Skocz do zawartości

Arkane Whisper

Brony
  • Zawartość

    864
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Posty napisane przez Arkane Whisper

  1. Patrzę na to i jedyne co przychodzi mi do głowy to:

    Ifryt - ognisty duch zemsty, żyjący na pustyniach. Są istoty te spokrewnione z dżinnami, choć obydwa te ludy żyją w niezgodzie od niepamiętnych czasów, i toczą niekończące się wojny między sobą. Z wyglądu przypomina umięśnionego humanoida, którego dolna połowa ciała niknie w żywych płomieniach. Ifryty mają czerwoną skórę, gorącą i często płonącą, oraz żarzące się niczym węgle oczy. Stwory te są odporne na ogień, a ponadto z lubością nim się posługują. Często przyozdabiają swoje nadgarstki złotymi bransoletami, choć poza nimi raczej nie noszą odzienia, gdyż ogień strawiłby większość materiałów. Te złośliwe i niebezpieczne istoty nie są skore do rozmów, dlatego też najlepiej je unikać. Należy także wspomnieć, iż stworzenia te mogą być nad wyraz wysokie. Ifryty posiadają wielkie pałace i miasta, lecz znajdują się one poza światem, w ognistej sferze ich ojczystego lądu. Do innych światów przedostają się za sprawą czarnoksiężników, którzy mogą ich przywołać w określonym celu lub poprzez wyjątkowo gorące miejsca jak wulkany, ale także w sercu wielkiego pożaru może narodzić się ifryt.

     

     

    Kusiło mnie, aby opisać centaura, ale jakoś tak nie byłem przekonany :MJTQO:

  2. Wielka Pizza (osoba, która opracowała nazwę tej "planety" została skazana na dożywotni zakaz nazywania czegokolwiek) powstała za sprawą tytanicznych wręcz ambicji pewnej grupy mistrzów w swej sztuce (a była to sztuka robienia pizzy), którzy postanowili pozostawić trwały ślad po sobie, który przyjął postać największej, niedoścignionej, rekordowo wielkiej, intergalaktycznej pizzy. Oceany pomidorowego sosu z mozzarellą otaczają lądy wykonane z ciasta oraz wyspy z salami, a ponad tym wszystkim wznoszą się łańcuchy górskie z kurczaka i innych składników oraz obłoki niebiańskich zapachów.

    "Planeta" owa pozbawiona jest jakichkolwiek żywych roślin czy zwierząt, lecz liczne osady i kolonie wydobywcze pracują nieprzerwanie nad wydobywaniem sekretu jaki kryje się wewnątrz tejże pizzy. Sekretu jej przepisu, albowiem nikt już nie wie, jak została ona przyrządzona, a tym bardziej, jak sprowadzono ją w przestrzeń kosmiczną, która to przestrzeń w niczym nie zakłóca smaku i spójności pizzy, a co więcej, jej niesamowity smak i świeżość zachowane są po dziś dzień.

    Przyjmuje się, iż wiek Wielkiej Pizzy wynosi co najmniej kilkaset lat, lecz zapewne jest dużo starsza.

    Jak widać na ekranach, wielki kawał pizzy został oderwany i pożarty. Zgodnie z pradawnymi legendami, dokonała tego istota spoza znanego wszechświata, której obłąkańczych kształtów nie można opisywać zdrowym na umyśle istotom, bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym tychże.

    Pizza dryfuje w pustce międzygwiezdnej, zaś nieznane nikomu mechanizmy (również wykonane ze składników pizzy) sprawiają, iż bezpiecznie omija ona wszelkie przeszkody podczas swej wędrówki, stanowiąc niezaprzeczalny symbol wielkości swych twórców.

  3. - Girgo... Tak po prostu - powiedział cichym głosem gryf, odprowadzając wzrokiem pegaza.

     

    Był wysoki, i choć jego wieku nie dało się dokładnie określić, sprawiał wrażenie raczej młodszego niż wyglądał. Miał ciemnoszare upierzenie, poza głową, która była nieznacznie jaśniejsza. Ubrany w prawie czarny, poprzecierany płaszcz, wyglądał jakby od dłuższego czasu był w podróży. Na szyi zawieszone miał gogle lotnicze, zaś przez ramię znoszoną, lecz porządną, ciężką torbę.

     

    - Pochodzę z Griffonstone'u - dodał, zwracając na urzędnika spojrzenie żółtych, poprzetykanych mnóstwem czarnych żyłek oczu - Ale od lat tam nie byłem. Sporo podróżuję - wyraźnie zawachał się, po czym kontynuował ciszej - Miałem tam rodzinę, ale nie jestem pewien co z nimi... Moja siostra Glaria mieszka tam na pewno... - zmarszczył brwi, jakby rozważając, czy te pytania mają jakikolwiek sens, po czym wzruszył ramionami.

     

    Zerknął za siebie, aby upewnić się, iż póki co jest ostatni w kolejce, i kontynuował.

     

    - Byłem mechanikiem, ale obecnie bardziej pasuje do mnie określenie... kartografa, chyba. Tym się ostatnio zajmuję. Podróżuję po świecie sporządzając mapy. Czasem wykonuję różne inne zlecenia, zależy co się trafi - kolejny raz wzruszył ramionami, jakby chcąc powiedzieć, że to przecież oczywiste.

     

    Kiedy mówił, jednorożec mógł dostrzec, iż pod płaszczem trzyma różne przedmioty, i choć nie zdołał ich dokładnie zidentyfikować, zorientował się, że muszą to być jakieś różnej wielkości i przeznaczenia narzędzia, a i zapewne broń także.

     

    - Znam się na wielu rzeczach, choć w niczym nie jestem mistrzem, że tak powiem - kontynuował gryf, rozglądając się po okolicy - Ostatecznie można powiedzieć, że moją specjalnością są mechanizmy i proste reakcje chemiczne... Tak, powiedzmy - dodał, jakby do siebie.

     

    Cały czas zdawał się być pogrążony we własnych myślach, jakby oderwany od rzeczywistości, a jednak sprawiał wrażenie jednocześnie niezwykle czujnego. Niby od niechcenia rozglądał się, ale gwardzista spostrzegł, iż uważnie lustruje otoczenie, prawie niezauważalnie skupiając się dłużej na wszelkich oznaczeniach, dokumentach, wyjściach (drogach ucieczki?). Kucoperz nie był pewny, czy można mu zaufać. Coś ukrywał.

     

    - Istotna informacja? - spytał retorycznie gryf, na co jednorożec skinął powoli głową - Nie, chyba nic takiego - powiedział po chwili - Chociaż... - dodał, po czym nachylił się, rozglądając podejrzliwie, zaś jednorożec dostrzegł, iż czarne żyłki w jego oczach nieznacznie zmieniły pozycje - Interesowałem się kiedyś starożytnymi... rytuałami, jeśli wiesz co mam na myśli... - wyprostował się nagle - Ale nic z tego nie wyszło - rzucił tajemniczo w zamyśleniu, na co kucoperz i jednorożec wymienili spojrzenia.

     

    Gryf wyjął stary zegarek na łańcuszku spod płaszcza i spojrzał na niego, unosząc brwi.

     

    - Chyba dość dużo czasu już wam zmarnowałem? - rzucił, z trzaskiem na powrót zamykając klapkę i chowając urządzenie do kieszeni - To wszystko?

     

    Z tymi słowami poszedł w ślad za pegazem, który zapisywał się przed nim, odprowadzany wzrokiem gwardzisty.

     

     

     

    Mam nadzieję, że postać jest odpowiednia, a "karta postaci" przejrzysta :)

  4. O, dokładnie o to mi chodziło. O tę rozkminę, którą opisałeś.

     

    Co do kryteriów, to uważam, że samemu należy je ustalić. Nie ma sensu wzorować się na autorze, którego dzieła Ci się nie podobają, ponieważ Ty nie chcesz pisać w ten sposób. To, że "Słowacki wielkim poetą był", nie znaczy, że chcę pisać jak on. Każdy ma swój własny gust i styl pisania, a także inny typ opowiadań, jakie lubi pisać. Na tej podstawie należy szukać czegoś, z czego możesz nauczyć się czegoś; udoskonalić swoje umiejętności.

    No i oczywiście należy słuchać czytelników, ponieważ bez nich pisanie traci sens.

  5. Akurat nie o to mi chodziło. Należy się porównywać do lepszych, ponieważ wtedy ma się motywację aby pracować nad sobą. Nie chodzi o porównywanie także do konkretnych osób, ale ogółem, jeśli widzisz, że ktoś pisze; w tym przypadku; lepiej od Ciebie, ciekawiej itp. to czemu nie porównać swoich "dzieł" do jego i zobaczyć co mogę poprawić, aby było lepiej.

     

    Chodzi o punkt odniesienia. Jeśli takowego nie masz, to łatwo uznać, że jest się jednym z lepszych, niezależnie od wszystkiego, ponieważ nie masz porównania.

    Dla łatwiejszego zrozumienia mnie (podobno nie potrafię prosto przekazywać własnych myśli) podam przykład z życia wzięty. Programowanie. Ja napisałem swój program, który działał, a następnie porównałem kod z programem kumpla, którego działał dokładnie tak samo, ale sam kod był bardziej optymalny, że tak się wyrażę. Rozumiesz?

    Wcale nie chodzi mi o to, że kogoś tam ktoś kiedyś uznał za guru pisarstwa, ale o to, iż np. ja bardzo lubię opowiadania Lovecrafta, to warto porównać własne opowiadania tego typu do lubianego autora, i zobaczyć czego brakuje twoim (ewentualnie kogoś, kogo wiesz, że pisze lepiej od Ciebie).

     

    Poza tym nie chodzi jedynie o pisarstwo. Jak spotkam kogoś, kto gra, np. lepiej ode mnie w szachy, to ćwiczę tak długo i staram się grać z nim na tyle często, aż zdołam go pokonywać przynajmniej w 50% przypadków.

     

    Nie wiem czy bardziej nie mieszam tylko :grumpytwi:

  6. Padło w temacie aktualnego konkursu o "zuej" postaci stwierdzenie, iż nie warto porównywać się do innych. Dokładnie cytował nie będę, ale chodziło o to, że zamiast porównywać się do innych, powinno się spróbować napisać coś, nawet dla jednoosobowej publiczności. Osobiście się z tym nie zgadzam.

    Zawsze należy porównywać się do lepszych od siebie i starać się osiągnąć ich poziom, aż pewnego dnia rozejrzysz się wokoło i zorientujesz się, iż nie ma nikogo lepszego od Ciebie, z kim mógłbyś się porównać. A wiadomo co to oznacza :D

    Takie jest moje zdanie.

  7. Wtrącę słówko, jeśli można.

    Pisanie dla samego siebie, czy dla innych? Dla mnie oczywistym jest, iż pisze się raczej dla innych, ponieważ to nie twórca czyta swoje opowiadania. Owszem, jeśli pisanie sprawia komuś przyjemność, to tym lepiej, lecz podstawowa zasada pozostaje ta sama. Jeśli coś piszesz, to zmyślą o tym, żeby innym się spodobało, czytali, itp. Jak piszesz tylko dla siebie, to w sumie równie dobrze można w ogóle nie publikować dzieł, lecz napisać, zapisać (lub nie) i zapomnieć. Skoro zamieszcza się opowiadania na forach publicznych, to robi się to dla innych, dla siebie natomiast tylko częściowo (aby poznać opinię czytelników, wyciągnąć z nich wnioski i nauczyć się czegoś nowego).

    Nawiązując do powyższego akapitu, komentarze są na tyle istotne, iż stanowią właśnie podstawę do rozwoju własnych zdolności pisarskich. Bez nich, mając samo zliczenie wyświetleń, tak naprawdę nie wiesz, czy ktoś to czyta, czy się podoba czy też nie. Zaczyna się wtedy zwykle proces tworzenia wątpliwości. Skoro nie komentują, to się nie podoba. Jak się nie podoba, to nie ma sensu pisać dalej. Ale mniejsza z tym. Komentarze mają także bardziej motywującą do pisania funkcję. Osoba, która coś pisze, w momencie braku jakichkolwiek informacji o swoich opowiadaniach oraz zalezieniu innego zajęcia, które ją wciągnie co najmniej równie mocno jak pisanie, bardziej prawdopodobnie porzuci pisanie opowiadań na rzecz tego drugiego zainteresowania. Tak jest (póki co) w moim przypadku. Zamiast pisać kolejne rozdziały rozpoczętego opowiadania, przerzuciłem się na inną moją pasję (która, nie przeczę, jest starsza od pisania). Może wrócę do pisania, może nie.

    Zmierzam do tego, że jeśli nie wiesz, czy to co robisz ma jakikolwiek sens, a pisanie czegoś, czego nikt nie czyta nie ma sensu z mojego punktu widzenia, tym bardziej, jeśli nikt nie zasugeruje co robię źle, przez co nie mogę się rozwijać, to bardziej prawdopodobne jest poświęcenie, ograniczonego przecież, czasu wolnego czemuś co wydaje się być lepiej spożytkowanym czasem.

    Dobra, z moimi opowiadaniami nie jest aż tak źle (moim zdaniem), abym uznawał pisanie za pozbawione sensu, zwyczajnie wpadłem na fajny pomysł zrobienia czegoś innego, a skoro opowiadań i tak nie komentuje nikt, to nikt też mnie z kontynuacjami tychże nie ściga. Mam ten komfort :D

    • +1 1
  8. "Skoczek"

     

    Zaklęcie, które początkowo miało być prostym wspomaganiem zdolności skakania użytkownika, w praktyce okazało się skomplikowanym czarem z dziedziny transmutacji, zakwalifikowanym obecnie do zaklęć magii zaawansowanej. Geneza powstania tegoż zaklęcia jest mało znana, wiadomo jedynie, iż był on opracowywany w Szkole Magii dla Jednorożców w Canterlocie, przez kilku nauczycieli magii przemian. Przyświecała im idea stworzenia prostego, a jednocześnie na tyle ciekawego zaklęcia z tej dziedziny magii, aby zachęciło ono uczniów do dalszych i głębszych studiów nad transmutacją. Ostateczna wersja zaklęcia okazała się jednakże zbyt skomplikowana, zaś jej działanie dziwne i niepokojące, zbyt dezorientujące dla młodych jednorożców. Tak więc księżniczka Celestia chciała zaklęcie zarchiwizować i zapomnieć o nim. Księżniczce plan ten się jednakże nie powiódł, gdyż starsi uczniowie transmutacji w niewyjaśnionych okolicznościach zdobyli formułę zaklęcia i nad wyraz chętnie się jej uczyli. Zgodnie z niepotwierdzonymi plotkami, ów "wyciek" informacji na temat zaklęcia był spowodowany przez jednego z jego twórców, który nie godził się na zapomnienie swego dzieła.

     

    Zaklęcie to, jak każde z dziedziny transmutacji, przemienia czasowo właściwości podmiotu czaru. Jednakże, zamiast nadać użytkownikowi zdolności wysokich czy też dalekich skoków, czar ten przemienia tylne odnóża podmiotu w kończyny z grubsza przypominające królicze łapy, odpowiedniej wielkości oczywiście. Chociaż powoduje to zwiększenie umiejętności skoku użytkownika, jednocześnie sprawia wielkie problemy, które dotyczą nauczenia poruszania się z nowymi kończynami. Dodatkowym efektem zaklęcia jest również częściowe magiczne wspomaganie skoku, lecz zdaje się ono być jedynie skutkiem ubocznym tworzenia inkantacji, niż docelowym efektem. Przemiana jest odczuwalna jako dziwne, utrzymujące się do końca działania zaklęcia uczucie, które użytkownicy określali jako: "coś jakby mrowienie, ale nie całkiem", i niektórzy uważali, iż jest to niezbyt komfortowe odczucie. Efekt zaklęcia utrzymuje się przez około godzinę, dlatego też, podczas wykonywania wysokich skoków, należy uważać, aby zaklęcie nie zakończyło swego działania w trakcie lotu, ponieważ upadek może być wtedy bolesny.

     

    Proces rzucania zaklęcia jest skomplikowany, lecz nie wymaga żadnych ingredientów. Jego formuła jednakże jest zawiła, a także wymaga sporej koncentracji i samodyscypliny. W trakcie przemiany tylne kończyny podmiotu wydłużają się, zmieniają kształty, przybierając nową formę, co trwa niecałą minutę, lecz towarzyszące temu procesowi uczucia są dostatecznie nieprzyjemne, aby wielu nie zdołało skoncentrować się na ukończeniu czaru. Po szkole, wśród uczniów, krąży dziesiątki opowieści o tym, co dzieje się w takim wypadku, z czego większość z nich zgadza się z tym, iż kończyny podmiotu na zawsze pozostają w fazie przejściowej pomiędzy nogami kucyka, a łapami królika. Wprawdzie nigdy się to jeszcze nie zdarzyło, zaś zaawansowani w magii czarownicy zaprzeczają, aby było to możliwe, lecz nie przeszkadza to starszym uczniom straszyć źrebaków. Mimo wszystko, nauczyciele zalecają ostrożność podczas rzucania tego zaklęcia, gdyż skutki uboczne mogą wystąpić, lecz bardziej w formie obolałych kończyn, niż trwałej przemiany.

     

    Nazwa zaklęcia "Skoczek", wzięła się od uczniów, którzy tym mianem obwołali jednego z pierwszych studentów, którzy to zaklęcie opanowali. Na tyle lubił on posługiwać się nim; nie zawsze w celach, o których warto by wspominać w tak szacownej księdze; iż wielu żartowało, że powinien takie nogi sprawić sobie na zawsze. Nazwa ta przyjęła się wpierw wśród uczniów, natomiast z czasem także pośród nauczycieli Canterlotu i innych magów z Equestrii. Wyparła ona starą nazwę zaklęcia, która brzmiała: "Zaklęcie transmutujące kończyny podmiotu w odnóża zdatne do wykonywania nadnaturalnie wydatnych skoków". Co zaś tyczy się starej nazwy, po kilku kolejnych zaklęciach, nazywanych w ten sposób, księżniczka Celestia wydała zalecenie, aby oprócz fachowych opisów zaklęć, nadawać im także krótkie, bardziej przyjazne dla uczniów nazwy, co wywołało znaczny szok i oburzenie wśród wykładowców starej daty, którzy twierdzili, iż: "Nazwy, nadawane zaklęciom przez studentów są prostackie i nie wyrażają istoty działania czaru. Doprowadzą one jedynie do niezrozumienia i trudności w nauce, nie wspominając już o zerwaniu z wieloletnią tradycją". Spór księżniczki, po stronie której stali wszyscy studenci szkoły, ze starą kadrą wykładowców trwał kilka lat, lecz ostatecznie Celestia dopięła swego. Obecnie nazwy zaklęć brzmią np.: "Zaklęcie transmutujące kończyny podmiotu w odnóża zdatne do wykonywania nadnaturalnie wydatnych skoków - Skoczek".

  9. Toż to przecież oczywiste, iż Trixie nie dokonałaby sabotażu nie zawiązałaby kranów na supeł w łazience dla klaczy. Jak sama by wtedy skorzystała z tegoż pomieszczenia, gdyby zaszła taka potrzeba? Co innego łazienka dla ogierów Przecież nie mogłaby korzystać z łazienek dla ogierów. Najbardziej prawdopodobnym zatem sprawcą tego zamieszania jest któryś z ogierów właśnie, którzy przecież nic na tym nie ucierpieli, a zaśmiewali się do rozpuku, który to rechot, każdy przyzna, słychać było w całej szkole. Ponadto do przeprowadzenia takiej akcji takiego paskudnego wybryku potrzeba większej ilości kucyków. Nawet Trixie (jeszcze) w pojedynkę nie zdołałaby tego dokonać tak szybko, aby nikt jej na tym nie przyłapał. Zawiązywanie kranów ostatecznie trochę trwa, przynajmniej dla uczniów, a łazienka dziewczyn jest na tyle często używana, również przez nauczycielki, iż prędzej czy później ktoś wiarygodny by ją widział. Nie wspominając już o kaloryferach przemienionych w bańki. Jak jedna klaczka miałaby tego dokonać? Na pewno wśród personelu szkoły znalazłyby się kucyki, które widziały sprawcę w obydwu tych miejscach, przed wspomnianym zdarzeniem. Tymczasem nikt jej nie widział, poza bandą donosicieli jakąś grupą uczniów. Szkoła powinna raczej poszukać tych spośród uczniów, którzy kręcili się tego dnia zarówno koło łazienki, jak i pomieszczenia dla woźnych.

    Bardziej prawdopodobnym jest zatem, iż ta grupa zazdrosnych, złośliwych beztalenci oskarżających ją uczniów to zrobiła i teraz chcą zwalić winę na jakiegoś kozła ofiarnego, którym ma zostać biedna, całkowicie niewinna Trixie.

  10. Osobiście uważam, iż ten pomysł raczej nie jest zbyt możliwy do spełnienia. Bez pomocy magii (ponieważ zapewne dałoby się jakoś magicznie zmniejszyć/zwiększyć kucyki, ale na jak długo?  :pbtt: ) zapewne trzeba by wszystkich niskich nauczyć chodzić na szczudłach, czy coś w tym rodzaju, albo wysokim kazać się garbić. Żaden z tych pomysłów nie jest ciekawy, ponieważ albo wysocy staną się garbusami, albo niscy zyskają umiejętności (nie mówiąc już o możliwościach, w zależności od stopnia zaawansowania technicznego tych szczudeł), jakich wysocy nie mają. Gdzie tu równość, pytam się? :grumpytwi:
    Jako iż ostatecznie kucyki z "miasteczka równości" różniły się od siebie kolorami, więc czemu nie miałyby się różnić wzrostem? Skoro Starlight Glimmer nie miała nic przeciwko (albo nie mogła nic na to poradzić, co zmienia postać rzeczy) zróżnicowaniu w fizycznym wyglądzie w kwestii kolorystyki, która mimo wszystko bardziej wyróżnia niż wzrost, to dlaczego przejmować się wzrostem?
    Moim zdaniem, kwestię nierównego wzrostu kucyków należy pozostawić w spokoju, a zająć się raczej zrównywaniem poczucia pewności siebie u obydwu wymienionych grup, itp., ażeby niscy nie czuli się gorszymi, a wysocy lepszymi, od tych drugich.

×
×
  • Utwórz nowe...