Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] PiekielneCiastko vs Sakitta


Hoffman

Recommended Posts

Mam nadzieję, że te miniaturowe sukinsyny nie zostaną zniszczone przez jego układ odpornościowy. Wyciągnął ramię, a sztylet sam mu w nie wleciał. Obejrzał zakrwawioną klingę. Przybliżył sztylet sobie do twarzy i wziął głęboki wdech. Żadna z bakterii nie została na broni, więc wszystkie musiały wniknąć do organizmu. Samą broń włożył sobie do środka przez maskę, by dusza jego zbroi mogła dogłębnie zaznajomić się, z czym mają do czynienia.

Ostrza, które sterczały mu z tułowia, zaczęły się mozolnie wysuwać, aż wypadły. Z jego dłoni wyleciały dwa fioletowe pioruny, niszcząc je w mgnieniu oka i nie pozostawiając nic poza dymiącą spalenizną.

Sakitta zastanowił się nad magią, z jakiej powstała ta broń. Nigdy nie zajmował się kapłaństwem, ale przypominało mu to boską moc. Pierwszy raz miał okazję walczyć z kimś sięgającym po ich sztuczki oraz zdolnego do przeżycia pierwszej kombinacji. Z reguły kapłani byli zabijaniu już na początku starcia, ponieważ bogowie, na jakich liczyli, zwyczajnie nie przychodzili, a nawet jak któryś postanowił się objawić, zaraz przeganiali go czarownicy, choć ten zaszczyt często spadał też na innych, nie wykluczając nawet zwykłych żołnierzy, biorących każdego kupą. Poza tym dziwiło go pewne złudzenie. Wydawało się mu, że Ciastko widzi w odcinaniu macek drogę do zwycięstwa. Myślał, że ten zauważył, iż ucięte zaraz wracają do niego, a same macki w zasadzie i tak nic nie robią, poza szarpaniu się w nieprzewidywalnych skurczach, ale teraz nie miał pewności.

-Eh. To się robi nudne - powiedział, zawieszając wzrok na podłodze. - Zawsze jak cię złapię, szybko mi się wyrywasz i uciekasz. Potem wracasz, cierpisz i wyskakujesz jak z ogniska. Zaraz mi się znudzi i wrzucę tą przeklętą duszę do twojej zbroi, tak dla towarzystwa.

Nie miał zamiaru jej uwolnić, bo gdyby straciłby nad nią kontrolę, musiałby użerać się z potworem przynajmniej tak samo potężnym jak on, o ile nie potężniejszym... znowu. Zrobił głęboki wydech i poszedł przed siebie, przywołując do swojej prawej ręki starą halabardę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-A tylko mi się waż! - dobył się głos z hełmu Ciastka. - Eduardo, kto ci pozwolił się odzywać - odezwał się mag, jednocześnie odpowiednią myślą chowając przyłbicę. Spojrzał się trochę zażenowany zachowaniem SI na przeciwnika. - Wybacz, ale te sztuczne inteligencje w zbrojach są bardzo samowolne - Poczuł na karku karcące spojrzenia z widowni. Odezwał się do widzów. - No co? On też ma pomoc w swojej zbroi? Przecież nie pozwalam jej niczym kierować. Sam wszystko kontroluję.

Widzom to chyba wystarczyło. Spojrzał się na przeciwnika. Sakitta szedł na niego, trzymając w dłoni halabardę. Co robimy? To co zwykle - coś śmiesznego. Przygotuj jakieś promienie, które się nie za bardzo lubią. Nie wierzyłem, że dane opisujące cię jako idiotę są prawdziwe. Szkoda, że IBM tak źle o mnie myśli. A tak swoją drogą wyczuwasz go z widowni? Tak, przyjął cielesną formę androida. I dobrze. Prześlij mu, że przy ataku ma zrobić im fajny slow-motion z spokojną muzyką.

-Wiesz, w pewnym filmie z mojego ulubionego świata jest powiedziane, by nie krzyżować promieni - powiedział uśmiechnięty, gdy z pleców wyrastały dwa ramiona z soczewkami na końcach. - Sprawdźmy, ile prawdy było w tych słowach.

 

IBM z wyraźnym zainteresowaniem oglądał potyczki Ciastka z przeciwnikiem. Interesował go rodzaj magii, z jakiego korzystał on. I dlaczego Ciastko aż tak nieudolnie walczył, biorąc za cel coś, co nie ma żadnej wartości. Ale także miał zamiar dotrzymać umowy którą magowie sobie złożyli, więc w żaden sposób nie ingerował w pojedynek.

Aż do momentu, gdy zbroja, nazwana przez Ciastko Eduardem, przesłała mu priorytetowe polecenie od kierowcy. ”Pan każe zrobić spokojną i spowolnioną wizualizację następnego ataku", co by to nie miało znaczyć. Po podejściu zbroi do Ciastka wiedział, że przez jakiś czas będzie się powstrzymywał przed zbędną kulturą w stosunku do tego kretyna. Z pewnością da jego danym wysoki priorytek. Idiota.

Ale polecenie miał zamiar spełnić. Widział, co się święciło, a jego wizualizacje wskazywały, że powstały efekt dla sporej grupy ludzi z pewnością będzie komiczny. Otoczył całą arenę barierą. Wiedział ,że Ciastko nie pomyślał o tym, co zaraz może się stać. Może i na początku myślał, ale teraz z pewnością skupił się na pokonaniu przeciwnika i, o ironio, zdobyciu jak największej przychylności widowni. Ale nie na zapewnieniu im bezpieczeństwa.

Stało się. Promienie wystrzeliły. Kilkadziesiąt magii światła i tyle samo ciemności. I do tego połączenie ich. Heh, on naprawdę kocha dla widowni łamać zasady.

Włączył muzykę i stworzył drugą barierę, tylko odrobinę większą od pierwszej, i wypełnił ją przestrzenią z zmniejszonym wektorem czasu [ 4 wymiarowa budowa świata ]. Dzięki temu uzyskał efekt czterokrotnego spowolnienia obrazu widocznego. Uszczelnił jeszcze bariery tak, by nie przepuściły potencjalnych dźwięków wybuchu i mógł popatrzeć na efekty.

W końcu promienie zderzyły się tuż przed przeciwnikiem Ciastka. Początkowo powstała czarna kula, która po chwili wzrostu zaczęła zapadać się w sobie. Po chwili widział ją już tylko z użyciem wielkiego przybliżenia. Zmalała do mikroskopijnych rozmiarów. Ale ten stan trwał tylko chwilę. Zaraz po zniknięciu promieni energia gwałtownie eksplodowała oślepiającym światłem. Widział kontury tarczy pochłaniającej energię stworzonej zapewne przez Eduarda. Wątpił, by wytrzymała. Podtrzymanie czegoś takiego wymagało wielkich zdolności obliczeniowych albo biokomputera.

Zaskoczyło go, że tarcza przemieniała energię aż tak długo. Ale i tak część jego procesów mówiła mu, że z obecną prędkością zużycia mocy i przetwarzania polecenia zadanego wcześniej powstały czar będzie działał góra kilka minut.

W końcu bariera zbroi pękła, a ona sama zaczęła robić kółeczka w powietrzu.

 

 

Pękła. Bariera pękła. Ciastko był zbyt zdumiony tym faktem, by zdążyć samemu stworzyć kolejną przed uderzeniem fali energii. Zdołał stworzyć odpowiednią dopiero w czasie lotu. Używając silników ustabilizował lot, zatrzymał się w powietrzu i wylądował. To wszystko powinno już być widoczne z części widowni - błysk był jeden, a pozostały czas oślepiające były tumany kurzu, jakie podniosła energia wybuchu.

Dlatego też zrobił to w identyczny sposób jak Iron Man z nadzieją na dodatkowe punkty. Kurz opadał. Zaczął się przyglądać co stało się z przeciwnikiem. Może i ma mocną tę zbroję, ale to też nie było słabe. Ciastko, moje zapasy energii zostały wyczerpane. Łap. Przesłał mu sporą część swojej mocy. Ile jeszcze ci jej zostało? Wystarczająco wiele.

Martwił się. Nie przemyślał tego ruchu i dzięki niemu stracił sporo mocy. Pocieszające było to, że rakiety nadal były w ziemi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z Księcia pozostała dymiąca plama na podłodze. Leżała tak i się nie ruszała. Gdy widzowie myśleli, że pojedynek jest już zakończony, zaczęła płynąć z zawrotną prędkością. Zachowywała się jak ciecz, tyle że świadoma oraz zdolna do ruchu. Odpłynęła w bezpieczne miejsce i wystrzeliła się do góry jak przy nagłej reakcji chemicznej. Uformował się z niej dawny Sakitta, dalej dzierżący halabardę.
-Zagadka: dlaczego żołnierze piechoty imperialnej oprócz miotaczy promieni noszą po dwie szable przy boku i nóż w bucie? - zapytał, dalej idąc przed siebie jakby nigdy nic. Po odczekaniu chwili kontynuował. - Ponieważ ataki dystansowe są łatwe do przewidzenia. Nim dotrą, ma się dość czasu, by wykonać unik bądź kontrę. Można ocenić powstałe zaburzenia energii oraz wyliczyć kąt uderzenia, jeszcze przed wystrzałem. W zwarciu zwyczajnie możesz bić przeciwnika, a nawet przez wykonanie parady, można połamać sobie kości. Im dystans jest mniejszy, tym posiadasz mniej czasu na stosowną reakcję. Nim twoja broń mnie dosięgnie, ja będę już gotowy na powitanie. Wiem to, gdyż niejednokrotnie wykładałem już sztukę wojenną oraz ćwiczyłem rekrutów zakonu.
W lewej ręce pojawił się mu pistolet jednostrzałowy, ładowany od tyłu prętami fluorowymi. Kształtem i rozmiarem przypominał klasyczny rewolwer, ale nie posiadał bębenka oraz dysponował innym systemem celowniczym i zapalniczym. Wymierzył w Ciastko i nacisnął spust. Z lufy wyleciał ciężki pocisk z nitkami magnetycznymi na bokach, kierujących się w stronę metalowych zbroi. Sam fluor miał eksplodować po trafieniu w cel, a rzec trzeba, że eksplozja byłaby spektakularna. Nim doleciał, Sakitta powiedział:
-Ciekawe czy zrozumie mój przekaz... cóż, jeśli nie to rozerwie go na strzępy.
Wyrzucił przestarzały pistolet przez portal do zbrojowni i zaczął biec sprintem, chowając swój drzewiec za plecami w lekkim skłonie tułowia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciastko spokojnym ruchem podniósł rękę. Pocisk uderzył go centralnie w dłoń. Po chwili trzymał w niej zamrożoną w czasie energię.

-Prosta sztuczka magów takich jak ja. Stworzenie bariery, szczelnej nawet na wpływ czasu. Ale mało uczciwa, choć przydatna do łapania co ciekawszych potworów.

Pstryknął palcami. A przynajmniej spróbował to zrobić, bo stworzył tylko głuchy odgłos. Chcąc zachować twarz spróbował jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Z każdą próbą stawał się coraz bardziej rozeźlony. Zaczął już machać ręką przy każdej próbie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że przeciwnik biegnie na niego z zamiarem uczynienia go jednym, a chyba jedynym, składnikiem szaszłyka.

W końcu mu się udało. Uśmiechnięty spróbował jeszcze raz. Ponownie się udało. Pewny tego, że przypomniał sobie tą prozaiczną czynność pstryknął jeszcze raz. Kulka zniknęła. Ot, była i zniknęła.

Pociągnął za drzewce halabardy Sakitty. Nie wiadomo było, jak to zrobił. W jednym momencie stał tam, jakby celowo czekając na cios, uprzyjemniając sobie czas próbami pstryknięcia palcami, a nagle był za Sakittą i przeszkadzał mu w ataku. Spod stóp maga wystrzeliły krótkie płomienie, które wzniosły go w powietrze. Nadal w dłoni silnie ściskał drzewce halabardy przeciwnika.

-Kolejna sztuczka. Sprawia, że tak jakby walka z magami jej nie znającymi staje się niepotrzebna. Jak na razie odkryliśmy ją w jednym wymiarze, który od razu zamknęliśmy na obce ingerennnnn - zwymiotował. Nagle. Niespodziewanie. Zwymiotował ostatnie kilka posiłków. Sądził, że już dawno je wydalił. Ciastko, co ty do cholery robisz. Robię się zielony. Czujniki? Wszystko teoretycznie w porządku. Wszystko. I właśnie tylko dlatego czuję, że zaraz znowu rzygnę. Diagnoza? Zatrucie.

I tak wisieli pod sufitem, z magiem zbyt zajętym wymiotami i zbroją, która zajęła się poszukiwaniem w jego krwi trucizny o takim działaniu. I jedynie setki czujników pilnowało, by ta nieuwaga  ich nie zabiła. Miała skupić ich uwagę w momencie, w którym przeciwnik uzna, że czas ich zaatakować. 

If you know, what i mean.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znowu ucieka? - zapytał samego siebie. - Ile to jeszcze potrwa...

Głośno wciągnął powietrze przez usta. Ta ciągła gra w berka dłużyła mu się niemiłosiernie. Co już miał przeciwnika, tuż tuż, na wyciągnięcie dłoni, ten jakby nigdy nic pojawiał się gdzieś z tyłu czy z boku. Tak blisko a tak daleko zarazem. Sam już nie wiedział co robić. Jego stan wskazywał na lekką irytację. Nie możność osiągnięcia celu przez jego bieganie po sali była nowym uczuciem. Zupełnie nowym i w dodatku czymś, czego wcześniej nawet sobie nie wyobrażał.

Owszem, były sytuacje, gdy trzeba było uciekać z jakąś ważną osobą, czy nawet wyznaczonym przedmiotem. Była nawet sytuacja, w której musiał uciec z jednej bitwy, by wziąć udział w innej, ważniejszej, jednak to przerosło jego filozofię wojenną. Widział niewielkie garstki broniące się na szańcach przed siłą, z jaką nawet cały legion niemiałby szans. Takowe umierały, przydeptane stalowym butem kogoś większego, ale nikt ich nigdy nie nazwał robakami zdeptanymi obcasem. Bili się do końca, ci zacni żołnierze, ponieważ śmierć była dla nich niczym, w porównaniu do obrony idei.

Tutaj nie chodziło o żadną wartość, ani o nabycie doświadczenia, zabicie przeciwnika ani chyba nawet o zwycięstwo. To jednoznacznie usprawiedliwiało wszystkie wybryki, lecz ciągle nie podobało się Księciu. Nauczony, że na polu boju należy stać i się nie cofać, nawet gdy przeciwnik podejdzie na odległość zębów, no chyba że zamierzamy wyprowadzić kontrę z dystansu, miał teraz mętlik w głowie. Zastanawiało go czy powinien teraz skoczyć na sufit, by potem z powrotem rozglądać się do okoła w poszukiwaniu kogoś odważnego. Ostatecznie postanowił rozegrać to teatralnie. Umiał nawiązać kontakt z tłumem. Kiedyś w końcu zrekrutował trochę konfederatów, ale tłumów z tego nie było.

-Widząc, że zostałem tak jakby sam na polu chwały - mówiąc, niechętnie wskazał palcem na człowieka w metalowej zbroi - nie chcąc się uganiać za moim obecnym rywalem po całej arenie, muszę zapytać Państwa, czy któreś z Was nie zechciałoby się ze mną zmierzyć. Spokojnie! to całkowicie bezpieczne. W rozgrywkach towarzyskich zwycięzca zawsze wskrzesza poległego, więc naprawdę nie ma się czego bać. Przy okazji dam także kilka wskazówek co do samoobrony. Na specjalne życzenie mogę być delikatny i nie nabić nawet siniaka. Mamy śmiałka?

Kilka osób podniosło ręce. W tym parę kobiet.

-O widzę, że mamy las rąk. A który z was zna czary?

-Ja! - krzyknął barczysty chłop. - Pracuję w urzędzie emerytalnym i potrafię sprawić, że pieniądze znikają!

-Zademonstrujesz?

-Ma Pan składkę?

-Niestety nie odprowadzam. Mój majątek jest wyrażany w autonomicznych prowincjach, więc jakby co będę się mógł utrzymać z nich, bez emerytury.

Zaczął wypytywać kolejną osobę, bo zaklęcie pochodzące z Zakładu Utylizacji Szmalu, byłoby ciężkie do zademonstrowania przy publiczności. Wydawało się mu, że przeciwnik właśnie coś knuje, ale miał teraz ważniejszy problem. Musiał wybrać kogoś z widowni, by nie tracić już czasu.

Edytowano przez Sakitta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyłbica hełmu otworzyła się, ukazując zzieleniałą do granic możliwości twarz Ciastka. Mag co chwila przełykał ślinę i modlił się w duchu do wszystkich swoich znajomych, by nie zwymiotował, choć wiedział, że nie miał już czym. Ale zanotował pewien progres. Początkowo wolny, przyspieszał coraz bardziej, a jego twarz nabierała coraz naturalniejszych kolorów. Po kilku sekundach był już tylko nienaturalnie biały, ale i to miało się zmienić. Przyłbica opadła, a Ciastko łyknął mieszanki odżywczej, którą stworzył dla niego Eduardo. Poczuł miłe uczucie w żołądku, które dodało mu kurażu. Analizuj dane. Połącz mnie ograniczonym interfejsem. Chcesz walczyć sam? Nigdzie nie mam napisane kiedy tak ostatnio wygrałeś. Nie sam. Po prostu chcę zrobić coś sam. Dobra, nie będę się kłócił.

-Więc mówisz, że przez ucieczki jest za wolno? - zapytał się butnie, po czym odwrócił się do widowni. - Wybaczcie, ale chyba jednak ja będę walczył z Sakittą - zwrócił się do swojego przeciwnika. - Powiesz mi, czy tak ci pasuje.

Wyłączył silniczki, lekko się skulił i przeniósł się na ziemię. Zmienił swoje ciało w diablo wytrzymały i równie ciężki stop ołowiu z tytanem. Cała ręka zapłonęła. Używając całej swojej siły wyprowadził prawy podbródkowy w Sakittę.

A to wszystko w ciągu ułamka sekundy, krótszego niż impuls, który normalnemu człowiekowi powiedziałby o wykryciu przez mały palec kantu. Skoro chciał szybciej, to niech tak ma. Jego pięść z energią rozpędzonego wagonu z urobkiem miła uderzyć w Sakittę. Uśmiechnął się wrednie. To był tylko test. Skoro robimy to na poważnie.... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pięść Ciastka uderzyła Sakitte prosto w podbródek. Zamiast wykonać jakikolwiek unik, czy chociaż spróbować się zasłonić, Książe tylko się nastawił. Spostrzegawczy zauważyli, że jego głowa na moment przed atakiem zamieniła się w ciecz. Była to prawdopodobnie iluzja, ale pewności nikt nie miał. Cios chlupnął ją ku górze. Wystrzelone krople, z nie wiadomo jaką siłą, zaraz wessało z powrotem do środka, formując dawną twarz.
Sakitta postanowił wymienić broń, w końcu miał cały arsenał najróżniejszych zabawek, a nie tylko zwykłą halabardę. Przykląkł na jedno kolano i rozłożył ręce, wystrzeliwując na boki dwie srebrne kule. Te połączyły się z nim cienką wiązką, ostrzejszą od garoty. Kule zaczęły magnetyzować, było pewne, że jest to broń mogąca jednocześnie uderzać i wpływać na ruchy metalowych jednostek. Książe górą przełożył ręce na krzyż, odskakując jednocześnie o dwa kroki do tyłu na pozycję szermierską i zamierzał ciąć poziomo, dzieląc Ciastko na dwie równe połowy.
Magnetyczne kule oddziaływały na tyle silnie, że powyrywały ze ścian wszystkie stalowe ozdoby. Kilkorgu z widzów urwała się biżuteria, co wywołało u nich skowyt i ubliżenia, ale Sakitta był gotowy nawet je odkupić, było go stać. Nowe odłamki leciały w kierunku magnesów, a Sakitta zamierzał je wystrzelić w przeciwnika nagłą zmianą ładunku, jeśli ten przeżyły cięcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciastko widząc niepowodzenie swego ciosu odskoczył. Co to, na Teutatesa, było? Uderzyłeś w ciecz, nic więcej. Cholera, to się robi nudne. Jak mnie będzie chciał uderzyć, to po prostu polecę do tyłu. A on się rozchlapuje! Powinni tego zakazać! Coś szarpnęło na chwilę magiem. My tu pitu-pitu, a on cię chce pociąć jednoatomowym ostrzem! Neutralizuję oddziaływanie magnetyczne rzędu kilkuset megatesli.

Ciastko spojrzał na "ostrze", którym chciał go pociąć Sakitta. Nałożone na obraz w środku hełmu wektory wskazywały, że to kule, pomiędzy którymi jest rozciągnięte ostrze są silnym źródłem magnetycznym. Ech, prawie jak podczas walki z Przędziarzem. Tylko, że on był szybszy. Jak sądzisz, Eduardo, będzie uczciwie jeszcze bardziej podkręcić prędkość? Ilukrotnie? Tylukrotnie, by raz poleciał na ścianę. Sądzę.... Dobra, zmiana planów. Użyjesz rakiet? Lepiej. Ale to za chwilę. Rób tani wabik, włącz aktywne maskowanie.

Ciaskto zrobił krok w tył. Eduardo sprawił, że stał się niewidoczny. Przed nimi stał wabik, wyglądający idealnie jak oni. Nie ruszał się za bardzo, ale nie o to chodziło. Ważne było to, że przejście nie było dla nikogo widoczne. Nawet dla magów - to była czysta technologia. Ale nie zasypywał gruszek w popiele. Szybko odskoczył w bok od ostrza, które jak masło cięło wabik, który nawet realnymi ruchami na to zareagował. Skulił się. Skoczył trochę do przodu. Połówki wabika oddzieliły się od siebie. Krok w bok i Ciastko był za Sakittą. Tarcza. Po co? Jak zmieni się w ciecz, to i tak poleci. Ach, wy ludzie. Ściągnij kamuflaż. Już widoczny uderzył go prostym ciosem nasadą dłoni, wzmacniając go jak poprzedni. Tym razem Sakitta miał lecieć. Ale to nie było wszystko, co zaplanował dla przeciwnika. Złożył ręce i wystawił je szybkim ruchem przed siebie. Z środka tego połączenia wystrzeliły płomienie, które miały zachować swoją pierwotną siłę aż do ścian areny. Ciastko czuł, że trochę przesadza z ilością zużywanej magii, ale teraz liczyło się zwycięstwo bez zabicia przeciwnika.... czyli uczynienie walki jak najbardziej widowiskową.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Książe widział, jak jego ostrza lecą na przeciwnika, bez jakiegokolwiek odruchu obronnego u celu. Zastanawiał się czy ostre wiązki, którymi połączył się z magnetycznymi kulami, w ogóle mogą ciąć zbroję przeciwnika. Być może miał tam wyjątkowo wytrzymały materiał, o którym nawet Zakon nie wiedział, ale jego wątpliwości zostały rozwiane chwilę później, gdy zniewolona dusza szarpnęła się w gniewie, jak pies, któremu odebrano zdobycz. Sam też to dostrzegł, ale kilka impulsów mózgowych później. Znikł duch Ciasta, a to oznaczało jednoznacznie iluzję albo zależny twór. Wyglądało na to, że teraz to Władca Pier... Piekła będzie się replikować, a to tym samym mogłoby zwolnić Sakitte z dalszego dotrzymywania warunków walki. Mimo wszystko nie zamierzał brać tego jako urazę i tylko rozczłonować, jak należy. Trzeba rzec, iż czuł obrzydzenie do pomiotów nieposiadających istnienia. Owszem, tworzył takowe na własny pożytek, ale zawsze uśmiercał po wykonaniu zadania.
Gdy twór dał się przeciąć na dwie równe połowy, Sakitta miał już absolutną pewność. Czując zmianę napięcia za sobą, jedną kulę wystrzelił w bok a drugą nad siebie. Lecąca nad jego głową odłączyła się od jego ręki, tworząc chwilowo coś prawie samowolnego, w końcu po tym, co zrobił Ciastko, miał prawo użyć czegoś podpiętego nawet pod suwerenną inteligencję, a co dopiero pod prawa balistyczne. Z drugim magnesem nie tylko nie przerwał łączącej ich cienkiej wiązki, ale jeszcze się w nią wtopił. Zdałoby się, że został wessany jak roztocz przez rurę odkurzacza. Nim się oddalił, poczuł lekkie klepnięcie, jakie to daje się, gdy kawałek steku komuś wpadnie nie w tę dziurkę.
Po zbliżeniu się do swej kuli, ponownie uformował humanoidalne ciało i chwycił obydwie, choć by dobyć tę spadającą z góry, musiał wykonać lekki podskok.
Nie tracąc czasu, wykonał szybkiego susa na oponenta. Zamierzał go jeszcze dopaść, czy to wiązkami łączącymi go z kulą, czy duszą zbroi, czy wreszcie gołymi rękoma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ach, przypadek. Czy to aby na pewno przypadek? A może przejaw mojego podświadomego geniuszu? A może jednak istnieją Bóstwa o prawdziwie nieograniczonych możliwościach, które właśnie w tym momencie puszczają do mnie oko? Zaczął myśleć mag, co szybko zostało ucięte przez Eduarda, zdenerwowanego bezproduktywnością tych rozmyślań. Ciastko, o czym ty do cholery gadasz? O tym, że Sakitta właśnie sam zachęcił mnie, by użyć jednej z moich kart z rękawa.

Uśmiechnął się pod hełmem. Sakitta był szybki, choć Ciastko mógł być szybszy. Ale nie chciał. Jeśli pojedynek miał byś widowiskowy, to widzowie muszą widzieć obu wojowników.

Dwie rakiety, które były wbite w ziemię tuż obok lecącego przeciwnika wystrzeliły srebrzyste linki, które owinęły się wokół jego kostek. I zaczęły się skrócać, mając pociągnąć Sakittę do siebie i wywrócić go.

Ale mag przez ten czas nie próżnował. Tupnął nogą w ziemię, z której wystrzelił do góry gruby płócienny wąż. Mag pociągnął za dźwignię, służącą jako spust. Z otworu trzymanego w dłoniach maga poleciał cement szybkoschnący. Tak szybkoschnący, że Sakitta czuł się, jakby ktoś oblewał go wodą z średniej wielkości kamyczkami. Czwarta część zaprawy zastygała praktycznie w locie!

Ciastko włączył silniczki w stopach. W ciągu sekundy przeleciał za Sakittę okrężnym ruchem, nadal trzymając wąż w jednej ręce, a drugą stabilizując lot, i całego pokrył materiałem budowlanym. Trochę przesadził, bo widzowie mogli mieć trudności z dostrzeżeniem jego lotu. Ale tak już bywało, gdy chciało się zrobić coś, co zajmuje za dużo czasu. A ten czar z pewnością takim był.

Puścił szlauch, który został wciągnięty w ziemię. Naddatek magii niewidocznie do niego powrócił. Czekał, aż przeciwnik opuści budowlę, której szkieletem sam był. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z linkami nie było najmniejszych problemów. Sakitta był obecnie odporny na wszelkie cięcia czy sztychy. Po prostu przeszły przez ciało, nie czyniąc szkód.
Czy on pracował kiedyś na budowie? - zapytał sam siebie, ale zrezygnował z rozważania tego, gdy przed oczami pojawił mu się widok nużącego kopania okopu, pod zamkiem między bagnami. W końcu nie każdy od razu łaził po salonach...
Gdy oblepiła go zaprawa murarska, zastanawiał się między kilkoma alternatywnymi drogami. Gdyby tylko miał dar muad'diba... mógłby już dawno zakończyć to starcie po kilku ruchach, ale w jego sytuacji i tak nie mógłby go odpowiednio wykorzystać. Zbyt wiele podobnych dróg, a Złota Droga może mieć niejedną ścieżkę. Pozostawały jedynie zdolności analityczne żywego umysłu, znacznie lepszego niż najpotężniejsze komputery nieorganiczne, a kto twierdził inaczej, dobrowolnie przyznawał się do niższością nad maszyną!
Czy on w ogóle rozumie czym jest magia? - Zastanowił się nad obecną strategią przeciwnika. Magii w tym nie było. Po prostu robot skaczący dookoła, nic, zero finezji.
Podjął jedyną właściwą decyzję: nie zamierzał robić nic z pokrywającym go tworem cementopodobnym. Jego kombinezon mógł się skurczyć do dowolnych rozmiarów, a nawet rozpłynąć, bez uszkodzenia ciała. Wykorzystał tę cechę, przemieniając się w ciecz i wnikając w mikro szczeliny, między fragmentami ,,kożuszka". Moment później był już przy podłodze, płynąc dalej, aż pod nią. Zajął pozycję naprzeciw Ciastka, jednak zachowując bezpieczny dystans i postanowił zaczekać, aż przeciwnikowi znudzi się czekanie i rozwali swoją budowlę, jednocześnie się odsłaniając, tym samym pozwalając na śmiertelny atak, ponieważ nic tak nie bawiło publiczności, jak proces nabijania głowy wroga na pal, lecz to nieco później...
Po tym zdarzeniu oczywiście zamierzał przywrócić mu dawną formę i życie, ale także zachować należne trofeum. Ten, kto widział włości jednej trzeciej Zakonników, wiedział, o co chodzi.
Edytowano przez Sakitta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciastko stanął i ogłupiały patrzył na betonową statuę o kształcie zarysu człowieka z nogami w betonie. Ta nawet nie drgała. Pusta jak twoja czaszka. Odezwał się Eduardo. Jakie obelgi.... Ale racja. Zastanowił się, co zrobić. Sprawdź na wszystkie sposoby okolicę. Ja trochę pogram.

Podszedł do statuy. Stanął przed nią, nachylił się do ciosu.... i się teatralnie zawahał. Wyprostował się, po czym popukał w skorupę.

-Sakitto, czyżbyś wrócił do siebie?  - zapytał się bardzo głośno, dość, by go słyszano na widowni. - Nie, z pewnością nie zhańbiłbyś się tak. Wierzę w ciebie. Więc jak? Dlaczego ta skorupa jest pusta? Czy możesz mi odpowiedzieć? - Ta plama za tobą. Tam nie było żadnej plamy. Eduardo pokazał mu na wnętrzu hełmu obraz zza nich, z nałożonym magicznym filtrem wykrywającym inteligencję. Była tam bardzo silnie jaśniejąca plama. Sakitto, pardon. Chyba muszę wziąć tą walkę na poważnie............... To do mnie było? Zapytał się po chwili Eduardo. Wiesz.... tak, do ciebie także. Chyba pora trochę zmienić nasze role. Wychylił głowę w hełmie lekko do przodu, wyciągając stamtąd słomkę z wyborną czekoladą pitną, z idealną ilością cukru, podkreślającą jej smak. Odetnij mnie od wszystkiego. Pociągnął, ale płyn nie popłynął. Ale  nie od tego! Zostaw mój krwioobieg, a nie czekoladę! Zbroja się posłuchała. A teraz ignoruj wszystkie myśli nie skierowane do ciebie. I całkowicie skup się na analizie otoczenia. Z zbroją pełne połączenie, tylko regeneruj amunicję.

Poczuł zniknięcie wpływów Eduarda. Trochę zakręciło mu się w głowie od nagłego odczepienia od adrenaliny, ale tylko ociupinkę. Zbroja zaczęła mu ciążyć. Na próbę poruszył palcami. Zero opóźnienia. Wszystko było idealnie. Zbroja była jak jego własne ciało.

-Sakitto, to czekanie robi się nudne! - krzyknął modulując głos na zniecierpliwiony. Przez chwilę stał, po czym z całej swojej siły rąbnął pięścią w statuę, przebijając ją na wylot. - Damned - powiedział cicho, ciekaw reakcji przeciwnika na jego udawaną niewiedzę. A udawał bardzo dobrze, by nie rzecz realistycznie. Uczyło go wielu aktorów z znanych światów, a każdego z nich przerósł. A jego opus magnum było udawanie życia Kha'zilika, który to lud zachowywał się całkowicie inaczej niż normalni ludzie - płakali, gdy inni się śmiali, a to było najmniej dziwne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aktor? - zapytał sam siebie, widząc, jak Ciastko udaje, że nie patrzył dokładnie w jego stronę. - Cóż, zanim uda mu się kontrolować całą podświadomość i wykonywać jedynie zamierzone ruchy, będzie musiał uciekać się do takich sztuczek.
Sztuka aktorska była jedną z niewielu rzeczy, która nie odgrywała żadnej roli wśród członków zakonu (co innego gra na instrumentach, gdyż tę słabość miało nawet kilka procent) ale wykrył jej usilną próbę, bez najmniejszego problemu. By zdradzić prawdziwe zamiary, wystarczyły feromony, małe tiki, jak zadrganie powieki, czy też modulacja głosu. Wszystko to mówiło nazbyt wiele o temperamencie rozmówcy i o stanie emocjonalnym. Ze względu na zbroję przeciwnika, nie mógł skorzystać z wszystkich zmysłów, ale widział jak Ciasto stoi. Udaje skupienie na skale, ale jednocześnie gotuje się do obrony z zupełnie innego kierunku.
Co by teraz zrobić... Jeżeli się rzucę na niego, ucieknie jak poprzednio i jak jeszcze wcześniej. W końcu to nie jego ani pierwszy, ani drugi, ani nieostatni raz. Ciężkie jest życie drapieżnika...
Mimo wszystko postanowił skoczyć na niego po raz ostatni, jeżeli i tym razem się rozłączą, powie mu wprost, co o tym myśli. Tak też zrobił, jednak postanowił tym razem nieco urozmaicić taktykę. Pojawił się na powierzchni, po czym rozmył się i znikł pod podłogą, by zaraz wystrzelić się w górę na ponad dziesięć metrów. Do tego poruszał się przypadkowym zygzakiem, będąc coraz bliżej celu.
Gdy był już tuż tuż, na jego masce, z zewnętrznej strony, zaczęły formować się srebrne kły.
Małe nawiązanie do tego, jak walczyli moi odlegli przodkowie. No chyba, że ktoś wierzy w kreacjonizm.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Coś dla ciała i coś dla ducha" - taka była przewodnia myśl kombinacji, której miał zamiar użyć. A obmyślił ją zaraz po " Cholera, w tym jego zakonie mają genialnych aktorów, skoro mnie rozgryzł ", widząc, jak zygzakiem mknie ku niemu przeciwnik.

Uśmiechnąłby się, gdyby to był początek walki. Ale nie był i powątpiewał w skuteczność czaru, który miał zamiar użyć. Co prawda powinien on działać na KAŻDĄ istotę wyczuloną na magię, ale Sakitta zbyt wiele razy zaskoczył go niestandardową, i po prawdzie niedżentelmeńską, taktyką uniku, że i ten czar mógł się okazać zbyteczny. Cóż, ostatecznie zawsze mógł zniszczyć każdy atom materii areny, ale za to chyba bonusów punktowych nie dają.

Przygotowania do czaru nie były trudne. Ba, nie było ich cale! Najwyżej można było za takowe uznać zmianę widoku w hełmie. I chwała Ciastkom, że Eduardo na początku ustawił wielką czułość czujników na magię. Dzięki temu zauważył coś, co w pogmatwanej drodze, wspólnie z myślą, że cieleśnie niczego nie zrobi przeciwnikowi, doprowadziło go do tego pomysłu.

A jednak się zaśmiał. Cicho bo cicho, ale się zaśmiał. Ten czar powinien w końcu podziałać. A jak nie, to on coś rzuci w cholerę. Nie wiedział jeszcze co, ale spowodowała to myśl, że nie po to przez całe życie uczył się uczciwej walki cielesnej, by teraz jakiś mag wkurzał go ciągłą zmianą w ciecz..... później nad tym pomyśli. Chyba ma pomysł. Ale to później.

Cała arena była wypełniona cząstkami magii, które pozostawił po swoich czarach. Powietrze prawie się jarzyło od tej mocy. Gdyby użyto odpowiedniego czaru, to przez kilka sekund mogłaby świecić jak słońce. Co prawda porównując ją do używanych mocy była mała, ale tak jak przez szybę ogląda się ogrom kosmosu z pokładu statku kosmicznego, tak naturalnie magowie wyczuwają te drobinki. Nie zwracają uwagi, ale wyczuwają, często ignorując je. I to miał zamiar wykorzystać. Jako, że była to jego magia, nadał jej mało znanego aspektu chaosu. Teraz żaden mag, a silny w szczególności, nie powinien być w stanie zachować skupienia.

Jaka ta arena była fajna. Piaszczysta, choć nierówna. Wyglądała jak.... Ugryzł się w język.  Cholera, nie mogę się skupić. Rozdzielność uwagi, do dzieła! Oglądając i przypominając sobie do czego jest podobna powierzchnia areny, złożył kolejny czar. Prosty, ale dzięki tej prostocie powinien podziałać, rzucony bez zastanowienia. Mgła.

Cała powierzchnię areny objęła magiczna mgła. W jednej chwili pomyślał, że teraz każdego maga powinien trafić szlag, a chwilę później próbował sobie przypomnieć sobie każde określenie na tą mgłę, gęstą niczym mleko; którą można by ciąć nożem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dookoła pojawiła się gęsta mgła, przypominająca Księciu pewne starcie w miejscu, które sam przezwał ,,Mroczną Krainą Cierni". Nie była to oryginalna nazwa, ale idealnie oddawała klimat tego miejsca. Nieuporządkowane ogniki latające wokół kolczastych krzewów w czarnej jak noc mgle. Wzrok i słuch stanowiły jedynie balast, w miejscu gdzie nie widział czubka własnego nosa, a dźwięki amortyzował ciemny gaz. Gdy z ukrycia zaatakowały go pierwsze potwory, szybko nauczyły się, że to on tu przyszedł na polowanie.
Dostanie się do Zakonu, było równoznaczne z biegłą umiejętnością walki w każdych warunkach. Na czas wielu ćwiczeń rekrutom odbierano wzrok, słuch, czucie, otępiano umysł, czy nawet zadawano ciężkie rany, by nauczyli się bronić nawet w sytuacji realnego wykrwawienia w najbliższym czasie. Wzrok i słuch to tylko dwa z wielu zmysłów, a trzeba rzec, że zmieniło się coś jeszcze. Aktywowały się cząstki magiczne, przypominające ogniki, przy odpowiedniej obserwacji mogące działać jak boje na morzu, mówiąc o ruchach nieprzyjaciela. W mrocznej mgle to właśnie one były odpowiedzialne za wykrycie większości ataków stworów. Wtedy role odwróciły się błyskawicznie. To demony zaczęły wypatrywać niebezpieczeństwa spomiędzy obłoków, a on wychodził znienacka, tnąc kilkoro swoim kindżałem i znikając w cieniu. Wprowadził chaos w ich szeregach, mimo iż to nie była jego domena.
Gdy ujrzał, że sytuacja tak diametralnie zmieniła się na jego korzyść, oscylował między wmieszaniu się w mgłę, łącząc się z jej strukturami w jeden silny organizm. Coś równie gęstego, jak mleko mogło łatwo przyjąć ciecz, w jaką się zamieniał, lecz nie tym razem. Wracając wspomnieniami do tamtego polowania, w którym to on był drapieżnikiem, świetnie się przy tym bawiąc i polując z rozkoszą oraz szczerym uśmiechem na ustach na zdezorientowane do reszty potwory, postanowił powtórzyć ubiegły wyczyn. Był drapieżnikiem a Ciastko zwierzyną. Długie kły wystające z maski przydadzą się jeszcze, podobnie jak nowy Kindżał w jego ręce, pokryty platynowymi symbolami.
Nie zaatakował od razu. Zamiast tego wtopił się gdzieś we mgle i zastygł w bezruchu, licząc, że nieustępująca ich na moment fala magicznych cząstek do reszty zdezorientuje ograniczony komputer przeciwnika. W końcu to maszyna, nie wie co ważne a co nie oraz nie czuje walki, nie stanowi to dla niej macierzystego sacrum i musi się pogubić w tonach zbędnych obliczeń. Inaczej Sakitta, on spędził na nieustających pojedynkach więcej czasu, niż niejeden śmiertelnik zdążył przeżyć nim, umarł ze starości. Gdy gasło światło, zamieniał się w myśliwego, zawsze widząc swoją ofiarę, jednak nie dając się wykryć samemu. Kucnął i patrzył w kierunku Ciastka, nie widząc go, ale czując jego obecność. Szukał w nim rozluźnienia ciała i umysłu, idealnej chwili do ataku.

Edytowano przez Sakitta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez ostatnie kilkadziesiąt sekund Ciastko zdążył przemyśleć błędy w teorii dziur Einsteina-Rosenberga, błędy na swojej maturze i to, że istnieje kilkadziesiąt określeń na taką mgłę. Nagle jego myśli zeszły na tor obecnych wydarzeń. Izoluj. Znajdź Sakittę. Pomyślał. Potem zaczął sobie przypominać jak szła partia pstrykana w "Don't worry be happy". I tekst.

Ale działo się coś dziwnego. Był tak skupiony na tym pstrykaniu, a umysł ciągle zbaczał na jakiś dziwny temat. Że dookoła niego jest mgła? Nic dziwnego. Ale coraz bardziej i bardziej pstrykanie wydawało mu się bezsensowne.

W końcu mógł się w miarę skupić na walce. Sakitta znajduje się o tutaj. Stopą stoi kilka centymetrów od jednej z rakiet. Odezwał się Eduardo, na ekranie wyświetlając rzeczony obrazek. Mag zwrócił uwagę na broń, trzymaną przez przeciwnika i kły, wystające z miejsca, gdzie powinny być usta.

Miecz w dłoniach przeciwnika oznaczałby zwykle, że ten jest chętny do walki, ale nie w dłoniach Sakitty. Jego przeciwnik już zbyt wiele razy pokazał, że z nim nie warto uczciwie próbować obijania mord. Ten po prostu rozlewał swoją przy każdym uderzeniu, co już się znudziło magowi. Ale dlaczego by nie pokazać wredności tego zachowania przeciwnikowi? Eduardo, pod powierzchnią runy z działu "LOL, NOPE". Przelewam magię. Jak powiedział, tak zrobił.

Rzeczone runy były bliskie ideałowi. Niewiele mocy potrzebowały do działania, a ich ochrona była niewiarygodnie wielka. Pochodziły one z dziesiątków światów znanych tylko magom Absolutu, choć nie były przez nich używane. Dlaczego? Bo to był dyshonor używać tak potężnej defensywy, gdy przeciwnik chciał uczciwej walki. A poza tym Kodeks zabraniał używać ich przeciwko uczciwym przeciwnikom.

Ale Sakitta nie chciał uczciwej walki! Mógł użyć defensywy tak silnej, jak tylko chciał. Ofensywa by zniszczyła ten wymiar, ale defensywa na szczęście nie była tak niszczycielska. Przecież z definicji miała chronić. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten ściąga skądś magię, czy mi się wydaje? - zapytał sam siebie, czując mocną aglomerację energii przed sobą.
Gdyby zrobiłby tak rzeczywiście, już nic nie pohamowałoby Sakitty, przed wzięciem małego kredytu w banku Zakonu; wystarczająco, by przebić się przez niemal każdą tarczę. W tej mgle rzeczywiście było niewiele widać, toteż nie mógł niczego ustalić. Spodziewał się, że Ciastko ukryje się tylko po to, by zamaskować jakieś oszustwo. Zresztą nie byłoby w tym nic dziwnego. Zawsze, gdy się łączyli, by w końcu o czymś rozstrzygnąć, ten gdzieś pryskał, a gdy samemu nie trafiał, robił pozy, jakby był zły za to, że ktoś ośmielił się robić unik. Ale to by było proste, jakby tak przeciwnicy stali sztywno, widząc zmierzające pociski i pozwalając się uśmiercić... a tu chamstwo ośmieliło się uskoczyć na bok i do tego próbowało skrócić dystans, by walczyć jak tchórz! O mało nie wybuchł śmiechem.
Podszedł nieco bliżej. Przyjrzał się dokładnie i wypuścił ostrze z ręki, lecz zaraz je chwycił. Zrobiło to na nim zbyt duże wrażenie.
On naprawdę myśli, że to mnie powstrzyma? Przecież każdy mag, jeszcze w akademii, już wie, że im silniejsza defensywa, tym słabszy atak.
Oczywiście nie zawsze się to uwidaczniało, ale znając kilka sztuczek, można było łatwo wykorzystać. Wystarczyło najpierw trochę zdezorientować przeciwnika, by jego tarcza zaczęła bardziej szkodzić niż pomagać, wtedy zaczekać na odpowiedni moment i zabić, nim zdąży się zorientować, że nigdy tak naprawdę nie wygrywał starcia.
Wyskoczył zaraz obok Ciastka i zniknął w chmurze, rzucając jedną świecącą kulą. Miała w sobie dość siły, by zabić psa, ale dzięki niej, przeciwnik wiedział, gdzie dokładnie ma kontratakować.
Ciekawe ile razy walczyłeś w takich warunkach. Jesteś w moim żywiole.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W tym momencie najchętniej usiadłby, położył głowę na dłoni i "zahibernował" się na jakiś czas, wystarczający, by Sakitta zaczął walczyć jak istota z ciała stałego, a nie cieczy. Ale nie mógł tego zrobić. Po pierwsze, nie miał nigdzie wystarczająco wygodnego krzesła. Po drugie, widzowie czekali na akcję. Choć ta mgła z pewnością ukryłaby jego spoczynek, to Sakitta z pewnością mógł ją w każdej chwili rozwiać. A nawet ona nie była tak całkowicie zła dla widzów - większość czarów miała jakieś efekty świetlne, które z pewnością przebijają się przez te mleko. Zostawało mu tylko walczyć.

 

Jaki smak? Zapytał się ni z gruszki, ni pietruszki Eduardo. Że co? Pora posiłku. Cholerny IBM. Zaklął, ale szybko zmienił postawę. Co dobrego masz? Mogę mieć wszystko. Dobra, daj schabowego. Zauważył, jak przed nim pojawia się kawałek kotleta. Szybkim ruchem głowy złapał go i przegryzł. Smaczny. Jak zwykle. Sam robił ten przepis. I nie smakował magią. Z pewnością musiał być schowany w podwymiarze jeszcze w Piekle. Co smacznego jeszcze masz? Zapytał się przegryzając kolejny kęs. Ciastka, mleko, szejki, kebaba i rosół. Dobra, popiję to rosołkiem.

 

Przegryzając kolejny kawałek kotleta skrzyżował ręce na piersi i stanął w iście znudzonej pozie. Wiedział, że był już zaatakowany przez przeciwnika. Wiedział nawet gdzie on jest. Ale czekał, aż ten sam zechce walki w zwarciu. A wtedy porządnie obije mu mordę. A jeśli zmieni się w ciecz.... już miał plan na to. I mgła mogła mu się w tym przydać.

 

-Sakitta, zaatakujesz mnie wreszcie? Od stworzenia mgły jeszcze niczego nie próbowałeś! - krzyknął, perfidnie lekko w bok przeciwnika. Chcesz kąsać? A kąsaj, ile ci się podoba. Tobie szybciej skończy się magia niż mi.  Pomyślał, popijając rosołek.

I rozumiał, że musi szybko to kończyć. Niedługo będzie potrzebował skorzystać z miejsca, do którego nawet imperatorowie chodzą samodzielnie.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie spróbowałeś niczego jeszcze? I mówi to ktoś, kto schował się za tarczą, czekając na przeciwnika? Dobra, jak chcesz rozegrać to turowo... cóż, czas pokorzystać z wynalazku naszych wrogów.

Sakitta odszedł na bezpieczną odległość, a ponieważ czuł się bezpiecznie, mógł wykonać nieco dłuższy rytuał. W końcu Ciastko, żeby go dopaść, musiałby przestać siedzieć w miejscu i wziąć się do walki, co było już wystarczającym powodem.

Ktoś kiedyś powiedział: ,,Najbardziej bezużyteczną supermocą we wszechświecie jest moc drzewa". Polegało to mniej więcej na tym, że nasz superbohater zamieniał się w drzewo i biernie przyglądał się otoczeniu. Był tu jednak mały kruczek, nie wszystkie drzewa nadawały się co najwyżej do ścinki. Lifa czy drzewo Harmonii miały w sobie coś wielkiego, ale Zakon jak to Zakon, lubił nieco wymaksować wszystko, co spotkał.

Księcia objęła czarna aura, a jego ludzka sylwetka zaczęła ustępować na rzecz pnia i pnączy. Powoli wrósł w ziemie, pieląc twardą podłogę areny. Jego korzenie szybko kierowały się w stronę piekła, tartaru, jądra, czy co tam było poniżej na tej planecie. Liści ani zwykłych gałęzi co prawda nie posiadał, ale wspomniane pnącza z ostrymi cierniami i guzkami magicznymi wyglądały ciekawie. Grube korzenie zaczęły wystawać na powierzchni, wyglądając na przystosowane do powstrzymywania ataków magicznych. Kiedy zrobił się już mały zagajnik, z jednym grubym pniem, w końcu pojawiły się liście. Wszystkie były błękitne, a ich ostra, kryształowa struktura podpowiadała, że będą ciąć mocniej niż czarne ciernie. Widać było tam też małe przepływy magii, małe, ponieważ spoczywały, wyczekując. Łatwo zgadnąć, co stanowiło żywicę, tego czarnego, pozbawionego drewna, drzewa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mag nie wiedział co zrobić. Stał jak pień, gdy przeciwnik zmieniał się w drzewo, pochłonięty przyglądaniem się tej przedziwnej przemianie. I co to poza tym było? Po kie ciastko przemieniać się w drzewo? Przecież to najbardziej bezużyteczna forma w wszechświecie. Prawda, są wytrzymałe i Templariusze z pewnego świata robili z nich statki kosmiczne, ale bez jaj!

Dobra, tu trzeba zrobić coś nietypowego. Coś, przy czym nie wykorzystam magii w zwykły dla siebie sposób... a może wykorzystam ją w idealny dla niej sposób?

 

Jego zbroja wyraźnie się powiększyła. W każdym wymiarze, choć najbardziej w szerokości. Przez chwilę stała nieruchomo, aż stało się coś, czego niewielu się spodziewało - idealnie przez środek pancerza przebiegła szybko pogłębiająca się szrama, aż w końcu, niczym na zawiasach, połowy przedniej części otworzyły przebywającego w środku maga na świat.

 

Ciastko zrobił krok w przód. Naprawdę, ta magia była bardzo, ale to bardzo ciekawa. Takiej koncentracji mięśni poza Mężczyzną, jak ten się sam nazwał, nigdy nie widział. Spojrzał w dół. Nie widział stóp, które zostały schowane pod mięśniami klatki piersiowej. Teraz jego ręka była dwa razy większa, niż wcześniej noga!

I stał tak, mając za okrycie tylko majtki. Ale czar, do uzyskania pełni siły, wymagał jeszcze czegoś ( choć Ciastko sądził, że już teraz mógłby gołymi dłońmi miażdżyć skały). Poruszył lekko ręką. W miejscach, gdzie natura dawała mężczyznom owłosienie on je miał. I to w ilości, która mogłaby zawstydzić wilkołaka. Pełni obrazu dopełniały grube, dżinsowe spodnie oraz flanelowa koszula w czerwone kwadraty, oczywiście wpuszczona w spodnie z rękawami podwiniętymi do łokcia.

Podniósł jeszcze rękę. Po chwili pojawiła się, oparta na barku, siekiera. Wyglądająca najzwyczajniej w świecie siekiera. Taka, jaką to zawsze ma drwal w filmach.

 

Mężczyznę, bo tak kazał się zwać twórca tej magii, poznał podczas podróży. Walczył wtedy z jakąś tamtejszą odmianą trolla lub tytana, gdy ten wyszedł z gęstwiny, otaczającej improwizowaną arenę.  Ciastko sądził, że nieznajomy ukradnie mu chwałę, ale nic takiego się nie stało. Ten  z zaciekawieniem oglądał, jak raz za razem uderzał przeciwnika, doprowadzając do jego śmierci. I po tym od razu nieznajomy, całkowicie poważny, zapytał się o możliwość małego sparingu. Ciastko, zaskoczony, zgodził się, ale po odpoczynku. I walczyli, aż w końcu musiał skorzystać z magii nieco mocniejszej. I co ciekawe, przeciwnik z honorem przyjął przegraną, a nawet sam zaproponował to, że nauczy go swojej magii. I nauczył, choć Ciastko od początku planował, że wykorzysta tylko jej możliwości regeneracyjne.

Ale przy formie drwala ten powiedział coś w stylu " Tym ciałem zwalisz każde drzewo, nieważne z czego by nie było i jak by się broniło. Przez tą siekierę przepływa pierwotna siła ścinania drzew, a ta koszula dla gałęzi i igieł jest twardsza niż najtwardsza stal. "

I to chyba była prawda. Ciastko szedł, a kryształowe liście łamały się przy najlżejszym muśnięciu przez koszulę. Gdy już doszedł do głównego pnia, w którym krył się Sakitta. Wymierzył i wkładając w uderzenie całą swoją siłę uderzył. Siekiera wgłębiła się w pień. Wyciągnął ją jednym szybkim ruchem i zamierzył się do kolejnego uderzenia, gotów w każdej chwili dać myślami rozkaz do autonałożenia zbroi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie wstyd ci? - zapytał po raz pierwszy od dłuższego czasu na głos. - Taki z ciebie ekolog? Drzewa ścinać?

Ciastko był sprytny, wiedział, że drwal pokonuje drzewo. Rzucił się na swego oponenta jak antyczny heros na pierwszego, lepszego napotkanego potwora. W mitologii z reguły kończyło się na siłowych zmaganiach półboga i złego parszywca, lecz w rzeczywistości odległej o niepojętą przestrzeń czasu, liczyła się tylko i wyłącznie inteligencja. Drwale niestety posiadali stereotyp pijanych głupców, w szczególności już Krwawi Drwale, nierzadko śpiewający sprośne piosenki po wiejskich karczmach i zaczepiający niewinne kelnerki.

Jako Wielki Książe, Sakitta czuł małą odrazę, do ludzi wyrąbujących sobie drogę przy pomocy topora. Szli oni przed siebie, nie patrząc na to, co robi się z tyłu. Ciastko był blisko, blisko jak dawniej, tylko tym razem o wiele ciężej będzie mu uciec, oczywiście, jeśli uzna, że jest bez honoru i zwieje, jak przystało na zająca.

Wiele gałęzi i liści zostało bestialsko zniszczonych. Kryształki i cienista masa leżała między korzeniami, aż została przez nie pochłonięta. W końcu nic nie może się od tak marnować. Co stanie się teraz? Otóż na to pytanie odpowiedź jest krótka i prosta. Jeśli ktoś kiedyś widział drzewo najwyższej klasy, wie (Sakitta niestety dysponował jedynie średniakiem, ale ten szczegół pomińmy. Zresztą gdzie zmieściłby kolosa, zajmującego pół kontynentu i sięgającego liśćmi stratosfery) że do takiego lepiej nie zbliżać się nawet pod osłoną lotnictwa, o czym boleśnie przekonało się kilka narodów.

Sakitta tylko czekał na pierwsze uderzenie. Dało to sygnał pnączom z tyłu, by nagle unieść się do góry i stworzyć zamkniętą pułapkę, pełną ostrych szpikulców. Miejsce dla kryształowych liści też się znalazło, pomiędzy grubymi gałęziami jako lżejsza pomoc. Pułapka był tak szczelna, że zasłoniła światło przy nałożeniu zaledwie drugiej warstwy, a tych oczywiście przybywało. Sam pień trysnął sokiem, choć konkretniej żrącym kwasem. kłamstwem by było, że wypalał mięso aż do kości. Kości też topniały. Jedynie naturalna powłoka drzewa, pokrywająca wszystkie jego części, mogła wytrzymać to, co zaczęło wypełniać pośpiesznie utworzony pojemnik z Ciastkiem w środku.

Niektórzy z widowni zaryzykowali stwierdzenie, że Władce piekła dopadła rosiczka...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakoś to idzie. I poprawnie. Pomyślał do siebie, wyjmując siekierę. Jakaś rzadka żywica zaczęła wypływać z pnia, jednak nie zwróciła na nią uwagi i po raz wtóry uderzył siekierą. Kawałek drewna odpadł od Sakitty. W tym momencie stały się dwie rzeczy, z czego drugą ujrzał tylko dzięki pierwszej.

Niżej, w okolicy łydek poczuł jakąś wilgoć. Spojrzał w dół. Jego spodnie z lekka dymiły i traciły barwę. Na skórze poczuł niemiłe swędzenie. A opadły kawałek Sakitty został wchłonięty przez podłoże. Cholera, kwas. Pomyślał, z adekwatną do myśli miną. Ale tego nikt nie ujrzał, co zaskoczony zauważył chwilę później. A to dlatego, że został zamknięty w bańce z liści i gałęzi.

A kwas, od którego się już odsunął, już utworzył centymetrową warstwę na podłodze.

Zrobił srogą, obrażoną i złą minę. Cholera, on na serio sądzi, że taka woda coś mi zrobi? Rzeczy przeżerające się przez całe planety w ułamki sekund dawały mi dość czasu, by otoczyć się odpowiednią barierą. Toć ten kwas tylko zrobi mi pokrzywkę.

Dwa proste czary. Tyle wystarczyło, by mógł się zabrać do dalszej pracy.

Bańka, by kwas nie zjadł jego ubrań, nawet wygodnych, oraz przemiana materii mająca zmieniać to, co go otoczy na czysty tlen. Trzeci czar, słaby wir, był tylko dla przyjemności pracy w lekkim chłodzie.

Pozornie jak wcześniej, a na prawdę z wiele większą zaciętością, spowodowaną tą obelgą w formie prawie-wody jako czegoś, co miało mu zaszkodzić, zamachnął się i kolejny kawał Sakitty został odrąbany od pnia, lecz teraz nie poleciał na ziemię, a został przemieniony w tlen dla Ciastka. A ten powoli zaczynał czuć, że ma coraz więcej sił. Jak zwykle, gdy zwiększy się stężenie tlenu w otoczeniu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wytrwały rębajło. - Nie wiedział jak inaczej to skomentować. - Będzie rąbał, i rąbał, i rąbał, aż zetnie jeden pień, aby zobaczyć dookoła siebie pięć...

Nie mniej jednak Sakitta nie chciał inwestować w kolejne rdzenie, rosnące z każdą chwilą cierniste krzewy oraz postępujący system korzeni, jak na razie wystarczył. Istniało raczej nie wielkie zagrożenie, że Ciastko zaraz przemieni się w górnika, poprzez mozolne uderzenia kilofem, no może jakimś wyrafinowanym świdrem w ziemię, wydobywającego roślinę szybciej wolniej, niż ją niszczono. Ciastko z pewnością zaraz przerżnie się na wylot, a samo drzewo będzie podtrzymywane jedynie dzięki już gotowym odnogą poza toksyczną pułapką.

Będąc teraz w niezidentyfikowane miejscu w systemie roślin, cieszył się, że wziął tę, a nie inną zbroję. Jak wspaniale można się kurczyć bez naruszania struktury wewnętrznej. To było naprawdę dzieło sztuki, wyposażone w technologię wyprzedzającą elektronikę o milenia. Jeszcze ta magia, dusza zbroi, teraz w tymczasowym letargu, robiła wrażenie na wielu, wielu przeciwnikach, kończących starcie w trybie ekspresowym.

Władca Piekła zdawał się nie przerywać pochłaniającej go pracy. I dobrze. Może dożyje momentu, kiedy zobaczy, że otacza go już drugi w pełni ukształtowany kokon, a trzeci właśnie gęstnieje, szkicując zarys dla czwartego, dopiero wychodzącego z ziemi. Ktoś z pewnością zapomniał o jednym z podstawowych praw biologii, sama skóra nie wystarczy, by obronić się przed wirusem. Potrzebne są jeszcze limfocyty, układ odpornościowy. Ciastko ugrzęzł gdzieś, nazwijmy to, w żołądku. Wystrzeliło w jego stronę kilka cienkich, a zarazem elastycznych i wytrzymałych pnączy, nastawionych na chwytanie i cięcie. Powinny wystarczyć, aby przerwać homeostazę trolla i pozwolić jadowi na wniknięcie do krwi, jednak Sakitta wystał jeszcze kilka pływających robali z twardymi żuwaczkami oraz dwoma łapami, zakończonych jedną szponą. Z ich łuskowych odwłoków sterczały zakrzywione kolce bez jadu, gdyż w takich warunkach byłoby to zupełnie zbędne. Co prawda mieli nie przywoływać potworów, tylko walczyć między sobą, ale przecież nikt nic nie mówił o układzie odpornościowym oraz nikt nikomu nie kazał wchodzić do cudzego żołądka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szkoda, że w gruncie rzeczy prawdziwa moc spiralna nie istnieje. Byłoby efektownie tak wsiąść za stery wielkiego mecha i na jedno uderzenie ogromniastej siekierki ściąć cały ten cholerny pnia. Pomyślał, nieustępliwie uderzając i wyrywając siekierę, by powtórzyć ten czynności. Ale ciąć trzeba. Tniemy. Tniemy. Tniemy. Tniemy. Poczuł jakieś zadrapanie na nodze.

On, dorosły, wielki drwal; On, podróżnik po ilości światów większej, niż w większość cywilizacji zna liczb; On, należący do najbardziej elitarnego stowarzyszenia magów wszechabsolutu; On, czarodziej magii przepotężnej w większości światów, a absolutnej i bezgranicznej na swoim terenie; odskoczył do tyłu, wzdrygając się i piszcząc jak mała dziewczynka, widząc koło nóg jakieś robale. I gdyby to były normalne stonogi... TO CHOLERSTWO MIAŁO SAME IGŁY! Nie widział tego powierzchni, raczej zarysy na powierzchni prawie idealnie szczelnej warstwy korzeni pod ziemią ( zapisał w umyśle to spostrzeżenie ). Ale wyobrażał sobie ich śluzowatą i oślizgłą powierzchnię. Brrrrrrrrrrr.

Złapał za siekierę i uderzając tępą stroną rozpłaszczył dwa robale na raz. Na szczęście bariera zablokowała ich z pewnością oślizgłe wnętrzności, które wytrysnęły z zgniecionych ciał.

Oderwał się od pnia i robaków przy nogach, by obejrzeć całą okolicę. Szlag! Szlag! Szlag! Sakitta, zabiję cię! A później poczekam, aż odżyjesz,  i zabiję ponownie! Aż w końcu obrzydzi mi się zabijanie tak opornej na unicestwienie istoty!  Myślał, rozgniatając grubymi buciorami robale. Teraz już nie rozpryskiwały się na boki - zmieniały się w tlen, którym Ciastko z obrzydzeniem oddychał.

W końcu robale dookoła były zniszczone. Ciastko miał niby chwilę na przysłowiowy oddech, aż do ponownego natarcia, ale nie zmarnował go. Szybkim ruchem złożył ręce niczym tak zwani chrześcijanie do modlitwy, po czym skierował wnętrza dłoni do ziemi i uderzył w podłoże z wielką siłą. Gdyby nie warstwa korzeni, która wytłumiła drgania, okoliczne sejsmografy oszalały by.

Kwas, który podszedł pod "sufit", robale i jakieś tam pnącza, które niczym kobry tańczyły na drugim końcu "pomieszczenia", zostały zmienione w czyste powietrze i energię. Nawet odrobinki kory drzew..... drzew, bo powoli tworzyło się ich więcej, zostały uszkodzone.

-Cholera, Sakitta, to się robi nudne - powiedział cicho, nie wątpiąc nawet odrobinę w to, iż jego przeciwnik usłyszy go.

Z westchnieniem podniósł siekierę i zabrał się za kolejne uderzenie. Podniósł ją, wziął zamach. Siekiera skierowała się w stronę Sakitty lub jego tworu, czymkolwiek było to drzewo. Ale nie dotarła do pnia. Zatrzymała się o szerokość atomu od celu.

Podniecenie, gdyby mogło wyrzucać w górę, sprawiłoby, że przebiłby się na drugą stronę sufitu. Mam!

Skoro odłamki drzewa mogły być pochłaniane przez jego barierę... widział rycerzy, którzy dekapitowali przeciwników naostrzonymi krańcami tarczy, albo nabijali ich na kolce, mające służyć za stabilizację przy wbiciu jej podczas szarży przeciwników. Dlaczego by także nie wykorzystać defensywy do ofensywy? I jednocześnie nadal będzie używał tej ciekawej magii.

Skupił się na siekierze. Magia dyskretnie przepływała przez całą jej powierzchnię. Ogromna ilość magii, co przy ilości mocy potrzebnej do jej przywołania przeczyło zdrowemu rozsądkowi. Ale zaraz okazało się, że jednak było ograniczenie - nie mógł jej modyfikować. Sploty magiczne były idealnie szczelne. Choć chciał, nie zdołałby wpleść w nie niczego.

Ale od czego jest rylec?

 

Wziął kolejny zamach. Siekiera ponownie wgłębiła się w pień. Tylko, że tym razem ponad dziesięciokrotnie głębiej niż wcześniej. W palcach Ciastko poczuł miłe mrowienie. Spory kawałek drzewa zmienił się w czystą formę magii, wchłoniętą przez barierę na siekierze o częstotliwości kilku megaherców i przesłanych do niego.

Kolejne dwa uderzenia i prawie połowa pnia była zniszczona. Kolejne kilka i pień wisiał na gęstych gałęziach u góry, które były trzymane przez kolejne pnie.

Uśmiechnął się, zarzucił narzędzie pracy na bark i podszedł do drugiego pnia, za cel uznając ścięcie go w piętnastu ruchach. Na każde uderzenie trzy sekundy.... cel poboczny - w mniej niż minutę.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Uffff. Nadal nie rozumie mojej taktyki.

Za każdym razem, gdy odchodził rąbać coś innego, zniszczone kawałki rośliny miały dość czasu na regenerację. Poza tym drzewo nie było już tylko drzewem, ale całym zagajnikiem, a im stawało się większe, tym szybciej rosło.

Ledwie opuścił stanowisko wyrębu głównego pnia, ten już połączył się kilkoma cienkimi żyłkami. Sakitta wierzył, że prawdziwa potęga mierzona jest w ilości wstań na nogi, po zaliczeniu upadku, dlatego pozwalał się atakować, stopniowo zwiększając poziom trudności.

Pamiętał jeszcze eksperyment, przeprowadzony dawno temu z ojcem. Wrzucili żabą do wrzątku, jednak ta wyskoczyła. Później wrzucili inną do letniej wody i stopniowo podgrzewali, aż zaskwierczała. Najwyższy czas dodać kilka stopni do zupy z Ciastkowej. Wraz z odbudową strategicznych struktur urodził układ flirtujący niepotrzebne związki, w tym ciał zdechłych robali na kompostu, czy resztki tlenu do liści. Stężenie kwasu na powrót zaczynało się zwiększać, tym razem potrzebne były także ciałka maziste, podobne do rzadkiej meduzy. Płynęły mało wdzięcznie, a ponieważ nie miały narządów (w tym mózgów) robiły to w sposób dość losowy. Mimo wszystko ich celem było zaczepienie się do jakiegoś obcego organizmu i parzeni, właściwie samym sobą, bo ta istota nie miała nawet najbardziej prymitywnych parzydełek. Miało to swoje plusy jak na przykład brak konieczności utrzymania ciągłości organizmu. Robale, obawiając się strawienia, omijały je z daleka, starając się atakować Ciastko z innej strony.

 

W kokonach na zewnątrz zaczęto wytwarzać nowe gatunki bakterii, by jeszcze bardziej wzbogacić środowisko wewnątrz drzewa. W międzyczasie znowu zainwestowano trochę środków we wzrost korzeni - miały dotrzeć jak najbliżej jądra planety, by czerpać ciepło, zamienne na czystą energię.

Edytowano przez Sakitta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...