Jump to content

[Zabawa] Moja góra!


panzerkampfwagen
 Share

Recommended Posts

Udałem się szybkim krokiem do alchemika Krzysia. On zniwelował działanie klątwy do absolutnego minimum, czyli do ciągłego usypiania mojej drugiej osobowości. Tak przygotowany udałem się w stronę GÓRY, która wkrótce będzie MOJA. Obszedłem ją kilkukrotnie, aż znalazłem mojego tomahawka. Po tym zacząłem się wspinać na górę, gdzie usłyszałem jak ktoś opowiada historię. Zaczajony w krzakach zacząłem ją zapisywać. "Może się kiedyś przydać" pomyślałem. Kiedy koło mnie przeturlało się nieprzytomne ciało wyskoczyłem z moim tomahawk'iem w jednej ręce wprost na ciebie. Zobaczyłem jak wyciągasz szablę. Sparowałaś mój atak. Ciąłem w prawo, a potem w lewo. Jedyne co udało mi się zdziałać to małe draśnięcie na ramieniu, z którego ciekła właśnie stróżka krwi. Za to ty atakowałaś szablą, niby na ślepo jednocześnie zasypując mnie taką falą ciosów, że ledwo udawało mi się je parować. 

Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłem było ostrze lecące w moją stronę. Po chwili poczułem ogromny ból w klatce piersiowej. Nie wiem czy to z bólu, czy z doznanych obrażeń zemdlałem.

Obudziłem przy zboczu góry. "Chyba nie zauważyła, że żyje" pomyślałem intuicyjnie sięgając do mojego paska, gdzie zazwyczaj przytwierdzona była moja ulubiona broń. "O nie... nie ma go". Przerażony udałem się cichaczem na górę, gdzie z za krzaka(tego samego co ostatnio) zobaczyłem nowego właściciela góry. Za krzakiem leżał mój notes z zapisanym przenudnym opowiadaniem. Zabrałem go i udałem się do miasta. 

Tam opublikowałem to opowiadanie i zgarnąłem masę nagród pokroju "Najnudniejsze opowiadanie roku" czy "Najnudniejsze opowiadanie stulecia". Co najdziwniejsze za te nagrody tez były piniądze. 

Wypłaciłem z bankomatu 1000 zł i udałem się w stronę góry.

Tam zastałem Hole Hooves,która akurat, najwyraźniej z nudy uderzała moim (a dla niej zdobycznym) Tomahawk'iem o ziemię. 

- Witam chciałbym nabyć tą górę, tu jest 1000 zł- powiedziałem głosem typowego telemarketera

- Za nędzne 1000 zł to mogę ci najwyżej sprzedać ten gówniany toporek...- Powiedziała bez emocji w głosię.

- Dobra- powiedziałem dając jej banknoty i odbierając jej mój toporek

W tym momencie jaźń psychopaty przejęła nade mną kontrolę i zaczęła szaleńczo atakować toporem. Najpierw topór trafił w rękę, jedynie ją raniąc, ponieważ był to atak słaby i wyprowadzony na szybko. Lecz zanim zdążyłem zareagować poszły następne, raniąc coraz głębszymi i bardziej śmiertelnymi ranami moją przeciwniczkę. Po chwili przede mną leżała leżała już tylko bardzo słabo rysująca się postać, wokół której rysowała się coraz większa plama krwi. Zebrałem te zwłoki, które już bardziej przypominały mięso z parówek (co za świetne porównanie) niż człowieka, i wrzuciłem do Tatraru. 

Dlaczego do Tartaru zapytacie...

Otóż z bardzo prostego powodu. W Tartarze martwi się z czasem regenerują, a przecież ja nie chcę zostać bez przeciwników. Wróciłem na MOJĄ GÓRĘ, która na szczęście była pusta. Wziąłem do ręki mojego ociekającego krwią tomahawk'a i zakrzyknąłem ile tchu:

- TA GÓRA JEST MOJA! KTOŚ JESZCZE CHCE SIĘ O NIĄ ZE MNĄ ZMIERZYĆ?!

Link to comment
Share on other sites

Wyciągam zza paska mojego tomahawk'a i wbijam go w brzuch sępa, on zaczyna obniżać lot, aż ląduje całkiem. Wtedy ukracam jego męki, uderzając (ostrą stroną oczywiście) go w kark. Ostrze niestety nie odcięło go całkowicie, więc musiałem poprawić. Głowa odleciała, a ciało bezwładnie upadło na ziemię roztaczając wokół siebie sporą plamę krwi. Udałem się w stronę góry. Tam na szczycie zobaczyłem "jego"- mojego wroga, oprawce. Wiedząc już dobrze, że nawet nie warto próbować dorzucić i trafić na tą górę, zacząłem się niepostrzeżenie wspinać.

Po dłuższej chwili dotarłem na miejsce. Już miałem skoczyć i wbić toporek mu plecy, ale odwrócił się w moją stronę.

- A więc jednak wróciłeś?- Zapytał

- Tak, przyszedłem by odebrać swoją górę.- Powiedziałem

Nagle mój przeciwnik wyciągnął shotgun'a

- I co teraz? Nadal chcesz walczyć tym toporkiem?

- Tak... ty najwyraźniej nie umiesz walczyć honorowo, bronią białą...

Nie czekając na odpowiedź rzuciłem się na niego i uderzyłem moją bronią w klatkę piersiową, łamiąc prawdopodobnie kilka żeber. Najwyraźniej jedno z nich musiało przebić płuco (a może żołądek?), bo mój wróg zaczął się krztusić i dławić krwią. Podniosłem jego shotgun'a i wycelowałem mu w czaszkę. Strzał. Cała paczka śrutu wylądowała w jego czaszkę rozbijając ją na dziesiątki kawałeczków. Prawie zmielony mózg wypłynął na zewnątrz razem z krwią i płynem mózgowo rdzeniowym. Całość (a w każdym razie to co mogłem) skopałem z MOJEJ GÓRY!

Edited by Green Writer
  • Upvote 1
Link to comment
Share on other sites

W cudowny sposób powstaję. Następnie wyciągam żebro. Przeciwnik mnie nie widzi. Ostrze powoli kość, między dwoma kamieniami. On wciąż mnie nie widzi. Czy jest głuchy? Wreszcie nadchozi To, ten moment. Podchodzę do mojego oprawcy od tyłu i... głaszczę żebrem po ramieniu. Gdy sie odwróci wystarczy tylko popchnąć go z całej siły, i już Moja Góra! *Osuwa się w ciemnośc i nie wstaje, mógł umrzeć ze świadomością, że odzyskal górę**

Link to comment
Share on other sites

Dostajesz rachunek za gaz. Idziesz do miasta go spłacić. W tym czasie ja wchodzę na górę okazyjnie biorąc mój leżak i dochodząc na szczyt ustawiam go. Po chwili wbijam w ziemię tabliczkę z napisem "Moje", a następnie rozwalam się na leżaku wrzeszcząc:

- Moja góra!

Link to comment
Share on other sites

-Och moja głowa, co się stało?-wszedłem na półkę skalną i spojrzałem na Equestrie, widząc że kraj stoi w ogniu uspokoiłem się i odpocząłem trochę, wiedząc że to tylko impreza się przedłużyła. Po pewnym czasie na horyzoncie dało się zauważyć wciekły tłum... wtedy uświadomiłem sobie jak bardzo jest źle bo gdy Sombra Celestia i Chrysalis idą ramie w ramie w twoją stronę nie bijąc się przy tym to albo są tak wściekli że pora wiać, albo po prostu piani... Nie wiedziałem i ukryłem się w grocie jaskini, wściekły tłum poszedł górą zabierając "właściciela góry" i rozrywając go na strzępy. następnego dnia wszedłem na szczyt, połamana tabliczka "moje" oznaczała tylko jedno.

-MOJA GÓRA! 

Link to comment
Share on other sites

Od niechcenia wlazłam na górę taszcząc za sobą nowo zakupiony leżak i masę taśmy klejącej. Sopojrzałam na Arceusa mówiąc:

- Tam za miastem to taka fajna górka jest, za darmochę, cicha okolica, nikt nie będzie ci przeszkadzał...

Natychmiast pobiegł w tamtą stronę, a ja naprawiłam tabliczkę, rozłożyłam leżak po raz kolejny kładąc sie na nim i po raz kolejny krycząc:

- Moja góra!

Edited by Lisica-chan
Link to comment
Share on other sites

Podchodzę do Lisicy z dwoma butelkami dietetycznej Coca-Coli, które zamiast nakrętek mają zawory kulkowe i sześcioma paczkami miętowych Mentosów. Do każdej butelki wrzucam po trzy rozpakowane paczki na raz i zakręcam. Następnie celuję w Lisicę i otwieram obydwa zawory na raz krzycząc: MOJA GÓRA! (oczywiście Lisica spada, bo nikt się oprze sile mentosów i diet-coli). Po wszystkim siadam wygodnie, wbijam tabliczkę z napisem "Ten teren należy do Mitnicka (moje)" i patrzę się przed siebie słuchając otaczających odgłosów przyrody.

Edited by Mitnick
Link to comment
Share on other sites

Wspinam się na górę taszcząc za sobą ogromny młot, którym uderzam w głowę Parabellum Edge. Następnie zrzucam go, wyjmuję tabliczkę z ziemi i wbijam nowe za napisami: "Teren prywatny należący do Lisicy-chan. Nie wchodzić", "Wejście grozi urazami zarówno fizycznymi jak i psychicznymi", "Na serio", "Dużo ofiar". Później kładę się z powrotem na leżaku.

Moja góra!

Edited by Lisica-chan
Link to comment
Share on other sites

Przeciwnik mnie nie docenił. Po tym jak zepchnął mnie z góry byłem nieprzytomny przez 14 godzin. Spojrzałem na górę i zobaczyłem tam takie pobojowisko, jakby właściciel góry zmienił się z 7 razy. Rozejrzałem się. Kawałek dalej zobaczyłem mojego tomahawk'a, którego najwyraźniej upuściłem spadając. Podniosłem go i kilkoma długimi susami dostałem się na szczyt góry. Tam zobaczyłem Lisice-chan. Podszedłem do niej i jednym celnym uderzeniem tępą stroną toporka pozbawiłem przytomności. "Zaniosę to ciało do kostnicy, jak się obudzi w trumnie albo w lodówce to się zdziwi" pomyślałem, po czym udałem się w stronę znajomej mi kostnicy ciągnąc ciało za nogi.

Gdy dotarłem na miejsce spotkałem tam zdziwionego pracownika:

- Dzień dobry... W czym mogę pomóc?- zapytał

- Chciałem oddać to ciało.

- A stwierdzenie zgonu pan ma? Poza tym ja przyjmuję tylko ze szpitali.- odpowiedział poirytowany

- Nic się nie da zrobić?- Zapytałem ze smutkiem, gdyż mój plan najwyraźniej spalił na panewce.

- No dobra, to będzie 1000 zł.

"Zabije tego typa. Po prostu zabiję." powiedziała (a raczej pomyślała) moja druga osobowość, która najwyraźniej wskutek mojego upadku z góry oprzytomniała.

Przejęła kontrolę nad ciałem, wyciągnęła tomahawk'a zza paska i rzuciła nim w głowę pracownika kostnicy. Toporek utknął w głowie "przeciwnika", a on upadł na ziemię. Wyciągnąłem moją broń ze zwłok i ciągnąc oba trupy (właściwie jednego trupa i jedną nieprzytomną osobę) za nogi (jedną ręką jedną nogę jednego trupa) udałem się w stronę korytarza. Nie mając czasu na dalsze szukanie zostawiłem oba ciała na środku korytarza. Po tym wróciłem na MOJĄ GÓRĘ.

Link to comment
Share on other sites

Wróciłam na górę okazyjnie zabierając kota ze sobą. Jak gdyby nigdy nic kładąc na samym środku zbocza zwierzę, które mając wszystko najwyraźniej gdzieś zasnęło. Po jakimś czasie chodząc po górze potykasz się o niego, wybudzając kota z snu. Nie dość, że turlasz się z góry na dół to jeszcze goni ciebie wściekły zwierz. Dochodzę do szczytu.

Moja góra!

Link to comment
Share on other sites

Okryty cieniem i niedopiętym kaftanem bezpieczeństwa podkradam się z niebywałą ostrożnością. Szczyt góry zajmowała twoja skromna osoba, zdawała się być zupełnie nieprzygotowana na nagły atak, jaki za dosłownie chwilę miał się odbyć. Zwarłem oczy w cienkie szparki i uśmiechnąłem się złowieszczo, pełen okrutnych wizji, przepędziłem je jednak szybko. Po pierwsze skupienie, po drugie profesjonalizm, powtórzyłem sobie w myślach. W końcu przystępuję do dzieła.

 

Do rzeczywistości przywołał cię nieznaczny szelest, a zaraz potem złowrogi chichot, z jakim opadło na ciebie jakieś ciężkie ubranie. Ręce wykręciłem ci do tyłu, zacieśniłem pasy kaftana. Nic nie widziałaś, a wszystkie dźwięki były przytłumione.

- Dzień dobry, Lisico. Wybacz środki, ale szczyt jest mały - wychrypiałem.

 

Następnie wytężyłem wszystkie siły i dźwignąłem cię z ziemi. W obu rekach poniosłem cię ku urwistej krawędzi, spojrzałem w dół i z rozkoszą wciągnąłem lodowaty wiatr w płuca. Później podniosłem cię wyżej, a potem cisnąłem w otchłań. Stałem tak przez chwilę, patrząc jak znikasz w mroku, a w jakiś czas po tym krzyknąłem głośno, napawając się echem odbijającym mój głos od zimnych, skalnych ścian.

 

Na szczycie nie było już mojego starego leżaczka, ani flagi. Byłem jednak przygotowany. Z zanadrza wyjąłem ciepły śpiwór i karimatę, rozłożyłem to wszystko. Przed "obozem" zatknąłem karmazynowy sztandar, wkrótce potem pogrążając się w spożywaniu kiełbasek na gorąco.

 

Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, iż góra jest moja.

Link to comment
Share on other sites

Ocknęłam się. Zobaczyłam, że wiele od tego czasu się zmieniło.

-Chyba się nie obrazisz, że góra powróci do mnie?

Powiedziałam i wziełam broń. Wkradłam się na górę i włożyłam ją (broń) w plecy przeciwnika. Stracił on przytomność, ale dla pewności zrzuciłam go z góry. Rozłożyłam leżak, zrobiłam płot i wbiłam w ziemię tabliczkę z napisem ,,Ten teren należy do Hole Hooves. Wejście grozi śmiercią!'' Położyłam się na leżaku. Wszystko mówiło, że GÓRA JEST MOJA!

Link to comment
Share on other sites

Tabliczka  z napisem wyglądała bardzo zachęcająco. Kusiła, żeby coś z nią zrobić. Zakradłam się i zrobiłam podkop pod ogrodzeniem.

Śmierć na razie mnie nie napotkał, nigdzie go nie widziałam. To było dobrym znakiem.

Leżałaś na leżaku, wobec czego stwierdziłam, że opalanie dobrze Ci zrobi. Znaczy mnie.

Włączyłam radio, które przytargałam ze sobą i włożyłam do niego płytę.

You reached for the secret too soon,you cried for the moon... SHINE ON YOU CRAAAZY DIAMOND! - zabrzmiała muzyka, a niebo rozświetliło się przez jeden, jaśniejący punkt. Nie mogłaś znieść blasku bijącego od niego i spłonęłaś.

Moja góra.

Link to comment
Share on other sites

- Złodzieje, bandyci, degeneraty i nazistowskie mutasy czarnobylskie! - sypnęło się od strony niesamowicie wydeptanej drogi prowadzącej na wierzchołek tej przypuszczalnie bardzo ważnej ze strategicznego punktu widzenia góry. Okrzyk ten wydałem ja. Poturbowany, z niedbale zabandażowaną, lekko cieknąca dziurą w plecach i dzika furią zdobiąca oblicze wdrapywałem się bystro, aby spuścić mą zemstę na ostrzeżonego i gotowego nieprzyjaciela.

 

Nie omyliłem się. Stałaś tam sobie w blasku supernowej, napawając się zajedwabistością i bezczelnie, powtarzam: bezczelnie przebywając niedaleko mojego sprzętu. Tego było za wiele na jednego mnie. Z pomrukiem podpitego ruskiego sołdata rzuciłem się na ciebie, wymachując na większość dostępnych stron sztachetą wyrwaną z płotu gdzieś poniżej. W potarganym ubraniu, posiniaczony, opleciony białą płachtą i z lekkim zarostem na twarzy sprawiałem przerażające wrażenie. Pogłębił je jeszcze obłęd w oczach oraz gra światła i cienia wywołana przez supernową.

 

Nie bacząc na promieniowanie gamma i możliwe konsekwencje trzasnąłem cię w łeb. A przynajmniej próbowałem, bowiem osłoniłaś się jakimś patykiem. Rozwinął się piękny, epicki wręcz pojedynek wariata i mrocznej pani. Gdyby był tu ktoś jeszcze, pewno skleciłby fajną piosenkę karczemną lub bitewną. Ale wszystko, nawet olśniewające starcia muszą mieć swój kres. Potknąłem się niechcący, już w myślach godząc się na śmierć. Jak się okazało, przedwcześnie. Przewaliłaś się bowiem nade mną w jakimś wypadzie czy czymś w ten deseń i z rozdzierającym krzykiem runęłaś w dół.

 

Wstałem. Otrzepałem się. oddałem ci należny hołd jako dobremu przeciwnikowi. Skontrolowałem stan śpiwora i karimaty, a także flagi. Wszystko się zgadzało, więc uwaliłem się na swoje miejsce.

 

Z przenośnej miniradiostacji nadałem komunikat: góra należy do mnie.

Link to comment
Share on other sites

Udało mi się wyjść z przepaści. Mając przeczucie zabierając i kaftan. Poszłam do najbliższego miasta odpuszczając na razie zdobywanie szczytu. W mieście ów napisałam Ci list i wysłałam. Niestety był tak chaotyczny i tak nie czytelny, że go nie rozczytałeś. Po kilku dniach wysłałam kolejny przechodząc już do grożenia. Po raz kolejny nie rozczytałeś. Chcąc-niechcąc pobiegłam na przedmiot sporu. Zastałam tam SQBLa.

Zakradłam się od tyłu i niemal od razu rzuciłam się na niego i wpiłam za długie paznokcie w ramiona.

- Droga dyplomatyczna się skończyła. Litość też - szepnęłam mu na ucho.

Po czym narzuciłam kaftan na SQBLa i zrzuciłam z góry.

- Miłego spadania! - krzyknęłam za nim radośnie, a następnie z wielką euforią dodając:

- THIS. IS. MAH. GÓRA!

Link to comment
Share on other sites

Klap. Klap. Klap.

 

W cieniu dogasającej już gwiazdy rozległy się, niczym uderzenia bata, oszczędne oklaski. Trwały krótką chwilę, zwielokrotnione echem. Odwróciłeś się, uzbrojony w ostatnią kartę, dostrzegając mnie. Niewiele się zmieniłem. Poza tym, że dziką, nieokiełznaną furę zastąpił chłód. No i włosy, tym razem związane jakimś sznurkiem z tyłu, miałem nadpalone, a moja osobista duma, bujny zarost, odszedł w niebyt.  Całe oblicze zdobiły poparzenia pierwszego, a nawet i drugiego stopnia. Lewe ramię zniknęło, zastąpiła je metalowa proteza, dłoń okrywała rękawica z grubej skóry. Przez czas jakiś tak mierzyliśmy się wzrokiem, stojąc naprzeciw siebie, starzy znajomi.

 

Bez jednego słowa wyjąłem prawą rękę zza pleców. Zdążyłem ją tam przemyślnie ukryć tuż przed tym, nim mnie zobaczyłeś. Z błyskiem w oku dokładnie pokazałem ci teraz, co w niej dzierżę. Był to granat ręczny RGD-5. Łyżka z trzaskiem odskoczyła, kiedy zacząłem biec w twoim kierunku, miałem mało czasu. Karta "MOJA GÓRA" rozcięła mi policzek, kiedy władowałem się w ciebie z całym impetem, waląc protezą.

 

Huknęło, błysnęło i chmura dymu okryła szczyt. Jeżeli ktoś był na dole, miał niesamowite widowisko. Ze szczytu spadło pojedyncze, lekko poturbowane ciało, obijając się o skały. Kiedy dym opadł, powoli podniosłem się z ziemi. Zabawa z trefnym granatem zdała egzamin, mogłem cię ze spokojem zepchnąć, jeszcze na dodatek rozkoszując się strachem na twojej twarzy. Nie byłem jednak specjalnie silny czy wysportowany, dlatego zmęczyło mnie to wszystko. Głęboko żałowałem, że nie mam swojego śpiwora, który przez ciebie straciłem. W końcu zdecydowałem się, z filozoficzną rezygnacją, położyć się i odpocząć na samej karimacie.

 

Ogłoszeniami, do kogo teraz należy góra nie przejmowałem się, zadowalając się widokiem czerwonej flagi powiewającej w lekkim wietrze.

Edited by Po prostu Tomek
Link to comment
Share on other sites

Po obejrzeniu całego widowiska otworzyłem mój plecak i wyciągnąłem z niego Holy Hand Grenade po czym odbezpieczyłem i położyłem tuż obok Tomka. Po chwili usłyszałem "Alllleluja, <BoooooM>". Wspiąłem się na górę i patrzyłem chwilę jak Tomek oddala się z niewiarygodną prędkością w stronę zachodzącego słońca. Moment później rozstawiłem coś w rodzaju grubszego słupka wysokiego na metr na środku góry, była to bowiem mobilna bariera ochronna Am2-S57F "Antimatter Spherical Field" oraz obok tabliczkę "Ta góra należy do Mitnicka. Wszelkie próby zbliżenia się do pola siłowego skończą się całkowitą anihilacą." i położyłem wygodnie delektując się słodkim snem.

Edited by Mitnick
Link to comment
Share on other sites

Sen w takiej sytuacji... Cóż za zaniedbanie.

Wyczołgałam się z błota, które złagodziło upadek. I tak byłam podrapana, posiniaczona i obita - zbytnie bratanie się ze skałami nikomu na dłuższą metę nie wychodzi na zdrowie.

Spojrzałam na odległy szczyt góry i ruszyłam dziarskim, chociaż nieco zmaltretpwanym krokiem. Daleko nie zaszłam, kiedy moje wysiłki stanęły twarzą w twarz z barierą. Nie przeczę, przyjemne to nie było, ale w końcu czym jest byle pole siłowe jeśli je porównać do silnej woli i tupetu jak taran?

Wzięłam kamień leżący u moich stóp i zaczęłam wycinać prostokątny kształt w barierze. Pchnęłam lekko i drzwi otworzyły się, pozwalając mi przejść dalej i zdobyć szczyt.

Bardzo możliwe, że pole siłowe było nie do przejścia. Luka polegała tylko na tym, że ja tej wiedzy nie miałam.

W końcu, upaprana błotem, zdyszana i zmęczona dotarłam na szczyt w blasku chwały.

Jako że Waść Mitnick spał, postanowiłam w tym czasie przemalować czerwoną flagę której z tylko sobie znanych przyczyn nie usunął, na czarno. O wiele lepiej.

Potem zepchnęłam leżak razem z właścicielem ze szczytu.

Góra oficjalnie należy do mnie.

Link to comment
Share on other sites

Create an account or sign in to comment

You need to be a member in order to leave a comment

Create an account

Sign up for a new account in our community. It's easy!

Register a new account

Sign in

Already have an account? Sign in here.

Sign In Now
 Share

×
×
  • Create New...