Skocz do zawartości

[GRA] Zagadka [Harry Potter] [~Magus]


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Powoli otworzyłem oczy delikatnie je przecierając palcami. W jednej chwili usiadłem na łóżku zaczynając rozglądać się po dormitorium. Wszyscy wokół jeszcze spali, która była godzina? Nie byłem do końca pewny, ale chyba wcześnie. Ponownie położyłem się delikatnie na łóżku patrząc w sufit. Zastanawiałem się, co teraz zrobić. Pomimo wczesnej pory nie było sensu bym dalej szedł spać. Nie bym był w stanie, ponieważ byłem kompletnie wybudzony. Ponadto śniły mi się w nocy dość dziwne rzeczy i nie jestem pewny czy chciałbym, aby ponownie mi się przyśniły. Jednak leżenie i patrzenie w sufit też nie należało do fajnych zajęć.

 

Powoli się podniosłem z łóżka. Nie bardzo miałem ochotę czekać aż inni wstaną. Musiałem na chwilę opuścić dormitorium by zebrać spokojnie myśli. Chyba już była taka godzina, że mogłem sobie na to pozwolić. Z chwilą, gdy tylko wstałem z łóżka zacząłem się przebierać w swoje szaty. W międzyczasie spostrzegłem, że się myliłem. To nie ja wstałem pierwszy. Toma już tu nie było. Co z nim jest? Chodzi spać, jako ostatni a potem wstaje najwcześniej? Zresztą nieważne lepiej abym go nie widział. Napsuł mi już wystarczająco krwi.

 

Gdy już skończyłem się przebierać powoli opuściłem komnatę niezwykle cicho tak by nikogo przypadkiem nie obudzić. Kierowałem się spokojnie do pokoju wspólnego. Chciałem tam posiedzieć w samotności w swych rozmyśleniach. Jednak, gdy tylko zacząłem się zbliżać usłyszałem coś z pokoju, do którego zmierzałem. Najwyraźniej już ktoś tam był. Westchnąłem w myśli. Byłem pewny, że to Tom tam siedział. W końcu tylko on wstał. Nikt inny raczej by o tej godzinie się tam nie pałętał. Nie miałem jednak zamiaru się wycofać. Będę go po prostu ignorował tak jak prosiła mnie Elisabeth. Powoli wszedłem ciężkim krokiem do pokoju z dość nieprzyjemną miną. Jedna w jednej chwili zmieniłem wyraz twarzy i szeroko otworzyłem oczy widząc, kto siedzi w pokoju.

 

- Elisabeth? - spytałem zdziwiony. Sam nie dowierzałem mym oczom widząc ją tak rano tutaj. Powoli zacząłem kierować się w jej kierunku. - Czyżbyś też nie mogła spokojnie spać? - spytałem przyglądając się jej z lekko przekrzywioną głową będąc przy okazji zaciekawionym czy i ją dręczyły dziwne sny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa przez chwilę trwała w ciszy Pokoju Wspólnego. Zagryzła wargę w zamyśleniu, ale już wkrótce potem usłyszała głos, który przynajmniej na parę chwil odpędził jej niepokój.

- Alan - powiedziała słabym głosem, ale z uśmiechem na twarzy. - Chodź - przesunęła się trochę na zielonej kanapie i poklepała miejsce obok siebie. - Nie, to nie tak, że nie mogłam spać - wzruszyła ramionami. - Po prostu wcześnie się obudziłam i... nie mogłam już spać - zachichotała. - Zdecydowanie, piąta rano to godzina najwyższej wydolności mojego umysłu.

 

Znów milczała przez parę chwil wpatrując się w szmaragdowe zasłony i wytwornie zdobione wzorami w węże meble. Potem jej uśmiech zrobił się jakby bardziej napięty. Pokręciła głową i zamknęła oczy.

- Zgadnij, kogo spotkałam? Riddle'a. Pięć minut po ciszy nocnej, a on wychodzi z Pokoju Wspólnego - na chwilę urwała, a potem kontynuowała nie wyrażając na głos swoich wcześniejszych obaw - Nowe hasło to Cum tacent, clamant.

Znów zamilkła.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzałem spokojnie na Elisabeth i na miejsce, na którym chciała bym usiadł obok niej. Delikatnie się uśmiechnąłem kierując się na wskazane miejsce. Jednak nie podobał mi się jej ton, gdy do mnie mówiła był tak słaby jakby zupełnie nie ona do mnie mówiła. Mimo wszystko starałem się nie zdradzać mych przemyśleń, gdy powoli przy niej usiadłem. Nic nie mówiłem słuchając każdego jej słowa. Więc jednak się nie myliłem Tom był tutaj jednak do tego czasu zdążył już zniknąć. Milcząc krzycą? Dziwne są te jego hasła jakby chciał nam coś nimi przekazać. Nie to bez sensu na pewno ma ciekawsze zajęcia niż wymyślanie haseł tylko po to by przekazać akurat coś mi i Elisabeth. Czy to, dlatego jej ton nie był taki jak zwykle?  Ponownie wszystko przez Toma? Dlaczego on tak na nią działał? Nic z tego nie rozumiałem.

 

- Tom wstaje pierwszy i śpi najpóźniej z nas. Szczerze mówiąc nawet nigdy nie widziałem jak śpi. Nawet zaczynałem myśleć, że jest jakimś wampirem. Zawsze gdzieś znika samemu a potem wraca to wszystko jest strasznie pokręcone - powiedziałem nawet nie kierując swego wzroku na Elisabeth tylko wpatrując się w kominek. Jakbym mówił swe myśli na głos. Nagle jednak położyłem delikatnie dłoń na ramieniu Elisabeth i teraz skierowałem swój wzrok na nią ciepło się do niej uśmiechając. - Mieliśmy go ignorować i to zróbmy spróbuj o nim nie myśleć a o tym, co może nam dziś przynieść dzień. Tom nie jest pępkiem świat by wiecznie się nim przejmować. Może tak dla zmiany tematu śniło ci się może coś ciekawego? - spytałem zaciekawiony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa zachichotała cicho, ale nie brzmiała szczególnie radośnie. Znów wbiła spojrzenie w jeden z foteli, jakby w zamyśleniu.

- Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby okazał się wampirem... - stwierdziła cicho, żartobliwie, a potem uniosła trochę głowę i westchnęła. Skoro Alan wspomniał o ignorowaniu Riddle'a to postanowiła zacząć już teraz i nie skomentowała nic więcej przechodząc do opisu swojego dość pokręconego snu. W którym notabene ich prefekt i tak był zawarty. - Miałam strasznie szalony sen - powiedziała, wciąż mówiąc cicho. Nie do końca dało się stwierdzić, czy to aby nie wina tego, że była piąta rano i wciąż panowała senna atmosfera. - Śniło mi się, że ktoś zamknął nas u Slughorna w klasie. W sensie mnie i ciebie. Na początku chcieliśmy otworzyć drzwi zaklęciem, ale zobaczyliśmy, że nie mamy różdżek. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym jak się wydostać, a potem drzwi się nagle otworzyły i wszedł profesor Slughorn z Riddle'm mówiąc, że Riddle jako najlepszy student ostatnich lat dostał zgodę Ministerstwa Magii na ćwiczenia na nas działania różnych trucizn. Poklepał go po ramieniu i pogratulował, a potem wyszedł. Riddle powiedział do nas, że jak będziemy mu się stawiać to ty dostaniesz szlaban, a ja okropnym zaklęciem. Serio - pokręciła głową i przyłożyła rękę do czoła. - Powiedział, że Slughorn mu pozwolił, żeby eksperymenty na pewno dobrze wyszły. - westchnęła. - Uciekliśmy stamtąd i chcieliśmy pobiec na górę do gabinetu dyrektora i co prawda udało nam się wybiec z lochów, a Dippeta spotkaliśmy już w Sali Wejściowej, ale... - Lisa znów pokręciła głową. - Wtedy nagle jakieś... węże - skrzywiła się, patrząc teraz na zdobienia kanapy na której siedzieli, przedstawiały one właśnie te gady. - owinęły mi się wokół kostek i zaczęły ciągnąć z powrotem na dół po schodach. Chciałeś mi pomóc, ale dyrektor objął ci ramiona ręką i trzymał w miejscu. Pokazywałeś mu cały czas na mnie, ale on chyba tego nie widział. Powiedział coś w stylu "Panna Sanders? Panna Sanders? Przecież jej już tu nie ma. Profesor Slughorn mówił, że pan Lestrange zaproponował, żebyśmy ją sprzedali. Czy ty mu aby czasem nie pomagałeś?". Zacząłeś krzyczeć, że nie, a wtedy jakaś ręką złapała mnie za włosy i pociągnęła na dół. No i wtedy się obudziłam.

 

Przez chwilę panowała cisza, a wtedy Elisabeth nagle wybuchnęła śmiechem, który z powodu pustki w Pokoju Wspólnym jeszcze bardziej uderzał w uszy. Lisa podwinęła kolana i położyła na nich głowę tak, że rude włosy całkiem ją przykryły. Potem odwróciła się lekko, żeby spojrzeć na Alana. Wyglądała na histerycznie rozbawioną.

- To wina tych ostatnich dwóch dni. Tyle się działo, że mój mózg musiał to jakoś wyładować wymyślając jakieś bzdury. No chyba, że już się umawiasz z Lestrange'em ile za mnie weźmiecie, ale na razie nic mi o tym nie wiadomo - uśmiechnęła się lekko, nagle przysuwając się do Alana i kładąc głowę na jego ramieniu

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słuchałem uważnie każdego słowa Elisabeth mając kamienną twarz i wpatrując się w kominek. Nie bardzo chciałem ujawniać jakiekolwiek emocje nawet teraz, chociaż naprawdę mną targały z każdym słowem, które wypowiedziała. Mimo wszystko zaczynałem mieć wrażenie, że Tom naprawdę nie opuszczał Elisabeth. Nawiedzał ją nawet w czasie snu. Myślałem, że to mój sen był dziwny, ale przy tym, co mi właśnie powiedziała niema, co porównywać. Węże, dlaczego akurat węże? To był przecież symbol naszego domu. Czy powinienem jednak nad tym tak rozmyślać? To był w końcu tylko sen. Nic takiego nie miało miejsca i nigdy go mieć nie będzie na pewno. Nagle poczułem jak jej głowa opadła na moje ramię. Teraz mój wzrok powędrował na jej głowę. Delikatnie położyłem dłoń ponownie na jej ramieniu przy okazji ręką obejmując ją za szyją.

 

- Widzę, że już rozgryzłaś, więc nasz plan a myślałem, że zarobię tyle by już nie martwić się o przyszłość - powiedziałem z lekkim przekąsem by rozluźnić na chwilę sytuacje cały czas na nią spoglądając. Nagle jednak mój głos spoważniał. - Nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca. Nigdy bym na to nie pozwolił - powiedziałem dość twardo nie spuszczając z niej wzroku. - Nie pozwolę by ktoś ci zrobił krzywdę. Jednak nie sądzę byśmy musieli się tym przejmować - stwierdziłem już spokojniejszym tonem. - To był tylko sen. A sny się nie zdarzają z tego, co wiem - powiedziałem spokojnie. - Teraz powinniśmy skupić się na dzisiejszym dniu. Mam nadzieje, że mimo wszystko nie jesteś zmęczona i mimo tej ciężkiej nocy dasz sobie radę z dzisiejszym dniem - powiedziałem zadziornie w jej kierunku przechylając delikatnie swoją głowę na jej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dam sobie radę - Lisa odpowiedziała tylko, a potem pogrążyli się w komfortowej ciszy. Dziewczyna pozwoliła sobie nawet na lekkie przymknięcie oczu, ciesząc się po prostu obecnością swojego przyjaciela. Minuty się ciągnęły, ale niestety nie mogli mieć spokoju na długo. Usłyszeli kroki na schodach prowadzących do dormitoriów męskich. Lisa podniosła głowę i spojrzała przelotnie w stronę korytarza, z którego praktycznie w tej chwili wyłonili się Lestrange, Malfoy i Mulciber.

 

Już chwilę potem do ich uszu mogło dotrzeć ciche parsknięcie Mulcibera.

- Dzień dobry, gołąbeczki - a to Lestrange.

Ci Ślizgoni zdecydowanie nie mieli subtelności Riddle'a. Zaczęli chichotać, a chwilę później skierowali się w stronę wyjścia. Lestrange odwrócił się jeszcze na chwilę, żeby obrzucić Lisę pełnym uciechy spojrzeniem.

 

Nawet jeśli ktokolwiek z nich chciałby dodać coś więcej, to z dormitorium dziewcząt wyszła w pełni ubrana Vivienne, z jedwabną torbą przewieszoną przez ramię.

- Witajcie - powiedziała, na pewno nie kierując tego do Alana i Lisy. - Polluxie?
Mulciber natychmiast zaproponował swojej przyszłej żonie ramię, na co ta złapała je z obojętną miną i wspólnie wyszli na korytarz. Widok Vivienne oznaczał, że wkrótce przybędą też inne dziewczyny.

 

Lestrange i Malfoy zostali z tyłu. Malfoy miał minę chłodną i pełną wyższości, jak zwykle, ale Lestrange, który udowodnił też nie raz, że jego samokontrola nie jest tak doskonała jak u Abraxasa, czy tym bardziej Toma, najwyraźniej nie mógł się powstrzymać i patrząc na kamienną ścianę, która znów zamknęła przejście, powiedział głośno:

- Jak dobrze, że Vivienne wstaje tak wcześnie, bo już mi się wydawało, że tego ranka nie uświadczę widoku prawdziwej czarownicy.

Lisa skrzyżowała ramiona, ale nie powiedziała ani słowa. Nie wyglądała na zranioną, prędzej na wkurzoną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całkiem miło płynął mi tu czas z Elisabeth. Była chyba jedyną osobą, której towarzystwo naprawdę szczerze lubiłem pomimo swej samotności, za którą też przepadałem. Niestety tak jak było to zwykle, kiedy jest miło czas płynie zdecydowanie zbyt szybko. Do mych uszu zaczęły dochodzić odgłosy kroków. Ktoś się tutaj najwyraźniej zbliżał. Miałem nadzieje, że będzie to któraś z przyjaciółek Elisabeth. Nie miałem ochoty raczej na kolejne kąśliwe uwagi od kogoś, za kim nie przepadam. Zmrużyłem jednak nieprzyjemnie oczy, gdy zobaczyłem w wejściu jedną z mych ulubionych trójc szkolnych. Oczywiście Lestrange nie mógł sobie podarować komentarza ze swej strony. Z drugiej strony on ma zapewne okazje przytulić się tylko do Malfoya i tymi uwagami stara się ukryć swą zazdrość.

 

Następne osoby, które tu przyszły też nie należały do mych ulubionych. Vivienne i ten jej chłopak z pewnością tworzyli ciekawe zjawisko. Zmrużyłem ponownie lekko oczy widząc ją i jej zachowanie. Może to i lepiej, że nas zignorowała. Nigdy za nią nie przepadałem. A ostatnio jeszcze bardziej mnie zirytowała. Bo to ona była wina szlabanowi Elisabeth nikt inny i tym samym kolejnych problemów z Tomem. Mój wzrok nagle powędrował na Elisabeth i delikatnie się do niej uśmiechnąłem.

 

- Daj spokój wspólnie tworzą całkiem ciekawy obrazek wręcz toksyczny mógłbym rzecz - powiedziałem z delikatnym uśmiechem w jej kierunku. Nagle jednak moje oczy szeroko się otworzyły, gdy zobaczyłem kolejne osoby, które właśnie wchodziły do pokoju wspólnego a była to dziewczyna z czarnymi długimi prostymi włosami sięgającym jej pasa o delikatnej urodzie i Chłopak o dosyć postawnej sylwetce i twardych rysach twarz o krótkich ciemnych włosach. Była to moja rodzina z bocznej linii. Moi starsi kuzyni z rodu Travers. Nigdy nie mieliśmy ze sobą dobrych stosunków. Sophie i Christian nie ciszył mnie za bardzo ich widok. Rzucili mi tylko przelotne spojrzenie zupełnie ignorując Elisabeth a na ich twarzach widziałem chytre uśmiechy, gdy na mnie spoglądali przechodząc, które nie były dla mnie dobrym sygnałem zawsze tak było. Jednak teraz opuścili pokój bez słowa. Nie byłem pewny czy chce wiedzieć, co później miało na mnie czekać. Szybko jednak spojrzałem na Elisabeth nie chcąc rozmawiać o tym, co przed chwilą widziałem.

 

- Czekamy na Adelie i Stephanie czy może wolałabyś już teraz zająć miejsca w jadalni? - spytałem z delikatnym uśmiechem, którym starałem się skryć ponure myśli, jakie mnie dręczyły po tym nie miłym spotkaniu, które niedawno tu było.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To znaczy wiesz, ja jeszcze muszę iść po torbę - wysyczała Lisa, będąc teraz całkiem wyprostowaną i we wręcz bojowej pozycji po tym, co przed chwilą zobaczyli.

 

Naprawdę nie lubiła rodziny Alana, głównie dlatego, że tak się nad nim wywyższali. Jej przyjaciel był warty dwa razy tyle, co wszyscy inni Traversowie razem wzięci - tego była pewna. Zastanawiała się nawet, czy czegoś nie powiedzieć na te ich głupie uśmieszki, ale stwierdziła, że nie ma sensu wywoływać kłótni. Wstała i otrzepała swoją szatę.

- Zaraz wrócę - powiedziała, przywołując z powrotem drobny uśmiech i skierowała się do damskiego dormitorium. Na korytarzu minęła się z paroma dziewczynami, ale nie zwróciła na to uwagi.

 

W Pokoju Wspólnym pojawiało się za to coraz więcej osób. Niektórzy starali się zachować pełną elegancję - arystokraci, inni nie kryli zmęczenia i głośno ziewali. Przybyła między innymi starsza siostra Vivienne - Lucinda, która stanęła w grupce jakichś swoich koleżanek, oraz najstarszy z rodzeństwa Carrowów Ambrosius. Wszyscy mieli takie same jedwabiste i jasne włosy. Gdzieś tam mogła Alanowi mignąć młoda Eileen, która do Hogwartu po raz pierwszy przybyła przedwczoraj. Miała dość pochmurną minę. Eryk Avery przepchnął się szybko przez wszystkich i wyszedł na korytarz. Najprawdopodobniej szukał Riddle'a i jego towarzyszy do których chyba sądził, że należał, chociaż był rok młodszy. Przez tłum przebijał się wyraźny zachrypły głos Marcusa Rowle'a. Alana otaczał coraz większy hałas.

 

W pewnej chwili stała się jednak rzecz dość dziwna. Walburga Black, z wysoko upiętym czarnym kokiem i elegancką torbą na ramieniu, zaczęła torować sobie drogę do kanapy na której siedział Alan. Minę miała bardzo pewną siebie i nieprzyjemną, na jej ustach błąkał się uśmieszek. Stanęła kilka kroków od niego i powiedziała na tyle głośno, że wiele osób w Pokoju Wspólnym umilkło.

- No, no, panie Travers - prawie wszyscy obrócili się w ich stronę, żeby obserwować to niecodzienne zdarzenie. Siostra Vivienne ostentacyjnie poprawiła fryzurę i przekrzywiła głowę, zirytowana tym, że jej koleżanki przestały jej słuchać, by patrzeć na Walburgę. - Moja matka napisała mi, bym się z tobą nie zadawała - powiedziała wyniośle, a jej oczy błyszczały. - I nie zamierzam. Jestem tylko ciekawa co takiego udało ci się zrobić pierwszego dnia semestru, by ośmieszyć swoich rodziców.

Teraz wokół nich panowała niemal grobowa cisza. Walburga Black miała zdecydowanie dar przyciągania uwagi. Ślizgoni, którzy nie pochodzili z arystokracji, wyglądali na zdezorientowanych. Nie orientowali się w końcu w tego typu sprawach. Większość szlachciców wydawała się jednak uważnie wsłuchiwać w każde słowo czarnowłosej dziewczyny. Młody Orion Black, który siedział obok swoich kolegów w odległym końcu pokoju, z zainteresowaniem wpatrywał się w kuzynkę. Zanim jednak Alan miałby szansę odpowiedzieć, ze schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt dobiegło wściekłe warknięcie:

- To co Alan robi lub nie robi nie jest twoją sprawą, Black.


To była Lisa. Jej ręce drżały ze złości, kiedy zaciskała je na ramieniu swojej torby. Stephanie i Adelia stały niepewnie za nią. Walburga wykrzywiła ostentacyjnie wargi i obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem.

- Nadeszły mroczne czasy - powiedziała, a jej głos wydawał się mieć niezwykłą siłę w całkiem cichym pokoju. Wszyscy w milczeniu obserwowali zajście. - Kiedy najbardziej żałosne istoty nie mają żadnego szacunku do prawdziwych czarodziei.

 

Walburga lepiej panowała nad swoimi emocjami od Lisy, ale jej policzki ewidentnie pobielały z wściekłości. Niektórzy pierwszoroczni usunęli się pod ściany, a ich twarze niemal błyszczały z podniecenia, ale też i strachu spowodowanego tą sceną. Lisa szybko oddychała przez nos, a potem uśmiechnęła się z napięciem. Złość niemal z niej promieniowała.

- Masz rację. A więc skoro już do tego doszłaś, to teraz przeproś ładnie mnie i Alana.

Niektórzy ze świstem wciągnęli powietrze, inni zaczęli cicho syczeć. Lisa nie była nigdy gnębiona w Slytherinie, ale oczywistym było, że znaczyła tu o wiele mniej niż chociażby właśnie Walburga. To było nie do pomyślenia, by w ten sposób oczerniała ją niemal przy wszystkich innych uczniach tego domu.

 

Wydawało się, że panna Black musiała skorzystać z całej swojej samokontroli, by nie okazać jak bardzo wyprowadziło ją to z równowagi. Drżącą ręką poprawiła idealną fryzurę, drugą dłoń miała zaciśnięta w pięść. Kilka razy wyprostowała palce, wyglądając jakby była gotowa rzucić się na Lisę i wydrapać jej oczy.

- Hańba dla szlachetnego domu Slytherina - wysyczała tworząc sobą świetną imitację wściekłego węża. - Ruda ladacznica, zachowująca się jak jakiś przebrzydły Gryfon - jej ciemne oczy niemal płonęły z emocji. - Jedyne na co zasługuje taka szumowina jak ty to powieszenie cię w najciemniejszej komnacie lochów za twoje własne roztrzepane kudły.

- Hej! Przestań! - wybuchnęła w końcu Stephanie, wyglądając na niemal tak samo rozsierdzoną jak Elisabeth. Adelia natomiast tylko lekko się skuliła.

Walburga wiedziała, że może sobie pozwolić na taki sposób wyrażenia tego, co myśli o Lisie. Nikt, kto naskarżyłby na Blacka, nie miałby w Slytherinie życia. Prawda?

 

- Spokój.

 

Cichy, jedwabisty głos był jednak na tyle wyraźny, że Walburga zamilkła i spojrzała w bok. Obok wyjścia z Pokoju Wspólnego stał Tom Riddle. Na jego ustach błąkał się drobny uśmiech, który jednak szybko zmienił się w coś imitującego surowość.

- Panno Black, chyba nie chce panna szlabanu? Panno Sanders, proszę się uspokoić. Radzę wszystkim się pospieszyć. Śniadanie wkrótce się zacznie.

Jakby ogarnięci zaklęciem uczniowie zaczęli cicho szeptać i wszystko powoli wracało do normy. Riddle miał tutaj niesamowity autorytet. Walburga stała jak wrośnięta w ziemię, ale ostatecznie zignorowała Alana i Lisę i popędziła za Tomem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiwnąłem głową w milczeniu na słowa Elisabeth, że musi iść po torbę. Pozostało mi na nią spokojnie zaczekać. Niestety jednak ponure myśli mnie nie opuszczały. Wciąż nie wiedziałem, co oznaczały uśmiechy Sophie i Christiana, ale wiedziałem, że na pewno nic dobrego. Zaraz jednak moje myśli skupiły się, na czym innym a mianowicie na pokoju, który był wypełniany przez coraz więcej osób. Robiło się tu zbyt tłoczno jak dla mnie, przez co nie mogłem nawet zebrać zwykłych myśli. Miałem nadzieje, że Elisabeth szybko wróci byśmy mogli wspólnie opuścić to miejsce.

 

Nagle spostrzegłem, że ktoś idzie w moją stronę w pierwszej chwili byłem pewny, że to Elisabeth i chciałem już wstać byśmy mogli wyjść od tego tłumu. Niestety jakże się przeliczyłem, gdy usłyszałem głos zupełnie, kogo innego. Szybko podniosłem wzrok na osobę, która do mnie mówiła a była to sama, Walburga Black. Zdziwił mnie nieco fakt, że w ogóle zwróciła na mnie uwagę raczej z nią nie utrzymywałem kontaktu a nawet, jeśli jakiś istniał to nie należał do najlepszych. Wpatrywałem się w nią ponurym wzrokiem słuchając każdego jej słowa. Tak jak ja bym miał ochotę się z tobą zadawać pomyślałem w myśli na część jej słów. Nagle jednak szeroko otworzyłem w pewnego rodzaju strachu, gdy wspomniała o wstydzie, jaki przyniosłem rodzinie. Te uśmiechy Sophie i Christiana to nie mógł być zbieg okoliczności. Miało stać się mi coś złego i to ich właśnie cieszyło. Zawsze się cieszyli, gdy byłem szufladkowany. Gdy byłem mały nawet czasem próbowali się nade mną znęcać za to, że nie zachowywałem się jak oni jakbym nie był godny naszego nazwiska i je hańbił swą osobą. Co mnie teraz czeka?

 

Jednak nie było mi dane nic powiedzieć, bo nagle usłyszałem kolejny jakże znajomy głos należący do Elisabeth, która stanęła w mojej obronie. Nie zdążyłem jej niestety przed tym powstrzymać. W moich oczach ja i ona niczym się nie różnimy jednak w oczach innych szlachetnie urodzonych zawsze będzie tą gorszą częścią świata czarodziei. Nie była szlachetnie urodzona a jednak w mojej obronie zaatakowała kogoś takiego jak Walburga Black. Błagałem w myśli by zaprzestała tego by nie zabrnęła za daleko, ale było to próżne emocje Elisabeth się w niej wręcz gotowały.

 

Nagle wstałem napięty jak struna chcąc sięgnąć po różdżkę w chwili, gdy ta wiedźma nazwała moją przyjaciółkę ladacznicą. Jednak nie było mi dane nic zrobić, bo Stephanie mnie uprzedziła i stanęła w obronie Elisabeth jak na przyjaciółkę przystało. Jednak atak na Walburgę nawet taki nie minie się teraz z konsekwencjami nawet dla niej. Sytuacja się coraz bardziej zaogniała. Jednak ponownie nie było mi dane nic powiedzieć. Bo nagle znikąd pojawił się Tom, który zakończył całą awanturę. Pierwszy raz od dawna się chyba cieszyłem, że zakończył to wszystko. Powoli ruszyłem w kierunku Elisabeth i chwyciłem ją za rękę prowadząc ją do wyjścia z dala od wszystkich wpatrzonych nas w oczu przy okazji pozwoliłem by Stephanie i Adelia mogły iść za nami. Gdy byliśmy poza pokojem wspólnym nagle się zatrzymałem i uderzyłem pięścią w ścianę. Musiałem na czymś wyładować nerwy a ściana była w tym wypadku najlepsza.

 

- Dziękuje ci Elisabeth, że stanęłaś w moje obronie - odparłem szczerze nagle kierując swój wzrok na nią. - Jednak nie musiałaś tego robić. Nie chce byś utraciła wszystko prze mnie. Nie jestem tego warty. Atak na nią nie był dobrym pomysłem ona ci teraz nie odpuści tak jak inni szlachetnie urodzeni - powiedziałem zmarnowanym głosem. - Jednego dnia dowiedziałem się, że zawiodłem rodzinę i pokładane we mnie nadzieje jednak nie ruszyło mnie to tak jak to, co może teraz zagrażać tobie - powiedziałem lekko spuszczając zmartwiony wzrok. - Co by się jednak nie stało będę dalej z tobą obiecuje choćby nie wiem, co - powiedziałem już bardziej pewnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stephanie i Adelia oczywiście udały się za nimi, choć Adelia wyglądała na nieźle wystraszoną.

Lisa słuchała wyraźnie tego, co Alan miał jej do powiedzenia, ale złość ewidentnie wciąż się z niej jeszcze całkiem nie ulotniła. Wbrew wszelkim pozorom po tym jak chłopak skończył jako pierwsza odezwała się... Stephanie.

- Weź już skończ - powiedziała z irytacją, która jednak nie brzmiała jak autentyczne rozdrażnienie jego osobą. - Tak jakby Lisę obchodziło, co kto o niej myśli. Jesteście chyba przyjaciółmi, nie? Co, miała stać i milczeć? Ty byś tak zrobił? - skrzyżowała ramiona.

Lisa tylko kiwnęła na to głową i sama zwróciła się do Alana, bardziej poważnie niż Stephanie. Chciała, żeby Alan zobaczył, że mówi całkowicie poważnie.

- Nie zależy mi na sympatii innych. Nie musisz się o mnie martwić. Jesteśmy przyjaciółmi i to się dla mnie liczy najbardziej - nie poruszyła na razie tematu jego rodziny, choć ją to zaniepokoiło. Chciała jednak poczekać, aż zostaną sami. - Nie mogłabym tak po prostu stać i patrzeć, jak ona cię gnębi.

- Ja tam się od was na pewno nie odwrócę - powiedziała z pewnością Stephanie, a Adelia, choć ciągle wyglądała na wystraszoną, przytaknęła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle do mych uszu doszły słowa jednak nie Elisabeth a Stephanie. Miała racje ja też bym tak zareagował na miejscu Elisabeth. Co nie raz zresztą udowodniłem. Byłem w końcu nawet gotowy zaatakować Toma w trakcje lekcji, gdy tylko zobaczyłem, że skrzywdził Elisabeth. Jednak nic nie mogłem poradzić, że ja się po prostu o nią martwiłem. Bałem się tego jak może skończyć się to wszystko. Jednak według jej zapewnień nic nie obchodziły ją konsekwencje. A Adelia i Stephanie obiecały się od nas nie odwracać. Czy był nam potrzebny ktoś jeszcze? No właśnie i tak niemal zawsze trzymaliśmy się tej naszej niewielkiej grupy. Nagle westchnąłem i spojrzałem na Stephanie.

 

 

- Masz racje też bym na to nie pozwolił. Cieszę się również, że jesteście z nami - nagle mój wzrok skierował się na Elisabeth i teraz odezwałem się do niej. - Jeszcze raz ci dziękuje Elisabeth. Cokolwiek by się nie działo stawimy temu czoła razem tak jak to wcześniej zaznaczałem. Razem jesteśmy najsilniejsi - powiedziałem z delikatnym uśmiechem chcąc zmniejszyć całe to napięcie, które nas otaczało. - Może spróbujmy już o tym nie myśleć i zajmijmy miejsca w wielkiej sali powinniśmy, chociaż spróbować coś zjeść by mieć siłę na zajęcia - łatwo było mi powiedzieć. Choć nie byłem pewny czy zdołam coś przełknąć przez te całe napięcie, które nas otaczało.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Masz rację - powiedziała Lisa z lekkim u śmiechem, łapiąc Alana pod rękę. Wydarzenie sprzed paru chwil było na tyle wybudzające, że jej poprzedni ponury nastrój całkiem się rozwiał. Stephanie wzięła Lisę pod drugą rękę, a Adelia, choć chwile się wahała, dołączyła, łapiąc pannę Warrington. W ten sposób wyszli z lochów i skierowali się do Wielkiej Sali, choć przed drzwiami musieli się jednak rozdzielić, żeby usiąść swobodnie na swoje miejsca.

 

Lisa i Alan usiedli obok siebie, natomiast Stephanie i Adelia na wprost nich. Przy stołach było jeszcze dość pustawo, ale nie musiało minąć wiele czasu, by uczniowie różnych domów zaczęli się zbierać. Kilka Ślizgonów przechodzących obok Lisy spoglądało na nią krzywo, niektórzy nawet mruczeli coś pod nosem. I choć ruda dziewczyna zdawała się za wszelką cenę to ignorować i dalej pogodnie nakładać sobie śniadanie, Stephanie nie miała takich nerwów i za każdym razem warczała "Masz jakiś problem?", czym pewnie przysparzała sobie wrogów.

 

- Poczta - zauważyła cicho wciąż trochę roztrzęsiona Adelia.

Trudno było jednak tego nie zauważyć przy tak wielkim szumie jaki robiły setki wlatujących właśnie do Wielkiej Sali sów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szedłem w milczeniu za Elisabeth jednak jej bliskość naprawdę mnie cieszyła. Starałem się nie myśleć o wszystkim, co zaszło jeszcze tak niedawno w pokoju wspólnym i skupić się na obecnej sytuacji. Droga na szczęście przebiegała nam spokojnie. Nie mogłem tego niestety już powiedzieć , gdy dotarliśmy do wielkiej sali. Próbowałem nie skupiać uwagi na niczym innym poza posiłkiem jednak nie było to możliwe. Bo za każdym razem musiałem odwrócić głowę, gdy tylko słyszałem jakieś mruczenie pod nosem pod adresem mojej przyjaciółki. Podziwiałem Elisabeth za to, że potrafiła tak zachować spokój. Ze Stephanie sprawa wyglądała już nieco gorzej. Ta raczej nie była zdolna ignorować wszystkich.

 

Chciałem by stało się coś by wszyscy zapomnieli o tym, co zaszło w pokoju wspólnym. Wtedy też usłyszałem o poczcie jednak szeroko otworzyłem oczy widząc Leonidasa sowę moich rodziców, która trzymała list w dziobie i leciała prosto w moją stronę, gdy tylko znalazł się nade mną puścił list i poleciał dalej. Moje oczy skierowały się na zapieczętowany list. Nie był to wyjec, ale czy powinienem czuć się spokojniej? Ciężko westchnąłem i po chwili wewnętrznej walki w końcu otworzyłem list i zacząłem go czytać.

 

"Drogi Alanie

Chcieliśmy ci na początku pogratulować udanego startu w roku szkolny zrównać się z tak wspaniałym uczniem jak Tom Riddle w ocenach to nie lada wyczyn. Zaczęliśmy nawet z twoim ojcem rozmyślać nad twym planem na przyszłość by zostać Aurorem. Przynajmniej tak było do czasu. Przyniosłeś nam wstyd synu i zhańbiłeś nazwisko Travers. Nie pojmujemy jak mogłeś tak żałośnie wypaś w czasie lekcji uroków. Twój ojciec nie miał nawet ochoty wyrazić w liście jak bardzo jest tobą zawiedziony, co gorsza słyszałam o twych utarczkach z tym biednym chłopcem, co przelewa czarę goryczy. Zdajemy sobie sprawę, że jesteś już w pewnym wieku jednak uważamy, że powinieneś ograniczyć swoje kontakty chociażby z Elisabeth Sanders. Zapamiętaj, że to dziewczyna z gorszej linii i co gorsze podejrzewamy, że ma na ciebie zły wpływ. Powinieneś zainteresować się dziewczyną, która podobnie jak ty posiada szlachetne nazwisko i jest czystej krwi twe nazwisko tego od ciebie właśnie wymaga. Pamiętaj, że to tylko i wyłącznie dla twojego dobra. Powinieneś również szczerze przeprosić Toma za swoje zachowanie w stosunku do niego. Jestem pewna, że jak z nim spokojnie porozmawiasz to znajdziecie wiele wspólnych tematów ponadto znajomość z nim przyniesie ci większe możliwości niż zadawanie się z czarodziejami gorszego sortu. Spróbuj, więc zachowywać się tak jak przystało na twoje nazwisko a nie będzie takich sytuacji jesteśmy, co do tego przekonania. Pomimo że piszę ten list sama jestem przekonana, że twój ojciec podziela moje zdanie zrób, co mówię a jestem przekonana, że jego gniew ustąpi i o wszystkim zapomni.

Twoi kochający rodzice"

 

Nie mogłem uwierzyć w to, co czytam miałem szeroko otwarte oczy czytając każde słowo parę razy. Czy moi rodzicie wymagali bym zakończył swą przyjaźń z Elisabeth na dodatek uważali, że jest gorsza ode mnie? Jak oni mogli? Ręce chwilę mi się trzęsły w końcu jednak pogniotłem list. Musiałem wszystko na spokojnie przemyśleć. Na pewno straciłem obecnie apetyt. Nerwy, które opanowały me ciało doprowadzały do tego, że cały się aż trząsłem z tego wszystkiego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa swoje podejrzenia miała już w momencie, gdy nagle do Alana podleciała sowa. No bo od kogo innego mógł dostać list? Poza tym te dzisiejsze dziwne sytuacje... najpierw jego kuzyni, potem Walburga. Stephanie i Adelia były cicho, jedna grzebała w swojej jajecznicy, druga nachylała się nad sokiem i obserwowała ich ukradkiem. Lisa nie mogła, po prostu nie mogła się powstrzymać, żeby nie przeczytać tego listu nad ramieniem swojego przyjaciela. Z każdą chwilą była coraz bardziej zła, zacisnęła zęby i upuściła swój widelec na talerz.

 

W pewnym momencie, kiedy Alan jeszcze nie skończył czytać, szarpnęła swoją torbą i wyciągnęła z niej kawałek pergaminu i pióro, które naprędce zamoczyła w atramencie.

- Stój! - warknęła na sowę, która szykowała się do odlotu. Zwierzątko wyglądało na urażone, ale rzeczywiście zostało.


 

Spoiler

 

Drodzy państwo Travers

 

Spadajcie na bambus. Nie macie zielonego pojęcia o tym, jaki jest tak naprawdę wasz syn, interesują was tylko jakieś głupie ideały. Nie zważacie nawet na to, że go krzywdzicie. Gardzę wami. Alan będzie sam decydował o sobie.

 

Bez pozdrowień,

Dziewczyna z gorszej linii

 

 

Krótko, treściwie i na temat, co z tego, że pod wpływem złości. Podała sowie byle jak zwinięty list, robiąc to nad ramieniem Alana, przy okazji mówiąc mu cicho:

- Nie przejmuj się tymi bzdurami.

Teoretycznie jej przyjaciel mógł wyrwać jej jeszcze tę kartkę z ręki, zanim weźmie ją sowa. Miała jednak nadzieję, że tego nie zrobi.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedziałem zamyślony mieszając łyżką w pustym talerzu. Nie zwracałem uwagi na nic wokół. Głód gdzieś zaginął z chwilą, gdy zaczęły męczyć mnie inne znacznie gorsze problemy. Wciąż w myślach wracałem do każdego słowa w tym liście. To, czego rodzina ode mnie oczekiwała to tak jak bym się wyrzekł się sam siebie stał się kimś zupełnie innym. Miałem zerwać słowo dane Elisabeth, że będę z nią do końca, bo tego właśnie chciała moja rodzina. Nie potrafiłem tego zrobić to dzięki niej zawsze czułem się znacznie lepiej z każdą chwilą, gdy zaczynał się rok szklony i to, że nie była czystej krwi nigdy nie miało dla mnie znaczenia.

 

Moje przemyślenia dobiegły końca z chwilą, gdy usłyszałem wrzask ze strony Elisabeth w kierunku Leonidasa, który nagle się zatrzymał. Nie byłem głupi i wiedziałem, że jeśli tak zareagowała to znaczyło, że przeczytała ten list. Nie miałem jej tego za złe w końcu dotyczyło to też niej. Jednak nagle zobaczyłem w jej dłoni list, który chciała mu dać. Czy ona chciała zrobić to, co myślałem? Powoli uniosłem dłoń w powietrze jednak zamiast ją powstrzymać położyłem ją delikatnie na jej ramieniu i słabo się do niej uśmiechnąłem.

- Spróbuje - odpowiedziałem słabym głosem w jej kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa uśmiechnęła się do przyjaciela, czując gdzieś tam jakieś zalążki poczucia winy. Chwila patrzenia na jego smutek wystarczyła jednak, by z pewnością wepchnęła sowie list. Ta huknęła na nią nieprzyjemnie i odleciała. A więc to tyle. Nic już się nie cofnie. Położyła Alanowi rękę na ramieniu, chcąc go chociaż trochę wesprzeć. Choć ani Stephanie, ani Adelia nie miały pojęcia, co było w liście to obie natychmiast się odezwały:
- Daj spokój, nie przejmuj się.

- Będzie dobrze.

 

W tym momencie przeszła za nimi Walburga, nie zaszczycając ich choćby spojrzeniem. Lisa powiodła za nią gniewnie wzrokiem, ale była zadowolona, że mają chwilę spokoju. Wróciła do swojego śniadania, ale nie miała już apetytu.

- Idziemy już powoli w stronę klasy transmutacji? - szepnęła do swojego przyjaciela. Stephanie i Adelia wciąż jadły. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie byłem pewny, czym się skończy to, co zrobiła Elisabeth, ale z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie chciałem jej zatrzymywać. Jakby coś we mnie chciało by to zrobiła. Bałem się jednak, jakie będą tego konsekwencje. Wtedy jednak ponownie poczułem dotyk swej przyjaciółki na ramieniu. Znów starała się mnie wesprzeć jak zawsze. Czasem miałem wrażenie, że tylko na nią mogę liczyć, że ona, jako jedyna zna prawdziwego mnie. Gdy spytała mnie czy idziemy do klasy tylko kiwnąłem głową w milczeniu w geście zgody. Apetyt całkiem mi przeszedł nawet nie bardzo miałem siłę by rozmawiać zbyt wiele zmartwień mi teraz chodziło po głowie. Powoli wstałem wraz z Elisabeth i zacząłem kierować się na korytarz. Niestety, gdy tylko się tam znaleźliśmy nasza droga została zagrodzona a tak właściwie moja. Sophie i Christian tym razem nie mieli zamiaru poprzestać na zwykłych wrednych uśmiechach. Elisabeth zdawali się całkiem ignorować jakby ktoś taki jak ona nie był godny by z nimi rozmawiać.

 

- Co my tu mamy? - spytała dziewczyna okrążając mnie dookoła i spoglądając na mnie wrednie.

- Ciężko powiedzieć, ale chyba wygląda jak nasz kuzyn - stwierdził chłopak stojąc kawałek dalej i uśmiechając się sie równie wrednie jak jego siostra.

- Naprawdę? - spytała z udawaną troską - Bo tak spoglądając na niego wygląda na zmartwionego bardziej niż zwykle - stwierdziła z lekkim chichotem.

- Co można powiedzieć? To zawsze był ciężki przypadek, któremu nie sposób było pomóc a teraz tylko udowadnia swym zachowaniem naszą racje - powiedział teraz chłopak lekko chichocąc. A dziewczyna lekko przejechała palcem po mym ramieniu.

- Zawsze wiedzieliśmy, że jesteś beznadziejny. Staraliśmy się ciebie naprostować, gdy byłeś mały, ale nic widać nie pomogło beznadziejny, jako dziecko i nawet, gdy dorastasz coraz gorzej z tobą - powiedziała z udawanym smutkiem. W końcu jednak nie wytrzymałem i ze wściekłości się odezwałem zaciskając zęby przy okazji.

- Dręczenie i straszenie mnie, jako dziecko nazywasz pomocą? - spytałem szczerze zirytowany, na co oboje się tylko uśmiechnęli.

- Oczywiście - odparła dziewczyna. - W końcu twoi rodzice widzieli w tobie coś niezwykłego, więc staraliśmy się im pomóc. Lepiej było cię za czasów dziecięcych wyleczyć z wszelkich słabości - stwierdziła lekko przechylając głowę, gdy nagle wtrącił się jej brat.

- I cała nasza praca poszła na marne jak widać - odparł z udawanym smutkiem. - Zawodzisz swój ród zamiast trzymać się z czarodziejami wyższego sortu szwędasz się z jakimś rudym mopem podprowadziłeś go woźnemu? - spytał lekko chichocąc. Wtedy nagle nie wytrzymałem a w mej dłoni znalazła się różdżka wymierzona prosto w nich.

- Jeszcze jedno słowo a skończycie naprawdę marnie - ci jednak się nie bali tylko dalej się uśmiechali. Ponownie odezwała się dziewczyna.

- Proszę ktoś tu nauczył się szczekać - powiedziała chichocąc i nagle podeszła pod mą różdżkę. - Śmiało zrób to przy wszystkich. Pokaż jak żałosny jesteś niszcząc całkiem nazwisko, które zostało ci dane i udowodnij tylko naszą racje. Może złamią wtedy twą różdżkę i przestaniesz przynosić wstyd rodzinie - czułem jak gniew się we mnie coraz bardziej potęguje bardzo pragnąłem zmyć im te wredne uśmiechy z twarzy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten rok był niebywale dziwny. Minęły dopiero dwa dni, a Lisa czuła znużenie godne grudnia lub stycznia. Jeśli miała jakiekolwiek nadzieję na chwilę spokoju to po raz pierwszy zawiodła się w Pokoju Wspólnym, po tej całej sytuacji z Walburgą. Ale ten dzień miał dla niej najwyraźniej jeszcze wiele innych niespodzianek. Jak tylko zobaczyła tych okropnych kuzynów Alana już miała złe przeczucia, podszyte gniewem, który wciąż odczuwała na myśl o tamtym liście. Naprawdę, nie miała pojęcia jak udało jej się wytrzymać tak długo jedynie zaciskając ręce i obserwując tą arogancką dwójkę ze zmarszczonymi brwiami. Nie miała pojęcia.

 

Miała naprawdę dość. Jej cierpliwość właśnie się skończyła i nie było to spowodowane ani żadnym atakiem na nią, czy upokorzeniem jej. To dziwne, ale to nawet nie była wina Riddle'a. Palącą wściekłość wyzwoliła w niej ta obrzydliwa dwójka, która odważyła się tak osaczyć jej przyjaciela, obrażać go i jeszcze spróbować sprowokować. Cóż, udało im się z tym ostatnim, tylko pomylili osoby. Nawet nie przejmowała się różdżką, ani tym, że znajdowali się właśnie w Sali Wejściowej.

- JESTEŚCIE ŻAŁOŚNI! - akurat to, ze wszystkich obelg, wyrwało się z jej ust.

 

Nie myślała o tym, że to pewnie skończy się dla niej miesięcznym szlabanem, nie myślała o tym, że to przecież tak głupie. W zasadzie to o niczym nie myślała, kiedy rzuciła się w stronę Sophie i szarpnęła ręce w stronę jej włosów, ciągnąc je z taką siłą, że w jej dłoniach zostało parę pokaźnych pukli. Chwilę potem trzymała ją już z przodu za szatę.

- CO ON WAM TAKIEGO ZROBIŁ? CZY TO ZAZDROŚĆ? ZAZDROŚCICIE MU TEGO WSZYSTKIEGO, CZEGO WY NIGDY NIE BĘDZIECIE MIEĆ? JESTEŚCIE SNOBISTYCZNYMI IDIOTAMI, KTÓRZY NIC NIGDY W ŻYCIU NIE OSIĄGNĄ! WYDAJE SIĘ WAM, ŻE JESTEŚCIE TACY WSPANIALI, TAK? - odetchnęła. - Jesteście niczym. Alan za to ma coś, po co wy jesteście zbyt tchórzliwi by sięgnąć. Wolność - splunęła dziewczynie w twarz i ją puściła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie obchodziło mnie, co mnie czeka miałem zamiar raz na zawsze zetrzeć uśmiechy z twarzy Sophie i Christiana. Mogli mi za to złamać mi różdżkę jednak nie pozwolę by ta dwójka obrażała Elisabeth. Nie zdążyłem jednak nic zrobić, bo gdy chciałem się już zamachnąć różdżką usłyszałem krzyk wściekłości Elisabeth skierowany w moją rodzinę. Zatkało mnie zupełnie to wszystko nawet oni w końcu zwrócili na nią uwagę. To, co stało się dalej działo się tak szybko nie miałem pojęcia, kiedy właściwie się to zaczęło, bo nagle widziałem już tylko Elisabeth trzymającą Sophie za włosy ta wrzeszczała jak poparzona, że ma ją natychmiast puścić. Christian jak ja był równie sparaliżowany jakby nie wiedział, co ma zrobić. W końcu jednak Elisabeth puściła Sophie i zabrała od niej nie małą pamiątkę na koniec jeszcze na nią krzycząc i plując w jej kierunku.

 

Miałem szeroko otwarte oczy ze zdziwienia. Nigdy, ale to nigdy nie widziałem by Elisabeth dostała aż takiej furii. Jednak o ile Christian był skołowany całą sytuacją o tyle na twarzy Sophie pojawiła się czysta wściekłość jakby chciała samym wzrokiem rozszarpać moją przyjaciółkę. Widząc w dłoniach dziewczyny strzępki swych włosów jeszcze bardziej zaczynała się gotować. Jej uroda została oszpecona przez tego przeklętego rudzielca. Nagle jednak w końcu ruszył się Christian i zaczął ścierać z twarzy siostry ślinę ta jednak nadal nie reagowała tylko patrzyła na Elisabeth. Odezwała się dopiero po słowach Christiana.

 

- Rany Sophie nic ci nie jest? - spytał przecierając jej twarz. Chyba w tym momencie nie mógł zadać głupszego pytania, bo teraz skierował jej gniew na siebie.

- A jak myślisz idioto?! - ryknęła wściekle i nagle spojrzała na Elisabeth. - Jak śmiałaś mnie dotknąć ty kundlu?! Kto ci pozwolił się do mnie odzywać i napadać na mnie?! Chyba nikt jeszcze ci nie uświadomił gdzie jest miejsce takich mieszańców jak ty! - Wrzasnęła wściekle i nagle wyciągnęła różdżkę. Jednak ja stanąłem na drodze Sophie samemu kierując swą różdżkę w nią, na co ta zmarszczyła bardziej brwi i wściekle spojrzała na Christiana, który jakby oprzytomniał i wyjął swoja różdżkę. Nagle ponownie się odezwała. - Jakie to słodkie. Chcesz ją chronić przed nami?! - ponownie wrzasnęła wściekle. - Może i tobie czas przypomnieć gdzie twoje miejsce! Jesteś śmieciem zawsze nim byłeś! Mogłabym powiedzieć, że takim samym śmieciem jak i ona jednak prawda jest gorsza! - powiedziała dalej wściekle zaciskając zęby. - W przeciwieństwie do ciebie ona się nim urodziła a ty zdradziłeś własną krew i rodzinę dla kogoś takiego jak żałosnym trzeba być?! Nieważne ułatwię zadanie wujostwu i sama ci dam lekcje wychowania - powiedziała przez zęby a potem odezwała się w kierunku Elisabeth ponownie wściekle. - Gdy już uporamy się z nim zajmiemy się tobą nie myśl, że zapomniałam, co mi zrobiłaś! - rzuciła niemal czerwona ze złości. - A on będzie to wszystko podziwiał nie mogąc nic zrobić! - ryknęła by zaraz przygotować odpowiednie zaklęcia wraz z bratem. Sam nic nie odpowiedziałem na to, co wszystko, co usłyszałem tylko spojrzałem kątem oka na Elisabeth, ale nie zszedłem z drogi szykując zaklęcie obronne.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa nie zdążyła nawet zareagować, kiedy Alan ją osłonił. Wszystko działo się tak szybko. Znów chciała się odezwać, ale w tym momencie zaklęcie uderzyło w ręce Sophie, Christiana i Alana wytrącając im różdżki z ręki, ale nie robiąc żadnej krzywdy. Przez chwilę panowała cisza, a potem Lisa spojrzała szybko w stronę drzwi. Tom Riddle. Naprawdę? Naprawdę?
- Proszę, proszę.

 

Wyglądał na zirytowanego, ale już parę sekund później był jedynie porządnym prefektem karcącym źle zachowujących się uczniów. Miał jednak taką moc i tak intensywne spojrzenie, że kiedy dodać jeszcze jego przystojny wygląd, dziewczynom często miękły na jego widok kolana. Lisie się to jednak nigdy nie zdarzyło. Za Riddlem stali Lestrange, Malfoy i Mulciber, niektórzy mieli drobne uśmieszki na twarzach.

- Wydawało mi się, że to po prostu kolejna bójka Gryfonów, ale najwyraźniej niektórzy po prostu przyjmują ich zwyczaje - powiedział ze spokojem, jednak w tak cięty sposób, że ewidentnie miało to posłużyć uderzeniu Traversów w jeden z najgorszych sposobów. Jeśli jednak Alan i Lisa poczuli jakiekolwiek zalążki ulgi, że się tu pojawił i to przerwał, to wkrótce zostały one przez niego brutalnie zdeptane. - Panna Sanders zdążyła już udowodnić, że nie ma nad sobą żadnej samokontroli - Lisa znów trzęsła się od nadmiaru emocji. - Ale nie spodziewałbym się takiego zachowania po Traversach - lekko wykrzywił usta z niesmakiem, a potem przeszedł do konkretów. - Panno Sanders, nowy dzień i nowy atak na koleżankę? Skończy się to pewnie drugim szlabanem. Sophie, Christianie - odwrócił od nich ostentacyjnie wzrok. - Zachowujcie się następnym razem jak przystało na uczniów Slytherinu.

 

Tom Riddle przez cały czas mówił ze spokojem i z dużą dozą obojętności, przysłoniętej jednak sprytnie przez sztuczną naganę w głosie. Spojrzał w tej chwili prosto na Lisę i na jej dłonie w których wciąż tkwiły ciemne włosy. 

- Profesor Slughorn już skończył śniadanie. Myślę, że udamy się prosto do niego - przywołał ją do siebie gestem, ale Lisa jedynie cofnęła się o krok.

- Oni też powinni dostać szlaban - syknęła, wskazując na Traversów.

- Nie zaatakowali was, a obelgi były uzasadnione, choć zdecydowanie niegodne - zaznaczył wymownie, a potem znów spojrzał na włosy w jej dłoniach - Chodźmy. Profesor zdecyduje co z tobą zrobić, ja jedynie wypełniam swoje obowiązki - powiedział miłym głosem, który wcale jej jednak nie pocieszył.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdziwiłem się, gdy nagle z mych dłoni wyleciała moja różdżka nie wiedziałem jak do tego doszło jednak w tym samym momencie spostrzegłem również zdziwienie na twarzach Sophie i Christiana wtedy nagle też usłyszałem głos, który w ostatnim czasie nie kojarzył mi się dobrze. To był znowu Tom Riddle kątem oka spojrzałem na swoje kuzynostwo i byłem w nie małym szoku. Gdy tylko go zobaczyli opuścili głowy we wstydzie nawet nie próbowali nic powiedzieć. To nie było do nich podobnie. Wyglądało to tak jakby darzyli go szacunkiem, lecz nie tylko miałem wrażenie jakby się go bali. Nigdy ich takich nie widziałem jakby to zupełnie nie oni. Gniew Sophie zupełnie zniknął. Czy oni wiedzieli coś, czego nie wiedziałem?

 

 

- Przepraszamy to się więcej nie powtórzy - powiedzieli jednocześnie ze wstydem w głosie i powoli zaczęli schylać się po różdżki jednak w pewnym momencie Sophie spojrzała na mnie i Elisabeth i się do nas uśmiechnęła niezauważalnie tak jak tym uśmiechem chciała nam przekazać, że rachunki w tym momencie zostały wyrównane. Nie bardzo mi się to podobało. Miałem wrażenie, że oni wiedzą coś, czego my jeszcze o Tomie nie wiemy i wkrótce się tego dowiemy w najbardziej okrutny sposób. Powoli schyliłem się bez słowa by unieść swą podnieść swą różdżkę a gdy już wstałem nagle się odezwałem.

 

 

- Pozwolisz, że się wtrącę Tom - powiedziałem spokojnie w jego kierunku chowając różdżkę. - Chciałem zauważyć, że ja również zasługuje na szlaban - powiedziałem lekko mrużąc oczy. - Ja sam również tu zawiniłem i byłem sporym prowokatorem całej bójki, więc szlaban należy się najbardziej mi a jeśli już karzesz Elisabeth to powinieneś w takim samym stopniu ukarać i mnie. Chyba, że chcesz, jako prefekt pokazać, że kogoś tu faworyzujesz a innych traktujesz gorzej to raczej by o tobie źle świadczyło - powiedziałem spokojnie. Prawdą było, że to ja wyjąłem pierwszy różdżkę a nie miałem zamiaru by coś stało się Elisabeth zwłaszcza po tym dziwnym uśmiechu Sophie. Miałem przeczucie, że Tom może jej coś zrobić, dlatego chciałem wspólny szlaban. Ponownie tylko jej się uczepił a prawdziwych winowajców puszcza wolno. Jeśli chodziło o to, co mi grozi niewiele mnie to już interesowała. Sophie i Christian zatrzymali się spoglądając na to z odległości, ale z tego, co można było zauważyć po ich minach chyba odpowiadałoby im gdybym i ja dostał ten szlaban.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę panowała cisza, po której Tom uśmiechnął się lekko, w niezbyt przyjemnym sposób, choć nikt oprócz nich tego nie zauważył. Gdy przemówił jego głos był spokojny, wręcz podszyty prefektowskim zadowoleniem z dbania o zasady.

- To niesamowicie honorowe z pana strony, panie Travers - zaczął cicho. - Jedyne co udało mi się zauważyć to pannę Sanders napadającą, po raz drugi w tym tygodniu, na inną uczennicę. Jeśli zdecydował się pan przyznać, to bardzo dobrze o panu świadczy. Do profesora udamy się we trójkę - jego uśmiech zrobił się jakby ostrzejszy. - Nie musi pan jednak insynuować mojej stronniczości. Jako prefekt nigdy bym się do tego nie posunął - zakończył jedwabiście i razem skierowali się w stronę schodów do lochów. Lestrange'owi, Malfoy'owi i Mulciberowi kazał zostać.

 

Lisa szła pierwsza i cały czas trzęsła się lekko ze złości, co chyba nie będzie o niej dobrze świadczyć. Spróbowała się uspokoić. Przez całą drogę przez dość ciemne korytarze Alan mógł zauważyć, że wzrok Riddle'a jest bez przerwy utkwiony w Lisie z pewnym rodzajem... głodu? To było przerażające. W pewnym momencie ruda dziewczyna gwałtownie się zatrzymała i przyłożyła rękę do kostek wyglądając na dość zdenerwowaną. 

- Jakiś problem, panno Sanders? - zapytał prefekt leniwie.

Lisa pokręciła jedynie energicznie głową i ruszyli dalej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo że nie powinienem się cieszyć z tego, że zostałem ukarany to jednak mi ulżyło. Niewiele obecnie rzeczy mnie obchodziło takich jak choćby przez lata budowana reputacja. Po tym jak pozwoliłem wysłać list Elisabeth i po jej ataku na Sophie i Christiana nie miałem już odwrotu. Sam na to wszystko pozwoliłem a nawet chciałem jej pomóc się nimi zająć. Niczego też nie żałowałem. Teraz obecnie liczyło się dla mnie tylko dobro Elisabeth a z pewnością nie będzie dla niej dobrze, gdy zostanie sam na sam z Tomem. Nic nie powiedziałem na jego słowa tylko kiwnąłem nieznacznie głową idąc za nim.

 

Gdy tak się poruszaliśmy w pewnym momencie zauważyłem wzrok Toma wbity w Elisabeth. Nie bardzo mi się to podobało. Choćby, dlatego że to spojrzenie nie dość, że było niepokojące to one było zupełnie nienormalne. Dlaczego tak ją dręczył, o co mu chodziło? Czy on naprawdę miał jakieś skłonności psychopatyczne? Nagle jedna zwróciłem swój wzrok na Elisabeth, gdy ta nagle się zatrzymała. Byłem pewny, że coś ją nękało tylko nie chciała tego powiedzieć Tomowi. Na chwilę jeszcze ją dogoniłem kładąc dłoń na jej ramieniu delikatnie się do niej uśmiechając chcą jej w ten sposób dodać otuchy zaraz ją jednak puściłem byśmy mogli iść dalej.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lisa również obdarzyła Alana uśmiechem, choć o wiele bardziej napiętym. Czy jej się tylko zdawało, czy naprawdę poczuła przed chwilą jak coś owija się wokół jej kostek? Musiało jej się zdawać, przecież to niemożliwe. Alan tu jest i w ogóle... Pokręciła głową. Dojście do gabinetu profesora Slughorna nie zajęło im wiele czasu. Riddle zapukał uprzejmie, a kiedy usłyszał odpowiedź otworzył drzwi i wskazał im ręką, by weszli pierwsi.

 

Profesor siedział akurat za swoim biurkiem i pogryzał coś, co musiało być jego słodką po-śniadaniową przekąską. Kandyzowane ananasy? Najpewniej. Kiedy znaleźli się w gabinecie wytarł szybko palce w materiałową chusteczkę i obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem, które wydawało się złagodnieć, gdy Tom chwilę potem również wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

- Co się stało? - zapytał, podnosząc się z fotela.

- Panie profesorze - zaczął pokornie Riddle, zanim Alan i Lisa zdołali wypowiedzieć chociaż słowo. - Panna Sanders i pan Travers zostali złapani na prowokowaniu do bójki. Co więcej, panna Sanders zdążyła już ją zacząć, rzuciła się na pannę Sophie Travers i szarpała ją za włosy - mówił to wszystko dość smutnym tonem i z lekko spuszczoną głową, jakby jego samego bolało takie zachowanie kolegów. Na profesora Slughorna to w każdym razie działało.

 

Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Lisę i Alana i powiedział:

- Panno Sanders, panie Travers? Czy to prawda? - wyglądał nie tyle na złego, co na zawiedzionego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Całą drogę do gabinetu przeszedłem w milczeniu rozmyślając nad całą sytuacja, która tutaj zaszła. Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji jak ta teraz. Nigdy do tej pory nie wpadałem w kłopoty i nie miałem szlabanu a teraz sam doprowadziłem z własnej woli do tego bym go miał z powodu mojego zamartwiania się o moją przyjaciółkę. Nie żałowałem tego jednak z każdą chwilą, gdy zbliżaliśmy się coraz bardziej do gabinetu profesora czułem dziwne nieznane mi uczucie, którego nie potrafiłem nazwać. To był chyba najgorszy nasz rok, w Hogwarcie a dopiero się zaczął. Zupełnie jakby ktoś rzucił na nas jakąś klątwę i cieszył się z każdej naszej wpadki a minęło zaledwie kilka dni, od kiedy zaczęliśmy, co jeszcze nas czeka?

 

Gdy tylko wkroczyliśmy do gabinetu i zobaczyłem profesora poczułem się jeszcze bardziej głupio. Zawsze go lubiłem i szanowałem i nigdy raczej nie miał ze mną problemów a tutaj takie rozczarowanie. Przechyliłem delikatnie wzrok na Toma, gdy ten zaczął mówić a z każdym jego słowem tylko zaciskałem bardziej pięść z powodu nerwów. Oczywiście mogłem się tego spodziewać. Nic nie powiedział o Tym, że Sophie i Christian sami do tego doprowadzili. Chciał wszystko zwalić na Elisabeth od początku. Zapewne się nie spodziewał, że wezmę też winę na siebie i również tu będę. Nie było sensu mówić nic o moich kuzynach znając Toma i tak wszystko wyszłoby tak, że oni zostaliby bez winy a my wypadlibyśmy, jako kłamcy. Mogłem zrobić tylko jedno.

 

- Zgadza się panie profesorze - powiedziałem wbijając wzrok w ziemie we wstydzie. - Jednak nie do końca tak było. Prawdą było, że głównym odpowiedzialnym całego zajścia jestem tylko i wyłącznie ja - powiedziałem by nagle skierować na chwilę swój wzrok na Elisabeth. Jak bym chciał jej w ten sposób przekazać by się nie martwiła i znów skupiłem swój wzrok na profesorze. - Od dłuższego czasu miałem spięcia z Sophie i Christianem już od czasu wakacji coraz bardziej to we mnie siedziało. Gdy teraz ich zobaczyłem na korytarzu czara goryczy się przelała i sprowokowałem ich do awantury. Elisabeth jednak znalazła się tam nieświadomie, gdy się pojawiła awantura już trwała. Próbowała nas rozdzielić jednak w wyniku całej naszej szarpaniny przypadkowo chwyciła włosy mojej kuzynki a gdy ta szybko odskoczyła siłą rzeczy straciła trochę włosów. Jeśli ktoś tu, więc zasługuje na jakąś karę to tylko ja. Elisabeth powinna dostać tylko upomnienie - powiedziałem twardo. Elisabeth miała już jeden szlaban. Nie chciałem by dostała kolejny a miałem wrażenie, że Tom robił wszystko by dostawała ich coraz więcej. Miałem, więc nadzieje, że uratuję ją przed tym, gdy wezmę znaczną część winy na siebie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...