Skocz do zawartości

Lightning Energy

Brony
  • Zawartość

    801
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Lightning Energy

  1. Zszedłem ze swojego motoru i spojrzałem na swoją nową szkołę. Wiedziałem, że od teraz będę się tu uczył, chociaż w Adelaide miałem się i tak dobrze. Wyprowadzka sporo zmieniła, jednak nie przejmowałem się i wszedłem do środka. Idąc czytałem książkę, ale umiałem skoncentrować się jednocześnie na tym, gdzie idę.

  2. Imię: Damian

    Nazwisko: Black

    Wygląd: Prawie 2 metry wysokości, kwadratowa szczęka, białe, ułożone włosy, niebieski oczy, nosi rogowe okulary.

    Charakter pierwszej osoby: Samotnik, oczytany, zawsze stroni od ludzi, ma dobre maniery, miewa napady depresji, ale rzadko

    Charakter drugiej osoby: Rockman, uwielbia taniec Breakdance, czasami też Metal, na imprezach podrywacz, zna się na rwaniu dziewczyn

  3. Obudziłem się w jakiejś klatce. Nie wiedziałem gdzie jestem, więc usiadłem i patrzyłem na pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Wyglądało jak jakieś laboratorium. Metalowe drzwi otworzyły się i wszedł przez nie... on.

    -Nareszcie się obudziłeś, Zac.- powiedział wysoki, niewiele niższy ode mnie, blondyn o uśmiechu świra.

    -Dimon! A więc nadal polujesz na mnie łapserdaku jeden?!- warknąłem do mojego wroga. Znałem go dobrze, bo od dawna chciał poznać sekret likantropii (wilkołaczyzmu).

    -A jakże, zaraz się dowiem, co jest z tobą, wilku.- powoli zbliżał się ze strzykawką i skalpelem. Jednak skupiłem całą siłę w ramionach i rozwarłem kraty. Dimon próbował mnie uśpić, jednak tylko go ogłuszyłem i uciekłem z pomieszczenia.

    (skrócę ucieczkę z laboratorium)

    Wróciłem do domu poobijany i pokryty ranami. Wziąłem środek odkażający i odkaziłem rany, a następnie zabandażowałem. Położyłem się na kanapie i odpoczywałem.

    (sorki, że tak długo, ale brak czasu i weny)

  4. (a żaden Gandalf :P)

    Obudziłem się przed wielkim zamkiem sięgającym niemal sklepienia, którego nie było. W Niebycie w końcu nie ma sklepienia lub podłoża. Wszedłem powoli do środka razem z Acro. Po przebyciu kilku pięter dostaliśmy się do wielkiej sali na środku której stał duży tron z młodo wyglądającym mężczyzną. Widząc nas, wstał i uśmiechnął się.

    -Austin, Acro, jak miło was widzieć. Minęło 700 lat od ostatniego spotkania.

    -Dokładniej to 999, ale kto by tam liczył, Dimendionie.- odpowiedziałem z uśmiechem. W Niebycie czas leciał szybciej, więc 7 lat, to tu 700 lat.

    -Co was do mnie sprowadza?

    -Chcieliśmy tylko pogadać i zobaczyć starego przyjaciela.- powiedział Acro.

    -Świetnie, władca Niebytu jest raczej samotny z reguły. Chodźmy do biblioteki.

    Poszliśmy za Dimendionem do biblioteki i wdaliśmy się w rozmowę. Zastanawiałem się jednak, czy ktoś zauważył moje zniknięcie.

  5. Siedziałem w pokoju i myślałem sobie. Moja córka spała, więc mogłem mieć czas dla siebie.

    -Nudno jest jakoś.- mruknął Acro.

    -Nie przeszkadzaj mi.- powiedziałem.

    -W czym? Nic przecież nie robisz.

    -Teraz myślę.

    -Mhm. Słuchaj, jesteś pewien, że zamierzasz wykorzystać TO?

    -Nie ja, tylko Michael i to po mojej śmierci, jeśli taka będzie przed moją zmianą w kucyka.

    -Ale wiesz przecież, że konsekwencje mogą być duże.

    -A wolisz siedzieć w pustce na wieki? Nawet jeśli umrę, to TO na pewno cie uwolni.

    -I co ja będę robił sam bez ciebie?

    -Nie wiem, zresztą lepsze chyba to od gnicia po wsze czasy w pustce.

    -Taaak, a wiesz co? Może odwiedzimy naszego przyjaciela, co ty na to?

    -Dobry pomysł.

    Wziąłem kredę którą miałem w kurtce i zacząłem rysować symbole na podłodze i pisać nieznanym ludziom pismem. Zacząłem mówić inkanteację po łacińsku.

    -Aperite portas oblivionis mihi praestare potestis aperiret. Voco, voco.

    Następnie zniknąłem w białym świetle i małym wystrzale.

  6. Wszedłem do swojego pokoju i usiadłem na łóżku. Lily natychmiast rzuciła mi się na szyję i przytuliła.

    -Tatusiu! Myślałam, że coś ci się stało! Lekarze mówili, że miałaś atak jakiś!

    -Spokojnie kochanie, nic mi nie jest. Nie opuszczę cię nigdy.

    -Obiecujesz?

    -Tak.- przytuliłem córkę do piersi.

    -Urocze.- powiedział Acro.

    -Kto to jest, tato?- spytała Lily przestraszona.

    -Mój przyjaciel, skarbie. Nie bój się.- szepnąłem.

    -Jak ja chciałbym mieć takie szczęście, jak ty.- powiedział Acro.

    -Zazdrościsz mi, co?

    -I to bardzo.

    -Nie przejmuj się. Znajdę sposób, żeby cię sprowadzić do materialnego świata. Jeśli zmienię się akurat w jednorożca.

    -No to trzymam kciuki. choć teoretycznie nie mam palców.

    Zaśmiałem się na ten żart. Acro czasem umiał mnie rozbawić.

  7. Biegłem sobie przez las z wilczą prędkością. Księżyc nie zakrył się całkowicie, więc nadal mnie nęcił. Wbiegłem na wysokie wzgórze i zawyłem swym wilczym skowytem. Odpowiedziało mi wycie mojej watahy. Uśmiechnąłem się, co prawda przywykłem do samotności, ale wilki były moją rodziną. Wśród nich czułem się taki... wolny. Byłem sobą.

  8. Wstałem z łóżka i wyszedłem z lecznicy. Acro szedł obok mnie będąc pół przejrzystym.

    -Mam nadzieję, że lepiej się czujesz. Nie chcę, byś umarł tak prędko.- powiedział.

    -O mnie się nie martw, lepiej mi już jest.- odpowiedziałem. Patrzyłem, czy nikt gdzieś nie idzie, wolałem utrzymać istnienie Acro w tajemnicy.

  9. (sory że tak późno, w tygodniu chodzę do gimby i później wracam)

    Wszedłem do bloku mieszkalnego i szukałem mieszkania mojej młodszej siostry. Znalazłem je i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi blond włosa 21 letnia dziewczyna o jasnej cerze.

    -Bracik!- zawołała i przytuliła się.

    -Cześć Lindsey. Co u ciebie słychać?

    -A dobrze, wejdź do środka, pogadamy, bo długo się nie widzieliśmy.

    Wszedłem do przytulnego mieszkania i usiadłem na sofie. Zaczęliśmy luźną pogawędkę.

    -Ładnie wyłeś ostatniej pełni.

    -A skąd wiesz, że to ja?

    -Ja zawsze poznam twój głos, nawet wilczy skowyt.

    -Ha. No raczej. Szkoda, że rodzice nie zaakceptowali mej przemiany.

    -Tak, rozdzielili nas od siebie tylko dlatego, że jesteś inny.

    -Nie mówmy o tym, okej?

  10. -To śmieszne, im dłużej jestem w POZ, tym mniej go rozumiem.- powiedziałem do Acro.

    -Życie jest jak rzeka, raz porywista, raz spokojna.

    -Heh, poeta z ciebie.

    -Nie poeta, a raczej człowiekiem patrzącym na świat z innego punktu widzenia.

    -Tak tak. Dziwnego punktu, jak przez pryzmat.

    -O, dokładnie tak.

    -Serio?

    -Serio.

×
×
  • Utwórz nowe...