Jump to content

[Zabawa] Moja góra!


panzerkampfwagen
 Share

Recommended Posts

Otorzyłem szeroko usta i głośno ziewnąłem. Może to i lepiej, że mnie znokautował. Strszani chcia... - Kolejne ziewnięcie. Wyczarowałem sobie kubek z mocną kawą, która postawiła mnie na nogi. W międzyczasie właściciel góry zdążył zmienić się dwukrotnie. Tak mi się nie chce... I znów ona na dodatek. Trzymając spory porcelanowy podszedłem do białego muru.

-Witam!. To znów ja. Przyznaję jest Pani dośc kłopotliwa jednak kobiet wciąż niezamierzam toczyć z Panią walki. Ponadto pani stan nie jest najlepszy. Zatem...

 

Niebo ponownie zrobiło się czerwone. Poczułaś jak wszelkie dolegliwości jak złamanie, skaleczenia i inne zostają uleczone, a kolory wracają do normy. No miło, że mnie uleczyłeś, ale nie zrezygnuje z tej góry. Jest moja i... - Cichy szmer przerwał rozmyślania. Spojrzałaś w górę, i zobaczyłaś czarną chmurę schodzącą w dół skonstruowanej przez ciebie twierdzy. Jednak szybko okazało się, że nie jest to gaz czy chmura, lecz pająki. Głęboko zakorzeniony strach dał o sobie znać. Gardłowy krzyk rozpaczy wydobył się z twojej krtani. Stawonogi wiły się wszędzie i unikanie ich stawało się bezcelowe. W akcie rozpaczy zakryłaś oczy, a gdy znów spojrzałaś wszystkie robaki zniknęły. Lecz coś było nie w porządku. Ściany zaczęły się zbliżać zmniejszając przestrzeń. Zaczęłaś czuć, że nie masz czym oddychać... Był to pierwszy obiaw klaustrofobii. Rozległ się kolejny krzyk i cichy płacz z twojej strony. Gdy przetarłaś oczy ścian były na swoich miejscach. Przetarłaś ponownie łzy, które zostały na twoich dłoniach. Lecz czułaś, że cieczy jest zbyt wiele. Ziścił się twój najgorszy koszmar. Z wielu drobnych ran, powstałych wskutek ugryzień pająków zaczeła cieknąć krew. Niezbyt obficie, lecz jedna kroopla, która spadła na trawę wsytarczyła, by podłoga zmieniła się w szkarłtny płyn, w którym widziałaś własne odbicie. Ostatnim strachem byla hemofobia.

 

Stałem na zewnatrz muru obserwując jak pęka i sypie się na ziemię. Gdy ostatnia cegłówka runęła zobaczyłem Nocturnal klęczącą, z rękami na głowie. Chyba przesadziłem... Podszedłem i chciałem pomóc Ci wstać, lecz uciekłaś metr w tył patrząc na mnie zamglonymi oczami pełnymi strachu. No teraz wiem, że przesadziłem,,, - Przykucnąłem obok, a kubek po wypitej kawie znknał. Zmachałem kilka razy przed twoją twarzą, by zwrócić na siebie uwagę.

-Hej! Już w porządku. Nigdy nie miałaś i nie będziesz mieć tych fobii. To była tylko iluzja. Ale strach był prawdziwy. Dość wrażeń jak na tą chwilę, co? - Nie zauważyłaś, gdy zielony palec dotknął twojego czoła. Głupio było mi wiązać śpiącą osobę, więc po prostu zniosłem Cię na dół i położyłem na ławce. Wrócił na górę z kolejnym kubkiem kawy ciesząc się, że to MOJA GÓRA!

Edited by Parabellum Edge
Link to comment
Share on other sites

Trwało to jednak tylko chwilę. Zawartość kubka spojrzała na Ciebie krytycznie.

- Co robiłeś ze swoim życiem? Siedzisz tutaj, na górze i zad tylko płaszczysz. Co z ciebie za człowiek? Ja w twoim wieku miałem już rodzinę, stołek prezydenta, własny samolot, willę z basenem, niewolników, służbę i pełno mamony! A Ty co? Byś chociaż tę górę jakoś wykorzystał, a nie. Zero przedsiębiorczości, zupełne zero. - Kawa podniosła się i oparła swoje pazurzaste łapy o krawędź kubka, a potem usiadła na niej. Chwyciła łapkami Twoją twarz.Westchnęła.

- Słuchaj, ja naprawdę nie chcę cię zdołować. Chodzi mi o to, że - rozumiesz - są inne metody. Nie trzeba rowiązywać  tego w taki sposób. Po prostu staram się zmobilizować cię do zrobienia czegoś konstruktywnego, na przykład... SPÓJRZ W MOJE OCZY! - krzyknęła piskliwym głosem.

Kawa nie była już kawą, a nauczycielem z kawałkiem patyka w dłoni. Podstarzałym, łysiejącym mężczyzną  w grubych jak dna butelek okularach i krawatem w roli pętli wisielczej na szyi. jego oczy jarzyły się niepokojącym, zielonkawym światłem.

- Wiersze mu się zachciało pisać, co, panie Edge? Takiżeś mądry, tak? Sądzisz że wszystko wiesz o geografii? Noo, to zaraz zobaczymy! Pozwól, że odważę się sprawdzić Twoją wiedzę! - Warknął, a w jego dłoni zmaterializował się młotek. - Czy wiesz, w jakim państwie go wykonano? Nie? To pora żebyś się tam wybrał, bo na nic lepszego nie zasługujesz! - Sadystyczny belfer wyparował, podobnie jak ławka i cała klasa.

Pojawiłeś się na sali sądowej. Dziwny stwór o szarej skórze i długich kończynach zaczął śpiewać. Zabrzmiała melodia.

- Good morning worm your honour! The crown will plainly show - yhe prisoner who now stands before you was caught red handed showing feelings, showing feelings of an almost human nature.This will not do!

Wokół Ciebie zaczęła pojawiać się biała ściana. Wyginała się i rosła, stopniowo zasłaniając widok na wszystko inne. Wreszcie ułożyła się na planie idelanego okręgu, zamykając Cię w środku.

Stwór, który przedstawił oskarżenie urósł i wgapiał się w Ciebie z dziury na górze.

Mimowolnie zacząłeś przypominać sobie najbardziej przerażające momenty ze swojego życia.

- Since, my friend, you have revealed your deepest fear. I sentence you to be exposed before your peers.Tear down the wall! - wrzasnął potwór. Ostatnie zdanie echem odbiło się po ceglanej pułapce, wywołując niesamowity ból głowy. Zacząłeś krzyczeć.

Tear down the wall! Tear down the wall! - rozbirzmiewały głosy.

Ściana otaczająca Cię pękła z hukiem. Gruz i pył posypały się na Ciebie, przygważdżając do ziemi.

A wszystko to działo się  w Twojej głowie i właśnie leżałeś na szczycie w pozycji embrionalnej, krzycząc przez sen, bo tylko tym było to wszystko, a ja siedziałam obok, badając wpływ rocka progresywnego na umysł ludzki.

Zniosłam Cię ze szczytu na podnóże gór. Śpij słodko, podczas gdy ja zajmę miejsce na swojej górze.

Edited by Nocturnal Van Dort
Link to comment
Share on other sites

Zabawne... Nawet nie zauważyła, że to kopia... Czyli nikt tu się nie szkolił pod kątem wychwytywania energii... Lepiej dla mnie.

Nagle dobiegło cię klaskanie... Ze szczytu góry. Stałem tam bacznie przyglądając się twoim poczynaniom.

-Przyznaję jestem pod wrażeniem. Nie doceniłem Cię. Choć brakuje siły to posiadasz największy potencjał z nich wszystkich. Magia oparta na muzyce jest niezwykle potężna i zastanaiam się kto ją mógł zostawić w tak lekkomyślnych rękach.

-Będzisz tak gadał czy zejdziesz?! - Krzyknęłaś poirytowana i zanuciłaś: Hello me! Meet the real me! Wokół pojawiło się mnóstwo twoich kopii - około setki. Rozejrzałem się dokładnie kalkulując sytuację i odpowiedziełem:

-No dobrze. Zobaczmy co jeszcze umiesz: I hear the darkness without sound. I am The Man Without Fear. - Zdałem się więc na słuch zamykając oczy, a ty kontynuowałaś: In The mouth of madness, down in the darkness. - Klony zaczęły atakować jeden po drugim. Leniwość tej formy dała mi się we znaki już po 18-stej kopii, więc postanowiłem się wspomóc: Betrayal running through my veins! -  Przez zwrócenie przeciw sobie podróbek udało się je zredukować do połowy. Postanowiłaś dalej walczyć nie oszczędzając mnie: We dance like marionettes, swaying to the Symphony... Of Destruction! Klony stały się dwókrotnie szybsze i silniejsze, a ponadto dołożyłaś coś jeszcze: For the love of the game!

 

Cholera... Jeśli zacznie puszczać wiązanki to po mnie. Trzeba to rozegrać najszybciej jak się da. Wyskoczyłem z tłumu krzycząc: I am Fireproof! Gdy osiągnąłem maksymalną wysokość postanowiłem skończyć: In the hands of death. Burn baby burn! Ziemia zaczęła się trząść i pękać. Z powstałych szczelin buchnęły ogromne szkarłatne płomienie, które spopieliły pozostłe kopie oraz wypaliły spory kawał trawy pozostawiając wyschniętą glebę. Po wylądowaniu okazało się, że mój przeciwnik nawet się nie zmęczył zbytnio. Na tym polu jej nie dorównam. Zatem czas pójść o krok dalej... Stanąłem spokojnie i... zdjąłem kaptur.

-Wrota numer jeden. "Gdy smok śpi!" - Nagle ziemia podemną zaczęła pękać od występującej wokół energii. Zacząłem iść w twoją stronę.

-Nie fatyguj się. Skończę szybko: Somewhere, between the sacred silence and sleep. Disorder! - Świat zacżał wirować, zmieniać barwy zupełnie jak w kalejdoskopie. Tym razem szybko przejrzałem iluzję i postanowłem uprzedzić wszystkie twoje poczynania i wyszeptałem: The future is black. Iluzja zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Stałem na swoim miejscu patrząc na Ciebie.

-To jak sobie poradzisz z TYM! The King left none living! None able to tell! - Wykrzyczałaś w powietrze. Nad twoją głową Pojawił się ogromny kościsty upiór w koronie, lecz zamknęłąś oczy i nie przestawałaś nucić: The King took their heads and he sent them to hell. Their screams, they go loud in the place of their death. Ripped open they die with their final breath. Przygotowałaś się do wypowiedzenia ostatniej kończącej zwrotki: They hailed the King. - Otworzyłaś oczy i ku twemu przerażeniu identyczny kościej widniał nedemną. The King of Kings. - Ukończyłaś pośpiesznie. Widma Zmierzyły się wzrokiem, wykonały lustrzane uderzenia względem siebie i zniknęły. Na myśl przyszło Ci jedno słowo: Niemożliwe! Spróbowałaś kilka słabszych ataków i wtedy usłyszałaś. Wypowiadałem słowa równocześnie z tobą. Takt w takt, rym w rym.

 

-Teraz przejdźmy dalej. - Powiedziałem. Zauważylaś nagle, ze stoisz w snopie światła pośród całkowitej ciemności. Nie miałaś czasu zastanowić się kiedy wypowiedziałem tekst i postanowiłaś rozproszyć otaczającą cię czerń. You fooled all the people with magic. Yeah, you waited on satan's call... Niestety to nie zadziałało. Zauważyłaś pod sobą niewielką kartkę, którą podniosłaś i rozwinęłaś. Jej treść brzmiała: Zła wiadomość: Witaj w siódmym wymiarze. Każdy kto się w nim znajdzie widzi i odczuwa co innego, gdyż jest budowany przeciw tej osobie. W twoim przypadku (czego pewnie jeszcze nie zauważyłaś) nie jest możliwe wykonanie jakiegokolwiek dźwięku z powodu nie powstawania fal dźwiękowych. Dobra wiadomość: wciąż można stąd wyjść, choć nie jest to najłatwiejsze.

Chciałaś krzyczeć z furii, lecz głos zabrzemiewał głuchym echem jedynie w twojej głowie. Do szewskiej pasji doprowadziła cię druga strona kartki na której były dwa słowa:

MOJA GÓRA!

Edited by Parabellum Edge
Link to comment
Share on other sites

Ja nie dam rady? No, dobra. Ostatecznie, w tej sytuacji mogę się nawet zgodzić.

Tak więc w tym pustym niegrajdołku nie działał dźwięk? Nieprawda to. Dźwięk potrafił zadziałać wszędzie, tylko należało odpowiednio go do tego przygotować.

Usiadłam, a w mojej dłoni zmaterializował się kawałek plastiku. Kostka do gry na gitarze.

W następnej chwili ciemności rozproszyły się, a w łunie światła pojawiło się dwóch panów.

Zabrzmiał dźwięk gitary. Oto w siódmym wymiarze po raz pierwszy pojawił się dźwięk. Logika jest przereklamowana.

I do not need(he did not need) A microphone (a microphone) My voice is ... (...) POWERFUL! Ooooooooh yeah!

Wręczyłam jednemu z nich kostkę którą trzymałam. Rozbłysła zielonym światłem.

Now take a look, (take a look) Tell me what do you see? (what do you see?) We've got the Pick... of Destiny!

Ciągłość czasoprzestrzeni w siódmym wymiarze uległa uszkodzeniu, które pozwoliło mi wydostać się na zewnątrz. Nikt nie mówił, że nie wolno skorzystać z drobnej pomocy.

Znalazłam się znowu u podnóża góry.

An unforeseen future nestled somewhere in time, unsuspecting victims no warning, no signs. Judgement Day. The second coming arrives. Before you see the light you must die! - ruszyłam w górę.

Zauważyłeś mnie już wcześniej, kiedy wspinałam się na wzniesienie. We attack, attack, attack your fetal servitude! - zabrzmiał Twój głos, a kamienie wokół mnie wzniosły się i ruszyły, żeby zniweczyć moje plany.

Out of my way I'm coming through, roll the dice don't think twice and we crush, Crush'em! - Kamienie rozsypały się w piasek i opadły z powrotem na swoje miejsce.

Uśmiechnąłeś się złośliwie. Kamienie to był tylko wstęp, zaledwie rozgrzewka.

The haunting never fades, laughter's gone away I know t's too late, when you've lost your soul. The fires all but gone, my world is darker now than the blackest crow! -  Nad szczytem pojawił się wielki ptak, którego struktura przypominała gęsty, idealnie czarny dym. Wrona zaatakowała. Błysęły szpony.

I have waited for you to come. I've been here all alone. Now that you've arrived, please stay a while. And I promise, I won't keep you long. I'll keep you forever! Dance with the dead in my dreams, listen to their hallowed screams! The dead have taken my soul temptation's lost all control! - Z ziemi uniosła się para, a potem rozdzieliła się i zaczęła formować w ludzkie, nieco zdeformowane postacie. Kilka widm chwyciło wronę i wcisnęło ją w ziemię. Reszta duchów powlokła się na szczyt i stanęła naprzeciwko Ciebie. Postacie spojrzały po sobie, zdezorientowane.

- Bo my, ten... Chcieliśmy pana nakłonić do opuszczenia tego miejsca, i...

- Memories can't ignore anguish of before, satisfy the scorn. Rise ghosts of war! - zanuciłam. Duchy wyprostowały się, a na ich ciałach wyrosły kolczaste pancerze. Rysy wyostrzyły się i spojrzały na Ciebie z mordem w oczach. Rzuciły się, ignorując całkowicie niewielką powierzchnię szczytu. Razem z nimi spadłeś w przepaść, na jej dnie otwarła się ziejąca siarką i płomieniami dziura. Wystarczyło dopełnić formalności.

- You're not going to wake up today. They've pulled your plug the picture fades, and as your body decays, mold begins to fill your grave. The smell of death permeates, the silk within your coffin lays - Go to hell!

Link to comment
Share on other sites

Doszedłem do siebie w niecodziennej pozie. Podwinięte nogi, rozrzucone ramiona, krew cieknąca cieniutką strużką z głowy... Wzrok błądził po szarym niebie i czarnych skałach. Po Tej Górze, która zabrała już tyle istnień. Toczyły o nią walki jakieś przemożne, nieubłagane siły, gdzie tam cisnąć się z kułakami albo spluwą. No, jednak czułem się w obowiązku spróbować jeszcze raz. Wstałem z jękiem, otarłem krew z potylicy. Bolało, i to bardzo, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Chyba uderzenie uszkodziło mój ośrodek słowiańskiej magii. Zdany byłem w tej bitwie tytanów jedynie na swoją siłę, broń i przemyślność. Mało tego, niepokojąco mało.

 

Podniosłem z ziemi papachę, otrzepałem ją i nasadziłem na głowę. Mimowolny syk wydarł się spomiędzy zaciśniętych warg. Z trzaskiem nastawiłem żuchwę Potrzebowałem medyka. Odszedłem na moment od wzniesienia, słuchając muzyki zeń dochodzącej. Nie docierały do mnie zmiany właściciela, bowiem łatałem sfatygowaną czaszkę i poprawiałem nieco wydolność organizmu. Dobrze, och jak dobrze, że miałem tych kumpli zza Buga. Oczyszczająca siła 99 procentowego bimbru rozlewała się po moich żyłach, niwelując ból, podczas gdy Iwan czy inny Wasyl szył mi hołowę dratwą. Po zabiegach, posiłku i dobrych słowach czułem się dużo lepiej, posiadłem motywację.

 

Wracałem spokojnym krokiem, w odnowionym ubranku, z nieodzownym Mosinem (bagnet w zestawie) przewieszonym przez ramię. Szedłem prosto, mój organizm przekonwertował alkohol na czystą vis vitalis, tak więc nawet zdobyłem się na raźne pogwizdywanie. Wpadłem w sam raz, aby ujrzeć jak Edge ląduje w dziurze wypchanej siarką. Pomachałem mu, nagle posmutniawszy. Ciekawe, kto też był aktualnie panem tej kupy skał, z kim przyjdzie mi się zmierzyć. Tym razem byłem przygotowany na magię i sztuczki. Karabin na powleczone srebrem kule rozwali każde diabelstwo.

 

Wspinałem się powoli i z należytą ostrożnością, ale nie skradałem się. Jakoś nie widziałem potrzeby. Ledwo osiągnąłem szczyt, jakaś zabłąkana nuta omal nie urwała mi łba z przyległościami. Patrzę szeroko otwartymi oczyma, a tu Nocturnal. Wzruszyłem ramionami.

- Słuchaj, był tu taki jeden. Wiszę mu klepankę - zapytałem, cokolwiek mocno zaciągając. Wot, za dużo kontaktów z towarzyszami.

 

Po uprzejmym pytaniu padła równie uprzejma odpowiedź, że owszem, był, a jeżeli chcę, mogę go jeszcze dogonić. Ja wspomniałem na płonącą dziurę. Nie, nie miałem przy sobie wody święconej, więc wyprawa na dół odpada. Nic to, zadowolę się innymi zdobyczami. Po przyjemnej pogawędce rzuciłem się do rozmówczyni z bagnetem, a dodatkowo niesamowitym wyrazem przykrości na twarzy. Bo przecież dobrowolnie stąd nie Nocturnal nie zlezie. Po paru nieudanych pchnięciach odrzuciło mnie na bardziej neutralną odległość, zachwiałem się na krawędzi szczytu. Wykorzystałem dostępne mi siły ciała i wróciłem do równowagi, a następnie uskoczyłem w bo prze kolejnym atakiem dźwiękowym. Cholera, każdy ma jakąś zdolność, a ja nie.

 

- To nie fair! - krzyknąłem oburzony, dając ognia po raz pierwszy od początku potyczki. Posrebrzony nabój przeorał prawy bok czarownicy, a ona zwinęła się. Syknęła złowieszczo.

- Kiż diasi? - zdziwiłem się. Chyba nawet działało, dlatego strzeliłem raz jeszcze. Nabój został odchylony przez potężną falę akustyczną, ja sam ukryłem się za większym występem skalnym, z którego po chwili został dosłownie piasek. Nie podobało mi się to. Wypaliłem po raz trzeci i czwarty, teraz celując w głowę przeciwniczki. Dźwięki i tak zaburzyły trajektorię, ale przewidziałem to. Dostała w oba ramiona. A ja zatkałem uszy.

 

Krzyk wiedźmy był słyszalny bardzo daleko, kości zadrżały w trumnach, a duchy skryły się głębiej w swych kryptach. Mroczny cień zebrał się nad szczytem góry, bijąc piorunami. Gdy wszystko skończyło się, a słońce wyjrzało zza chmur, obok odrestaurowanej flagi raźno maszerował brodaty mężczyzna pod bronią. Miał gotowy karabin, przed chwilą przeładowany i rewolwer, takoż, więc cienia strachu nie można było znaleźć na jego ogorzałej twarzy. Bardziej zmęczenie.

 

Ogłoszenie: MOJA GÓRA na rozstajach nie straciło na aktualności.

Edited by Po prostu Tomek
Link to comment
Share on other sites

W godzinę po moim zniknięciu ze szczytu ujrzeć można było tłum zebrany u podnóża. Wszycy ubrani byli na czarno. Z masy ludzkiej uformował się długi sznur orszaku. Im bliżej szczytu, tym głośniej wlokła się smutna, tragiczna wręcz muzyka. W końcu ludzie zbliżyli się na tyle, żeby móc rozróżnić kilka szczegółów.

Na czele szedł ksiądz, niosąc pod pachą opasłe tomiszcze z krzywym pentagramem na okładce. W prawej ręce trzymał srebrny krzyż. Tuż za nim czterej smutni panowie w gariturach i fioletowych okularach nieśli czarną, lśniącą trumnę. Za nimi wlekli się ludzie z gitarami i jeden trębacz. Dalej wlekli się żałobnicy ubrani w odświętne ubrania. Co chwilę ktoś wyciągał chusteczkę i bez zażenowania w nią smarkał, inni  płakali głośno.

Tłum stanął wokół szczytu, ksiądz wyczarował na górze podwyższenie i podszedł do niego. Tuż obok ustawili się mężczyźni z trumną.

- Zebraliśmy się tutaj dzisiaj, żeby pożegnać znaną nam wszystkim Nocturnal. Pierwsze co chciałbym zrobić, to złożyć kondolencje rodzinie, przyjaciołom, znajomym i wrogom. Ale oddajmy jej głos, zapewne chce wtrącić parę słów od siebie.

Trumna otwarła się i z pomocą jednego z trzymających trumnę wyszłam i stanęłam na ziemi. Ubrana byłam w elegancką sukienkę - to w końcu pogrzeb, wypada. Potrząsnęłam ręką księdza i stanęłam na podwyższeniu.

- Dziękuję wam wszystkim, że tak tłumnie tutaj przybyliście. Naprawdę, widząc was tutaj wiem, że wielu ludzi miało ze mną na pieńku. Większości z twarzy nie poznaję, ale nie martwcie się. Tak czasami się zdarza po śmierci, nie pierwszy to mój raz. Nie płaczcie, proszę. Moje resztki serca nie mogą znieść...  *przerwa na chlipanie* ... Waszego widoku. Trudno mi będzie ostatecznie odejść.

Wiedzcie jednak, że jestem z Was wszystkich dumna. Przeżyłam dobre kilka lat przeszkadzając i psując innym życie. Nie ma rzeczy, której żałuję. No, w każdym razie nie ma ich zbyt wiele. À tout le monde, a tout mes amis: Je vous aime, Je dois partir. These are the last words I'll ever speak and they'll set me free! - zaśpiewałam.

- Na odchodnym chcę tylko podziękować jeszcze raz wszystkim. Zwłaszcza Tomkowi - to było niezłe zagranie, wiesz o czym mówię - mrugnęłam porozumiewawczo. - No, ale bez przeciągania. Teraz wróćcie, nie wiem... Co tam robiliście? A, tak. Umartwiać się. Nic tam nie zniszczcie w lokalu, bo będziecie sami za to płacić. - Po tych słowach, płacząc wróciłam do trumny, pomachałam wszystkim i zamknęłam wieko. Przez ten czas grabarz zdążył wykopać dół, do którego została włożona trumna. Przy zakopywaniu żałobnikom towarzyszyły smutne nuty "High Hopes". Wreszcie grób zwieńczony został nagrobkiem - górska gleba nie musiała mieć czasu  na ubicie się.

 

Nocturnal van Dort

To jest jej góra, chociaż nie żyje.

Bywa.

 

Razem z żałobnikami wyruszyłeś na uroczystą stypę, opuszczając górę. Atmosfera tak Ci się udzieliła, że sam zacząłeś płakać.

Edited by Nocturnal Van Dort
Link to comment
Share on other sites

Całe wzniesienie zaczęło się trząść.  Gigantyczny, czerwony, świetlist pentagram wrysowany w koło pojawił się na zboczu. Jego wewnętrzną część rozświetliły płominie, a po całej górze rozeszły się słowa: Nigdy nie widziałaś piekła... - Wyłoniłem się z portalu ciężko dysząc.

-To już zaczyna być irytujące. - Spojrzałem na ciebie notując zmiany - W takim wypadku dam Ci bilet w jedną stronę. - Powstał fioletowy portal, z którego wypełzły cienie. Przytrzymałem go swoją energią i stworzyłem następny. Nagle poczułaś jak cienie cię oplotły. Zrozumiałąś, że drugi portal nie był międzywymiarowym. Potrzedłem do ciebie z postanowieniem krótkiego dialogu.

-Głupio zrobiłem mierząc się z tobą twoją techniką. Drugi raz tego błędu nie popełnię. Istotnie masz potencją, jednak twoja magia zadziałałaby gdybyś walczyła... Jak sama powiedziałaś - z człowiekiem. Portal zabierze Cię tam gdzie tacy jak ty znajdą spokój - Do Helheim'u. A Ona... Ona nie wypuszcza nikogo ot tak... Tak - Bogini Śmierci... - Nie zdążyłaś nic powiedzieć. Cienie zabrały cię ze sobą, a powstałe portale zamknęły się natychmiast. Byłem potwornie zmęczony. Usiadłem, by zregenerować siły. Już nie te lata... Im później będzie następna osoba tym lepiej... Na szczęście to MOJA GÓRA.

Link to comment
Share on other sites

- Cholerne metalowe podbicie… - mamrotałem rozmasowując głowę. Spojrzałem na kapelusz leżący obok na trawie. Odkąd ta kula stamtąd wróciła, zacząłem rozmyślać o tym kapeluszu. Nawet ja nie znałem wszystkich jego możliwości. Przypomniałem sobie dzień, w którym go otrzymałem. To było tak dawno temu… Kiedy dopiero uczyłem się rzucania kartami… Nie czas teraz na wspomnienia - skarciłem się w myślach. Postanowiłem zrobić coś, co mogło nie mieć żadnego sensu, ale musiałem spróbować. Podszedłem do leżącego kapelusza i wskoczyłem do środka. Oślepiło mnie białe światło. Gdy wzrok mi się wyostrzył, zobaczyłem, że jestem w jakimś pokoju. Widziałem tylko jedną białą ścianę, tak długą, że nie mogłem zobaczyć końca. Podłoga też była biała. Pod ścianą leżały różne rzeczy: miecze, klatki z królikami, króliki bez klatek, różdżki i nie wiadomo co jeszcze. Uśmiechnąłem się na widok wielkiej szafki, na której znajdowały się pudełka kart do gry. Było ich tam ponad tysiąc. Uświadomiłem sobie, że wszystko ułożone jest w porządku alfabetycznym. Poszedłem wzdłuż ściany, poszukując czegoś, co wrzuciłem do kapelusza dawno temu. Po kilku minutach znalazłem to, czego szukałem. Podniosłem z ziemi zawiniątko rozmiarów bochenka chleba. Czas na trochę lepsze sztuczki - pomyślałem i rozwinąłem materiał. 

 

Wyszedłem z kapelusza jakiś kwadrans później. Choć równie dobrze mógł to być cały dzień. Trudno określić, tam czas płynie inaczej. Wyglądałem praktycznie tak samo, z tą tylko różnicą, że ubranie miałem nowe. Nałożyłem kapelusz na głowę, usiadłem na trawie i zamknąłem oczy. Chwilę to trwało, gdyż dawno tego nie robiłem, lecz w końcu udało mi się wejść w widzenie wewnętrzne. Pierwszy raz od kilku lat znów zobaczyłem Przepływ. Skupiłem się i pobrałem z niego trochę energii, którą zużyłem na uleczenie się. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się pustym wzrokiem dookoła. - Zabawę czas zacząć - powiedziałem równie bezbarwnym głosem i ruszyłem w stronę góry. Gdy byłem dosyć blisko, zobaczyłem tłum ludzi. Chyba jakiś pogrzeb. Ciekawe czyj… Obszedłem tłum ludzi i zobaczyłem nagrobek. Ach, to wiele wyjaśnia. Ludzie zaczęli powoli się oddalać, gdzieś w tłumie mignął mi Tomek. Potem dane mi było oglądać wielki powrót Edge'a. Cały czas stałem sobie niewidzialny na szczycie, obserwując co się dzieje. Wiedziałem, że długo to nie potrwa, zanim aktualny właściciel góry wyczuje moją obecność, więc postanowiłem działać.

 

U Twoich stóp upadły dwa kasztany. Zwykły zdobywca szczytów nie zwrócił by na nie uwagi, lecz Ty przezornie je odkopnąłeś. Dlatego też, kiedy wybuchły w kuli ognia, nie urwały Ci nóg, a tylko odrzuciły do tyłu. Szybko się podniosłeś i zacząłeś się rozglądać. Od razu zobaczyłeś mnie, patrzącego na Ciebie pustym wzrokiem. Bez chwili wahania ruszyłeś na mnie, najpewniej myśląc, że nie stanowię dla Ciebie żadnego zagrożenia. Zrobiłem ruch ręką, lecz w mojej dłoni nie pojawiła się karta, a metalowa kulka. U przeciętnego zjadacza chleba nie wzbudziła by większych emocji, lecz Ty zauważyłeś zarysy wyrytych na niej run. W widzeniu wewnętrznym, natomiast widać je było bardzo wyraźnie. Skupiłem się na nich, nie zważając, że jesteś coraz bliżej. W pewnym momencie upuściłem kulkę na ziemię. Gdy już chciałeś na mnie skoczyć, uderzyłeś w niewidzialną barierę. Dało się usłyszeć chrzęst złamanego nosa. Bariera jako że była słaba, zniknęła. Ja razem z nią. Wstałeś przy okazji nastawiając nos. Rozejrzałeś się i zobaczyłeś mnóstwo moich kopii. On też… - pomyślałeś, lekko znudzony tą sztuczką. Ponownie przywołałeś kolczasty las, licząc że to rozwiąże sprawę. Zrobiłeś swoją sztuczkę z czasem, lecz zdziwiony zauważyłeś, że moje kopie zamiast znieruchomieć, zaczęły iść w Twoją stronę. Próbowałeś jeszcze bardziej zwolnić czas, lecz przyniosło to odwrotny skutek - kopie zaczęły iść jeszcze szybciej. Widząc, że to bezcelowe, przestałeś marnować energię na kolczasty las. Niebo wróciło do normy, tak samo drzewa. Kopie zniknęły i zostałem już tylko ja. Powoli wysunąłem z rękawa podłużny metalowy przedmiot. Wyglądał jak zwykły pręt, zakończony z jednej strony kulą. Przekierowałem energię Przepływu do mojej nowej broni, z której wystrzeliła wiązka energii. Trochę jak z miecza świetlnego, lecz ja mówiłem na to różdżkomiecz. 

 

Zaszarżowałem na Ciebie z uniesioną bronią. Przekierowałem trochę energii przepływu również do rąk i nóg, co sprawiło, że poruszałem się dużo szybciej. Zacząłeś robić uniki i się cofać. W chwili, gdy chciałeś wyprowadzić swój atak, zniknąłem i pojawiłem się za Tobą. Uderzyłem cię rękojeścią w plecy, tym samym spychając Cię z góry. Wiedziałem, że walka skończyła się tak, a nie inaczej, ponieważ mój przeciwnik był wykończony poprzednimi walkami - tak bardzo, że nawet nie zrobił swojej kopii - lecz nie zmniejszyło to mojej satysfakcji. Spojrzałem w niebo. Przez chwilę wydawało mi się, że chmury układają się w napis: MOJA GÓRA.

Edited by SQBL
Link to comment
Share on other sites

Stypa bardzo sympatyczna, nie powiem. A że abstynentem nie byłem, wkrótce poczułem jak moje życie nabiera sensu, świat kolorów a mięśnie rozluźniają się. Uroniłem łzę, taką prawdziwą, a nie krokodylą, nad losem dobrodziejki i "tej cholernej wiedźmy" Nocturnal, po czym zdecydowałem, że czas najwyższy zwijać imprezę. A przynajmniej siebie z niej. Odtrąciłem nieco nieuprzejmie rękę jakiegoś stetryczałego jegomościa oferującego mi przekąskę, ale nie omieszkałem odkorkować kolejnej butelki czegoś bardziej interesującego o kant stołu. Kilka łyków później otoczenie już chwiało się przyjemnie a ja, uradowany chybotaniem pokładu, nuciłem szantę o korsarzach republiki, jakoś tak mimochodem zgarniając ze stołu jeszcze trochę jedzenia i napojów wyskokowych.

 

Pomieszczenie opuściłem w sam raz aby zobaczyć kolorowe niebo i kolczasty las. Podrapałem się po papasze, która przez to zeszła bardziej na bakier. Ze świstem wciągnąłem powietrze, z wyraźnym szacunkiem spoglądając na płyn, który do połowy wypełniał butelkę. Krokiem marynarskim udałem się w stronę szczytu, zaprzestając pogwizdywania. Poczułem potrzebę zachowania ostrożności, dlatego dopiłem w pół godziny pozostałą wódkę. Za ten czas perturbacje w atmosferze i florze zniknęły, zostawiając mnie w równie widocznym zdumieniu. Albo wszedłem właśnie na nowy poziom świadomości, albo muszę cofnąć szacunek okazany magicznemu napojowi. Z nadzwyczajną i do pewnego stopnia podejrzaną pieczołowitością oczyściłem bagnet Mosina, sprawdziłem,  czy zamek dobrze chodzi i czy mogę łatwo zdjąć broń z ramienia i wycelować. Rewolwer na razie wylądował w kieszeni szarawarów, wpadając w jakieś kanapki.

 

Zakosami dotarłem do podstawy góry, piętrzącej się przede mną niby Everest, zwłaszcza w tej chwili i w takim stanie, w jakim się znajdowałem. Na próbę wycelowałem o okoliczne trzynaście drzew. Podszedłem do nich  powoli, gotów do strzału, a z każdym moim krokiem ich liczba zmniejszała się. Wreszcie ustabilizowała się na czterech.

- Uch, ciężko będzie - wydobyłem z siebie. Zagryzłem kanapką, kontemplując pęknięcia kory, gdy od tego wspaniałego zajęcia oderwało mnie plaśnięcie. Na błocie leżał sobie Edge w pozie "co ja wam  zrobiłem" czyli rozkrzyżowany. Uśmiechnąłem się na powitanie dałem golnąć rozgrzewajki... A nie, zaraz, moment. On nie może tyle!

 

Za późno. Poleciało. No nic, może nie kipnie z przepicia. Na pociechę zostawiłem mu manierkę z wodą, a sam rozpocząłem mozolną, samotną wspinaczkę.

 

- Hej, hej! - dotarło do SBQLa ochrypłe wołanie gdzieś z krawędzi szczytu. Był przezorny, nie podszedł. Dopiero, kiedy zobaczył ciemniejszy od otoczenia kształt wtaczający się na górę zbliżył się z różdżkomieczem w gotowości. Uznałem, że to niesamowicie miło z jego strony i posłużyłem się jego skromna osobą, aby wstać. Powitałem go wylewnie, dosłownie zalewając o dziwo zwykłą wodą. Następnie siłą posadziłem na płaskim kamieniu, samemu zajmując miejsce zaraz obok.

- Ja... ja wiem, że się nie dogadywaliśmy i że nie wychodziło ale, no weź, życie jest takie do dupy - mamrotałem - że nie ma co dodawać jeszcze wrogów. 

 

Rozpocząłem drugą już dzisiaj ucztę. Oponent ze zgrozą wpatrywał się w wykładane przeze mnie butelki i karafki, których naliczył osiem. Dziewiątą wystawiłem na końcu, uśmiechając się tajemniczo. Potem jakieś kanapki, pieczone mięso, a nawet i kawior. Dalej kręciło się samo. Wkrótce oczy SBQLa rozeszły się w dwie różne strony, a on sam ułożył się w wygodnej pozycji. Nie zakończyło się na tym. Liczba flaszek w magiczny sposób wzrosła, dla adwersarza do osiemnastu, kiedy ja widziałem już trzydzieści sześć. Nawet i w rosyjską ruletkę zagraliśmy sobie, oboje wyszliśmy zwycięsko.

 

Każda zabawa ma jednak swój koniec, tak i ta balanga skończyła się, dopiero się rozkręcając. W pewnej bowiem chwili kompan oklapł mi w uścisku, a na twarzy zagościł mu wyraz błogiej nieświadomości. No, co ja mogłem zrobić? targałem go na dół, ułożyłem w rowie, zostawiłem kocyk, Bóg wie skąd wzięty oraz, tak jak Edge'owi, manierkę z wodą. Sam popełzłem swoim tempem na szczyt, oparłem się o drzewce flagi, które to wytrzymało (schudłem ostatnio) i począłem trzeźwieć stróżować z bronią gotową do strzału. 

 

Co tam było na pergaminach nadziabane? Aha, no tak! MOJA GÓRA.

Link to comment
Share on other sites

Mogłabym wziąć to za profanację zwłok, gdybym była czepliwa. Do cholery, leżałam sobie grzecznie nikomu nie wadząc i tak mi się odpłaca?

Z drugiej strony, bogini śmierci okazała się całkiem sympatyczna. I to prawda, nie chciała mnie łatwo wypuścić. Zgodziła się dopiero kiedy obiecałam donieść jej trochę cyjanku potasu, bo w Helheimie wszystkiego brakowało.

Tak więc udało mi się opuścić krainę, chociaż nie odbyło się to tak szybko jak wycieczka w tamtą stronę. Po kilku godzinach dopiero udało mi się obudzić we własnej trumnie, dokładnie w momencie, w którym jakiś zbłąkany robal forsował jedną ze ścianek.

- A poszedł mi stąd, paskudztwo! - Teraz wszyscy odwalali fuszerkę, nawet trumny dobrze zrobić nie potrafili. Zapisałam sobie w pamięci, żeby zgłosić reklamację zakładowi pogrzebowemu. Byłam oburzona.

Tymczasem pozostało mi otworzyć wieko i wyjść na zewnątrz, co wcale nie było łatwą operacją. sześć stóp ziemi nade mną okazało się sporą przeszkodą.

Wypaliłam dziurę w trumnie i zaczęłam powoli przekopywać się w górę. Po dłuższym czasie, kilku zadyszkach i bolesnych spotkaniach z kamieniami udało mi się dotrzeć do nagrobka.

Zapukałam w kamień, ale nikt nie odpowiedział. Dziwne. Przecież ktoś powinien tu być, albo... Był na tyle nieuprzejmy, że mnie ignorował.

Rozkopałam więc jeszcze trochę ziemi, na tyle, żeby móc przesunąć płytę. Przynajmniej ona ważyła tyle ile trzeba i była całkiem dobrze zrobiona.

Wyjrzałam na zewnątrz. Patrząc na stan przebywającego tam Tomka, musiało mocno wiać.

- I jak się stypa udała, Waść? Mam nadzieję, że krewni nie byli zbyt natrętni. Słucham słów krytyki, następnym razem będzie to wszystko jeszcze lepsze. Nie brakowało rozrywek? Wuj Lucek obiecywał, że jeśli atmosfera będzie zbyt sztywna, coś od czasu do czasu podpali. Jaki lokal, trunki i jedzenie? No, mów pan! Nieuprzejmym jest ignorowanie gospodarza jego własnej górze! - Po moich ostatnich słowach, flaga znów przefarbowała się na czarno.

Link to comment
Share on other sites

Z ciężkim trudem skupiłem spojrzenie na wzruszonej ziemi, potem na Nocturnal, wyraźnie dążącej do nawiązania kontaktu. Zamrugałem kilkukrotnie, z ciekawością sprawdzając swoją mobilność. No, mogło być gorzej, podpierając się karabinem byłem w stanie wędrować po szczycie dość swobodnie. Przeanalizowałem słowo po słowie wypowiedź kobiety, pomału sklecając ją w zdania, a potem ze wszystkich sił próbując odgadnąć jej sens. Wreszcie z błyskiem oszałamiającego zrozumienia otworzyłem usta. Nie spodziewałem się,ze jestem aż tak inteligentny! Uznałem, że po tych kilku(nastu?) ciągnących się minutach warto odpowiedzieć na zadane pytania.

- No to tak - odgiąłem jeden palec, omal go nie łamiąc. - Nie napraszali się, a jak się dowiedzieli, skąd jestem, to nawet i polewali. Tylko miny jakieś takie nie w deseń mieli. Lucusia... przerwałem, aby dopasować twarz do istoty jej przynależnej ...nie kojarzę. Nic się nie paliło, lokal był czysty, no, jak wychodziłem.

 

W miarę przemawiania zaczynałem składać zdania coraz lepiej, ba, mamrotałem na tyle wyraźnie, że sam siebie potrafiłem zrozumieć. Szkoda tylko, że wszystko leciało po rosyjsku. No, ale nie można przecież mieć wszystkiego, prawda? Odgiąłem jeszcze sześć palców, z podobnym efektem, a potem strzeliłem kostkami. Odkorkowałem o kamień BUTELKĘ DZIEWIĘĆ i pociągnąłem solidny łyk. No jakby piorun strzelił, zamroczyło mnie na moment i padłem jak stałem. Potrzebowałem dłuższej chwili, aby wrócić do stanu jakiej takiej używalności. Z tym, że nie byłem dalej w stanie mówić składnie. Pokrótce podziękowałem za ucztę, babrając się ziemią z grobu i perfumując wszystko etanolem, po czym wróciłem do siebie na górę, niechcący zwalając czarną flagę. Postanowiłem dokończyć BUTELKĘ DZIEWIĘĆ, zabrałem się za to z zacięciem i ogromną dozą motywacji. W moich oczach sztandar wciąż pozostawał karmazynowy, więc na powrót go ustawiłem, znów wracając do postawy względnie pionowej.

 

Pergaminy nie straciły na aktualności.

Edited by Po prostu Tomek
Link to comment
Share on other sites

Coś sprawiło, że nagle podniosłem się do pionu. Z pozycji leżącej w pół sekundy utworzyłem ze swoimi nogami kąt prosty i nagle pojawiła się pierwsza myśl: Chsze mi szie pić...  Spojrzałem na manierkę, lecz po jej otwarciu z przykrością stwierdziłem, że to woda. Wkyonałem dłonią pewien gest, a czysty związek nabrał procentów. No to rozumiem. Przypomniałem sobie, że na szczycie jest coś niesamowicie ważnego, ale... Ale nie pamiętałem co. Szybko wypiłem zawartość i chwiejnym i ślimaczym krokiem udałem się na szczyt góry. Kilkanaście metrów przed szczytem zobaczyłem zarys postaci, która bacznie przyglądała mi się z pytaniem na twarzy "Co ty właściwie robisz." Zmrużyłem powieki, aby rozpoznać osobnika i...

-TYYYYY!? O NIE! Sze jak to tak ma byś! Ja szie nie skadzam! - Obywatel Tomek najwidoczniej zaczął odczuwać pierwsze objawy nadużycia alkoholu.

-Ciszej do cholery... -  Wymamrotałeś przez silny ból głowy.

-So ciszej!? JAKIE SISZEJ!? - Odparłem niezadowolony.

-Ciszej, bo cię zastrzele jak psa... - Powiedziałeś z krzywą miną i wycelowałeś we mnie karabin.

-Aaaaaaa...Tosz ty taki? Zaraz czi skopie... - W tym właśnie momencie mój błędnik zawiódł i upadłem na plecy. Po kilku sekundach dobiegło cię donośne... chrapanie. Trudno... będzie jednego mniej. - Pomyślałeś podchodząc z zamiarem znokautowania mnie. Zamachnąłeś się i w ostatniej chwili mniejsza ilość alkoholu w organiźmie pozwoliła Ci uniknąć ciosu.

-Heeeee... Dałeś szie nabać! Myślałesz, sze śpie, a udawałem, sze szpałem! Ale... Kwilunia... Soś jakby... Mi gorąco. - Zdjąłem z siebie kamizelkę, ale gdzieś musiałem ją wyrzucić i niewiele myśląc wrzuciłem ją do pobliskiego kanionu. Po kilku sekundach powrócił niewyobrażalny huk wraz z chmurą pyłu. Zastanawiałeś się ile ta kamizelka musiała ważyć, podczas gdy ja zrobiłem coś na kształt krzywej i pokracznej figury ze sztuki walki.

-No to załatwie szie na cacy. Wrota Długie - Szmoczy poranek! HIAAAA! - Wraz ze wspaniałym okrzykiem ruszyłem na ciebie, lecz po trzech metrach przegrałem z grawitacją i zaryłem twarzą o ziemię i zaczałem smacznie chrapać. Ponownie podszedłeś tym razem z zamiarem oddania strzału, lecz szybko złapałem karabin i wyrzuciłem na skraj góry i z głupim, ledwie widocznym przez kołnierz uśmiechem rzekłem.

-Sznów dałesz szie nabrać. -  Nie czekajac, w akcie furii zaczałeś okładać mnie pięściami, a przynajmniej próbowałeś. Nawet nie parowałem twoich ciosów, lecz płynnie z krokiem typowego, narąbanego menela wymijałem wszystkie ataki. W końcu zamachnąłeś się rękoma od, by uderzyć od góry i ten moment wykorzystałem. Wystarczyło jedno kopnięcie w brzuch i poleciałeś znacznie dalej niż wyrzucony przeze mnie karabin.

-HOIAAŁAŁAJAAAA!!! - Wzniosłem tryumfalny okrzyk wyrzucając ręce w powietrze i zginając palce w dziwny sposób, co miało oznaczać, że znam sztuki walki. Po chwili jednak klapnąłem na glebie z myślą, ze wypadałoby przerwać tę dziecinadę i wytrzeźwieć. Palec serdeczny i wskazujący zapłoneły odpowiednio niebieskim i czerwonym ogniem. Połączyłem je tworząc fioletowy płomień i dotknąłe się w czoło i miejsce nad wątrobą. Cały nadmiar toksyn w ułamku sekundy opuścił mój organizm. Wstałem myśląc o następnych przeciwnikach. Dżwięk... marne 1225 km/h. To przecież rozgrzewka... W tym stanie tyle zrobię podczas truchtu. A magik... Tym razem nie ma technik szybszych niż ja... Czerwonoarmista ma tylko broń, ale kule są za wolne, że o nim samym nie wspomnę... MOJA GÓRA wciąż stała i nie zanosiło się, na to, że prędko stąd zniknie. Przynajmniej do czasu, aż...

Edited by Parabellum Edge
Link to comment
Share on other sites

Do czasu, aż nie dała o sobie znać pewna wiedźma, siedząca na krawędzi swojego nagrobka.

- Hej, hej! Mam wrażenie że wszyscy o mnie zapomnieli, a to dopiero kilka godzin po fakcie. Tymczasem proszę mi się tutaj nie rozwalać za bardzo! - warknęłam.

Chwila. Grób mógł się jeszcze na coś przydać. Z góry wyglądał całkiem dobrze, więc czemu miałby się zmarnować?

- Poczekaj tu chwilkę - powiedziałam, wzięłam nagrobek i zeszłam z góry. Chwilę trwało zanim pojawiłam się z powrotem, z tym samym nagrobkiem.

Odsunęłam płytę i wykopałam większy dół. Wreszcie dotarłam do dziurawej trumny - otworzyłam wieko.

- Mam wrażenie, że jesteś trochę zmęczony. Czas na odpoczynek! - Nie mam pojęcia, dlaczego się tak szarpałeś. Nie ukrywam też, że sprawiało to problemy, ale w końcu dałeś się przekonać i zaległeś w trumnie. Z powrotem zasunęłam płytę i postawiłam nagrobek, zmieniony nieco:

 

Parabellum Edge

Leży tu, ale góra nie jest jego. Wcale.

Link to comment
Share on other sites

Nigdy więcej… Cholerny Tomek… Tak się dałem… - mamrotałem powoli się budząc. Rozejrzałem się. Zobaczyłem, że leżę w rowie, przykryty kocykiem. O, jak miło z jego strony. Podniosłem leżącą obok manierkę. Wypiłem do dna, nie zastanawiając się co jest w środku. Próbowałem się skupić i wejść w widzenie wewnętrzne, ale moje próby spełzły na niczym. Zakląłem w myślach. Pomachałem chwilę głową, aż spadł z niej kapelusz. Sięgnąłem do niego ręką. Wyjąłem ze środka małą buteleczkę z bursztynowym płynem. Z pewnym trudem odkorkowałem ją i wlałem sobie do ust całą zawartość. Od razu poczułem się lepiej. Spróbowałem jeszcze raz się skupić, lecz wciąż bez skutku. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Ziewając, podniosłem się na nogi i nałożyłem kapelusz na głowę. Sprężystym krokiem skierowałem się w stronę szczytu góry.

W między czasie udało mi się wejść w widzenie wewnętrzne, co ostatecznie zniwelowało wszelkie skutki picia z Tomkiem. Gdy w końcu udało mi się zidentyfikować właściciela góry, okazała się nim Nocturnal. Uznałem, że nie nadaję się na pojedynek, ani żaden inny tego typu wysiłek. Usiadłem obok najbliższego krzaczka - poza zasięgiem wzroku aktualnej właścicielki góry - i zacząłem "tkać" iluzję. Jakiś czas później była już gotowa. Niewidzialny, dzięki zaklęciu płaszcza, udałem się na szczyt. Gdy tam doszedłem, zobaczyłem Nocturnal uderzającą pięściami i kopiącą niewidzialnego przeciwnika. Co jakiś czas używała też ataków dźwiękowych. W końcu jednak popełniła błąd i spadła ze szczytu. Zdezaktywowałem iluzję oraz zaklęcie płaszcza i wyszedłem z widzenia wewnętrznego.

Wyjąłem z kapelusza kartkę i długopis. Napisałem na niej dwa słowa, po czym złożyłem w samolocik i puściłem z wiatrem. Ten, kto go odnajdzie, będzie wiedział, że to MOJA GÓRA.

Edited by SQBL
Link to comment
Share on other sites

  • 1 month later...

Znudzony czekaniem na kogoś do walki postanowiłeś kupić leżak i na nim odpoczywać, lecz ja tylko na to czekałem. Kiedy myślałeś, że jesteś bezpieczny poczułeś, że coś przyczepia się do twojego leżaka, jednak zanim zdążyłeś zobaczyć co to skopałem cię razem z twoim leżaczkiem (i tym czymś przyczepionym do niego) z MOJEJ GÓRY. Kiedy leżałeś już na ziemi obolały, a obok ciebie twój leżak przypomniałeś sobie o tym dziwnym czymś przyczepionym do leżaka. Odwróciłeś się i... "o nie.. czy to sticky bom.." nie zdążyłeś dokończyć myśleć bo granat wybuchł i odrzucił ciebie i resztki twojego leżaka daleko od MOJEJ GÓRY

Link to comment
Share on other sites

  • 3 months later...

Trzymając w jednej ręce złotą łopatę, a w drugiej defibrylator  wspinam się na do nie dawna MOJĄ GÓRĘ. 

"Kurczę... kury to mój kryptonit...skąd Ona o tym wiedziała... Są takie dziwne... jedzą kamienie, a jednocześnie są zdrowe i żyją dalej.."- myślałem coraz bardziej zmęczony wspinaczką na Górę.

"jednak leżenie od lutego na leżaczku i objadanie się dowożonym fast food'em było słabym pomysłem..."

W końcu dotarłem na szczyt. Stałaś tam właśnie odbierając dostarczany każdemu właścicielowi góry leżaczek. Przyczaiłem się w krzakach czekając na odjazd kuriera.

Po jakiś 10 minutach kurier wstrzyknął sobie działkę heroiny i kompletnie odjechał do krainy nieświadomości. TO BYŁA MOJA CHWILA! Wyskoczyłem z krzaków i uderzyłem go defibrylatorem. Upadł. (Głownie dlatego, że przed zażyciem heroiny pił w godzinach pracy i był i tak nie stabilny, ale zasługę wyłączenia go z gry przyznaję sobie). Teraz zająłem się Tobą. Gdy odwróciłem się w Twoją stronę obaczyłem, że masz więcej kur. "Nie będzie łatwo" - pomyślałem. 

- ŁAP- krzyknąłem i rzuciłem Ci łopatę

- Czy... Czy to prawdziwe złoto?- zapytałaś

- Tak! Możesz iść do miasta i wymienić je na pieniądze i wrócić tu, ja popilnuję Góry- powiedziałem po czym skierowałem cię w kierunku przeciwnym to położenia miasta. Pobiegłaś tam radośnie  (twoje kury za tobą) a kiedy już zniknęłaś za linią horyzontu krzyknąłem:

TO MOJA GÓRA!

 

 

 

Edited by Green Writer
Link to comment
Share on other sites

"Spodniami?! DLACZEGO?!"- krzyknąłem po tym jak odymałem przytomność po okrutnym potraktowaniu mnie spodniami. Zacząłem wspinać się, żeby opieprzyć sprawcę (a raczej sprawczynię) mojego nieszczęścia. Mniej więcej w połowie zobaczyłem dumnie powiewającą na wietrze czerwoną flagę. 

"O nie... To znowu on...gdzie jest SQBL kiedy go potrzeba?!" rozmyślałem kiedy wspinałem się na górę. Nagle zobaczyłem leżącą na ziemi paczę z kartami. Podniosłem ją i zacząłem się wspinać wyżej. Kiedy dotarłem na szczyt pomachałem Ci ją przed twarzą. 

-To SQBL'a- mówię- są tam zapisane wszystkie jego sztuczki, więc jeżeli to dostaniesz to nigdy nie uda mu się przejąć MOJEJ... to znaczy twojej Góry- Gdy zakończyłem mówić, a ty już chciałeś mi wyjąć pudełko z rąk zamachnąłem się i udałem, że zrzucam to pudełko w MOJEJ GÓRY. Pobiegłeś za nim jednocześnie się staczając z MOJEJ GÓRY, ponieważ potknąłeś się o kamyk.

"Ciekawe jak szybko zauważy, że nawet nie rzuciłem tej paczki" rozmyślałem, po czym zastanawiając się nad zawartością schowałem ją do kieszeni. "Prawie bym zapomniał" pomyślałem stukając się w czoło, po czym zdarłem z masztu czerwoną szmatę i chowając do kieszeni.

-Nie wiadomo kiedy się przyda przy obronie MOJEJ GÓRY- powiedziałem najbardziej akcentując dwa ostatnie słowa.

Link to comment
Share on other sites

Wchodzę na górę biorąc po drodze kosz na śmieci.

Gdy weszłam ujrzałam tam PeGeRoNyMoNy . Rzuciłam w niego szopem praczem, którego wyjęłam z kosza na śmieci. 

Zgniotłam go do kosza, a szopa zostawiłam ze sobą. kopnęłam drania, a on poturlał się na sam dół góry. Stałam teraz dumnie z szopem na rękach krzycząc ,,MOJA GÓRA!"

Link to comment
Share on other sites

Zobaczyłem, że na Górze stoi Piekielne Ciastko, ale nic nie wspomina o nowym właścicielu MOJEJ GÓRY. Gdy skończyłem wspinaczkę zapytałem

-To twoja góra?

- jeszcze nie wiem, właśnie to rozkminiam- odpowiedziałeś.

- To wiesz co? Zdejmę ten ciężar z Twoich barków i przejmę Górę.- zaproponowałem.

- Wielkie dzięki!- zdążyłeś tylko krzyknąć, bo zepchnąłem cię z MOJEJ GÓRY

Link to comment
Share on other sites

Straszę Cię morsem z bardzo wielkimi klami. Mors jest bardzo otyly i agresywny. Rzucilam nim w Ciebie.., lecz wstales i podniosles sie. Co prawda masz duzo siniakow i guzow. Zdenerwowalam sie. Znajduje drugiego, bardziej grubego morsa i foke. Rzucam w Ciebie najpierw foką, nastepnie gdy lezysz juz na ziemi, rzucam morsem i krzycze : MOJA GÓRA! Ty wyczerpany do nitki nie poddajesz sie. Krzyczysz jak mozesz: MOJA GÓRA! MOJA GÓRA! MOJA G.. i nie zdarzyles dokonczyc bo rzucilam w Ciebie sloniem. Zanim jednak uznalam., ze gora jest moja zalozylam Ci na glowe worek i przeturlalam o kilometr od MOJEJ GÓRY. MOJA GÓRA!

Link to comment
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now
 Share

×
×
  • Create New...