Skocz do zawartości

Gandzia

Brony
  • Zawartość

    1929
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    13

Wszystko napisane przez Gandzia

  1. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  2. Widzę, kolega niepoprawny optymista, wyznacza ambitne plany! PS. Dolar, ale serio mógłbyś wziąć się za tłumaczenie.
  3. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  4. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  5. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  6. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  7. Również czytałem to dawno temu w oryginale i również polecam - autor odwalił kawał świetnej roboty. Nie dość że połączył kucyki i II wojnę światową w sposób spójny i logiczny, to jeszcze zrobił to tak, że całość czyta się przyjemnie. Dodatkowe punkty za polskie smaczki. Uwaga, mocny spoiler odnoszący się do dalszych rozdziałów. Miło, że ktoś to wreszcie przetłumaczył. Potem zerknę na wersję polską, by ocenić jakość tłumaczenia.
  8. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  9. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  10. A ja wręcz przeciwnie, nie polecam. Hurr japońska armia taka dobra, wcale nie kolonizuje obcego świata. Praktycznie nie napotyka oporu, brakuje dobrych antagonistów, a z drużyny protagonistów dobrze pamiętam tylko Pina Co Ladę - ze względu na imię. Fanfik może być ciekawy, o ile 1. autor zadba o naprawę błędów oryginału, 2. poprawi literówki i inne takie, bo tych jest dość sporo.
  11. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  12. Przepraszam, czy to crossover z anime Gate? Widzę sporo elementów wspólnych, tylko czekam na pojawienie się operatora GROM na urlopie w tłumie spanikowanych ludzi.
  13. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  14. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  15. To nawiązanie do bardzo zabawnego błędu, który trafił się kiedyś w Brohoofie (co ciekawe, został przepuszczony przez korektę). Bo robił za dwóch, stąd ta pomyłka. Zresztą, pobierał też pensję za dwóch. Na szczęście zwróciłeś nam uwagę na ten błąd, więc naczelni usuną ten przecinek, zabiorą mu drugą pensję i Souls nie kupi sobie wymarzonego ferrari.
  16. Osobiście uważam, że konflikt autor vs tłumacz, takie wynoszenie jednego ponad drugiego, jest bez sensu. Widziałem całkiem niezłe opowiadania, których nie dało się czytać, bo tłumacz coś zepsuł; widziałem też przypadki odwrotne (genialne tłumaczenie Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, dzięki któremu uważam ten film za jeden z niewielu argumentów za dubbingiem). Nie wydaje mi się, by praca tłumacza była łatwiejsza, a to właśnie przez te wszystkie gierki słowne i wiersze pojawiające się w powieściach - trzeba w nich zachować rytm, rym i sens. Tekst musi zachować jak najwięcej ze stylu autora, a z tym nie poradzi sobie byle rzemieślnik, który zwykle tłumaczy pisma urzędowe. Zapraszam do dyskusji z Zodiakiem, Verlaxem, Johnnym, mną i Dolarem.
  17. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  18. No właśnie nie do końca. Spidi odpowiedział na jeden komentarz, odnosząc się do niektórych zarzutów. Wiele innych, głównie poruszonych w późniejszych komentarzach (kwestia błyskawicznego rozwoju OP Equestrii czy kreacja Rainbow Dash, by daleko nie szukać), zostało przez niego pominiętych; stwierdził jedynie, że (parafrazując) "Equestria to nie III Rzesza, więc nie będzie tam obozów koncentracyjnych i tym podobnych" - co swoją drogą nie przeszkodziło mu w zrobieniu z Sombrii prawdziwego ZSRR z całym dobrodziejstwem inwentarza. Odnoszenie się do krytyki w prywatnych rozmowach z Dolarem się nie liczy - nie mam ochoty prosić Dolara o screeny z rozmów, by dowiedzieć się, jak Spidi odnosi się do wymienionych w komentarzach wad.
  19. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  20. @Accurate Accu Memory W takim razie proponuję zastąpienie kilku tagów, powiedzmy [WWII], tagiem [random], który znacznie lepiej uzasadnia nielogiczności tego typu.
  21. Ciekawie zapowiadające się opowiadanie, w którym świetnie oddano klimat Dalekiego Wschodu i atmosferę poprzedzającą wybuch wojny. Na plus należy zaliczyć postaci - dobrze oddaną Rainbow Dash, sinofilskiego gryfa i Dai Lawa, który jest cynicznym s***wysynem, którego nie można nie polubić. Całkiem niezły pomysł z soundtrackiem. Na razie to tyle, będę na bieżąco śledził to opowiadanie (bo mi je podeślesz do korekty).
  22. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  23. Świetny rozdział. Bardzo podobał mi się ten plot twist, chociaż interwencję Sombry mogłeś sobie darować. No i wreszcie bardzo ważny progres - Wiedźma dorobiła się ilustracji do fanfika! Gratuluję, po tym poznać wielkie opowiadanie!
  24. Przeczytane. Zacząć muszę od tego, że opowiadanie jest błędnie otagowane jako [grimdark]. Fanfiki grimdarkowe powinny się charakteryzować ciężkim, mrocznym klimatem, najczęściej spotykanym w horrorach i antyutopiach; owszem, część definicji rozciąga tę definicję na przeróżne opowiadania, gdzie ważną rolę pełnią przemoc, zdrady i cyniczne zachowania postaci, jednak większość obsady KO zachowuje się zbyt honorowo, by dało się to podpiąć pod [grimdark] - sam [dark] by wystarczył (a i tu nieco na wyrost, gdyż w cięższe klimaty wchodzimy dopiero w ostatnich opublikowanych do tej pory rozdziałach). Mocno niepewny jest też tag [romans], gdyż wątki miłosne pełnią tu rolę tak niewielką, że ciężko je na razie dostrzec - owszem, mamy jakieś sugestie co do rozwinięcia się takowych w przyszłości, jednak to nadal za mało. Przejdźmy jednak do samego fanfika, zapowiadanego jako ogromne rozwinięcie świetnego "Żelaznego Księżyca". KO wchłonęło w siebie kilka świetnych lub przynajmniej dobrych opowiadań, jak "Big Flak" czy ŻK właśnie - zwłaszcza ten drugi doskonale radził sobie jako one-shot, ale do tego wrócę później. Jak wyszło? Zacznijmy od zalet. Pierwszą nazwijmy ogólnie "wiedzówką" - są to te wszystkie realistyczne opisy sprzętu wojskowego obu stron. Owszem, mamy tu parę potknięć (typu przerobienie krążowników ciężkich typu Deutschland na krążowniki lekkie), jednak dla laika będą one niezauważalne. Kolejną zaletą będzie warstwa ilustracyjna, chociaż tu nie widzę sensu w dodawaniu szkiców postaci do opowiadania - no i opowieść powinna radzić sobie bez ilustracji, w końcu chodzi nam głównie o tekst, nie zaś o obraz mu towarzyszący. Bardzo podobały mi się niektóre dialogi, zwłaszcza rozmowa Ruhisa i von Mardera nad świerszczykiem (... no, opisane to było jak jakiś świerszczyk) czy przezabawna kłótnia Yarwina i Korna o gaźnikach (also, Yarwin jest najlepiej oddaną postacią w całym KO). Mamy też kilka świetnych wątków, jak ze Scootaloo na froncie, które świetnie radziły sobie w oneshotach i które tutaj jako-tako się bronią. No i wreszcie niewątpliwie największa zaleta - marketing. Fanfik był konsekwentnie i od dawna zapowiadany, więc wiele osób czekało na niego jak Korwin na ponadpięcioprocentowy wynik swojej partii na wyborach. Tym samym opowiadanie już na starcie zdobyło wielu czytelników. Problem polega na tym, że przy okazji KO zostało otoczone atmosferą wielkości; czytelnicy podchodzili do opowiadania, spodziewając się czegoś wybitnego, dzieła mającego wiele zalet. Ja ich tam niestety nie znalazłem. Zacznijmy od faktu, który powtórzono już wielokrotnie - nielogiczność u samych podstaw fabuły. Niemal cały świat, bez jednej tylko Gryffonii, w ciągu sześciu lat dokonuje ogromnego skoku technologicznego i z włóczni przeskakuje na czołgi i samoloty używane w czasie II wojny światowej. Dla porównania - Japonii, krajowi szczycącemu się kulturą sprzyjającą ciężkiej pracy i kultem cesarza, mającemu dostęp do technologii i ekspertów zachodnich, wreszcie mającemu znacznie mniej do nadrabiania w kwestii militarnej, pełna industrializacja i modernizacja zajęły trzydzieści lat, w dodatku nie obeszło się bez tłumienia zbrojnego oporu. Z jednej małej stoczni i jednego (eksperymentalnego!) warsztatu rusznikarskiego księżniczkom udało się w sześć lat stworzyć przemysł zbrojeniowy zdolny wystawić więcej dywizji pancernych niż Włochy Mussoliniego przez cały okres międzywojenny, zaś sama Equestria jest o krok od wprowadzenia Me 262. Podobna sprawa ma się z Sombrią, gdzie w zasadzie z niczego zrobiono przemysł zdolny stworzyć i utrzymać ogromną armię i równie wielką flotę. Niby obie strony mogły liczyć na technologie kupione od gryfów, jednak nie tłumaczy to ogromnego tempa rozwoju - zwłaszcza że dowiadujemy się, iż same gryfy były niechętne dzieleniu się technologią z Equestrią. No i czemu używamy sprzętu stworzonego od zera u nas, skoro pod ręką mamy gotowe czołgi, samoloty i inny sprzęt wojskowy? Sprzęt gryficki owszem, pojawia się na wyposażeniu Sombrii, jednak tylko w początkowym okresie jej istnienia, po czym znika w tajemniczych okolicznościach, by wrócić dopiero gdy Sombrze kończy się zaopatrzenie i trzeba kupować czołgi od gryfów... Pomijam tu fakt, że gryfy produkują i udoskonalają sprzęt wojskowy, gdy nic nie zapowiada wojny, w której będzie on potrzebny, oraz skąd czerpane są surowce napędzające całą machinę wojenną, skoro wcześniej zapotrzebowanie Equestrii na przykładowe paliwo było śmiesznie małe. Kto i po co wydobywał ogromne ilości ropy, skoro sprzętu używającego benzyny używały niemal wyłącznie gryfy (nie liczę pojedyńczych samolotów w Equestrii, do których podchodzono jak do dużych zabawek)? Najgorsze, że tej wpadki można było łatwo uniknąć. Wystarczyło umieścić gdzieś dwa państwa od początku dysponujące odpowiednimi technologiami, sprzedające gotowe zainteresowanym stronom uzbrojenie wzorowane na realnie istniejącym, a przy tym zbyt słabe, by móc brać bardziej bezpośredni udział w wojnie. Wystarczyło przedłużyć przygotowania do wojny. Ba! Można było całkiem pominąć kwestię pochodzenia tej całej broni, bo skoro już piszemy fanfik, w którym kolorowe koniki toczą wojnę totalną, to czemu nie pójść o krok dalej i nie uznać, że odpowiedni sprzęt już jest w ich posiadaniu - zabieg ten stosuje wielu autorów piszących opowiadania wojenne i dobrze na tym wychodzą. Skoro już jesteśmy przy kwestiach technologicznych - rozumiem, że w czasie budowy sił zbrojnych ma się ograniczone zasoby i odrzuca się pewne projekty. Rozumiem, że można było odrzucić całą koncepcję czołgów lekkich, chociaż już nie rozumiem sytuacji, w której dzieje się to po samym spojrzeniu na plany takich maszyn, nawet bez sprawdzenia ich przydatności w roli chociażby zwiadu czy wsparcia piechoty albo bez testów poligonowych. Jednak kompletnie nie rozumiem, jak można odrzucenie koncepcji broni odwetowej uzasadniać serdecznością i honorem. Bo wcale nie jest tak, że mamy niedobór środków i potrzebujemy czołgów do obrony kraju, a nie rakiet do niszczenia miast nieprzyjaciela. Wróćmy jednak do fabuły. Im dłużej się z nią zapoznajemy, tym więcej problemów się pojawia. Kryształowe kucyki, rasa licząca trzy tysiące osobników, zostaje zwolniona z obowiązku dostarczania rekruta - ale już kucoperze o podobnej liczebności wystawiają oddział w sile 1-2 kompanii (chociaż tu można to uzasadniać zaletami kucoperzy). Shining Armor, który nie chce dowodzić armią, bo uważa się za zbyt tchórzliwego, w drugim tomie jest wspominany jako ktoś aktywnie uczestniczący w pracach sztabu. Wiele wątków, zwłaszcza w pierwszym tomie, pojawia się tylko na chwilę, burzy starannie budowany klimat (vide motyw z rodzicami Fluttershy, z którego w sumie nic nie wynika - zresztą jakaś połowa spotkań Mane 6 z rodzinami mogłaby zostać usunięta i fanfik tylko by na tym zyskał - czy też spotkania z fantastycznymi stworami, które pojawiają się tylko po to, by… uzasadnić brak fantastycznych stworów) i znika, by już nigdy więcej się nie pojawić. Szczytem wszystkiego są powracające co jakiś czas sceny kąpieli, które prawdopodobnie miały budować atmosferę dworskiego życia, ale niezbyt im to wychodzi i przynoszą efekt odwrotny do zamierzonego. Dalej mamy wysłanie Mane 6 na front, niekiedy na pierwszą linię, by dawały buffy swoim podwładnym. Nie jestem pewien, jaki jest sens narażania tajnej broni Equestrii na śmierć od jednej kuli, ale co tam, Mane 6 jest fajne, więc wrzućmy je do fanfika w charakterze (pod)oficerów jednostek liniowych, gdzie można najłatwiej zginąć. Nagrodę specjalną dostaje Rarity, której najpierw przeznaczono służbę w grenadierach pancernych, potem przerzucono ją do floty, a po dwóch latach służby na okrętach podwodnych torpedowanie wrogich jednostek jej się znudziło, więc przesunięto ją do służby w charakterze sanitariuszki na kryształowym froncie. Takie błędy można byłoby mnożyć w nieskończoność; wielu nie wymieniłem, gdyż ze względu na rozmiar powieści po prostu o nich zapomniałem albo nie zaznaczyłem odpowiedniego fragmentu. Osobiście chciałem zrobić kolejny komentarz w stylu “Everything wrong with…” (ostatni raz popełniłem takowy przy okazji oceniania “Ace Combat: Wojna o Equestrię”), jednak niestety, gdy wpadłem na ten pomysł, byłem już w połowie opowiadania i nie chciało mi się ponownie przedzierać przez blisko czterysta stron tekstu, by wyszukiwać błędy - a szkoda, bo pewnie zostałby pobity rekord. Lecimy dalej. Klimat. Wspominałem już o scenach, które go burzą oraz o niepotrzebnych scenach kąpieli, które wyglądają jak opis gry wstępnej z jakiegoś clopa. Teoretycznie klimat opowiadania wojennego budować powinny sceny batalistyczne, jednak i tu brakuje pewnej ikry. Czasami zdaje się, że autor próbuje stworzyć atmosferę rodem z “Czterech Pancernych”, jednak za dużo tu scen poważnych, z kolei na dramat wojenny za mało jest… cóż, dramatu. Nie czuć, że Equestria powoli przegrywa wojnę czy że sytuacja Kryształowego Imperium robi się coraz gorsza; jedynie ostatni rozdział próbuje coś zmienić w tej sytuacji. Tak tylko strzelam, że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest łatwość, z jaką przychodzą Equestrii opisywane sukcesy przy jednoczesnym braku opisów klęsk - tu pomogłoby zastosowanie się do zasady “show, don’t tell”. Każdy napotkany czołg zostanie zniszczony, każdy szturm odparty; na palcach ręki można policzyć większe niepowodzenia rojalistów. Sytuację ratuje “Żelazny Księżyc”, który sam w sobie jest świetnym dramatem wojennym, jednak on znacznie lepiej radzi sobie jako oneshot - o tym jeszcze będę wspominał. W zasadzie dobry fragment z próbą zabicia Luny, który mógłby znacznie poprawić sytuację, tylko ją pogarsza - oto bowiem okazuje się, że alicorny są nadkucami i nawet ich śmiertelne rany mogą zostać uleczone w jakiś tydzień. A szkoda, szczerze kibicowałem sombryjskim komandosom. W budowaniu klimatu nie pomagają opisy napisane stylem, który określiłbym mianem nijakiego. Praktycznie cały czas natykamy się na sytuację, gdy nawet przyzwoity dialog czy opis niszczony jest przez źle dobrane słowo, czy to zbyt wyszukane, czy też zbyt potoczne (a najczęściej przez ich kombinację). Tyczy się to szczególnie księżniczek. Przechodzimy do postaci. Z tymi bywa różnie. Z jednej strony mamy całkiem przyjemną Depicted Picture (która swoją drogą powinna dostać jakąś nagrodę za zauważenie bezsensu we wsadzaniu Pinkie Pie do czołgu), całkiem dobrze oddaną Pinkie Pie i Dorniera, pruskiego oficera, który jednak dużo tu stracił w stosunku do swojej kreacji z “Żelaznego Księżyca”, a z Sombryjczyków - Azbesta, którego wątek czyta się całkiem miło, jest po prostu ludzki ze swoim kompletem wad i zalet. Mam też pewne podejrzenia co do Krasnej Śnieżynki i Zeleznego, ale tych na razie było po prostu za mało, by dało się o nich powiedzieć coś więcej. Cała reszta obsady to w najwyżej średniaki, które albo ani grzeją, ani ziębią (do tej kategorii trafia większa część obsady), albo wkurzają swoją obecnością (jakaś połowa Dworu Nocy). Fluttershy ma za mało czasu antenowego, by ją ocenić, Rarity ma go za mało, by odnotować jej obecność, Twilight i Applejack są nijakie, a księżniczki przedstawiono tak, że z całego serca życzę im klęski. Sombra byłby porządną postacią, niestety - zrobiono z niego dobrego kolesia, który ostrzega Equestrię przed grożącym jej niebezpieczeństwem. Brave Wing, któremu poświęcono dość dużo miejsca, cały czas angstuje, bo zginęła klacz, którą znał przez jakieś dwa-trzy dni. Ale jest jedna osóbka, która powinna dostać czerwoną kartkę i zejść z boiska, opuścić dom Wielkiego Brata, oddać fartucha i wypaść z teleturnieju. Rainbow Dash. W życiu nie widziałem gorszej kreacji tęczowogrzywej. Z ambitnej, ale lojalnej, gotowej poświęcić karierę dla przyjaciół i pogodzić się z klęską osoby zrobiono tutaj nadal ambitną, ale wkurzającą klacz, dla której najważniejsza jest kariera. Scootaloo zginęła, bo Dashie chciała jak najszybciej zaliczyć pięćset zestrzeleń i nie chciała pogodzić się ze stratą jednej maszyny? Co tam - dwa dni później już mówi o biciu kolejnego rekordu zestrzeleń! Przegrywa w siłowaniu się na kopyta z AJ - strzela focha i odlatuje. Mało tego, RD nagle stała się rasistką, mającą w głębokim poważaniu jednorożce i kuce ziemne - teraz, drogi czytelniku tego komentarza, przypomnij sobie jej stosunki z zebrami, kucami ziemnymi, gryfami, ba!, nawet z bizonami. W tym kontekście dziwi decyzja Dorniera, który dobrze zna jednostkę i pewnie wie, jak Rainbow traktuje swoich podwładnych, by jednak nie odsuwać jej od dowodzenia jednostką, “bo to dobrze zrobi na morale załogi”. Dla tych, co nie pamiętają - RD tak się przejęła tym, że Scootaloo zginęła, iż chciała popełnić samobójstwo, popadła w rozpacz i tak jej odbiło, że zaczęła mieć zwidy i śpiewać młodej kołysankę. Nie ma to jak niepoczytalny dowódca. Strona techniczna… Cóż. Może się nie znam, ale jakbym zatrudnił dwóch korektorów, każdy rozdział dawałbym obu do patroszenia - zwłaszcza w dużych fanfikach zasada “jeden korektor - jeden rozdział” to zły pomysł. Nie zaznaczałem błędów (bo nie miałem jak), ale widziałem masę literówek, błędnej interpunkcji, było też dużo pomyłek stylistycznych - wszechobecne ciebie, to i inne takie raniły moje oczy, podobnie jak błędy składniowe. Tak chwalony PDF miał problemy z formatowaniem tekstu - nie wiem, może wersja “jeden rozdział - jeden dokument” ma wady, których nie ma wersja w jednym pliku, ale niesmak pozostaje, jako że po prostu wygodniej jest czytać opowiadania takich rozmiarów, mając łatwe rozeznanie w tym, który rozdział ostatnio się czytało. Gdzieniegdzie zdarzało się, że wcięcie akapitowe w dialogu nagle skracało się o połowę; w akcie III zaginął górny margines, podejrzewam mafię rosyjską. Niekiedy, zwłaszcza w pierwszych rozdziałach, w połowie strony zmieniała się interlinia, wielkość czcionki, a nawet jej krój - aczkolwiek tutaj nie mogę znaleźć odpowiednich fragmentów. No i wreszcie ostatnia kwestia - nazewnictwo. Ciągle powtarzam każdemu, że nazwy jednostek wojskowych piszemy dużymi literami i bez kropki po jej numerze. Niektóre potworki językowe pokroju Mareryi (argh!) po prostu bolą oczy, zwłaszcza w tym konkretnym przypadku, gdzie można było to sobie spokojnie darować choćby ze zwykłego szacunku dla cudzych przekonań religijnych i fanfik nic by na tym nie stracił. Ciekawe, że ta mania ponyfikowania każdej nazwy własnej i robienia z nimi strasznych rzeczy (znów: Mareryja. Bój się Boga…) nie dotyczy nazw sprzętu wojskowego. Konia z rzędem temu, kto w logiczny (czytaj: nie zawiera zwrotu o dezinformowaniu przeciwnika - jakby chodziło nam tylko o to, dywizje piechoty nazywalibyśmy pancernymi i na odwrót) sposób wyjaśni, czemu T-34 (nazwa od daty wydania dekretu nakazującego zwiększenie sił pancernych RKKA) i haubicoarmata M 1937 (numer od daty wprowadzenia do służby) w KO nazywają się właśnie tak, a nie inaczej. Szczytem wszystkiego jest NKWD, które w fanfiku występuje pod oryginalną nazwą rosyjską, zmieniono jednak jej tłumaczenie na polski, tworząc Stadny Komisariat Spraw Wewnętrznych. Czemu nie przerobiono Narodnyj na Stadnyj albo coś w tym stylu? Czasami zdarza się, że teksty z rosyjskiego, w szczególności zaś pewna piosenka, podawane są według transkrypcji angielskiej zamiast poprawnej transkrypcji polskiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że autor w prologu deklaruje, że będzie pisał po polsku, a nie po internetowemu. Program do transkrypcji tekstu rosyjskiego według zasad PWN i MSWiA dostępny jest w internecie, dostęp do niego to kwestia dwóch kliknięć. Ciągle porównywałem KO do “Żelaznego Księżyca”. Fanfik ten świetnie radził sobie jako samodzielna opowieść - dostaliśmy trwającą już wojnę i nikt nie rozwodził się nad tym, jak to w sześć lat stworzona została equestriańska machina wojenna; mieliśmy jeden prosty wątek, nieprzerywany przez fragmenty związane z wydarzeniami z innego fragmentu wojny (rzekłbym, z innego oneshota), który kończył się w odpowiednim momencie; wreszcie postać Rainbow Dash była przedstawiona znacznie lepiej w swym odbieganiu od kanonu. W ŻK nową, okrutną, nieznoszącą porażek i rasistowską Dashie poznawaliśmy z perspektywy Scootaloo, czytelnik był zaskoczony jej przemianą i starał się zrozumieć, przez co musiała przejść, że stała się osobą skupioną tylko na osiągnięciu celu i gotową do zaryzykowania życia swoich najbliższych. KO rozwiewa te wątpliwości - okazało się, że zawsze była okrutną, nieznoszącą porażek i rasistowską Dashie, jakże różną od kanonicznej. I tu dochodzę do sedna problemu KO - autor miał ambicję wzięcia podstawy, jaką był “Żelazny Księżyc” i stworzenia wielotomowego dzieła, jednak nie poradził sobie z tym zadaniem, ba, pogorszył sprawę opisami kąpieli, słabymi wątkami i sposobem, w jaki rozwinął opowieść o Rainbow Dash. Sytuacji nie ratują nieliczne dobre wątki, jak motyw Fluttershy, Azbesta czy całkiem ciekawy wątek dwóch sióstr z Kryształowego Imperium, z których jedna została uratowana przez jedną stronę konfliktu, a druga - przez drugą. Sytuację naprawiłaby jedna rzecz - porzucenie koncepcji wielorodziałowca, usunięcie praktycznie połowy pierwszego tomu z kanonu KO i zrobienie z tego serii one-shotów, wątpię jednak, by autor zdecydował się na to na tym etapie prac. Ogólnie oceniam “Kryształowe Oblężenie” na marne 4/10 - niestety, zalety opowiadania są zbyt nieliczne i giną pod zwałami wad, więc nie mogę wystawić większej oceny.
×
×
  • Utwórz nowe...