Skocz do zawartości

Riddle

Brony
  • Zawartość

    512
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Riddle

  1. — Czyli tutejsi szlachcice wolą najpierw rozpakować swój prezent? — zapytała, po czym krótko i cicho się zaśmiała. Kiedyś jeszcze była członkiem szlachty i nawet wtedy nie rozumiała tych obyczajów co do ubioru. Ale to może przez to, że była wtedy jeszcze młoda? W każdym razie, na szczęście raczej nie potrzebowała rozumieć celu swojego ubioru, aby go nosić. A z tytułu nie zostało jej w sumie nic. Jednak jakoś za tym nie tęskniła. Gdyby wtedy nie uciekła, to teraz pewnie siedziałaby na obcym dworze jako żona jakiegoś bogatego dworzanina. Ale do tego czasu już wiele razy pokazała sobie, że jest w niej coś więcej, niż atrakcyjność fizyczna. No i... dom. Co prawda publiczny, ale może to i lepiej? Takie zazwyczaj musiały być przytulne i wygodne, aby zachęcać klientów. A pracownicy mimochodem również spędzają tutaj czas, toteż bez wątpienia także korzystają z raczej miłej atmosfery. W końcu nawet niektórych bogaczy nie byłoby stać na taki wielobarwny dom, ociekający różnymi kolorami i stanowiący istne przeciwieństwo skromności. — Mam już czekać, czy może jest coś, czym mogłabym się teraz zająć? To bym zresztą preferowała, bo nie wiem jeszcze, jak najlepiej mogłabym spędzić w tym mieście czas wolny — odezwała się tuż po przejściu przez próg.
  2. Rose westchnęła cicho, zaraz po czym raz jeszcze zaczęła męczącą wędrówkę po dachach, skalnych schodach i śliskich stoliwach. Szczerze, miała już zdecydowanie dość poruszania się po tym miejscu, bo bez skrzydeł faktycznie był to istny horror. Cóż, przynajmniej widok na morze miała całkiem przyjemny, a szybujące po niebie ciemne kształty wydały jej się teraz nawet i majestatyczne, choć pewnie z bliska nie czułaby aż takiego podziwu. Zaś o ciemnych zaułkach wolała teraz nie myśleć. Nie miała ochoty na zmartwienia. — To co będzie teraz? To znaczy, gdy już wrócimy? — zapytała po pewnym czasie podróży.
  3. — Rozumiem, że to drugie ma znaczenie przenośne? — mruknęła, lekko się uśmiechając. Znaczenie dosłowne wspomnianego zwrotu z raczej oczywistych powodów jej nie dotyczyło i nawet lubiła się tym chwalić. Oczywiście, w granicach rozsądku. Od Roo raczej usłyszy najwyżej ciętą ripostę, lecz ktoś bardziej pozbawiony skrupułów, a jednocześnie zainteresowany płcią piękną, mógłby ją wykorzystać. Dlatego nigdy nie zwracała na siebie niepotrzebnej uwagi. — Zresztą, są inne podejścia. Bardziej subtelne. Nie trzeba być sprytnym, żeby wyskoczyć na kogoś mniejszego i siłą odebrać mu jego własność. Ale taki właśnie kupiec nie połknąłby kosztowności, gdyby w ogóle nie był świadomy zagrożenia. W Equestrii ofiary kradzieży może i nie są tak groźne jak te tutaj, jednak jest tam prawo. A co za tym idzie, na zbrodnie może odpowiedzieć dwanaście kucyków w pełnej płycie, z bronią palną i włóczniami. Wtedy pokazy siły nie idą już tak gładko.
  4. Kuc, czarna szata, cały niebieski. Bez wątpienia albo kultysta, albo złodziej. Może nawet praktykował obie te profesje jednocześnie, w końcu nigdy nie wiadomo. Wtem zauważyła, że Roo okrąża rynek. Dobry pomysł. W takim miejscu kieszonkowcy są pewnie bardzo powszechni. Wiedziała co prawda sporo o sposobach na opróżnienie toreb i kieszeni ofiary, jednak zdawała sobie też sprawę, że nie powinna uważać się z tego powodu za nietykalną. Wystarczy bowiem, że ktoś ją na chwilę zagada; wtedy ktoś inny może w miarę bez przeszkód pozbawić ją dobytku. — I dobrze. Łatwiej będzie mi ich okraść — mruknęła cicho, uważając, by poza Roo nikt jej nie słyszał. — Czyli nie wiesz nic o kimś, kogo interesują skradzione przedmioty?
  5. Rose, gdy tylko zobaczyła całe to bogactwo, uśmiechnęła się szeroko. No tak, szlachta żyje bogato. nawet lepiej, niż w niektórych miastach Equestrii. Jej oczywiście to nie przeszkadzało. Wszak lubiła bogate kucyki, ale one niekoniecznie lubiły ją. Ale to nie szkodzi. Wystarczy tylko, że raz na jakiś czas podzielą się bogactwem. — Jak długo tutaj będziemy? I gdzie najprędzej znalazłabym jakiegoś... pasera? Z chęcią skubnęłabym sobie troszkę tego "lepszego świata" — powiedziała z lekkim uśmiechem i raczej wiadomymi intencjami.
  6. — Mogliby chociaż urządzić temu miejscu jakąś sprawniejszą logistykę. Długo się idzie gdziekolwiek — stęknęła Rose, nieco już znużona ciągłym chodzeniem. — I co, będzie z tych wszystkich informacji odpytywanie? Dużo tego, a kuc nie czuje się najlepiej po przesiedzeniu tyle czasu w jakiejś bujającej się drewnianej klitce — powiedziała. Tak właściwie, to co by teraz najchętniej zrobiła? Kraść woli na razie nie próbować. Co prawda lubi to robić, ale nie zna temperamentu miejscowych, ani też okolicy, która zresztą stawiała bardziej na odległości w pinie, niż w poziomie, jak typowe miasto w Equestrii. Nie wiedziała jeszcze, jak najlepiej się tu poruszać. Za to na posiłek chyba by się skusiła, lecz to może jeszcze przez jakiś czas zaczekać. Mogłaby też po prostu poleżeć w łóżku, zwłaszcza że po tak długim spacerze jej kopytka będą domagać się odpoczynku. A gdyby jeszcze znalazła kogoś do towarzystwa... to już w ogóle mogłaby się odprężyć. Miała jednak standardy, a dziwaczne krzyżówki zwierząt zamieszkujące te okolice zdecydowanie ich nie spełniały, choć tutejszym kucykom też niewiele do tych kreatur brakowało. A przynajmniej tym spoza jej nowego miejsca pracy. Ciekawe, czy mają tam zniżki dla pracowników? Na myśl o tym Rose zaśmiała się cicho do siebie.
  7. Rose, rzecz jasna, gapiła się, jednak szybko zwróciła wzrok w inną stronę, za upomnieniem Roo. Co to do diaska było? Wyglądało naprawdę dziwacznie, jak jakiś zwierzak zrodzony w wyobraźni Discorda, bo nawet w książkach czegoś takiego nie widziała. Nie był nimi zainteresowany, to prawda, lecz Rose nawet pomimo tego nie czuła się przy nim najbezpieczniej. Chociaż... jeśli faktycznie tak bardzo zaabsorbowała go praca, to dla niej stanowiłby łatwy cel. — A smoka kiedyś widziałaś? — zapytała nagle, słysząc wzmiankę o multikulturalizmie.
  8. — I nikt nie bierze jakiegoś haraczu za łażenie po jego dachu? — zapytała Rose, nawet i z lekkim niedowierzaniem w głosie. Zaś o zwyczajach tego miejsca nie miała opinii, gdyż informacje o nim zwyczajnie jej nie ciekawiły. Super, kiedyś jedzono glony, ale zaczęto importować normalne jedzenie. Ciekawe, jaki w zamian eksport może zapewnić to miasto. Pewnie Roo już o tym mówiła, ale Rose nie zapamiętała.
  9. Rose postanowiła więc wyjąć swój płaszcz z kapturem z juk i zarzucić go na siebie. Uśmiechała się przy tym z reakcji Roo. Kto by nie chciał widzieć takiej reakcji na swój talent? Oczywiście, najpierw powinna jeszcze zagrać, aby pokazać, że w ogóle umie, a także sobie wszystko przypomnieć. — Gotowa — odparła po chwili.
  10. Rose niemal od razu zapaliła się przysłowiowa "lampka" w głowie na wspomnienie o innych talentach związanych ze sztuką. Jak była nastolatką, to nienawidziła tego robić. I szczerzy nigdy nie zdarzyło jej się pomyśleć, że kiedykolwiek ta umiejętność jej się przyda — Rozumiem. I cóż.... kiedyś, nim jeszcze postanowiłam... powiedzmy, "zmienić" swoje życie, to grałam dość często na pianinie — przyznała. — Raczej dalej dałabym radę, o ile będę miała chwilę na to, by sobie wszystko poprzypominać. No i instrument, rzecz jasna.
  11. — Nie masz pojęcia skąd jestem, więc nawet nie zgaduj — odburknęła pomarańczowa jednorożka. — I czekaj, bo coś mi tu nie pasuje. Jakie to ma być niby zaklęcie? I czemu sprawdzałaś, czy umiem flirtować, skoro najwyraźniej mam czekać aż ktoś inny zagada do mnie? — zapytała. — Czy może jednak zjawię się tam z kimś?
  12. — I tak samo jak w nocy, którą tak bardzo wielbią, panuje tu ciemnota — dodała po chwili Rose. Była w końcu z Equestrii, krainy oficjalnie pozbawionej jakiejkolwiek religii, rządzonej przez logikę i magię. Słyszała co prawda o różnych wyznaniach, lecz ze względu na pochodzenie były one dla niej najzwyczajniej w świecie bezcelowe. Zresztą, większość wierzeń o których słyszała raczej zakazuje kradzieży. I co wtedy miałaby ze sobą robić?
  13. — Oby było warto — odburknęła, po czym wysłuchała wypowiedzi Roo dotyczącej obsługi sztućców, które zresztą dla klaczy wyglądały niemalże identycznie. — Em... czy ktokolwiek by się w ogóle zorientował, gdybym zamieniła dwa widelce miejscami? I nie, nie mam notatnika, ani pamięci doskonałej — odpowiedziała, po czym przez chwilę jeszcze milczała, oglądając sztućce. — Ale słyszałam, że powinno się po prostu używać sztućców od brzegu, zmierzając w stronę talerza — powiedziała, po czym westchnęła. Słyszała, że gdzieś na wschodzie wszystko je się dwoma pałeczkami. Dlaczego tutaj nie można sobie tak życia uprościć? Ach, no tak. Nie wszyscy mają rogi.
  14. Ładnie tu było, musiała przyznać. Ale najważniejsze, że czysto. Nic tak nie psuje apetytu jak brudna sala, albo stół. Cóż, nie licząc może "zwierzątek" w potrawach albo nieatrakcyjnych zapachów. — Ale... ja jestem jednorożcem. Nie muszę niczego dotykać kopytami — odparła Rose, marszcząc brwi. — Inne jednorożce zresztą też. Dlaczego więc mieliby robić coś takiego? — zapytała, szczerze zdziwiona. Myślała, że to prędzej kuce ziemne i pegazy musiałyby obmywać kopyta, ale jednorożce? Co oni tutaj najlepszego wymyślają?
  15. Rose słuchała w milczeniu wszystkich tych wiadomości. W większości o nie nie pytała, części nawet się domyślała, ale postanowiła darować sobie upomnienie i jednak jakoś zapamiętać te informacje. — To znaczy... zachowanie? — odparła nieco niepewnie Rose. Mimo wszystko Rose nie kontynuowała już swojej edukacji i część rzeczy po prostu umknęła jej z pamięci, choć znała nadal trochę słownictwa. Wszak kucyki lepiej odbierają kogoś, kto potrafi się wysłowić. A złodziejowi może się to przydać. — Raczej dobrze. O ile nie dostanę jakichś specjalistycznych sztućców do jedzenia.
  16. Klacz zmarszczyła tylko brwi i nawet uciekała nieco przed jej dotykiem. Co jak co, ale teraz czuła się nieswojo. I gdyby Rose nie wiedziała, że to tylko ćwiczenie, to chyba już by jej w tym pomieszczeniu nie było. Na szczęście nie musiała jednak pokazać swojego talentu do ucieczek. I dobrze. Nadal jeszcze musiała przywyknąć do stania na twardym gruncie, a nie bez przerwy bujającej się desce. — No... zależy chyba po czym. Czasami pijam w towarzystwie, ale najwyżej wino. I to tak naprawdę czasami, bo będąc non-stop pijaną wiele nie zarobię, a szczególnie w moim dotychczasowym zawodzie — odparła Rose. — I... wiesz, w moim przypadku zazwyczaj wystarcza wygląd. Jeśli ktoś jest mną zainteresowany przez samo spojrzenie, to już nie muszę się zazwyczaj zbytnio starać. Ale nadal nie wiem kto mówiłby jakieś ważne rzeczy byle jakiej klaczy z zamtuzu. Czegoś takiego jeszcze nigdy nie "kradłam".
  17. — Bycie ślicznotą to główny powód tego, że nie wiem, co teraz zrobić. Jak mnie widzą, to... zazwyczaj jakoś idzie. — Odparła, po czym głęboko westchnęła. Spojrzała po tym przez chwilę w podłogę, jakby się nad czymś zastanawiając, a po tym znów na Roo, usilnie próbując sobie ją wyobrazić jako kogoś innego. Wreszcie, uśmiechnęła się do niej lekko i stanęła do niej bokiem, mrużąc też nieco oczy. — Madame mówiła, że dziewczynki znają tutaj dużo trików. Może więc... zaprezentujesz mi teraz parę z nich? — zapytała cicho, na pograniczu z szeptem, po czym przechyliła też lekko główkę, jak zaciekawiony ptaszek. Na razie jeszcze jakoś sobie radziła, choć na przymilanie się do dziewczyn była jeszcze stanowczo za trzeźwa. Ale... chyba się przełamała.
  18. — Jeżeli ktoś nie ma ochoty na jabłko, to nie kupi go choćby nie wiadomo co. A jeżeli ma ochotę, to je po prostu kupi — odparła markotnie. — Ale dobra, powiedzmy że nie umiem. Ale zapewne jakiś przykład, zaprezentowany przez ciebie, mógłby mi pomóc w zadaniu — zaproponowała, mówiąc już raczej pozytywnym tonem - jak uczeń chętny do nauki.
  19. — Odnoszę jednak wrażenie, że jest to bardziej sprawdzian niż ćwiczenie — odburknęła. — To się zresztą nie zdarza na ulicy bym podchodziła do kogoś, kto w ogóle nie okazuje mną zainteresowania, i się odzywała.
  20. — Obawiam się, że chyba nie dysponują tak kolorową wyobraźnią — odparła Rose, marszcząc lekko brwi. O tym właśnie przed chwilą myślała! I teraz pewnie przez to nie da rady się zmusić do "uwiedzenia" klaczy. Zwłaszcza, że chęć do takich rzeczy była dla Rose ważna. I zazwyczaj ją miała, przez co wszystko przychodziło jej niemalże naturalnie. Pewnie z tego powodu także nie potrafiła teraz wymyślić czegoś konkretnego, żadnego triku czy innego; zazwyczaj po prostu improwizowała.
  21. — Chyba znam taką robotę, choć nie chcę o niej teraz mówić — powiedziała, po czym krótko westchnęła. — Co jak co, ale nie zamierzam tu siedzieć bez względu na to, jak mnie potraktują. Ale cóż... na razie chyba tylko chce mnie, postraszyć, czy coś. W każdym razie - tak, chcę zacząć lekcję — odparła "rzepie", uśmiechając się słodko. Ciekawe, czy są tu klacze, które interesują się innymi klaczami? Może mogłaby to wykorzystać... choć raczej dla korzyści związanych raczej ze zwykłą kucykową przychylnością, bo sama nawet nie wiedziała, ile musiałaby w siebie wlać alkoholu, by pomyśleć o klaczy jak o ogierze.
  22. Nie przejęła się zbytnio zmianą tonu. Co ta Chia myśli, że osiągnie? Regularna praca jest dla Rose ułatwieniem, ale radziła sobie bez niej i poradzi również teraz. A z całą pewnością nie zamierzała znosić rozkazów kogoś, kto wymaga ślepej posłuszności. — Jestem złodziejką. Nie słuchałam nigdy poleceń, ani nie wydawałam. Po prostu wydaje mi się, że dobry pracownik powinien słuchać się na tyle dobrze, aby oszczędzić pracodawcy gardło — odparła klaczy, zaraz po czym popatrzyła się na zawołaną Roo. Wyglądała... nieszczególnie. Biała grzywa może i była ciekawa, ale różowa sierść? Widziała setki podobnych odcieni, choć w kombinacji z taką grzywą już nie tak dużo. W każdym razie, kolorami przypominała albo stokrotkę, albo rzepę. I chyba musiałaby jeszcze trochę tą Roo poznać, aby wreszcie zdecydować się na jedną wersję.
  23. Rose natomiast cicho zachichotała, widząc jej uśmiech poprzedzony krzykiem. Jeśli w taki sposób następowało tutaj dawanie poleceń, to z pewnością na co dzień będzie tu ciekawie. Miała tylko nadzieję, że Chia nie potrzebuje przez to jakichś ziołowych herbatek na gardło. Takie problemy nigdy nie są przyjemne. — Nie ma może jakiejś spokojniejszej metody wydawania poleceń? Ciężko mi sobie wyobrazić, że dzień w dzień trzeba to robić właśnie tym sposobem — powiedziała, nieco znudzona czekaniem na Roo. Pewnie zaraz przyjdzie, ale Rose jakoś nie chciało się stać i milczeć.
  24. — Okej, rozumiem. I z chęcią zacznę już zajęcia. Ale mam jeszcze pytanie. Czy bycie taką panią do towarzystwa, za jaką mam się podawać, oznacza też konieczność sypiania z "klientami" w czasie pracy? Pójdzie mi proście, jeśli nie będą tego ode mnie oczekiwać - powiedziała. Może i nie szczyciła się cnotą ani zarabianiem w godny sposób, jednak mimo to choć trochę się jeszcze szanowała i nie zamierzała pracować w ten sposób. No, chyba że spotka kogoś naprawdę ładnego lub czarującego, a w sobie będzie miała trochę alkoholu. Wtedy się zastanowi.
  25. — Złodziejem można być na wiele sposobów — mruknęła w odpowiedzi na monolog Chii, dając się prowadzić. Rose musiała przyznać, że wcale jej się źle nie słuchało, choć pewnie po dłuższym czasie zrobiłoby się to męczące. O tym jednak nie myślała już dłużej, zamiast tego z zainteresowaniem oglądając pokoik; co prawda mały, ale w żadnym razie nie przypominający skromnego. Rose jednak zbytnio to nie obchodziło. Ważne, by nie wyglądał brudno, był ciepły, oraz miał wygodne łóżko, choć śliczny widoczek także ją zadowolił. — A kiedy mój pierwszy "trening"? — skorzystała z okazji na pytanie Rose.
×
×
  • Utwórz nowe...