-
Zawartość
406 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Geralt of Poland
-
Wiedźmin... Wtedy przypomniałem sobie słowa mojego zleceniodawcy: "Włada mieczem niczym artysta", "zabił moich najemników","rozpoznasz go od razu". No tak, mogłem się od razu domyślić. Gdzieś w głębi mnie tliły się pewne podejrzenia, ale nie myślałem, że to jednak może być prawda. - Nie mam złych zamiarów. Skoro już jestem bezbronny, wyjaśnię wszystko. To trochę skomplikowana sprawa... Przysłano mnie tu, bym zabił czarownika, który szkodzi okolicznym ziemiom, ale nie spodziewałem się wiedźmina... - A kogo się zatem spodziewałeś? - Maga jakiegoś, czarnoksiężnika. Wiedźmin nie rzucałby raczej klątwy na wioskę i lasy. - Co ty nie powiesz? Hm, no, nie wyglądasz na typowego wsióra, dla którego wiedźmin to zwiastun klęsk wszelakich. Dobrze... Ktoś wynajął cię, żebyś zabił czarownika... Mogę spytać, kto? - Zaraza jedna wie, kto to był. Spotkałem go w karczmie w Tretogorze. Łysy, czarno odziany, w złotym łańcuchu i z sygnetami. Mówił, że mieszka w miasteczku Estat. Więcej nie wiem. - Nic mi to nie mówi. - Pokręcił głową. - Ale wychędożył cię bez łoju. Jestem pewien, ze chciał zabić mnie... A może jednak wiem, kim on był? Ale najpierw powiedz, kim ty jesteś? - Jestem Roger Paulus, wędrowny najemnik. - Nie znam - rzekł i wzruszył ramionami. - No i jak ci się podoba okolica, Rogerze Paulus? - Przyznam, że gdyby nie mroczne, przeklęte lasy, wymierające wioski i żywe trupy byłoby tu całkiem przyjemnie. - Taak, przyznam rację. Nie jest to miejsce, gdzie chłop chciałby się przenieść z rodziną. I jak ci się wydaje, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy? - Słyszałem od jednego z chłopów, że jakiś charakternik na czele armii umarlaków sprowadził klątwę na tę okolicę, ale teraz, kiedy zamiast czarnoksiężnika spotkałem wiedźmina, niczego nie jestem tu pewien. - Że mieszkańcy jeszcze żyją to prawdziwy cud. A charakternik, o którym mowa... Uciekaj stąd, chłopcze. Uciekaj póki możesz. - A co ty tutaj robisz, wiedźminie? Co wiesz o całej tej sprawie?Jeśli da się jakoś powstrzymać tego sukinsyna... Nie po to tutaj jechałem, straciłem konia i omal nie zginąłem, żeby tak po prostu uciec i niczego się choćby nie dowiedzieć. - Uciekaj - odparł krótko. - Niczego nie wskórasz, a możesz stracić coś więcej niż życie. - Więcej niż życie? Co masz na myśli? - Masz na myśli, że mógłbym dołączyć do tej armii chodzących truposzy? - Brawo, młodzianie. Każdy trup w promieniu kilku mil chodzi sobie, jak gdyby nigdy nic, zabija wszystko, co żywe i śmierdzi jak cholera. - Wciąż mi nie powiedziałeś, co tu właściwie robisz i dlaczego ukrywasz się w tej jaskini.- Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl.- Cholera, kto wie, czy ten cudak który zlecił mi cię zabić nie jest jakoś zamieszany w to wszystko... - A jak ci się, kurwa, wydaje? Co ja tu robię? Oczywiście, że mam wakacje. Zbyt bystry, to ty nie jesteś. Oczywiście, że próbuję odczynić klątwę i dorwać... jego. Słuchaj, chcesz mi pomóc? To odjedź stąd. Nie potrzebuję... pomocy. - Spokojnie, tak też myślałem chciałem się tylko upewnić. Tak się składa, że jestem tu dokładnie w tym samym celu, a uwierz mi, że mieczem machać potrafię. Co dwa miecze to nie jeden, a raczej trzy, bo jestem tu z moją towarzyszką. Lepiej chyba, byśmy połączyli siły zamiast wchodzić sobie w drogę, bo za dużo już przeszedłem i widziałem, by się po prostu wycofać. - Otóż sam powiedziałeś: nie wchodźmy sobie w drogę. Tu nie potrzeba mi kolejnego miecza. Potrzeba mi kolejnego wiedźmina. W niczym mi nie pomożesz, potrafisz zdejmować klątwy? - Niestety nie. Wygląda na to, że masz rację. - Uciekajcie stąd. Nic dobrego was tu nie spotka. Dobrze radzę. - W porządku. Powodzenia życzę, wiedźminie. Ja wiem już chyba, gdzie powinienem się udać. - Unikajcie nietoperzy. Zwłaszcza teraz. I nie ufajcie nikomu, kto dobrze wygląda. - Żegnaj, wiedźminie. Dziękuję za radę. - Ktoś cię woła - powiedział wiedźmin. - Co? Nic nie słysz... Ach tak, słynne wiedźmińskie zmysły... Więc idę już. A, jeszcze jedno. Nie wiesz może, gdzie znajduje się miasto Estat? - Nie ma takiego miasta. Chodź ze mną.
-
No to łap: Witam na forum, dobrej zabawy życzę i niechaj kucyki będą z Tobą. Twoja ulubiona postać z MLP to...?
-
Po okresie przedświątecznego i świątecznego lenistwa nastał okres poświątecznego lenistwa.
-
S.T.A.L.K.E.R.: Cień Ponyville [NZ][Sci-Fi][Crossover][Violence]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Kolejna część jest nadal w trakcie (dość powolnego) tworzenia, więc w zamian życzę w dniu dzisiejszym wszystkiego kucykowo-stalkerskiego i dzielę się znalezioną w odmętach Zony piękną kolędą:- 15 odpowiedzi
-
- stalker
- postapokalipsa
-
(i 2 więcej)
Tagi:
-
[Ech, to uczucie, kiedy człowiek chce się rozpisać i za bardzo się zagalopuje.] Można się było tego spodziewać... Raczej nie byłem zbyt dobry w rozwiązywaniu sytuacji, gdy ktoś zaskakiwał mnie i przystawiał ostrze do szyi. Choćby dlatego, że starałem się ich unikać. No ale musiałem to jakoś rozegrać. - Spokojnie, możemy się dogadać bez rozpruwania...- powiedziałem najspokojniej, jak mogłem.
-
No cóż... Można powiedzieć, że byłem nieco zawiedziony. Spodziewałem się jakiegoś podziemnego lochu, magicznego laboratorium... Postanowiłem przeszukać kuferek, może dowiem się, czyja to kryjówka. Jednocześnie nasłuchiwałem, czy ktoś nie nadchodzi. Skoro na palenisku płonął ogień, ten ktoś raczej nie odszedł daleko. Wtedy ponownie odezwał się we mnie głód. Przecież ostatni posiłek jadłem jeszcze zeszłego wieczora, przed wyruszeniem w drogę. Cóż, grzech nie skorzystać z okazji... Zdjąłem z paleniska pieczonego zająca, usiadłem na skórach i zacząłem jeść.
-
Zacisnąłem dłoń na rękojeści miecza. Przez chwilę myślałem, czy nie wrócić po Sophię, ale nie chciałem ponownie przeciskać się przez mroczne jaskinię. Przed wejściem tu nie spodziewałem się, że droga będzie tak trudna. Ruszyłem naprzód, ku palącemu się naprzeciwko światłu, z nadzieją, że będę gotów na to, co tam spotkam.
-
- Sam nie wiem, czy chcę, żeby tam był...- mruknąłem pod nosem i ruszyłem wgłąb jaskini, ostrożnie stąpając po kamiennych stopniach. Zdecydowanie coraz mniej mi się to wszystko podobało... Oby tylko całe to zadanie było warte swojej ceny...
-
Zeskoczyłem z konia i podszedłem bliżej, zaglądając wgłąb jaskini. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. - Dobra, wygląda na to, że trzeba tam zejść. Słuchaj- zwróciłem się do Sophii.- Najpierw wejdę sam, ktoś musi zostać i pilnować Luny. W razie czego bez niej stąd nie uciekniemy. Zejdę, sprawdzę, co tam w ogóle jest, a potem wrócę i ustalimy, co dalej. Dobyłem miecza i podszedłem do wejścia do jaskini, wpatrując się w gęstą ciemność. - Cholera, ciemno tam... Masz jakieś światło?
-
-Więc jedźmy- powiedziałem, wskakując wraz z Sophią na konia.- Nie podoba mi się to wszystko, a im szybciej się tym zajmiemy, tym lepiej.- Spojrzałem na krajobraz rozciągający się w kierunku, w którym mieliśmy ruszyć.- Ech, urocza okolica, nie ma co... Nie próżnuje ten drań, kimkolwiek jest.
-
Przez chwilę stałem, patrząc na zmarłego. W końcu wiedziałem, gdzie powinienem wyruszyć. Wróciłem do czekającej kawałek dalej Sophii. - Wiem już, co się tu stało- powiedziałem.- Wygląda na to, że całe nieszczęście tej wioski to wina jakiegoś czarownika, czy kimkolwiek sukinsyn jest. To do niego należy ta armia umarlaków. Ukrywa się głęboko w lasach na wschodzie. Chcę go tam dopaść, po to tu właśnie przybyłem. Cholera, to całe zadanie robi się coraz trudniejsze... Wyruszamy?
-
Pierwsze skojarzenie- stalker. I te magazynki sklejone niebieską taśmą- klasyka nad klasykami.
-
Bardzo dobry pomysł, żeby dać go na zwiadowcę. Sam chciałem to zaproponować.
-
Czyli jednak to prawda z tym czarownikiem. Więc nie przybyłem tu całkowicie nadaremno. Wyglądało więc na to, że musiałem go znaleźć. Spojrzałem na czerniejący w oddali mroczny las. Nie miałem najmniejszej ochoty tam wracać, ale wyglądało na to, że nie mam innego wyboru. Możliwe, że przynajmniej w dzień będzie tam bezpieczniej. - Słuchajcie- powiedziałem do wieśniaka.- Po to właśnie przybyłem, by dopaść tego charakternika. Ponoć jest czarownikiem i kryje się w grocie gdzieś w okolicznych lasach. Nie słyszeliście może o jakichś jaskiniach w pobliżu?
-
- Spłonął... Ale... Co tu się wydarzyło? Dlaczego to wszystko jest zrujnowane?- Wskazałem ręką roztaczające się wokół zgliszcza osady. Czułem się kompletnie bezradny i zrezygnowany. Najchętniej po prostu opuściłbym wraz z Sophią to przeklęte przez bogów miejsce i udał się gdziekolwiek, byle dalej stąd. Odpoczął w jakiejś przydrożnej gospodzie i ruszył na poszukiwanie nowego zlecenia. Co mnie powstrzymywało? Wizja pięciuset koron nagrody? Chęć, by jakoś pomóc tym ludziom? Tylko czy można im jeszcze jakkolwiek pomóc?
-
Zeskoczyłem z konia i ruszyłem szybkim krokiem przez wioskę, wypatrując wśród zdewastowanych domostw czegoś, co wyglądałoby jak gospoda lub chata sołtysa. Patrzyłem też na mieszkańców, w nadziei, że zauważę kogoś wyglądającego na takiego, kto mógłby udzielić mi jakichś informacji. Jeśli miałem cokolwiek zdziałać, musiałem najpierw wiedzieć, o co w ogóle chodzi i co się wokół dzieje.
-
- Co robimy? Wygląda na to, że od mieszkańców zbyt wiele się nie dowiemy.- powiedziałem do Sophii. Zdecydowanie mi się nie podobało to miejsce i wyniósłbym się stąd jak najdalej, jednak z drugiej strony zostałem w końcu wysłany, by uporać się z gnębiącym tę okolicę złem. Tyle, że nie spodziewałem się zła aż tak wielkiego.
-
-Cóż, na piwo i kaszę chyba nie mamy co liczyć...- mruknąłem, patrząc na cały ten obraz nędzy i rozpaczy. Co tu się do cholery stało? Obróciłem się i spojrzałem na majaczący w oddali mroczny las. Byłem niemal pewien, że to on był przyczyną tego, w jakim stanie była wioska. Lub był z tym jakoś związany. - Hej, gospodarzu!- zawołałem do stojącego najbliżej wieśniaka, podnosząc rękę w powitalnym geście.- Cóż to się stało? Zaraza, czy napadł was kto? Czy to wieś Aryuik?
-
Spojrzałem w kierunku który wskazywała i także zauważyłem majaczące w oddali domy. - Nie mam pojęcia, nie wiem nawet, gdzie właściwie jesteśmy. Ale sprawdzić nie zaszkodzi, zresztą mamy jakieś inne wyjście? Ruszajmy sprawdzić, dziwnie się czuję w pobliżu tego lasu. Marzy mi się misa kaszy i dzban piwa.
-
- Tak, racja...- westchnąłem. Wcześniej wszystko działo się tak szybko, że tak naprawdę dopiero teraz w pełni dotarła do mnie ta strata.- Miałem już kilka koni, ale ona była spośród nich najlepsza. Miałem ją już od prawie roku. A teraz nie mam nawet pieniędzy na kupno nowego konia. Ale przynajmniej wciąż mamy Lunę.- Podszedłem do klaczy i pogłaskałem ją po pysku.- A właśnie, Sophia. Jeszcze ci nie podziękowałem, że uratowałaś mnie w tym lesie i mnie stamtąd wyciągnęłaś.
-
Więc oto moja postać: Imię: Silver Wing Płeć: ogier Rasa: pegaz Wygląd: Średniej budowy ciała. Czarna grzywa i ogon. Oczy brązowe. Reszta ciała jasnoszara, wręcz srebrzysta, czym zresztą zasłużył sobie na swoje imię. Jego Znaczek to rozwiewające się chmury, co przedstawia jego odziedziczony po ojcu talent do pracy w ekipie pogodowej. Silver urodził się i żył w mieście Baltimare, gdzie pracował jako członek patrolu pogodowego. Gdy wybuchła wojna, zaciągnął się do equestriańskiej armii, by bronić swojego kraju, przeżyć wojenną przygodę, i po prostu dlatego, że zaciągnęła się większość jego znajomych. Z charakteru jest nonszalancki, raczej luźno podchodzący do życia, bywa też porywczy i niecierpliwy. Nie przejawia wielkich ambicji w pięciu się na szczyt. Lubi ryzyko i wyzwania, czasem jednak bierze na siebie więcej, niż jest w stanie udźwignąć. Często patrzy na świat ironicznie i z dystansem, rzucając często rozmaite uwagi. Potrafi wykonywać rozkazy, jednak często zdarza mu się realizować je po swojemu, co nieraz już wpędziło go w kłopoty. Miewa słabość do alkoholu, który jeszcze bardziej wzmaga w nim pochopność i ryzykanctwo. Jest towarzyski, ale gdy ma do wykonania ważne, wymagające skupienia zadanie, woli działać sam. Gdy sprawy stają się wyjątkowo poważne, potrafi porzucić swoje luźne, ryzykanckie podejście do spraw, wziąć się w garść kopyto i zrobić, co trzeba. Nie posiada jednak wielkich talentów przywódczych. Walczy oczywiście po stronie Equestrii. Nie chciałbym robić z niego lotnika, ale skoro pegazy nie są zarezerwowane do Luftmare, to widziałbym go w roli grenadiera pancernego. Mógłby zostać tam przydzielony np. z powodu nadmiaru rekrutów do lotnictwa, do którego chciał się początkowo dostać (aczkolwiek w gruncie rzeczy nie robi to bohaterowi wielkiej różnicy).
-
Takie pytanko: pegazy mogą służyć tylko w lotnictwie, czy może być tak, by pegaz był grenadierem pancernym?
-
Odebrałem butelkę i także pociągnąłem łyk, aczkolwiek znacznie skromniejszy. Trochę pomogło. Siedziałem w milczeniu, po prostu wpatrując się w przestrzeń, obserwując, jak słońce wznosi się coraz wyżej nad horyzont. W końcu, po dłuższej chwili, podniosłem się na nogi. - Dobra, nie ma co tak tutaj siedzieć cały dzień- powiedziałem, choć najchętniej po prostu położyłbym się pod najbliższym krzakiem i zasnął.- Musimy dotrzeć jakoś do tej wioski, albo gdziekolwiek... Chcę się przynajmniej dowiedzieć, co tu się do cholery dzieje. Bylebyśmy nie musieli jechać znowu przez ten przeklęty las.
-
- Niech to, nigdy nie myślałem, że tak się ucieszę widząc wschód słońca! Zatrzymaj się, już nas nie gonią! Gdy stanęliśmy, zlazłem z końskiego grzbietu i padłem plackiem na ziemi. Po wszystkich przeżyciach tej nocy byłem obolały, wyczerpany i zlany potem. Zresztą pobladła Sophia nie wyglądała dużo lepiej. Sięgnąłem do torby w poszukiwaniu nieodłącznej butelki z krasnoludzką gorzałką, w nadziei, że jakoś przetrwała te dramatyczne wydarzenia. Po prostu musiałem łyknąć czegokolwiek dla kurażu.
-
Lewą ręką objąłem Sophię w talii, by nie spaść z konia, w prawej wciąż kurczowo ściskałem rękojeść miecza. Oby tylko nie trafiła mnie jakaś zabłąkana strzała... "Jeśli przeżyjemy tę noc... No właśnie, "jeśli"! Czy ten przeklęty las się kiedyś skończy?"- myślałem, widząc czarne drzewa wciąż przesuwające się wokół nas. I jeszcze to wycie... Czułem się jak w jakimś cholernym sennym koszmarze.