-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Ostry ból w ręce dał znać Trandoshaninowi o celności jednego z pocisków. Niedoszła fiara Krusska trafiła i starała się zrobić to jeszcze raz. Osmalony chodnik niedaleko Krusska i człowiek zwijający się i krzyczący coś, trzymając się kurczowo za nogę były kolejnym potwierdzeniem większej ilości strzałów. Nawigator wskazywał na miejsce niemal pokrywające się z miejscem, w którym stał Krussk. Wystarczyło spojrzeć w górę, na dach. Tam siedziała ta ludzka gnida, celując w jaszczura.
-
- To niedobrze. To bardzo nieładnie. Nocturne, Nocturne mi na imię - odrzekła wilczyca. Usiadła i złośliwie zaczęła wgapiać się w Jacoba.
-
- Nie spotkałam jeszcze źrebaka, który tak by się zachowywał. Z tego co wiem, one po prostu są inne... - powiedziała Twilight. Zbliżyła się do klaczy pod ścianą. - Dlaczego nie możemy nigdzie pójść? Kim jesteś? - zapytała. Ostrożnie dotknęła kopytem ramienia źrebaka... I cofnęła je w momencie, bowiem mała klacz błyskawicznie odwróciła się i kłapnęła zębami na Twilight. Zrobiła to nszybko, po czym powróciła do studiowania kamiennego muru.
-
Szczury dalej czuwały, nie ruszywszy się milimetr ze swoich pozycji. - Szkodniki idą. Szkodniki wychodzą. Szkodniki już nam nie zaszkodzą - wyszeptały cienkie i upiorne głosiki. Arrow otwarł drzwi z trudem. Kolejny korytarz, węższy i o niższym stropie ział ciemnością.
-
- No ja mam nadzieję. Kula pokazuje tereny wokół dworku. Jeśli przypadkiem ktoś - lub coś - by się zbliżało, a są duże możliwości na coś takiego... Musisz się ukryć. Tutaj - podszedł do jednej z kolumn i nacisnął. - jest klucz do ukrytego przejścia. - W tym momencie łóżko odsunęło się, a kamienie ze ściany cofnęły się i wsunęły za ścianę, ukazując korytarz. - Nie wątpię, że w najbliższym czasie ktoś lub coś będzie chciało tu wleźć. Gdybyś czegoś potrzebowała, będę dwa pokoje obok. Do żadnego nie możesz wchodzić.
-
- Nie, nie, nie, nie. Nie po to tyle tu biegłam, żebyś ty teraz sobie odchodził - Nocturne przytrzymała ogon Jacoba. - Siadaj. Nie płacz, odwodnisz się. Nie wiem gdzie jest njbliższy strumień, sam rozumiesz.
-
- Nigdzie nie pójdziecie - powtórzyła klacz. Zaczęła kiwać się w przód i w tył. - Nigdzie nie pójdziecie. Nigdzie nie pójdziecie. Nie wyjdziecie - powiedziała takim samym tonem. Nie zaszczyciła kucy ani spojrzeniem, ani uwagą.
-
- Też tak są... - Nigdzie nie pójdziecie. - To klacz siedząca pod ścianą odezwała się, przerywając Twilight. Głos nie znoszący sprzeciwu spowodował u Midnighta ciarki. Wydawał się normalny dla źrebaka... A jednak było w nim coś nienaturalnego. Fioletowa klacz nerwowo chrząknęła i spojrzała na towarzysza.
-
Wilczyca przewróciła oczami. - Ja się nie pytam, mój drogi, czego ty się boisz. Ja się pytam, co się stało - powiedziała cicho. Rozejrzała się po polanie. Teraz dopiero mogła się jej przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się wśród innych polan. Na drugi też nie, a i trzeci rzut okiem nic nie ujawniał. Mało kto miał czwarte oko, tak więc polana dla każdego po prostu była zwykłą polaną.
-
- Jasne, jasne. Co jest? Co się stało? Mów, bo cię pogryzę. No, już. Bez ociągania się - rozkazała wilczyca, wlepiając oczy w Jacoba.
-
- Nie ma planu "B" - odezwała się Applejack. - W razie zagrożenia... Cóż... Bronimy się. I bronimy Equestrii. - Przykro mi, Fiury. Ale nie możemy postąpić inaczej - powiedziała Rarity. - Ale nie możemy też krzywdzić podmieńców... Prawda? - zapytała cicho Fluttershy. - Właśnie. Nie możemy pogorszyć sytuacji! - krzyknęła Pinkie Pie.
-
- Właśnie. Wrzuć go do grobu, proszę - rzekła Zmora. Loci pozostało tylko popchnąć istotę i spowodować jej wpadnięcie do dziury ziejącej teraz tuż obok niej.
-
Drogi Wave'ie i drogi Vinylowy. Proszę. Poprawcie podania pod względem interpunkcji. Bardzo mi miło że zapisujecie się akurat do mnie, ale jak już prowadzimy sesje to tak, żeby dało się to czytać. Po poprawieniu... Pomyślę nad przyjęciem. Osoby do multisesji zostaną poinformowane o werdykcie. Ponieważ jednak zgłosiło się więcej osób do multi niż przewidywałam, nikt nie jest bezpieczny i skład zostanie jeszcze ustalony. Wasza wina że postępujecie wbrew mojemu planowi, no. Ares przyjęty. Poinformuję o rozpoczęciu się sesji.
-
- Nie są. Nie marnuj sił. Potrafią unosić się trochę nad ziemią, to wszystko. Skrzydła pierwsze gniją i odpadają, tak więc skrzydła pierwsze odmawiają posłuszeństwa. Dla nich za wysoko - nie wlecą. To tak jak z jednorożcami. Nie potrafią używać rogu po śmierci i powstaniu. - Powiedział Violet.
-
Fioletowa klacz przyjrzała się uważniej źrebięciu. Klacz miała błękitne futro i żółtą, kręconą grzywę. Towarzyszka Midnighta pokręciła głową. - Coś... Coś z nią mi nie pasuje - szepnęła Midnightowi do ucha. Powoli podeszła do małej klaczy. - Hej... Hej, słyszysz mnie? Wszystko w porządku? - zapytała głośniej. Niebieska klacz wciąż wpatrywała się w ścianę.
-
Arrow obudził się i spojrzał przez barierę. - Ciągle się gapią - warknął z irytacją. - Skoro i tak już nie śpimy... Ruszmy się i chodźmy już ostrzec Księżniczkę. Nie chciałbym spotkać na jej miejscu tej pary plugawych nieboszczyków.
-
- Mamy już nakreślony... Nakreślony plan - odezwała się Twilight. - Tak, tak. Wiem - oczywiście - gdzie jest pałac tych twoich podmieńców - wtrącił się Discord. - Ty, ja i Fluttershy wylądujemy na jakiejś okolicznej skale. Damy o sobie znać. W tym czasie pozostałe moje przyjaciółki... - Władca chaosu specjalnie zaakcentował ostatnie słowa. - ... Ukryją się gdzieś... Dalej. I tyle, nie ma co rozpisywać tego jakby to był jakiś skomplikowany plan, Twilight. Klacz przewróciła oczami. - Jasne.
-
Twilight ruszyła cicho za Midnightem. Gdy znaleźli się na wprost od rogu, oświeciła skryte w cieniu miejsce. Ku zdziwieniu kucy siedział tam źrebak. Mała klacz jednorożca zwrócona ku ścianie. Nie zareagowała na światło padające na nią, ani na kroki kucy. Nie miała na sobie kajdan i nie była uwięziona.
-
Violet i Florence siedzieli na skale i wbijali wzrok w Saggitę. Skała tutaj była gładka i biło od niej zimno. Niewielkie, wąskie szczeliy zarośnięte były mchem. Niewielkie kamyki odkruszone od skał wbijały się w kopyta. - Cóż - zaczęła klacz. - Chcecie może koc? - zapytała. - Ostrzegam, mam dwa.
-
Pinkie Pie po zamknięciu drzwi na klucz podążyła za Fiurym z nieukrywanym entuzjazmem. W środku, w domu Twilight było już całe zebranie szóstki przyjaciółek i Discorda. Małego smoka nie było - zapewne poszedł gdzieś ze swoim podopiecznym - Angelem.
-
Nie było słychać stukotu kopyt. Nie było słychać niczego, prócz cichego, ledwo słyszalnego dźwięku dochodzącego gdzieś z naprzeciwka. Twilight zaświeciła tam. Okazało się, że pomieszczenie jest większe niż przypuszczali. Dźwięk jednak, powtarzający się cyklicznie dochodził zza rogu.
-
Ale sen nie był już tak łaskawy dla Somady. Zupełnie inaczej sprawa się miała z Arrowem - pegaz chrapał głośno, odwrócony na bok. Chwilę zajęło Somadzie zorientowanie się w sytuacji. Kamienie, podziemia, kanały, opuszczone, małe drzwiczki, czerwone oczka... Szczury.
-
^ Zajmij się sobą. Nie ma Cię tam, bo to dzieje się w czyjejś głowie. Zmora szarpnęła za jednego z węży na głowię i wyrwała go. Rzuciła gadem w stwora za Locą. Potem zrobiła to samo z kilkoma innymi.
-
(Mnie pozbawiało mocy, da?) Zmora zmrużyła oczy. Jej skóra zbladła i znów przypominała rudą dziewczynę. Spojrzała na pusty nagrobek, a potem znów na bestię. Przejechała po nim dłonią i ukazało się na nim lustro, a w nim odbicie szkieletowego stwora.