Skocz do zawartości

Nicz

Brony
  • Zawartość

    123
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Nicz

  1. Applejuice, nie mógłbym się z tobą bardziej zgodzić. Smutna prawda jest taka, że o ile nie jesteś znanym na forum autorem (labo po prostu znaną figurą) to masz bardzo niewielkie szanse, by ktoś, kto nie należy do grupki forumowych komentujących superherosów (wyrazy podziwu dla tych nich, co to czytają i recenzują wszystko jak leci) sięgnął po twoje opowiadanie. Może i jest to kwestia dość małej społeczności (a jeszcze mniejszej tej od fanfikcji), co prowadzi do tego typu sytuacji. No chyba że piszesz "spontaniczny" random, albo coś wybitnie głupiego, wtedy od razu wszyscy wchodzą żeby napisać coś w stylu "ikse iksde cie moje kabcie, zgubiłem je ze śmiehu, co ja czytam iksde iksde". O pisaniu dla siebie, sądzę, iż są to trochę banialuki, przynajmniej, jeśli ktoś publikuje (albo ma w zamyśle publikować) swoje opowiadanie. Jeśli miałbym pisać dla siebie po co miałbym to gdziekolwiek zamieszczać? Przecież nie dbam o odzew. Po to się umieszcza coś w internecie, by inni mogli to przeczytać i przekazać autorowi swoją opinię. To przeca cało istota, no ni mom rocyji?
  2. Prawda, prawda, coś w tym jest. Z drugiej strony, ma taką zaletę, że autor od razu wie co jest nie tak, wie już gdzie popełnił błąd, czego ma unikać. Miejmy nadzieję, że się czegoś z tego nauczył. To tyle, jeśli chodzi o odpowiedzi, a teraz gwóźdź posta, czyli kolejna aktualizacja! Tym razem, wydaje mi się, mniej śmiesznie, ale za to ten rozdział jest jednym, wielkim nawiązaniem do hmm pewnej postaci z dość znanej i ubóstwianej przeze mnie książki (której to obrzydzić nie udało się nawet moim polonistom, którzy wałkowali to jako lekturę w liceum). Nie ma niestety Twilight, nie bić... A, no i dodałem wreszcie do posta prereaderów, w końcu zasługują na te parę literek.
  3. Jest jeszcze trzecia opcja: "Nie podobało mi się/ bardzo fajne" aka bardzo rozbudowany komentarz, gdzie czytelnik w sposób wyczerpujący argumentuje swoje stanowisko nie szczędząc przy tym niezwykle wymownych słów z rodzaju: "fajne" , "super", "czekam na więcej", "słabe", "lipa" (należy wybrać tylko jedne określenie z podanej listy). Opinie tego typu nie pozostawiają żadnego miejsca do polemiki bezwzględnie i arbitralnie określając przedział jakościowy dzieła.
  4. Hmm, z chęcią bym się zgłosił. W TF-a mam dosyć sporo godzin przegranych, co prawda ostatnio nie grywałem, ale myślę, że szybko wróciłbym do formy.
  5. Pytanie bez sensu? A od ilu lat można być człowiekiem? A od ilu lat można być chorym na astmę? Od czasu kiedy się nim stajesz. Proste, jak konstrukcja cepa. Odpowiadając na me pytania, człowiekiem jesteś od urodzenia (pomińmy wszystkie spory dotyczące tej materii), na astmę jesteś chory od czasu kiedy zachorujesz. Tak samo, bronym jesteś od kiedy zaczniesz się za takowego uważać. Wątpię, żeby trzyletnie dziecko miało jakąś styczność z tą raczej interenetową społecznością. Odpowiedź bardziej sarkastyczna? Czasami wolałbym, aby bycie bronym było dozwolone od lat 18, lecz by chodziło w tym bardziej o dojrzałość umysłową, a nie cyferki. Może wtedy bronies nie byliby najbardziej znienawidzoną i hejtowanym fandomem w internetach.
  6. Przeczytałem akt pierwszy i z racji dużej ilości wrażeń (oraz zatrudnienia w charakterze prereadera ale o tym ciii) postanowiłem napisać minirecenzję już teraz. To chyba będzie najdłuższa rzecz, jaką kiedykolwiek napisałem na temat innego fanfika... No nic, piśniem bo uśniem. Przyzywam wielką i potężną ścianę tekstu! Styl, technikalia Najpierw niestety, zacznę od tej gorszej strony. Styl, mówiąc w skrócie pozostawia wiele do życzenia. W żadnym jednak wypadku nie jest zły. Bardziej nazwałbym go nierównym. Dość chybotliwym. Czasami fajnie budujesz świat przedstawiony, przyjemnie opisujesz scenki, utrzymujesz suspens, innym razem... dziwnie zbudowane zdania, liczne powtórzenia, masła maślane (o tym będzie jeszcze dalej) całkowicie psują, przynajmniej dla mnie, odbiór. Brakuje mi tu czegoś, i kiedy czasami dokładnie wiem, czego (patrz błędy składniowe powtórzenia), to innym razem narracja po prostu brzmi źle... jakoś się nie klei. Może to dlatego, że jestem malkontentem i każdy drobny zgrzyt zaraz obniża we mnie radość z czytania. Żeby nie było, iż jestem gołosłowny, podam kilka nie pasujących mi zdań, wybranych pseudolosowo: To jest, moim zdaniem największym mankament tekstu. Język opowiadania jest momentami bardzo dziwny, o pomieszanej składni i niekonsekwencji w odmianie wyrazów. Widać, iż brakuje tutaj warsztatu i płynności w przelewaniu myśli na (elektroniczny) papier. Nie jest to wielka tragedia, w końcu od czagoś trzeba zacząć, nie od razu Sosnowiec zbudowano, ale dla takiego czepialskiego, jak ja, jest to strasznie to irytujące. Nie podoba się też narracja Uznałem, iż twój narrator jest o ograniczonej wiedzy, co pachnie mi mocno narracją z perspektywy bohatera powieści. Zresztą na brak wszechwiedzy wskazują też zwroty w narracji: "jakiś ogier", "robił coś" itp. Problem w tym, że gdy w tekście pojawia się na raz więcej niż jedna postać, ciężko stwierdzić, z czyjej perspektywy są prowadzone opisy. Na przykład, gdy wszystko wskazuje, iż narracja jest prowadzona z punktu widzenia Lockdowna, nagle pojawiają się opisy scen, fakty, o których bohater w żadnym wypadku nie powinen wiedzieć. To, przynajmniej dla mnie trochę zaburza odbiór i psuje radość czytania. Narracji brakuje, według mnie, systematyczności. Strasznie nagminnie (nad)używasz zdań rozpoczynających się od "ale" i "chociaż". Te pierwsze szczególnie mnie drażnią. Poza tym kolokwializmy. O ile w wypowiedziach bohaterów są jak najbardziej właściwe, o tyle w narracji dla mnie całkowicie już rujnują klimat, dajmy na to mówiąc: "Lockdown się wkurzył" zamiast "Lockdown naprawdę się zdenerwował". Sądzę, iż dla wielu byłoby to pole do polemiki, ale ja jestem za tym, by język narracyjny był ładny i polski (no chyba, że to jakiś szczególny zabieg stylistyczny. Uzasadniony). Może to tylko ja, ale takie wyrażenia w narracji kojarzą mi się z komedią, a nie poważnym opowiadaniem. Stąd też wytracanie klimatu. Jeśli chcesz zaznaczyć wymowność jakiejś czynności, postaci, wydarzenia, czegokolwiek, możesz posłużyć się niemal nieskończonym wyborem przymiotników, czy środków stylistycznych. Nie musisz od razu sięgać po kolokwializmy. Dużo rzeczy zaznaczałem w tekście, mimo rzekomych prereaderów i korektorów. Może i wyjdę na gbura, ale jakoś nie widzę ich działania w tekście. Formatowanie czasami szwankuje, akapity zaczynają się od gigantycznych wcięć, by zaraz potem, dwie linijki dalej, rozpocząć się już od poprawnego odstępu. Gdzie się dało, to to poznaznaczałem. Podsumowując, styl mi nie przypadł do gustu, i mimo, iż prawie wyłącznie na niego narzekałem (wiadomo, smęcić jest o wiele prościej), nie uważam iż jest zły. Wymaga po prostu szlifierki. Mam nadzieję, iż w akcie II jest już z tym lepiej gdyż... Fabuła i inne szmerybajery, tu zawarte będą spoilery Gdyż fabuła, opowiadana historia jest tutaj naprawdę fajna... Moja była polonistka zabiłaby mnie za użycie tego słowa... Ahh, trauma, trauma... O czym to ja klepałem? A tak tak, po czarze goryczy czas na trochę likieru (ewentualnie soku, jeśli jesteście niepełnoletni) Akcję prowadzisz zręcznie, a sam pomysł... rozwija się niezwykle ciekawo. Od samego wydarzenia, które wplątało naszego bohatera w wir wydarzeń po jego konszachty z Exodusem, kończąc na Kryształowym Imperium. Choć początkowe rozdziały czytało mi się najgorzej, to, paradoksalnie, tam akcja szła najszybciej, naprawdę ciekawiło mnie, co też z tego wyniknie. Po opuszczeniu Canterlot mamy krótki epizod w Hoofington, a potem... fabuła nieco spowalnia, miejscami troszkę wieje nudą. Na szczęście, za co tez masz duży plus, zręcznie powplatałeś tu i ówdzie wątki humorystyczny, których od groma może nie ma, ale uprzyjemniają lekturę. Swoją drogą, nieco bawi mnie fakt, iż Chrysalis po raz kolejny postanowiła wprowadzić w życie ten sam plan, tym razem już z pozytywnym skutkiem. "Hmm za pierwszym razem podmieniliśmy Kredensa, ale nic nie wyszło, polecieliśmy w kosmos... Czas zrobić to jeszcze raz!". Oczywiście, tym razem im się udało, gdyż mieli po swojej stronie wielkiego i potęznego Lockdowna. A co z bohaterami? Ano jest Anzelm Boahtyrowicz! (Znowu nawiązanie do Kabaretu Moralnego Niepokoju, przepraszam ). Główny bohater. Typowy superrozkurwiacz 2000. Jak przystało na tego typu twardziela bez serca nękany jest on przez niemożebne rozterki wewnętrzne. Mimo dość długiego życia jako najemnik, nagle, po kilku godzina w pudle stwierdza, iż czas Zmienić Swe Życie. Wrobiony zostaje w niezłą kabałę, a że jest hardkorowym koksem, co to ma na wszystkich haka (dosłownie!) zaczyna się kumoczyć z przywódcą nowego roju podmieńców. Jak przystało na główną postać, w przygodach towarzyszy mu urocza towarzyszka. Tutaj pozwolę sobie przerwać opis, by wspomnieć o, właśnie, Exodusie. Tajemnicza postać podmieńca(?) bardzo mi się podobała... leeecz... uważam iż wstawki narracyjne "z jego perspektywy", o ile dobrze to odczytałem, nieco psuły tą aurę, zdradzając jego emocje, plany, a nawet współczucie wobeck Locka (o co, nawiasem mówiąc, w życiu bym go nie posądził). Jeśli taki był twój cel, to ci powiem, nieźle wyprowadziłeś mnie w pole. Ogólem, sądzę, choć to jest ma osobista preferencja, iż zmiana perspektywy narracji odzierała nieco z tajemniczości postacie, takie jak np. Penumbra, czy Exodus. I bez wglądu w ich myśli, czy odczucia, mogłeś "ukazać" czytelnikowi ich figury (choć, pewno byłoby to trudniejsze). Lockdown na szczęście nie jest w ciemię bity, i opuszcza zdobyty przez robalokuce Canterlot, mając ze sobą bagaż emocjonalny, wkurzoną złodziejkę, informację dla Armora oraz Luny oraz parę nowitkich skrzydeł na gwaracji. Jednym słowem, typowy Ocek. I w tym momencie mogę (po raz kolejny wyrzucić swe żale na temat LD): Historia Lockdowna - to kompetna klisza. Kobieta z przeszłości, która mu wszystko przypomina. ("oh, właśnie zjadłem pieroga, zaraz się popłacze, bo przypomniała mi się TA klacz.") - jest Niegdyś uczeń pewnego mędrca, co to nauczył go być dobrym wojownikiem, poza tym strzelał przypowieściami i morałami jak z kałasznikowa - jest Zimny łowca nagród, stereotypowy profesjonalista, który nie dba o to, kogo zabija (przynajmniej dopóki nie zabije klaczy, inwalidy, starszej osoby, kucyka na zasiłku, niewinnego, oraz siostry twojej matki) - jest Jakiś tajemniczy kodeks moralny, którego (nie odniosłem takiego wrażenia, ale co tam) bohater przestrzega - jest Nie akceptowany przez społeczeństwo; nawet zebrą do końca nie jest, 11/10 w skali alienizacji - jest Uzmysławia sobie, jaki be i fe jest i postanawia uratować świat przed swoją kliszowatością - jest Zazwyczaj nie narzekam (aż tak strasznie) na recykling pomysłów, w końcu ciężko wymyśleć coś nowego, gdy wszystko już pratycznie gdzieś wykorzystano, ale takie stężenie oklepanych motywów w jednej postaci... odrobinę mierżące, muszę przyznać (nawet jeśli sama realizacja wcale tragiczna nie jest). Sprzeczki z Zethisis (mam nadzieję, że dobrze napisałem) są jednym fajniejszym momentem z jego udziałem. Wizja Equestri poddającej się inwazji robalokucy, i Imperium jako ostatni bastion? W to mi graj! Tajemniczy Żniwiaże? Proszę, moar! Dwie postacie poboczne (Graps i Weathy Sun) - meh, kompletnie do mnie nie przemówili, jakoś tacy bez wyrazu mi się zdawali. Zethisis - faktycznie urocza, knąbrna dziewucha, w dodatku żeński Robin Hood. Mógłbym narzekać na ten motyw, ale w jej przypadku jakoś to nie razi. Jest pocieszna. Czytałbym. Czwórka bohatyrów dociera po drobnych eksesach (ja jestem ciekaw, czy Imperium jest zadowolone, iż ich goście zniszczyli im jednego z mechanicznych obrońców, raczej przydatnyhc podczas inwazji podmieńców. Cóż, przynajmniej Zethi szalik odzyskała.) Lockodown spotyka się z Luną oraz nikim innym, jak małżonkiem Mi Amore Pomidore Cadenzy. Dochodzi do małego konfliktu w skutek którego nasz bohater zamienia się w szaszłyk. Armor zachowuje się wiarygodnie, podobało mi się twoje przedstawienie jego szaleństwa. Z drugiej strony... Nie podobało mi się przedstawienie Luny. Jakoś nie czułem jej... władczości. Toż już zwykły jednorożec (Armor) emanował większą władczością, niż ona. Kilkukrotne "zbaranienie" księżniczki tylko pogłębiało to wrażenie. Na samym końcu nasz ogier zebroid spotyka całą wesołą kompanię Pierścienia, którą aż chce się poznać lepiej. Jeśli nie zrobisz z interakcji pomiędzy nimi czegoś ciekawego... ZADUSZĘ! I tak oto zaspoilerowałem cały pierwszy akt. Szlag, chyba przesadziłem... Na koniec jeszcze wspomnę, iż uważam, że tekst ten lepiej pasowałby do działu +18. Sceny dość krwiste, szczegółowo opisane, poza tym wingobnery i inne... bonery... Nie sądzę, żeby było to odpowiednie dla małoletnich. Podsumowanie podsumowania TL;DR Choć narracja i styl często zgrzyta, to fabuła jest naprawdę dobrze poprowadzona, w sposób, który każde oczekiwać na więcej. Mam szczerą nadzieję, iż kolejny akt pod względem technicyzm będzie lepszy, co pozwoli mi swobodniej cieszyć się ciekawą, pełną zwrotów akcji, historią.
  7. Oczywiście, samodoskonalenie daje satysfakcję. Problem w tym, że obie te rzeczy są dość eteryczne i każdy je może je odbierać inaczej. Napiszę kilka stron, stwierdzę, ze jednak meh, nie podobają mi się, kasuję. Sytuacja się powtarza kilka razy (bo mam "blokadę"). Czy właśnie się samoudoskonaliłem? Może. Czy to odczułem? Nie. Czy straciłem satysfakcję? Tak. Człowiek, siłą rzeczy, jest istotą, która potrzebuje sukcesów. Tego poklepania po główce, pochwalenia się, chociażby przez samego siebie. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić samorealizacji w porażkach. Może to kwestia oczekiwań, albo, jak to słusznie zauważyłeś, mimo iż cel mamy ten sam, drogi do niego, jakie sobie wyobrażamy są raczej inne. Ejże, to cios (czy raczej może blok, hue) poniżej pasa! Zgadzam się, iż pisanie wymaga pracy, nie zgadzam się z faktem, iż powiedzenie sobie, niczym pewien trener pokemonów "I wanna be the very best" (aka chcę się samodoskonalić) rozwiązuje nagle wszystkie problemy z niemocą twórczą. Jaki jest mój cel? Danie upustu głosom w mojej głowie . Podarowanie czytelnikowi czegoś godnego uwagi, otrzymanie jakiś odzewu (pochwał/krytyki). Wreszcie, spędzanie wolnego czasu, no i wiadomo, poprawa własnych umiejętności. Blok zanegował 3k6 obrażeń od bezsensownego gadania. Nicz rzuca na inicjatywę... I żeby nie było, iż dumamy tu tylko nad problemem, a nie rozwiązaniem, moja rada, czyli jak ja staram się z ową chandrą walczyć: Wracaj do swoich poprzednich dzieł (o ile już jakieś masz), a raczej do komentarzy innych pod nim. Najlepiej pochlebnych. Może i to trochę narcystyczne, ale dla mnie działa. Poczytaj sobie kilka opinii, przeanalizuj je, zastanów się, dlaczego ktoś stwierdził, iż warto przeczytać akurat właśnie twoje dzieło. Może stwierdzisz, iż skoro wtedy dałeś radę, to i teraz dasz. A może nic się nie zmieni... I tak gorzej nie będzie.
  8. Żeby nie było, to też sprostuję. Mój pierwszy post nie miał na celu obrażania ciebie, czy twojego sposobu myślenia. Czasami po prostu nie panuję nad moim sarkazmem. A teraz kontra: Wbrew mojemu sarkaniu nie jest to głupie, ale nadal, napisałeś po raz kolejny to samo, tylko nieco innymi, mniej lakonicznymi słowami. Patrz na pierwszy akapit, nie chciałem cię urazić moją uwagą. Po prostu, taka trywialna metoda nie zawsze może działać, życie by było zbyt proste, gdyby zawsze "chcieć to móc." Nigdzie nie wspominałem o strachu. Czego mam się bać? Napiszę i opublikuję chałę, przyjdzie czytelnik, tknie kijem, stwierdzi: "kupa" i pójdzie dalej. Moim zdaniem problem tkwi bardziej w tym, skąd ludzie czerpią motywację. Jeśli faktycznie, samodoskonalenie jest dla ciebie jedynym i najważniejszym celem, wtedy proszę bardzo, nie czekaj, pisz, ile wlezie. Teraz jest druga strona medalu, typ ludzi, do których ja należę. Ci, poświęcając dobre kilka godzin na pisanie, oczekują, iż to co napiszą będzie warte poświęconego czasu. Nie musi być "dobre". Musi przynosić satysfakcję. Problem pojawia się, gdy okazuje się, iż efekt pracy jest daleki od zamierzeń. Pojawia się zniechęcenie i rezygnacja, która skutecznie utrudnia dalsze pisanie. Gdy to, co w myślach wyglądało na pięciostopniowy tort z bajeczną posypką, na papierze objawia się jako zakalec. Człowiek zaczyna wtedy kwestionować swoje hobby (mówię o ludziach, którzy nie piszą książek profesjonalnie, bo wtedy dochodzi czynnik KASA), zastanawiać się czy w ogóle powinien porywać się z motyką na słońce. Może lepiej by było zająć się ogrodnictwem? Z tym się zgodzę. Mimo to, chęci chęciami, ale satysfakcja jest jeszcze bardziej ulotna niż etanol.
  9. Chodzi mi o kuriozalność twojej "porady". Chcesz dojść na księżyc pieszo? Idź, a dojdziesz. Taa... Pewnie że jest blokada pisarska, ale ja to wolę nazywać "niemocą twórczą". Lepiej brzmi. Człowiek ma łeb pełen pomysłów, zasiada do kartki/komputera i stwierdza, iż figa, nie jest w stanie tych swoich idei zrealizować. Gdy mimo to na siłę próbuje, okazuje się, iż wychodzą z tego, nie przymierzając, fekalia. Zmuszanie się do pisania wcale nie pomaga.
  10. Prześlij mi na konto 1337 złotych to zobaczę, co da się z tym zrobić. Uwaga, panie i panowie, odnaleźliśmy właśnie rozwiązanie wszystkich światowych problemów. Nastaje nowa era "chcieć to móc". Radujmy się, bowiem odkryta została przed nami recepta na cud!
  11. Nicz

    Świat Dysku

    Wielki fan Świata Dysku (nie nazwę się fanem Pratchetta, gdyż nawet nie korci mnie, póki co, by sięgnąć po jego książki spoza uniwersum Dysku). Ubóstwiam wręcz wspaniały i specyficzny humor, który w owych książkach jest zawarty. Co najbardziej jednak budzi we mnie podziw to to, iż nie ma tematu, którego pan Pratchett nie byłby w stanie sparodiować, ukazać dosadnie, w krzywym zwierciadle, lecz z jak najprawadziwszym odniesieniem do rzeczywistości. Właśnie dlatego Carpe Jugulum jest jedną z książek, które podobały mi się najbardziej, mimo iż nie za bardzo przemawiała do mnie seria o Wiedźmach. Postać kapłana z wielkim pryszczem na nosie, oraz poruszany tam wątek religijny, to właśnie dla mnie sprzedało tę książkę. Poza tym najbardziej podobała mi się też seria o Rincewindzie (najlepsze, Czarodzicielstwo), oraz gremium profesorskie NU (najbardziej utkwili mi w pamięci ci z Kosiarza).
  12. Taki już ten nasz świat, zwykła przeciętność nie przemawia do ludzi, tak bardzo, jak skrajności. A że te skrajności zazwyczaj idą w stronę złego, to jest pewno kwestia tego, że wybitnie tragicznych dzieł jest o wiele więcej, niż tych wybitnie dobrych, toteż statystyka jest za tymi pierwszymi. Ewentualnie kult kiczu zatacza coraz szersze kręgi.
  13. Możesz sobie to nazywać halucynacjami, a pewien szaman z amazonii może to uznać za znak od jego opiekuńczego bóstwa. Grunt, bo zdaje się, odchodzimy od pierwotnego tematu, to że każda rzecz ma w sobie trochę nauki, trochę porządku i zasad, których musi przestrzegać. Nie powinno to jednak w żaden sposób ograniczać zdolnego pisarza, gdyż z każdego zagadnienia da się zrobić coś porządnego, chociażby to miało być nawet takie profanum, jak dajmy an to, szczanie.
  14. Będę namolny. A czymże w takim razie jest złość? Czym jest ruch? Czyż to biologia i fizyka nie stoją za wszystkim? Parę razy już udowodniono to w pewien sposób, tutaj mała dygresja Z kanału Discovery. Pewne grono naukowców przeprowadzało eksperyment ze "symulacją" Boga. Podłączali ochotników do ogromnie skomplikowanych wihajstrów, których głównym elementem była dość znana większości czapeczka z mnóstwem dzyndzli, co to odpowiadała za rejestracje oraz stymulację mózgu za pomocą elektryczności (czy czegoś podobnego). Wyniki tego doświadczenia były całkiem ciekawe, badani zeznawali, iż doświadczali "obecności" w pomieszczeniu (odizolowanym, ciemnym, tak aby jak najwięcej działo się w wyobraźni, brak było zewnętrznych bodźców), wydawało im się, iż ktoś ich obserwuje, niektórzy doświadczali OOBE (out of body experience) i innych, wiązanych zazwyczaj z eteryzmem szmerów bajerów. Koniec dygresji. Sens jej jest taki, ze nawet za wyoboraźnią stoją jakieś skomplikowane procesy biologiczno fizyczne, którymi da się, notabene, manipulować.
  15. To samo można powiedzieć o każdym elementarnym pojęciu. Fantazja? Złość? Mrok? Radość? Alkohol? Myślę, ze to żadna wymówka.
  16. Jak słyszę zwrot polski romans zaraz przed oczami zaczynają migać mi urywki ze wspaniałych, polskich wpółczesnych komedii romantycznych. Jak to wygląda na scenie pisarskiej mlp nie chcę nawet wiedzieć.
  17. Z mrocznych otchłani internetu wyłania się Cthulhu nowy rozdział Kucyka, zabawki i mydła w płynie. Tradycyjnie, dziękuję za wszelkie wcześniejsze komentarze.
  18. Jeżeli zależy ci na tym, co piszesz, nie będziesz szukał sposobu, by skrócić proces twórczy, tylko przysiądziesz i doprowadzisz wszystko do końca. Nie ma żadnej drogi na skróty. Jedyne lekarstwo na brak czasu, to znalezienie go. Osobiście, absolutnie nie aprobuję ludzi, którzy traktują swoje dzieła, niczym pociski wystrzel i zapomnij. Zadowoleni, iż właśnie ukończyli pisanie ich dzieła, radośnie wypuszczają je w internet, bez chociażby uprzedniego sprawdzenia ich pod kątem zdatności do przeczytania. Niby są od tego jacyś korektorzy czy coś, ale ja uważam, że autor sam powinien o taką podstawową rzecz zadbać, a nie patrzeć, aby inni to za niego zrobili.
  19. Cóż, może i metoda jednej strony najlepsza nie jest, ale z drugiej strony bywają pewne straszne typy ludzi (sam do nich należę, niestety), co to bez karabinu przyłożonego do pleców nie zrobią niczego porządnego. Nie chodzi tu nawet o sam przymus, tylko o dostarczenie sobie motywacji (365 stron w rok - to już coś, każdy spec od reklamy ci powie, że ludzie lubią takie duże liczby), jeśli inne źródła powoli zaczynają wysychać, a wiadomo, wena kapryśną panią jest. Nie sądzę, iż taki zabieg od razu skazuje pisane dzieło na tandetę, choć ryzyko jest duże. Wszystko zależy od piszącego. Mi, osobiście, jak zresztą wspomniałem wyżej, pisanie wcale nie przychodzi jakoś szczególnie łatwo. Poza punktem zapalnym w postaci weny, która zmusza mnie do zapoczątkowania jakiegoś pomysłu, dalej są już tylko pot, krew i pączki. Same źródła natchnienia mam różne: obejrzenie jakiejś animacji na YT, przeczytanie dobrej książki, kiepskiej książki, kiepskiego filmu (niczym pewien pan z popularnego teleturnieju), czytanie fanfikcji innych, posłuchanie jakiegoś utworu... Inna sprawa, iż często "natycha" mnie po nocach, w porze, gdy normalni ludzie dawno już śpią. Gdy jednak postanowię owo natychnięcie zignorować i przehandlować na bycie wypoczętym rano, często zapominam, co to za genialny, wstrząsający światem w posadach, pomysł miałem w nocy. Mózgu, niech cię licho. Często w braku weny pomaga mi przeczytanie tego (nawet po kilka razy), co dotychczas wysmoliłem. Poza tym wyłapuję wtedy dużo błędów i dziwnie zbudowanych zdań. Pomaga mi to też wczuć się w tekst, do którego przez długi czas nie wracałem z powodów lenistwa różnych. Polecam.
  20. Wow, nie spodziewałem się tak szybkiego i licznego odzewu. Czuję się pozytywnie zaskoczony. Przychylność waszych opinii jeszcze bardziej potęguje to zaskoczenie. Są niczym kojący balasam dla duszy autora cierpiącego na syndrom: "Wszystko, co piszesz jest złe i powinieneś czuć się z tego powodu źle". Nawet widzę, się tu mały, przyjazny plebiscyt zrobił na tłumaczenie piosenki. Ulala. Najpierw jednak kilka słów wyjaśnień: Tat jak wspominałem, tłumacz tego typu utworów to ze mnie taki, jak z kozła ogrodowy. Nawet myślałem przez jakiś czas aby popytać się tu i tam, znaleźć chętnego do translacji, ale mój instynkt zosi-samosi (ja nie dam rady? potrzymaj mi piwo!) zwyciężył i zmusił mnie do popełnienia zbrodni na słowie pisanym. Absolutnie zdaję sobie sprawę, że tego nie da się zaśpiewać. Próbowałem, a jakże. W końcu jednak stwierdziłem, że skoro rym się zgadza, to ujdzie to jakoś w tłokach. Poza tym, w końcu to chorał (przynajmniej takim jest w tekście), toteż znalazłem wymówkę, iż żebrak mógł śpiewać to w zupełnie inny sposób (na modłę zaśpiewu kościelnego właśnie). Zdziwiłabyś się ile te małe, zasmarkane, wiecznie płaczące potwory są w stanie zrozumieć. Poza tym, to narracja pierwszoosobowa nie była, toteż narrator mógł sobie pozwolić na wydumanie, co też się dzieje w głowie naszego berbecia. To tak samo, jakbyś obserwowała jakieś dziecko i opowiadała innej osobie, co ono aktualnie porabia, jak się zachowuje itp. Taka przynajmniej jest moja wymówka, poza tym jestem świadom, iż każdy ma prawo do własnego odbioru tekstu, i choćbym napisał nie wiadomo jak wiele i nie wiadomo jak mądrze, to subiektywne odczucia zawsze pozostaną subiektywne. Grupa Minstreli, z zamysłu, miała być lekko zawoalowana tajemniczością, toteż, myślę, iż każdy może sobie interpretować ich na swój sposób, może nawet nieco alegorycznie, jako symbol upartej ślepoty ludzi/kucyków wobec rzeczy, które przewrotnie nie kryją się przed nimi, a mimo to są niedostrzegane lub z premedytacją ignorowane. Swobodę interpretacji pozostawiłem czytelnikom, lekko ich tylko naprowadzając. No, a co do waszych propozycji tłumaczeń... każde jest lepsze od mojego. Winszować. Tak, każde z waszych tłumaczeń "prześpiewałem" razem z oryginałem. Poza tym, dobrego utworu nigdy nie za wiele. Najbardziej podobała mi się wersja Albericha. Jakoś najbardziej poczułem przy niej klimat mojego opowiadania. Potem aToma - wszystko cudnie, ale "pomieńce są o krok", dla mnie już za bardzo odchodzi od pierwotnego sensu, jakoś obniża mhhroczność. "Przed swą Królową pada, Jej dzieci cały rój." - zgadzam się z przedmówczynią. Haraszyj tjekst. Na trzecim miejscu Dolara - brak rymów mi przeszkadzał, co nie zmienia faktu, iż tekst i tak jest ogółem sto razy lepszy od mojego. Jest też dostatecznie mhhroczny nastrój. Kolejność pod względem odbieranej przeze mnie wymowności tłumaczenia, jego mocy przesłania, no i oczywiście wpasowania w rytm oryginału (na ucho jednak, więc nie bić). Dziękuje za uwagę i życzę państwu miłego dnia.
  21. Witam, chciałbym zaprezentować wam dzisiaj kolejny jednostrzałowiec, o tytule: The Changelings Chant Opis: Nie wszystko jest zawsze takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Pod zasłoną codzienności często skrywa się niepokojąca prawda. Od autora: Tym razem krótkie opowiadanie w o wiele (mam nadzieję) poważniejszej konwencji. Zainspirowała mnie pewna piosenka, której (tragiczne swoją drogą, liryzm to nie moja broszka) tłumaczenie znajduje się w powyższym fanfiku. Gorąco zachęcam do przesłuchania utworu przed przeczytaniem, coby zbudować sobie odpowiedni nastrój. Poza tym to naprawdę dobry, niedoceniony utwór. Link
  22. Hehe, też cierpię na tą przypadłość. Na szczęście, dysponuję jednym, bardzo skutecznym remedium: krótką pamięcią. Skutecznie odcedza ono wszelkie pomysły, za których realizację nie zdążę się dostatecznie szybko zabrać. Nie polecam.
  23. Super sprawa. Winszuję zbioru regułek i porad, który skonsolidowałeś i objaśniłeś w przystępny sposób. Sam wcześniej albo pisałem na czuja, albo pytałem wujaszka gugle. Szczerze mówiąc nawet nie sądziłem, że pewne rzeczy systematyzują jakieś reguły (pauzy, półpauzy, przecinki w miejscach oddechu). Podoba mi się nazwa "Zagadnienia obowiązkowe". Sugeruje, iż każdy, przed publikacją swojego dzieła tutaj, powinien się zapoznać z treścią tej strony. Z pewnością byłyby to krople do oczu dla (nie tylko) mych gałek. No i do tego sama strona ładna, aż miło oko zawiesić. Nie wiem za to, co ludzie widzą w tym webmasteringu, dla mnie te html-e css-y i inne javascripty to istny koszmar.
  24. W czasie tajemniczych problemów z internetem nołlajfy się nudzą. A gdy się nudzą czytają fanfikcje. Zawsze mam problem z wyrażaniem opinii na temat tego typu dzieł. Naprawdę rzadko się zdarza, by jakieś słowo pisane mnie poruszyło, a to przecież główny cel takiego typu opowiadań. Tutaj jest podobnie, ale myślę, iż uda mi się choć częściowo zwalić winę na krótkość opowiadania. Choć znam Lunę, z tekstu dowiaduję się o okolicznościach kataklizmu, wiele z przytaczanych emocji oraz przemyśleń nie jest mi obce (to z kolei plus, choć opisywałaś tragedię w konkretnym kontekście, gdyby zabrać te słowa i wcisnąć w inny obraz, całkiem dobrze by i tak tam pasowały) jakoś nie mogłem poczuć żadnego żalu, czy smutku, z powodu decyzji bohaterki. Nie mogłem się wczuć. Za mało, zdecydowanie za mało. Może, gdybym dostał jeszcze jakąś inną scenę z udziałem bohaterki, a nie tylko sam list... No, ale to by z kolei psuło konwencję, więc odpada. Mimo to opowiadanie odbieram jak najbardziej dobrze. Schludne formatowanie, styl też przyjemny (choć wypatrzyłem kilka potencjalnych potknięć). Może tylko nacechowałbym go bardziej złością Księżniczki, gdyby nie zdanie "Jestem zła", jej stan określiłbym bardziej jako rozpaczliwą rezygnację. Masz też plus za katastrofę naturalną, jako kataklizm, miast serwowania po raz kolejny "Wielkiej Wojny", "Wielkiego Czaru", "Wielkiego Złodupca", czy dowolnej kombinacji tych trzech pojęć. Ulubiony cytat: Kilka mniejszych błędów, które uznałem za warte czepiania się: PS. Naukowcy jak zawsze pomocni. To chyba amerykańscy byli, co?
  25. Uhh, w skutek skomplikowanych reakcji synestetycznych, oprócz oczu bolą mnie też brwi, oraz trochę lewe ucho. Niedobrze... Dzieło to cierpi na bardzo zajadły rodzaj słowotoku, który utrudnia wielbicielom nieabsorbującej umysłu rozrywki właściwy odbiór tekstu. Opisy są chaotyczne, nieskładne, brakuje wyodrębnienia wątków, czasami szwankuje interpunkcja, zdania, z powodu natłoku treści zaczynają brzmieć dziwnie: gdzieniegdzie w narracji powstają dziury, tak jakbyś urywał zdanie (przesadą byłoby użycie słowa "scenę"), śpiesząc się z opisaniem kolejnego hehehelmansowego dżołku. Przez ten cały styl tekst sprawia wrażenie wycinku z elementarza dla uczniów zerówki. Brak też podziału na akapity, brak wcięć. To wszystko, po zsumowaniu sprowadza na czytelnika mniej więcej to: A to dopiero kwestie techniczne. A, i jeszcze "kucza wersja gwiezdnych wojen". Kucza. KUCZA. KUCZA. K̵̭͎̠̗͚̟̯̯̳̮͈ͬ͑̏ͫ̅̓͐̉̔̾̅̓͌̀̕͟U̶̧̝̥͕̬̗ͩ̌ͫͥ̎̇̂ͪ͌ͪ̈̊́̚͟͡C̴̷̨̛̣̹̟̙͖̳͇̪̝͙̻ͣ͋ͯ̂ͦ̂̏̇͌Z̡͊̾̑̽ͤ̑ͣ͛ͥ͏͏̭̦͚͍̱͇͚͎̼̲͍͇̳A̧̬͎̦ͪ̑͊̓͊͋ͦ̆̇̄͊͝.ͫ̈́͋͊ͫ̓̌͐̿̄̏ͣ̈́ͨ̀͟͏̸̯̱͚̱̯̘͈̣͍̖̥͇ Jest też parę innych smaczków... No dobra, a teraz to, czym te opowiadanie jest w jakiś 98%, czyli humor, mówiąc ściślej, tzw. random. Żarty... hmm. Są. Tak, z całą pewnością mogę stwierdzić, iż są. Trudno by było ich nie zauważyć. Heh. No właśnie. Czy to jednak dobrze? Serwujesz nam całą paletę, od tych tragicznych, po nawet całkiem zabawne i kreatywne (które wywołały nawet krótkie "hehe" z mojej strony). Ciężko mi powiedzieć, które przeważają, lecz jedno wiem na pewno: czuję się przytłoczony ich ilością. Jako maluczki, smutny, nieporadny czytelnik czuję się całkowicie pogrzebany ilością zawartych tu dowciapów, co powoduje, koniec końców, efekt przeciwny do zamierzonego. Zamiast łez śmiechu, mam łzy rozpaczy. No dobra, może nie rozpaczam, ale czuję się tym wszystkim znużony. Gdybyś włożył w to choć odrobinę wysiłku i posklejał te żarty w jakąś sensowną (sens w randomie, olaboga, czo ten nicz) historię, byłoby naprawdę dobrze. Wszystkie trafne spostrzeżenia na temat fandomu, bronych i panujących wśród nas stereotypów nikną gdzieś pośród ton śmiecia, z którego zbudowałeś Wielkie i Potężne Ściany Tekstu. Niby jest jakaś fabuła, ale nie oszukujmy się, jest tylko stelażem, na którym można umieścić jeszcze więcej żartów. Nic więcej. Reasumując: Całkiem sporo dobrych żartów, niestety tych gorszych też. Musisz trochę popracować nad stylem, oraz włożyć więcej pomyślunku w swe dzieło. Samo poupychanie maksymalnej ilości żartów w minimalnej zawartości tekstu nie czyni jeszcze opowiadania śmiesznym. Przynajmniej dla takiego malkontenta, jak ja. Hue. Żebyś chociaż te gwiazdki wyśrodkował... uh.
×
×
  • Utwórz nowe...