Only God Forgives (Tylko Bóg Wybacza)
Muszę przyznać, że czekałem na ten film odkąd tylko o nim usłyszałem. "Duet Windig Refn-Gosling (Drive) znowu razem? Trzeba to zobaczyć!" - myślałem.
Oczekiwania były bardzo duże, a film okazał się... no, niestety.
Pierwsze 45 minut to prawdziwy, psychiczny wstrząs w stylu filmów Davida Lyncha. Sam sposób ukazania akcji przywodzi na myśl "Zagubioną Autostradę". Dramatyczny wstęp do filmu, psychodeliczne przedstawienie postaci i zaglądanie wgłąb psychiki głównego bohatera. Jednym słowem: Mistrzostwo.
Warstwie audiowizualnej nie mam nic do zarzucenia. Muzyka Cliffa Martineza idealnie wpasowuje się w klimat filmu, a zdjęcia Larry'ego Smitha przedstawiają świat filmu tak, jak powinien on wyglądać.
"Zaraz, zaraz, przecież na początku stwierdziłeś, że film zawiódł twoje oczekiwania. To, co opisujesz wygląda jak najlepszy film ostatnich 20 lat"
Zgadza się. Tak właśnie wygląda pierwsza połowa filmu - genialny popis sztuki filmowej. Niestety, wszystko zaczyna sypać się w drugiej połowie.
Od ok. 50 minuty film zaczął sprawiać wrażenie zupełnie nieprzemyślanego. O ile na początku "Only God Forgives" był znakomitym, dramatycznym thrillerem, to później cała magia znikła. Mamy strzelaniny, bijatyki, i powtarzalne sceny egzekucji, które nic nie wnoszą. Wszystko to jest bardzo chaotyczne i zupełnie niepoukładane. Trwa to tak do samego końca (który stara się trochę przywrócić nastrój pierwszej połowy, ale nie za bardzo to wychodzi), tragicznego bardziej, niż cała druga połowa.
Czuję, że zawodu i niesmaku po wyjściu z kina nie przebije żadna tegoroczna premiera.