-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Kiedyś - w zasadzie całkiem niedawno - Veritas dawał znać o odebranym sygnale wysyłając lekki impuls elektryczny. Tym razem jednak tak nie było. - I co? - zapytał zniecierpliwiony Arrow.
-
Wzrok źrebaka przykuła klatka o metalowych prętach, której lokator skrył się w niewielkim krzewie, a o jego obecności świadczył tylko czarny, długi ogon. Czyżby...?
-
Jednorożec siedział zadumany w jednym z zagłębień i bezmyślnie czyścił swoją broń. Podniósł oczy gdy Rocket się zbliżył. - Co tam, kolego? - zapytał wesoło.
-
Drzwi niespodziewanie się otwarły i bez pukania wszedĺ przez nie nie kto inny jak Daerth w skórze granatowego pegaza. - Jak się pani miewa? - zapytał.
-
- Oczywiście - odrzekła Luna. Rozpoczęła się wędrówka do Ponyville. W miarę przybliżania się do miejsca wzrastał niepokój i ciekawość jednocześnie, czy i niewielkie miasteczko zwróciło uwagę najeźdźcy. W końcu ukazały się pierwsze zabudowania miasteczka. Pola nie wyglądały na zniszczone, ale widać było kucyki pracujące na nich pod czujnym okiem kilku kozłów.
-
- Jasne. Dzięki - powiedziała Florence, niosąc trupa daleko od siebie. Mijała wiele skał. Widocznie miała nadzieję znaleźć miejsce, gdzie trup nie będzie widoczny, a w każdym razie nie będzie przeszkadzał.
-
Ogród znajdował się w niewielkiej kotlinie otoczonej przez skały. Widać stąd było niewielki kawałek nieba, a całe podłoże pokrywał - jak w większości pałacu - mech. Pod skałami umiejscowione były klatki.
-
Ruffian miała nadzieję na to, że nie spotka już nikogo z dawnych "znajomych", którym zależało na tym, żeby już na tor nie wracała. Kiedy klacz weszła do domu, stwierdziła że należałoby zrobić w nim porządek.
-
Po kilku godzinach robienia niczego generał głównych sił w okopie zawiadomił żołnierzy o ataku, który miał nadejść wkrótce. Rocket, podobnie jak kilkudziesięciu innych został wybrany do drugiej tury atakujących.
-
Ptak wybałuszył jedno z oczu, żeby pokazać jak bardzo nie wierzy w słowa klaczy. Nie posiadanie mięśni odpowiedziałnych za mimikę utrudniało życie, ale emocje dało się wyrazić za pomocą oczu, co ptak dobrze wiedział. - To ja polecę - rzekł.
-
W pobliżu, na chodniku zespolonym z jednym z durabetonowych budynków z widocznymi śladami żeru robaków osadzonym na jednym z niższych pięter miasta faktycznie nie znajdował się nikt, kto mógłby chcieć głowy jedi. Prawde mówiąc, kilku opryszków łażących bez celu i podpierających mury nie wyglądało nawet na takich, których sprawy związane z mocą interesowały. O wiele łatwiej byłoby zyskać informacje w jednym z tutejszych barów odwiedzanych przez handlarzy igiełek śmierci, złodziei i łowców nagród właśnie.
-
Kruk przyjrzał się jej uważnie. - Wiesz - zaczął - zawsze mogę polecieć i zapytać...
-
- Jak załatwi swoje sprhawy. Czemu pytasz? - Kruk przyjrzał się jej uważnie.
-
- Teraz możesz zrobić co tylko chcesz. Możesz nawet udać się na spacer. Mamy niewielki ogród zoologiczny... Służąca cię tam doprowadzi.
-
- Fajnie się narobiło - rzucił Arrow. Wyglądał na zszokowanego. - Możesz uzyskać kontakt z Veritasem? - zapytał. Nie dość że stracili Twirael, to jeszcze ta gnida uciekła na wolność.
-
- Jak nie ona to inna... Czekaj, nie. To mówiłem ogierowi któhego hrzuciła nahrzeczona - kruk popadł w zadumę.
-
- A ja się nie mam z kim żegnać, w tym jest moje szczęście. W każdym razie życzę ci powodzenia i jak najmniejszych strat. Naprawdę - odparła bez cienia smutku. Klacz odwróciła się i odeszła w swoją stronę. Pozostało tylko czekać na rozkaz do ataku.
-
- Widzę że twoje stosunki z miejscowymi wphost niesamowicie pokojowo się układają... - zaczął ptak.
-
- Jednak to nie ty rządzisz Podmieńcami i póki co decyzje są w pełni zależne ode mnie.
-
- To nie powstrzymuj mnie, bo w końcu je poznasz. Wydłużone, żeby śmierć nadeszła jak najpóźniej - Ignis odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, a węże popełzły za nim.
-
- Życzę powodzenia przy tym. Twój stan wskazuje na to, że jeszcze trochę ci czasu minie zanim to będzie możliwe - prychnęła. Odwróciła się tyłem i odeszła.
-
- Nie będziemy błagać nikogo o litość, przebaczenie, ani zmiłowanie. Nie legniemy im do stóp. Mamy swoją godność.
-
- Powiedz mi, byłaś kiedyś duszona? Wiesz jakie to uczucie? - zapytał. Węże uniosły się do pozycji umożliwiającej atak.
-
W jednej sekundzie Ignis przestał się śmiać, choć drwiący uśmiech wciąż tkwił na jego twarzy. - Nawet nie próbuj - powiedział i odparł magiczną pułapkę. Jednocześnie z jego rogu wysunęły sę trzy srebrne węże połyskujące granatowymi żyłkami i podpełzły do Łowców.