już człowiek pogrążony w modlitwie. Rudowłosa wsunęła się więc po cichu do jednej z ław i usiadła, wpatrując się w klęczącego. Czekała.
-
- Jedziemy dalej. Teraz i tak nie dojdziemy, co go rozszarpało - powiedział Elf. Trzeba było siły, żeby tak zmasakrować wielkiego pająka... Albo stworzeń, które się tego dopuściły było dużo i zaatakowały bezkręgowca stadem.
-
Imię i nazwisko: Inge Brann Płeć: Kobieta Frakcja: Łowcy z Traen Wygląd: Szczupła kobieta niskiego wzrostu o bardzo jasnej karnacji. Jej twarz o ostrych rysach i wystającym podbródku pokrywają piegi. Ma prosty, wystający nos, zielone oczy i wydatne usta. Jasne, rude włosy zwykle nosi związane w warkocz sięgający do pasa. Ubrana zwykle w szarą tunikę, szare spodnie, długie, skórzane buty i czarny płaszcz. Tunika przecięta jest grubym pasem, u którego nosi broń. Ręce zdobią karwasze. Broń: Dwa długie, proste sztylety o czarnych rękojeściach ze srebrnymi ornamentami przypominającymi węże. Historia: Inge urodziła się na dalekiej północy, w jednej z górskich osad - Strvjordal. Miejsce w którym przyszło jej żyć zmusiło ją do wypracowania sobie orientacji w terenie i umiejętności przeżycia w dziczy - w górach albo człowiek sobie radził, albo przepadał i z zasady już nigdy nie wracał. Inge nauczyła się więc z pomocą rodziców znajdować w dziczy pożywienie, chodzić zatartymi szlakami i żyć z surowym krajobrazem w zgodzie. Oprócz tych umiejętności nauczyła się także zwyczajnych domowych czynności, bo Strvjordal nie różniło się zbytnio od innych miejsc na świecie pod względem modelu rodziny - tutaj także to kobieta zajmowała się domem. Walki za pomocą sztyletów rudowłosa nauczyła się od wuja który osiedlił się w górskiej osadzie po swoich długoletnich podróżach, a który chciał mieć pewność, że jego siostrzenica poradzi sobie i będzie w stanie się obronić. Wzorem swojego autorytetu, ku uciesze wuja i rozpaczy rodziców, Inge zdecydowała się wyruszyć w długą wyprawę po świecie i tak też zrobiła. Po kilkumiesięcznej wędrówce dotarła nad ocean. Tam też dowiedziała się o poszukiwaniach łowców, którzy chętni będą wytępić plagi dręczące ludzi. Przeprawiła się przez wielką wodę celem zdobycia nowych doświadczeń w życiu. Towarzyszy jej kania czarna otrzymana w darze od wuja.
-
- Powiedzmy - stwierdziła niepewnie. - A więc gdzie teraz idziemy? - zapytała, wciąż nieprzekonana co do pomysłu. Według wiedźmy to wszystko działo się zbyt szybko... i jeszcze prawdopodobnie ścigała ich martwa wiedźma. O, tak. Moth wiedziała, co truposzki potrafią. Zwłaszcza, jeśli były wredne. Teraz już tylko do Imperium - rzekł Sombra i jego postać się rozwiała.
-
Odzew Królowej Ciemności czyli "Odpowiedzi Nightmare Moon"
temat napisał nowy post w Zapytaj Nightmare Moon
1. Sprawdziłam informacje dotyczące tej... macy. Wszak nawet królowa nie wie wszystkiego. Kiedy tylko zdobędę ciało, każę przygotować macę swoim poddanym i dam znać, czy byłam zadowolona. 2. To był skrót. Po części i owszem, wizje mówiły prawdę. Twilight Sparkle musiałaby spędzić więcej czasu, aby poznać całą tę historię. 3. Ich sieć jest zorganizowana, chociaż wielu z nich o tym nie wie. Kuce przychodzą do mnie by oddać mi cześć, a ja wydaję rozkazy. Wielu z nich nie wie o tym, że są trybikami w maszynie. 4. Ja miałabym być tylko alternatywną częścią umysłu? Cóż za nietrafna teoria. Czy ktokolwiek tutaj wątpi w to, że jestem osobnym, iście królewskim bytem? Nie słyszę sprzeciwów! 5. Przebiegłość, talent, mądrość i długowieczność. Cztery cechy to bardzo mało. 6. Nie jestem nowym bytem. Byłam, kiedy narodziła się Luna. Czekałam na odpowiedni moment. Zaatakowałam, kiedy do niego doszło, a teraz ponownie czekam w swoim więzieniu. Czekam z ciekawością na kolejne Twoje pytania. Intrygują mnie. Na ten czas jesteś bezpieczny. Całkiem dobrze, nie narzekam. Jakże bym mogła... Podoba mi się Twoje spojrzenie na świat. -
Kawałek dobrze mi znany. Wokal w porządku, muzyka w porządku. bardzo charakterystyczny. Oceniam 7/10 Ode mnie połączenie muzyki celtyckiej z rockiem, czyli Paddy and the Rats. Czysty żywy czad.
-
- Cóż, możliwe. Tyle że w takim wypadku pająk musiałby być ciężko chory, żeby nie uciec takiemu olbrzymowi. Spójrz tam, krasnoludzie jeśli chcesz i oceń. Wielki, szary pająk leżał na grzbiecie pośrodku wydeptanych krzaków. Jego odwłok był niemalże rozerwany. Jego odnóża były powyłamywane, z czego dwa z nich leżały oderwane od truchła.
-
Odgłos silnika spowodował, że wszystkie widoczne trupy, dotychczas szwendające się bez celu zwróciły uwagę na samochód. Powoli przekręcały swoje nadgniłe łby i kierowały zmasakrowane ciała w kierunku przejeżdżających. Po zbliżeniu okazało się, że jest ich więcej, bo około siedmiu. Wszystkie zaczęły powoli iść w kierunku auta, licząc na zdobycie pożywienia. Miasteczko wyglądało potwornie. Wszędzie w dolnych oknach budynków były powybijane okna. Szkło ścieliło chodniki i ulicę, pokrywało dużą powierzchnię. Gdzieniegdzie ziały też otwarte drzwi mieszkań i zniszczone samochody. Gorzej niż po przejściu tornada. Nikt żywy nie wyjrzał zza budynków i nie zasygnalizował swojej obecności. Prawdopodobnie wszyscy opuścili już to małe miasteczko i wyruszyli gdzieś, gdzie wzrosłyby ich szanse przeżycia. Matilda tymczasem skuliła się w fotelu, nerwowo zerkając za okno samochodu. - Są straszne - szepnęła.
-
Gwydril wyszedł po chwili z zarośli. - Nie wydaje mi się, żeby łatwo było powalić i dosłownie rozszarpać pająka wielkości małego konia, a takie szczątki tam leżą. Bądźmy przygotowani na wizytę kogoś dużego - rzekł elf. Pomógł krasnoludowi wsiąść na konia, po czym wsiadł na swojego i kontynuował jazdę. - Smacznego, Valtharze.
-
- Ja podziękuję, też mam swoje - odrzekł elf uprzejmie i poprowadził konia na przód kolumny. W pewnym momencie zwierzę spłoszyło się i nie chciało iść dalej. Gwydril zsunął się z jego grzbietu i poszedł kilka króków w bok, w zarośla. - Ciekawa rzecz, towarzysze - poinformował.
-
- Jedziemy tam, bo tam też znajduje się jezioro - rzekł Gwydril, wszedł na konia i poczekał, aż wszyscy inni zajmą miejsca. - Posiłek zjemy w drodze. Na razie nie ma po co gonić koni, więc pojedziemy spokojnie. Najprawdopodobniej przed zachodem słońca znajdziemy się nad jeziorem i rozeznamy w sytuacji - przekazał.
-
Nic nie stało się jednak aż do świtu. Co chwila było słychać szelesty i widać było ruchy roślin trącanych przez przebiegające stwory. Czy pająki? Możliwe. Bezkręgowce nie zdecydowały się jednak zaatakować. Ranek okazał się być bardzo chmurny. Nie przebijał się ani jeden promień słońca. Gwydril wstał z ziemi i zaklaskał w dłonie, żeby wszystkich obudzić. Dźwięk rozniósł się po okolicy. - Wstawać, wstawać. Ruszamy - rzekł.
-
- Żyjąc w Mrocznej Puszczy przez ostatnie kilkaset lat też się go nauczyłem. Tam są prawdziwą plagą, ale to wciąż istoty rozumne, a w ostatnich latach uczą się, żeby nie wychylać odnóż zbyt daleko od siedlisk. Nie potrzeba mi snu. Poczekam. - Odrzekł.
-
- Kazali bronić gniazda. Intruz to zagrożenie, a my go nie chcemy... - wysyczał pająk. - Nie zaatakujemy, jeśli wy nie zaatakujecie nas. Gniazdo jest bezpieczne - zapewnił elf. Szary pająk przyczaił się, jakby miał zamiar skoczyć w stronę grupy, po czym z furią odwrócił się i uciekł. Zapadła głucha cisza. - Jeszcze tu wrócą - szepnął Gwydril do orka.
-
- Widzę - odparł elf szeptem. - Nie ten jeden nas obserwuje. Jest ich więcej. Wstań, Rograku. Powoli i bez gwałtownych ruchów - rzekł Gwydril i zrobił to samo. Pająk zatrzymał się już na widok wstającego orka, a teraz stał pod jednym z drzew, wystraszony. - Dwunóg z żądłami. Widzą nas. Potrafią gryźć i pluć na odległość ostrymi zębami - wycharczał bezkręgowiec, ni to do siebie, ni do towarzyszy.
-
Ognisko przygasło po dwóch godzinach i tylko tlił się jeszcze mały płomień. Elf wciąż czuwał. Siedział ze skrzyżowanymi nogami i chociaż miał zamknięte oczy, nasłuchiwał. Z lasu obserwowało ich mrowie oczu, a większość z nich była nieszkodliwa. Większość, ponieważ na drużynę patrzały też oczy należące do właścicieli o ośmiu nogach. Wielkie pająki nawet na chwilę nie przestawały ich śledzić. Czuły się zagrożone, a wiedziały jak groźne potrafią być dwunożne istoty. Jeśli tylko wejdą na ich terytorium, ich kolonia postara się aby nigdy go nie opuścili. Jeden z pajęczaków powoli zszedł z gałęzi drzewa i począł zbliżać się bezszelestnie do obozowiska. Możliwe, że był głodny...
-
- Tak - zgodziła się Matilda. Po kilku minutach na horyzoncie pojawiło się Hastings. Ulica prowadząca do miasta zajmowana była przez trzy widoczne szwendacze, a oprócz nich kilka porzuconych samochodów i pełno śmieci.
-
- Jeśli chcesz, to cię obudzę. Nie byłoby jednak problemem dla mnie czuwać przez noc, więc jeśli chcesz się wyspać, to masz okazję - odrzekł elf do Aarona. - Możesz mi towarzyszyć, Lioso.
-
- Lub też jeden z nich zginął i pozostała po nim tylko broń - odparł elf i wziął topór w dłoń. Oglądał ją przez chwilę, po czym oddał Rograkowi. - Zrób z tym co chcesz. Dzisiaj ja obejmę wartę w nocy, więc jeśli chcesz, to możesz iść spać.
-
Inge spojrzała na Goblina, który w dość ciekawy sposób pojawił się na sali. Z racji tego, że i tak nie miała co z sobą zrobić jak na razie, podeszła dg o przybysza i podała rękę. - Witam, nazywam się Inge.
-
Matilda wsiadła na siedzenie pasażera do przodu. Sięgnęła po pas i zapięła go, wcześniej sadzając obok siebie maskotkę i zdejmując plecak. - A gdzie są twoi rodzice? - zapytała.