Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Kolejna gwiazda? Pomyślałem nad tym słowem, które powiedziała Stephanie. Wciąż dźwięczało mi w głowie niczym echo, które nie chciało się wyciszyć. Prawdą było, że nigdy nie było mym celem by stawać się jakąś gwiazdą. Wszystko robiłem tylko po to by się doskonalić by rodzina mogła być ze mnie dumna. Jednak najwyraźniej obie te rzeczy idą w parze. Mimo wszystko wiedziałem, że nie mogę spoczywać na laurach. Raz udało mi się zrównać z Tomem, ale czy wyjdzie mi to ponownie? Tego nie mogłem być pewnym. Jednak jeszcze bardziej pragnąłem zwycięstwa, choć jeden raz. Wiedziałem jednak, że przede mną daleka droga by to osiągnąć. Mimo wszystko miałem jakieś niepokojące przeczucia. Na słowa Elisabeth delikatnie się uśmiechnąłem i kiwnąłem jej głową na znak zgody. Jednak chwilę stałem patrząc jak idą wciąż coś mnie dręczyło a nie wiedziałem, co. Byłem najwyraźniej przewrażliwiony. Powoli się jednak obróciłem by iść po klasę.

 

Idąc w stronę klasy zatrzymałem się również przed męską łazienką powoli do niej wchodzą by zrzucić z siebie górne szatę i w koszuli podszedłem do zlewu by zalać swe dłonie zimną wodą a następnie przetrzeć sobie twarz. Chciałem się tego pozbyć. Dlaczego wciąż w mojej głowie była ta gonitwa myśli tak jak i te mroczne przeczucia, co się ze mną działo? Dlaczego tak bardzo się bałem o Elisabeth? Przecież potrafiła sobie poradzić sama. Nie byłem jej do niczego potrzebny. Więc skąd to uczucie, które mnie prześladowało? Gdy już skończyłem znów włożyłem swoją szatę i zacząłem iść pod klasę jak było wcześniej ustalone. Nie było jeszcze Elisabeth ani Stephanie czy Adelii więc stanąłem pod jedną ze ścian by obejrzeć podręcznik, który niedawno dostałem.  Jak zwykle stałem w samotności nie zwracając uwagi na nic wokół siebie do czasu aż usłyszałem Stephanie. Jednak były tylko dwie. Gdzie była Elisabeth? Odpowiedź nadeszła bardzo szybko.

 

- Urok? - powiedziałem zszokowany by zacząć za nimi iść. Wiedziałem dobrze jak to jest z urokami a skoro Elisabeth nie mogła go zdjąć musiał być bardzo silny. Tylko, kto mógł to zrobić? Przez myśl przeszła mi kilka osób, ale najbardziej wracała mi jedna myśl Tom. Czy on naprawdę mógłby się do tego posunąć? - Jaki to dokładnie urok? - pytałem nie zatrzymując się. - Czy wiecie, kto jest za to odpowiedzialny?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie mamy pojęcia - powiedziała ze strachem Adelia, kiedy Stephanie ich wyprzedziła, prując w stronę damskiej toalety niczym wichura. - Lisa nic nam nie powiedziała. W ogóle chyba nie za bardzo chciała rozmawiać. Dlatego po ciebie przyszłyśmy, mamy nadzieję, że ty zdołasz... no wiesz, uspokoić ją i w ogóle. Trzeba pewnie będzie iść po jakiegoś nauczyciela, musi się znaleźć sprawca, żeby zdjąć z niej urok.

 

Kiedy dotarli pod drzwi łazienki Stephanie natychmiast podeszła do nich bez słowa, otwierając je z niesamowitą siłą. Adelia na chwilę przystanęła, zastanawiając się, czy Alan nie będzie miał oporów przed wejściem do damskiej toalety, ale potem szybko pokręciła głową, stwierdzając, że przyjaźń na pewno jest dla niego ważniejsza, niż takie bzdury. W łazience było tak samo cicho i pusto jak wcześniej, słychać było tylko krople kapiące z niedokręconego przez Lisę kranu. Stephanie żwawo podeszła do jednej z kabin i zastukała w jej drzwi.

- Lisa? - zapytała z napięciem, a kiedy nie było żadnej odpowiedzi spojrzała zmartwiona na Alana.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli wiedziałem w sumie tyle, co nic. Ktoś rzucił urok na Elisabeth, ale nie wiedziałem, kto. Pomimo że podejrzewałem Toma to nie miałem dowodów by mu coś udowodnić. Na dodatek nie wiedziałem nawet, jaki urok został rzucony na Elisabeth. Jednak widząc zachowanie Stephanie i Adelii domyślałem, że sprawa jest niezwykle poważna. Tylko, co mogłem zrobić? Nie mogłem być pewny czy ja będę w stanie zdjąć ten urok. Jednak musiałem coś zrobić albo, chociaż spróbować. Nagle się jednak zatrzymałem patrząc na damską łazienkę. Miałem tam wejść? To trochę kłóciło się z moimi zasadami. Nagle jednak pokręciłem lekko głową. To było znacznie ważniejsze niż zasady. Powoli przekroczyłem próg idąc za dziewczynami. Stanąłem spokojnie czekając aż Elisabeth odpowie jednak nic nie usłyszałem z kabiny. Podszedłem do Stephanie kładąc jej dłoń na ramieniu i tym samym pokazując by się odsunęła następnie sam zapukałem delikatnie do drzwi.

 

- Elisabeth to ja Alan - odrzekłem spokojnie ponownie lekko pukając. - Cokolwiek się stało jestem pewny, że wspólnie sobie poradzimy. Musisz na jednak zaufać i wyjść do nas tu są sami twoi przyjaciele - odrzekłem spokojnie. - Jeśli jednak nie dasz znaku życia zmusisz mnie do wysadzenia drzwi a wiesz dobrze, że jestem do tego zdolny, chociaż nie chciałbym tego robić - ponownie stwierdziłem spokojnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stephanie od razu odsunęła się parę kroków do tyłu, stając obok Adelii. Przez chwilę w łazience panowała cisza, zanim z kabiny dobiegło się zmartwiałe westchnięcie. Lisa nie mogła co prawda ukryć drobnej iskierki rozbawienia na słowa Alana, ale chwilę potem wróciła jej powaga, kiedy przypomniała sobie swoją sytuację.

- Dobra, już dobra. Ale nigdzie nie wychodzę - drzwi kliknęły i po chwili się otworzyły. Na podłodze obok nich leżała Lisa trzymając głowę na kolanach. Nie płakała, ale wyglądała na przybitą. 

Stephanie próbowała podejść bliżej, ale zatrzymała się, widząc wzrok Lisy - pełen irytacji i zażenowania. Elisabeth przez chwilę żuła swoją dolną wargę, zanim spojrzała zmartwiona na Alana, mówiąc niezwykle cicho, tak, że dziewczyny stojące dalej miały problem, żeby ją usłyszeć.

- Nie wstanę, ja nie mogę... chodzić prosto, okej? Chodzę tyłem - schowała twarz, przyciskając głowę do kolan ze wstydu - wiem, że to brzmi okropnie głupio, ale nie da się tego zdjąć Finite i sama nie wiem, co mam zrobić.

 

Adelia zacisnęła lekko usta, choć słyszała tylko ostatnią część.

- Trzeba pobiegnąć po pielęgniarkę albo jakiegoś nauczyciela. Wiem, że to ciężka sytuacja, ale sprawca musi się znaleźć, żeby zdjąć z ciebie urok - zanim ktokolwiek zdołał jej zabronić, wybiegła z łazienki. Stephanie spojrzała za nią, a potem zwróciła swój wzrok z powrotem na Lisę, podchodząc bliżej i marszcząc ze współczuciem brwi. Sama Elisabeth natomiast jęknęła głucho i znów uderzyła głową o kolana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmrużyłem lekko oczy na słowa Elisabeth. Mimo wszystko cieszyłem się, gdy się odezwała, bo to dawało teraz pewność, że wciąż może mówić, gdy nie odpowiedziała na pierwsze pukanie Stephanie bałem się, że straciła przytomność lub gorzej. Jednak nie do końca potrafiłem zrozumieć, dlaczego nie chce do nas wyjść. Gdy drzwi stanęły otworem ujrzałem Elisabeth. Nie wyglądała inaczej niż zwykle, co mnie mówiąc szczerze cieszyło. Jednak na kolejne jej słowa otworzyłem szeroko oczy zaczynając się cofać powoli pod ścianę. Nawet nie zwróciłem uwagi, gdy Adelia wybiegła z łazienki. Ten urok ja tym samym zagroziłem Tomowi a teraz nagle Elisabeth skończyła tym, czym się odgrażałem mu. Co prawda nie tylko on to słyszał, ale nie miałem wątpliwości, co do tego, że to on jest temu winien. Gdy dotarłem pod ścianę zacząłem powoli opadać na ziemię aż nie skończyłem na niej skulony.

 

- Przepraszam cię Elisabeth - powiedziałem lekko kręcąc głową jakbym nie mógł w to wszystko uwierzyć a mój głos był lekko roztrzęsiony. - To wszystko tylko i wyłącznie moja wina. Ten urok nie miał być rzucony na ciebie. Nie sądziłem, że się do tego posunie - mówiłem dalej załamany, gdy nagle zmarszczyłem brwi we wściekłości by się podnieść na równe nogi. - Nie martw się zapłaci za to - powiedziałem wściekle ściskając różdżkę w dłoni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Alan? - Lisa spojrzała na przyjaciela zmartwiona. - O co chodzi? Dlaczego mnie przepraszasz, przecież to nie twoja wina. Kto za to zapłaci? O czym ty mówisz? - wyciągnęła rękę w jego stronę, ale nie wstała z podłogi.

 

Stephanie wyglądała na skołowaną, założyła ręce za plecami i odwróciła lekko twarz, czując się odrobinę jak intruz. Adelia wróciła jednak w doprawdy ekspresowym tempie. Trzasnęły drzwi i do środka weszła szkolna pielęgniarka, pani Monty. Była to starsza kobieta o siwych lokach, ale za to wciąż dziarska i pełna energii. Żwawym krokiem podeszła do kabiny i nachyliła się nad Lisą, która trochę się zarumieniła.

- No, no, kochanie, nie ma co się denerwować. Widziałam wiele różnych uroków, na pewno nie jest najgorzej - powiedziała ciepło.

Za raz za nią w drzwiach stanął niepewnie profesor Slughorn, ale kiedy pielęgniarka odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, pokonał swoje opory przed damską toaletą i wszedł do środka. Adelia wbiegła ostatnia.

- Znalazłam profesora w Sali Wejściowej i razem wezwaliśmy pielęgniarkę - powiedziała schylając trochę głowę i stając obok Stephanie.

- Co się stało? - powiedział profesor Slughorn zdziwionym tonem. - Słyszałem coś o uroku.

- Tak, ktoś rzucił na mnie urok, na którego nie działa Finite - wymamrotała Lisa. - Nie wiem kto - uprzedziła pytania.

- A co ten urok robi? - zapytała pielęgniarka, łapiąc Lisę delikatnie za brodę i unosząc jej twarz do góry.

Lisa wymruczała coś nieokreślonego, a kiedy pielęgniarka i profesor podeszli do niej bliżej szepnęła szybko:

- Chodzętyłem.

- Och - pielęgniarka pokręciła ze złością głową. - Te wasze głupie żarty. Przecież wyraźnie jest powiedziane w zasadach, że nie wolno rzucać na siebie zaklęć poza klasami.

- No, jeśli to był żart, to chyba nieudany, bo nie rzuca się dla żartu uroku, który może zdjąć tylko rzucający - powiedziała głośno Stephanie, nie mogąc się powstrzymać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powoli zacząłem przesuwać dłonią po różdżce na słowa Elisabeth. Nawet nie wiedziała jak w dużym błędzie była. Gdybym wtedy nie powiedział tego być może cała ta sytuacja by nie miała miejsce. Najpierw kości zostały rzucone potem zapewne Tom nie był zadowolony tym, że się z nim zrównałem w czasie lekcji eliksirów. Nie miał ochoty by ktoś podzielał jego sukcesy, choć tego pewnym być nie mogłem. Jednak do całej reszty byłem całkowicie pewien. Jak mogłem być tyle czasu ślepy? Elisabeth tyle czasu mnie przed nim ostrzegała a ja zawsze myślałem, że przesadza.

- Jestem pewny, że za tym wszystkim stoi T... - jednak nie zdążyłem dokończyć, bo nagle zjawiła się pani Monty i profesor Slughorn, na co tylko lekko zmrużyłem oczy obserwując całą sytuacje.

 

Chciałem powiedzieć profesorowi o całym wydarzeniu z dormitorium o tym, że Tom od rozpoczęcia roku w jakiś sposób znęcał się psychicznie nad Elisabeth jednak wiedziałem, że mnie nie posłucha. Pomimo że lubiłem profesora to wiedziałem, że on faworyzuje Toma a żeby ten coś zrobił w kierunku by go ukarać potrzebowałam bym dowodów, których niestety nie miałem. Najwidoczniej sam będę musiał to rozegrać. Skoro Tom tak chciał to zrobić nie wiedziałem problemu przyszedł chyba czas by i on otrzymał nieprzyjemną nauczkę od losu pomyślałem ściskając różdżkę. Nagle powoli zbliżyłem się do profesora i pielęgniarki by się odezwać w ich kierunku dosyć ponuro jak na mnie zresztą i mój wzrok pozostał ponury jak nigdy dotąd.

- Zdołacie zdjąć ten urok? - spytałem wciąż będąc dziwnie pogrążony we własnych myślach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pielęgniarka odwróciła się, patrząc do góry na profesora Slughorna. Sam profesor wyglądał na bardzo smutnego.

- Panno Sanders, może pani wstać? - Lisa przez chwilę milczała, a potem wstała, ale nie ruszyła się choćby o cal, przyciskając się plecami do ściany.

 

Profesor Slughorn westchnął, a pielęgniarka pokręciła głową.

- Będziemy potrzebowali tego, kto rzucił to zaklęcie, jego Finite na pewno zadziała na ten urok. W innym przypadku nie wiem, czy byłoby to możliwe. Na pewno bardzo trudne. Panno Sanders - pielęgniarka zwróciła się troskliwie do Lisy. - Czy ostatnio się panna z kimś mocno pokłóciła? Czy jest ktoś, kto mógłby chcieć zrobić pannie taki nieprzyjemny żart?

- Właśnie. - natychmiast zawtórował jej profesor. 

 

Lisa przeczuwała, kto to może być, a wcześniejsze słowa Alana ją w tym upewniły. Teraz martwiła się jeszcze bardziej, bo naprawdę chciała się dowiedzieć co dokładnie zaszło pomiędzy Riddle'em a jej przyjacielem. Nie chciała jednak mówić o tym profesorowi, więc schyliła głowę i pokręciła sztywno głową.

- Może Vivienne... - powiedziała Stephanie. - Może chciała się odegrać za te nadpalone włosy? - powiedziała, marszcząc brwi.

Profesor lekko drgnął na te słowa, ale uznał widocznie, że to nie jest najlepsza chwila na wypominanie Elisabeth jej złego zachowania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tego się właśnie obawiałem. Musiałem jednak dokładnie przemyśleć każde moje słowo. Jeśli wszystko przekieruję na Toma zapewne i tak się jakoś wykręci. Musiałem wziąć część winy na siebie. Jednak nie mogłem również powiedzieć, co było powodem całej awantury zapewne profesor uznałby to za niedorzeczne. Ponownie zacząłem lekko przejeżdżać palcem po różdżce kierując swój wzrok na Elisabeth ten nadal pozostawał niezmiennie ponury. Nagle się jednak odezwałem jakby bardziej w powietrze. Nie byłem pewny czy czekają mnie konsekwencje, ale to nie miało teraz znaczenia liczyło się tylko dobro Elisabeth.

 

- Głupio to przyznać, ale to prawdopodobnie stało się przez mnie - odrzekłem spokojnie nadal patrząc na Elisabeth i przesuwając wciąż palcem po różdżce. - Wczorajszego wieczoru pokłóciłem się trochę z Tomem doszło do wymiany zdań i w przypływie gniewu zagroziłem, że rzucę na niego ten właśnie urok jednak nie spodziewałem się takich konsekwencji - odrzekłem ponuro jakbym myślami był gdzie indziej. - Nie mogę założyć, że to Tom rzucił ten urok, ale mógł to być ktoś z naszego pokoju, kto podsłuchał rozmowę i być może uznał to za całkiem zabawne i postanowił tego spróbować - oczywiście byłem pewny, kto to zrobił, ale wiedziałem, że profesor w to nie uwierzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa wzięła głęboki oddech, patrząc na Alana szeroko otwartymi oczami. Świetnie, no po prostu świetnie. Dlaczego nie mogli po prostu zapomnieć o tym, że chodzi z nimi do klasy jakiś Riddle. Zmarszczyła brwi, ale nie powiedziała ani słowa, za to profesor wydawał się być roztrzęsiony.

- Kłótnia? Z panem Riddle'em? No doprawdy, przecież nie macie o co się kłócić. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że dwójka moich najlepszych uczniów może się w taki sposób zachowywać. Na pewno jeszcze sobie o tym porozmawiamy. - powiedział karcąco, ale jego złość w dużej mierze skierowana była na Alana, jakby nie dowierzał, nie myślał nawet, że mogła to być kłótnia spowodowana przez Toma. Lisa się lekko skrzywiła.

 

Pani pielęgniarka wstała i spojrzała na nauczyciela.

- W takim razie myślę, że trzeba będzie zawołać wszystkich z tego dormitorium i sprawdzić ich różdżki za pomocą Priori Incantantem - powiedziała, zakładając ręce na biodra. 

Profesor Slughorn natychmiast pokiwał głową.

- Dokładnie i właśnie tak zrobię. Zaklęcia się jeszcze nie zaczęły, prawda? Jestem ciekawy któremu z nich strzeliła do głowy taka głupota - powiedział bardzo dobitnie i wyszedł, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy drzwiach. - Ale proszę, przenieśmy się do pustej klasy, tutaj, zaraz obok łazienki. Nie będę kazał chłopakom grupowo wchodzić do damskiej toalety.

- Nie! - natychmiast powiedziała do tej pory milcząca Lisa. - Proszę, nie każcie mi nigdzie iść - była wściekle zarumieniona.

- Panie profesorze, proszę dziewczynie pozwolić zostać w łazience. Dla niej to będzie większy wstyd, niż dla tych uczniów - zarządziła pielęgniarka.

Profesor przez chwilę się zastanawiał, zanim westchnął.

- No dobrze - a potem wyszedł

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic nie odpowiedziałem na karcące wręcz słowa profesora w moim kierunku. Nie byłem pewny, co może mnie czekać. Czy mógł to być szlaban? Najgorsze by było chyba w moim wypadku gdyby został napisany list do rodziny o całym incydencie zapewne wyjca bym wtedy nie uniknął. Tym się jednak będę przejmował później najważniejsze było teraz dobro Elisabeth. Niewiele w tym wypadku mnie obchodziło, co może mnie spotkać. Jednak coś mi tu nie pasowało. Tom był sprytny za sprytny by od tak dać się złapać na czymś takim. W końcu przez lata zwodził wszystkich tą swoją szlachetną naturą a sam dopiero od niedawna zacząłem odkrywać jego drugie oblicze. Jeśli okaże się, że to z jego różdżki zostało rzucone zaklęcie nawet on nie zdoła się wykręcić. Nie sądzę by nawet pod wpływem gniewu zrobił taką głupotę, więc gdzie mógł tkwić w tym wypadku jego plan? Nie potrafiłem się tu doszukać żadnego schematu.

 

Gdy tylko profesor wyszedł uśmiechnąłem się na chwilę do Elisabeth tak by tylko ona to zobaczyła. Chciałem jej tym przekazać by się nie martwiła tym, co zaszło przed chwilą i skupiła się teraz tylko i wyłącznie na sobie. Ona była teraz najważniejsza nikt inny. Czekałem w milczeniu aż profesor przyprowadzi tu wszystkich. Chciałem tylko już by prawda wyszła na jaw. Wciąż jednak miałem przeczucie, że to byłoby zbyt łatwe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa wcale nie odpowiedziała na uśmiech Alana. Była teraz na to zbyt zmartwiona. Na szczęście nie miała czasu na zbyt długie rozmyślania, bowiem już chwilę później drzwi toalety otworzyły się i do środka wszedł profesor Slughorn. Pielęgniarka wciąż trzymała dłoń na ramieniu Lisy. 

- Nie wejdę do damskiej łazienki - rozległ się zirytowany głos w którym rozpoznała Gilberta Lestrange'a.

- Panie Lestrange - powiedział profesor, choć nie wydawał się być na niego zły. - To wyjątkowa sytuacja, może pan na chwilę odrzucić swoje honorowe zasady.

Rozległo się jeszcze kilka mruknięć, ale w końcu w łazience pojawili się wszyscy. Malfoy, Lestrange, Mulciber, Moon i Riddle. Lisa odwróciła wzrok i zaczęła wpatrywać się w Alana. Wolała patrzeć na niego niż na nich.

 

- Na waszą koleżankę, pannę Sanders, został rzucony urok. Pan Travers zasugerował, że sprawcą mógł być ktoś z was - oczy wszystkich chłopaków skierowały się na Alana. Jedynie Riddle stał obojętnie i, wydawałoby się bezczynnie, obserwował umywalki. - Urok może zdjąć tylko ta osoba, która go rzuciła, rozumiecie więc powagę sytuacji. Czy coś pana bawi, panie Lestrange? - profesor przerwał swój monolog i spojrzał na Gilberta, który powstrzymywał uśmieszek.

- Nie, panie profesorze. Po prostu, wcześniej rozmawialiśmy o czymś zabawnym. Ja... przepraszam, powinienem zachowywać się lepiej - natychmiast przybrał kamienną minę(czy miało z tym coś wspólnego krótkie spojrzenie Riddle'a?), na co nauczyciel skinął aprobująco głową.

- Czy któryś z was chciałby się przyznać do tego, że zrobił swojej koleżance tak haniebny kawał? - zapytał profesor z nadzieją, ale w łazience panowała cisza. Stephanie i Adelia usunęły się w kąt, nie chcąc przeszkadzać.

 

Pielęgniarka wyszła nieco do przodu mierząc wszystkich karcącym spojrzeniem.

- No dobrze - westchnął profesor. - Jest mi bardzo przykro, ale muszę zastosować twarde środki. Prosiłem was o wzięcie ze sobą różdżek głównie po to, żebyście mogli udowodnić swoją niewinność lub winę za pomocą Prior Incantanto. Tom? - zapytał profesor, na co Riddle uśmiechnął się uprzejmie, idealnie. - proszę - nauczyciel machnął ręką.

 

Lisa wychyliła się nieco do przodu, ale nadal pozostawała przy ścianie. Kiedy Riddle wyciągał różdżkę patrzył prosto na nią, ze zmartwieniem widocznym w rysach twarzy. Profesorowi na pewno się to bardzo podoba - pomyślała zdenerwowana dziewczyna i wbiła spojrzenie z powrotem w Alana. Nie chciała patrzeć nawet na to zaklęcie, które mogłoby pogrążyć Riddle'a przed ich opiekunem. 

Tak się nie stało.

- Prior Incantanto - usłyszała jego jedwabisty głos, a potem zadowolone westchnięcie profesora. Odważyła się tam spojrzeć. Widmo przedstawiało zaklęcie Evanesco.

- Bardzo dobrze. Nawet nie podejrzewałem, że to mogłeś być ty. Panie Lestrange? - zapytał profesor, patrząc na niego wyczekująco, kiedy Riddle pozbywał się widma zaklęcia cichym Deletrius.

To nie był też Lestrange.

- Pan Moon?
Lisa była niemalże pewna, że to nie on, więc nawet nie zwróciła na to uwagi, ale wtedy...

 

- To jest niemożliwe, panie profesorze! Ja tego nie zrobiłem, przysięgam! - Lisa podniosła głowę i spojrzała rozszerzonymi oczami na widmo zaklęcia wylatujące z różdżki Hectora. Widmo jej samej pochylającej się nad umywalką. Potem urok, który ją trafił i... - Naprawdę, to nie ja! - nigdy nie słyszała Hectora tak roztrzęsionego. Ale... ale jak to?

Profesor i pielęgniarka nie wyglądali na przekonanych. Stephanie szepnęła coś do Adelii. A Lisa nie mogła uwierzyć w to co widzi. To nie mógł być Hector. Przecież nigdy nie był dla niej niemiły ani nic. Czasem nawet wymieniali parę zdań na lekcjach... To nie było możliwe.

- Przysięgam! - Malfoy stojący obok Moona położył mu rękę na ramieniu i szepnął coś na ucho, ale ten odtrącił jego dłoń. - To naprawdę nie ja, nie zaatakowałbym Elisabeth, nic do niej nie mam! Elisabeth, wierzysz mi? - spojrzał na nią wystraszony, ale Lisa tylko skinęła nieznacznie głową, co było dość nieokreślonym gestem. Sama była ciągle w szoku. - Ktoś musiał ukraść mi różdżkę, nie mam jej zawsze przy sobie, noszę ją w torbie! - dodał, patrząc rozpaczliwie na profesora.

 

Profesor Slughorn pokręcił głową i spojrzał na panią Monty.

- Ten urok może zdjąć tylko osoba, która go rzuciła - powtórzyła rozsądnie i profesor znów zwrócił się do Hectora.

- W porządku. Proszę spróbować zdjąć urok z panny Sanders - Hector natychmiast uniósł różdżkę, wydając się być bardzo pewnym.

 

Lisa przymknęła lekko oczy. Praktycznie nikt nie zauważył Riddle'a, który nieznacznie zacisnął rękę w kieszeni, wciąż wpatrując się w Lisę. Ale przecież jego usta się nie poruszyły, prawda? A który uczeń piątego roku mógłby tak dobrze opanować zaklęcia niewerbalne? Hector podniósł różdżkę wyżej i powiedział "Finite". Rozległ się cichy świst zaklęcia, taki sam jak wtedy, gdy Lisa próbowała zdjąć urok. Ale czy tym razem to zadziałało?

- No proszę. Podejdź do mnie - pielęgniarka machnęła na Lisę, a ta ostrożnie postawiła jeden krok do przodu. Potem drugi...

 

Od strony Stephanie i Adelii dobiegło do nich więcej szeptów, a Abraxas parsknął z niesmakiem, patrząc na Hectora, który sam wyglądał, jakby miał zaraz upuścić różdżkę.

- Ale... ale to... ale.. - zaciął się.

- Karygodne! - powiedział nagle profesor Slughorn z irytacją. - Żeby uczeń mojego domu nie dość, że zaatakował koleżankę, to jeszcze tak perfidnie kłamał w oczy nauczycielowi. Twoi rodzice się o tym dowiedzą, panie Moon. Za takie zachowanie grozi panu minimum dwutygodniowy szlaban. Proszę pojawić się w moim gabinecie po lunchu, na pewno to omówimy - pokręcił z dezaprobatą głową. - A teraz idźcie na zaklęcia. Jesteście już trochę spóźnieni, powiedzcie, że profesor Slughorn was później usprawiedliwi. - zwrócił się do wszystkich.

- Panie profesorze - zaczęła pielęgniarka. - Chciałabym jeszcze zabrać pannę Sanders do skrzydła szpitalnego, przyda jej się eliksir uspokajający. Nie będzie rzucać zaklęć w takim stanie.

- Ale nic mi nie... - zaczęła Lisa, ale widząc to słynne, groźne spojrzenie pani Monty, zamilkła.

 

Z łazienki najpierw wyszły Stephanie i Adelia, następnie Lisa z pielęgniarką, oraz pozostali Ślizgoni ze zrozpaczonym i otępiałym Moonem na czele. Profesor Slughorn zamknął za nimi drzwi i w tym czasie Tom zdążył rzucić Alanowi bardzo nieprzyjemny uśmiech, przy okazji unosząc złośliwie jedną brew. W momencie jednak, w którym profesor do nich powrócił, minę miał już łagodnie zaciekawioną.

- Wasza dwójka. Zatrzymałem was tutaj na chwilę, żeby omówić z wami pewną sprawę. Podobno pokłóciliście się wczoraj, co skończyło się tą niefortunną groźbą, którą pan Moon uznał za godną wypróbowania. Czy to wszystko prawda, panie Riddle? - Slughorn spojrzał zatroskany na Toma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dalej czekałem w milczeniu aż cała sytuacja się wyjaśni. W końcu jednak nagle pojawił się profesor ciągnąc całą gromadkę. Oczywiście największe problemy robił Lestrange. Jednak nie sądziłem by to była sprawka tego bęcwała. Po nim spodziewałbym się raczej czegoś znacznie łatwiejszego. Byłem przekonany do tego, kto to zrobił. Dlatego też cały czas obserwowałem tylko jedną osobę z tej gromadki. Jednak omal nie wpadłem w szok widząc, że to nie różdżka Toma to zrobiła czyżby namówił któregoś ze swoich koleżków? To też było możliwe. Jednak byłem kompletnie zatkany widząc, że wszystko wskazuje na różdżkę Hectora. Nie wierzyłem by to on to zrobił nigdy bym go nie podejrzewał. Jednak ostatni gwóźdź do trumny został wbity w momencie, gdy zdjął urok z Elisabeth. Widząc to moje oczy szeroko się otworzyły. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż wszystko wskazywało na niego nie chciałem w to uwierzyć, ale jak niby Tom mógłby to zrobić? To było niewykonalne tutaj nic już nie miało najmniejszego sensu.

 

Nie wiedziałem już, co myśleć o całej tej sytuacji do czasu aż profesor zaczął wszystkich wyprowadzać. Na chwilę zostałem tylko Tom i ja i wtedy też zobaczyłem ten jego wzrok połączony z tym jego wrednym uśmiechem. Więc to jednak on zadrwił sobie z nas wszystkich i nas oszukał? Ale jak to zrobił? To zupełnie nie miało sensu. Jednocześnie też udowadniało jak zła jest jego natura dla parszywej zemsty był gotowy poświęcić osobę postronną, która nie miała z tym nic wspólnego. Moje brwi zmarszczyły się wściekle. Miałem teraz ochotę podejść i przybić go do ściany by, chociaż raz zobaczyć strach w tych jego nadętych oczach. Spoglądałem na niego tak dobrą chwilę. Zanim jeszcze wszedł profesor machnąłem różdżką przed swymi oczami wskazując nią następnie na niego, co miało dać mu do zrozumienia, że zapłaci jeszcze za to i to ja się na nim odegram.

 

Wtedy nagle jednak wszedł profesor. Który zaczął wypytywać o incydent z wczoraj, o którym wspomniałem. Nie mogłem nic powiedzieć, bo pytanie padło w moim kierunku tylko do Toma. Gdybym coś powiedział teraz moja aktualna sytuacja byłaby tylko gorsza. Moja mina nie wyrażała już również gniewu wbiłem tylko wzrok w ziemię nie chcąc patrzeć na tego dwulicowca by znów mnie nie doprowadził do wściekłości. Zastanawiałem się jednak, co teraz odpowie profesorowi. Najpewniej wymyśli bajeczkę, w której to on wychodzi na pokrzywdzonego a ja na prowokatora całej afery. Co to dla niego za problem skoro od tylu lat nam wszystkim mydli oczy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Groźba Alana jedynie rozbawiła Toma.

 

Kiedy profesor zadał mu pytanie zmarszczył jednak ze zmartwieniem brwi.

- Być może była to moja wina - zaczął z idealną mieszanką smutku i winy w głosie. - Panna Sanders była tego wieczoru bardzo roztrzęsiona z powodu sytuacji z jej udziałem do jakiej doszło w dormitorium. Nie udało mi się jej uspokoić, można powiedzieć, że już pierwszego wieczoru zawiodłem jako prefekt. - dodał pochylając lekko głowę. - Nic dziwnego, że pan Travers był na mnie wściekły, gdy usłyszał o jej sytuacji. Chciałbym móc zrobić coś więcej, ale nie mogłem być niesprawiedliwy wobec Vivienne Carrow.

 

Profesor pokiwał głową, patrząc na Toma z sympatią.

- Rozumiem. Nie obwiniaj się za to, panie Riddle, zachowałeś się tak, jak powinien zachować się prefekt. Niestety nie mamy wpływu na siłę reakcji innych ludzi, ale być może na przyszłość spróbujesz karcić wrażliwszych uczniów z większą dozą subtelności? - zapytał Slughorn z lekkim uśmiechem, na co Tom skinął skromnie głową.

- Oczywiście. Będę robił wszystko co w mojej mocy.

 

Profesor wydawał się zadowolony, ale kiedy zwrócił się do Alana znów trochę spochmurniał.

- Panie Travers... rozumiem, być może nie jesteś w stanie wyobrazić sobie przed jak ciężkimi i trudnymi decyzjami, oraz sytuacjami, muszą stawać prefekci. Jednakże to nie Tom winny był temu, że panna Sanders zaatakowała uczennicę. Nawet jeśli zrobiła to pod wpływem nerwów, w co wierzę, bo jest zazwyczaj porządną i dobrą osobą, nie mógł zostawić tego bez nagany, bo byłoby to niesprawiedliwością wobec poszkodowanej panny Carrow. Kara panny Sanders nie będzie ciężka - dodał szeptem, jakby ktoś miał to podsłuchać. - Ale musi ją dostać, bo inaczej każdy uczeń zacząłby atakować innych, tłumacząc się nerwami. Postaraj się na przyszłość zapanować nad swoim temperamentem i zaufać prefektom, zamiast obwiniać ich za działania innych. Tym razem skończy się tylko na słownej naganie - dodał karcąco, a potem uśmiechnął się lekko. - Mam o panu bardzo dobre zdanie, panie Travers, proszę, niech pan nie próbuje tego zepsuć. A teraz lećcie na zaklęcia. Usprawiedliwię was - machnął ręką. Tom uśmiechnął się do Alana, uprzejmie, jednak jego oczy pozostawały puste i zimne.

 

***

 

Lisa została siłą posadzona przez panią Monty na jednym ze szpitalnych łóżek.

- Mi naprawdę nic nie jest - rzuciła z irytacją - Chcę iść na zaklęcia - dodała.

 

Od chwili w której Alan wspomniał o groźbie i Riddle'u nie mogła pozbyć się złych przeczuć. Chciała przy nim być, bo teraz to ona straszliwie się o niego martwiła. Ale czy Riddle może coś mu zrobić podczas lekcji? Merlinie, kiedy zaczęli mieć takie problemy? Powinni przejmować się egzaminami, a nie swoim wzajemnym bezpieczeństwem!

 

- Nie, wypijesz eliksir uspokajający i przeczekasz tu zajęcia. Potrzebujesz odpoczynku - powiedziała groźnie pielęgniarka, na co Lisa westchnęła ciężko.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja mina nic nie wyrażała, gdy słuchałem Toma. Jednak w umyśle było zupełnie inaczej. Wściekłość mnie coraz bardziej opanowywała z każdym jego słowem. Po prostu nie mogłem znieść tych jego kłamstw i fałszerstw. Czułem jak nerwy obejmują każdą komórkę mego ciała z trudem byłem w stanie się powstrzymać by nagle czegoś nie zrobić. Jednak wiedziałem, że gdybym teraz coś zrobił to zagrałbym dokładnie tak jak tego oczekuje. Musiałem zacisnąć zęby i się uspokoić przynajmniej na razie jeszcze będzie właściwy czas by to skończyć. Jednak, gdy tylko słuchałem tej jego udawanej troski gdyby sam nie znał prawdy to pewnie i ja bym mu wierzył. Czy mogłem, więc winić profesora, że tak mu we wszystko wierzy? Oczywiście skończyło się właściwie na niczym nie spodziewałem się by profesor jakoś źle miał potraktować Toma.

 

Teraz przyszedł jednak czas na mnie na każde słowo profesora opuszczałem głowę wbijając wzrok w ziemie. Chcąc w ten sposób okazać wstyd swym zachowaniem. Prawdą jednak było, że na niewiele z tego, co do mnie mówił teraz zwracałem uwagę a głowę opuściłem głównie, dlatego by profesor nie dojrzał mojej wściekłości, która coraz bardziej się we mnie piętrzyła. Pomimo zapewnień profesora, że kara Elisabeth nie będzie tak straszna wciąż nie mogłem się powstrzymać. Głównym powodem było to, że po raz kolejny on wygrał. Ostatecznie wszystko skończyło się słowną naganą. Na co skinąłem głową profesorowi.

- Dziękuje panie profesorze postaram się, aby to się więcej nie powtórzyło - odrzekłem spokojnie. Nie chciałem zawieść pokładanych we mnie nadziei jednak nie mogłem pozwolić by Tom dalej tak spokojnie działał. Za wszelką cenę trzeba było ujawnić prawdę o nim. Na jego uśmiech tylko zmrużyłem lekko oczy.

 

 

Gdy opuściłem łazienkę kierując się na zajęcia cały czas szedłem w pobliżu Toma. Wyglądałem na dziwnie skupionego jakbym myślami był zupełnie gdzie indziej. Jednak była to tylko ułuda. Gdy byłem pewny, że jesteśmy wystarczająco daleko i nikt nas nie zobaczy nagle zamachnąłem się ręką z niebywałą prędkością i w jednej chwili moja różdżka znalazła się pod brodą Toma. Zmrużyłem lekko oczy by teraz spojrzeć bezpośrednio w oczy tego kłamcy.

 

- Nie ładnie Tom napadać na kogoś z zaskoczenia - powiedziałem lekko kręcąc głową. - Możesz oszukiwać wszystkich, ale ja nie jestem głupi i wiem, kto za to odpowiada. Tylko jeszcze nie wiem jak tego dokonałeś - powiedziałem wściekle w jego kierunku. - Chce, choć raz zobaczyć strach w twych oczach chce byś poczuł jak to jest. Powiedz, jakie to uczucie? - mówiłem coraz bardziej wściekły. - Daj mi, choć jeden powód, dla którego nie powinienem cię tak urządzić byś do końca roku nie był w stanie dotrzeć na zajęcia i nie mów mi o zasadach, bo w tej chwili obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Jesteśmy tu tylko my dwaj. Śmiało powiedz coś w końcu do tej pory miałeś strasznie bogate słownictwo - mówiłem nadal wściekle.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było to zabawne, aczkolwiek na pewno Toma nie zaskoczyło. Różdżkę trzymał w rękawie praktycznie przez cały czas, w taki sposób, by w każdej chwili móc jej użyć. I teraz więc, w momencie w którym pan Travers dał upust swoim nerwom, Tom natychmiast był w stanie wbić mu swoją różdżkę w brzuch, dokładnie w chwili w której broń drugiego chłopaka znalazła się pod jego brodą. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aczkolwiek w oczach Riddle'a nie dało się dostrzec strachu, jedynie rozbawienie zmieszane z obojętnością.

 

- Wygląda na to, że mamy sytuację patową - powiedział łagodnie, unosząc lekko brew i wzmacniając uścisk na swojej różdżce. - Ewidentnie nie uczysz się na własnych błędach, a szkoda, panie Travers. Di­midium fac­ti, qui coepit, ha­bet* - dodał z wyraźną przyjemnością - tak bardzo nienawidzisz swojej przyjaciółki? Ma braciszka, prawda? - zapytał, zmieniając temat z udawaną ciekawością - chodzi do przedszkola numer 9 w Londynie na ulicy Tempting Board. Wydaje mi się, że słyszałem to kiedyś w naszym Pokoju Wspólnym. Urocze. - uśmiechnął się z bezczelną niewinnością, a w jego głowie z niesamowitą szybkością przewijały się te wszystkie wspaniałe niewerbalne zaklęcia, których powinien użyć. Ale nie, nie teraz, nie na nim... Riddle doskonale wiedział jak naprawdę mógł zniszczyć Alana Traversa.

 

Ale czy zamierzał to robić? Czyż nie miał wystarczająco wiele własnych spraw? Jeśli pan Travers naprawdę będzie o to ładnie prosił, dokładnie tak jak w tej chwili...

 

*Połowy dokonał, kto zaczął

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle poczułem jakieś ukłucie w brzuch wtedy też spostrzegłem różdżkę Toma na sobie. Ale kiedy jak on niby to zrobił? Myślałem będąc w szoku. To niemożliwe wręcz było. Wyglądało to tak jakby spodziewał się tego wszystkiego po mnie, ale to niemożliwe by był w stanie przewidzieć jak zareaguje. Sytuacja naprawdę nie była ciekawa. Pytanie jednak, kto ustąpi z nas pierwszy. Wiedziałem, że jeśli teraz rzucę jakieś zaklęcie na Toma ten się zrekompensuje mi tym samym. Tutaj nie było mowy o zwycięstwie. Jednak szybko moje rozmyślenia nad tym się zakończyły, gdy usłyszałem groźbę z ust Toma. Moje oczy szeroko się otworzyły na jego słowa. Czy on naprawdę mógł być do tego zdolny? Inną sprawą było czy ja byłem w stanie to sprawdzić. Jeśli naprawdę by to zrobił nigdy bym sobie nie wybaczył.

 

 

- Łżesz - powiedziałem lekko kręcąc głową a na mym czole pojawił się nerwowy pot. Mój głos też już nie był tak pewny siebie jak do tej pory. - Nie zrobisz czegoś aż tak złego to jest sprawa między nami nie mieszaj do tego innych walcz honorowo - odrzekłem nadal patrząc mu w oczy. Kłamstwa to jedno jednak grożenie dziecku? Nawet, jeśli kłamał to jak coś takiego w ogóle mogło mu wyjść z ust. Kim on jest? Coraz bardziej sobie zaczynałem uświadamiać, że tak naprawdę nigdy nie znałem jego prawdziwej natury a Elisabeth zawsze miała, co do niego racje.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tom niemalże parsknął śmiechem widząc nerwowość Alana. To było dokładnie to, co lubił wywoływać u innych ludzi. Niech Travers wreszcie zrozumie, że jego traktuje się z szacunkiem. Przesunął nieznacznie różdżkę, z brzucha chłopaka, na jego klatkę piersiową.

- A czy ja powiedziałem, że zamierzam cokolwiek zrobić? - szepnął, zmuszając go naciskiem na serce, żeby się odsunął. Na jego twarzy pojawiał się coraz większy, mroczny uśmiech, a oczach czaiła się jakaś nieokreślona żądza. Nie zamierzał wypowiadać słów, które byłyby konkretną, niewygodną groźbą - Nie chcę walczyć - powiedział sekundę później, przechylając głowę niemal z troską - Przecież to byłeś ty. Twoje słowa, twoja groźba. Ja jestem tylko pośrednikiem. No, proszę. Pokaż mi co jeszcze mam jej przekazać. Być może ostrzeżenie przed panem Moonem - dodał z chytrym uśmiechem. A potem nagle ni stąd ni zowąd z różdżki Riddle'a wystrzeliło zaklęcie, chociaż nie powiedział żadnej inkantacji. Było to tylko zwykły odpychacz, który mógłby być odebrany jedynie jako obrona przed agresywnym uczniem.

 

Potem Riddle ruszył w głąb korytarza, ściskając różdżkę na tyle wyraźnie, by Alan mógł to widzieć i zdać sobie sprawę, że jeśli teraz wykona ruch, wplącze się w pojedynek na korytarzu. 

- Wkrótce ominie nas pierwsza godzina zaklęć, panie Travers - rzucił łagodnie z lekkim, prefektowskim uśmiechem, jakby przed chwilą do niczego tutaj nie doszło. Jedynie ten błysk w oku, ten, który zawsze widziała Lisa i który teraz będzie widzieć i Alan, świadczył o tym, co tak naprawdę się w nim kryje.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem dobrą chwilę jak zamurowany tym, co zaszło przed chwilą. Elisabeth cały czas miała racje, co do niego. Samymi groźbami mnie odpowiednio zdezorientował, że nie byłem w stanie nic zrobić. Byłem niczym głaz po prostu nie mogłem się nawet ruszyć. Jednak kolejnym, co mnie zszokowało był fakt, że od tak mnie odepchnął nawet nie wypowiadając odpowiedniej inkantacji. Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Tamtego wieczoru w powozie Elisabeth ponownie miała racje Tom użył na niej magii tylko jak on to robił, że nie musiał wypowiadać zaklęć a nawet czasem używać różdżki? Tak też zapewne wrobił Hectora na naszych oczach. Wszyscy mieli, co do jednego racje Tom był niesamowity niestety jednak wraz z tym czaiło się w nim coś, co było dla mnie niepojęte.

 

Pokręciłem chwilę głową. To jeszcze nie był koniec. Mógł kłamać nauczycielom i wszystkim wokół czy ich zastraszać ze mną jednak tak łatwo mu nie pójdzie nie miałem zamiaru pozwolić mu wygrać. Tym razem i być może mnie zaskoczył, ale następnym razem będę odpowiednio przygotowany. Stałem tak jeszcze chwilę patrząc jak odchodzi aż sam zacząłem iść w kierunku klasy. Bałem się jednak nie o siebie a o Elisabeth nie mogłem wiedzieć czy znowu czegoś nie wymyśli. Może powinienem komuś na niego donieść pytanie jednak, komu?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Alan dotarł do klasy zaklęć wszyscy, łącznie z Tomem, już tam byli. Ławki były poprzysuwane do ścian, a na środku było dużo wolnego miejsca. Uczniowie byli podzieleni w pary i stali w pewnej odległości od siebie. Te zajęcia Ślizgoni mieli z Puchonami i Alan mógł zauważyć, że profesor zdecydował się ich pomieszać. Zwykle na tej lekcji również był wyraźny podział, jednak dzisiaj każdy zielony krawat miał w parze jakiś żółty. Alan mógł tylko współczuć drobnej, piegowatej Puchonce, która została zmuszona do stanięcia z uśmiechającym się w jej stronę Lestrange'em. Profesor Carrow wyglądał na odrobinę zirytowanego spóźniającymi się uczniami, ale Tom odezwał się, zanim Alan mógłby w ogóle otworzyć usta.

- Tak jak mówiłem, profesorze. Nasz opiekun domu, profesor Slughorn, zatrzymał nas na chwilę i zapewniał, że jeszcze dzisiaj usprawiedliwi nasze spóźnienia - uśmiechnął się skromnie i spuścił lekko głowę, a profesor Carrow pokiwał głową.

 

- No dobrze. Riddle, Travers, jesteście ostatnimi uczniami, więc będziecie ćwiczyć razem - oparł się o biurko i zwrócił do całej klasy, marszcząc groźnie brwi. - Jestem nowym nauczycielem i mało jeszcze wiem o waszych zdolnościach i wiedzy. Kilka pierwszy lekcji poświęcimy więc powtórzeniom, dla mojej pewności. Dzisiaj chciałbym, żebyście w parach pokazali mi jak dobrze radzicie sobie z podstawowymi zaklęciami pojedynkowymi. Expelliarmus. Protego. Drętwota. Expulso. Na tej lekcji chcę zobaczyć tylko to. Daję wam na razie kilka chwil na rozgrzewkę, a następnie będę sprawdzał was wszystkich po kolei. Jako rozgrzewkę polecę wam normalny, czarodziejski pojedynek z użyciem tylko tych zaklęć - podkreślił po raz drugi. - Do roboty - zakończył szorstko, a uczniowie wyciągnęli różdżki i zaczęli się przygotowywać. Tom zgrabnie stanął przed Alanem i obdarzył go lekkim uśmiechem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez całą drogę do klasy nie mogłem pozbyć się tego obrazu, który nie dawno miał miejsce. Całe życie byłem w błędzie, jeśli chodzi o Toma. Było w nim coś dziwnego. Nadal nie wiedziałem, jakim cudem mnie odepchnął a ja nawet nic nie zauważyłem. Na dodatek ta groźba, która wyszła z jego ust. Mógłbym zwalić całą winę na to i powiedzieć, że nic nie zrobiłem, bo byłem zbyt zszokowany. To jednak by było kłamstwo. Tam się coś wydarzyło a ja nadal nie potrafiłem zrozumieć, co dokładnie tam zaszło. Musiałem jednak porzucić te rozmyślania, bo już zbliżałem się do klasy. Powoli wszedłem do wnętrza klasy.

 

Najwyraźniej byłem ostatni. Niczego innego się nie spodziewałem. W końcu Tom wyprzedził mnie w drodze do klasy. Zdziwił mnie jednak widok, że najwyraźniej zmieszano nas na tej lekcji z Puchonami. Rozejrzałem się po klasie. Widok Puchonki, która musiała być w grupie z Lestrange'em nie zrobił na mnie przyjemnego wrażenia było mi jej szkoda, że została zmuszona do pracy z tym kretynem. Nagle mój wzrok skierował się na profesora. Chciałem wyjaśnić, dlaczego się spóźniłem jednak nie było mi to dane. Tom mnie uprzedził i zaczął wyjaśniać powód naszego spóźnienia jednak nie powiedział nic o naszym incydencie na korytarzu. Nie byłem do końca pewny czy to dobrze.

 

Jednak jeszcze gorsze wieści dopiero nadeszły, bo Tom miał być ze mną w grupie i mieliśmy ze sobą stoczyć pojedynek. Nie rozumiałem, dlaczego ta wiadomość mnie tak przeszyła. Przecież nie różnił się niczym ode mnie. Mogłem go pokonać. A jednak wydarzenie, które nie dawno miało miejsce dawało mi pewne wątpliwości. Musiałem to wymazać z pamięci nie mogłem sobie pozwolić na zwątpienie. Pokonam go tu i teraz i w ten sposób pozbędę się wszelkich wątpliwości. Musi zapłacić za wszystko, co zrobił Elisabeth. Powoli wyjąłem swoją różdżkę i stanąłem przed Tomem odpowiedziałem na jego uśmiech krzywym uśmiechem ze swej strony. Przyszedł czas by wyjaśnić sobie parę spraw. Teraz czekałem już tylko na sygnał by zacząć. Nie wiem, co sobie myślał, ale tak łatwo na pewno mnie nie pokona.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor Carrow stanął w taki sposób, by każdy uczeń mógł go widzieć. Stephanie uśmiechała się do wysokiej Puchonki, która została jej przydzielona. Dziewczyna z nieśmiałością robiła to samo. Natomiast Vivienne wpatrywała się z pogardą w jasnowłosego chłopaka, z którym miała się pojedynkować. On za to przyglądał się jej z zadowoleniem. Cóż, była ładna. Ślizgonka z irytacją odgarnęła błyszczące włosy i na jej palcach wyraźnie zostało kilka kosmyków, które ze zdenerwowaniem strzepała na ziemię, udając, że nic się nie stało. Oprócz tego w klasie dało się jeszcze słyszeć sporo szeptów. Nawet do Alana mógł dotrzeć głośny żal Polly Fawley "Przecież to nie jest Obrona przed Czarną Magią"

 

William Carrow zwrócił na to uwagę, marszcząc brwi i kierując wzrok na rozbujane ciemne loki dziewczyny.

- Panno Fawley, pojedynki są nieodłączną częścią zaklęć i uroków, nawet jeśli jest to cecha wspólna z innymi zajęciami. 

Chwilę później dało się jednak słyszeć kolejny szept tej samej dziewczyny "Nie są".

Tym razem profesor był naprawdę zirytowany.

- Minus 10 punktów od Hufflepuffu za podważanie decyzji nauczyciela - i tak profesor Carrow zdradził się jako surowy nauczyciel. Margaret cicho zachichotała. - A teraz, kiedy panna Fawley raczyła zamilknąć, możemy zacząć właściwą część. Pragnę zaznaczyć, że nasze powtórzenia nie zakończą się na zaklęciach pojedynkowych, tak więc radzę przygotować się do następnych lekcji. - dodał z błyskiem w oku. - A teraz, różdżki w górę i przybrać postawę pojedynkową.

 

Wszyscy zrobili to, co kazał profesor. Riddle wydawał się przyjmować takie pozy naturalnie i z dużą gracją. Nie spuszczał oczu z Alana, a z jego ust nie znikał nikły uśmieszek.

- Na trzy zaczynacie pojedynek. Trzy...dwa...jeden... - w klasie zaroiło się od błysków i świstów, spowodowanych zaklęciami.

 

Dokładnie w tej samej sekundzie z różdżki Riddle'a wystrzeliło potężne Expelliarmus, groźne w swej doskonałości. Gdyby Alan miał w ogóle czas spojrzeć na wyraz twarzy Toma, zobaczyłby na niej nagłe zobojętnienie.

 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Starałem się nie zwracać uwagi na marudzenie osób wokół. Wciąż tylko wpatrywałem się w Toma ponurym wzrokiem. Co takiego chodziło mu teraz po głowie, że ten uśmiech nie chciał zniknąć z jego twarzy? Dawniej zapewne bym nawet nie zwrócił na to uwagi jednak w ostatnim czasie. Nie chciałem nawet o tym myśleć nie mam zamiaru dawać mu jakiegoś odczucia, że ma przewagę nade mną. Musi zapłacić za to, co zrobił Elisabeth. Muszę o tym pamiętać o wszystkim, co jej zrobił. Gniew doda mi sił, których potrzebuje by zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy raz na zawsze.

 

Mimo wszystko część rozmów dochodziła do mych uszu. Trudno się było nie zgodzić to bardziej pasowało na obronę przed czarną magią jednak nie widziałem sensu by kłócić się z profesorem. Zresztą Hufflepuff szybko się o tym przekonał, gdy za ich uwagi zostały im zabrane punkty. Typowa zagrywka nauczycielska. To tylko dowodziło by lepiej trzymać język za zębami i nie robić sobie wrogów z naszych nauczycieli. Nie chciałem by Slytherin stracił przeze mnie punkty. Nagle jednak wróciłem na normalny tor myślenia, gdy profesor zaczął odliczać czas do pojedynku. Mój wzrok zwrócił się szybko na Toma jednak tego, co się stało nie byłem w stanie wytłumaczyć. Nawet nie zauważyłem, kiedy on właściwie mnie zaatakował. Musiałem działać szybko, bo byłem na straconej pozycji.

 

- Protego! - wrzasnąłem i szybko zamachnąłem się różdżką. Zawsze są pewne zasady pojedynków a główną z nich w mym odczuciu jest by wiedzieć, kiedy należy się obronić a kiedy przychodzi czas na atak tak jak w tym wypadku. Nie było możliwości bym mógł teraz zaatakować Toma, więc postawiłem na obronę jednak na kolejny raz mu nie pozwolę. Raz może zdołał mnie w jakiś sposób uprzedzić, ale kolejnego razu nie będzie. Następny razem to ja zaatakuje pierwszy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alanowi udało się zablokować zaklęcie Toma, jednak wkrótce potem do poprzedniego zaklęcia dołączyła równie potężna Drętwota, która nadszarpnęła tarczę Alana, niemal ją niszcząc. Riddle wcale nie wyglądał jakby to było dla niego jakimkolwiek wysiłkiem. W tym momencie, co dziwne, przestał rzucać zaklęcia i rozłożył szyderczo ręce, a jego wcześniejszy uśmieszek powrócił. Przekaz był jasny "no dalej, twoja kolej". W pojedynkach zazwyczaj nie dawało się przeciwnikowi szansy na atak, ale Riddle chciał w ten sposób pokazać Alanowi, że kompletnie się go nie boi i jest absolutnie pewny, że zablokuje każde zaklęcie, jakie chłopak zdecyduje się rzucić.

 

W harmidrze jaki teraz panował w klasie nauczyciel nie dostrzegał takich szczegółów, była to przecież tylko rozgrzewka. Uczniowie co chwilę padali na ziemię pod działaniem różnych zaklęć, Lestrange rzucił na drobną Puchonkę Expulso tak silne, że zanim zdołała w ogóle krzyknąć "Protego" już uderzyła plecami o ścianę za sobą.

- Lestrange. Ostrożniej - powiedział szorstko profesor, ale nie nakazał przerwania pojedynków. Gilbert tylko uśmiechnął się pod nosem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co to miało znaczyć? Pomyślałem zszokowany, gdy teraz zostałem potraktowany kolejnym zaklęciem ze strony Toma. Ochrona, przed Expelliarmus  nie była już łatwa, ale to? Teraz jeszcze Drętwota? Czułem jak moja tarcza słabnie nie mogłem po prostu w to uwierzyć. Nie miałem nawet szansy by go zaatakować. Nie dość, że zmusił mnie do obrony to atakował tak zajadle, że ledwo byłem w stanie to wytrzymać. Czy aż taka była między nami różnica? Zamknąłem oczy zaczynając się cofać do tyłu próbując z całych sił utrzymać swą tarcze. Nie wiedziałem jednak na jak długo tych sił mi wystarczy. Jednak atak z jego strony się skończył, co było dość dziwne mógł mnie teraz przecież łatwo wykończyć, dlaczego więc przerwał? Czyżby zabrakło mu już sił?

 

Nagle jednak wpadłem w kompletny szok, gdy ujrzałem Toma, który rozłożył ręce. Zmarszczyłem wściekle brwi na ten widok tego było już za wiele. On nawet nie traktował mnie poważnie i chyba chciał mi to uzmysłowić. Teraz zdecydowanie przesadził zaraz zobaczy, że ta jego pewność siebie go zgubi. Nie miałem zamiaru puścić mu tego płazem przekona się, że trzeba było to skończyć, kiedy miał tylko okazje. Natychmiast zamachnąłem się różdżką.

 

Expelliarmus! - wrzasnąłem wściekle w jego kierunku. Nie miałem zamiaru się z nim cackać. Sam do tego doprowadził ja nie zamierzałem dać mu takiej szansy skoro się odsłonił to niech teraz żałuje. Poza tym w końcu zapłaci za wszystko, co zrobił. Patrząc na to, w jakiej obecnie był pozycji byłem niemal pewny, że moje zaklęcie go trafi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...