Skocz do zawartości

Omega

Brony
  • Zawartość

    1820
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Omega

  1. Omega

    3D Pony Creator

    Działa To jest super. Czekam z niecierpliwością na ukończenie projektu.
  2. tak długo jesteś Bronym/Pegasis?
  3. cztery Jak ja nie cierpię niemieckiego...
  4. Witajcie na zapisach do Maniego, czyli mnie. Nowego Mistrza Gry. W tym temacie piszecie podania do poszczególnych gier. Więc może coś o podaniach? Wszyscy wiedzą jak wygląda podanie do gry więc nie będę się o tym rozpisywał. Ważne jest jednak to, że historie waszych postaci mają być spójne i klarowne. Nie muszą być długie, ale powinny zawierać najważniejsze informacje o waszej postaci. Jeśli będziecie chcieli wprowadzenia jakichś zmian, albo po prostu popsioczyć na mnie piszcie na PW A teraz podania do światów, które będę prowadził. Z czasem mogę wprowadzić jakiś nowy ale na razie tego nie przewiduję: Equestria Warhammer Fantasy Elder Scrolls F.E.A.R. Dragon Age Pieśń Lodu i Ognia Gothic Świat gracza - Gracz podaje mi ogólny obrys świata a ja tworzę resztę. Multisesje będę ogłaszał z dość dużym wyprzedzeniem (o ile takowe będą). A teraz najważniejsze karty postaci! Możecie je wysyłać już teraz, ale zacznę je sprawdzać dopiero w poniedziałek. Powodzenia. Niech Luna będzie z wami
  5. tak masz już plany na wakacje?
  6. Omega

    Snowdrop

    http://www.youtube.com/watch?v=2UPhr0NpMtU Trzymajcie. Bardzo mi się spodobało...
  7. Dziesięć, i pytanie Jaka jest twoja ulubiona postać w MLP?
  8. Omega

    Tulpa

    Bardzo możliwe. Ja też tak miałem. Wyobrażałem sobie Sophie jako białego kucyka z niebieską grzywą, ale w nocy gdy zasnąłem byłem w wonderlandzie i mignęła mi przez chwilę przed oczami. Tylko, że wyglądała jak Luna Od tamtej pory właśnie tak ją sobie wyobrażam
  9. Omega

    Tulpa

    Twoja przynajmniej pokazuje ci się w wonderlandzie. Ja swojej nie widzę, chyba że sobie to wyobrażę. A to przecież oszustwo
  10. Omega

    Tulpa

    Sam jeszcze nie za bardzo umiem działać w moim wonderlandzie, ale z tego co czytałem tulpa może sama zmieniać wonderland. Może znalazła jakieś twoje wspomnienia i sama je z wizualizowała? Albo po prostu wymyśliła.
  11. Ciemnośc.. Dla mnie? Tam dopiero mogę błyszczeć.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [6 więcej]
    2. Moon Slash

      Moon Slash

      Ta mój brat bliźniak. :D

    3. BanditGC

      BanditGC

      trzecia ręka... hmm czy czasem nie byłeś w czarnobylu w 86?

    4. Alder

      Alder

      86...chyba p.n.e to były czasy ahhh!...brat bliźniak? nie gadaj! a może on to ty a ty to on a my to oni?

  12. Omega

    Tulpa

    Może jest ci wdzięczny, że wreszcie może wyjść z pokoju?
  13. Omega

    Nabór na MG

    Widzę tu niesamowitą konkurencję ^^ Zastanawiałem się czy nie pisać jakichś fanficów ale puki co książka sama się nie napiszę. Mam pytanie, czy ktoś jeszcze tu pisze książkę? Chętnie powymieniałbym się z kimś doświadczeniami Whyyyy ;_;
  14. Omega

    Tulpa

    uuu mały Discordo-smok ^^ Miałem dzisiaj ciekawą sytuację. Przyzwyczaiłem się już do ciągłego uczucia lekkiego nacisku na czaszkę odkąd postanowiłem stworzyć Sophi, ale na teście z fizyki kiedy postanowiłem ściągnąć od kolegi poczułem ostry krótki ból głowy i coś jakby uczucie dezaprobaty. Sophie chyba się nie spodobało, że ściągam
  15. Omega

    Nabór na MG

    Dora, oto moje podanie. W RPG siedzę od dobrych 8 lat. Ukończyłem wiele solowych i kilka multi. Ale nie grałem jako MG. Jakie inne realia? - Gothic - Wiedźmin - The elder scrolls Morrovind, Oblivion, Skyrim - Dragon Age - Risen - Assassin's Creed I kilka innych. Dlaczego ja? Bo mam czas i pomysły. No i oczywiście dlatego, że uwielbiam RPG. Wady i zalety? Z - jestem cierpliwy i otwarty na wszelkie propozycje. Z - mam mnóstwo pomysłów W - czasami mogę być upierdliwy jeśli chodzi o jakieś mniej ważne szczegóły A teraz własne opowiadanie. Piszę książkę, więc nie ma problemu Pierwszego trupa znalazł jakoś pod wieczór. Widok zabitych prawie nigdy nie robił na nim wrażenia, zazwyczaj przechodził koło nich obojętnie, zbyt często je oglądał. Tym razem jednak nie mógł pozostać nieczuły na to, co widział. Chłopak miał jakieś czternaście lat; leżał na brzuchu twarzą w błocie. Wyglądało na to, że uciekał, ale za wolno. Strzała trafiła go w serce, tuż pod łopatką. Na cesarskiej drodze bardzo rzadko dochodziło do czegoś takiego - patrole legionu zazwyczaj wyłapywały wszelkich bandytów na drogach. Ruszył w dalszą drogę, czujnie obserwując otoczenie. Dżungla, przez którą przebiegała droga, przez swoją wielkość wydawała się przytłaczająca. Tam każdy prześwit, każdy promyk światła przepuszczony przez konary i liściaste gałęzie wielkich sekwoi wykorzystywany był natychmiast przez dziesiątki najróżniejszych rodzajów roślin, których nazw nie znał. Puszcza nie była cicha, żyła własnym życiem. Bzyczały owady, pod poszyciem szeleściły jaszczurki, pająki przemykały po tysiącu lśniących pajęczyn, a ptaki śpiewały. Markus nie dał się jednak zwieść. Wiedział, że musi uważać. Pamiętał o chłopaku na drodze. Nie zamierzał podzielić jego losu. Szedł dalej; ostrożnie, ale szybko. Ślady chłopaka były świeże. Liczył, że ktokolwiek go trafił, zdobył już to, co chciał i odszedł. Mylił się. Tym razem znalazł cały wóz, roztrzaskany i wybebeszony w poszukiwaniu kosztowności. Tak, pomyślał, to robota bandytów. Markus podjechał bliżej by się przyjrzeć, zsiadł i rozpoczął oględziny. Wóz niewątpliwie służył do przewozu ludzi. Wszędzie w środku walały się puste tobołki, a ławki rozbito w poszukiwaniu tajnych skrytek. Markus przyjrzał się ziemi koło wozu; były na niej ślady krwi. Świeżej krwi. Nie zdążyła jeszcze zastygnąć. Przeszukiwał wóz dalej, gdy nagle coś usłyszał, szelest, niemal niesłyszalny, ale jednak. Markus zaczął wstawać, powoli wyciągając przygotowane w pogotowiu noże. Zakrzywione ostrza z hartowanej stali ząbkowane przy zaokrągleniach, z granitowymi rękojeściami prezentowały się doprawdy imponująco. Trzymał je w walce; gotów, by zabić w godzinie próby. Przyczaił się, niczym puma gotowa do skoku na swoją zdobycz. – Na twoim miejscu bym się nie ruszał! – usłyszał przenikliwy, wibrujący krzyk. Markus odwrócił się w kierunku dźwięku. Z lasu po jego lewej stronie wyszedł mężczyzna w sile wieku, łysy, o nienaturalnie jasnych, błękitnych oczach. Z głębi zaczęli wychodzić inni bandyci; naliczył pięciu, wszyscy celowali do niego z łuków. Wsadził ostrza z powrotem do pochew. Już wiedział, że nie miał szans uniknąć wszystkich strzał. – Proszę, proszę… nareszcie jakiś rozsądny człowiek. No, przynajmniej rozsądniejszy niż tamten chłopak – powiedział mężczyzna. – Głupiec… myślał, że zdoła uciec! Markus wpatrywał się w mężczyznę badawczo, oceniając go. Pomimo uśmieszku, w jego oczach była nerwowość a ręce mu drżały. To zwykły tchórz, pomyślał, gdy przyjdzie co do czego, nie będzie stanowił zagrożenia. – A teraz posłuchaj – zaczął mężczyzna – nazywam się Drax i od tej pory jesteś moim więźniem. Nie sprawiaj kłopotów, a na pewno się dogadamy. Gdy to mówił, dwóch jego ludzi podeszło do Markusa, żeby związać mu ręce. Przyjrzał im się; wytarte cesarskie mundury i kroki stawiane w równym rytmie. Bez wątpienia byli to dezerterzy. Szybko związali mu ręce, zabrali broń i przyprowadzili przed Draxa. – Słuchaj, lepiej zabij mnie od razu – rzucił niedbale Markus – nie ryzykuj, że wyślę cię tam, gdzie tego chłopaka. Ja bym cię zabił. Drax walnął go w splot słoneczny sprawiając, że zrobiło mu się ciemno przed oczami. – Nie pozwalaj sobie – pisnął zdenerwowany Drax – źle się to dla Ciebie skończy! Gdy mógł już stanąć o własnych siłach, poprowadzili go przez las do swojego obozu. Okazał się sporej wielkości jaskinią ze sporą ilością klatek i więźniów. Wrzucili go do osobnej celi, zamknęli drzwi i przekręcili klucz. Markus rozejrzał się w poszukiwaniu ewentualnych możliwości ucieczki. Kraty były żelazne, a zamek mocny, nie było mowy o jego otwarciu. Nagle spostrzegł ruch w celi obok, więc odwrócił się, by się lepiej przyjrzeć. W drugiej klatce siedziała na oko piętnastoletnia dziewczyna o ciemnej barwie skóry i wystraszonych, żółtych oczach. Miała na sobie dziwny strój z pozszywanych kawałków skóry, piór i złotych obręczy. Związali jej ręce tak, że ledwo mogła coś chwytać, co wydawało mu się dziwne. – Widziałam, jak cię tu prowadzili – zaczęła strachliwie. – Ciebie też chcą sprzedać? – Nie dadzą za mnie wiele – odpowiedział. – Za dużo byłoby ze mną kłopotu. – Mam na imię Lea, pochodzę z plemienia Sabrae – powiedziała. - A Ty? – Markus – odpowiedział krótko. – Też próbowałam się stąd wydostać… – zaczęła. – Ale mi się nie udało, innym zresztą też. – Spróbuję i ja – odpowiedział. – Kiedy przyjdzie strażnik? – Powinien tu być za kilka minut – odpowiedziała ostrożnie. – Markus, co chcesz zrobić? – Zaraz wszystko ci wyjaśnię – odpowiedział z lekkim uśmiechem i zaczął wyjaśniać swój plan. Strażnik faktycznie przyszedł kilka minut później. Gwizdał wesołą melodyjkę, gapiąc się na więźniów. Markus zauważył na jego pasku pęk kluczy. Idealnie, pomyślał. Poza kluczami miał przy pasie również jego ostrza. Okradanie mnie nigdy nie jest mądre, pomyślał. – Hej, ty! – zawołał strażnika. – Kiedy podacie coś do jedzenia? – Zamknij mordę! – odpowiedział strażnik podchodząc – Dostaniesz żreć, kiedy ja tak powiem! – Po co się denerwować? – zapytał. – Coś ci powiem, ty… - zaczął, ale w tym samym momencie usłyszeli jakiś odgłos z korytarza. Strażnik odwrócił się w kierunku źródła dźwięku i to był jego ostatni ruch. Markus sięgnął przez kraty i skręcił mu kark jednym, płynnym ruchem. Nie puszczając jego głowy, osunął ciało na ziemię, a potem zabrał klucze i swoją broń. – Udało ci się! – sapnęła zdumiona Lea. – Nie sądziłam, że zdołasz to zrobić. Markus otworzył obie cele – swoją oraz Lei. Przeciął jej więzy i wcisnął jej w ręce pęk kluczy. – Uwolnij resztę – powiedział, odchodząc – spotkamy się przy wyjściu. Nie czekając na odpowiedź, ruszył pędem przed siebie. Starał się poruszać bezszelestnie; każdy odgłos mógł zaalarmować strażników. Przechodząc przez korytarz, zauważył u dołu główną część groty. Było tam wielkie ognisko, nad którym bandyci piekli jakiegoś dzika. Dookoła siedziała reszta bandy, naliczył ich dwunastu. U szczytu ogniska podstawiono prowizoryczny tron, na którym siedział Drax, oblizując ręce po posiłku. Mówiłem Ci, żebyś mnie zabił, pomyślał. Teraz ja zabiję Ciebie. Ruszył dalej. Po jakichś stu metrach zobaczył strażnika idącego w jego stronę. Schował się we wnęce i wyciągnął broń. Kiedy strażnik go minął, Markus zaszedł go od tyłu i wbił jedno ostrze w ramię i odciągnął do siebie, w oczach strażnika zobaczył niedowierzanie i czysty zwierzęcy strach, nikt nie chce umierać, pomyślał ale wszyscy muszą. Zakończył życie strażnika jednym płynnym cięciem przez klatkę piersiową. Ruszył dalej, zostało jeszcze jedenastu. Gdy był już przed wejściem do głównej groty usłyszał krzyki. Pewnie Lea uwolniła pozostałych więźniów. Chwile potem okazało się, że miał rację, jakieś dwa tuziny ludzi wybiegło z drugiej groty szarżując na swych niedoszłych oprawców. Bandyci byli tak oszołomieni, że dwóch pierwszych zginęło bez walki z oczami zastygłymi w wiecznym zdumieniu. Pozostali jednak już chwytali za broń, zauważając że ich przeciwnik był uzbrojony tylko w drągi i kamienie. Mimo tego wydawało się, że to uciekinierzy mają przewagę. Dotychczas żerowali na zwykłych cywilach, słabych i bezbronnych. Ale teraz posiłek sam ma zęby, pomyślał nie bez satysfakcji. Nagle jaskinię wypełniło białe światło i dało się słyszeć huk. Mieli czarodzieja! Nie różnił się niczym od reszty bandytów, poza tym że stał teraz ciskając wszędzie błyskawicami. Markus wybiegł ze swojej kryjówki mając nadzieję, że mag go nie zauważy i będzie mógł załatwić go szybko. I tak było, przeciwnik niczego się nie spodziewał, pewnie nawet nie wiedział kiedy umarł. Nagle usłyszał za sobą jęk, odwrócił się szybko gotów sparować cios. Za nim stał bandyta, który najwyraźniej chciał go zabić ciosem od góry i przeciąć go na pół. Ale z jakiegoś powodu stał tylko wykrzywiając twarz. Nagle osunął się na ziemie, a za nim stała Marigan z szeroko rozwartymi przerażonymi oczami z zakrwawionym sztyletem w ręku. – Markus, ja… - zaczęła. – Spokojnie mała – powiedział – Dobrze, że to zrobiłaś. Była roztrzęsiona i przerażona tym co zrobiła, więc Markus kazał jej ukryć się za najbliższym głazem, a sam pobiegł w stronę walki. Ludzie Draxa pozabijali resztę uciekinierów, ale zastało ich tylko trzech. Nie powinni stanowić wyzwania, są wyczerpani. Markus chwycił pewniej ostrza i podszedł do nich. Widać, że znali się na swojej robocie, postanowili go okrążyć. Ten manewr miał na celu zaatakowanie przeciwnika od tyłu podczas gdy on atakował wroga przed sobą. Markus skoczył na tego przed sobą, licząc że tamten popełni błąd. Popełnił, najwyraźniej uznał go za idiotę i postanowił nabić go na sztych. Odwrócił się, przepuszczając ostrze po swoich plecach. Ciął w gardło własnym nożem, zanim tamten zdążył zrozumieć że popełnił błąd. Zostało dwóch. Jego przeciwnicy postanowili się do niego przybliżyć, tak by nie mógł zrobić żadnego manewru. Spojrzał w oczy temu z przodu, ogień walki się w nim wypalił, śmierć towarzyszy podkopała jego pewność siebie. Czyli zaatakuje ten z tyłu? Markus kucnął. Usłyszał świst nad głową i nagle jego przeciwnik złapał się za rozpłatane gardło. Jego towarzysz zaklął i odwrócił się w kierunku Markusa, w jego oczach wyczytał nienawiść. Z głośnym krzykiem zaczął uderzać go mieczem, bez żadnej techniki, liczyło się tylko żeby zginął. Kolejny błąd, przeciwnik zaczął sapać, a jego ciosy stawały się wolniejsze. Markus wykorzystał tą sytuację, wytrącił bandycie broń z ręki i kilkoma szybkimi cięciami zabił przeciwnika. Stał teraz na środku jaskini a wokół leżały trupy. Byłby z tego niezły obraz, pomyślał. Zaczął szukać Draxa, znalazł go jak czołgał się do wyjścia. Podszedł i kopnął go pod żebra, jęknął. – Nie zabijaj mnie… proszę – wyjęczał. – Dlaczego? – zapytał, kopiąc go ponownie – mówiłem ci, żebyś mnie zabił. Trzeba było posłuchać rady. Nie czekając na odpowiedź skręcił mu kark. Następnie wytarł ostrza o jego szaty i ruszył w kierunku wyjścia. – Markus…? – zawołała Lea. – Jestem mała, możesz już wyjść – odpowiedział. Wyszła zza kamienia rozglądając się po jaskini wybałuszonymi oczami. Markus zastanawiał się skąd ona się tu wzięła. Sabrae to nazwa jednego z dzikich plemion z Pradawnej Dżungli. Ale byli od niej oddaleni jakieś dwa dni drogi. Musiał się tego dowiedzieć. – Jak się tu znalazłaś? – zapytał. – Ci bandyci znaleźli mnie i moją przyjaciółkę Merę nad jeziorem na granicy dżungli – zaczęła niepewnie – Mera się opierała i jeden z bandytów ja.. ją uderzył i ona… - przerwała łkając. – Wystarczy – powiedział, wiedział już wszystko czego potrzebował. – Markus, pomożesz mi wrócić? – zapytała błagalnie. Markus milczał. Zmierzał na pustynię Assary w poszukiwaniu pracy, nie miał jednak żadnych innych zobowiązań. Z drugiej strony droga do dżungli mogło nie skończyć się dla niego szczęśliwie, tamtejsze plemiona nie cieszą się popularnością miejscowych. Jeszcze raz spojrzał na Leę. – Mógłbym – powiedział w końcu. – Dziękuję – odpowiedziała i przywarła do jego piersi. – Spokojnie, znasz drogę do domu? – Tak, mniej więcej – odpowiedziała po chwili wahania. – Więc prowadź. Gdy wyszli z jaskini było wczesne południe. Lea szła kilka kroków przed nim szukając drogi. Szło jej całkiem dobrze, choć czasami myliła kierunki i musieli nadkładać drogi. Przedzierali się przez chaszcze do późnego wieczoru, w końcu Markus uznał, że Lea dłużej niepociąganie i nakazał posuj. Lea przyniosła chrust a Markus rozpalił ogień. Podczas zbierania drewna dziewczyna znalazła trzy jaszczurki, przyniosła je pękając z dumy twierdząc, że będą mieli dziś ucztę. Faktycznie po upieczeniu jaszczurki były nawet znośne, smakowały trochę jak kurczak. Po kolacji Lea wyciągnęła flet, jedną z niewielu rzeczy które udało jej się odzyskać, i zaczęła grać jakąś plemienną melodię. Markus nigdy nie słyszał podobnej, słyszał wielu bardów ale nigdy nie słyszał takiej melodii. Bardzo mu się spodobała, ale nie powiedział tego. Krótko potem dziewczyna zasnęła, a wkrótce potem on. Następnego dnia znowu przedzierali się przez dżunglę, z tą różnicą, że Lea twierdziła, że już niedaleko. Zbliżali się do terytoriów jej plemienia. – Nie mogę się doczekać by opowiedzieć o wszystkim siostrą – powiedziała wesoło przeskakując kałużę. – Masz rodzeństwo – zapytał. – Aha, dwie siostry i brata – odpowiedziała – Ja i Ivy szkolimy się na szamanki. Starszy Ungate mówi, że mam potencjał, ale za często chodzę z głową w chmurach. Nawijała tak jeszcze przez długie godziny, opowiadając o swojej rodzinie i klanie. Koło południa Markusowi zdawało się, że usłyszał jakiś szmer. – Lea, cicho – szepnął chwytając ją za ramie i kładąc palec na usta. Była zdziwiona ale bez szemrania wykonała polecenie. Okazało się, że miał rację, ponieważ szelesty stały się wyraźniejsze a z krzaków po prawej i lewej stronie wybiegło około dziesięciu ludzi o ciemnej karnacji z dziwnymi tatuażami i ubraniami podobnymi do tych które nosiła Lea. Wreszcie dotarliśmy, pomyślał ciekawe co będzie dalej. – Stój przybyszu – powiedział jeden z nich – wkraczasz na tereny… Lea? Czy to ty? – przerwał oszołomiony. – Benu? – zapytała dziewczyna – To ty? Rzuciła się mu na ręce śmiejąc się. Tamten także się śmiał, lecz zaraz spoważniał gdy przypomniał sobie o jego obecności. – Szukamy cię od czterech dni. Co się z tobą działo? Kto to jest? – dopytywał się. – To długa historia Benu – odpowiedziała – A to jest Markus, uratował mi życie – powiedziała z naciskiem. Twarz Benu zmieniła się wtedy z podejrzliwej na smutną, a potem równie nagle znów zagościł na niej uśmiech. – Rozumiem – powiedział – dziękuje ci za odprowadzenie Lei. Choć z nami do obozu. Jej rodzina na pewno będzie chciała ci podziękować. Z jakiegoś powodu Markus miał złe przeczucia co do tego. Ale nie wiedział jak by zareagowali na odmowę, nie miał za wielu możliwości. – Prowadź – powiedział tylko. Po tych słowach Markus w towarzystwie jedenastu Sabrae ruszył głębiej w dżunglę. Wcale mu się to nie podobało. I późniejsze opowiadanie: Od dawna nie czuł takiego znużenia. Lares był członkiem załogi kapitana Desmonta od blisko trzech miesięcy. Przyciągnęły go tu obietnice bogactwa i przygód, lecz na razie siedział tylko na plaży w obozie, popijając rum. Laresa wciąż zdumiewała dokładność, z jaką kapitan wybrał miejsce na swoją siedzibę. Wyspa Cespar leżała nieopodal Assary, czyli największych szlaków handlowych znanego świata. Nie dość, że zatoka, w której się znajdowali była całkowicie niedostępna drogą lądową, miała setki ukrytych kryjówek i obfitowała w ryby, dzięki czemu nie groził im głód. Załoga kapitana Desmonta składała się z samych twardych i szorstkich ludzi, choć do przeciągnięcia ich na swoją stronę wystarczyło trochę dobrego rumu. Ostatnio jednak wszyscy byli wyjątkowo znudzeni. Kapitan od dwóch miesięcy nie chciał nigdzie wypływać i wszystko wskazywało na to, że trochę tu jeszcze posiedzą. Nie mając nic innego do roboty załoga zbijała bąki, wygrzewając się w palącym słońcu. Lares nie był wyjątkiem; akurat siedział na plaży, popijając ze swojej ostatniej butelki, kiedy usłyszał czyjeś kroki. To był Skip. Stary wyjadacz, a zarazem pierwszy kumpel w załodze. Miał może z czterdzieści lat, kilkudniowy zarost i opaskę na lewym oku. Lares nigdy się nie dowiedział, jak je stracił. – Dobra nowina, chłopcze! – zawołał. – Kapitan wreszcie poszedł po rozum do głowy. Niedługo wypływamy! Wiadomość była zaskakująca. Lares był doświadczonym żeglarzem i choć narzekał na brak zajęcia, perspektywa wypłynięcia w rejs na początku jesieni nie była zbyt zachęcająca. – Nie podoba mi się to – powiedział, szybko podnosząc się z piasku. – O tej porze roku na morzach szaleją straszliwe sztormy. – Aye, do tego powiadają, że jesienią „Syreny” budzą się ze snu… – odpowiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. – Nie dygaj, młody. Pływaliśmy już z kapitanem o tej porze roku. „Syrena” była okrętem, na którym pływali. Był to niemal stuwiosłowy okręt wykonany z ciemnego drewna. Dziób zdobiła piękna kobieta o obnażonych piersiach i rybim ogonie. – Syreny istnieją tylko w bajkach, Skip – powiedział. – A sztormy są prawdziwe. – Nie zrzędź – odburknął – mówiłem, że sobie poradzimy. Pakuj manatki, spotkamy się na pokładzie. Lares nie miał za wiele do wzięcia. Zajrzał do swoich manatków i wyciągnął stamtąd swój jedyny skarb – srebrny naszyjnik z szafirem. Jak zawsze, wraz z zachwytem pojawiły się wyrzuty sumienia. Sposób, w jaki go zdobył nie był zbyt etyczny, ale nic już nie mógł na to poradzić; stało się i już. Założył naszyjnik, po czym dziarsko ruszył w stronę statku. „Syrena” mogła pomieścić na pokładzie dwustu ludzi. Załoga liczyła zaledwie stu dwudziestu. Prawie wszyscy byli już na pokładzie, tylko nieliczni ładowali jeszcze zapasy do ładowni. Po godzinie byli już gotowi do wypłynięcia. Wypłynęli idealnie w południe. Życie na statku toczyło się jednostajnym rytmem; ruchu wioseł, szorowania pokładu czy siedzenia w bocianim gnieździe. Niektórzy woleli od tego grę w kości, które było ulubionym zajeciem Laresa. Jakby na przekór, nie napotkali żadnych sztormów. Dni były spokojne, więc mógł rozkoszować się morską bryzą i szumem fal. Jego miejsce było na morzu, teraz to wiedział. Dwunastego dnia rejsu nareszcie znalazła się okazja do zarobienia pieniędzy. Obserwator wypatrzył statek. Lares wychylił się przez reling by lepiej widzieć. Faktycznie – ku nim płynął statek. Wyglądał na Assaryjski galeon. Na pokładzie zaczęło się robić tłoczno. Kapitan obrał odpowiedni kurs, po czym ruszyli na spotkanie napotkanego statku. Członkowie załogi aż palili się do bitki. Stali niecierpliwie przy działach lub szykowali się do abordażu. Lares również wyciągnął swój miecz. Był podenerwowany. Nie było w tym jednak nic dziwnego. To miała być jego pierwsza morska bitwa. – Spięty, co? – zapytał pojednawczo Skip. – Trochę – zgodził się Lares, który z tego wszystkiego nie usłyszał kroków starego pirata. – Nie martw się… to normalne. Wszyscy tutaj mieli swój pierwszy raz – mówił. – Swoją drogą, trochę ci zazdroszczę. Pierwszy raz jest zawsze najbardziej... ekscytujący. Płynęli dalej w milczeniu. Gdy byli już niedaleko, wywiesili swoją flagę. Zdaje się, że kapitan galeonu nie spodziewał się ataku. Słyszał jego krzyki, unoszące się nad wodą. Ale to nie miało znaczenia; ich los był już przesądzony. Byli już zbyt blisko. I mieli przewagę liczebną. Lares jeszcze raz przyjrzał się statkowi. Był małym, zaledwie osiemdziesięciowiosłowym statkiem z jednym masztem. Na pokładzie majaczyły średniej wielkości katapulty; Lares wątpił, by mogły choćby drasnąć „Syrenę”. Assaryjski galeon próbował jeszcze szczęścia, starając się zwiększyć dzielącą ich odległość. Małe rozmiary i dwa maszty pozwalały im rozwinąć dużą prędkość. Ale oni mieli przewagę. Ich okręt miał stu wioślarzy, zaś galeon jedynie osiemdziesięciu. „Syrena” płynęła wartko, prosto na wrogi statek. Byli już tak blisko, że mogli zobaczyć twarze wrogiej załogi. Mieli ogorzałe twarze, a usta zaciśnięte; w ich oczach można było zobaczyć lęk. Lares wątpił jednak, że poddadzą się bez walki. Podpłynęli od sterburty. Poszczególni członkowie załogi załadowali już armaty; czekali tylko na rozkaz kapitana. Zdawało się, że upłynęła całą wieczność, nim kapitan postanowił się odezwać. – Ognia! – krzyknął krótko. Jego głos przeciął powietrze jak wystrzał. Powietrze wypełnił ogłuszający huk. Wszystkie działa od sterburty ożyły w jednej chwili, wypluwając z siebie żelazne kule. Pokład wrogiego galeonu zmienił się w piekło. Wszędzie latały belki i drzazgi, zewsząd dało się słyszeć okrzyki bólu. Właśnie w ten zamęt miał zaraz wskoczyć. Wiedział, co się zaraz stanie. Ale tylko na to czekał. Tymczasem członkowie załogi zaczęli rzucać bosaki w stronę wrogiego statku łącząc go z „Syreną”. Gdy to nastąpiło kapitan wydał rozkaz rozpoczęcia abordażu. Lares wskoczył na pokład w poszukiwaniu przeciwników. Choć mieli przewagę liczebną, wroga załoga walczyła gnana zrodzoną ze strachu desperacją. Chłopak uniknął ciosu tasakiem, który mógłby rozciąć go na pół, tnąc przeciwnika przez kark. Z boków pojawiło się dwóch innych; zabił jednego, a drugiego kopnął w brzuch, posyłając go na deski. Nagle przed nim wyrósł kolejny. Wielki, zwalisty marynarz miał pond dwa metry wzrostu. Był ponad dwa razy cięższy od Laresa i miał ramiona grubsze od jego nóg. W jego oczach było szaleństwo. Wrzeszcząc ochryple, wziął zamach wielkim, dwuręcznym mieczem. Lares odskoczył i wykonał kontrujące cięcie, ale przeciwnik był szybki i zręcznie odbił jego miecz. Lares ponownie odskoczył w tył, potykając się o leżącego trupa. Wylądował płasko na plecach w kałuży krwi. Wielkolud parsknął i uniósł miecz nad głowę. Kolejna seria wybuchów wstrząsnęła statkiem. W powietrze poszybowały drzazgi, kawałki lin i strzępy ciał. Fala uderzeniowa zwaliła z nóg walczących na pokładzie statku. Lares miał wrażenie, że bębenki w uszach zaraz mu popękają. Wielkolud zachwiał się nad nim… i spojrzał zaskoczony na swoją pierś. Spomiędzy żeber wystawał mu ociekający krwią armatni wycior. Marynarz runął na twarz. Lares odtoczył się na bok i poderwał na nogi, rozglądając się po pokładzie. Resztki wrogiej załogi rozpaczliwie broniły się w kilkuosobowych grupkach na całym pokładzie. Chwycił mocniej swoją szablę i ruszył pomóc chłopakom. Robota szła dość szybko. Marynarze już wcześniej byli przerażeni i nieliczni. Teraz wystarczyło tylko pozbyć się niedobitków. Po kilku minutach było po wszystkim. Zwłoki oddano morzu, a wybrani przez kapitana ludzie schodzili do ładowni wynieść wszystkie wartościowe przedmioty. – I jak twój pierwszy abordaż, chłopcze? – zapytał go Skip, gdy wycierał swój miecz. – Myślę, że dobrze – powiedział. – Przecież żyję. – Ano prawda – zgodził się – większość nie przeżywa swojego pierwszego abordażu. Masz szczęście. – Może i masz rację – odrzekł – ale teraz, zamiast szczęścia, wolałbym mieć przynajmniej beczkę rumu. Skip zaśmiał się na te słowa. – W takim razie zejdźmy do ładowni i zobaczmy, co uda nam się znaleźć – powiedział – mnie zresztą też potwornie chce się pić. Zaraz uschnę, o ile wcześniej nie padnę na nos. Mam dość na dziś… nie dla takiego starego wyjadacza jak ja zarzynać się na abordażach. Niech się młodzi wyszumią – to mówiąc, mrugnął znacząco do Laresa.
  16. Gratuluję tytułu Renegna Księżniczyki Luny ;)

  17. Omega

    Pomoże ktoś? :P

    Poda mi ktoś linka do pierwszego i drugiego sezonu z napisami? Tylko żeby było w HD...
×
×
  • Utwórz nowe...