Skocz do zawartości

[F:E, wersja alternatywna] Błędy przeszłości - Orange Snow (Niklas)


Amolek

Recommended Posts

Rozległo się kilka kolejnych świstów, jednak żadna ze strzałek nie sięgnęła celu. Zaczynałeś się niecierpliwić...

Wtem z najbliższych krzaków coś na ciebie wyskoczyło. Wykonałeś szybkie pchnięcie i po chwili ostrze przyjemnie zaciążyło, trzymając nabitą na siebie... zebrę. Wytrąciło cię na na moment z koncentracji i po chwili poczułeś trzy kolejne wkłucia. Tym razem otumanienie przyszło szybko, zachwiałeś się i padłeś na ziemię. Widziałeś jedynie rozmazany obraz przed sobą, umysł jeszcze walczył.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 749
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Top Posters In This Topic

Oczy widziały jakiś niemrawy ruch w oddali, ale nie potrafiły rozpoznać szczegółów. Adrenalina kontynuowała walkę ze zmęczeniem, lecz tymczasowo była jedynie w stanie utrzymać mnie za granicy świadomości. Było mi teraz zimno i lekko dygotałem. I chyba nie z zimna... coś w ciele... domagało się więcej krwi... więcej działania... Potrzebowałem jedynie impulsu do działania... Tylko jednej, małej iskry...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałeś się podnieść... w umyśle miałeś tylko jeden cel, zabijać. Ostatni wysiłek woli, ostatnia próba. I ciemność. Ostatnia rzecz, jaką miałeś przed oczami, to niewyraźny kształt kopyt.

 

*                   *                  *

 

Rytmiczny dźwięk bębnów przywrócił ci świadomość... i powodował fale bólu w głowie. Leżałeś na zimnej podłodze w miejscu, które wyglądało... jak Stajnia! I na tym kończył się podobieństwa. Ściany pomieszczenia zachlapane były krwią, na podłodze leżały jakieś śmieci. Słabe światło wpadało przez otwarte drzwi, w których znajdowały się aktualnie trzy postacie.

Świadomość powracała powoli, a wraz z nią jakaś władza nad ciałem, jednak podnoszenie się teraz mogło nie być dobrym pomysłem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie byłem jedynie pewien czy była to reakcja na działanie środka uspokajającego czy też na przeciążenie organizmu. Czułem się bowiem... dziwnie. Zupełnie jakbym przebiegł wiele mil w pełnym galopie... z dużym obciążeniem. 

 

Spróbowałem się rozejrzeć i jakoś nie spodziewałem się zobaczyć moich rzeczy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obróciłeś lekko głowę, aby spojrzeć wgłąb pomieszczenia. To, co zobaczyłeś, zmroziło ci krew w żyłach.

Windslash wisiał na ścianie, jakieś dwa metry nad podłogą. Jego skrzydła nabite były na wystające z niej haki, z miejsc przebicia widać było strużki zaschniętej krwi. Oddychał spokojnie, ale twarz wykrzywiał mu grymas bólu. W kącie na jakichś szmatach leżały Sunny i Ruby, przywiązane do ściany za pomocą lin i obroży. Chyba nadal nie odzyskały przytomności. Jednak poczułeś też ukłucie strachu... nigdzie nie widziałeś Candi oraz Sanity. Zaczynałeś się zastanawiać, co się z nimi stało, gdy usłyszałeś rozmowę nadchodzącą od strony drzwi.

- Szaman kazać Rachini psią qatni i quatni z większy brzuch dla Ygdragga na ofiara - mówił skrzeczący kobiecy głos. - Ty się później jasnopamiarańczowy quatzi zajmować.

Odpowiedziały jej gardłowe pomruki, po czym zastukały kopyta na zewnątrz. Zerknąłeś na drzwi. Stała tam teraz tylko jedna postać. Zajrzała do pomieszczenia, w którym się znajdowaliście, po czym zasunęła wejście jakąś plecioną siateczką i odwróciła się tyłem, aby obserwować korytarz.

Poruszyłeś lekko kopytem. Lina stawiała opór, ale nie prezentowała się specjalnie mocno. Może gdyby odzyskać trochę sił...

Edytowano przez Amolek
Bom niezdecydowana pauka i musiałem coś dodać.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem słaby, to prawda... Pozbawiony broni, leżący w jakiejś dziurze nie wiadomo nawet gdzie. Ale... wciąż czułem zew krwi... A strach przekuł się w złość, gdy tylko usłyszałem rozmowę i skojarzyłem, o kim pasiaste mówią... Zabrali Sanity... i Candi... by oddać je w ofierze? Niedoczekanie...

 

Poruszyłem nogami. Na tyle, by naprężyć mocniej linę, ale na tyle cicho, by w miarę możliwości nie zaalarmować strażniczki. Teraz liczyło się tylko to, by zerwać więzy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naciągałeś linę raz za razem i po pewnym czasie poczułeś, jak jakieś wiązanie zaczyna się luzować. Ot, zawsze coś.

Po kilku minutach udało ci się wyswobodzić, jednak pulsujący ból w głowie nie ustał. Odzyskałeś część sił, ale gdy się podniosłeś, to świat trochę zawirował. Widać porcja tego specyfiku nadal działała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostrożnie więc oparłem się o ścianę, próbując zwalczyć ból głowy i zmęczenie. Początkowo moje myśli krążyły niespokojne, kusząc mnie wizją snu, lecz pamięć o tym, co spotkało Candi i Sanity ostatecznie mnie wybudziła. Choć nie chciałem zakładać najgorszego, złe myśli same do mnie przyszły, zwiększając moją złość i chęć zemsty... 

 

Gdy już opanowałem się trochę, rozejrzałem się po naszej "celi", szukając czegokolwiek, co mógłbym użyć jako broni, a następnie wyjrzałem ostrożnie za zasłonę, by przyjrzeć się strażniczce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystko poszło gładko, cisza nie została zakłócona. Przemknąłeś do wejścia i zacząłeś oględziny waszej strażniczki.

Była to niewysoka zebra z ogonem splecionym w warkocz oraz krótko przyciętą grzywą. Przy pasku miała ostrze zrobione z jakiejś blachy, w lewym kopycie trzymała krótką włócznię. Nie wyglądała na solidnie zbudowaną, jednak byłeś osłabiony działaniem ich dziwnej mieszanki. No i nie miałeś żadnej broni ani Kamienia Mocy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W tym momencie musiałem działać ostrożnie. Każda pomyłka mogła ściągnąć na mnie śmierć... Nie byłem w pełni sił, ale musiałem zaryzykować. Inaczej nigdy byśmy się stąd nie wydostali... żywi. Myśli o siostrach i Candi dodawały mi sił do walki. Musiałem je uratować... Za wszelką cenę...

 

Odczekałem jeszcze kilka chwil na zebranie się w sobie. Musiałem zaatakować najmocniej jak się dało. I zrobić to z chirurgiczną precyzją... Zignorowałem ból głowy i skupiłem wszystkie swoje siły w rogu. Musiałem użyć magii, by lekko ująć za rękojeść prowizorycznej broni zebry i ostrożnie go wysunąć, by jak najpóźniej wyczuła co się święci. A następnie... Cóż, znałem wiele punktów ciała, których uderzenie mocno zaszkodziłoby przeciwnikowi, lecz nie mogłem ryzykować krzykiem. Pozostało jedynie poderżnięcie gardła. Co prawda okupiłbym to sporym zmęczeniem, lecz w tym momencie nie widziałem innej drogi... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skupiłeś swój umysł na rękojeści ostrza i użyłeś magii. Broń powoli wysuwała się z prowizorycznej pochwy... coraz więcej ostra było widoczne. Wyciągnąłeś ja już do prawie do końca, gdy zauważyłeś, że strażniczka lekko drgnęła. Nie zwlekając wyrwałeś ostrze i szybkim przeniesieniem wbiłeś je zebrze w gardło, po czym dodatkowo pociągnąłeś nim, aby poszerzyć ranę.

Przeciwnik jedynie zacharczał i padł na ziemię, powoli dokonując żywota. Do twoich nozdrzy dotarł przyjemny zapach krwi. Mmm... taaak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To było coś, czego potrzebowałem. Szumienie w głowie ustępowało, a moje ciało wypełniło przyjemne ciepło... Może i nie posiadałem swojej broni i swojego cennego kamyka, ale i tak to wystarczyło do zabicia... Taak... Cudowne uczucie...

 

Korzystając z odzyskanej mocy, chwyciłem martwą zebrę za ogon i rzuciłem w kąt z dala od wejścia. Obtarłem krew o jej ciało, po czym schowałem również włócznię. Wykorzystałem jej broń do rozwiązania sióstr i Windslasha. W jego przypadku było to bardziej skomplikowane, ponieważ cały czas wisiał zawieszony na swoich skrzydłach. Przy cięciu, musiałem podtrzymywać go magią. Uwalnianie go trwało zdecydowanie zbyt długo, acz musiałem to zrobić. Pod koniec uwolniłem go całkiem i ułożyłem na podłodze. Odetchnąłem chwilę, po czym wyjrzałem z celi i rozejrzałem się po okolicy w poszukiwaniu miejsca, w którym zebry mogłyby przetrzymywać moją broń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę krwi zostało na podłodze. Cóż, w końcu przeciąłeś tętnicę, nic nowego. Trzeba mieć nadzieję, że nikt nie uzna tego za podejrzane. Póki co miałeś większe problemy na głowie.

Zdjęcie Winda z haków nie było do końca udanym pomysłem. Dziury w skrzydłach zaczęły ponownie krwawić, a aktualnie nie miałeś przy sobie bandaży ani zestawu chirurgicznego. Wypadałoby działać szybko. Plusem było to, że udało ci się dobudzić Sunny i Ruby. Pokrótce im wyjaśniłeś sytuację, po czym kazałeś zająć się Windem... i siedzieć cicho, póki nie wrócisz. Przytaknęły, a ty zabrałeś ostrze i cichutko wymknąłeś się na korytarz.

Droga była w miarę prosta. Przed tobą rozciągał się korytarz Stajni, na całe szczęście pusty. Póki co, trzeba odzyskać ekwipunek... oraz dowiedzieć się, gdzie konkretnie jest Candi i Sanity.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruszyłem więc korytarzem przed siebie, ostrożnie stawiając każdy krok. Choć kusiło mnie, by urządzić tutaj wielką masakrę, to jednak wiedziałem, że znalezienie ekwipunku będzie priorytetem... Zwłaszcza odzyskanie kamienia i miecza. Z tym duetem byłem w stanie już sobie poradzić z resztą. Zebry mogły mnie jedynie powalić swoimi strzałkami, ale w tym miejscu już nie dysponowały kamuflażem i elementem zaskoczenia... W Stajniach to ja miałem przewagę... i zamierzałem ją wykorzystać... Krwawo wykorzystać... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skradanie szło ci nieźle. Powoli przemykałeś korytarzem, badając napotkane pomieszczenia. Nic ciekawego tam nie było, oprócz krwi i śmieci po poprzednich nieszczęśnikach. I na całe szczęście nie trafiałeś na razie na żadne zebry.

Po chwili dotarłeś do schodów i, nie zastanawiając się wiele, ruszyłeś do góry. Wyszedłeś naprzeciwko korytarza do atrium oraz pomieszczeń laboratoryjnych Stajni. Przed tobą zza zakrętu wyłoniła się jedna z zebr, na co zareagowałeś skokiem w najbliższe pomieszczenie... gdzie natknąłeś się na wasze rzeczy oraz rzeczy innych ofiar tych prymitywów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż raz na coś przydały się te pasiaste kreatury... Czułem się zdecydowanie lepiej widząc nasze rzeczy, a zwłaszcza moją torbę. Już teraz mogłem poczuć cudowną moc kamienia... I jego zew... Tak bardzo się cieszył na mój widok. I już teraz mówił mi, bym zemścił się na tych, którzy nas zaatakowali i  uratował moją najdroższą. Nie musiał mi tego dłużej powtarzać, zebry musiała spotkać zasłużona kara. Zadarli z nami, uznali, że jesteśmy kolejnymi kucami, które łaskawie pójdą na rzeź... Ich niedoczekanie... 

 

Błysk.

 

Nie starałem się w tym momencie zachować ciszy. Zabrałem swoją torbę i nałożyłem na grzbiet, po czym zabrałem miecz. Wiedziałem, że pasiak zareaguje i wejdzie do pomieszczenia, pewno sądząc, iż grasuje tutaj jakiś gryzoń. Zdziwienie na jego pysku, gdy zobaczył mnie, było miodem dla duszy... Jeszcze bardziej cieszył mnie widok jego mętniejących oczu, gdy ostrze miecza zanurzyło się w jego piersi. Zapach krwi był niczym najlepszy narkotyk... Pieścił moje nozdrza, wprawiając w euforyczny nastrój, wręcz chciałem, by ta chwila trwała wiecznie, acz wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na to. Miałem wszakże kogo ratować.

 

Pociągnąłem więc zebrę do tego pomieszczenia i rzuciłem o ścianę, chichocząc cicho na widok bezwładnego, poranionego truchła. To niewielkie starcie dodało mi wystarczająco dużo sił, by zabrać ze sobą kilka rzeczy... Te należące do sióstr i broń Windslasha. Wróciłem się z powrotem do poniższego pomieszczenia do naszej celi. Zostawiłem tam wszystko co miałem ze sobą, po czym zająłem się ranami Winda. Będąc w euforii, szybko połatałem jego skrzydła, nie zastanawiając się nad tym. Zresztą po co, byłem świetnym chirurgiem... Wyjaśniłem siostrom wszystko o magazynie, po czym, uzbrojony w miecz, ostrze zebry i nóż, ruszyłem z powrotem na górę w poszukiwaniu Candi, Sanity... i kolejnych ofiar...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czułeś się zdecydowanie lepiej, gdy po raz drugi opuszczałeś celę . Siostry mają wyposażenie, Wind jest pozszywany, a ty odzyskałeś swój kamień... swój skarb. Przez moment przemknęło ci przez myśl, że mógłbyś teraz konkurować nawet z Księżniczkami z dawnych lat.

Tym razem się nie skradałeś. Zmierzałeś przez korytarz do atrium. Coś w głowie cię tam kierowało... wzywało... kusiło. W dodatku z każdą zabitą po drodze zebrą wzrastała twoja brutalność oraz żądza krwi... smak krwi wprowadzał cię w chwilową ekstazę. Twoja sierść i grzywa były pokryte posoką sprawiając, że wyglądałeś jeszcze groźniej. Starczy powiedzieć, że dwie zebry stojące przy wejściu do atrium próbowały uciec na twój widok. Tylko próbowały...

 

Atrium Stajni zostało przekształcone w salę ofiarną, skąpaną w półmroku. Jedynymi źródłami światła było kilka pochodni i ognisk. Na podwyższeniu znajdował się zachlapany krwią ołtarz, obok którego stała zebra z kościaną biżuterią oraz dwie klatki aktualnie zajęte przez Candi i Sanity. Obie z przerażeniem obserwowały przygotowania zebrickiego szamana, który zaczął ostrzenie narzędzi rytualnych. Nad ołtarzem znajdowało się podobieństwo ichniego bóstwa czy w co tam wierzyły te dzikusy. Była to dziwacznie powykrzywiana zebra, z resztkami grzywy i ogona.

Przed podwyższeniem stało kilkadziesiąt zebr. Ogiery, klacze, źrebaki... wszystko pasiaste... dzikie. Kilka z nich wybijało rytm na bębnach, a pozostali obserwowali ołtarz.

Na razie stałeś w cieniu. Zebry cię nie zauważyły... jeszcze. Przy innych wejściach stało kilku strażników, także po obu stronach ołtarza była obstawa. Łącznie gdzieś dwadzieścia uzbrojonych dzikusów, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Edytowano przez Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oblizałem się aż na ten widok. Byłem wręcz podekscytowany na myśl o tym, że tyle ofiar postanowiło mnie wspomóc w tej krucjacie... Idąc tak, trafiłem jeszcze na jednego ze strażników, który nieopacznie wyszedł wprost na mnie. Naprawdę, roześmiałbym się na widok jego przerażonej miny, gdybym tylko miał okazję. Niestety musiałem celebrować ten moment w ciszy. Inni wiwatowali, gdy zebricki wojownik konał z nożem wbitym w gardło. Jakże było to dobre, że bębny zagłuszały wszystko. 

 

Zlizałem krew z pyska, śmiejąc się sam do siebie. Czułem się niesamowicie. Wcześniej starałem się ograniczać ofiary, ale teraz... Dlaczego miałbym to robić? Zebry były przecież najgorszym możliwym stworzeniem, a śmierć każdego z nich działała na mnie niczym balsam... Nie czułem się tak dobrze od czasu seksu z Candi... Czysta radość, zmęczenie, euforia... Chciałem... łaknąłem tego więcej, a kamień podpowiadał mi, że powinienem zaatakować, póki mam na to okazję. Ja jednak postanowiłem odczekać. Zakraść się dostatecznie blisko tłumu, by mieć jak największą ilość ofiar do zabicia... Co z tego, że były tam źrebaki... One były już spaczone religią stada... Musiały zginąć, bo kontynuowałyby czyny swoich rodziców... 

 

Błysk.

 

Wszyscy musieli umrzeć... Szamanie... daj mi tylko powód do ataku... tylko jedno słowo, a zakończony będzie żywot wasz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekałeś... trochę czerwieni mignęło ci przed oczami...

Szaman skończył ostrzenie narzędzi i wykonał kilka gestów najpierw w kierunku strażników, potem więźniów. Kilka rosłych zebr podeszło do klatek i wyciągnęło obie klacze, ustawiając je tuż pod postacią bóstwa, po czym odciągnęli ich głowy do tyłu, odsłaniając gardła.

Obraz stawał się coraz bardziej czerwony...

- Groske Ygdragg! Zie ysette starnkende inde groskendke creaturmus! Lette wus diesen quatni sacrifizentum fore deinen glortzien inde blessimuss! - rozległ się donośny głos szamana. Zebra podeszła do Sanity i powoli przejechała bokiem ostrza po jej gardle, po czym zerknęła na brzuch Candi.

- Sehren gudtres, drehird quatni fore sacrifizentum! - krzyknął ponownie, podchodząc do Candi.

Obraz po bokach stał się ledwo przezroczysty. Czułeś żądzę... chęć zabijania zaczynała brać górę...

Szaman przeciągnął lekko ostrzem po ciężarnym brzuchu Candi, w taki sposób, aby klacz poczuła jedynie dotyk metalu. Bębny wystukiwały coraz szybszy rytm, zebrane zebry wiwatowały i skandowały: "Ygdragg! Ygdragg!". Jednak ponad wszystkim rozległ się krzyk Candi... krzyk przerażenia i rozpaczy...

Obraz był całkowicie zasłonięty czerwonym całunem. Czułeś pulsujące żyły zebr, słyszałeś szum krwi... to było piękne. Do tego świadomość, że zaraz się w tej krwi zanurzysz... już, za moment... chwilkę...

Edytowano przez Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój oddech stał się szybszy... Serce początkowo zlało się z dźwiękiem bębnów, by po chwili wytyczyć swój własny rytm. W mojej głowie wybrzmiewała najpiękniejsza symfonia... krwi i przerażenia. Plan działania był tak czysty i wspaniały... Kamień wołał donośnie: "Potrzebujemy krwi!". Wiedziałem, że ma rację. Musieliśmy skąpać wszystko w czerwieni. Dosłownie... wszystko... Zrobiłem więc krok do przodu.

 

Błysk.

 

Szaman z pewnością się zdziwił, gdy nagle jego ceremonialny nóż wysunął się z jego kopyta w magicznej poświacie, a następnie zanurzył swoje ostrze w jego gardle. Ja zaś znalazłem się w tłumie jeszcze zanim wybuchła panika... Tyle pasów... tak bardzo nieświadomych swojego losu. Ciemno-czerwony świat pełen jaskrawoczerwonych, jaskrawych żył i tętnic... 

 

Błysk.

 

Dopiero teraz zebry zaczęły panikować. Ciała ich kilkudziesięciu towarzyszy leżały bezwładnie na ziemi skąpane we krwi. Czułem się wyśmienicie, a to był dopiero początek zemsty. W którymś momencie dostrzegłem jednak, iż kilku strażników podchodzi niebezpiecznie blisko Candi i Sanity... Po chwili już leżeli na ziemi z własnymi mieczami wbitymi w serce. Aż żałowałem, że nie stałem bliżej nich... Widok ich słodkiego przerażenia musiał być niezwykły... 

 

Błysk.

 

Kilka pasiaków zdołało jakoś przejść koło mnie i próbowały wydostać się tym wąskim przejściem, którym tutaj dotarłem. I chyba nie byli przerażeni, o nie... Łaknęli zemsty... Zarówno te duże, jak i małe. Kamyk miał rację, chciały skrzywdzić moje siostry! Niedoczekanie! 

 

Spojrzałem na swoje odbicie w kałuży posoki... Wyglądałem niczym bóg wojny. Mężna postawa, błysk w oczach, kilkadziesiąt sztuk broni wiszących w powietrzu, gotowych do ataku na jedno moje skinienie. Wyeliminowałem kilku najbardziej odważnych, którzy śmieli się do mnie zbliżyć, nadkuczo szybkimi cięciami w tętnice szyjne... Trysnęła fontanna. Ja tym czasem skierowałem swoją uwagę na pozostałych. Wydałem ostrzom polecenie i posłałem w bój.

 

Błysk.

 

Żołnierze spisali się na medal. Nie minęła chwila jak pasiaści napastnicy leżeli martwi na całej długości korytarza z mieczem, sztyletem lub dzidą wbitą w grzbiet, brzuch, lub we wszystkie miejsca na raz. Wyglądali teraz jak jeże... Aż się zaśmiałem na ten widok. Co prawda przez moment miałem chwilę zwątpienia, aczkolwiek Kamień szybko mi przypomniał o krwi w pomieszczeniach, które zwiedziłem po drodze. Nie było wątpliwości, iż byliśmy kolejnymi ofiarami na ich jakże długiej liście. Zabawne... zebry wierzyły, że ofiary krwi spowodują, iż ich bóstwo ześle na nich dobrobyt i szczęście... Pamiętałem jak przez mgłę, że niektórzy z nich jakoś mnie nazywali... Deamhan... Deamhan... Demon... Z pewnością dla nich byłem demonem, tak jak oni byli dla, Celestia wie ilu, nieszczęśników. To był koniec ich krucjaty... Kres ich życia. Teraz mogłem już spokojnie zająć się Candi i trochę odetchnąć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cały skąpany we krwi, ruszyłeś w stronę Candi i Sanity. Są już bezpieczne... ale ich krew wydawała ci się lepsza... taka... czystsza.

Podszedłeś już dostatecznie blisko.

- O-orange... - Candi wpatrywała się w ciebie z przerażeniem. Powoli podnosiłeś ostrze. Próbowałeś to jakoś powstrzymać, jednak zdawałeś sobie sprawę, że nie masz kontroli nad ciałem. Ciemne myśli przemykały przez twój umysł.

- Myślałem, że Celestia jednak zniszczyła wszystkie nasze kamienie - obok siebie usłyszałeś głos szamana. Zebra stała przy ołtarzu i trzymała w kopycie jakiś talizman. Widać jakimś dziwnym trafem nie zdałeś jej śmiertelnej rany. - Miło wiedzieć, że po tylu latach nadal spełniają swoją rolę.

~ Nie! ~ krzyknąłeś w myślach. Ostrze zawisło nad Candi, gotowe spaść na nią...

Poczułeś jak coś wbiło się w twój bok i przewróciło cię na podłogę atrium. W tej samej chwili pomieszczenie rozbłysło kilka razy na pomarańczowo, a do twoich nozdrzy dotarł smród palonej sierści i ciała.

Padłeś w objęcia nieświadomości.

 

*            *             *

 

Zerwałeś się gwałtownie i syknąłeś z bólu. Chyba kilka żeber miałeś złamanych, bo twój prawy bok był trochę usztywniony bandażem. Rozejrzałeś się po pomieszczeniu... po czym przekręciłeś głowę i pozbawiłeś żołądek zawartości. W głowie czułeś pustkę.

- Orange! Całe szczęście, że żyjesz - usłyszałeś Sanity. W jej głosie wyczułeś ulgę.

Edytowano przez Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Próbowałem uzupełnić w głowie wszystkie ciemne plamy, ale nie potrafiłem. Wiedziałem, że coś zrobiłem... chciałem uczynić coś jeszcze, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, a potem... nic, ciemność.

 

Powoli odwróciłem głowę w stronę, z której dobiegał głos klaczy.

- Sa... nity... - wydyszałem. - Co...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Naprawdę nic nie pamiętasz? W sumie... nie jest to jakieś dziwne - powiedziała Sanity. - Jak już zauważyłeś, zrobiłeś tu niemałą rzeź. Zabiłeś prawie wszystkich, nie przebierając. Ogiery, klacze, źrebaki... zabijałeś każdą zebrę, która po prostu tu była. A potem ten twój kamień umożliwił szamanowi kontrolę nad tobą... i mało brakowało, a zabiłbyś Candi, potem mnie i pozostałych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jęknąłem w odpowiedzi, wciąż nie mogąc się podnieść. 

- O czym ty... - Urwałem. Dopiero teraz zobaczyłem pomieszczenie, w którym leżałem. Było pełne trupów, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krwi... Zapewne w tym miejscu zwymiotowałbym ponownie, gdybym tylko miał czym. 

- C-Candi... gdzie... jest Candi... - wymamrotałem, a w moim głosie brzmiał strach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Candi jest bezpieczna, zabrały ją twoje siostry. Żeby tylko ten cały stres jej nie zaszkodził - odparła Sanity, po czym podeszła do ciebie. - Powinny teraz zbierać dalej nasze rzeczy. Wind ruszył sprawdzać i zabezpieczyć teren. Oraz jesteśmy w Stajni 76.

Klacz pomogła ci się podnieść i podała ci twoje rzeczy. Nie było tam jednak kamienia. Natomiast Sanity podeszła do kąta pomieszczenia i położyła na swoim grzbiecie... źrebaka. Jednak nie był to kucyk ni zebra. Jego biała sierść ozdobiona była paskami, ale ciemnozielonego koloru. Także grzywa była jednolitego, jasnozielonego koloru.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Discord Server

Partnerzy

  • For Glorious Equestria
  • Bronies Polska
  • Bronies na DeviantArcie
  • Klub Konesera Polskiego Fanfika
  • Kącik lektorski Bronies Corner
  • Lailyren Arts
×
×
  • Utwórz nowe...