Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    565
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    23

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. Grento YTP

    [Zabawa] Skojarzenia!

    kreatywni twórcy youtube'a xd
  2. Grento YTP

    Zabawa Tak czy Nie 2.0

    Hmmm... Nie. Czy grałeś może w jaki horror mlp?
  3. Grento YTP

    Zabawa Tak czy Nie 2.0

    Nie. Czy u Ciebie w ostatnich dniach również szalała potężna burza?
  4. ciąg dalszy tutaj, bo mi error wywalał Rozdział 8 Teraz rozdział chwila prawdy; strzelam, że albo rodzice Jeremiego dowiedzą się o przeszłości Aelity, albo odkryją Sunset. Albo to i to. "– Ty jesteś żywa! I przesłodka! – zapiszczała jak mała dziewczynka, a oczy zaświeciły jej [matki Aelity] się z podniecenia." Aha, czyli zgadłem. No normalnie ja jestem chyba jakiś Nostradamusem! Poza tym... nie, to nie jest reakcja normalnego człowieka na taką anomalię. Jeremie był wiarygodny w tym, co myślał sobie na samym początku. Przyjmujemy, że nikt tutaj nie oglądał serialu MLP i nikt nie jest brony. Nie rozumiem tego... Czemu? Czemu? "– To Sunset Shimmer… nasza córka. – Co takiego? – Ojcu Jeremiego zdawało się, że coś źle usłyszał, jednak jego syn zaczął wyjaśniać:" Aaaaa... musiał to powiedzieć w taki sposób, aby przypadkiem jego ojciec dostał jakiegoś wylewu albo zawału serca? No więc wszystko wychodzi na jaw. "– Synu, to prawda, że to nas zaskoczyło, ale… – Uważamy, że to, co zrobiliście, jest naprawdę piękne, i jesteśmy z was dumni – weszła mu w słowo żona, na co on tylko krótko skinął głową." Uhhhh... kisnę tutaj. Zrobiło się naprawdę gorąco. Rodzice Jeremie są bardzo wyluzowani i nie obchodzi ich fakt, że właśnie spotkali inteligentom istotę z innego wymiaru. Która jest kucykiem. W pastelowych barwach. Dochodzi do wielkiego ujawnienia wszelkich tajemnic. Dalej mamy wykład z historii Lyoko... ok? Ech... co jeszcze? A, no Aelita zostaje zaakceptowana. " A teraz chodźcie wszyscy, bo nam kawa i jajka wystygną!" Walić Xanę, walić Sunset, jajka są najważniejsze! Rozdział 9 Dowiadujemy się więcej o historii uniwersum Lyoko, o projekcie Kartagina. Oczywiście najważniejsza jest w tym rozdziale wizyta stryjka Dominique. Jeremie i Aelita oświadczają, że są parą. Dalej zostaje wplata w to wszystko opowieść o tajnej organizacji militarnej Kartagina. Mamy trop odnośnie matki Aelity; to ona była tą matematyczką. Pojawia się wątek rządu... przeróżnych machlojek ze strony złej korporacji... i to wszystko upakowane w fanfiku Nasza Mała Sunset... ok. No dużo jest tu wyjaśnione. Nie będę tego objaśniał. Na koniec, oczywiście najlepsze co może być; ukazanie Sunet księdzu, który ZANIEMÓWIŁ w pierwszej chwili, a potem, tak jakby nigdy nic, wszyscy przeszli do porządku dziennego. "– To skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, zapraszam do stołu! – zawołała Celeste. " O matkoooo... Rozdział 10 Sunset się uczy i uczy... Jeremie buduje jej specjalny przyrząd, który pozwala jej pisać. No nieźle. Potem mamy rozmowę przez Skype'a z Oddem. Lubię tego gościa, jest fajnie oddany i zupełnie taki sam jak w kreskówce. Stary, dobry Odd. Po tym wszystkim mamy... rozmowy o Biblii. Oraz wersety wyciągnięte prosto z tej świętej Księgi. "– Wręcz przeciwnie. Bogu wystarczyło i dziesięciu. Bo widzisz, Bóg jest sprawiedliwy i nigdy nie pozostaje obojętny na zło" Nie... po prostu... Pranie mózgu naszej małej Sunset. W każdym razie... Dominique'owi udało się ruszyć sprawę Aelity do porzodu i umówił ich na spotkanie. Koniec. Uhhhhh... Nie będę mówił, że to RAAAK, bo to nie moje klimaty, nie ten gust i byłoby to wysoce nie ma miejscu. To, że czegoś nie lubimy wcale nie musi być RAAAKIEM. Nie będę też potępiać autora za to w co wierzy, po prostu wyraziłem swoje myśli na ten temat, a że wątek religijny w Naszej Małej Sunset jest ważny i obecny, no to nie mogłem tego tak olać. Problemem tutaj jest brak napięcia. Niby coś tam się dzieje, ale to wszystko ciągnie się w ślimaczym tempie. Ciągle powracamy do tego samego; Sunset coś tam mówi naiwnego, i sepleni, Sunset się uczy, Sunset czyta Biblię, Sunset coś tam mówi naiwengo, Sanset sepleni... I w ten sposób wpadamy w niekończącą się pętle. Znowu mamy kalkę znanego fanika; tym razem My Little Dashie. To jest niemalże to samo. No niestety... Nie wystarczy tylko podmienić postaci i dodać wątki z innych uniwersów; wszystko sprowadza się do tego samego, co było w MLD. Myślałem, że zostanie to rozegrane w inny sposób. Na to się nastawiałem. Przecież już w pierwszym poście mistrz Lyoko pisał: No przepraszam bardzo, ale nieeeee! Jest to ponowienie tych wszystkich schematów. Co z tego, że to nie brony ją znalazł, jak się zachowuje i robi dokładnie to samo? Inny kucyk, który jest dokładnie taki sam? To ma być ta innowacja? Ponadto fanfik jest przewidywalny na tyle, że mogłem odgadnąć fabułę rozdziału już po samym tytule. Mimo wszystko wiem, że ten fanfik również znalazł i znajdzie swoich odbiorców; i chwała Wam za to, że Wam się to podoba. Na "rynku" istnieje tak wiele faników, a wielką stratą byłoby, gdyby takie pozycje również się nie pokazywały. To tyle... Życzę powodzenia w pisaniu! Pozdrawiam!
  5. Ach Kod Lyoko... byłem tam. I to nie raz. Pamiętam to tak, jakby minęło jedynie parę dni. Wracamy do pięknego świata mistrza Lyoko, aby tym razem przyjrzeć się nie mojej, nie Twojej, nie jej, jego, Waszej czy ich, tylko Naszej Małej Sunset! Ok, parę przemyśleń, zanim jeszcze zacząłem czytać; nie uważam My Little Dashie za coś dobrego. Moim zdaniem była to tania, prostacka bajeczka, która nie odkrywała przed nami niczego ciekawego. Cała historia była banalna. Emocje, tak samo jak chwyty, które miały je wywołać, były momentami żałosne. Ni mam pojęcia dlaczego to stało się tak popularne! Wystarczy sobie przeskrolować choćby to forum i już na pierwszej stronie znajdzie się wiele innych, znacznie lepszych fanfików, które mają do zaoferowania znacznie więcej. My Little Dashie to barachło. No więc jak będzie w przypadku Naszej Małej Sunset? Ech... spodziewam się, że schemat, a przynajmniej początek fanfika, będzie taki sami jak w przypadku MLD. No nic, zaczynajmy! Rozdział 1 Aelita spaceruje sobie po błoniach szkoły, ciesząc się wspaniałą pogodą. Tutaj dziękuje bardzo za to, że nie mamy typowego opisu pogody; jest to nudne i prawie zawsze niepotrzebne i wcale nie buduje klimatu. Toż to od tego można dostać raka! Zamiast tego fajnie się do rozegrane; dowiadujemy się podstawowych rzeczy, które to czytelnik powinien wiedzieć na sam początek, ale które również mu będą wystarczyć, przynajmniej jak na razie. Nasza różowowłosa w pewnym momencie odkrywa Sunset, jako klaczkę. I ok, w tym momencie moje przypuszczenia szły bardziej w kierunku tego, że jakimś cudem dorosła Shimmer ponownie stała się źrebakiem, a to przez jakiś dziwny incydent z portalem, equestriańską magią. Pewnie więcej się dowiemy już wkrótce. Do tego mam rozumieć, że tutaj to, co się działo w Kodzie Equestrii nie obowiązuje, hmm? No nic, Aelita przygarnia klaczkę pod swoje skrzydła, mimo że nie jest pegazem, i postanawia ją ugościć. Póki co wszystko przebiega wraz ze schematem MLD... Ale ja jestem pewien, że mistrz Lyoko nas nie zostawi na pastwę tamtego fanfika. Swoją drogą; ta książka. Czemu niby imiona bohaterów miałby być zapisane po angielsku, a reszta w tym dziwnym piśmie? Ja wiem, że imiona kucyków brzmią na angielski, ale zapis tego wszystkiego może być zupełnie inny. I tak to było pokazywane w serialu. Dalej mamy konfrontację, czy to, co najlepsze. Jeremie całkiem słusznie się denerwuje; w końcu widok pastelowego konika nie jest czymś normalnym. Sam w sumie nie wiem, co bym zrobił. Dla nas sprawa jest oczywista, my wiemy, że to jest ta Sunset, która nikomu nic nie zrobi, ale mając do czynienia z istotą, która nie znamy, a która z początku wydaje się być nieszkodliwa, raczej bym ją oddalił. Więc ja bym w tym sporze wziął miejsce Jeremiego. Z resztą; on zawsze miał najlepsze reakcje i decyzje moim zdaniem. Również w kreskówce. A do tego mamy również łkającą Sunset, która przytula się do Aelity, awwwwww! OWOcOWO! "Wypłakiwała swe wielkie turkusowe oczy prosto w sukienkę Aelity, ale jej to nie przeszkadzało." Zaraz... czy one nie były na początku zielone? Zobaczmy... "W krzakach było małe… właściwie Aelita nie wiedziała do końca, co to. Wyglądało jak zwierzę i bez wątpienia było żywe, trzęsło się i rozglądało nerwowo swoimi wielkimi, zielonymi oczami." A jednak miałem rację. No dobra... powiedzmy, że kolor oczu to akurat nic. Możliwe, że światło jakoś padało na jej tęczówki, chociaż nie jestem pewien, czy aż tak by to zadziałało. Ten rozdział kończy się tak, że Sunset zostaje przegarnięta. Wszystko odbyło się liniowo, bez zaskoczeń, ale to tylko punkt wyjścia. Lecimy dalej. Rozdział 2 Jeremie będzie próbował coś ustalić w związku z pojawieniem się Sunset... ok. Dalej mamy zebranie wojowników Lyoko. Wszyscy się umawiają na to, że będą ukrywać Sunset, ok... Ja... po prostu... nie wiem co mam tu napisać. Rozdział był krótki i nic w sumie takiego nie wydarzyło... Dalej! Rozdział 3 No więc nasza mała Sunset przeżywa pierwsze dni nie najlepiej, żyje w okropnym stresie. Wojownicy Lyoko próbują rozszyfrować język, którym zapisany został dziennik, przypominam tylko, że to ten w którym sobie pisała wraz z Celestią w EG. "– Więc jeśli odkryjesz dostatecznie wiele zależności między nimi i odnajdziesz wzorce zdań, to rozgryziesz jego gramatykę, a wtedy może przez analogię do istniejących języków uda ci się odszyfrować ich znaczenie." Oj, oj, widzę, że ktoś tu odrobił pracę domową z jezykoznawstwa. Dalej mamy scenę na stołówce. Bohaterowie oczywiście rozmawiają o naszej małej Sunset, a dodatku też ujawnia się wątek romansu pomiędzy Yumi oraz Ulrichem, co stanowi jednocześnie kontynuację tego, co mielić w kreskówce. No to akurat najlepszy do tej pory moment, bo wreszcie możemy poznać nieco problemy, jakie trapią protagonistów. "– Niby czemu? – odburknął Ulrich, niezbyt przekonany. Odd zmieniał dziewczyny jak rękawiczki i wydawało mu się to takie proste… bo w jego ustach te wszystkie miłosne wyznania były bez znaczenia, nie umiał stworzyć prawdziwego związku. " A może po prostu Odd chce być wyzwolony i nie chce takiej relacji? Dopóki nikogo nie krzywdzi, to nie ma w tym nic złego. Poza tym on do tej Samanth coś czuł, nie? No ale ok... czekam na to, co się stanie, gdy Ulrich wyjawi swoje prawdziwe uczucia do Yumi, jeżeli w ogóle to zrobi. Następnie Aelita wybiega po dzwonku jak poparzona i biegnie do naszej, małej Sunset, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Daje jej warzywka i ogólnie karmi jak to matka dziecko. "Położyła to na talerzu przed nią, cały czas obserwowana z zainteresowaniem. Ciężko się dziwić, w końcu tu wszystko musiało być dla niej całkiem nowe, a bez wątpienia skądkolwiek pochodziła, nie używała tam takich narzędzi, no bo jak miałaby to robić kopytami?" Pan narrator ewidentnie nie oglądał serialu My Little Pony. A szkoda, bo by wiedział, że kucyki używają tych narzędzi. Scena w kawiarni. Ulrich kupił wcześniej czerwoną różę i podarował ją Yumi. Właście to ta Japonka ją sobie wzięła, gdyż Ulrich był zbyt sparaliżowany stresem. No i rozmawiają jak to znajomi przy ciasteczku i kawusi o tym, jak się mają sprawy. Znowu mamy trochę tej niepotrzebnej ekspozycji, ale to jeszcze można wybaczyć; nie ma tego tak dużo jak w Kodzie Equestria. W końcu wyznają sobie miłość... jakie to romantyczne! I w sumie poszło gładko. No i trzeba przyznać, że zaciekawił mnie ten wątek. Sam go już śledziłem, kiedy leciała kreskówka w TV. Poza tym; mogłem się utożsamić z protagonistą, serio; ja tam umierałem w środeczku wraz z nim, jak miał powiedzieć jej, że ją kocha. Coś, coś tam wiem na ten temat... ach, stare czasy. Wszystko kończy się pocałunkiem. Rozdział 4 Na początku mamy streszczenie tego, co działo się po rozdziale 3. Ulrich i Yumi mają nadzieję na bycie razem, Odd wciąż coś czuje do Samanthy, para Einsteinów wychowuje naszą, małą Sunset, która to okazuje się być złotym dzieckiem. Nadchodzi ten smutny czas, kiedy trzeba się pożegnać z miejscem tylu radosnych wspomnień; z Kadic. Wszyscy rozchodzą się w różne strony. No powiem, że jest taki trochę smutny moment, chyba wszyscy to znamy, a już od dawna mogliśmy śledzić wspólne przygody Wojowników Lyoko. Tak więc więź pomiędzy bohaterami jest widoczna i zostało to tutaj dobrze zaakcentowane. "Szatyn podszedł do samochodu, a ojciec pomógł mu wpakować rzeczy do bagażnika. W międzyczasie odbyła się między nimi dość gwałtowna wymiana zdań. Aelita zauważyła, że słysząca to Sunset zaczęła się trząść, choć po niemiecku nie rozumiała właściwie nic, ale i tak dziewczyna musiała ją uspokoić. Potem do dyskusji włączyła się mama Ulricha." Ja też się boję języka niemieckiego. To akurat nic dziwnego. No i wszyscy się rozjeżdżają. Skończyłem 4. rozdział, trochę historii już minęło... no i mamy mały problem; brak problemów. Wszystko przebiega zbyt gładko. Wszelkie napięcie zostaje całkiem rozwiane, gdy ciekawe wątki zostają ucięte. Obawiam się, że ta historia zmierza dokładnie w to samo miejsce, gdzie My Little Dashie. Błagam, żeby tak nie było! Rozdział 5 Przyjeżdżamy do domu państwa Belpois, gdzie rozegra się ten rozdział, jak myślę. Wow, co za wnikliwe spostrzeżenie Grento. Mamy opis domu, tego, co tam się pozmieniało. Potem mamy słitaśną scenę, kiedy Sunset pyta się; jak działa silnik samochodowy! A potem komórki w żywym organizmie! Ach ta słodycz. Ale przyznam, że to było dobrze napisane. Przy okazji zastanawiam się, jak niby chcą to wszystko wytłumaczyć rodzicom Jeremiego w ten sposób, żeby od razu nie uznali ich za wariatów, a samej Sunset nie oddali do jakiś chorych badań i eksperymentów. Rodzicie Jeremiego zapraszają parę Einsteinów na obiad, jednak, jako że nie są amebami, zaczynają coś podejrzewać; te całe unikanie tematu rodziny Aelity jest bardzo widoczne i ciągnie się od dłuższego czasu. W trakcie posiłku różowowłosa wybiega z łzami w oczach na samo wspomnienie o jej ojcu. Jeremie idzie za nią do jej nowego pokoju. Tam rozmawiają z Sunset, streszczają jej wydarzenia z Kodu Lyoko. No... w sumie nic się takiego nie dzieje. Jest taka drama typowa dla serialów na Polsacie, że tak powiem. Rozdział 6 Wakacje! Teraz też mamy wakacje, więc z pewnością o wiele łatwiej się będzie wczuć. Parka bohaterów bawi się z Sunset, uczy ją i tak dalej i tak dalej... Pewnego wieczoru klaczka widzi jak się modlą. Zaczyna się rozmowa o Bogu. No ciekawe, co tam usłyszę i czy będę miał okazję złapać się za głowę po którmśsetnym frazesie i banale powtarzanym przez Kościół, z całym szacunkiem dla uczuć religijnych autora i wszystkich innych użytkowników tego forum. Ech... dostałem to, czego się spodziewałem, czyli gadkę o tym, że Bóg jest przecież dobry i nas kocha. Ale dlaczego tego nie okazuje? Czemu wszystko to co złe, to musi być naszą winą, a wszystko to, co dobre, przypisuje się Bogu? To my już nie mamy w tym żadnego udziału? To nie ma sensu! Sprawiedliwie by było albo obarczać Boga za złe rzeczy oraz te dobre lub człowieka. Bo w końcu to my decydujemy o tym, czy postąpimy moralnie, a nie Bóg, czyż nie? W końcu jest ta cała wolna wola według Kościoła. Tak samo powinniśmy brać odpowiedzialność za swoje winy, jak również otrzymywać pochwały za dobrze rzeczy. i przypisywać je sobie i tylko sobie. A jeżeli chodzi o wolną wolę, to uważam, że mamy jej bardzo, bardzo mało i jesteśmy jedynie małym ogniwem w łańcuchu przyczynowo-skutkowym. Ale to temat na inną okazję. Ponadto zło również zawiera się w Bogu; skoro jest całym wszechświatem i pozwolił w ogóle na zaistnienie tego zjawiska. Jak jest sens testu, skoro nauczyciel i tak już zna ocenę z niego? Po co to wszystko? Skoro człowiek nie jest w stanie ogarnąć Boga, to niby skąd ma wiedzieć, o co mu w ogóle chodzi? Jeżeli istnieje, to nas jedynie obserwuje. A zważając na to, że pozwala na całe to cierpienie, to nie jest zbyt dobry. Wcale nie jest super. Przepraszam, ale taka jest prawda. I uważam do tego jeszcze, że ludzie po prostu potrzebują kogoś takiego jak Bóg, żeby mieć oparcie. No rozpisałem się troszeczkę, ale autor również to zrobił w swoim ff. Nie mogłem nie zareagować. Dalej mamy wspólne zabawy i naukę alfabetu. Sunset nazywa Aelitę mamą. No nieźle. Rozdział 7 Najpiękniejsze słowa... czyżby kocham cię? Sunset dostaje zabawkę do nauki. Dalej. Potem mamy naukę z Sunset. Dalej. Wracamy do wątku religijnego. Znowu mogę sobie przypomnieć to, co miałem na Bierzmowaniu. Aelita oraz Jeremie wyjaśniają Sunset czym jest Eucharystia, kim jest ksiądz... i tak dalej i tak dalej. Ech, strasznie tu tego dużo. Sunset będzie zakonnicą jak nic. Wątek religijny atakuje nas znienacka, a chciałbym tylko przypomnieć, że ff powinien chyba miał skupić się na tym dzienniku, bo tak to to wszystko zmierza donikąd. Rozszyfrowanie dziennika Sunset mogłoby przynieść sporo fajnych informacji, ale my dostaje kolejną dawkę Katolicyzmu... ech. Czemu ten wątek został odsunięty? No ale co by nie mówić, nawet w sumie ciekawie się czytało to, jak kucyk uczy się o Bogu, to było takie... egzotyczne i wątpię, żeby ktoś w polskim fandomie na to wpadł. W światowym fandomie pewnie nie ma tego dużo. "– To wy… jecie Boga?!" Tutaj nawet trochę śmiechłem. Ta Sunset jest urocza. To się udało, nie powiem. No i znowu mamy zabawę z Sunset, bajkę na dobranoc. Potem Aelita i Jeremie wyznają sobie miłość... ach. Fantastycznie. Czyli jednak miałem racje co do tych słów, nie? To są ta najpiękniejsze słowa.
  6. Grento YTP

    Zabawa Tak czy Nie 2.0

    Niekoniecznie. Czy czytałeś ostatnio coś ciekawego?
  7. Grento YTP

    Zabawa Tak czy Nie 2.0

    Tymczasowo wymieniłem mieszkanie, ale w moim starym to nie. Czy nudzisz się na wakacjach?
  8. Rozdział 2 Ojć, niestety nie ma linku do tego w samym rozdziale 1. No nic, poszukam go na klubie konesera... No i jest. I widzę, że sam Lord Klusek Ci to poprawiał. No i Twój mąż wdawał się w konsultacje. Mam nadzieję, że zaraz usłyszę "cheekie breekie iv damke!" i wszyscy razem w podskokach popędzimy szukać artefaktów i strzelać do Monolitu. Po za tym; patroszenie? Czyżby motyw zaczerpnięty od Dolara? Tytuł rozdziału; Maszyny z mięsa! Kojarzy mi się to z taką moją teorią na temat ludzi, że my też jesteś w pewien sposób zaprogramowani, a ewentualne AI będzie mogło być uznane na sztuczną formę życia, formę życia opartą na... krzemie, stali i innych plastikach? Swoją drogą życie biologiczne oparte na krzemie również może zaistnieć, podobnie ja nasza forma życia, oparta na węglu. Budzimy się na farmie, jak sądzę. Mamy pokazaną poranną toaletę androkonika. Następnie nasz robocik udaje się śladem innego robocika i, korzystając z wiedźmińskich zmysłów, widzi dokładnie każdy, najmniejszy ślad pozostawiony przez kopyta. Brakowało tylko tego, żeby sobie do nich przykucną i to skomentował. Padają tu również legendarne słowa: " Ku*** jej fabryka, kiedyś wpakuje nas w poważne tarapaty." Aż mi się przypomniał Anderson Hank. Swoją drogą dobrze go odegrał Mirosław Zbrojewicz. "Niedbałe promienie wpadały do środka [...]" Promienie nie mogą być niedbałe. Mogą niedbale wpadać do środka poprzez zadaszenie. Ale to szczegół, który i tak nic nie znaczy. Następnie nasz androkonik, podążając za śladem, trafia do starego tartaku. Tam widzi innego, żeńskiego (klaczego?) robocika, który akurat ładuje wiatrówkę. A nasz Tyrion (dobrze pamiętam?), obawia się tego, że ona zechce strzelić do niego z tej broni. Ok... być może po to był Dex, ale nie wydaje mi się, żeby śrut z wiatrówki mógłby przebić się przez stal. No bo wcześniej mieliśmy powiedziane, że egzoszkielet tych androkuców jest stalowy, jest to coś w rodzaju zbroi płytowej, ale zapewne jeszcze lepszej. Dlatego nie sadze, żeby była zdolna go uszkodzić jakoś bardzo. Wiem, że są różne wiatrówki, ale bez przesady. To raczej niemożliwe. Takim czymś można zabić... nie wiem. Karalucha z Fallouta. No też zależy od tego, co to konkretnie za stop metali. Jako, że nie mamy tutaj zbyt wiele informacji, pozwolę sobie wyrazić moją wątpliwość. Dalej mamy sprzeczkę naszych androkoników. Dowiadujemy się, że Vystrel to sucz i znęca się nad Tyrionem (karły zawsze muszą mieć pod górę?) i to w dodatku przy Apple Bloom, tak jeszcze dodam. Nie pasuje mi to do obrazu tej Applówny. Powinna jakoś zareagować, bo chyba cały czas tam była, nie? I nawet jeśli nie była w stanie prześledzić ich myśli, które sobie wysyłali, no to łatwo było zauważyć, że coś jest nie tak. A na sam koniec Tyrion odnajduje się w strzelaniu z wiatrówki! Yey! To tyle... przynajmniej jak na razie. Ff jest spoko. Spodziewam się, że później poruszy głębokie tematy, zmusi do refleksji, pokaże, że nic nie jest czaro-białe, samo zakończenie nie będzie słodkie, ale raczej gorzkie (błagam, błagam niech tak będzie!). Z resztą; niejednoznaczne wybory moralne, bohaterowie, którzy mają swoje wady i czasem robią coś złego, nawet jeśli intencje mają dobre, to chyba znak Wiedźmina, czyż nie? No i pasuje to również do uniwersum Detriod. Kończę... Ech, jestem zmęczony. Idę dokooptować sobie trochę tyrium... No nic, bywajcie! Życzę powodzenia w pisaniu! Pozdrawiam!
  9. Witam Was wszystkich w magicznej krainie Davida Cage'a! Pełnej emocji wylewających się z człowieka na wszystkie strony, hiperrealistycznych łez oraz dziur fabularnych większych niż Olympus Mons. No i oczywiście okazjonalnej grafomanii. Jako że fanfik jest związany z najnowszą grą Quantic Dreams, pozwolę sobie zacząć od omówienia tego studia, gdyż gry wydawane przez ludzi Davida są bardzo charakterystyczne na tle dzisiejszego gamedevu, a to wszystko ma związek z omawianym dzisiaj dziełem. Spokojnie, to nie zajmie dużo miejsca. Niestety też nie zdążę już wysłać tego posta w dniu dzisiejszym (teraz wczorajszym) aby upublicznić to na urodziny Wilczki, ale przynajmniej spróbuję to wszystko skończyć na jednym posiedzeniu. Zaczynajmy! (uważajcie na spojlery) Fahrenheit Pierwszą grą, która tak naprawdę ukierunkowała to studio na dzisiejszą ścieżkę, było Fahrenheit/Indigo Prophecy (w zależności o regionu, gra miała dwa tytuły). Początkowo rozpoczynająca się jak mroczny kryminał, z elementami nadnaturalnymi, które można by było potem jakoś logicznie wytłumaczyć, jestem tego pewien. Wystarczyłoby się trochę wysilić i uruchomić swoją kreatywność. Tak było w Sherlock Holmes z 2009 roku. Oczywiście nie jestem przeciwnikiem motywów paranormalnych. Jestem przeciwnikiem tego, co potem zrobiła ta gra. O mój Boże... Wszystko zaczęło się naprawdę dobrze, a potem klimat gry zmienił się o 180 stopni. Z kryminału, zostaliśmy jakieś słabe fanfikszyn, sci-fic i inne srikszyn. No tak się nie godzin robić. Nie powinno się zmieniać klimatu danego dzieła tak nagle. Dlaczego? Bo tych, których wciągnął początek opowieści, potem może to odrzucić, a ci, którym by się spodobał ten zwrot w tonie całej fabuły, nie dotrą tam, bo z kolei początek może być dla nich nudny. Poza tym to wszystko staje się niespójne i godzi w inteligencję czytelnika. Tak więc z dobrego kryminału dostaliśmy wygibasy rodem z Matrixa, azteckich bogów, pradawne sztuczne inteligencje... Ku***, to już za dużo dla mnie... muszę odpocząć... Całe szczęście następna gra była o wiele lepsza. Heavy Rain Press X to Jason! Właściwie to jest o wiele lepsza niż wcześniejsza gra Quantic Dreams. O wiele lepiej działa na emocje, ponadto postanowiono zrezygnować z elementów fantastycznych... niestety kosztem takim dziur fabularnych, że ja... Mimo wszystko całość i tak wypadała nieźle. Bo widzicie, moi drodzy czytelnicy, David Cage tak już ma, że on lubi powpierniczać takie motywy i takie wątki, które wydają mu się egdy i cool i... no wiecie o czym mówię, a niestety zapomina często o tym, żeby zbudować właściwą podstawę do zaprezentowania historii, która... no nie wiem? Będzie się trzymać kupy i nie będzie miała sera szwajcarskiego za fabułę? Ale i tak tę grę lubię bardzo i wszystkim polecam. Beyond - Two Souls Ech... Nie ma to jak strzelić sobie w stopę już na samym początku kretyńską decyzją o tym, żeby wydarzenia z życia bohaterki następowały po sobie achronologicznie... No ale wiadomo - ma być edgy i cool, dlatego wyróżnijmy się spośród wszystkim tym, że nasza fabuła nie ma sensu! Świetny pomysł Quantic Dreams! No ale, żeby nie było, że jestem aż taki niedobry i złośliwy to powiem tak; omawiana przeze mnie gra była dobrze wyreżyserowana, aktorzy również dobrze grali i tylko momentami mogłem być lekko zażenowany niektórymi chwytami fabularnymi. Poza tym technologia użyta w grze była miodzio i Beyond wyglądało przepięknie! No i wreszcie docieramy do naszego, ukochanego - Detroid; Become Human Jedna z lepszych gier tego studia. Widać było momentami, że postanowiono wrócić do czasów Heavy Raina, które ogólnie było chwalone i zostało ciepło przyjęte. Tym razem mamy do czynienia z trzema głównymi bohaterami i, o ile zazwyczaj boję się o to, że narracja będzie przez to skopana, a co najwyżej jeden protagonista przypadnie mi do gustu, to tutaj tego nie uświadczyłem. Historia każdego z androidów była ciekawa; no może najmniej mi się podobał wątek tej całej rewolucji, którą poprowadził Marcus. A więc; czy i w tym fanfiku uświadczymy prawdziwych emocji? Czegoś, na czym Quantic Dreams zawsze koncentrowało się w dużym stopniu? Hmm... sprawdźmy to! PROLOG Specjalnie użyłem takiej czcionki, gdyż na samym początku te litery układające się w tłuste i wielkie słowo "PROLOG" aż krzyczą na mnie, przez co mam ochotę się schować! Czyli w sumie coś w stylu Wilczki opierdzielającej mnie za literówki. Heh, jak dobrze wiedzieć, że trafiłem do odpowiedniego miejsca. Prolog składa się z takich miniaturek, krótki paragrafów. Już od razu jesteśmy podstawieni przed zagadnieniami dla mnie bardzo interesującymi; wolna wola, sztuczna inteligencja, wpływ technologii na ludzkie (kucze?) życie oraz społeczeństwo. Czyli to będzie jedna z tych opowieści, przy której będę musiał się nieco bardziej wysilić. No cóż... tym lepiej! Pamiętam, że kiedyś spierałem na tym forum o to, czy wolna wola istnieje. Spodziewam się, że tutaj będzie powiedziane, że tak. Ja natomiast nie do końca mogę się z tym zgodzić, ale to tak wylewny temat, że... odpuszczę sobie. Po prostu. Dla dobra tego komentarza. "Mam na imię Lydia. Poznaj moją historię." Ach, czyżby trajlerek? Tak mi się to hasełko kojarzy z zapowiedzą gry. A po drugie... Wiem, że to przez moje zboczenie, ale do jasnej... na samo brzmienie słowa "Lydia" staje mi przed oczami obraz naszej towarzyszki ze Skyrima. Mój Bóże... wymieniłem w tym poście już tyle gier, a to ma się odnosić do fanfika. No dobra, nadróbmy zaległości. " Lubię czytać książki o Daring Do, mimo że nie rozumiem po co ich autorka, A. K. Yearling, w ogóle przelewała to na papier [...]" Na papier? To ona w ogóle wie co to jest? Nie no, wiem że przesadzam, po prostu w uniwersum Detriod wszędzie widzieliśmy hologramy i tablety, a po zwykłej książce nie było ani widu ani słychu. Następny paragraf i... zupełnie nowa postać. Aha, czyli tutaj również się bawimy w wielu protagonistów? Przez to poprzeczka jest zawieszona znacznie wyżej. Mam nadzieję, że autorka podoła obciążeniu, jakie na siebie narzuciła. Przedstawiona nam zostaje kolejna postać - Tyrion. Ech... no i po co oglądałem tę Grę o Tron? W każdym razie; fajnie wplątano tu informacje o tym, jak to wszystko poszło naprzód. Nie mamy już do czynienia z młodą Applejack czy Big Macem. Mniejsze miasteczka się wyludniają albo... wykucykują? Wykucniają? Pewnie zostanę należycie skorygowany. Poznajemy najgłębsze myśli Tyriona. Możemy powoli oswajać się z bohaterami. Pomimo tego, że nie poznaliśmy ich jeszcze zbyt dobrze, to i tak każda ludzka istota z automatu powinna czuć choćby cień współczucia dla kogoś takiego. To prosta, acz skuteczna sztuczka. Fragment o tym, jak to Apple Bloom wspominała sobie z innymi o dawnych, źrebięcych latach również mi się spodobał. A Tyrion cały czas słucha i wszystko analizuje. Przeczuwam, że będzie to miało wpływa na jego późniejsze przekonania. No i oczywiście wspomniany zostaje pewien gryf... Gabi! Bardzo lubię tę postać. Fajnie, że została tu przywołana. I kolejna postać! Tym razem... prawnik! I aż mi się przypomniały te wszystkie głosy innych studentów, kiedy to jeszcze byłem na prawie, że; no ale sztuczna inteligencja nie zastąpi ludzi, bo tu trzeba interpretować, a interpretacja to humanistyczna zdolność, a nie ścisła, a... Cicho! Nie masz racji! Jestem pewien, że tak będzie! I bardzo dobrze... Cóż mogę tutaj powiedzieć... ok. Czekam na dalsze rozwinięcie. Ta postać, Vries, przypomina mi Connora. Nie wiem czemu... Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale jeżeli ma być prawnikiem, to oczekuję również spraw sądowych. Najlepiej w porządku angosaskim. I tutaj obawiam się, że autorka będzie musiała zrobić porządny research. Naprawdę, bo inaczej wyjdą same głupoty. Nie wystarczy obejrzeć serial o prawnikach.. A pod koniec mamy opis tego, że kuce to banda leni i lewaków i nic im się nie chce. Mi też by się nie chciało. Chciałbym mieć androida, który by za mnie to pisał. Rozdział 1 I dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że tu nie ma korektora. Ale jak się zobaczy, kto jest autorką, no to nie ma zdziwienia... Zaczynamy od opisu jakiegoś tam kuca, który wykłada lingwistykę na uniwersytecie. "Scroll Page jest szanowanym wykładowcą na Akademii Fillydelphskiej. To w bibliotece spędza poranki i południa. [...] Po zakończonym dniu na uczelni czasami nawet wraca tam na noc, [...]" Heh, zupełnie jak mój wykładowca od poetyki... Zaraz! Chwileczkę! Panie profesorze Dominiku, czy to pan? Nie wiedziałem, że profesor jest kucem. W każdym razie zostajemy wprowadzeni w sytuację. No póki co rozkręca się to powoli, ale to akurat nie problem; dopiero zaczynamy. Zgodnie z tytułem rozdziału poznajemy rutynę naszego androida - Lydii. Odkrywamy troszeczkę jej charakteru. Wywiązuje się wątek tego całego wesela. Coś czuję, że to będzie dobry punkt wyjścia do lepszego zapoznania się z bohaterami. "Tam karmię jego ukochanego pupila – papugę Diego, który i tak, jak na pupila, za rzadko widuje swojego pana." Bardzo lubię papugi... A ta jeszcze nazywa się Diego. - Nazywam się Diego. - Jestem... - Nie interesuje mnie kim jesteś! "– N-Naprawdę? Więc od czego trzeba zacząć? Co przygotować? Muszę zrobić listę! Dobra lista to podstawa organizacji! – Mojemu mikrofonowi nie uszła nuta ekscytacji w jego głosie, mimo wszystko nadal był niemiłosiernie spięty." Oj, oj, duch Twilight go chyba opętał. Dosyć szybko mamy pokazane charaktery Scrolla oraz Lydii. Mniej więcej wiemy czego się po nich spodziewać. Dobre są również te wstawki, szczegóły, które budują klimat (o tej herbatce, o kubeczku, takie małe rzeczy są w stanie nam zobrazować bardzo wiele, a z pewnością jest to o wiele ciekawsze, niż kurna opisywanie koloru firanek, tylko po to, aby zbudować w umyśle czytelnika obraz pokoju. No fajnie, to się dowiedziałem). Również to w jaki sposób wypowiada się Lydia jest wiarygodny. Ton jej słów jest życzliwy i przyjazny, a równocześnie nieco zdystansowany oraz profesjonalny. "– Wobec tego, teraz codziennie przypadkiem dodawaj mi kilka kropel tego swojego uzupełniacza [czyli tyrium; coś w rodzaju krwi u androkoników] – już chciałam zaprotestować, kiedy przerwał mi, gładząc papugę, która właśnie wylądowała mu na kopycie. – Czytałem skład, raczej nie powinien mi zagrozić." Tak! Od dnia dzisiejszego będziesz mi składać ofiarę z własnej krwi! To będzie idealne do naleśników z jagodami! No i cóż... póki co mamy takie typowe SoL. Na razie nic specjalnego. Atmosfera jest miła i przyjemna. Mamy zarysowane osobowości bohaterów. Mamy również jakiś wątek, za którym będziemy podążać - ten ślub. Za to dziękuje bardzo, ponieważ większość SoL to takie opowieści... o niczym tak właściwie. Są miłe, są dobrze napisane (czasami), ale nic takiego się w nich nie dzieje. Ja naprawdę nie potrzebuje strzelania laserami z tyłka, żeby to już uznać za ciekawą akcję. Nie. Jak widać na powyższym przykładzie ja wcale tego nie potrzebuję, a napięcie można znaleźć nawet w takich zwyczajnych chwilach. Ważne, żeby nam zależało na bohaterach, gdyż oni są sercem powieści. Tutaj póki co nie mam żadnych zastrzeżeń. Ciąg dalszy poniżej. Wywalał mi error przez długość tego postu.
  10. No i z tej strony znowu ja! Tym razem z nieco dłuższym rozdziałem, nie tak długim jak rozdział 6, ale i tak postanowiłem go podzielić na dwie części. Rozdział 9 - Droga ku Zonie, część 1 https://docs.google.com/document/d/1Uj8xMJxlNJh2K_SIyHxTgifHW5UBxLdYBur1RT_oF9M/edit?usp=sharing Rozdział 9 - Droga ku Zonie, część 2 https://docs.google.com/document/d/1zTT6QZHJ-ZSprumTEam-ppKKSyfUfVGpTy_LS-WTfvM/edit?usp=sharing Zapraszam do czytania!
  11. No... ten no... wróciłem z mojej dalekiej podróży. Była naprawdę ciężka. Serio... ja bym to przeczytał na drugi dzień, a nie po roku, ale niestety musiałem wydostać się z pewnej świątyni, gdzie było wiele pułapek... Witam wszystkich serdecznie! Fanfik mistrza Suna i to nie byle jaki, gdyż połączony z jedną z najlepszych animacji naszego dzieciństwa. Kaczor Donald przez długi czas królował na ekranach naszych telewizorów, oczywiście wraz z innymi bajkami. Zbierało się komiksy, potem zbiory tych komiksów w tak zwanych "Gigantach". Można na było obsadzić tą kolekcją naprawdę sporo miejsca na półkach, a same historyjki tam przedstawione zawsze cieszyły dziecięce oko. Nie wiem jak dzisiaj bym odebrał te historie. Pewnie moc nostalgii zdołałaby zrobić swoje, mimo wszystko jednak bałbym się odebrać sobie te miłe wspomnienia i zaczął zauważać w Donaldzie przeróżne głupoty. No tak to jest już; z wiekiem zaczynamy zauważać coraz więcej. A więc zaczynamy! Klaczki... łuu huu... Celestia jako Sknerus... hmm, to dobry wybór, aby obsadzić ją w tej roli, choć podejrzewam, że Luna mogłaby być nawet lepsza, ale to już był pomysł autora, żeby to tak rozwiązać. No nic, zobaczymy, jak to zostanie poprowadzone. Tak więc Ceśka dorobiła się pokaźnego skarbca, w którym można wręcz pływać. Już ma zamiar wskoczyć do złotego morza, aż tu naglę... ktoś jej przerywa! (Tak swoją drogą wskakiwanie na górę złota z rampy, która chyba zawieszona ileś tam metrów wzyż NIE JEST ZBYT DOBRYM POMYSŁ, BO MOŻNA SIĘ POŁAMAĆ! Ale to w sumie Ceśka. No i kto bogatemu zabroni? Pewnie ktoś jeszcze bogatszy, o ile taki istnieje). W odwiedziny przybywa Cadance wraz z CMC, które będą tu jakoś Hyzio, Dyzio i Zyzio. Casting w tym przypadku był oczywisty. Dowiadujemy się również, że Shining Armor, szef ochrony, zwiał! No cóż... jest to spójne z tym, co sądzi o nim większość fandomu, a w dodatku wpisuje się w klimat, więc jest ok. Sprawa ma się następująco; Cadance musi zostawić z kimś klaczki i tym razem padło na Celestię. W dodatku... no trzeba przyznać, że nieźle ją załatwiła. Te zapewnienia Cadance, że dziewczynki będą grzeczne i nic nie nabroją... nooooo, tak nie bardzo mi się chcę w to wierzyć... No zaraz później mamy potwierdzenie. Klaczki huśtają się na gobelinie. Rzeczywiście inteligentne i spokojne. Jako, że Celestia jest gburem na tyle wielki, żeby olać klaczki i zamknąć je w jednym pokoju z kulkami (a do tego dać im MAŁĄ paczkę czipsów), to nasze trojaczki nie marnują czas i momentalnie uciekają przez otwór wentylacyjny. Swoją drogą; ciekawi mnie jak to jest możliwe, że piórkiem udało się odkręcić śrubki. Ale zaraz, jakiś czas temu gołąb uderzył w moje okno i niestety zmarł. Ale zachowałem sobie jego pióru, sprawdzę czy się da tym okręcić cokolwiek... No i jednak nie udało się (kto by pomyślał). Podoba mi się to, że prawie na każdym kroku mamy podkreślane to, jak skąpa jest Celestia. Wszystko ma być możliwe jak najtańsze. Kiepski z niej gospodarz. Na obiad prawdo podobnie kazałby przynieść własne sztućce i jedzenie. Prawie jak Polaczki na wczasach xd. Sknerlestia trafia na ślad Fontanny Wiecznej Czekolady. Brzmi przepysznie. Podobają mi się również przeróżne neologizny, czy nazwy własne, są utrzymane w klimacie. Tak więc od razu mam zarysowane to, co się będzie działo; powieść podróżnicza do jakiegoś niezwykłego miejsca, pełna przygód i niebezpieczeństw. Dokładnie tak, jak to bywało z Donaldem, tak więc wszystko póki co jest oddane jak należy. Muszę też zwrócić uwagę na to, że tutaj nie ma miejsca na dłużyzny. Serio; wszystko mamy zarysowane od razu, z szacunkiem dla czasu czytelnika. Irytują mnie fanfiki, które rozkręcają się tak wolno, a tłumaczą to tym, że chcą "budować klimat". No to tak budują ten klimat, że ja mam ochotę położyć się spać. I niech mi ktoś powie, że ten fanfik nie ma klimatu, bo zatłukę moją pałką teleskopową! Nie wolno obrażać mistrza Suna! NIE WOLNO! Nie trzeba wylewać tony opisów i pochylać się nad każdym źdzbłem trawy. Jest taki jeden fanfik, a konkretnie tłumaczenie, które podpadło mi jakiś czas temu. Ale to może innym razem... Sknerlestia przygotowuje się do odlotu, który zleciła RD, a trzy małe klaczki podsłuchują rozmowę pomiędzy kucharzami. Postanawiają, że wybiorą się wraz z ciocią na wyprawę. Już na pokładzie samolotu CMC zostają nakryte, a Celestia niestety będzie musiała się z nimi użerać. Dodatkowo mamy scenę przelotu przez burzę. Scoot dostaje szanse pilotowania samolotu w parze z Rainbow Dash. No... jest to głupie, ale to nic, co by wykraczało poza uniwersum Donalda, tak więc nie czepiam się. "– Teraz mała! – krzyknęła Rainbow Dash, ciągnąc do siebie kolumnę sterową z całych sił. Skrzydłem jednocześnie pchnęła dźwignie przepustnicy do oporu. Scootaloo spięła każdy mięsień swego ciała, ciągnąc za oporny drąg. Stękała przy tym jakby od tygodnia miała zaparcie." O mój Boże... że jak?! "– Ten dopiero raz – odparła Rainbow, otwierając drzwi i wychodząc na zewnątrz. – Ale już go lubię. To maszyna nie do zdarcia." No rzeczywiście nie do zdarcia. Awaryjne lądowanie, zepsuty silnik, cały kadłub rąbnął w podłoże przy głośnym zgrzycie metalu, ale tak to jest nie do zdarcia. No więc, jak już wyżej pokazałem, samolot się rozbił w miejscu docelowym. Celestia początkowo nie chce zabieraj trojaczki ze sobą, jednak... serce jej mięknie i w końcu się zgadza. Albo po prostu już nie ma ochoty słuchać tych dziecięcych jęków. Tutaj muszę pochwalić mistrza Suna za to, że udało mu się zbudować fajne interakcje; najpierw z klaczkami między sobą (ta dialogi są bardzo sympatyczne), no a później pomiędzy CMC a Sknerlestią. Mamy tutaj zderzenie dwóch różnych osobowości. To często wykorzystywany zabieg w literaturze, ale również bardzo skuteczny, bo wtedy własnie dochodzi do różnych ciekawych sytuacji. Dwie różne osoby bardzo łatwo prowokują zaistnienie jakiegoś konfliku, co będzie fajnie się czytać. Kolejna scena pokazuje nam... doktora Cabalerona! Mogłem się tego spodziewać, tak szczerze mówiąc, ale nie pomyślałem o tym, że się pojawi. No i dobrze. Ta postać jest fajna. Lubiłem ją w serialu i raczej polubię także i tutaj, bo póki co nie odbiega swoim zachowaniem od oryginału. W dodatku chce zaplanotować bombę na pokładzie samolotu! Już nie mogę się doczekać! Ekipa dociera do świątyni i planuje swoje odejście do skarbca. Podnoszą głaz blokując dostęp do środka, a następnie wchodzą po schodach w ciemność. Za nimi kroczy Baleron i jego monotematyczny sługus Seth, który ciągle gada o tym, że chciałby zastrzelić nasze bohaterki. Widać, brakuje jej strzelnicy. "Już nawet nie chodziło, że Darring Do miała paskudny charakter pisma. Nawet jak na pismo odkopytne." Odkopytne? A to nie było przypadkiem tak, że kucyki pisały trzymając długopis w ustach? Po dłuższej wędrówce w dół, mijając setki przeróżnych hieroglifów, w końcu spotykają kolejną postać, która tym razem musiała się pojawić - Daring Do! Powiem tak; dobór obsady bardzo dobrze pasuje do świata Donalda. Jest to wszystko takie przygodowe, a do tego nie godzi w uniwersum mlp. Bardzo trafny crossover. Niestety zaraz nasza ekipa zostaje zaskoczona przez doktora Balerona i zamknięta w świątyni na zawsze! A przynajmniej tak by chciał nasz doktor. "– Nie Darring, nie są pożyczone. Czasy dawno się zmieniły. Kraj z resztą też. Teraz nie trzeba stać w kolejce. " Poszukiwaczka przygód zatrzymała się w czasie akurat, gdy panowała komuna. Niestety Scoot uruchamia pułapkę z Resident Evil, Gwiezdnych Wojen, Indiana Jonesa... no z wielu innych produkcji. Sufit się obniża w zastraszającym tempie, aby zrobić z bohaterek końskie naleśniki. Całe szczęście, że na miejscu jest Apple Bloom i jej podręcznik przetrwania, gdzie jest dosłownie wszystko i można użyć google tłumacza, aby rozszyfrować hieroglify. Tak więc udaje im się uciec z pułapki i uniknąć tragicznego losu. No właściwie to mamy już sam finał. Starcie z Baleronem i Seth. Obie drużyny docierają do komnaty, gdzie mamy naszą legendarną fontannę. Oczywiście wszystko zaczyna się zawalać. Nasi bohaterowie uciekając ze świątyni wraz z artefaktem. Sprawa wygrana. '– … przekaż jej, że będziemy w domu za godzinę, bo pojechałyśmy na plac zabaw, na drugi koniec miasta. Jakby się pytała, czemu tak daleko, to powiedz, że tamten jest bezpłatny." To nie ma sensu! Kto to widział, żeby zwykły plac zabaw był kiedykolwiek płatny? No i wszystko kończy się dobrze. Sknerlestia dalej nie być postrzegana jako ta niemiła, choć głęboko w swoim serduszku tak naprawdę jest dobra. Zabrakło mi trochę więcej informacji o tej całej świątyni. Sama antyczna budowla wydaje się być mała. Zwiedziliśmy tylko parę pomieszczeń i już dotarliśmy do końca podróży. Jedna pułapka, która jest już taka sztampowa. Mogliśmy się też dowiedzieć nieco więcej o tym starożytnym ludzie, co mogłoby potem posłużyć do rozwiązywania zagadek. W właśnie - zagadki! Mało tego było jak na tego rodzaj opowiadania. Powinno być tego więcej. No i ogólnie jakoś tak za szybko to wszystko się skończyło, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Uważam, że ten fanfik jest bardzo dobry. Bardzo dobry w swojej kategorii. No bo tak oprócz tego, to jest to standardowa opowiastka o podróży do starożytnego miasta. Przypomnę ponownie; bardzo dobra opowiastka. Czytało się miło. Nie zalewano nas zbędnymi fillerami i innym barachłem. Wszystko, co zostało nam przedstawione, było spójne i znalazło swoje rozwiązanie. No jest to solidna pozycja. Jeżeli chcesz sobie przypomnieć klimat Kaczych Opowieści no to sięgaj po to raz dwa! Ale jeżeli chcesz czegoś innego, bardziej poważnego, no to tu tego nie znajdziesz, bo to nie będzie ff dla ciebie. Ja w każdym razie mistrzowi Sunowi dziękuje za to opowiadanie. Życzę powodzenia w pisaniu! Pozdrawiam!
  12. Grento YTP

    Wiam!

    Witaj na forum! I nie bój się pokazać swojej twórczość. Ja wszystko po kolei komentuje. Nie ma się czego bać.
  13. Dla mnie jest to wręcz groteskowy przykład pedofila. "Hej mała, chodźmy do mnie, coś ci pokażę" mówi dorosły facet do małej dziewczynki. Podręcznikowy pedofil, który już się ociera o te żarty z "kotaki w piwnicy" Reakcja Luny jest poprawna. Tak, jest poprawna. Ale to nie to mi nie pasowało, tylko sam sposób poprowadzenia wątku. Skończył się za szybko. Mógł być bardziej rozbudowany. Ok. Mogłem tego nie wyłapać. Zwracam honor. Jako zwykły czytelnik nie mam dostępu do tych sekretów... cóż, czyżby ten ochroniarz miał wrócić w przyszłości i zacząć kręcić z Luną? Co by to nie było, jak na razie... dostał kosza. Propozycja od tego faceta była jednoznaczna, a Luna mu odmówiła, mówiąc jeszcze, że pewnie się już nigdy nie spotkają (o ile dobrze pamiętam), ale w każdym razie - spławiła go, gdyż nie zgodziła się na jego propozycję i nie szukała z nim dalszego kontaktu. Well... mogłoby to być trochę na wyrost. Tak słyszałem o przytulaniu na pocieszenie. Co mimo wszystko jest dziwne... Rozumiem, że Rarity ma taki styl mówienia... ale przecież widzi z kim ma do czynienia. Od razu wtedy powinno się komuś włączyć inny tryb rozmawiania; inny ton z rodzicami, z kolegami, w spotkaniach formalnych albo odnośnie obcych. Nie wyobrażam sobie, żeby za parę lat poważna krawcowa na spotkaniu biznesowym, nagle powiedziała do swojego kontrahenta "skarbie", bo jej się wymknęło. Ale żeby wpaść w bójkę i przepychać się między sobą? U nas okazje z tortem również się zdarzały, ale nigdy nie dochodziło do takich incydentów. Skoro to jest liceum, a nie wczesna podstawówka (wtedy bym się nie czepiał) no to spodziewam się, że znajdę tam bardziej myślących ludzi. Prawda? Prawda? :/ Tak... ale członkowie różnych zespołów rockowych mimo wszystko tylko sprawiają wrażenia takich "pozornie niezadbanych", co można poznać. A przynajmniej nie śmierdzą, bo tamten koleś chyba powinien, skoro naprawdę był takim żulem. No tam pod koniec było coś o tym breloczku...? Jakieś biżuterii, która dostała od kogoś o zielonych oczach. A kto powiedział, że takie historie nie mogą mieć napięcia? Według mnie to jest podstawa każdego gatunku; zaangażowanie czytelnika w historię. Paradoksalnie wiele rozdmuchanych opowieści, pełnych pościgów jest nudna, gdyż ta akcja nie wciąga. Nie wystarczą lasery i pościgi, żeby było napięcie, a można je odnaleźć nawet w z pozoru zwykłych, nieciekawych sytuacjach. Zdecydowanie. I wkłada ręcznik na głowę, jak ta Rarity. Wiadomo, że nie. Oczywiście, że nie jest zabawy. W końcu sam się z tym zmagam. Jestem Grento... zstąpiłem z niebios... aby dam Wam raka! Dziękuję za odpowiedź. Pozdrawiam!
  14. Wreszcie mogę z czystym sumieniem wystawić 10/10... a dlaczego, zapytacie? No bo zostałem strollowany przez samych twórców. Te fragmenty o tym, jak Discord mówił "na co komu rozwój postaci", a potem odniesienie się do naszego niezbyt lubianego odcinka, gdzie Twilight twilightowała na potęgę, mówią nam, że Hasbro jest świadome nastrojów, jakie panują w fandomie i są w stanie dobrze na nie reagować. Poczułem się wtedy, jakby rzeczywiście moje wcześniejsze zarzuty zostały wysłuchane. No i mamy wreszcie naszą Twilight, która pokazała swoją przemianę. Nie jest już tą samą paranoiczką, co... odcinek temu, ale zawsze lepiej późno niż wcale, czyż nie? W każdym razie myślę, że dopiero teraz jest gotowa objąć tron. A do tego mamy jeszcze naszych chytrych antagonistów, których miło zobaczyć w akcji. Co prawda spodziewałem się, że Grogar bardziej się ogarnie i jakoś wyczuje ten dzwonek, ale nie. Tutaj wystarczy go schować gdzieś po kątach, jak to mama chowa dzieciom gry, by nie ślęczały po nocach i by im gałki oczne nie powypadały. No i żadna postać mnie nie irytowała... a to już duży sukces! Także jest to moim zdaniem to najlepszy odcinek. Pozdrawiam!
  15. Cóż, nie ma sprawy. Co prawda ostatni segment jest bardziej satyryczny, skeczowy (tak, wiem, że jest to raczej głupkowate oraz ironiczne i to niewymagający humor, ale taki był zamysł) i odnosi się do moich skojarzeń, jakie się nasunęły podczas czytania, dlatego należy je brać z przymrużeniem oka i dystansem, ale jeżeli według Ciebie są rakowe to... nie ma sprawy. Możesz tak o tym myśleć. Ja wciąż muszę pracować nad tym, by pisać lepsze komentarze, bo napisanie takiej recenzji-analizy jest również osobnym dziełem. Nie chciałem, żeby to był kolejny post niemal identyczny jak wszystkie inne i żeby miał również swój program. W sumie skojarzył mi się z serią, którą oglądałem kiedyś na YouTubie. Kanał Pawła Opydo prowadził program o tytule "Złe Książki", gdzie oprócz poważniejszej analizy, znalazło się tam miejsce również na niepoważne wyolbrzymienie pewnych fragmentów. Ja pisząc te komentarze bawiłem się nieźle, a to jest najważniejsze w pisaniu czegokolwiek. Nie każdemu musi pod pasować taki klimat. Ale to raczej nic niezwykłego. Pozdrawiam!
×
×
  • Utwórz nowe...