Czekałem patrząc prosto w niebo. Tak bardzo chciałbym, by rozwiązanie moich problemów nadleciało stamtąd, wzięło mnie w siną dal i ofiarowało spokój duszy. Kuce... mają problemy. A ja byłem jednym z nich. W tej chwili czułem jakąś taką pustkę, gdy myślałem o możliwej śmierci na wojnie. Ostatnie lata były dość grube, jeśli chodzi o zaspokajanie co próżniejszych zachcianek. Ale przecież... czy to wszystko nie było stworzone, by dawać nam przyjemność? Cieszyć się życiem, póki ono jest. Alkohol, narkotyki, klacze... przecież to wszystko było dla nas.
Moralne dno. Brak Światła i poczucia misji. Świadomość to dusza.
Sacre wyrwał mnie z mojego wewnętrznego wszechświata. Czy był warty ratowania? Zawsze powiedziałbym, że to oczywiste. Zerknąłem na niego. To spoko gość, ale czy tym co najbardziej nas trzymało razem nie były imprezy? Czas sprawia, że coraz mniej żałuje się osób, które z dalszej perspektywy nie idą do przodu.
Chcąc być dłużej młodym, w rozwoju stanąłem ze strachu. Zaczynam żałować choć potrzebowałem czasu.
Moje myśli.
- Uh... ten, dobre te piwo. Mówiłem Ci Sacre, że kuzynki to nie rodzina, hę? Zbieraj się, chce Ci powiedzieć coś ważnego a potem muszę znikać. Nie, nie przeleciałem swojej siostry tak swoją drogą. A co cię tak zainteresowało, którą konkretnie? - obróciłem się w jego kierunku odrobinę szybciej niż powinienem.