Człowiek grał na gitarze tak energicznie, jak to tylko możliwe zalewając arenę wrzącą lawą. Jego przeciwnik jednak po pewnym czasie stwierdził, że jest śmieszny i ta cała lawa nie zrobi mu żadnej krzywdy. Następnie wytworzył kilka portali, z których począł wylatywać deszcze, który zgasił lawę, a przy okazji przyprawił człowieka o mokre włosy, co raczej mu się nie spodobało. Po pewnym czasie lawa zamieniła się w zgniłą ziemie. Człowiek cały mokry uniósł gitarę i zagrał szybką solówkę metalową, która całkowicie osuszyła go z deszczu i nadała jego włosom poprzednią gęstość. Potem począł patrzeć na swojego przeciwnika ze średnio wesołym wyrazem twarzy.
- Znowu to bagno? Stary, to już się robi nudne. - Powiedział człowiek ziewając. - Przykro mi, ale źle mi się walczy w takim otoczeniu.
W ten ponownie uniósł w górę gitarę, po czym odczepił od siebie płonący klucz wiolinowy i szybkim ruchem przykleił go do gitary, której koniec zamienił się w płonące ostrze. Trzymając instrument zaczął powolnym i spokojnym krokiem zbliżać się do swojego przeciwnika. Nagle zatrzymał się jakieś sześć metrów od niego w okolicach środka areny i krzyknął:
- Fire sacrifice!
Krzycząc to przebił swoja klatkę piersiową ostrzem gitary i upadł na kolana. Nagle wydobyła się z niego potężna kula ognia, tak potężna, że pokryła całą arenę, z każdą chwilą stając się coraz potężniejsza. Po jakiś trzydziestu sekundach ogień opadł odkrywając osmaloną od ognia arenę. Człowiek, natomiast stał na jej środku ostro dysząc. Miał swój poprzedni struj, a oprócz tego gitarę, która po paru sekundach zamieniła się w pył, zostawiając mu w rękach klucz wiolinowy. Zaraz po tym jak odzyskał siły można było zobaczyć, że choroba rzucona na niego lekko się cofnęła, było to, bowiem spowodowane ponowną zmianą postaci. Kurczowo trzymając się podłoża człowiek umieścił klucz wiolinowy z powrotem na klatce piersiowej i począł przygotowywać się do kolejnego ataku.