W tych warstwach miasta trudno było znaleźć nadający się do czegokolwiek - oprócz bójki i oprychów - bar. Ale że było kilka takich w których mimo marności stacjonowali łowcy, Krussk skierował się ku kantynie dwie ulice dalej, której szyld był już dawno nieczytelny ze względu na przegraną walkę z czasem. Jej właścicielem był zabrak, o którym Krussk nie wiedział nic oprócz rasy i tego, że miał szarą skórę i rogi na czole. W zadymionym pomieszczeniu siedziało paru stałych bywalców, popijając trunki różnego rodzaju. Po dokładnym zlustrowaniu otoczenia w jednym z kątów dostrzec można było grupkę ludzi rozprawiających o czymś. Każdy z nich miał broń, a w dodatku jeden z nich nie zdążył jeszcze zdjąć metalowej zbroi z ciała. Czy tym razem los sprzyjał Krusskowi?