Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Profesor wyglądał na niesamowicie zawiedzionego. Pokręcił głową i spojrzał na Alana trochę bardziej surowo. Chciał właśnie powiedzieć coś, co pewnie miało być początkiem długiego karcącego monologu, kiedy nagle rozległ się cichy głos Toma Riddle'a, dziwnie wzmocniony przez ciszę gabinetu.

- To naprawdę niezwykły przejaw szczerej przyjaźni - spojrzał na Alana z czymś, co dla profesora Slughorna musiało wyglądać jak podziw pomieszany z zastanowieniem. Lisa jednak nie mogła odeprzeć od siebie wrażenia, że widzi tu drwinę. - Jako prefekt muszę jednak dbać o sprawiedliwość - westchnął i spojrzał spod rzęs na profesora, który wydawał się natychmiast odzyskać humor.

 

Riddle natomiast kontynuował.

- Widziałem to zajście na własne oczy. Pomiędzy panem Travers a jego rodziną rzeczywiście doszło do spięcia, jednak to panna Sanders jako pierwsza straciła kontrolę i zaatakowała koleżankę - spojrzał w podłogę z udawaną nieśmiałością. - Pan Travers uparł się jednak, że on również zasłużył na karę, więc go tu przyprowadziłem. Dawno nie widziałem takiej solidarności, profesorze - uniósł głowę i spojrzał na niego z porozumiewawczym uśmiechem.

 

Profesor Slughorn wyglądał jakby przez chwilę się zastanawiał, a potem pokręcił głową ze śmiechem.

- Rozumiem, Tom, rozumiem. Rzeczywiście, godna podziwu szlachetność. A mówią, że tylko Gryfoni się na to zdobywają - zachichotał. - No dobrze, dobrze, myślę, że tym razem pan Travers nie dostanie szlabanu. Nie chcę jednak - uniósł palec do góry. - by taka sytuacja się powtórzyła, będę musiał wtedy wyciągnąć poważne konsekwencje. I nie żartuję - chwilę później naprawdę spoważniał. - Naprawdę nie ma sensu chować do siebie urazy, a jak się nie lubicie, to przynajmniej powstrzymajcie się od okazywania tego. To naprawdę nie jest takie trudne. Po pannie Sanders nigdy bym się nie spodziewał takiego braku kontroli nas sobą. Naprawdę, Elisabeth, jeszcze trochę i będę musiał napisać do twoich rodziców. Nie będę zbyt surowy i jedynie przedłużę twój obecny szlaban. Odbędziesz go w tę sobotę i w następną w godzinach wieczornych. To naprawdę nie jest dużo. Ale to ostatni raz, kiedy jestem tak pobłażliwy.

 

Lisa spłoniła się rumieńcem i spuściła głowę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widząc twarz profesora byłem pewny, że mój plan odniósł sukces. Najważniejsze było teraz dla mnie dobro Elisabeth. Byłem gotowy dostać, więc szlaban byle tylko ona mogła tego uniknąć. Niestety równie szybko okazało się, że się przeliczyłem. Tom nie dał nawet nic powiedzieć profesorowi tylko stanął w mojej obronie. Z każdym jego słowem zaciskałem tylko coraz mocniej pięść w nerwach. Nie chciałem być uważany za szlachetnego. Nie zależało mi na tym powiedziałem to wszystko tylko, dlatego by Elisabeth uniknęła swego szlabanu a teraz nie mogłem nic zrobić. Tom odebrał mi wszelkie możliwości by coś powiedzieć. Byłem pewny, że nie zrobił tego po to by mi pomóc. On po prostu nie chciał bym miał wspólny szlaban z Elisabeth. Miał, co do niej znów jakieś plany, w których ja bym mu przeszkadzał zapewne. Teraz martwiłem się o dzień jej szlabanu jeszcze bardziej. Co on knuł?

 

- Oczywiście więcej się to nie powtórzy profesorze - odrzekłem z pokorą w głosie lekko się kłaniając. Jednak kątem oczu patrzyłem cały czas to na Toma to na Elisabeth. Wciąż bałem się tego, co ma nadejść, bo teraz byłem pewny, że Tom z jakiegoś powodu nie życzył sobie mojej obecności przy niej. Pytanie jednak brzmiało, dlaczego?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- W porządku, w porządku - profesor pokręcił głową i znów zajął miejsce za swoim biurkiem. - Idźcie już na lekcję, bo się spóźnicie.

 

Kiedy Lisa, Riddle i Alan wychodzili, Tom zastąpił im drogę, chociaż fizycznie ich wcale nie dotykał. Spojrzał z zadowoleniem na dziewczynę, która odsunęła się krok do tyłu i zmarszczyła brwi. Zanim jednak zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie prefekt nachylił się i z nieprzyjemnym błyskiem w oku powiedział:

- Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, również na swoim drugim szlabanie, panno Sanders - i zanim zdążyła odpowiedzieć odwrócił się i szybkim krokiem odszedł w stronę wyjścia z lochów. Szata lekko za nim powiewała.

 

Lisa przyłożyła rękę do czoła i spojrzała na Alana z niepokojem. Wyglądała na zmęczoną.

- O co mu chodzi? Nie chcę mieć z nim szlabanu. Myślisz, że będzie próbował namówić profesora, żeby na tym drugim też mi towarzyszył? Ale po co on tego chce? - pokręciła głową i westchnęła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy tylko opuściłem gabinet wraz z Elisabeth nagle spostrzegłem jak Tom znów odezwał się w naszym kierunku. Właściwie nie tyle w moim, co w jej. Ponownie zacisnąłem pięść, gdy usłyszałem jego słowa. Coraz bardziej zaczynałem podejrzewać, że sprawia mu to jakąś pokręconą przyjemność. Miałem czasem wrażenie, że najbardziej lubił robić tego typu zagrywki, gdy byliśmy razem. Na szczęście jednak zaraz zniknął nam z oczu. Nagle mój wzrok skierował się na Elisabeth z chwilą, gdy ta zadała mi pytanie.

 

- Nie wiem Elisabeth już po prostu nie wiem, co myśleć o tym wszystkim - powiedziałem wyraźnie zrezygnowany. - Podejrzewam, że sprawia mu to jakiś rodzaj przyjemności, którego my nie możemy zauważyć - stwierdziłem na chwilę patrząc w stronę wyjścia z lochów i znów skierowałem swój wzrok na nią. - Miałem nadzieje, że zdołam cię uchronić przed tym szlabanem zwłaszcza, że jest spowodowany prze moją rodzinę jednak mam wrażenie... - powiedziałem lekko zamyślonym głosem zastanawiając się czy powinienem powiedzieć Elisabeth swoje podejrzenia ostatecznie zdecydowałem się powiedzieć w końcu tu chodziło o nią. - Mam wrażenie, że Tom nie chce mnie ani nikogo innego na tym szlabanie poza tobą. Chce byście tam byli sami jednak nie wiem, dlaczego. Sądzę, że to, dlatego powiedział profesorowi taką wersje bym przypadkiem nie dzielił z tobą szlabanu Elisabeth i przy okazji mu nie przeszkadzał. Nie wiem, co on kombinuje, ale mam złe przeczucia - stwierdziłem lekko marszcząc brwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa też miała złe przeczucia, a nawet bardziej niż złe. Po raz pierwszy w Hogwarcie zdarzyło jej się odczuwać taki strach przed czymś, co ma nadejść. Kiedyś myślała, że te parę dni przed finałowym meczem quidditcha o Puchar jest okropne. Teraz wydawało jej się, że to tak naprawdę przecież nic nie znaczyło. Widziała jednak jak bardzo zmartwiony jest Alan i nie chciała go dręczyć jeszcze swoim niepokojem. W końcu to chodziło o nią, tak? Musi sobie dać radę. Objęła go jedną ręką w geście zrozumienia i wsparcia. Na chwilę jeszcze weszła do Pokoju Wspólnego po swoją torbę, a potem popędzili na lekcję.

Była to transmutacja. Profesor Dumbledore był bardzo wyrozumiałym nauczycielem i nie zwrócił zbytnio uwagi na to, że wbiegli do klasy chyba minutę przed rozpoczęciem zajęć. No ale formalnie się niby nie spóźnili.

 

Zajęli miejsca razem, jak zwykle, zaraz za Stephanie i Adelią. Lisa idąc przez klasę wyraźnie czuła na sobie spojrzenie Riddle'a, siedzącego w tylnej części klasy, obecność profesora Dumbledore'a jakoś ją jednak uspokajała. Ten przedmiot mieli niestety z Gryfonami, z którymi Ślizgoni się wybitnie nie lubili, ale dziewczyna rzadko zwracała uwagę na tę bezustanną walkę. Kiedy w końcu uspokoiła oddech po wcześniejszym biegu zaczęła wyciągać z torby podręcznik, pergamin, przybory do pisania i swoją różdżkę, a potem układać to wszystko na ławce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Elisabeth jak zwykle wykazywała wręcz stoicki spokój całą sytuacją przynajmniej miałem takie wrażenie. Nie byłem pewny jak ja bym zareagował na jej miejscu na wszystko, co przed chwilą powiedziałem. Zapewne stałbym się kłębkiem nerwów. Czułem jak któryś już raz z kolei próbowała dodać mi otuchy bym przestał się już martwić jednak nic mi to nie pomagało. Zbyt wiele zaczęło się dziać a te ciągłe próby Toma by jeszcze bardziej ją dręczyć martwiły mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Nie wiedziałem już, co mogę zrobić by to zatrzymać. Próbowałem siły okazałem się zbyt słaby. Chciałem być przy niej w każdej chwili by dodać jej otuchy to on zawsze znalazł sposób by nas rozdzielić.

 

Z chwilą, gdy jednak udała się po swój podręcznik a ja na nią jak zawsze spokojnie czekałem. Zdałem sobie sprawę jak głupi i ślepy byłem do tej pory. A powinienem był to zauważyć skoro tak dobrze się znamy. Elisabeth wcale nie była spokojna i niewzruszona obecną sytuacją jak mi się wydawało to było bardziej niż oczywiste. Ona po prostu nie chciała mi tego ukazać. Widziała jak się martwię i chciała oszczędzić mi kolejnych zmartwień jak to ona. Bałem się tego, co teraz musi siedzieć w jej głowie przez to wszystko. W końcu to ona była celem tych tortur Toma nawet nie mogłem sobie zapewne wyobrazić, przez co ona przechodzi w tej chwili.

 

W końcu, gdy wróciła ruszyłem z nią do klasy na lekcje transmutacji. Nic jej jednak nie powiedziałem o tym, czego już się domyśliłem uznałem by lepiej dalej myślała, że jestem wszystkiego nieświadomy. Jak zawsze usiedliśmy razem. Starałem się skupić na lekcji nie zwracając uwagi na wrogich nam gryfonów. Jednak nie bardzo byłem w stanie zauważyć nic innego poza profesorem Dumbeldorem. Chodziło mi po głowie czy powinienem z nim porozmawiać. Elisabeth przecież nie musiała nic wiedzieć a być może wtedy mógłbym ją ocalić przed tym, co ma nadejść cokolwiek by to nie było. Takie myśli wciąż chodziły po mojej głowie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lekcja upłynęła im zaskakująco spokojnie. Profesor Dumbledore poświęcił początek na krótkie omówienie tego, jak będą wyglądać SUMy z transmutacji, a potem przeszli do powtórzenia zagadnień, które omawiali pod koniec czwartego roku. Poza kilkoma incydentami z rozmawiającymi zbyt głośno Gryfonami i Stephanie, która dźgnęła białą myszkę na tyle mocno, że ta zeskoczyła jej ze stołu i pognała pod biurko nauczycielskie, nie stało się nic więcej, więc był to dla nich czas na zebranie myśli i całkowite uspokojenie się po tych nieprzyjemnych porannych zdarzeniach. 

 

Lisa miała wrażenie, że profesor Dumbledore cały czas ich obserwuje, ale to mogła być po prostu wina świadomości tego, co chcą ewentualnie w przyszłości zrobić. W każdym razie uznała tę transmutację za kojącą i kiedy razem z Alanem wyszli ramię w ramię z klasy wydawało jej się, że ten ranek to był w ogóle jakiś inny świat, a nie to przyjemne przedpołudnie, podczas którego spacerowali sobie powoli przez błonia, zmierzając w stronę zagrody przy której zazwyczaj mieli lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. 

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomimo że lekcja była całkiem spokojna nie byłem niestety w stanie skupić się na przedmiocie. Wciąż błądziłem myślami gdzie indziej. Kolejny sukces, jaki zdołał odnieść Tom. Po moim świetnym występie na lekcji eliksirów nie byłem już w stanie skupić się na żadnym przedmiocie jeszcze trochę i zapewne zacznę się opuszczać w nauce. Wcale bym się nie zdziwił gdyby to był jeden z jego celów. Nim się jednak spostrzegłem lekcja dobiegła końca. Chwilę nadal patrzyłem na profesora zastanawiając się czy powinienem z nim porozmawiać o tych incydentach związanych z Tomem. Ostatecznie postanowiłem jednak zaczekać. Teraz nie bardzo miałem, co powiedzieć. Gdybym powiedział mu, że ten nęka Elisabeth zapewne by spytał, dlaczego sama mu tego nie powiedziała i pomyślałby, że jestem po prostu zazdrosny.

 

Spakowałem swoje rzeczy i wyszedłem wraz za Elisabeth kierując się z nią na błonia. Ponownie, gdy tu byliśmy czułem się trochę lepiej jakby ponure myśli znów zaczęły mi zanikać. Przynajmniej tak było jakiś czas, gdy wspólnie spacerowaliśmy. Bo nagle usłyszałem znajomy dźwięk. Wiedziałem, co to oznacza. Moje obawy się potwierdziły z chwilą, gdy zobaczyłem sowę moich rodziców. Nie sądziłem by ta niosła dobre wieści. Nagle wylądowała przede mną i położyła mi list pod moimi nogami. Zmrużyłem lekko oczy to patrząc na sowę to na list. W końcu jednak lekko przełknąłem ślinę i schyliłem się by go podnieść. Nie było sensu tego unikać. Im wcześniej tym lepiej. Powoli rozwinąłem list i zacząłem go czytać.

 

Nikt jeszcze nas tak nie obraził jak ta mieszana dziewucha Alanie! Nie wiem czy byłeś świadomy tego, co do nas napisała ta twoja niby koleżanka jednak godność i kultura nie pozwalają nam powtórzyć tych jej obrzydliwych i jakże prymitywnych słów. Teraz już jesteśmy przekonani, że głównym powodem twych ostatnich porażek jest nikt inny jak ta dziewczyna mieszanej krwi. Wybacz, że musimy ci to powiedzieć synu, ale ta dziewczyna to tylko kłopoty dla niej niema przyszłości, jeśli nie chcesz iść z nią na dno zaprzestań dalszej znajomości z nią w trybie natychmiastowym. Dajemy ci wybór bądź godny swojego nazwiska i bądź wśród tych, którzy na to zasługują lub porzuć własny ród i zostań z dziewczyną, która nic dobrego sobą nie przyniesie.

Kochający rodzice

 

Odłożyłem na chwilę list niżej patrząc w przestrzeń. Musiałem dokładnie przetrawić każde słowo, jakie było zawarte w tym liście. Miałem porzucić siebie stać się kimś zupełnie innym. Miałem porzucić Elisabeth jedyną osobę, która potrafiła sprawić by na mej twarzy zagościł uśmiech. Miałem to wszystko zrobić dla dobra rodziny i by zachować nazwisko? Nagle zrzuciłem swą torbę na ziemię i po nią sięgnąłem. Zanim ją jednak otworzyłem spojrzałem jeszcze na chwilę na Elisabeth i się do niej delikatnie uśmiechnąłem. Znów opuściłem wzrok by otworzyć torbę i wyciągnąć z niej kawałek pergaminu i pióro. Sam nie wierzyłem w to, co właśnie robiłem.

 

Jeśli celem nazwiska, Travers jest stracić samego siebie i wyrzec się swych przyjaciół to już nie chce posiadać tego nazwiska. Wolę pozostać zdrajcą krwi i swojej rodziny niż porzucić jedyną osobę, która zna prawdziwego mnie. Więc sami zapewne potraficie zrozumieć, co wybrałem. Jeśli macie racje to jestem gotowy zejść na to dno wraz z nią. Elisabeth jest tego warta jest warta znacznie więcej. Ona potrafiła lepiej mnie zrozumieć niż wy, mimo że jesteście moją rodziną. Jedyne, co we mnie widzieliście to nadzieje na jeszcze większy szacunek dla naszego rodu. Więc to zapewne jest już nasze pożegnanie. Dziękuje za wszystko, co dla mnie zrobiliście jednak to nie wystarczy bym mógł odwrócić się od kogoś takiego.

Z poważanie wasz syn Alan

Tymi słowami zakończyłem swój list celowo nie dopisując swojego nazwiska by wiedzieli, że mój wybór jest niezaprzeczalny. Czym będę teraz? Nie miało to dla mnie znaczenia. Najważniejsze było by nie porzucać Elisabeth. Powoli zwinąłem swój list chcąc go dać sowie. Nie sądziłem by rodzina jeszcze do mnie kiedyś po tym wszystkim napisała. Nie byłem też pewny, co pocznę dalej, ale nie miało to teraz znaczenia.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewidentnie musieli mieć pecha, prawda? Chociaż chyba nie można tego tak nazywać. Nie wtedy, gdy to była jej wina. Czuła nieprzyjemny ścisk w okolicy żołądka już w chwili, gdy zobaczyła sowę, a gdy potem przeczytała list nad ramieniem Alana miała swoje potwierdzenie. Nic ją nie interesowało co ci ludzie o niej myślą, ale po raz pierwszy od rana przyszła jej do głowy myśl, że może skrzywdziła tym swoim durnym wybuchem złości również swojego przyjaciela. Nie zareagowała na jego uśmiech, bo wiedziała, że był on tak samo szczery, jak byłyby jej zapewnienia, że nie boi się Riddle'a ani swojego sobotniego szlabanu.

 

Cały czas obserwowała Alana, nawet wtedy, kiedy pisał odpowiedź. Widziała dokładnie każde słowo. Merlinie. 

- Alan - uklęknęła obok niego na trawie, która była wciąż trochę mokra od rosy. Była zdenerwowana, a przede wszystkim pełna poczucia winy i złości na samą siebie - Wiesz, że nie musisz.... porzucać rodziny, prawda? Przepraszam - dodała, spuszczając głowę i pozwalając rudym włosom zasłonić jej twarz. Co ona najlepszego zrobiła? - Ja... nie chcę... nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał coś takiego.

 

Jak dobrze, że chociaż nie było w tej chwili nikogo na błoniach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na słowa Elisabeth całkowicie zaczęły opuszczać mnie wątpliwości do tego, co chcę uczynić. Zmrużyłem delikatnie oczy i dałem swój list sowie. Patrzyłem jak ta zaczęła powoli odlatywać coraz bardziej znikając za horyzontem w końcu całkowicie straciłem ją z oczu. Dopiero, gdy już nie widziałem sowy zwróciłem swój wzrok na Elisabeth. W mych oczach nie było smutku, gniewu czy urazy. Natomiast na mej twarzy pojawił się uśmiech. Prawdą było, że gdy tylko napisałem ten list i go wysłałem poczułem się jakbym odrzucił od siebie ogromny ciężar. Jakbym w końcu był wolny niczym ptak. Nagle uklęknąłem przed Elizabeth. Chwilę na nią patrzyłem by nagle zbliżyć swe dłonie do jej twarzy i odgarnąć jej włosy tak by móc ją widzieć.

 

- Nie masz mnie, za co przepraszać Elisabeth - powiedziałem w jej kierunku i nagle ją delikatnie przytuliłem. - Gdyby mojej rodzinie na mnie zależało nigdy by mi nie kazali podejmować takiego wyboru, bo wiedzieliby, że moje serce nie jest w stanie od tak odrzucić tak bliskiej mi osoby jak ty - mówiłem nadal się do niej uśmiechając. - Nie wiem, co teraz przyniesie mi przyszłość, ale żadna nie mogłaby być tak zła jak ta gdzie nie mógłbym się dłużej z tobą przyjaźnić. Teraz to rozumiem bardziej niż kiedykolwiek - mówiłem dalej do niej spokojnie. - To, co zrobiłaś przyśpieszyło tylko to, co nieuchronne nigdy nie pasowałem do innych szlachetnie urodzonych wszystko było tylko kwestią czasu - powiedziałem teraz marszcząc brwi i lekko kręcąc głową w geście zaprzeczenia. - Być może utraciłem dom i rodzinę jednak nadal mam twoją przyjaźń a to właśnie ty zawsze mnie wspierałaś i mi pomagałaś, więc to się dla mnie najbardziej liczy - dodałem nie przerywając swego uścisku i uśmiechu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa była tak skupiona na nerwowym wpatrywaniu się w ziemię i zaciskaniu zębów, że ledwo co zauważyła, że Alan wysłał już odpowiedź. A więc wszystko przypieczętowane, tak? Nigdy nie czuła się tak źle, byłaby w stanie spędzić cały tydzień z Riddle'em byleby tylko cofnąć czas i nie wysyłać tamtego głupiego listu. Wiedziała, że jej przyjaciel źle się czuł w swoim domu i że nie był taki jak inni arystokraci. Ale to przecież nie zmieniało faktu, że to była jego rodzina, nieważne jaka i być może przez nią teraz ją straci. Kiedy Alan odgarnął jej włosy z twarzy podniosła na niego wzrok szukając tam smutku lub żalu.

 

Jej nastrój nieznacznie się poprawił, gdy nic takiego nie znalazła. Kiedy ją przytulił położyła mu głowę na ramieniu i po prostu w ciszy słuchała jego słów. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle dla niego znaczyła, chociaż, jeśli chwilę pomyśleć, ona przecież myślała tak samo. Nadal odczuwała poczucie winy, oczywiście, że tak, ale teraz doszło też wzruszenie i zastanowienie - czym sobie zasłużyła na takiego przyjaciela? Przyjaciela. Tak...

 

Odsunęła się lekko, żeby spojrzeć mu w twarz. Nie odzywała się, jedynie patrzyła. A potem bardzo szybko, jakby bojąc się, że straci odwagę, pochyliła się i lekko pocałowała go w usta. Potem odwróciła głowę i zamknęła oczy, czując wyraźnie, że się rumieni. Nie chciała się nawet zastanawiać za bardzo nad tym, co zrobiła. To był po prostu taki impuls. Zresztą, nawet nie musiała, bo chwilę później usłyszała czyjś, podszyty drwiną, głos:

- Merlinie, a co to niby miało być? - to Lestrange, Riddle i Mulciber zmierzali na zajęcia Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Malfoy'a z nimi nie było, bo nie uczęszczał na ten przedmiot. Głos należał do  Lestrange'a, który unosił teraz z ironią brwi.

- Gilbercie, przestań dręczyć tę słodką parę. Widzisz, przecież, że są zajęci - a to natomiast Riddle, który nawet nie krył drobnego uśmieszku, kiedy niepokojąco wbijał w nich wzrok.

 

Lisa miała ochotę krzyknąć, żeby sobie poszli, ale Lestrange i Mulciber najwidoczniej zbyt dobrze się bawili, a Riddle stał parę kroków za nimi, czekając. Jeśli sądziła, że wczoraj miał miejsce najgorszy dzień w jej życiu to dzisiejszy ewidentnie chciał jej udowodnić, że się myliła. Wstała, zarzuciła torbę na ramię i nie patrząc na nikogo zaczęła szybko schodzić w dół w stronę skraju Zakazanego Lasu. Parę razy tylko ze złością odgarnęła rude włosy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zawsze byłem w stanie przewidzieć wiele rzeczy. Ludzkie zachowanie zwykle było dla mnie aż nazbyt przewidywalne. Zawsze myślałem, że potrafię się wszystkiego domyślić zwłaszcza, gdy kogoś dobrze znałem. Przynajmniej tak zawsze myślałem. W końcu zawsze potrafiłem rozszyfrować, co kryła przede mną Elisabeth. Za każdym razem, gdy starała się kryć przede mną emocje ja potrafiłem się domyślić, co ją gryzie. Więc co takiego stało się teraz, że zupełnie tego nie przewidziałem? Wszystko stało się tak szybko. Z chwilą, gdy spotkały się nasze spojrzenia a ja poczułem jej pocałunek na swych ustach.

 

Gdy jednak tylko dobiegł końca byłem niczym skamieniały. Powodem nie tylko było to, że tego nie przewidziałem, ale i dlatego że był to mój pierwszy pocałunek. Nigdy się do nikogo tak nie zbliżyłem. Wiedziałem, że byliśmy bliskimi przyjaciółmi jednak nigdy nie sądziłem, że zbliżymy się do siebie aż tak bardzo. Czy to moje nazwisko stało wcześniej na drodze ku tej bliskości? Mrugnąłem kilkukrotnie mając szeroko otwarte oczy wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Powinienem coś powiedzieć jednak byłem kompletnie sparaliżowany. Wiedziałem, że na mojej twarzy pojawiły się wręcz czerwone wypieki. W końcu jednak zdołałem się otrząsnąć. Pokręciłem chwilę głową by zaraz się odezwać.

 

- Elisabeth czy ty... - Niestety nie było dane mi dokończyć pytania, bo usłyszałem głos, którego w tej chwili nie miałem ochoty usłyszeć. Zmarszczyłem delikatnie brwi obracając głowę w stronę, Lestrange'a i reszty szczęśliwej gromadki. Nie mogło tam oczywiście zabraknąć gwiazdy, jaką był Tom Riddle. Chciałem coś powiedzieć jednak nim zdołałem się odezwać zobaczyłem jak Elisabeth gniewnie odchodzi byle się tylko od nich uwolnić. Sam posłałem im gniewne spojrzenie i nic nie mówiąc wstałem i zarzuciłem torbę na ramię. Zacząłem szybko biec by dogonić Elisabeth. Wiedziałem, że teraz nie będzie mi łatwo. Najpierw ten list a teraz zbliżyłem się do czarownicy gorszej krwi w ich uznaniu jeszcze bardziej zhańbiłem zapewne wszystkich szlachetnie urodzonych. A jak rozejdzie się plotka o mym liście wcale nie będzie lepiej. Jednak miałem to gdzieś. Nie byłem taki jak oni i nigdy nie będę. Sam miałem prawo o sobie decydować. A ona niczym się ode mnie nie różniła nigdy nie była gorsza.

 

- Elisabeth! - krzyknąłem w jej kierunku biegnąc za nią ile sił w nogach. - Zaczekaj proszę! - krzyczałem dalej w jej kierunku by w końcu ją dogonić. Gdy tylko do niej dobiegłem położyłem jej delikatnie dłoń na ramieniu. - Daj mi chwilę... - powiedziałem zginając się w pół i ciężko dysząc. Musiałem złapać oddech. Nagle jednak się wyprostowałem i spojrzałem na nią poważnie jednak zaraz na mej twarzy zagościł delikatny uśmiech. - Elisabeth posłuchaj. Nie obchodzi mnie, co oni sobie myślą i co będą mówić - powiedziałem na chwilę posyłając nieprzyjemne spojrzenie w kierunku, z którego niedawno odeszliśmy zaraz jednak znów zwróciłem swój wzrok na nią. - Ciebie też przecież nigdy to nie obchodziło. Posłuchaj - powiedziałem patrząc jej teraz prosto w oczy. - Nie żałuje tego, co się stało i mam nadzieje, że ty również nie. Było to dla mnie niespodziewane, dlatego tak dziwnie zareagowałem jednak nie chcę udawać, że nic się nie stało. Zależy mi na tobie zawsze tak było jednak nie chce cię do niczego zmuszać. Jeśli jednak chcesz zapomnieć o tamtej chwili to proszę spójrz mi teraz w oczy i powiedz, że to nic nie znaczyło, że był to prosty odruch, nad którym nie mogłaś zapanować a ja nie będę już do tego wracał i wszystko wróci na dawne tory tylko o to cię proszę - powiedziałem w jej kierunku starając się zachować spokój w głosie, choć nie było to łatwe. W głowie miałem teraz chaos a sam czułem w sobie dziwne uczucia, które były do tej pory we mnie uśpione.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa wcale nie była zła na Alana, oczywiście, że nie. To był po prostu stres i chęć odcięcia się w końcu od Riddle'a i jego towarzyszy i to na nich kierowała swój gniew. Nie na swojego... przyjaciela. Dziwnie to teraz brzmiało. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Alan nie będzie mieć jej za złe tego, co zrobiła, ale wtedy akurat ją dogonił. Dziewczyna wysłuchała go, krzyżując ramiona i rzucając mu takie spojrzenia spod włosów, jakby słuchała właśnie jego wytłumaczenia na jakąś straszną rzecz, którą zrobił. Chociaż nie zrobił nic, poza niepotrzebnym gadaniem. No naprawdę, to miałoby dla niej nic nie znaczyć?

 

Kiedy skończył pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem.

- Ale ty jesteś głupi - a potem znów go lekko pocałowała i splotła ich palce ze sobą. - Chodźmy już, bo się spóźnimy.

Taka już po prostu była, że kiedy przeżywała jakiś emocjonalny przełom wolała wziąć to z dystansem, aby się zbytnio nie ekscytować. Co nie zmieniało faktu, że była teraz szczęśliwa, ba, nie pamiętała, kiedy ostatnio się tak czuła. Alan co prawda jeszcze nic nie potwierdził, ale ona już to wyczuwała swoją intuicją. Nie przeszkadzało mu to.

 

Znów się uśmiechnęła, jakby w ogóle nic się nie stało, ani przed chwilą, ani wcześniej rano, ani wczoraj, ani w ogóle nigdy, jakby całe ich życie było ciągiem samych radości. Potem pociągnęła go za rękę i zaczęli schodzić po trawiastym zboczu. Parę osób już tam stało, widzieli to z daleka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłem szeroko oczy słysząc odpowiedź Elisabeth. Wiedziałem, że nie mówiła oczywiście poważnie jednak zdziwienie się pojawiło z chwilą, gdy zrozumiałem, że nie była zła za to, co zaszło. Chciałem coś jeszcze powiedzieć by to wyjaśnić, lecz słowa straciły całkowity sens z chwilą, gdy ponownie mnie pocałowała a nasze palce się wspólnie splotły. Spoglądałem chwilę to na nasze połączone dłonie a to na samą Elisabeth. Wszystko działo się tak szybko. Uśmiechnąłem się delikatnie na jej kolejne słowa i kiwnąłem głową w geście zgody. Zacząłem z nią schodzić nie puszczając jej dłoni i cały czas na nią spoglądając.

 

Pamiętałem, gdy pierwszy raz ją ujrzałem, gdy z rodziną wspólnie stali na stacji King Cross. Nie zwróciłem tamtego dnia na nią szczególnej uwagi jednak miałem wrażenie, że była szczęśliwa, że miała coś, czego ja nie miałem. Pomimo że też byłem tego dnia z rodziną na stacji nie czułem tej samej radości, co ona. Przypomniała mi się również ceremonia przydziału. Widziałem ją wtedy, gdy nakładano jej tiarę na głowę. Wtedy również starałem się jednak nie zwracać na nią szczególnej uwagi. Nie była w mym uznaniu nigdy kimś gorszym. Po prostu ja sam pozostawałem zamknięty na wszelkie znajomości będąc zawsze w swoim świecie. Jednak los chciał by nasze drogi się wspólnie skrzyżowały w jednym domu. Nawet nie potrafiłem zauważyć, jaka z czasem robiła się mi bliska. Nim się spostrzegłem stała się moją najlepszą przyjaciółką. A teraz poszliśmy jeszcze dalej.

 

Dlaczego mnie to dziwiło? Wiele razy słyszałem jak bliska przyjaźń tak się właśnie kończyła a jednak nie potrafiłem tego wszystkiego przewidzieć. To wszystko było dla mnie po prostu niespodziewane. Nigdy bym się nie spodziewał, że my możemy być razem. Pierwszy raz czułem taką radość w sercu. Pomimo że straciłem zapewne swą rodzinę na zawsze nie potrafiłem czuć smutku. Miałem wrażenie jakby to była moja najpiękniejsza chwila życia i nie chciałem by kiedykolwiek dobiegła końca. Cały ten rok zaczął się dla nas koszmarnie jednak ta chwila biła wszystkie złe chwilę, jakie nas spotkały przynajmniej tak było w moim odczuciu.

 

Nagle poczułem jak pociągnęła mnie za rękę. Nie opierałem się idąc cały czas z nią. Spostrzegłem jak coraz bardziej się zbliżamy. Zauważyłem, że już tam ktoś był. Czy mi to jednak przeszkadzało? Nie nigdy mnie nie obchodziło, co myślą o mnie inni. Nie chciałem ukrywać tego, co czułem do Elisabeth zresztą już było na to za późno byłem pewny, że koledzy Toma zaraz rozpuszczą plotkę o tym, co wiedzieli. Delikatnie uścisnąłem dłoń Elisabeth jak bym nie chciał już jej nigdy puścić i spojrzałem na nią posyłając jej uśmiech. Chciałem jej w ten sposób pokazać, że nie obchodzi mnie, co inni sobie o nas pomyślą nie miało to dla mnie znaczenia. Pierwszy raz w życiu naprawdę miałem ochotę się uśmiechać będąc prawdziwie szczęśliwym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To było naprawdę miłe, czuć na sobie bez przerwy wzrok Alana, to wsparcie jakie starał się jej dać i w ogóle cała ta sytuacja, że sobie tak po prostu szli przez błonia trzymając się za ręce. W tej chwili nie liczyło się nic innego. Lisę nie interesowało, że kiedy doszli na miejsce Vivienne odwróciła się raptownie, powiewając jasnymi włosami, a jej cienkie brwi uniosły się wysoko, kiedy zmierzyła ich spojrzeniem od stóp do głów.

- Naprawdę? Naprawdę? Zapytałabym jak to możliwe, że ktoś zechciał tą rudą szczotę, no ale to w końcu Travers, więc nie trzeba nic komentować - zaśmiała się przy akompaniamencie chichotu Margaret i analitycznego spojrzenia Judith, a potem znów spojrzała w przeciwnym kierunku. Lisa chyba zaczynała w końcu rozumieć o co chodziło z tym, że Alan niszczy reputację swojego nazwiska, ale w sumie niezbyt ją to teraz obchodziło. Cały czas nie puszczała jego ręki.

 

Krukoni również przyglądali im się z ciekawością, ale o wiele bardziej milcząco. To była chyba już cecha ich domu, że rzadko wdawali się w jakiekolwiek szkolne przekomarzanki, kłótnie, czy intrygi. Stephanie i Adelia, które Lisa naprawdę nie miała pojęcia kiedy zdążyły ich wyprzedzić, teraz stały niedaleko płotu i się do nich dyskretnie uśmiechały. Co więcej Stephanie spojrzała na swoją przyjaciółkę z wymownym wyrazem twarzy i szepnęła:

- Wisisz mi pięć galeonów jak wrócimy do dormitorium.
Adelia tylko westchnęła i skinęła głową. Potem obydwie dziewczyny zaczęły do nich machać, żeby tam podeszli

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mogłem się spodziewać raczej niczego innego, gdy zaczęliśmy docierać na miejsce. Niewiele mnie obchodziło, gdy ktoś uderzał we mnie jednak zawsze czułem gniew, gdy ktoś robił to w kierunku Elisabeth mojej przyjaciółki? Nie teraz była dla mnie kimś więcej. Z chwilą, gdy wysłałem ten list straciłem wszystkich byłem sam. A teraz miałem już tylko ją była mi ostatnią bliską osobą kimś teraz znacznie więcej niż przyjaciółką. Nie puściłem jednak dłoni Elisabeth na komentarz Vivienne. Wręcz przeciwnie szedłem z nią teraz bardziej pewnie niż do tej pory jak bym chciał wszystkim pokazać, co naprawdę do niej czuje i nie obchodzi mnie, co myślą o tym inni. Gdy jednak przechodziliśmy obok Vivienne szepnąłem delikatnie do Elisabeth.

 

- Czy nie masz wrażenia, że wciąż jak cię zaczepia napomina tylko o twoich włosach? Może jest zazdrosna, bo mam wrażenie jakby zaczynała łysieć - powiedziałem z chytrym uśmiechem. Chociaż to by nie był taki głupi pomysł. Może powinienem pomyśleć by rzucić na nią taki urok? Byłoby to całkiem zabawne dla odmiany i dostałaby odpowiednią nauczkę. Nagle jednak moje oczy powędrowały na Stephanie i Adelie, które do nas machały. Sam nie wiem, dlaczego ale miałem wrażenie jakby tylko Stephanie nie wyglądała na zdziwiona całą tą sceną. Zacząłem iść w ich kierunku nadal nie puszczając dłoni Elisabeth. Byłem pewny, że sama chciała się do nich udać. Jednak delikatnie rozluźniłem uścisk, gdy byliśmy już blisko nich. Było to spowodowane tym, że domyślałem się, że chce się z nimi przywitać i porozmawiać, więc nie chciałem jej utrudniać uwolnienia dłoni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa nie mogła powstrzymać cichego chichotu, kiedy usłyszała insynuację Alana. Rzuciła szybkie spojrzenie na teraz odwróconą do nich plecami Vivienne i odszepnęła:

- Chyba rzeczywiście tak jest. Może to nawet moja wina - po raz pierwszy nie wspomniała o tamtym wydarzeniu z winą i zdenerwowaniem w głosie. Ba, uśmiechnęła się szeroko, kiedy razem zbliżali się do Stephanie i Adelii. Poczuła, że jej... chłopak? To brzmiało dziwnie, ale wywoływało w niej przyjemne odczucia. W każdym razie poczuła, że jej chłopak puścił jej rękę, więc wykorzystała to, by uścisnąć swoje dwie przyjaciółki.

 

Stephanie odgarnęła włosy z czoła i zrobiła wymowną i bardzo zabawną minę. Adelia wykazała nieco więcej taktu.

- To naprawdę super, że zdecydowaliście się jednak... no wiecie. To znaczy, tak mi się wydaje, że jesteście... - spłoszyła się lekko, kiedy ewidentnie doszła do niej myśl, że przybycie na zajęcia trzymając się za ręce nie musi jeszcze nic oznaczać.

- .... parą - dokończyła za nią Stephanie i skrzyżowała ramiona. - No jesteście parą, prawda? Musicie być. Chcę dostać moje pięć galeonów - zrobiła szeroki, nieokreślony gest dłonią.

 

Jeszcze zanim Alan lub Lisa zdążyli odpowiedzieć na miejsce doszła grupa, którą spotkali wcześniej. Lestrange wyglądał na mocno czymś niezadowolonego, wręcz trochę skrępowanego. Mulciber miał na twarzy lekki uśmieszek, kiedy podchodził do Vivienne, która obrzuciła go szybkim spojrzeniem i pozwoliła objąć się w pasie. Lestrange nie opuszczał boku Riddle'a, idąc jednak cały czas krok za nim. Prefekt odszukał wzrokiem Lisę i lekko się do niej uśmiechnął, co w sumie mogło zostać odebrane jako gest łagodnej aprobaty ich związku, dziewczyna jednak speszyła się i szybko odwróciła głowę. Chwilę potem Riddle wdał się w jakąś niesłyszalną dla nich rozmowę z Lestrange'em, Mulciberem i Vivienne. Jeden z Krukonów, wysoki ciemnowłosy chłopak, nieśmiało do nich dołączył, ale cały czas stał z boku.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się delikatnie widząc radość Elisabeth na moje wcześniejsze słowa i słysząc jej komentarz. Naprawdę byłem szczęśliwy z powodu obecnej sytuacji a jeszcze bardziej się cieszyłem, gdy mogłem zobaczyć na jej twarzy radość. Miałem zamiar zrobić wszystko by ta pojawiała się na jej twarzy jak najczęściej. Na tym teraz zależało mi najbardziej by po prostu była szczęśliwa. Gdy tylko zbliżyliśmy się do Stephanie i Adelii poczułem jak Elisabeth puszcza moją dłoń. Uśmiechnąłem się tylko stojąc z boku i przyglądając się im. Samemu się nie wtrącając. Chociaż zainteresowały mnie słowa Stephanie. Czyli ona podejrzewała, że może do tego dojść?

 

Niestety niedane nam było cokolwiek powiedzieć, bo nagle można było spostrzec, kto dołączył do reszty okolicznej grupy. Na widok Toma i jego znajomych delikatnie zmarszczyłem brwi. Byłem pewny, że któryś z nich zaraz zacznie opowiadać reszcie klasy o tym, czego byli świadkami. Jednak miałem to gdzieś. Nic mnie nie obchodziło, co inni sobie o mnie pomyślą. Nigdy nie zmienię, co do tego zdania. Ja i Elisabeth niczym się nie różnimy. Oboje jesteśmy ludźmi i niczym się nie różniliśmy. Powoli nagle podszedłem do Elisabeth i objąłem ją ramieniem chcąc jej w ten sposób pokazać, że jestem przy niej i nie musi się już o nic martwić. Chciałem jakoś odwrócić całą te sytuacje i skupić uwagę Elisabeth, na czym innym, dlatego szybko skierowałem swój wzrok na Stephanie chcąc odpowiedzieć na jej pytanie.

 

- Parą? - spytałem kładąc palce drugiej dłoni pod brodą. - Czy my jesteśmy parą? - powiedziałem w lekkim zamyśleniu. Nie byłem pewny czy Stephanie nie weźmie przypadkiem mych rozmyślań na poważnie. Jednak byłem pewny, że Elisabeth domyśli się, że tylko tak się wygłupiam. Miałem nadziej, że przy okazji tak, choć trochę poprawię jej nastrój. Za każdym razem, gdy pojawiał się Tom traciła jakby całą radość życia. Nie chciałem by to się powtarzało. Zrobię wszystko by ją chronić i próbować rozweselać. Będę dla niej zawsze by móc dać jej wsparcie. Nagle skierowałem swój wzrok na nią. - Elisabeth może mi pomożesz, bo sam już nie wiem czy my jesteśmy parą czy też nie - powiedziałem zadziornie się do niej uśmiechając i delikatnie mrugając w jej kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy Alan ją objął. Wszystko tak nagle się zmieniło, ale wydawało się tak naturalne, że nie potrafiła sobie wyobrazić jakim cudem jeszcze dwie godziny temu byli tylko przyjaciółmi. Ich związek zdawał się być po prostu właściwy, jakby wszystko wskoczyło na swoje miejsce i dziewczyna cieszyła się każdą chwilą i każdym gestem. Już miała z chęcią odpowiedzieć na jego przekomarzanki ze Stephanie, która zmrużyła na nie lekko oczy, kiedy nagle usłyszała z tyłu drwiący głos i szybko odwróciła głowę. To Vivienne. Tylko kiedy ona tu podeszła, przecież sekundę temu stała w grupce Riddle'a? Lisa spojrzała w tamtą stronę i zauważyła, że teraz każde z nich stało już osobno, a sam Tom złożył ręce za plecami i wpatrywał się obojętnie w kierunku z którego powinien przyjść nauczyciel.

- Parą? To chyba oczywiste, że nie, Warrington. Niby dlaczego Sanders miałaby go pocałować i trzymać za rękę akurat wtedy, kiedy Tom Riddle patrzy? Chce po prostu wzbudzić w nim zazdrość. Nie wiedziałam, Sanders, że potrafisz być taką lafiryndą. Travers - zwróciła się obojętnie w jego stronę - nie powinien się nawet oszukiwać, że chodzi o niego.

 

Lisa szarpnęła się wściekle w uścisku Alana, ale zanim Stephanie, Adelia, czy Alan mogliby zareagować dobiegł do nich zadyszany głos profesora Kettleburna, który właśnie zbiegał w ich kierunku. Vivienne obdarowała ich ostatnim jadowitym uśmiechem, a potem odeszły razem z Margaret w stronę Mulcibera i Lestrange'a. 

- Moi drodzy... moi drodzy... przepraszam za to drobne spóźnienie... zagapiłem się - dyszał profesor. Miał bursztynowe oczy, które przysłaniały w tej chwili roztrzepane jasne włosy. Był on młodym i jeszcze nie do końca przystosowanym nauczycielem. Udało mu się podejść do płotu, o który na początku się oparł, a kiedy w końcu złapał oddech zdecydował się na nim usiąść. Uczniowie zaczęli gromadzić się grupkami wokół niego, ale Lisa wciąż kipiała złością.

- Chciałabym wyrwać jej wszystkie włosy i wydziergać sobie z nich szalik - syknęła, a chwilę później dotarła do nich odpowiedź zirytowanej Stephanie:

- Którym byś się ze mną dzieliła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sytuacja, w której teraz byliśmy była naprawdę przyjemna. Lisa chyba już przestała zwracać uwagę na Toma i się martwić. Cieszyłem się, że moja obecność tak mogła jej pomóc. No było tak przynajmniej do pewnego momentu, bo ponownie brutalnie nam przerwano. Była w tym jednak pewna zmiana. Tym razem nie był to Tom, bo ten stał z boku. Nie tym razem była to ta zaraza Vivienne. Z każdym jej słowem tylko bardziej zaciskałem pięści. Gdyby była mężczyznom najpewniej już bym się na nią rzucił nie patrząc na konsekwencje. Niestety problem był w tym, że była dziewczyną a na taką nigdy nie podniosę ręki choćby nie wiadomo, jaka była. Chociaż pewna myśl przeszła mi przez głowę, gdy zacząłem kierować dłoń do mojej różdżki. Chciałem dać jej odpowiednią nauczkę i zamknąć jej usta do końca tygodnia.

 

Niestety nim zdążyłem cokolwiek zrobić pojawił się nauczyciel musiałem, więc natychmiast odłożyć różdżkę. Mój wzrok pozostał jednak tak samo wściekły jak wcześniej. Jednak nie mogłem się teraz skupić na sobie. To Elisabeth tu cierpiała, gdy ta przeklęta wiedźma jej coś takiego zarzucała. Przyjdzie jeszcze czas, że za to zapłaci. Nim jednak podszedłem na miejsce na chwilę jeszcze skierowałem swe kroki ku Elisabeth i delikatnie położyłem jej dłoń na ramieniu a następnie do niej szepnąłem.

 

- Nie przejmuj się tym jej słowa są nic nie warte ja wiem, jaka jesteś naprawdę a to jest najważniejsze - nagle powoli zbliżyłem usta do jej policzka i ją delikatnie pocałowałem. Pierwszy raz kogoś pocałowałem do tej pory to ona pierwsza to robiła dwukrotnie. Jednak chciałem tak też pokazać tej wiedźmie ile interesuje mnie to, co powiedziała. Nie obchodziło mnie nawet, że patrzą na nas inni. Chciałem by każdy wiedział, co do niej czuje - Każdego kiedyś spotka to, na co zasłużył ją też - powiedziałem powoli odsuwają twarz od Elisabeth by spojrzeć na Vivienne na krótką chwilę i zmarszczyć brwi. Zaraz jednak stanąłem przy Elisabeth by skupić się teraz na lekcji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż wcześniej Lisa nie odczuwała żadnego zażenowania całując Alana, to kiedy teraz on zrobił to sam z siebie zarumieniła się mocno i spuściła lekko głowę. Tym jednym gestem sprawił, że złość na Vivienne trochę w niej zelżała. W sumie, co ją obchodziło co uważa o niej ta wiedźma? Ruszyli bliżej do profesora Kettleburna, zaraz za nimi szły też szepcące coś do siebie Adelia i Stephanie. Lisa wyłapała tylko kawałek wypowiedzi:

- ....już nigdy się z tobą o nic nie zakładam. Jesteś pewna, że nie powinnaś zapisać się na wróżbiarstwo?... - potem skupiła się już tylko na słowach profesora.

 

A ten wciąż wydawał się w drobnym roztrzepaniu, musiał parę razy odchrząknąć i poprawić teczkę na swoich kolanach, zanim uniósł głowę i obrzucił ich dokładnym spojrzeniem.

 - No więc dobrze... tak... każde z was będzie w tym roku pisać egzamin z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Nie chcę wnikać w to, czy zamierzacie później kontynuować ten przedmiot... - kilka Krukonów wyprostowało się dumnie. - ... dla mnie istotnym jest, abyście napisali go jak najlepiej. Standardowe Umiejętności Magiczne z tych zajęć składają się z części teoretycznej i praktycznej, nie musicie się jednak martwić, w części praktycznej zawsze jest to zwierzę mało niebezpieczne, łatwe w opiece i proste do okiełznania, sytuacja zmienia się dopiero na OWUTEMach. W części teoretycznej natomiast pojawia się przynajmniej jedno pytanie o scharakteryzowanie danego stworzenia, dlatego pod koniec semestru na pewno przypomnimy sobie jak powinna taka charakterystyka wyglądać, aby była kompletna i na najwyższą ilość punktów. Dzisiaj - zajrzał do swoich notatek. - chcę ułożyć sobie obraz tego na ile pamiętacie wiadomości z poprzednich lat i co wymaga powtórzenia. Każde z was dostanie jedno, może dwa jak wystarczy czasu, pytania - podniósł na sekundę wzrok i dodał. - Możecie usiąść na trawie jak chcecie, nie musicie stać.

 

Lisa, Stephanie i Adelia od razu z tego skorzystały rozkładając się na miękkiej ziemi. Niektórzy Krukoni wyglądali jakby się przez sekundę wahali, ale potem zrobili to samo. Większość Ślizgonów również, nawet Riddle wdzięcznie usiadł na trawie, poprawiając szatę i odchylając się lekko do tyłu. Wyglądał w tej pozycji na tyle dobrze, że Margaret i jakieś trzy Krukonki nie mogły od niego oderwać wzroku. Chyba tylko Vivienne miała z tym problem, ale w końcu zgodziła się klęknąć na szacie Mulcibera, którą ten dla niej rozłożył.

 

- Doskonale, doskonale... - profesor odgarnął włosy z czoła i przesunął palcem po pergaminie, który miał w ręce. - Może... - podniósł głowę. - Pan Riddle. - Tom uniósł uprzejmie brwi i lekko się wyprostował. - Gdzie naturalnie występują memortki i dlaczego są tak niezwykłe?

Riddle odpowiedział niemal od razu, na co Lisa nieco się skrzywiła.

- Memortki możemy spotkać w północnej Europie i w Ameryce, a dokładniej w Stanach Zjednoczonych. Ich osobliwość polega na tym, że przez większość swojego życia są nieme, dopiero przed śmiercią wydają odgłosy, które za życia usłyszały i robią to w odwrotnej kolejności. To właśnie ich niezwykła pamięć sprawia, że ich pióra używane są podczas warzenia eliksirów pamięć poprawiających - dodał z lekkim, wystylizowanym uśmiechem, a profesor pokiwał głową i skwitował:

- Dokładnie.

 

Zapisał coś w swoich notatkach, a potem kontynuował przepytywanie.

- Panna Hopkins? - jedna z Krukonek, o bardzo ciemnych włosach i oczach, uniosła wysoko brodę. - Czy opisze mi panna wygląd druzgotka?

Dziewczyna milczała przez parę sekund, a potem zaczęła dość cicho, z każdym słowem brzmiąc jednak coraz pewniej.

- Druzgotki mają bladozielone, pokryte rogami ciało. Ich palce są niezwykle długie, ale przez to też kruche. Są... łyse - dodała. - Ich oczy mają barwę żółtą. Mogą osiągać wzrost około półtora metra - skończyła dość kulawo.

- Rozumiem. Dobrze, ogólnie dobrze - profesor uniósł lekko brwi i wzruszył ramionami. - Muszę dodać, że druzgotki mogą mieć też białe oczy. Pani wypowiedź jest jednak... mało szczegółowa. Ale niech będzie, że to zaakceptuję - znów coś zapisał, tym razem robiąc to dłużej. Krukonka wyglądała na mocno przybitą.

 

- Teraz może... może pan Travers - oczy wszystkich Ślizgonów skupiły się na Alanie. Lisa również na niego spojrzała, ale z uśmiechem, bo wiedziała, że na pewno sobie poradzi i przy okazji chciała go wesprzeć. Jednak oprócz niej, Stephanie i Adelii nikt inny nie wydawał się spoglądać w jego stronę tak ciepło.

- Niech mi pan wymieni... magiczne właściwości jednorożców. Jaki czarodzieje mogą mieć z nich pożytek?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy tylko pocałowałem Elisabeth uśmiechnąłem się delikatnie, gdy się zarumieniła. Wyglądała naprawdę uroczo w obecnym stanie. Gdy tak pomyślę nigdy jej takiej nie widziałem. Zawsze wydawała się być twarda potrafiąca walczyć o swoje a teraz odkrywałem ją z zupełnie innej perspektywy. Naprawdę się cieszyłem tym, że byliśmy razem. Zawsze się nawzajem wspieraliśmy jednak teraz to było zupełnie inne. Czułem jak bym dopiero teraz miał prawdziwie bliską osobę swemu sercu. Nie potrafiłem tego do końca pojąć, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie byłem po prostu szczęśliwy.

 

Gdy zbliżałem się do profesora słuchając go przy okazji z uwagą zauważyłem, że wśród krukonów była dziewczyna, którą kiedyś spotkałem w sowiarni. Chwilę spoglądała na mnie to na Elisabeth uśmiechając się dyskretnie. Nie był to jednak uśmiech drwiny a raczej jakby bardziej radosny. Nie wiedziałem, co do końca o tym myśleć dziwne to było jakieś. Jednak znów zaraz skupiłem się na profesorze i na tym, co mówił. Jakby nie patrzeć to, co mówił było dla nas teraz niezwykle istotne. Zadowoliła mnie myśl, że na egzaminie praktycznym napotkamy zapewne coś mało groźnego. Prawdą było, że nie bardzo miałem ochotę spotkać wściekłą ze złości mantykorę czy hipogryfa. Na pewno jednak będę musiał powtórzyć sobie na wszelki wypadek teorię. Nie chciałem jednak niczego zawalić zwłaszcza z tak głupiego powodu.

 

Z chwilą, gdy profesor powiedział byśmy usiedli natychmiast spełniłem jego prośbę siadając niedaleko Elisabeth. Oczywiście nie mogło się obyć bez problemów. A całym winowajcą problemów był nie, kto inny jak Vivienne. Pokręciłem lekko głową widząc to wszystko. Zawsze musiała być w centrum uwagi nie ważne, z jakiego to powodu i to ktoś taki wytykał coś Elisabeth? W końcu jednak zechciała uklęknąć na szacie swojego chłopaka i mogliśmy skupić się na lekcji. Pytanie niemal jak zawsze zaczęły się od Toma. Sam raczej nie zmieniałem swej kamiennej spokojnej miny słuchając zarówno go jak i nauczyciela. Słuchałem kolejnej odpowiedzi, gdy nagle profesor zadał pytanie mi. Czułem jak oczy wszystkich się we mnie wbijają i nie było to przyjemne. Na dodatek te spojrzenia wydawały się jakieś takie wrogie. Czy powodem było to, że ja Elisabeth byliśmy razem? Dopiero, gdy zobaczyłem jej spojrzenie poczułem znów jakieś ciepło na sercu. Przestałem czuć ten wrogi wzrok i mogłem znów się skupić.

 

- Cóż a więc jednorożce - odrzekłem dość spokojnie by zaraz kontynuować. - Sproszkowany róg jednorożca jest bardzo użytecznym składnikiem eliksirów. Natomiast włosy z jego ogona - na chwilę mój wzrok powędrował na Elisabeth i posłałem jej delikatny uśmiech. W końcu to było z nią związane. Znów jednak zaraz zwróciłem wzrok na profesora. - Głównie służą, jako rdzenie, co niektórych naszych różdżek. Co niektórzy używają ich również, jako składniki eliksirów. Słyszałem również, że są tacy, którzy wiążą nimi bandaże i szmaty, ale to raczej rzadko spotykane może nawet wyssane z palca zjawisko, nad którym niema sensu się rozwodzić - nagle moja twarz się skrzywiła jakby z obrzydzenia a każde słowo stało się jakby cięższe jak bym nie bardzo chciał to mówić. - Podobno również ich krew może zapewnić życie, jeśli się ją wypije, ale ma to jednak swoją cenę - powiedziałem lekko kręcąc głową jak bym chciał wyrzucić z niej ten obraz, który się tam pojawił.

 

 

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Profesor słuchał Alana z uwagą, ale pod koniec jego wypowiedzi zamrugał i uniósł wysoko brwi.

- To znaczy... tak, tak, ma pan rację we wszystkim, ale... wiązać bandaże i... no, cóż, w sumie można by... ale nigdy o czymś takim nie słyszałem. Jestem naprawdę pod wrażeniem, gdzie pan o czymś takim usłyszał?

Zanim jednak Alan zdążył odpowiedzieć profesor zrobił poważną minę i poprawił szybko swoje włosy, zanim zaczął napiętym tonem:

- Zanim jednak pan odpowie, chciałbym się tylko odnieść do ostatniej wymienionej właściwości. Krew jednorożca może zapewnić życie w krytycznej sytuacji, ale chcę, żebyście mieli świadomość... - zaczął zwykłą pogadankę na temat niebezpieczeństw i okropieństwa zamordowania niewinnej istoty.

 

I choć wszyscy, nawet Lisa, która raczej mało interesowała się tym przedmiotem, słuchali, Tom wydawał się przez cały czas wpatrywać w Alana, chociaż kiedy chłopak spojrzałby prosto na niego jakimś cudem znów byłby skupiony na słowach profesora. Po krótkim wywodzie profesor Kettleburn odchrząknął i podrapał się z tyłu głowy.

- No dobrze, ale może wróćmy do przyjemniejszych tematów. Z chęcią dowiem się skąd wziął pan tak innowacyjny, niespotykany pomysł - profesor wciąż nie zapisał po wypowiedzi Alana żadnej notatki, tylko wpatrywał się w niego wyczekująco.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uśmiechnąłem się dość delikatnie na słowa profesora niemal niezauważalnie można by rzecz. Ucieszyłem się również, że profesor zaczął temat o krwi jednorożca, bo w końcu wzrok innych ze mnie opadał a jednak wciąż mimo wszystko miałem wrażenie jak bym był obserwowany. Przez to, że nienawidziłem być w centrum uwagi miałem wręcz wyczulony zmysł na to. Jednego byłem pewny, że to nie był wzrok Elisabeth. Gdy obserwowała mnie ona czułem się naprawdę miło jakby jej spojrzenie mnie pokrzepiało i dodawało sił było tak nawet zanim jeszcze zostaliśmy parą. Rozejrzałem się niezauważalnie po wszystkich wokół a jednak wszyscy patrzyli teraz na profesora. Czyżby to było możliwe, że mój wyczulony instynkt mnie teraz zdradził? To było dziwne nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło. Zmarszczyłem lekko brwi i znów skupiłem się na profesorze.

 

To, co mówił o krwi jednorożca było mi znane. Nie wiem jak dużym desperatem trzeba by było być, aby sięgnąć po taki środek, aby przedłużyć własne życie. Lepiej już chyba było umrzeć. Co prawda nigdy nie spotkałem nikogo, kto piłby krew jednorożca jednak naczytałem się wiele o tym, jakie mogą być tego konsekwencje. Zostałem jednak wyrwany z mojego zamyślenia z chwilą, gdy profesor ponownie zadał mi pytanie. To było dziwne jednak z chwilą, gdy zadał mi pytanie zdałem sobie sprawę, że zapewne już nigdy nie zobaczę mojego rodzinnego domu. Porzuciłem to wszystko by nie stracić Elisabeth. Całe moje dotychczasowe życie. Zresztą nie miało to znaczenia nigdy nie odczuwałem tam takiej radości jak teraz, gdy jesteśmy razem. Nie miałem, czego żałować.

 

Czemu więc jednak wróciłem do wspomnień o rodzinnym domu z chwilą, gdy profesor zadał mi pytanie? Powód był jeden to było powiązane z pytaniem. Podczas wakacji, gdy jak zwykle siedziałem z nosem w książkach studiując tym razem dalszą wiedzę na temat eliksirów nawet ja musiałem czasem wyjść na powietrze. W tamtej także chwili siedziałem na trawie pod drzewem dalej czytają niedaleko domu. W okolicy widziałem jakieś dzieciaki, które latały na miotłach i najwyraźniej wspaniale się bawili. Czasem zastanawiałem się jak to by było mieć takie życie. Całą te okolice otaczał jak zawsze dość duży las i gdy na chwilę oderwałem wzrok od książki zobaczyłem tego człowieka, który założył obóz okolicy tego lasu. Widziałem jak właśnie opatrywał coś no właśnie na czymś wiązał bandaż a ja nie byłem w stanie zobaczyć, na czym. Wtedy też się domyśliłem, że to musiał być testral a ponieważ nigdy nie widziałem niczyjej śmierci tym bardziej kogoś bliskiego i miałem nadzieje nigdy tego nie zobaczyć nie byłem w stanie go zobaczyć. Wtedy też to usłyszałem.

- Najlepszy opatrunek to włos jednorożca - byłem tym szczerze zdziwiony jednak, gdy zagłębiłem się w ten temat okazało się, że naprawdę, co nie, którzy tak go używali. Nagle jednak znów wróciłem na ziemię by odpowiedzieć na pytanie profesora.

 

- W moim domu rodzinnym a właściwie okolicy widziałem jakiegoś podróżnika, który wedle słów, które mamrotał do siebie mogłem zrozumieć, że co nie, którzy tak ich używają - powiedziałem jak by dalej nad tym myśląc. - Najpierw myślałem, że to jakieś brednie wyssane z palca jednak, gdy zacząłem nieco dogłębniej badać ten temat okazało się, że wielu wierzy, że takie opatrunki są rzeczywiście wykonalne a nawet lepsze niż te zwykłe - stwierdziłem spokojnie bez większych emocji.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa znów odwróciła wzrok od profesora i wpatrywała się w Alana z uśmiechem słuchając jego słów. Chociaż o wielu rzeczach już wiedziała, wciąż lubiła poznawać różne jego historie. Nawet jeśli jego życie w rodzinnym domu nie było tak przyjemne, na jakie zasługiwał. Profesor również się lekko uśmiechnął i pokiwał głową.

- Rozumiem, rozumiem. No dobrze, jest to na pewno przyjemna ciekawostka - zaczął zapisywać coś w swoich notatkach, ale w tym momencie ciszę przerwał jedwabisty głos, na który Lisa niemalże automatycznie zmarszczyła brwi.

- Włosy jednorożca rzeczywiście są niezwykle mocne i trwałe, więc jest to pewna możliwość, ale czy profesor nie uważa, że jest niemal zbrodnią tak cenny surowiec, którego zdobycie często kosztuje różdżkarzy i alchemików wiele tygodni wysiłku, a jego ceny na rynku wahają się w okolicach stu do dwustu galeonów, marnować na... wiązanie szmat i bandaży? Dobrze usłyszałem? - Tom Riddle, który siedział teraz wyprostowany, z głową przechyloną w ciekawości na bok, nie sprawiał wrażenia wrednego, wcinającego się ucznia, a raczej osoby, która jest po prostu ciekawa odpowiedzi i prowadzi czysto akademickie rozważania. Lisa musiała zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć czegoś nieprzyjemnego.

 

Profesor Kettleburn lekko się spłoszył.

- Tak... tak, oczywiście, panie Riddle. Ehm... to mogłoby być nierozsądne marnotrawstwo, ale jest też... ciekawą alternatywą - szybko przeszedł na bardziej znane sobie tory. - Jednorożce wolą dotyk kobiety, do tego najlepiej niewinnej, czystej. Są niesamowicie płochliwe i raczej ciężko je do siebie przekonać. Łatwiej jest złapać młodego jednorożca, jednak ich włosy nie mają jeszcze tak silnych magicznych właściwości i nie są też tak trwałe. I jak w przypadku eliksirotwórstwa włosy mogą jeszcze być, choć nie jest to wskazane, po prostu zebrane gdzieś w lesie, bądź zerwane siłą, znienacka, tak różdżkarze mocno trzymają się swojego zdania, że jedynie włos dany przez jednorożca dobrowolnie może zostać użyty jako rdzeń. Więc oczywiście zgadzam się z tym. Ale to wciąż była interesująca ciekawostka. Myślę... myślę, że to mogłoby mieć sens pod warunkiem, że są to włosy, które jednorożce gdzieś zostawiły, nie zabrane od nich bezpośrednio. - profesor wrócił do pisania, a Riddle pokiwał głową, tak jakby jego ciekawość była zaspokojona. Lisa miała wrażenie i była niemal pewna, że było ono słuszne, że wcale nie chodziło mu o to, chciał jedynie odwrócić uwagę od Alana, tak jakby ten nie mógł nigdy powiedzieć czegoś interesującego. Lisa wbiła paznokcie w trawę i wyrwała kilka źdźbeł.

 

Potem przepytywanie ciągnęło się spokojnie dalej. Krukoni najczęściej odpowiadali poprawnie, u Ślizgonów również nie było większych zgrzytów. Mulciber co prawda pomylił się w opisie miejsc występowania nieśmiałków, ale chwilę później uwagę odciągnęła od niego Vivienne, która, bardzo zadowolona z siebie, podała dokładnie sposób na rozróżnienie jeża i szpiczaka. Lisa nigdy nie była dobra z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami i czasami nawet zastanawiała się dlaczego w ogóle wzięła ten przedmiot. Może dlatego, że wydawał się być łatwy i przyjemny? Bo kojarzył się z karmieniem i czesaniem przez całą godzinę lekcyjną jakiegoś słodkiego zwierzątka? No cóż. W końcu jednak musiała nadejść jej kolej, i kiedy tylko usłyszała swoje nazwisko zacisnęła zęby mając nadzieję, że będzie znała odpowiedź.

- Dobrze, teraz panna Sanders... może coś prostego. Czym jest wozak? - profesor Kettleburn spojrzał na nią z uprzejmym uśmiechem.

 

Szlag. To było pierwsze słowo, jakie przyszło Lisie do głowy, ale wątpiła, by była to poprawna odpowiedź. Wozak, wozak... miała kompletną pustkę w głowie. Co za durna nazwa! Nawet jej się z niczym nie kojarzyła, co najwyżej z wózkiem, albo jakimś psem... . Nie miała pojęcia co to może być.

- No więc... wozak to... - urwała i wbiła spojrzenie w ziemię próbując sobie przypomnieć, czy w ogóle się o tym uczyli. No ale musieli, prawda? 

 

Milczała na tyle długo, że profesor w końcu potoczył wzrokiem po klasie, zachęcając wszystkich do pomocy. Lisa jednak tego nie zauważyła, tylko zagryzła dolną wargę i wciąż wpatrywała się w ziemię, czując się tak niezręcznie jak jeszcze nigdy w życiu. A potem, zanim ktokolwiek inny zdołałby się odezwać, usłyszała cichy i dziwnie przeciągnięty głos Riddle'a.

- Mówiąca fretka - podniosła wzrok i spojrzała na niego. Uśmiechał się lekko, a jego oczy błyszczały czymś nieprzyjemnym.

 

Lisa była już wystarczająco na niego wkurzona, najpierw rano, a potem za to, że tak się zachowywał w stosunku do Alana. A teraz do tego to! Wiedziała, że musiała wyglądać dziwnie, kiedy tak przygryzała usta i w ogóle, no ale... Miała już tego wszystkiego dość, odniosła wrażenie, że Riddle chce ją poniżyć z powodu jej niewiedzy. Nie pomyślała nawet przez sekundę, bo była zbyt mocno zażenowana i zdenerwowana.

- Jaki jest twój problem? - wybuchnęła, podnosząc z irytacją głos. - Może byś spojrzał na siebie, co?

 

Kilka osób się zaśmiało, a prefekt uniósł ręce w geście niewinności.

- Nie mam żadnego problemu, panno Sanders. Po prostu wozak to mówiąca fretka.

 

Och. Och. Wokół niej rozległo się więcej śmiechów, a sama poczuła, że się rumieni. Usłyszała drwiący głos Lestrange'a:

- Niech pan profesor jej nie wini, jest onieśmielona bliskością swojego chłopaka... 

Profesor szybko próbował opanować sytuację.

- Dobrze... no... może po prostu przejdziemy do następnej osoby, co? - uśmiechnął się słabo i wybrał jakiegoś Krukona. 

Lisa podciągnęła kolana pod brodę, mając doskonałą świadomość, że wszyscy się w nią wpatrują. Zamrugała ze złością, gdy poczuła pieczenie w kącikach oczu i spróbowała zamienić swoje upokorzenie w bojowy nastrój. Momentalnie nabrała ochoty podejść do Riddle'a i szarpać nim tak długo, aż by ją przeprosił, za wszystko, ale nie był to chyba najlepszy pomysł.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...