Skocz do zawartości

Gandzia

Brony
  • Zawartość

    1930
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    13

Wszystko napisane przez Gandzia

  1. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  2. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  3. Ostatni rozdział z wyszedł świetnie. Poznaliśmy nową tajną broń Sińczyków (która aż prosi się, by potem wykorzystali ją Nippończycy w całkiem innej wojnie), a i same walki zostały opisane w sposób interesujący. Czekam na dalsze rozdziały.
  4. Okej, lecimy dalej. Problemy fabularne wynikające z porwania Twilight, kolejność losowa. Skoro atakowanie Equestrii, o której jeszcze mieli jakieś pojęcie, było ryzykowne, to czemu zaatakowali pierwszy lepszy nieequestriański statek? 1. We śnie Luna ostrzegała ich, że grozi im surowa kara. Stąd należało spodziewać się floty Equestrii. 2. Świat rzeczywisty to nie EU4, tu nie mothballuje się całej floty wojennej, bo zapanował pokój. Jakieś jednostki są cały czas w pogotowiu, choćby do patrolowania wybrzeża. No i najważniejsze - od trzech lat z hakiem na morzach panują piraci, logiczne jest, że każde państwo morskie postawi flotę w stan gotowości. No i nie zapominajmy o wielkiej flocie jeleni, która z jakiegoś nieznanego kucykom powodu wpływa na morze kontrolowane przez Equestrię. 3. I BTW, skoro już Polak-1 i Polak-2 kontaktowali się z Luną, to czemu pogarszali swoją sytuację, udając (?) idiotów, zamiast choćby próbować wyjaśnić sytuację? Nie żeby coś, ale kilka rozdziałów później załoga Żelaznego Orła wykorzystuje radar, by wykrywać flotę Equestrii. Wykorzystanie go do ominięcia jednej, znacznie wolniejszej - przypominam, że ponoć okręt piratów wyciąga 80 węzłów - jednostki, która nawet się nas nie spodziewa, nie powinno być problemem. Co przy okazji rodzi pytanie, jakim cudem flota Equestrii doganiała Orła. Chciałbym zobaczyć artyleryjską bitwę morską z abordażem, gdzie tonie większa część okrętów, ale nikt nie ginie. Aha. I btw, przypominam, że Żelazny Orzeł a) jest szybszy od okrętów jeleni/kucyków, b) ma radar, c) może pływać pod wiatr i zbytnio nie traci przy tym prędkości, d) może po prostu wpłynąć w pierwszy większy sztorm i zgubić pościg. No wybacz, ale na razie nic nie wskazuje na to, byśmy doczekali się odpowiedzi na coraz większe dziury fabularne i słabe rozwiązania. Lol. I btw, myślałem, że argument "nie podoba się, nie czytaj" w wypadku opowiadań po prostu słabych umarł śmiercią naturalną jakieś dziesięć lat temu.
  5. No to mamy problem, bo żaden silnik używany w Armii Czerwonej nie był uniwersalny i nie działał na wszystko. O tym, jak źle kończy się wlewanie benzyny do silnika diesla i na odwrót, przekonało się już wiele kobiet. >bądź kapitanem pirackiego statku >ale uznawaj Equestrię za spoko ziomków i nie chciej zrobić im jkrzywdy >napadnij na equestriański statek dyplomatyczny >porwij ulubienicę księżniczki Celestii i zarazem jedną z księżniczek Equestrii >zostaw świadków tego wydarzenia >w nocy śni ci się Luna i żąda uwolnienia Twalota >nie miej pojęcia, że może cię gonić flota Equestrii >nie próbuj wyjaśnić sprawy >jedyny sensowny sposób na pozbycie się pościgu, jaki potrafisz wymyślić, to zmasakrowanie floty Equestrii >nawet mimo faktu, że masz piórdoloną fregatę z XXI wieku z silnikiem i możesz po prostu próbować uciec im, płynąc pod wiatr W takim razie zapytuję - dlaczego antagoniści poboczni są tak słabi, że równie dobrze mogłoby ich nie być? Nie oceniam samego prologu. Oceniam całość tego, co do tej pory napisałeś, bo nie chce mi się czekać XYZ miesięcy, aż skończysz, by móc ci wypisać, co robisz źle. No i ponad dziesięć rozdziałów to trochę więcej niż wstęp filmu, nie sądzisz? No i dodatkowa sprawa - nie sądzę, by ludziom chciało się przedzierać przez 10+ rozdziałów kichy, aż znajdą jakiś ciekawy element - po prostu ocenią to negatywnie i pójdą gdzie indziej. ... Swoją drogą, ciekawe, że negatywne opinie o niedokończonych fanfikach zwykle spotykają się z odpowiedzią w stylu "najpierw skończę, potem oceń", a pozytywne - wręcz przeciwnie.
  6. Przeczytane. Po przeczytaniu jakże... khem... nietypowego opisu fanfika spodziewałem się typowego opowiadania "pirackiego", z pojedynkami, bitwami morskimi i innymi klasycznymi w tym gatunku motywami. To, co dostałem, to... cóż. Niby właśnie to, tylko pozbawione jakości. Teraz zacznę swój wykład na temat tego, co poszło nie tak. Zanim jednak zaczniemy, praca domowa dla autora (autorów?) – zapoznać się z materiałem poglądowym, by wiedzieć, jak powinno się tworzyć opowieść o piratach. Zalecam dwukrotne obejrzenie Piratów z Karaibów, części 1-3 – za pierwszym razem dla przyjemności, za drugim, by podpatrzeć dobre rozwiązania. Już wróciłeś? Świetnie. Zacznijmy zatem nietypowo, bo od bohaterów. W "Orłach Mórz" mamy dwie postacie główne – Polaka-1 i Polaka-2. Różnią się tym, że jeden jest kapitanem i ma kaftan +40 kg udźwigu – swoją drogą, polecam autorowi, by w ramach eksperymentu pobiegał sobie dzień czy dwa z plecakiem wypchanym czterdziestoma kilogramami czegokolwiek, oczywiście bez zdejmowania tegoż plecaka – a drugi jest jego zastępcą. I... tyle. Jasne, niby mamy parę mniejszych różnic, na przykład jeden teoretycznie nawija gwarą śląską, ale w zasadzie występują one tak rzadko, że po prostu się o nich zapomina. Nawet fakt, że jeden jest bronym, a drugi wręcz przeciwnie, nie ma żadnego przełożenia na fabułę, na dialogi, na stosunek Polaka-1 (?) do księżniczek, po prostu na nic. Na dodatek ci dwaj są OP ścierwami, co to poradzą sobie ze wszystkim. No bo popatrzmy – dwóch mechaników w wieku 20 lat, jakimś cudem okazują się świetnymi nawigatorami, potrafią obsługiwać dowolny rodzaj broni palnej, bez zadyszki biegają z cekaemami w łapach, są świetnymi szermierzami, potrafią kilka dni kopać podkop bez jedzenia i snu, do tego czego nie ugotują, to jest to smaczne... Pokonają każdego, potrafią wygnać Lunę ze snu, no i przede wszystkim są sprytniejsi od każdego mieszkańca Equestrii. Aha, i potrafią przepić każdego. Czytelnik przestaje interesować się ich przygodami, bo wie, że i tak nic im nie grozi. Nie zapominajmy też o załodze Żelaznego Orła. O tych można powiedzieć tyle, że są. Z nimi mamy ten sam problem, co z Polakiem-1 i Polakiem-2, tylko gorzej, bo dostają mniej czasu antenowego. Jedynym wyjątkiem jest Lola, której poświęcono nieco więcej miejsca... tylko po to, by ją zabić. W jednym z pierwszych rozdziałów. Aha. Mamy ich equestriańskich sojuszników. Twilight najwyraźniej zapadła na ciężki przypadek syndromu sztokholmskiego – swoich ludzkich przyjaciół broni niczym niepodległości, i to mimo ich ewidentnej winy, w końcu zatopienie 4/5 eskadry Equestrii, zaatakowanie randomowej jednostki, "bo nas zobaczyli", czy ogólne piracenie to nie są drobne wykroczenia, które skończą się mandatem. Z kolei Celestia i Luna są tu tak nieporadne, że aż dziwię się, jakim cudem panują od tysiąca lat. – Ej, siostra, zróbmy kolonię karną na wyspie! – Dobry pomysł! I otoczymy ją takim diablo wielkim tajfunem! – I ten diablo wielki tajfun będzie cały czas krążył wokół jednego punktu! Każdy marynarz, wybudzony w środku nocy, będzie mógł powiedzieć, gdzie ten diablo wielki tajfun i ta wyspa są! – Super! Zróbmy to! *1000 lat później* – Siostra... – Co? – Zgubiłyśmy wyspę i diablo wielki tajfun. Żaden marynarz nie wie, gdzie są. – ... – Co z tym robimy? – Nic. Wracaj banany jeść. Tę ich nieporadność najbardziej widać w momencie, gdy udało im się uwięzić Polaka-1 i Polaka-2. Zamiast przeszukać ich, zabrać im ubrania, powiesić w klatce gdzieś między chmurami albo walnąć w nich zaklęciem, dawały się ogrywać jak głupie. Prawdę mówiąc, problem rozciąga się na praktycznie wszystkich Equestrian – marynarzy, strażników więziennych, oficerów etc. Czym byłaby opowieść przygodowa bez charakterystycznych villainów? ... Pewnie nadal opowieścią przygodową, ale nie zmienia to faktu, że dobry złoczyńca znacznie poprawia odbiór fanfika (książki, filmu, komiksu, gry, niepotrzebne skreślić). W Piratach z Karaibów 2-3 mieliśmy na przykład Davy'ego Jonesa – przeklętego kapitana Latającego Holendra, który wyciął sobie serce i ukrył je, by nie odczuwać więcej ludzkich emocji. Przy okazji zapewnił sobie nieśmiertelność, bo zabić go można tylko gdy przebije się mu serce. On i jego potworna załoga bez wytchnienia ścigają protagonistów PzK, samym wyglądem wzbudzając strach u bohaterów i respekt u widza. A kto jest villainem "Orłów Mórz"? Jelenie. Czworonogi pływające okrętami, które nie mogą nawet zadrasnąć jednostki dwóch Polaków-bliźniaków i które padają jak muchy. Ba, żadnego jelenia nie poznajemy bliżej, robią tu za złoczyńcę zbiorowego. Pozwólcie, że to podsumuję. PzK – Davy Jones OM – jelenie Davy Jones Jelenie Czy wspomniałem już, że nasz Pan Ośmiornicogłowy potrafi przywołać krakena? W pewnym momencie w "Orłach Mórz" pojawia się drugi złoczyńca – sam... Mefistofeles. Znaczy nie no, szanuję za próbę dodania wątku nadnaturalnego, demona, który swą mocą kontrowałby możliwości Polaka-1 i Polaka-2, niestety, nie wyszło. Złoczyńca pojawia się dosyć późno i bez zapowiedzi, a o jego wcześniejszych wyczynach dowiadujemy się jeszcze później. Ponadto przy całej swojej potędze ma jedną wadę – przepędzić go może... modlitwa. Nie, serio. W horrorze typu "Egzorcysta" może by przeszło, ale w opowiadaniu przygodowym? Na dodatek, poza ostatnim wyczynem, nasz demoniczny kolega niewiele robi. Ot, chwilę pogada, czasem "poza ekranem" zabije kilku randomów, stosując sztuczki rodem z tanich horrorów typu gore, po czym ucieknie, przegnany przez modlitwę albo anioła, który pojawia się jak jakiś Deus es machina. Jak na razie – zmarnowany potencjał. (No i skoro to opowiadanie pirackie, to spodziewam się piekielnego imba galeonu). W zasadzie jedynym godnym uwagi złoczyńcą, co prawda małego kalibru, jest yandere-smoczyca – ale tylko przez to, że główni bohaterowie są Garymi Stu do sześcianu. Każda postać, która samym pojawieniem się wywołuje u nich panikę, ma u mnie plus. Poza nią, brakuje tutaj prawdziwych villainów na tyle potężnych, by stanowić wyzwanie i jednocześnie na tyle słabych, by przeżycie spotkania z nimi nie wymagało interwencji sił wyższych. Cała historia aż prosiła się o, nie wiem, piekielny imba galeon? Złowrogiego admirała... heh... jeleni z IQ większym niż u ziemniaka (czytaj – sprytniejszego niż reszta postaci w uniwersum), potrafiącego wykorzystać przewagę liczebną i znajomość lokalnych wód? Czy choćby króla-polityka, którego ulubionym zajęciem byłoby napuszczanie na siebie wrogów i doprowadzanie do sytuacji, w której zawsze wygrywa? Tyle możliwości... Więc może fabuła jest dobra? Hehe, nie. Fabuła jest dziurawa jak sito. Ot, choćby sprawa statku, którym rozbijają się Polacy-klony. Jednostka zbudowana na zlecenie tajemniczego miliardera w Polsce (czemu akurat tam?), uzbrojona niczym przeciętna korweta (co rodzi dodatkowe problemy, o czym niżej), może być pilotowana przez dwóch dwudziestoletnich mechaników, których stocznia dorzuciła w gratisie zamiast odświeżaczy powietrza, jest wyposażona w broń palną dla całej kompanii, ma żagle, silnik działający na wszystko, magazyny, w których można zmieścić roczny zapas żywności dla przeciętnej afrykańskiej wsi i więcej schowków niż na Sokole Milenium. ... Naprawdę nie widzisz, że w tym opisie coś jest nie tak? Nawet osiągi tej jednostki wzięto z kosmosu. Obecnie tylko najszybsze jednostki morskie osiągają 60 węzłów. Istnieją co prawda plany stworzenia okrętu naddźwiękowego, ale po pierwsze – tylko plany, które traktowałbym raczej jako srogie sci-fi, po drugie zaś – dotyczą one okrętów podwodnych, gdzie teoretycznie jest to możliwe. Natomiast sprawdziłem i faktycznie – w XX wieku zdarzały się uzbrojone statki cywilne, jednak zdarzało się to głównie przed wojnami światowymi i w obu przypadkach było to ograniczone. Przede wszystkim nikt nie budował statków z zamontowanym uzbrojeniem i amunicją, te dodawano później, za wiedzą i zgodą marynarki wojennej. Niekiedy taki statek był dozbrajany do tego stopnia, że stawał się krążownikiem pomocniczym, jednak i te nie dostawały uzbrojenia "fabrycznie" w stoczni. Ponadto obsługę dział stanowili marynarze marynarki wojennej, a o fakcie uzbrojenia – faktycznego lub możliwego – informowano publicznie (taki RMS Lusitania – statek powstał z myślą o możliwym przerobieniu go na krążownik pomocniczy, ale z pomysłu zrezygnowano. Mimo to jeszcze na początku I wojny światowej figurował na liście brytyjskich krążowników pomocniczych). Obecnie nikt normalny nie uzbroi statku w cokolwiek bardziej śmiercionośnego od armatki wodnej, odradza się też uzbrajania załóg w karabiny i pistolety w myśl zasady, że w razie buntu uzbrojony marynarz zabije więcej ludzi niż nieuzbrojony. Zatem – kto i dlaczego kazał zbudować Żelaznego Orła oraz jakim cudem nikt się tego nie czepił? Po co tam załoga licząca 200 osób, skoro tak naprawdę potrzeba kilkudziesięciu? Po co komu żagle, skoro mamy silnik działający na wszystko – i jak działa ten silnik? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi nie ma i pewnie nie będzie. Reszta fabuły też taka jest. Ciągle dostajemy Deus ex Machina i boskie interwencje, bo tak/bo wplątaliśmy bohaterów w sytuację bez wyjścia i imperatyw fabularny musi ich ratować. Dziury fabularne są tu tak powszechne, że bardziej się już chyba nie da. Sceny komediowe miały być zabawne w kreskówkowy sposób, niestety, zamiast śmieszyć, męczą swą głupotą, vide ucieczka z więzienia. No i najważniejsze, o czym już wspomniałem – tak naprawdę bohaterom nigdy nic nie grozi. Swoją drogą, działania bohaterów to też ciężki przypadek – absolutnie nie da się zrozumieć, co nimi kieruje. Znaleźli się w obcym świecie, gdzie pewnie każdy ma w garażu pancernik Yamato, a mięso ludzi jest równie popularne jak u nas skrzydełka z KFC? Spoko, zacznijmy zatapiać i rabować ich statki. Władczynie lokalnego mocarstwa wysłały za nami flotę, bo porwaliśmy ich ulubienicę – z którą się zakumplowaliśmy do tego stopnia, że możemy razem konie kraść? Nie wyjaśniajmy sytuacji, wyrzućmy porwaną gdzieś z dala od cywilizacji i idźmy zatopić ścigającą nas flotę. Takich kretynizmów – bo inaczej tego nazwać nie można – jest tutaj sporo. O wiele za dużo, jak na mój gust. No dobra, to może strona techniczna jest dobra? ... Nie. Strona techniczna kuleje, tak samo jak kulałby facet, któremu odcięto obie nogi. Imię Spike'a było przekręcane chyba na wszystkie możliwe sposoby, to samo z Celestią. Interpunkcja chciała załapać się do fanfika, ale wykupiła bilet na Titanica i nie przeżyła podróży. Stylistyka przypomina momentami pijacki bełkot, a rozmaitych literówek, powtórzeń i innych potknięć jest tu tyle, że można się o nie zabić. Nazwy statków/okrętów zawsze zapisujemy dużymi literami (ORP Grom), gdyż są to nazwy własne – tymczasem w fanfiku ta zasada uwzględniana jest chyba tylko wtedy, gdy ręka autora przypadkiem wcisnęła shift w czasie pisania. No i najważniejsze – dialogi zapisujemy od półpauzy albo pauzy. Nie wiem, kto ci nagadał, że dwa dywizy -- to poprawny zapis dialogowy, ale jak się dowiem, kto był taki mądry, to go śmiechem zabiję. No dobra, to chyba tyle. Fanfik oceniam na... Halo, Gandzia, a zalety? No tak, zalety. Podoba mi się koncepcja fanfika o piratach, jako że w polskim fandomie tego (jeszcze) nie widziałem. Gdyby przysiąść nad nim, zamiast pisać na hurra (na "'ARRR!"?), dopracować wątki, bohaterów i villainów, wyszedłby kawał niezłego opowiadania. Wtedy wybaczyłbym nawet fakt, że protagoniści walczą fregatą z XXI wieku z galeonami rodem z Karaibów, o ile autor zrobiłby wcześniej odpowiedni "risercz" i dorzucił bohaterom kilka innych problemów, jak choćby najbardziej prozaiczny – gdzie znaleźć więcej amunicji? I tenże tego... Jesteś pewien, że chcesz do tego dorzucać wątki religijne w takiej formie, w jakiej są teraz? Z doświadczenia wiem, że z reguły to nie jest najlepszy pomysł. Fanfik oceniam na 1+. W jakiejkolwiek skali, gdzie jedynka jest najgorszą możliwą oceną. Ten plusik za yandere smoczycę.
  7. Gandzia

    Sugestie dotyczące wywiadów.

    Zróbcie wywiad z Verlaxem, bo to ciekawy człowiek jest.
  8. Dlaczego cumulocośtam miałby być niemożliwy do zbudowania w Equestrii, zwłaszcza w KS? Technologię do jego zbudowania ma chyba nawet serialowa Equestria. Plus tutaj nikt nie próbuje nikomu wmówić, że od włóczni do czołgów można przejść w kilka lat, także tutaj tego mrużenia oka jest znacznie mniej, o ile w ogóle jakieś jest. >marudź na błędy w worldbuildingu w KS >jako kontrprzykład daj fanfik, w którym worldbuilding leży i błaga o dobicie
  9. Ja mam pytanie. Od kiedy i dlaczego zmiana sposobu zapisu liczby będącej częścią nazwy własnej z cyfrowego na słowny sprawia, że we wspomnianej nazwie własnej duże litery zostają zastąpione małymi?
  10. Także tego. Fajny rozdział, wprawdzie mniej akcji niż ostatnio, ale za to nieco więcej polityki. Plus za nawiązanie do NGE.
  11. Właśnie to czytam, jestem po dwóch rozdziałach i mam - jak zapewne już zauważyłeś - nieco uwag dotyczących błędów językowych. Piszę to teraz, bo, cytując klasyka, ja już nie wyczymie. Nadużywasz przecinków, jednocześnie nie zawsze wstawiasz je tam, gdzie być powinny. Na dodatek wiele z nich powinno się zastąpić zwykłymi spójnikami. Ciągle używasz cudzysłowu pojedynczego ' ' w sytuacji, gdy powinieneś użyć zwykłego " ". Stylistyka tekstu jest w najlepszym wypadku średnia, a momentami staje się tak pokręcona, że zdania stają się niezrozumiałe. No i na koniec - całkowicie pomieszałeś w kwestii użycia dużych liter w pisowni nazw własnych/pospolitych. Już tłumaczę. Weźmy taki przykładowy myśliwiec typu Supermarine Spitfire. O ile mówimy o marce samolotu, traktujemy ją jako nazwę własną i zapisujemy wielką literą, jednak gdy mówimy o konkretnych egzemplarzach, nazwę zapisujemy już małą literą jako wyraz pospolity ("Zaatakowały nas spitfire'y"). To samo tyczy się samochodów, czołgów, komputerów i wszystkiego innego. Natomiast nazwy jednostek wojskowych są nazwami własnymi i zawsze zapisujemy je wielką literą.
  12. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  13. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  14. Przeczytane. Początek całkiem klimatyczny, potem robi się z tego najwyżej średni HiE jakich wiele, tylko z drobnymi nawiązaniami do historii. Całkiem niezłe użycie gwar. Znalazło się trochę błędów językowych, nie chciało mi się ich poprawiać, za co przepraszam. Opisy mogłyby być dłuższe. Nie jestem pewien, czy przeciętny rycerz AD 1411 znał tyle języków, co bohater opowiadania, o pisaniu już nie mówiąc. Chyba nawet w "Krzyżakach" była wzmianka, że Zbyszko nie umiał pisać - proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. No i ciężko mi uwierzyć, że polski rycerz miał krewnych w Skandynawii (a jego towarzysz - brata w Gdańsku) w sytuacji, gdy Gdańsk nie był w Koronie, ale dobra. Są też mniejsze potknięcia historyczne typu cudzoziemski autorament w armii krzyżackiej.
  15. Ostatnie rozdziały bardzo mi się podobały, jednak bitwa pegazów wydawała mi się zbyt, hm, uporządkowania - zamiast poczucia zagrożenia, chaosu i paniki w kluczowych momentach dostaliśmy suchy opis, co najwyżej z dodatkiem POV oficerów. Przez to momentami czytało się to jak podręcznik do historii albo pracę naukową dotyczącą jakiejś batalii. Być może pomogłoby tu dodanie kilku postaci szeregowych żołnierzy, których POVy pozwoliłyby na lepsze ukazanie chaosu bitwy. Poza tym - opisy walk miejskich czy starć powietrznych (pomijając zbyt suchy opis w kluczowych momentach) są dobre, podobnie jak postaci. Szczególnie podobała mi się "chińska" pani oficer Jak-Jej-Tam-Było. Mam nadzieję, że powróci w przyszłości. No i plus za podkreślenie roli pegazów (i, w tym wypadku, niebian) wpływających na pogodę w czasie wojny - rzadko widuje się taki motyw w fanfikach.
  16. Ja ostatnio przyłapałem się na tym, że brakuje mi opowiadań politycznych i polityczno-militarnych, szczególnie fantasy. Kiedyś mieliśmy chociażby świetnego "Kanclerza", "Popioły Equestrii", "Wiedźmę" i pewnie parę innych, których tytułów nie pamiętam. Obecnie w fanfikach trudno o politykę i spiski (pomijając Verlaxa i "Krwawe Słońce"), a jak pojawia się jakiś konflikt, to w większości przypadków toczony jest za pomocą środków rodem z dwudziestego wieku. Praktycznie nie istnieją u nas kryminały i horrory, w sumie nie wiem czemu. Nie sądzę, by skupianie się na popularnych gatunkach miało sens - w ten sposób będziemy mieli przesyt randomowych komedyjek na dziesięć stron i kolejnych opowiadań drugowojennych, a ile można pisać tego samego?
  17. 4. Rozgrywki w Warcrafta 3 można byłoby śmiało prowadzić za pośrednictwem GameRangera albo innego tego typu programu, na przeszkodzie stoi jednak cena - wydaje mi się, że gra kosztuje więcej niż 3 euro, a to przecież jeden z podstawowych warunków, by gra była brana pod uwagę w tym evencie. Z drugiej strony, pewnie i tak ewentualni chętni do grania w Warcrafta 3 w II EWOP już go od dawna mają...
  18. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  19. Drobne sugestie - rozbuduj opisy i dialogi, bo strasznie to biedne. Masz dość sporo błędów jak na tak krótkie opowiadanie; szczególnie rozbawił mnie kuc imieniem Reinbow (sic!) Star. Napisałbym coś jeszcze, może trochę o fabule albo zaletach... Ale ile fabuły można zmieścić na trzech stronach fanfika? Tutaj nawet nie ma zawiązania akcji...
  20. Hm, może rozwiązaniem byłaby akcja "wspominamy dobre fanfiki"? Raz na miesiąc ktoś (przez ktoś należy rozumieć Dolar) wybierałby jeden godny polecenia fanfik, przypinał i umieszczał linki do wątku w jakichś widocznych miejscach z uzasadnieniem, dlaczego warto to przeczytać. Do akcji można byłoby wciągnąć FGE. Nawet jeśli liczba komentarzy zbytnio od tego nie wzrośnie, to chociaż młodsi użytkownicy będą mieli jakieś wskazówki co do tego, jak wygląda dobra lektura.
  21. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  22. Triste, na pewno nie zapomniałeś o podmienieniu twarzy Sebastiana Shawa na Haydena Christensena w zakończeniu RotJ? Nie dość że głupio wygląda, to jeszcze rodzi pewne problemy - wcześniej było jasne, że duch przybiera taką postać, jaką force user miał w chwili śmierci. A tu niespodzianka, okazuje się, że Obi-Wan z Yodą byli frajerami, mogli na pięć minut przejść na CSM i znów wyglądaliby jak za czasów ich młodości.
  23. Rogue One Do tej pory sądziłem, że Disney nie może zrobić świetnego filmu z uniwersum SW. Przebudzenie Mocy tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziło - z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że było najwyżej dobre. Potem poszedłem na Rogala Pierwszego i ze zgrozą odkryłem, że film jest genialny. Cały mój światopogląd poszedł się... przejść. I nie wrócił. Dlatego ustalmy jedną rzecz - to nie jest film Disneya. Charakterystyczne logo na początku trafiło tam przez pomyłkę. Skoro już porządek świata został przywrócony, pora na bardziej szczegółową opinię. Podobało mi się niemalże wszystko - mroczny (jak na SW) klimat, ciekawa fabuła, interesujące postaci z K-2SO na czele. Nawet efekty specjalne przypadły mi do gustu, a finałowa bitwa... coś wspaniałego. Jak z ataku na bazę Starkiller w TFA nie zapamiętałem niemal niczego, tak tu do tej pory wspominam finałowe starcie. Twórcy zaserwowali mi świetny seans, a gdy już wydawało się, że już koniec, uraczyli mnie TĄ sceną, która moim zdaniem wyszła genialnie i gdy ją zobaczyłem, nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Z wad wymieniłbym nieco zbyt chaotyczne przeskakiwanie między lokacjami w początkowych minutach filmu. Brak żółtych napisów daruję. Co do muzyki i opinii, że Z początku miałem się zgodzić - po seansie nie zapamiętałem żadnego utworu z filmu. W domu odsłuchałem sobie jednak ścieżkę dźwiękową na YT i odkryłem śmieszny fakt - jest świetna, o ile słucha się jej oddzielnie, gdyż w samym R1 jest ledwo słyszalna. Moim zdaniem - jeden z najlepszych filmów w całej serii. Wprawdzie brakuje mu nieco do genialnego Empire Strikes Back, ale twórcy nie muszą się z tego powodu wstydzić. 9+/10, o takie Gwiezdne Wojny nic nie robiłem. Teraz pora na to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli polemikę. W filmie było wprost powiedziane (albo mocno zasugerowane, już nie pamiętam), że a) Tarkin z Vaderem nie mogli wyciągnąć z Lei lokalizacji bazy Rebeliantów, b) Tarkin z Vaderem kazali zamontować na Sokole Millenium nadajnik. Dlatego Gwiazda Śmierci była tuż obok Yavina (w końcu przyleciała specjalnie po to, by wyjaśnić im, że zadzieranie z ludźmi posiadającymi broń zdolną zniszczyć dowolną planetę to kiepski pomysł); przynajmniej częściowo wyjaśnia to też nieporadność załogi Gwiazdy Śmierci w czasie pościgu - głupio byłoby, gdyby nie Imperium wciąż musiało szukać ukrytej bazy, bo ktoś przypadkiem zabił osobę znającą jej lokalizację/jej pilota.
  24. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  25. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
×
×
  • Utwórz nowe...