Skocz do zawartości

Riddle

Brony
  • Zawartość

    512
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Riddle

  1. Urocza? Pomyślała, uśmiechając się do niego. Oj, jeszcze zobaczysz, co za niedługo powiesz o tej "ordynarności". Jednocześnie jednak klacz miała wrażenie, że mogło jednak szykować im się tu coś większego, niż po prostu jej starania o pójście z nim do łóżka. Ale jeśli ma do tego czegoś większego dojść... to niech i tak będzie. Jak na razie podobało jej się jego towarzystwo. Inna sprawa, ile by ten związek przetrwał... ale do tego klacz także już przywykła. — Wdzięczenie się do tych, co są obwieszeni złotem i klejnotami daje świetną okazję do sprawienia, by stali się... mniej obwieszeni. Ale szkoda marnować siły na jakichś grubych bogaczy, kiedy można umilić sobie czas wraz z księciem z bajki — odparła, uśmiechając się do niego miło. Miała też nadzieję, że nie odbierze negatywnie nazywania go księciem. Jakoś ciężko było jej uwierzyć, ze mógł w jakikolwiek inny sposób zdobyć jednocześnie skrzydła i róg. Ale jak już, to stawiała, iż oryginalnie był pegazem. Bo rogi... nawet, jeśli pękną, to nie świecą się cały czas w ten sposób.
  2. Szlag. Chociaż... może jeszcze da z nim sobie radę? Widocznie wolałby ją nieco bardziej poznać. Może to i lepiej? Może nawet się umówią, spotkają gdzieś przy świecach i czymś smacznym, a nieco później... och! No, ale na razie czeka ją jeszcze troszkę pracy. — Aż tak mi do tych spraw nie jest śpieszno — a przynajmniej zazwyczaj, dodała w myślach —ale miło by było być świadomą pańskiego ewentualnego zainteresowania, nim przejdziemy dalej. Może niekoniecznie zainteresowania tak bliskim spotkaniem, ale... ogólnie — powiedziała, spoglądając na niego zupełnie pogodnie oraz niewinnie, w taki też sposób się uśmiechając.
  3. No... czasami zdarzało jej się podglądać kucyki w trakcie... różnych sytuacji. Dobrze wiedzieć przynajmniej tyle, że choć jedna rzecz się nie zmienia. Ale co jej teraz po oglądaniu, kiedy ma szansę na takiego przystojniaka, a do tego jeszcze alikorna? Przez cały ten długi czas podróży na ciasnym statku ciężko o praktycznie jakąkolwiek "akcję", a że była klaczą z dość częstymi potrzebami oraz nie do końca przejętą cnotliwością, to korzystała z nadarzających się okazji, a takowa już od dłuższego czasu nie nadeszła... co nie oznaczało, że była desperatką. Ale akurat tego ogiera nie mogłaby się wstydzić, prawda? Tylko jak się za to zabrać? Co innego wykradnięcie jakiejś pannie młodego szlachcica, któremu rodzice każą wytrzymać do ślubu, a co innego zainteresowanie w podobny sposób kogoś doroślejszego, i to o takich korzeniach! — Nie wiem, jak długo "ciocia" — to słowo nieco przeciągnęła — pozwoli mi tu zostać. Mam jednak nadzieję, że starczy nam czasu na wszystko, co trzeba — powiedziała cicho. — Ale pytałam się, czy nadal będziesz próbował mnie naśladować — dodała, już nieco głośniej i bardziej figlarnie, wesoło się też do niego uśmiechając. Ciekawe, czy podobają mu się jej piegi...
  4. Chyba faktycznie nie chciał, aby zaczęto go tutaj inaczej postrzegać. To potrafiła zrozumieć. Miała tylko nadzieję, że konieczność tej przerwy nie zepsuła im nastroju, a jedynie uspokoił się w celu zachowania swojego obrazu pośród innych uczestników przyjęcia. W końcu chyba też musiał zdać sobie sprawę z tego, że każdy ich obserwuje, bo oglądał się za nią. — Oczywiście. Prowadź — odpowiedziała, przybierając równie spokojny, pogodny ton. — Mam nadzieję, że ogród nie jest daleko — dodała, uśmiechając się do niego lekko, ale już bardziej skromnie.
  5. Rosie przez chwilkę patrzyła się na niego nieco krzywo, jakby okazując lekkie zirytowanie, po czym spojrzała w podłogę i zaczęła z rozbawieniem chichotać. Może nieco przesadziła... albo po prostu ten ogier nie dawał się na takie tanie triki. Niemniej jednak... intrygować potrafił. Do tego stopnia, że Rosie niezmiernie ciekawiło, jak się to potoczy dalej. — Rozmawiać chociażby o takich cwaniakach, jak ty — powiedziała, wciąż rozbawiona, podnosząc na niego równie roześmiane oczka o złocistych tęczówkach. — Chyba że... wolisz mnie dalej naśladować? — zapytała, pokazując mu znowu bardziej sugestywny uśmiech. Ciekawe, jak to jest z alicornem...
  6. Klaczka uśmiechnęła się i popatrzyła na niego weselej. Może zrozumiał, że w tej chwili zależało jej teraz bardziej na rozmówcy, niż zdobywania informacji od każdego... bo przecież Chia nawet nie dała jej żadnego celu. Po prostu miała się przystosować. A spojrzenia wszystkich na sali jakoś jej zbytnio nie peszyły... no, może poza wzrokiem Chii, od którego chyba miały ją zaraz przejść ciarki. Wszak w Equestrii często oglądał się za nią niejeden ogier... chociaż z drugiej strony byli też zazwyczaj większymi desperatami, niż większość tych, których spotkała tutaj. Ale to może być też spowodowane tym, że są albo innej rasy i nie interesują ich kucykowe klacze... No albo są jak ten wygnany książę, po którym raczej ciężko jest nie oczekiwać wysokich standardów. — A ze mną o czym chciałbyś porozmawiać? — zapytała lekko uwodzicielskim tonem, nim zamrugała i przechyliła nieco główkę.
  7. Rose zrobiła przez chwilę kwaśną minkę, po czym jednak przyjęła bardziej obojętny wyraz twarzy, westchnęła i wzruszyła ramionami. — Już i tak wiedziałeś o tym, czym się zajmuje Chia. Gdybyś chciał, to mógłbyś wtopić nie tylko mnie, ale i wszystkie jej dziewczyny. I idzie mi dość kiepsko, ponieważ, uwierz lub nie, nie zostałam tutaj wysłana po to, aby kogokolwiek wypytywać. Po prostu zainteresował mnie alikorn niebędący księżniczką... czy tam księciem — "...a przy okazji pierwszy nie najgorzej wyglądający ogier, jakiego tu zobaczyłam", dodała w myślach — Czy wszyscy zawsze muszą tu rozmawiać o swoim lub czyimś biznesie? — burknęła wreszcie markotnie, z lekkim sfrustrowaniem.
  8. Rosie uśmiechnęła się, słysząc jego odpowiedź. — Ale ja... no... niezbyt znam się na walce i tego typu rzeczach. Lepiej się czuję działając cicho, poza czyjąkolwiek uwagą, i takie tam. A rabowanie statków brzmi jak coś całkiem przeciwnego. Myślisz, że znaleźliby tam dla mnie miejsce pomimo tego?
  9. — No bo... tak jest chyba mimo wszystko prościej. Nie muszę być nawet dziewczynką na "usługi", tylko po prostu zajmuję się tym jej zdobywaniem informacji, a kraść w sumie tak też można lepiej, bo od bogatszych, którym jest co zabierać. Ale... załogi pirackiej? W sensie, chodzi o tych w takich czapkach? Miałabym pływać, warczeć taką śmieszną gwarą i w ogóle? — zapytała, zaciekawiona, ale też pokazując niewinnym tonem głosu, że jej niewiedza nie była ironią. Większość życia spędziła dość daleko od wybrzeża, więc o piratach najwyżej czytała kilka lat temu w książkach i uważała to raczej za wytwór jakichś pisarzy. Znaczy, pewnie istnieli, jednak nie wydawało jej się aby wyglądali jakkolwiek podobnie do książek.
  10. Rosie jak gdyby nigdy nic podniosła wzrok, z twarzą nie pokazującą choćby jednej łezki, po czym zamrugała parę razy, a dalej westchnęła. — Ta... nie jest moją ciotką. A ja jestem "z zawodu" złodziejką. Tyle że... wiesz, kosztowności. Zazwyczaj moja praca nie polega na gadaniu aż tyle. A jestem tutaj, bo, jak mówiłam, jakiś bogaty buc zmobilizował całą straż miejską, aby mnie złapać, po czym sprzedał mnie do tutejszego burdelu, ale Chia stwierdziła, że można lepiej wykorzystać moje talenty. Bo sama sobie najpewniej i tak nie poradzę, jak to każdy próbuje mi tu wmówić — ostatnie zdanie wymówiła prawie wręcz nadąsana, ze zmarszczonymi brwiami i nieco zagniewanym spojrzeniem patrząc gdzieś w dal. W sumie to były ogiery lubiące, gdy klacz się złości, ale nigdy tego nie rozumiała. Nie robiła tego jednak celowo. Po prostu... była pewna, że dałaby sobie jakoś radę!
  11. Klacz zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego w wyraźnym zmartwieniu. — Ciocia Chia mnie do ciebie nie wysłała. Po prostu pozwoliła mi chodzić z Doni, która zaś chciała mnie tutaj trochę zapoznać, ale... przepraszam... że tak to wygląda... — mówiła głosem niemalże na skraju płaczu, a do tego coraz ciszej, aż wreszcie ostatnich parę słów niemalże wymruczała.
  12. Rosie uśmiechnęła się ciepło do rozmówcy, jednocześnie wpatrując się w niego swoimi złocistymi, wręcz wesoło iskrzącymi oczami, zupełnie niezrażona jego wyrazem twarzy. Wydawał się całkiem miłą osobą! — Dziękuję! — odparła na komplement, teraz już całkiem śmiało i wesoło. — Przybyłam całkiem niedawno. Dzień, może dwa. A na to przyjęcie przyszłam z ciocią Chią. Chciała mnie... wprowadzić w całe to "wytrawne" życie wyższych sfer tego miejsca.
  13. Rosie uniosła główkę, spoglądając na alicorna, po czym uśmiechnęła się do niego miło. Nawet jeżeli tylko udawał uprzejmość... to i tak czuła się przez to miło. — No... chciałam tu wyruszyć — zaczęła, już nieco śmielej. Najchętniej po prostu by mu powiedziała, co tu tak naprawdę robi, ale lepiej będzie jeżeli każdemu, kogo spotka, opowie jedną wersję, a coś podobnego przekazała już o sobie tej całej Doni. — Ale też... tak trochę... wiesz... ukradłam komuś coś kosztownego, ale okazało się, że był na tyle wpływowy, aby mnie w końcu złapać. No i... zesłano mnie tutaj.
  14. Rosie otworzyła szeroko oczy, przyglądając się z bliska tajemniczemu ogierowi. Popękany, słabo wykształcony róg... czyżby Luna przespała się z pegazem? To by mogło wyjaśniać, dlaczego tak właśnie wygląda. Chociaż kto tak naprawdę by to wiedział? Nie studiowała przecież metod rozmnażania się alicornów. — Chyba... chyba jest — mruknęła cicho, spuszczając też nieśmiało głowę. — Przepraszam, jeżeli panu przeszkadzam... — dodała po chwil, unosząc lekko i nerwowo kopytko, jakby z zamiarem cofnięcia się.
  15. — No... zawsze myślałam, że jedyne alicorny to księżniczki... — przyznała, nie ukrywając w głosie zdziwienia. — Myślisz, że byłby trochę jak one? Bo słyszałam, że spotkanie jednej z nich jest naprawdę niewiarygodnym przeżyciem — dodała, po czym przez chwilę się zamyśliła. — Chyba... chyba możemy podejść — powiedziała w końcu, z pewną nieśmiałą niepewnością w głosie. Trochę... bała się tego, jaki może być. Że, na przykład, nie lubi wspominania o swojej przeszłości, czy też o rasie, a chyba właśnie to najbardziej ją teraz ciekawiło!
  16. Na cnotę już u mnie trochę za późno, pomyślała sobie Rosie, kręcąc głową. Chyba troszeczkę ją przyłapano. Chociaż z drugiej strony.. może ktoś polubiłby to jeszcze bardziej? Taka tajemnicza, skrywana część charakteru, czy też drugie dno. Coś takiego. — N-nie. Myślałam raczej o takim... marzeniu, które się jeszcze zjawi. Ale ten jest... — przyjrzała się mu, łapiąc kieliszek lewitacją. Jakieś wino, czy szampan? Mniejsza z tym. Chia kazała nie pić, a Rose nigdy na tym jakoś nie zależało. Zwłaszcza, że kraść pod wpływem... nie było najprościej. — No, nie wydaje się zły. Ale za to wygląda na chyba już troszkę zajętego — powiedziała.
  17. — C-co? — mruknęła cicho Rose, gdy tylko usłyszała komentarz ogiera, brzmiąc zupełnie tak, jakby nie wiedziała o co chodzi. Oczywiście, nie było to prawdą. I właśnie dlatego zazwyczaj nosiła płaszcz. Takie kuce ją już po prostu męczyły, zwłaszcza że zazwyczaj interesowali się nią tacy, jak ten Broccoli: grubi, głupi i o rozdmuchanym ego. Zaś gdy została pociągnięta, wydała z siebie ciche "Och?", po czym rozejrzała się, jakby skołowana, dalej zaś wodząc złocistymi oczkami po salonie podczas gdy gryfka i kuc rozmawiali. Wreszcie, gdy się z nią pożegnał, nieśmiało spojrzała na niego, przechylając nawet lekko główkę. — Dlaczego ci ładni nigdy nie podchodzą sami z siebie, jak on... — powiedziała z cichym westchnięciem. — I w zasadzie nie. Ciocia mówi, że tak nie wypada — odpowiedziała, tuż po czym zauważyła znów tego tajemniczego ogiera. Na szczęście przypomniała sobie przestrogę Roo, aby sie nie gapić, więc wlepiła prędko wzrok w podłogę, jak nieśmiałą dziewczynka, którą udawała. Nadal jednak trapił ją ten kuc. Kto to w ogóle był?
  18. Rose popatrzyła na kuca z zaciekawieniem, podobnie też wysłuchując ich krótkiej wymiany zdań. Gdy zaś usłyszała swoje imię, to stanęła trochę bardziej wyprostowana. Zaśmiała się też z jej "krzyżówek genealogicznych", po czym zwróciła uwagę na kuca. Markiz, co? Wyglądał tak, że zbierało się jej chyba na zwrócenie obiadu, albo też na próbę zgarnięcia od niego czegoś ładnego i drogiego. Nie wiedziała, na które miała bardziej ochotę, ale nie zamierzała teraz ryzykować reputacji Chii, ani też popadać od razu w niesławę, więc powstrzymała oba uczucia. — Dz-dziękuję — powiedziała cicho, następnie się uśmiechając, spoglądając w bok i chowając pyszczek za kopytkiem. Może jeszcze rumieniec? ...nie, raczej przed kimś takim nie da rady się na to wysilić.
  19. Rosie zaśmiała się cicho, słysząc wywody gryficy. Doni, tak jej było? Cóż, na pewno wydawała się całkiem przyjemna, choć może tylko ciut zbyt gadatliwa. Ale skoro Rose miała siedzieć cicho i udawać nieśmiałą, to zapewne dobrze będą się uzupełniać. Zaś na spojrzenie Chii odpowiedziała pogodnym uśmiechem. — Jasne, chętnie kogoś poznam. W takim miejscu na pewno musi być dużo kucyków, i nie tylko, wartych poznania! — odparła gryfce, starając się brzmieć tak, jakby tłumiła w głosie entuzjazm. Czy w końcu nieśmiała klacz byłaby taka otwarta z emocjami? Po tym zaś spojrzała na Chię. — I dobrze... ciociu!
  20. Rosie lekko się uśmiechnęła, słysząc komplement, a jej pyszczek delikatnie się już zarumienił, co już nie było udawane. Zapewne każdy kucyk lubił, gdy doceniało się jego urodę, jednak Rose szczególnie miłe były takie komplementy, ponieważ bardzo lubiła być podziwiana. — Chciałam zobaczyć trochę świata — powiedziała krótko, spokojnie i cicho - jednak nadal na tyle głośno, by dało się ją usłyszeć.
  21. — Oj! No tak! — powiedziała, po czym cicho, choć wesoło się zaśmiała i zaczęła "teatrzyk", w milczeniu idąc sobie zgodnym z grupą tempem i unikając kontaktu wzrokowego z kucykami, zamiast tego z wymalowanym na twarzy zdziwieniem obserwując "bogate" pomieszczenia. W Canterlocie był co prawda jeszcze wystawniejsze... ale wiedziała, że takie uwagi lepiej zachować dla siebie. Dalej zaś na swój sposób reagowała na to, co widziała, jak chociażby uśmiechając się lekko do muzyki, albo spoglądając z apetytem na niemięsną część bufetu. Zadziwiła ją także obecność skrzydeł i rogu na jednym kucyku, choć starała się zbyt długo na niego nie gapić, pamiętając upomnienie Roo. O gryfce zaś nie myślała dużo. Na krzyk Chii podskoczyła lekko w miejscu, zupełnie jakby została wyrwana z zamyślenia, albo po prostu przestraszona. Posłusznie zbliżyła się jednak do pracodawczyni i przez chwilkę popatrzyła na gryfkę z delikatnym, nieśmiałym uśmiechem na pyszczku. — Um... dzień dobry — powiedziała spokojnie, kłaniając się lekko, a po wykonanym geście nie podnosząc jednak wzroku.
  22. Rosie szła wyprostowana, z zadartym, uśmiechniętym pyszczkiem, zupełnie nieprzejęta stanem swojej sukni, gdyż wiedziała, że nie musiała przykładać do niej tyle uwagi, co jej "współpracownice". I właśnie to lubiła najbardziej; swobodę. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę ze swojej urody i nie sądziła, by jakiekolwiek upiększenia był konieczne, łącząc tym samym piękno i wygodę. Normalnie nie chodziła też w taki dumny i pewny siebie sposób, no ale skoro już była tak wystrojona... — Spokojnie. Jeśli nie wypiję, to nawet nie muszę się starać, by spełnić resztę wymagań. No, może poza pokrewieństwem — powiedziała, głosem pełnym radości i optymizmu.
  23. — Damy w Canterlocie by mi takiej zazdrościły — odważyła się na komplement Rose, miło się uśmiechając. — Nie musi być aż tak zupełnie minimalistyczna, ale i taka mi pasuje. — skomentowała. W każdym razie, z pewnością było to coś, w czym chętnie by się pokazała zacniejszemu towarzystwu, a także coś, w czym mogłaby cały dzień chodzić, gdyż wyglądała na całkiem wygodną. Ciekawe, czy dostanie jeszcze do niej pasujące butki?
  24. Rose westchnęła ze zniechęceniem, po czym niezbyt śpiesznie podniosła się z łóżka, następnie troszkę już szybciej doganiając klacz i wchodząc za nią do jej pracowni, a dalej zamykając drzwi, aby hałasy z zewnątrz zbytnio im nie przeszkadzały. Możliwe, ze ot uprzejmość, czy wychowanie, albo też po prostu nawyk z okradania domów, gdzie całe znajdujące się w nim umeblowanie musi skończyć w takim układzie, w jakim je zastała, aby domownicy możliwie jak najpóźniej przekonali się o braku czegoś. W każdym razie, na pewno długo się nie zastanawiała nad zamknięciem drzwi. Wtedy też weszła posłusznie na stołek. — E... — mruknęła niepewnie, słysząc pytanie. Nigdy tak właściwie nie zastanawiała się nad kupnem sukni. — Wolałabym raczej coś, co nie gryzłoby się zbytnio z kolorem mojej sierści czy grzywy. No i cóż... muszę też wspomnieć, że przywykłam raczej do praktycznych strojów, więc chyba dobrze będzie, jeżeli nie dostanę czegoś, w czym będę musiała na nowo uczyć się chodzić — odparła w końcu, zupełnie poważnym tonem. Kradła bowiem najwyżej materiał na suknie, a szlachcie nigdy się nie przyglądała i nie zna jej mody. A tym bardziej mody panującej w zupełnie obcym miejscu.
  25. Rose zaś z uśmiechem westchnęła i pokręciła głową. — Jasne, jasne — odmruknęła, po czym udała się do wskazanego jej wcześniej pomieszczenia. Jak długo miałaby tam niby przesiadywać? Marnowałaby tylko czas, talent i piękno. No ale z drugiej strony... kiedy już weszła do pokoju, wyjrzała przez okno i dotknęła pościeli, to wręcz poczuła, jakby coś ją lekko popychało w stronę łóżka. Dłużej już więc nie czekając, wskoczyła na nie, na brzuch, po czym rozłożyła lekko kończyny, rozluźniła mięśnie i sapnęła z satysfakcją, wreszcie zapewniając zmęczonym od chodzenia kopytom odpoczynek w przyjemnym łóżeczku, teraz znowu nie mając zamiaru z niego wychodzić. Może jednak nie będzie tu tak źle?
×
×
  • Utwórz nowe...