Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Na całe szczęście Wiktor był oblatany po okolicy i niemal natychmiast podbiegł do właściwych drzwi. Otworzył je bez najmniejszych kłopotów, w moment później wkraczając do środka. Grim zdziwił się, że drzwi nie były zamknięte, lecz nie czekał na zaproszenie, wszedł, choć znacznie wolniej, zaraz za krewnym aktualnego gospodarza. Pegaz znalazł jakąś lampę i zapalił ją czym prędzej, wyławiając korytarz przed nimi z mroku. Światło inne niż księżycowe mogło budzić otuchę, jednak obraz otoczenia jaki wychynął z aksamitnej ciemności panującej w domostwie na pewno już pozytywnych odczuć nie wywoływało. Szkło, drewno i papier złączone w jeden galimatias destrukcji z nagła objawiającej się w schronieniu jakiegoś kucyka. Co gorsza kucyka, który mógłby służyć pomocą. Przepatrywanie zdewastowanego domu przerwane jednak zostało, i to dość brutalnie, przez siły natury. Wiatr, lekki wieczorny podmuch wtargnął do środka przez okno, przy okazji uświadamiając ciemnordzawemu ogierowi, iż jakieś tam jest, rozdmuchując kurz. Niemal momentalnie świeczki stanęły mu w oczach, rozkaszlał się jakby miał ciężką astmę od urodzenia. Po podobnych odgłosach domyślił się, że jego kompanów spotkał ten sam los. Wszyscy wycofali się więc z przedpokoju. Po jakimś czasie można było ponownie wejść do wnętrza. Dopiero teraz Grim rozejrzał się dokładniej, w pełni poznając stan przedpokoju. Po prawej z framugi smętnie zwisały wyważone drzwi. Po lewej natomiast dwoje innych wierzei wydawało się być nienaruszonymi. Kucyk wszedł głębiej w czeluści korytarza. Szkło zachrzęściło mu pod kopytami gdy zbliżył się do wybitego okienka i wyjrzał dyskretnie na uliczkę, omiatając ją wzrokiem. Potem zakasłał raz jeszcze, zbliżając się do Wiktora. Dostrzegł, że ten wyczynia coś kopytem, dlatego zatrzymał się w pewnej, uznanej przez niego za bezpieczną, odległości od pegaza

    - Wygląda na to, ze twojego wuja uprowadzono. - powiedział ochrypłym lecz miłym, miał nadzieję, głosem. Wiedział z doświadczenia, że nikt nie czuje się dobrze tracąc członka rodziny. - Przypuszczać tylko można, przez kogo. Ale nie trać nadziei. Jeśli jest jeszcze w Canterlot, może da się coś zrobić. A teraz rozejrzyjcie się za tym, po co przyszliśmy.

     

    Sam też niezwłocznie przystąpił do przeszukiwania domu, teraz bardziej rudery, od podejścia do drugich drzwi po lewej. Sprawdził, czy są otwarte.

  2. Umiem lataaaaaa *plask*. Cóż, na kuszników nie miałem jak trafić, choć słyszałem świst bełtów, bo runąłem jak worek kartofli z urwiska. Nie życzę ci czegoś takiego, to wcale a wcale nie jest przyjemnością. Nie mówię oczywiście o locie, bardziej chodzi mi o późniejsze zetknięcie z ziemią. Podniosłem się ciężko, błogosławiąc zbitą pokrywę kosodrzewiny jakieś dwadzieścia, może trochę więcej metrów poniżej wierzchołka tej skały. Przez chwilę zastanawiałem się nad sposobem wyrugowania cię z niej, i przy okazji nad tym, po jaką cholerę się o nią bijemy. W końcu olśniło mnie. Wszedłem, podpierając się laską na szczyt. Powitałem cię uprzejmym skinieniem głowy. Zaprosiłem na wódkę. Twoich kuszników też. By udowodnić swą neutralność pozwoliłem im wziąć broń. Pod wieczór, gdy wszyscy poza mną byli zbyt pijani, by choć by wstać, ruszyłem w drogę powrotną. Aha, zaiwaniłem wam sakiewki.

     

    Moja góra.

×
×
  • Utwórz nowe...