-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Wtedy Ignis się podniósł i odwrócił. W oczach widać było sugestię smutku... Jedynie cień, tak niewyraźnie że trudno było określić, czy rzeczywiście tam był. Ignis mocą wyrwał jedno pióro ze skrzydła Arrowa, włos z grzywy Somady i włos z sierści Hammera. Oboje z łowców zgłosili swój sprzeciw, ale Ignis zignorował go. Teraz dopiero widać było złotą, niewielką miskę stojącą przed alicornem.
-
- W takim razie... Poczekamy na tok wydarzeń. Dziewczyny, musimy mieć elementy harmonii na oku. Cały czas. I być w gotowości do ewentualnego ataku - powiedziała Twilight. - Jasne - odpowiedziała Rainbow. Fluttershy i rarity kiwnęły głowami i wtedy na polanę weszły Applejack i Pinkie.
-
- To ja może wskazałbym ci drogę, co? Po pierwsze: skręć w lewo - zarządził ptak.
-
W lesie Kruk dogonił klacz i leciał na poziomie jej oczu. - Widzę że skutecznie zapomniałaś o bólu. To chyba dobhrze. A tehaz... Gdzie chcesz dothrzeć właściwie?
-
- Wiem, wiem. Oczywiście że zabawne. Wszyscy tu są magiczni to co, ja nie mogę być kalmarem? - zapytała Nocturne.
-
- Dobrze? Tylko tyle? Phrzecież on hyzykuje życiem! On może umhrzeć! Nie mahtwi cię to?
-
- Cudownie wręcz - powiedział spokojnie, a potem powrócił do wgapiania się w sarkofag. Nie powiedział nic więcej. Nic nie wyjaśnił. Hammer i Arrow tymczasem wkroczyli do komnaty i nerwowo spojrzeli na Ignisa, potem zaś pytająco na Somadę.
-
- Tak, tak. Phóbuje się teraz ustatkować... Nie chce już więcej uciekać. To wiąże się ze zlikwidowaniem paru whogów, sama hozumiesz. A teraz akuhat któhyś pojawił się w okolicy.
-
^ Wszystkie, zupełnie wszystkie?
-
- U mnie. Zamieszkasz u mnie. Ufam tobie, ale nie twojej matce, jeśli nią jest. Nie wiem co zrobić z Meekness...
-
- Przesadzasz. Wcale nie. Widziałem i słyszałem wszystko. Nie, on ma kilka ważnych - powiedzmy - sphaw do załatwienia. I musiał udać się na chwilę do domu, ale to nie znaczy że jest urażony. Nie phrzejmuj się...
-
- Phi. I tak mam jeszcze siedem żyć w zapasie, gdyby to dobiegło końca... Nie sil się, pchlarzu.
-
Ignis zaszczycił Somadę spojrzeniem. Pogardliwym, jak na niego przystało. - To nie był rozkaz. To była prośba. Zauważ, że nie masz powodu do takiej opryskliwości jaką mnie darzysz.
-
Zza drzew wyłoniła się tymczasem postać szwendacza. Jedna... I druga... I następna, z innej strony... I jeszcze kilka innych. Las zabrzmiał dźwiękiem tysiąca gniecionych liści na ściółce... A wszystkie trupy zbliżały się i zbliżały do pary kucyków. To dlatego dostały się do środka. Było ich wokół niesamowicie wiele. Florence zacisnęła zęby. - Chodź już - szepnęła.
-
- Ja też nie wiem. Musisz być po prostu ostrożny. Dobrze, zamieszkasz w Ponyville. Ale proszę, uważaj na siebie... I na innych.
-
Zasnął kamiennym snem. Obudziło go szturchanie w kopyto. Księżniczka Luna. Wokół panował już mrok, a niebo było bezgwiezdne, zasłonięte chmurami. Nawet księżyc nie pofatygował się, aby się zjawić.
-
Mimo iż wyglądało to dziwnie, smakowało jak zwyczajne, kwaśne jabłko. Możliwe że to nawet było jabłko. Tymczasem do okopu wpadł kuc.
-
- Powiedz, powiedz, powiedz, powiedz! - Kruk dla wzmocnienia słów podleciał i usiadł tuż przed Ruffian, niemal wbijając dziób w jej nos.
-
- Nie rozumiesz sensu słowa cicho, a parasz się magią? Nie mam pojęcia dlaczego Veritas wybiera takich uczniów - Ignis wzruszył ramionami, ale wciąż nie poruszył się. Nie wydarzyło się też nic niebezpiecznego, dziwnego, ani śmiercionośnego. - Wezwij swoich towarzyszy. Skoro już tu jesteście, nie chcę żeby grzebali tam, gdzie nie powinni.
-
Fioletowa klacz westchnęła. Podeszła do Fiury'ego i przytuliła go.
-
- Ciiiicho - wyszeptał. - Siedź spokojnie i nie zakłócaj ciszy. Trochę szacunku! - powiedział, nie odwracając się do Somady. Wciąż nie poruszył się.
-
Najlepszego, najlepszego! Zdrowia szczęścia i te inne, niechaj Cię ciemna strona nie opuszcza :3
-
- A ja kalmarem. Widziałaś kiedyś magicznego kalmara? Oto i ja! Jedyna taka okazja! Mogę nawet dać ci odcisk łapomacki jeśli chcesz... Chcesz? - zapytała Nocturne z pozycji leżącej.
-
Siła prądu w ciągnęła Darknessa na dno. W płucach poczuł palący ból. Powietrze się kończyło... W pewnym momencie jednak rzeka zakręcała i nurt upokoił się. Kucowi udało się wypłynąć i zaczerpnąć oddech. Wciąż znajdował się w głębokim wąwozie wydrążonym przez rzekę, którego ściany nie były strome tylko przy brzegu. Tam mógł wyjść i odpocząć od wody... Przynajmniej na chwilę.
-
- Błagam. Nie chcę żeby coś - cokolwiek złego ci się stało. Jesteś moją przyjaciółką i martwię się o ciebie. Wiem że sama możesz nie wrócić. Poczekam...