Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] PiekielneCiastko vs Sakitta


Hoffman

Recommended Posts

Ciastko ciął, nie zrażając się zerowym efektem swojej pracy. Ale frustracja narastała w nim z każdym spostrzeżeniem, że co zniszczył, Sakitta utworzył po dwakroć. I to nie było miłe. Dodatkowo zaczynał pocić się coraz bardziej, a atmosfera w kuli stawała się coraz duszniejsza. Wytarł mokre czoło rękawem, przez przypadek dotykając dłonią czoła. I wtedy nadeszło go oświecenie. Zawsze miał bardzo zimne dłonie. Nawet pracując. Ale teraz były one ciepłe. Krótka chwila na myślenie i był pewien - Sakitta podkręcił kaloryferek.

Ech, i będziemy tak walczyć, aż ciała dzieci dzieci dzieci obecnych tu widzów rozsypią się na proch. On pociągnie energię z planety i część jej odda mi w swojej próbie ataku.

Ale, niezależnie od spokoju myśli, tak naprawdę był wściekły. Sakitta honorowo mógłby ujawnić się. "Hahaha, nigdy byś tego nie pokonał, więc ciesz się, że ci się pokazuję. " Ale nie, ten wolał czekać.

Co prawda organizatorzy dali im nieograniczony czas, ale czy kolejni właściciele areny będą zadowoleni z ciągnącej się przez lata walki?

Pokusa, by użyć innej magii była naprawdę wielka. Użyć jakiegoś płomienia i wypalić całe to drzewo; zamrozić je i rozbić jak bańkę; wbić w nie swą dłoń i wyssać całą magię i energię, a później oglądać jak rozsypuje się ono na proch; ściąć je za jednym zamachem ukierunkowaną potężną falą. Ale nie, nie mógł.

Uderzył kolejny raz. Drobny przypływ energii. Cholera! Wyrwałby to cholerne drzewo z korzeniami!

Czekaj. Stanął i spojrzał się na nie. Ale ja mogę to zrobić. Mogę je wyrwać z korzeniami.

Odetchnął. To, co miał zrobić, ciutkę go zmęczy. Ale powinno sprawić, że Sakitta ostrożniej będzie używał swojej magii.

Wyprostował rękę z otwartą dłonią, jakby trzymał na niej coś dużego. Zacisnął pięść. Wszystko, co wypełniało kokon z nim w środku zostało skupione w postaci materii wielkości ziarnka piasku. Oczywiście prócz niego.

Zamiana tego w magię była już tylko formalnością. Ale prócz tego stało się coś wiele większego. Wszystko się ugięło, a ziemia popękała. Z zewnątrz wyglądało to, jakby jakaś niewidzialna ręka złapała cały zagajnik. Nie uszkodziła go w nijaki sposób, ale złapała.

Z wielki oporem pociągnął rękę ku górze. Zagajnik Sakitty także został pociągnięty. W momencie, w którym korzenie zaczynały się metr nad powierzchnią reszty areny, Ciastko czuł się zmaltretowany stratą magii. Sakitta twardo się trzymał.

Ale większość pracy była za nim. Wyrwanie go do reszty nie przysporzyło więcej trudności. W końcu widział, choć sam nie wiedział jak, że najgłębiej sięgający korzeń był wyciągnięty nad powierzchnię. Pomagając sobie drugą ręką owinął go dookoła wyrwanego zagajnika.

Jednocześnie sprawdził coś jeszcze. Coś, czego efekt bardzo go ucieszył. I dzięki czemu będzie mógł trochę agresywniej walczyć.

-Hej ho, do pracy by się szło - zaintonował, biorąc z pleców siekierę i uderzając w twór Sakitty kolejny raz. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przypomina to walkę nekromanty z rycerzem - przeszło mu przez myśl. - Zamiast uderzyć w samego maga, oczywiście lepiej rąbać szkielety, wskrzeszane masowo jednym zaklęciem. Cóż, zależy kto co woli. Może mój rywal umrze ze starości albo się mu znudzi... Eh. Zanim głowa pewnej szumowiny ozdobiła palownie w moim pałacu, pracowałem nad tym czternaście miesięcy, a widowni, dla której walczyć nie było wcale.

Gdy dotarło do niego, jak mimo wszystko ma daleko do rekordzistów, roześmiał się, powodując kilka nieoczekiwanych ruchów. Tak więc, korzenie pozginały się, tworząc zygzak, wszakże pożyteczny (spróbujcie coś takiego wyrwać), kilka liści wypadło (z tego akurat nie przyszło nic dobrego), a w sprawie Ciastka idącego na korzeń nie zrobił nic. Zupełnie nic. Co go tam obchodzą jakieś korzonki - jeszcze chwilkę temu ich nie miał, więc jakoś nie zdążył się do nich przywiązać. Niech sobie rąbie, rąbie ile chce. Kolejne w międzyczasie urosną i... Niech to szlag! Był ogrodnikiem, a teraz jakiś brutal z siekierom rozwalał mu uprawę. W swoim prywatnym wymiarze (małym, bo małym) nie pozwoliłby na żadne barbarzyńskie zachowania. Na pal! To znaczy, samą głowę na pal, ale takich rzeczy nikt nie musi wiedzieć, a pomyśleć, że dotrą do tego dzieci...

Nie, koniec, nie pozwolę!

Na gałęziach w koronie drzew, pojawiła się małpa o czterech rękach i paszczy z wystającymi kłami, ze spływającym jadem. Nie było niespodzianką, że miała dwoje oczu, ale jedno umieszczono na czole, drugie na potylicy. W końcu nikt nie lubi być atakowany od tyłu. Zeskoczyła na dół, a roślina sama robiła potrzebną wyrwę dla jej lotu. Gęste, brązowe futro przyjemnie trzepotało na wietrze. Małpa wyrwała podstawioną gałąź z utwardzonymi guzkami, kierując się prosto na Ciastko.

-Dla wyjaśnienia - zakpił Sakitta. - Do mojego Królestwa roślin zaczynają się wprowadzać zwierzęta. Nie wiń ich, proszę, że nie nikt lubi niszczenia swojego naturalnego środowiska. Też pewnie nie byłbyś zachwycony, gdyby przykładowa małpa rozwaliłaby ci serwerownie, czy co tam masz.

Istna kpina. Małpa to nikt inny jak sam Sakitta, tylko że on był nadal gdzieś w roślinie. Robi się skomplikowanie, ale można szybko wszystko wyjaśnić. Otóż małpa i Książe połączyli się telepatycznie, więc byli jednym duchem choć w dwóch ciałach. To tak jakby grać w grę komputerową na dwóch komputerach jednocześnie. Był oboma na raz, mając swobodny przepływ myśli i magii między swymi tworami. Naturalnie mógłby stworzyć i sto takich istot, ale przy trzech zaczynał się gubić. Czasem można coś powiedzieć nie tą krtanią, czy przewrócić się, ruszając nie tą nogą. Dwoje to bezpieczny zespół.

Korzystając z fascynacji Ciastka, być może odkrywającego swoje powołanie, ale tego nikt nie powiedział, małpa wzięła zapach, jednak jej dalekosiężny smród mógł już wszystko zdradzić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie chrzań mi, że z nicości w twoim lasku pojawiła się małpka - zaoponował Ciastko, spoglądając w górę. Wiedział, że nie ma sensu by patrzeć się w jakiś konkretny punkt, ale co miał robić? Zasłonić twarz dłońmi? A może biegać wzrokiem po całym drzewie?

Ech, znowu jakiś twór. Ale... może wykorzystam to dla siebie?

Stwór, uzbrojony w jakże potężną i niepowstrzymaną broń, jakim był kijek, kierował się na niego. Nie no, śmiesznie by było, gdyby jeszcze załatwił potrzebę fizjologiczną i umazał kijek.... ale wtedy to naprawdę stałoby się silną bronią. No, przynajmniej na maga takiego jak Ciastko, który panicznie nie lubi brudu i smrodu.

Ale na szczęście nic takiego nie robiła. I nie zamierzała. Tylko szła ostrożnie na niego. Choć tu mu coś nie panowało - każdy naczelny zachowywałby się trochę inaczej. Starałby się wystraszyć przeciwnika, krzyczałby jak jakaś małpa, a ten tutaj... Jakiś ty cwany, Sakitta.

Używając najprostszej formy telekinezy wyrzucił małpę w swoją stronę. Gdy ta była o krok od niego wbił w nią otwartą dłoń, rozgrzaną do białości. Małpa w jednej chwili zapłonęła.

Lecz myliłby się ten, kto sądził, że to byłoby na tyle. Palce miał niewidoczne. A to bardzo wiele. W małpie otworzył mikroskopijny portal, przez który przeszedł koniuszek długiego palca.

IBM, sczytaj ten sektor, który ci pozwoliłem i masz opracować mi takie coś. Aha... aha... aha, rozumiem. Zrzynka jakich mało, już druga w tym pojedynku. Już. Prostota. Aha, i zadbaj, by widzowie to widzieli. Zamknął portal i wyjął dłoń z spopielonego avatara Sakitty.

Złapał siekierę w dłoń i ponownie podszedł do jednego z pniaków. Wziął zamach i zaczął uderzenie.

-Tym uderzeniem pokażę ci siłę mojej duszy, chcącej ściąć te twoje drzewo! Że twoja próba pokonania mej woli na nic ci się nie zda!

Lecz to, co w anime wyglądało epicko, w świecie realnym było żałosne. Bo jak inaczej można nazwać krzyczenie jakiejś kwestii, gdy siekiera porusza się w tempie, które dla żółwia jest wolne?

I Ciastko także to widział. Prawie rzucił siekierę na ziemię, ledwo się powstrzymując, i kopnął z całej siły w pniak, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy. Zrobił głęboki wdech i wziął zamach po raz drugi.

-Swoje już słyszałeś. Teraz robię to na poważnie.

Uderzył nienormalnie, prawie trafiając w ziemię. Lecz to nie była jedyna różnica.

Pędząca w stronę drzewa siekiera zaczęła płonąć na zielono. Gdy dotknęła w drzewo nic się nie stało - przeszła przez to dziwne drewno jak przed chwilą przez powietrze. Tak samo chwilę później przez ziemię, aż w końcu zatrzymała się w miejscu, w które początkowo miała się wbić.

Ciastko zrobił poważną, pełną buty minę i krok w bok.

Z punktu, w którym jego narzędzie przeszło przez drzewo, przez łuk, jaki zakreśliło na "dachu"  ostrze, do swego początku. Taki kształt stworzyły błyski, które w jednym momencie wystrzeliły w górę i w dół, przecinając zagajnik na dwie części, takie same jak połówki skorupy orzecha włoskiego.

Co teraz zrobisz? Będziesz ciągnął tę farsę, wiedząc, że bez problemu jestem zdolny zniszczyć to na drzazgi, czy zachowasz twarz i sam zakończysz ten bezsens? Poza tym muszę zrugać IBM'a. Pomiot krzemowy nie słucha się mnie!

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Połączenie z małpą się urwało, ale nie na długo. Jej spopielone tkanki miały pełnie mocy Księcia, co oznaczało, że przejście do metod piromańskich z reguły nie wystarcza. Stwór znienacka urwał drugi, najeżony kolcami drąg i znienacka rąbnął Ciastko. Ostrza w tym zamachu ominęły tętnice oraz ważniejsze narządy, ale małpa wykonało przewrót, szykując prosty sztych z przyklęku, wymierzony z początku w mostek, lecz był to tylko zwód, mający rozpłatać jamę brzuszną.

Księciu wydawało się, że dotąd jego oponent nauczył się, że wszystkie twory oparte na duszy są nadzwyczaj odporne, a samo zadanie obrażeń krytycznych nie wystarcza. Zaciekawiło go, czy w ogóle wie coś o tej płaszczyźnie nauki, eh... gdyby wiedział, nie popełniałby kardynalnych błędów. A czasem wystarczy przysiąść przy ciele zabitego przeciwnika i odprawić prosty rytuał, jakiego uczą adeptów w wielu znanych cywilizacjach. Zwykła formułka wystarczy, jeśli nie ma się doświadczenia. Można też zrobić to na swój sposób, ale jak się nie uważało na lekcjach w szkole, albo zwyczajnie się do niej nie chodziło, ani samemu nie doskonaliło się tajników spirytologii, nie dziwota, że dochodzi do takich zdarzeń.

Sakitta zastanawiał się jeszcze nad jednym, czy Ciastko naprawdę skopiował coś, czego nie rozumie? Przecież w jej strukturze był min. samo wykonujący się kod regeneracyjny oraz płat telepatyczny. Jeśli naprawdę to zrobił, to finalnie połączyłby swój komputer z umysłem Sakitty, powodując pojedynek dusz w walce o opętanie. Takie starcia wygrywa silniejszy duch, a wątpił, by zaplecze Ciastka miało cokolwiek wspólnego z warstwą duchową. Niech tylko spróbuje, a doradca Władycy Piekła przejdzie pod kontrolę Zakonu w ułamku sekundy. I po co to mu było? Chciał przeanalizować siłę, o której nic nie wie, czy już wcześniej rozmawiał z Kowalami Dusz, Diabłami, Pożeraczami, Egzorcystami, Przeklętymi Duchowo itd? Jeśli nie, i tak nic nie zrozumie, bo to tak jakby tłumaczyć dziecku, nieumiejącemu jeszcze mówić, fizykę kwantową.

-Nie tworzyłeś nigdy środowiska? Nowego wymiaru na swój dom bądź na potrzeby wykreowania armii z niczego? - kpił Książe. - Otóż, zawsze, zawsze, gdy wykonasz jakiś kawałek sprzyjającej przestrzeni, kiedyś pojawi się tam życie. Małpa ewoluowała z małej bakterii. Fakt, że trochę szybko, ale to już nie moja wina. - To jawne kłamstwo. Nie było żadnej ewolucji, tym bardziej przyspieszonej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera, on na serio chce to ciągnąć. Pomyślał, patrząc jak zagajniczek Sakitty zrasta się.

To się mu już powoli nudziło. On tnie, Sakitta regeneruje. I tak ciągle. Miał nadzieję, że Sakitta także tak czuje i czeka, aż da mu szansę na jakąś odmianę. Ale najwidoczniej miał od czynienia z do-bólu-konserwatystą, do tego uważającego siebie za nie wiadomo kogo. No cóż, tylko tacy dawali satysfakcję, gdy płakali, przegrawszy. 

I wtedy właśnie poczuł, jak coś się od niego odbija. Szybkim, oszczędnym ruchem odwrócił się w stronę, z której dobiegł nieudany cios. Jak się spodziewał, ujrzał Sakittę z kolejnym kijaszkiem. Który właśnie niezmordowanie kolejny raz próbował pokonać jego tarczę drwala.

Błysnęło, buchnęło dymem, huknęło. Kijaszek rozpadł się na drzazgi w akompaniamencie dźwięku łamanych gałęzi. Bo cóż mu mogło zrobić takie nic? Drwale kładli potężne drzewa mamucie, mierzące przeszło sto metrów. Taki kijaszek nie był nawet drzazgą. Bo drzazga mogła wbić się i powodować ból, a taki kijek nic nie mógł zrobić jemu ciału drwala.

 

Ciastko spokojnie spojrzał w górę, z znanego już powodu. Słysząc słowa Sakitty uśmiechnął się nieznacznie, kącikami ust.

-Skoro nie umiesz kontrolować własnego tworu uniemożliwiając mu taki złożony proces, jakim jest ewolucja, to nie powinieneś nawet się zabierać za tworzenie osobnych wymiarów. Nawet kilkuletnie dzieci, uczące się tej samej magii co ja, wyśmiały by cię - odpowiedział na tak jawną kpinę.

Podłoże zadudniło.

-Lecz co to ja słyszę? Czyżbyś stworzył coś kolejnego? - zapytał się groźnie, wciąż uśmiechając się kącikami ust.

Na powierzchni, praktycznie pod Ciastkiem, pojawiło się wybrzuszenie podłoża. Mag odskoczył jak oparzony, patrząc, jak sękowata ręka przebija się od spodu.

Po kilku chwilach już żaden kawałek istoty nie był pod ziemią. Poruszała się na korzeniach, poruszających się jak macki ośmiornicy na lądzie. Jednak powyżej pasa proporcjami przypominała człowieka. Bo pień nie wyglądał jak tułów, a twarz była tylko gałązkami z liśćmi. Tylko ręce miał ludzkie, choć palców miał kilka więcej niż człowiek.

-Coś ty do diabła zrobił? - zapytał się w przestrzeń z poważną miną. - Czyżbyś ogłupiał? Tworzyć enta do walki z drwalem?

Złapał siekierę twardo dłoń, a ent, miast go zaatakować, palcem wskazał na siekierę. Coś w jego liściach mówiło Ciastkowi, że prosi o nią. Tylko jemu - bo to on wskazał takie, a nie inne ułożenie liści, jako prośbę.

-No to chyba ci się zrobiła konkurencja - zauważył żartobliwie, podając drewniakowi uproszony przedmiot.

Gdy tylko "palce" enta dotknęły trzonka, wbiły się w niego i jakby wchłonęły. Nadal wyglądał on jakby był zwykły, lipowym trzonkiem do siekiery, ale pierwsze uderzenie zniszczyło to wrażenie - był on tak samo giętki, jak korzenie służące za nogi.

I do tego ruchy enta były nieporównywalnie szybsze, niż jego. Rąbało, zdawałoby się w krewniaka, niezmordowanie w tempie, które każdego człowieka rozłożyłoby na łopatki po kilku uderzeniach.

Dopiero wtedy Ciastko pozwolił sobie się bezczelnie zaśmiać.

-Widzisz, do tego prowadzi używanie zbyt mądrej dla siebie magii - powiedział z trudem, patrząc, jak ent łączy się z drzewem Sakitty poprzez utworzoną przez siebie wyrwę.

Był pewny, że jego drzewko będzie walczyło tylko dla niego - prawie jeden procent tego enta to był krzem. Krzem, który w jego przypadku kontrolował każdy jego ruch. Mały procesorek, marzenie miniaturyzacji w wszystkich super rozwiniętych światach niemagicznych, był w każdej jego komórce. Bezduszna istota, wytrwale dążąca do swojego celu, to jest całkowitej asymilacji zagajnika Sakitty. Siekierą, jak i przetwarzaniem jego materii na swój wzór. Tym drugim w szczególności.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kpi z enta, a pomysł jego stworzenia po raz pierwszy narodził się w jego głowie... oj nieładnie czytać cudzych myśli, ale niektórzy aż sami się o to proszą. Ciekawe, że czasem wystarczy najprostsze zabezpieczenie, ale tego uczą żaków, a nie nowo-arcymagów.

Znał jeszcze trochę fizyki, głównie za sprawą starego druha, profesora w Sewilli, noszącego na każde zajęcia kubek w różowe ciapki. Wtedy bardzo nudziło się Księciu. Po odbębnieniu czterech lekcji, z jak to nazwał: ,,magii praktycznej w warunkach bojowych" miał w zasadzie tygodniowe okienko w planie, przed planowaną krucjatą przeciwko pewnemu złemu panu. Bardzo złemu. Profesor tłumaczył ziewającym studentom proces nakładania się fal odwrotnych. Jego żywe podskoki przed tablicą, pogryzdaną białą kredą (w ogóle skąd on wziął taki artefakt?) nie robiły wrażenia na nikim, poza jednym wolnym słuchaczem. Sakitta postanowił kiedyś to sprawdzić w swojej pracowni za pomocą magii. Rzeczywiście. Znając charakter danego ciała, tym samym wykres jego fali, można było sprawić, że zniknie bez najmniejszej szkody dla innego otoczenia. Później zapytał profesora, czy zamiast stosować niezrozumiałe dla rekrutów zwroty, nie lepiej powiedzieć, że: to tak jakby wlać wodę do ogniska. Ogień jest przeciwieństwem wody, więc oba zjawiska się ze sobą pokryją, znikając. Odpowiedź była pozytywna, a nauczycielowi znikła kreda.

O ile mała, prosta kreda, nie posiadała skomplikowanej fali, utrudniającej ustalenie wykresu, to już stale przemieszczająca się magiczna siekiera stanowiła nieco większe wyzwanie. Na szczęście Ciastko nie wypuszczał jej z rąk, nieustannie pocierając o wierzch drzewa. Jeżeli gdzieś był problem, to tylko ze skatalogowaniem przytłaczającej porcji informacji. Ze względu na upór oponenta oraz brak pomysłów na przerwanie cyklu, dokończył badanie bez przeszkód.

Co się stało? Ano siekiera znikła po zaklęciu, niepobierającym właściwie nic energii z maga. Może sukces nijaki, ale biblioteki na temat: jak Ciastko tworzy swój oręż, mogą okazać się bezcenne, przy szybkim wytrącaniu oręża z ręki.

Zastanawiało go także, czemu jeszcze nie otrzymał raportu o przejęciu jakiegoś tam komputera na prowincji kosmosu. Według wyliczeń, spóźniał się już trzy milisekundy. Miał jakieś problemy, czy jak? Czyżby zaistniał pierwszy przypadek w historii, żeby komputer opętał ducha?

Nie czekając na coś bezużytecznego, naparł na Ciastko swym cielskiem, a trzeba rzec, że był wielokrotnie większy, a bynajmniej nie należał do roślinek, mogących złamać gałązki.

Edytowano przez Sakitta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeszło połowa całego zagajnika naparła na niego. Gałęzie spadały z góry, by go uderzyć. Pnie pochylały się, by smagać go jeszcze większą ilością gałęzi. A do tego te irytujące, kryształowe liście.

Ale druga, niewiele ustępująca rozmiarem pierwszej, część drzewa poczyniła czynności w całkowicie przeciwnym celu. Gdy jedne gałęzie chciały smagnąć swoją powierzchnią Ciastka, to inne blokowały je w połowie ruchu. I to tak naprawdę na tym opierało się wszystko, co zrobiła druga część, kierowana przez enta.

A fakt, iż Ciastko drobnymi kroczkami przybliżył się do ściany części opanowanej całkowicie przez enta, całkowicie uniemożliwił Sakiccie dosięgnięcie go. Uśmiechną się lekceważąco.

-Chyba pewien twór, powstały przez twoją nieumiejętność, nie dość, że stanął przeciwko tobie, to jeszcze zdecydował się mnie chronić - powiedział z tonem idealnie pasującym do uśmiechu. - Widzisz, mam taką zasadę - jak czegoś nie umiem w stopniu idealnym, to nie stawiam na to wszystkiego. Ale ty tak zrobiłeś. No cóż, twój problem.

Ciastko, dwie wiadomości. Pierwsza - nastąpił atak z zewnątrz. Gdy przesyłałem ci dane i utrwalałem przejście międzywymiarowe, coś wniknęło do mnie.  Nie gadaj, że cię pokonał? Zapytał się rozbawiony. No, początkowo łamał wszystko. Zdołał nawet zająć kilka planet serwerowych. Nic wielkiego - masa anime. NIC WIELKIEGO? TO CHYBA NAJGORSZE, CO MÓGŁ ZAJĄĆ! JAKIE STRATY? Zapytał się z sercem, które łomotało mu w piersi niczym młot pneumatyczny. No i o tempie uderzeń podobnym do młota pneumatycznego. Żadnych. ŻADNUSIEŃKICH. Przejmował bloki danych, ale nie niszczył ich. Dobra, długoby tak gadać. Niczego nie zepsuł, a na bloku SI całkowicie się rozkrzaczył. Zdołałem zrobić jego kopię i zapętliłem go. Zajął wiele więcej, niż sądziłem. Druga wiadomość - chcesz zapis czarów swojego przeciwnika? Nie gadaj, że zaatakował cię swoim umysłem. Przecież jedynie inni magowie absolutu mają systemy, które mają z tobą szansę. No cóż, on o tym nie wie. Czyżbyś aż tak wysoko stawiał swojego przeciwnika? No dobra, może trochę się zapędziłem z jego możliwościami .Nie dywagujmy. Chcesz czy nie? Zacząłem z nim walczyć bez tej wiedzy i powoli idzie mi coraz lepiej... chociaż wiesz co? Jakoś dyskretnie zrób tarczę na moim encie. Wkurzyło mnie już to drzewo i chcę je szybko załatwić. A ta druga sprawa? No cóż, to miało być pytanie o czary, ale wykryłem coś nowego. Twój przeciwnik ukradł ci siekierę. Wiele zyskał? Nic. Zwykła siekiera o lipowym trzonku, wzmocniona magią. Czary to też podstawy dla kogoś o jego poziomie. Tyle, że idealnie rzucone, ale tego nie odtworzy przy swoich skromnych, w porównaniu do mnie, możliwościach. No, chyba że o czymś nie wiemy.

A w międzyczasie jego ent miał w posiadaniu już więcej jak połowę zagajnika. To plus fakt, iż Sakitta tak głupio dał mu możliwość poznania jego czarów, sprawiło, iż chyba szala zwycięstwa przechodziła na jego stronę.

Może w końcu zniszczy ten przeklęty  zagajnik!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

-Nie! Dość! - wrzasnął jak roztrzaskujące się szkło Sakitta. - To ciągnie się w nieskończoność. To jakaś przeklęta pętla! Uroboros trawiący własne nie powiem co!

Cały zagajnik rozmazał się, po czym wessała go ziemia jak wodę z wanny, po wyciągnięciu korka. Stał tam tylko osamotniony Sakitta w czarnej Zbroi Duszy. Spod pochylonej głowy spojrzał jeszcze raz na Ciastko, już chciał coś powiedzieć, ale w pokręcił głową i zaparł się wyciągniętą dłonią. Cisza trwała jeszcze może kilka wdechów, kiedy w końcu przerwał ją głuchym stęknięciem.

-Mam tego dość. Z początku stanie z boku i patrzenie, jak męczysz się z iluzją, sprawiało mi niemałą radość, lecz... no cóż... było, minęło. Jak będę chciał sobie pooglądać drwali w pracy, każę coś karczować, a na razie trochę odsapnąłem i zabierzmy się do właściwej walki, z tym że o ile sam widziałeś, do czego doprowadza brak dynamizmu, to wiesz, gdzie skończymy po głupkowatym atakowaniem siebie nawzajem przez dłuższy czas. Zgłaszam postulat (i ile padło w jego historii stwierdzeń ,,o palowanie") o wyznaczenie jakiejś nowej areny. Chcę czegoś nieprzewidywalnego, czegoś, czego najlepiej nie znałem do tej pory. Pewnie rozumiesz mnie jako wojownik, dlatego, aby dłużej nie zanudzać, daję ci prawo, do wybrania nowego miejsca na dokończenie pojedynku. Tylko żeby to nie była jakaś łąka usiana kwiatkami. Tego ci nie wybaczę. - Nieznacznie zagroził pięścią. - Otwórz portal gdziekolwiek, bo jeśli nie, ucieknę do innego wymiaru, oczekując tam ciebie, a wtedy nie będę mógł zagwarantować, że nie będę tam miał żadnej niebotycznej przewagi

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Sakitta, to przecież tylko zabawa - zauważył rozbawiony całą sytuacją Ciastko. Już nie był drwalem - na powrót był sobą, w najbardziej swoim wydaniu: czarna koszulka z ciastkiem i niepełne spodenki jeansowe. Wszyscy pomyśleli, że brakuje mu jeszcze sandałów i skarpetek na miejsce kapci. Spoważniał na chwilę. - A przy tym ostatnim to bym nie był taki pewien - powiedział, cicho, groźnie, tonem zwykle zmuszającym do ponownego przemyślenia swoich ostatnich słów "dlaczego one są takie głupie? ". Ponownie się uśmiechnął.  - Choć ta twoja iluzja coś całkiem bardzo chciała mnie zabić. I co zrobiłeś z tym entem? Polubiłem go - czekał chwilę, ale na odpowiedź się nie doczekał. Machnął dłonią. - Dobra, jakoś inaczej to rozwiążę.

A więc to teraz ja mam zdecydować o polu bitwy? I oczekujesz czegoś nieprzewidywalnego? Dobrze, niech się tak stanie. Ale i ty będziesz miał w tej nieprzewidywalności udział - ja także chcę czegoś nowego - odwrócił się do widowni. - Drodzy widzowie, wybaczcie, ale na jakiś czas was opuścimy. Moi współpracownicy zapewnią jednak państwu idealny podgląd tego, co będziemy robić - ponownie zwrócił się do Sakitty. - A więc zaczynamy - powiedział, po czym pstryknął palcem.

 

Tylko drobne skupisko kwiatków ostało się na tej łące. Większość została zadeptana przez eleganckich mężczyzn w jasnych frakach z laskami i cylindrami oraz nie mniej eleganckie damy w wielkich sukniach, z tułowiami ściśniętymi gorsetami.

Lecz choć skupisko było duże i gęste, to ogólnie ludzi było mało - kółko bardzo zwiększał prosty, drewniany ring z linami jako barierkami, na który wszyscy spoglądali. 

Na ringu stał Ciastko oraz Sakitta, obaj w formach, w jakich zaczęli pojedynek. Ciastko miał na dłoniach rękawice w Ciasteczka. Rękawice Sakitty na myśl przywodziły jego zbroję.

-Dobra, za maksymalnie pięć minut zmień arenę na inną. Tutaj nasze umysły są kreatorami świata - wybełkotał Ciastko, a to z tego, iż w ustach trzymał ochraniacz.

Zabrzmiał gong.

Podskakując jak przystało na boksera rzucił się na Sakittę, od początku próbując przerwać jego blok ogromem ciosów, wszystkich regulaminowych.

Świat, w którym nie można było używać magii. Z pewnością przegra - bokserem był miernym. Ale frajda to frajda. 

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Boks? - W rękawicach bokserskich czuł się co najmniej dziwnie. Mimo to zacisnął pięści jak należy.

W tej dyscyplinie był jeszcze dziewicą. W ogóle nigdy, przenigdy nie trenował żadnego sportu, a boks przy technikach walki, polegających na jak najszybszym zabiciu przeciwnika, był co najwyżej sportem, i to rekreacyjnym. Brakło tu noży, unieszkodliwiania kończyn i narządów czy brutalnych zagrywań, typu włożenie wyprostowanego palca w gardło, jednym słowem wszystkiego, co narzucało walce całą zabawę.

-Niech ci będzie. Zadamy sobie ból, tylko jak już pewnie zauważyłeś, ja oddzielam ciało od duszy i uczucia fizyczne są mi całkowicie neutralne. Ha! Możesz mnie łamać kołem, a się nawet nie obrażę. Co innego, gdybyś obraził Zakon i jedyną słuszną ideologię...

Fintą? Może na barbarzyńcę? Po co ja stoję w pozycji szermierskiej?! Jak poświęcę swoją prawą rękę, lewej oczyszczę drogę do serca. Skupić się na osłabianiu kości, mięśni czy narządów? Uderzenie go w kość ciemieniową, na chwile wyłączy mu wzrok, tylko jak dostanę się za jego plecy? Jak myśli bokser? Eh... na pewno nie tak... Wnieśmy tylko technikę szermierzy natchnionych, a dalej zdamy się na żywioł. Zero obrony, tylko atak.

Sakitta doskoczył do antagonistycznego boksera w kilku dziewczęcych podskokach i uderzył, w powietrze. Dało mu to chwilę osłony na poderwanie się z powietrza i pozorny atak prawą pięścią z góry. Lewą gotował, by wbić się po rękojeść w... by poziomo uderzyć nią w tors.

Mam nadzieję, że to dalej boks. Trzeba przestać układać dłonie w pięści i przejść do wyciągniętych dłoni, tak można celniej atakować czułe punkty, jak np. przerwy między kośćmi. A może trzeba je miażdżyć, zamiast porażać wiązania nerwowe?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Gdy Ciastko oglądał pojedynek w Piekle, analizując po kolei wszystko, uśmiechnął się widząc wyskakującego przeciwnika.

-Ech, chyba pomylił mu się sport walki. Z boksu zrobił wolną amerykankę - powiedział Koe'dag, jego kolega po fachu, siedzący obok. Słaby w rozmowach.

-To ja tego nie powiedziałem, a ty to zrobiłeś? - zapytał się Ciastko, wiedząc że on myśli o nim podobnie.

 

Niczym wytrawny bokser Sakitta pokonał dzielącą ich odległość. I na tym jego wytrawność się skończyła. Sakitta uderzył całkowicie obok niego. Tylko przez odruch lekko się uchylił.

W tym momencie jego przeciwnik podskoczył lekko. Gdyby nie doświadczenie, to wytrąciłby go tym z rytmu. Ale akurat Ciastko walczył tak często, szczególnie w rozmaitych karczemnych burdach. Tam nie raz z zaskoczeniem zauważało się w dłoniach przeciwnika tulipana lub inny "kwiatek".

Uchylił się jeszcze bardziej i sam uderzył, lekko pod kątem do pionu. Jego plan był prosty - wykorzystać grawitację do własnych celów, w tym przypadku do jak największego uszkodzenia Sakitty. I tak jak zmienią świat ich ciała zostaną zregenerowane. Mógł mu nabić jakiegoś siniaka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Myślę, że czas na tę arenę chyli się ku końcowi. Dywagując od walk na pięści, bliższych chłopom niż arystokracji, pozwolę sobie radykalnie zmienić otaczające nas środowisko.

 

Sakitta otworzył srebrny portal z ozdobnymi czarnymi rombami. Przeszedł przez niego, wchodząc do wysokiej na trzydzieści metrów sali ze lśniącą podłogą. Utrzymywała się na umieszczonych pod ścianami kolumnach z kości słoniowej z wyrzeźbionymi scenami najchwalebniejszych triumfów Księcia. Do myślenia dawało, że niemal każda historia kończyła się na ścięciu głowy i wbiciu jej na pal. Prawie każda, bo czasami twarze wrogów Zakonu były wyjątkowo niereprezentacyjne. Przez szerokość niemal pół kilometra rozciągały się rzędy obrazów ilustrujących przeważnie okręty kosmiczne oraz pejzaże z odległych planet, najczęściej z piechotą na pierwszym planie. Na suficie wisiały diamentowe lampy gazowe, napełniając pomieszczenie niezwykle intensywnie złotą poświatą.

 

-Pozwolę ci wybrać broń białą niemagiczną dla siebie. W magazynie mam absolutnie wszystko, a dodatkowo moje drukarki 3D mogą stworzyć dla ciebie dowolny model w ułamku sekundy. Mam tylko jedną prośbę, włóż obuwie salonowe. - Wskazał na mamine kapcie z różowym futerkiem, samemu ubierając takie same. - Z woli wyjaśnienia, jest to pomieszczenie szczególnie bliskie memu sercu. Czasem nazywam je ,,komnatą chwały". Jest to idealna kopia pomieszczenia z mojego pałacu. Pewnie zapytasz: dlaczego kopia? Otóż prawdziwych eksponatów nie naraziłbym na szwank, ale miej szacunek także dla tych kosztownych replik. Poza tym w prawdziwej jest dość ciasno przez zdobywane przeze mnie trofea. Z pewnością zauważyłeś te czarne dziurki w podłodze, idealne do umocnienia drewnianego kija.

 

Przez otwarte mleczno-białe okno wleciał rapier obłękowy. Sakitta chwycił go pewnie dłonią i zamachał w powietrzu, stając jednocześnie na pozycji szermierskiej.

 

-Bierz co chcesz, tylko nie proś o atomówkę, bo system nie da ci niczego poza bronią kontaktową. W grę nie wchodzą także inne materiały poza klasycznymi, więc zapomnij o buławie z plazmy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Ubliżasz mi, mówiąc takie rzeczy - powiedział urażony Ciastko. - Skoro twoją chęcią jest walka na broń białą, to dlaczego miałbym wybrać jakiś karabin? Jeśli już, to tylko w kawale - uśmiechnął się. - Ale mnie takie żarty nie śmieszą - klasnął, zmieniając wyraz twarzy na mniej poważny , choć wciąż uśmiechnięty, po  czym założył kapcie wskazane przez Sakittę.

Gdy już obuł to jakże poważne obuwie, wystawił do góry rękę. 

-Skoro przeniosłeś mnie do miejsca ważnego dla siebie, ukazującego twą historię, to także powiem coś od siebie - Pod nim pojawiła się duża, okrągła, pozioma runa, która zaczęła się wznosić. Wraz z wznoszeniem, strój Ciastka, wcześniej proste ubranie nie ograniczające ruchu, zaczęło zmieniać się. 

Wcześniej odziany w workowate spodnie i nie mniejszą koszulę. Teraz miał założone trochę mniej workowate spodnie, długą koszulę z rzędem drobniutkich guziczków, szczęśliwie już zapiętych, z rozchylonym stojącym kołnierzem. 

W wyciągniętej dłoni miał nietypową, trochę bardziej zakrzywioną od normalnej szablę. Niezdobiona, z czarną rękojeścią i czernionym kabłąkiem. 

-W moim świecie, tym, z którego pochodzę, ta broń zwie się szablą husarską. Właśnie ona przez długie dziesięciolecia budziła trwogę na polach bitew. Właśnie za kilka dni chcę tam wrócić, by świętować razem z rodakami - spojrzał w dół i westchnął. - Niestety, ale ich strój nie-bojowy niestety jest zbyt niewygodny, bym go odział. To jest tylko modyfikacja jego części.

I z lewą ręką skrytą za plecami, skierował się do Sakitty, licząc na sporą dawkę uczciwej szermierki. A tutaj nie miał co się wstydzić - jako tradycjonalista, gdy mógł, używał typu broni rozpowszechnionych w tym świecie, przez co fechtunek poznał i to całkiem dobrze. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciastko już raczej nie miał co liczyć na sztychy, czy błyskawiczne riposty, mimo że szablą można było błyskawicznie manewrować w powietrzu. Rapier miał tyle zalety, że mógł atakować bez straty czasu na wykonanie rozmachu. Odpowiednio wykorzystany, przebywał śmiertelny próg pięciu centymetrów w pół cięcia szabli. Sakitta nawet momentami lubił matematykę, zwłaszcza kiedy dawała mu przewagę. Co prawda nie liczył na udaną paradę, ale po prawdzie w ogóle nie chciał się bronić. Tak cienkie ostrze można wycofać w każdej chwili, a łącząc je z pół-piruetem wystarczyło ciąć pół centymetra pod czubkiem w tętnicę udową. Wtedy wróg wykrwawi się, nim przejdzie następne kilka kroków. Byleby nie doszło do skrzyżowania ostrzy.

 

-Jak chcesz. U nas za broń tradycyjną mógłby ujść nawet karabin protonowy, ale to tylko taka ciekawostka.

 

Przeskoczyć na szermierkę? Nie. Zagraj inaczej.

 

Stanął do przeciwnika lewym bokiem, prostując palce. Rapier skierowany lekko w dół trzymał w prawej ręce, zataczając nim lekkie kółka. Czekał już tylko na atak. Jeden szybki sztych pod mostek, lub pół-piruet, lub chamskie uderzenie dłonią pod płaz. Swoją drogą, nadal nie rozstrzygnął pytania jednego z dawno zmarłych przed nim mistrzów: ,,Dlaczego ludzie, widząc spadające ostrze, nie uderzą w nie ręką? Boją się skaleczyć?" Inny mistrz powiedział, że tak, ale Sakitta nie miał pewności. Przecież w tamtych rejonach niemal każda broń biała jest tępa, więc jakiekolwiek obrażenie jest jedynie fikcją. Ci, co to zrozumieli, znaczyli bez broni więcej, niż tępak z pałaszem.

 

Finta, i nie spuszczam cię z oka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie przechwalaj się tak. U nas na ten przykład ręczne wyrzutnie zdegenerowanej materii są za słabe, by używać ich do walki.

 

Czub prostej broni przeciwnika zataczał drobne kółka. Po Sakittcie było widać gotowość do reakcji.

Byleby jak najdłużej utrzymać ten łamacz mieczy za plecami.

Był w całkiem dobrej sytuacji. Znał się na tej broni, za plecami miał swoistą tarczę. Sakitta może i miał więcej możliwości ruchu, ale to on mógł przełamać blok przeciwnika - nie na odwrót. Zakładając, że obaj umieją do granic możliwości wykorzystać swe normalne ciała, był na lepszej pozycji. Prawda, mógł zrobić coś głupiego - ale myśląc tak, z pewnością coś takiego by uczynił. Wolał myśleć, że fortuna póki co stoi po jego stronie. Jak za jakiś czas przejdzie na stronę przeciwnika... no cóż, nadal miał lepszą broń i drugą broń.

 

Nie mógłby zaatakować pierwszy? Ale poprzednio to on zaatakował pierwszy. Czyli co? Inicjatywa ma być po stronie tego, dla którego został utworzony ten świat? Nie tego, co go uczynił? Dobra.

Szybko zlustrował swoją sytuację. On stał z szablą przed sobą, z lewą ręką schowaną za plecami, z wyraźnie napiętymi w oczekiwaniu mięśniami. Więcej uwagi skupił na Sakittcie. Ten stał lekko pochylony, na ugiętych nogach. Czubem rapiera, skierowanego pod lekkim kątem w dół, zataczał kółka. Lewą dłoń miał otwartą.

Na co czekasz? Dobra, czego bym oczekiwał w takiej sytuacji? Ataku. Ale jakiego? Pewnie jakiegoś atakującego. Dobra, z tym ułożeniem swojego rapiera mógłby spróbować mi zbić broń w razie ataku.

Wiedział już, na co postawi.

Przełożył przez kciuk przez paluch i bez żadnego zamachu uderzył w skierowany w dół rapier Sakitty. Gdy już go zaskoczy uderzeniem, odbije broń i chwilę później zada kolejne uderzenie bez zamachu, tym razem w korpus. Jak zdoła, zakończy walkę tym jednym uderzeniem.

A jeśli Sakitta zdoła przetrwać to uderzenie, to lewak schowany za plecami czekał tylko, by umazać się w krwi przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szermierze natchnieni od siedmiu boleści. Ci to kończyli pojedynek samym ruchem wyjęcia miecza z pochwy. Szybszy jest lepszy...

Niemniej jednak uspokoił się tym, że Ciastko postanowił zaatakować pierwszy. Widać było, że miał opory i być może przewidział podstęp, ale zdecydował się chwilowo przejąć inicjatywę. Kto ją utrzyma?

Zastosuję inny wariant.

Jeden krok w bok zwiększył dystans między Sakittą a lecącym ostrzem szabli. Dało to mu dość czasu, aby wyprowadzić sztych na lewe ramie, wycelowany dokładnie w wiązadło nerwowe. Wystarczyło ranić czubkiem broni, aby wyłączyć jedną rękę z dalszego pojedynku. Problemem pozostawała jedynie pędząca szabla, ale przecież zawsze pozostawał mu półpiruet. Oczywiście nie mógł zaatakować po tym torsu, a ponieważ zamierzał skończyć klęcząc przed Ciastkiem na jednym kolanie, nie dosięgnąłby do gardła. Poza tym i tak musiał się przede wszystkim zablokować. Skrzyżowanie ostrzy skończyłoby się dla niego marnym rezultatem, ale rapier wbija się punktowo a nie liniowo, co dawało mu w rezultacie praktyczną przewagę długości broni, choć normalnie różnica była niewielka. Zamierzał i mógł wbić się w przedramię prawej ręki Ciastka, nim dosięgło by go ostrze szabli, tym samym wyhamowałby impet oraz z pewnością pokusiłby się o przekręcenie rękojeścią, aby wykręcić mu rękę i nie dopuścić do szybkiego zatamowanie krwotoku. Najbardziej go bawiło, że jakiekolwiek poruszenie lewej ręki w jego kierunku, niewątpliwie coś trzymającej, tylko przyspieszy cały proces.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Sakitta albo zbyt bardzo wierzył w swoją prędkość albo zbytnio bagatelizował umiejętności Ciastka. Niezależnie od tego, co się działo, zrobił głupotę, zachowując się tak nie przyszłościowo. Miast odskoczyć, jak normalny człowiek, w tył i później próbować szczęścia, ten spróbował jednocześnie uniknąć ataku i sam zaatakować. Cóż, ludzki mózg nie był stworzony do robieniu wielu rzeczy naraz. Dlatego należało albo skupić się na ofensywie, defensywie bądź unikach.

Sakitta próbował dwóch z trzech.

Ciastka interesowało tylko pokonanie przeciwnika.

Z minimalnym opóźnieniem także wykonał krok w bok. Impet pędzącej szabli nie zakręcił nim. Stanowił on niedogodność, którą Ciastko poznał i nauczył się z nią "żyć".

Tym samym pchnięcie w ramię automatycznie zmieniło się w sztych na tors. Ale to nie zatrzymało szabli i zmieniło jej celu. Gdy prawa ręka kierowała ją na spotkanie z przeciwnikiem, zza pleców wyjrzał łamacz mieczy.

I to jego zęby pożarły wszystkie przewidywania Sakitty.

Skończyło się na tym, że Ciastko zatrzymał miecz na ciele Sakitty, ledwo przecinając jego ubiór, a rapier był przez drugą broń Ciastka trzymany w powietrzu, tuż nad jego ramieniem.

-Zawsze w wiekach średnich zwycięstwo należało do tego, który miał pod swoją komendą więcej broni - zauważył lekko nostalgicznie. - Do diaska, ta cała technologia popsuła wojny. Wcześniej wszystko zależało kto miał więcej broni - dziś od tego, czyja broń robi większe bum! - końcówkę już wykrzyczał. Odetchnął głęboko. - Obaj pewnie mamy lata praktyki w używaniu naszych broni. Ale ja mam dwie, a ty jedną - bez niewyobrażalnego szczęścia nie wygrasz - Zrobił krótką przerwę, nie przerywaną nawet powiewem wiatru. Gdyby Sakitta miał więcej wyobraźni, to umieściłby ich w jakimś starym zamczysku bez okien, po którego salach powinien latać wiatr. Wzruszył ramionami na tą myśl, zupełnie niezrozumiale dla innych. - Ponownie wybierz arenę. Powtórz tą albo zrób coś całkowicie innego. Twój wybór. No, chyba, że chcesz ciągnąć tą walkę. Wtedy na trzy odskakujemy do tyłu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...
- Jak już to ,,tę walkę". Cóż, miałem nadzieję, że salony będą pasować do nas obydwu, ale twoją prośbę mogę spełnić, skoro sam nie chcesz nakreślić nowego pola bitwy. - Zrobił krok do tyłu, odrzucając swe ostrze. Nagle parsknął śmiechem, przypominając sobie unikatową grotę pod łańcuchem Garieda. Idealne miejsce do walki, nawet jeśli jest się samemu. - Najpotężniejszą bronią człowieka jest jego umysł oraz własne ciało. Te wszystkie zabawki - wskazał na ostrze - tak na prawdę mogą co najwyżej nieznacznie przechylić szalę na drugą stronę. Tym razem dam ci szansę do zademonstrowania mi swojej niewrażliwości na zimno i niezachwianej samokontroli w warunkach, w jakich w ogóle nie powinno się przeżyć.
 
Na podłodze między nimi otworzył się niebieski portal, do którego Sakitta śmiało wskoczył. Wylądował na skutym śniegiem placu, z wystającymi dwumetrowymi iglicami z lodu. Przez grotę przewiewał porywisty wiatr, jeszcze bardziej wyziębiając mroźne pomieszczenie. Pod sklepieniem błyszczał niebieski kryształ, stanowiący jedyne źródło światła. Ponieważ był stosunkowo nisko, iglice rzucały daleki cień ku ściankom pokrytym cierniami.
 
- Witam w niezwykłym miejscu, zbudowanym przez szalonego półboga Ar'gohta, który umieścił ten oto netycyd i ogłosił o tym plotkę wśród śmiertelników tylko po to, aby patrzeć jak giną oni w nieustających wyprawach do tego miejsca. Radzę oszczędnie oddychać, aby nie wyziębić swoich dróg oddechowych a najlepiej nie oddychaj wcale, o ile potrafisz żywić się magią. - Zerwał jedną z iglic i ścisnął ją mocno w dłoniach w charakterze broni. - Zapomniałem powiedzieć, że wszelką magię blokuje kryształ. Jedyne co zadziała tutaj prócz własnego ciała to już istniejący portal.
 
Sakitta zbladł, a jego włosy zaczęły pokrywać się szronem. Jak do tej pory do komnaty nie dotarł żaden śmiertelnik. Na stoku wiele kilometrów niżej gęsto zalegały zamarznięte zwłoki. Tutaj schodzili się tylko nieśmiertelni, i to głównie za sprawą portali. Jego zdrętwiałe palce z trudem łapały kontakt z równie zimną jak tutejsze powietrze bronią.
 
- Jeśli będziesz miał dość: przeskocz przez portal i zabierz nas w nowe miejsce. Tutaj z pewnością prędzej czy później zawładnie nami Naserv.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

-Słabeusz z dobrym pancerzem bojowym ma spore szanse wygrać z mistrzem sztuk walki - odpowiedział Ciastko, przed przekroczeniem portalu. - Przeciwnik naprawdę musi być słabym, by móc go pokonać gołymi rękoma.

Sakitta przekroczył. Ciastko uśmiechnął się i wypchnął z płuc całe powietrze.

Westchnął przy tym cicho. Czyżby jego przeciwnik pomyślał o jego słabościach, za podstawę biorąc jego siedzibę? Jeśli tak, to popełnił lekki błąd.

Przekroczył portal. Jak się spodziewał, zimno spróbowało wywrócić mu płuca na drugą stronę. Ha! Nie z nim takie rzeczy. Wypełnił organ czystym, mroźnym powietrzem. Jego ciało przeszedł dreszcz, spowodowany wiatrem.

Na jego twarzy pojawił się szczery, szeroki uśmiech. Widać było, że szykuje się na przechwałkę. I w miarę, jak Sakitta mówił, Ciastko wypijał parującą zawartość kubka, który pojawił się w jego dłoni.

Sakitta kończył, a Ciastko skończył napój. Ale to nie był koniec. Sakitta kontynuował, a Ciastko zjadł kubek, utworzony z dobrego, suchego i twardego jak metal ciasta. Ucho zostawił na koniec - palce mu bladły, tracąc czucie. Ale to nie był dla niego problem.

-Wiesz, że stoisz przed osobą, która podbijała rekordy wytrzymywania na mrozie na wielu światach? - Nie mógł wytrzymać, by się nie pochwalić. - Wchodzenie na góry za ubranie mając tylko majtki to dla mnie nic wielkiego. A to bez magii!

Takim zachowaniem na pewno nie zdobywa punktów. On, władca piekła, lubiący zimno? Kto to widział. A nie mógł im wytłumaczyć, że zamieszkanie w piekle miało na celu zmniejszenie posiłków i zdobycie odporności na ciepło.

A napój, który wypił, posiadał największą gęstość kilokalorii, jaka istniała w wszechuniwersum. Dzięki niebywałej odporności na ciepło podtrzymanie odporności na mróz było błachostką.

-Z chęcią poznam tego Naserva. Ale teraz obowiązki!

Spokojnym, ostrożnym krokiem skierował się w stronę Sakitty. Jeśli ten sądził, że zdoła zmusić go do poślizgnięcia, to grubo się mylił. Ale dzięki otoczeniu lodem patrząc lekko w dół, widział także sople nad sobą. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba także rozumie, że prawdziwa walka kończy się w ludzkiej głowie i jedyna porażka, jaką możemy ponieść to przedwczesne poddanie się. Odczuwalna temperatura, ruchy zmagających się ciał - to jedynie projekcja umysłów obu wojowników. Kiedyś każdy dowiadywał się tego samemu z własnych doświadczeń, a wielu ginęło, nim poznali boginię wojny, teraz nauczyciel na swego ucznia rzuca dziesięciu szermierzy. Gdy ten zaczyna się buntować, twierdząc, że sam im nie podoła, mistrz zawsze odpowiada: ,,Przecież walczysz tylko z jednym na raz, z tym, z którym krzyżujesz ostrze. Nigdy dwóch ludzi jednocześnie nie uderzy na ciebie dzidami, nigdy - zawsze będziesz miał dość czasu, aby po kolei sparować oba ciosy, chyba że zamierzasz ich zabić, wtedy uderz w jednego, potem w drugiego. Widzisz? Po jednym na raz". Nie! Otoczenie nie ma znaczenia. Liczy się tylko własny umysł, a tak się składa, że ja go kontroluję w zupełności.
 

Jego ciało zaczęło falować - w ten sposób wprawiał mięśnie w ruch, aby wytwarzały ciepło bez zmiany pozycji. Nauka tego bolała, a wtedy nie był jeszcze tak niewrażliwy.
Przełożył iglicę z lewej do prawej, chcąc zacząć walkę słabszą ręką, by potem wyprowadzić serię silnych ciosów prawą pięścią. Kto powiedział, że sopel miał być jego głównym orężem? Te zabawne ćwiczenie, kiedy mówiono studentowi, że stanie do walki i pozwalano wybrać broń: pistolet albo własne dłonie. Jeśli ktoś wybierał pistolet, zaklęciem paraliżowano mu władzę w rękach. W ten sposób uczono ich logicznego myślenia oraz aby w bitwie nie bali się stawiać na własne ciało. Hegemon jednego ze swych najpotężniejszych wrogów zabił kamieniem, kiedy zabrakło innej broni, a obu zbyt wykończyła walka, by móc dalej rzucać zaklęcia.

 

Sakitta doskoczył do Ciastko, wyprowadzając sztych na wysokości biodra. Prawa pięść, na razie rozluźniona, czekała na napięcie w ostatnim momencie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Beż żartów, on mnie naprawdę nie docenia! Co on sądzi? Że nigdy nie walczyłem z leworęcznym?  Taka postawa z kimś mu się kojarzyła. Tylko z kim? Do diaska, nie pamiętał za dobrze. Faktem kluczowym dla takiego stanu rzeczy było to, że spotkał ją na początku swoich przygód w innych światach. A było ich już całkiem sporo. Próbował sobie przypomnieć, kto podobnie do Sakitty walczył stylem, który zakładał wymianę ciosów tylko z jednym przeciwnikiem. Pomijał tutaj osoby, które miecz lub inną broń białą miały po raz pierwszy w dłoniach. Więc kto taki nie rozumiał, iż dwóch przeciwników może zaatakować w tym samym momencie?

Achaja! Ta wyuzdana szermierka! Aż dziw, że ktoś taki zajął wysokie stanowisko u siebie. Ale kim ona była? Imperatorką? Jaki tytuł posiadła? Tego na pewno sobie nie przypomni. Aż dziw bierze, że szermierka, z którą walczył jak z równą, nie poradziła sobie z dwoma bandziorami. Gdyby nie jego pomoc, to ten zza pleców wbiłby jej ten nóż.

Lewa, nie lewa, jeśli jego szermierki nie wspomaga żadna magia, a takowa tutaj na pewno by nie działała, nie było szermierza zdolnego obiema dłońmi walczyć na tym samym poziomie. Albo Sakitta do teraz ograniczał się, albo zrobił totalną głupotę. Jeśli to drugie, to... a spodziewał się, że walka na prawdę będzie emocjonująca.

Jeszcze brakowało, by zdołał przełamać sopel lodu uderzeniem miecza.

A sztych okazał się doskonały, by to sprawdzić. Bez zamachy, z kciukiem przełożonym przez paluch, uderzył w dół, chcąc odbić sopel w dół. Co później, to się zobaczy. Sakitta mógł uciec w tył, wtedy niczego nie zrobi. Spróbować soplem uderzyć w nogę, wytrącając go z równowagi. Upadając, zaatakuje lewakiem. A jeśli planem Sakitty był atak kończyną, to tym lewakiem mu ją podziurawi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę na chama - przeszło przez myśl Księciu. - Trudno, w pojedynkach to ten, co przetrwa, ma okazje zastanawiać się nad honorem. Nie wszyscy wolą zginąć, niż utracić cnotę rycerską. W akademiach zakonu zawsze wybijało się to studentom z głowy, każąc nie zmarnować żadnej okazji.

 

Pozwolił, aby Ciastko odbił jego sopel ku ziemi. Powierzchnia trochę się osypała, ale trzon pozostał nienaruszony. Te dziadostwa wykazywały się nadzwyczajną odpornością. Jedynie powierzchnia była kruchliwa. Kiedy oba ostrza znalazły się na wysokości kolana, Sakitta z całej siły kopnął w szablę przeciwnika, starając się ją wykopać mu z dłoni. Na ogół nogi uderzały z większą siłą, niż były w stanie znieść palce. Podobno miecz nie może wypaść z ręki, gdyż jest jej częścią, ale nie wszyscy święcie w to wierzyli. Kopniak połączy z krokiem naprzód, i umieścił sopel pod swoją prawą pachą, aby ewentualna kontra Ciastka drugą ręką nadziała się na jego czubek. W stronę twarzy przeciwnika leciał nadzwyczaj szybki prawy sierpowy.

 

Cham i prostak, ale może mi zadziała...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Człowiek nie mógł myśleć o dwóch rzeczach na raz. Ciastko doskonale o tym wiedział, każdy, kto go uczył szermierki wpajał mu tą myśl, niezależnie od pochodzenia. Jednak prawdą było stwierdzenie, że życie poszukuje najprostszego rozwiązania - choć każdy uczył czego innego, ich mantra była wspólna.

Należało tylko zmienić sposób myślenia, by w jednej myśli zawrzeć i atak, i obronę. A często najlepszą obroną jest atak. A to w jaki sposób przeciwnik chce nas uszkodzić jest tylko niedogodnością, którą trzeba pokonać lub ominąć. Ale w próbie ataku!

Ale gdyby Ciastko oparł się tylko na tym, zostałby goły - bo czym był szermierz bez miecza? Pomógł mu czysty przypadek. A może przeznaczenie, którego nicie oplatały wszystkich, wszędzie i zawsze? Gdyby nie paluch jego szabelki, straciłby ją. Dłoń miał silną, jednak nie na tyle, by wytrzymać kopnięcie. Jednak palec mocno trzymał się swojego ułożenia, opierając się próbie wygięcia powyżej pewnego poziomu - i to właśnie kciuk sprawił, że dłoń jednak utrzymała szablę.

Cofnął ją, wiedząc, że do kolejnego ataku jej nie wykorzysta. Jakie miał przed sobą niedogodności? Pięść przeciwnika i czub sopla sterczący spod pachy Sakitty. Nie widząc innej możliwości, zdecydował się zainwestować w przyszłość - atakować i wyłączyć z walki jedną z kończyn przeciwnika. Wykonał krok lekko w bok prawą stopą. Długi, że musiał odrobinę obniżyć swoją postawę. Lewą nogę przesunął praktycznie po lodzie, prostując się. Jednocześnie lewą ręką, którą przy okazji zgiął przyłożoną do boku, skierował ku pięści Sakitty.

I w tym ułożeniu szablę miał za granicą wzroku Sakitty. Podświadomie przemyślał każdy aspekt swoich możliwych ruchów. IBM później pochwalił ten ruch.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ból. Właśnie rozpoczynał się kolejny etap tej bijatyki. Dochodziła faza bólu, kiedy to oba ciała nieuniknięcie zbliżają się, aby wyrządzić sobie wzajemną szkodę. Sakitta nie miał ochoty znowu się migać i podskakiwać na wszystkie strony, aby przez najbliższą godzinę nawet nie otrzeć się o przeciwnika. Od czegoś trzeba było zacząć, a błyskawiczny wypad do przodu z lekko ugiętych nóg, oraz wyprostowanie ręki nie tylko pokryło długi krok w tył Ciastka, ale jeszcze zwiększyło siłę uderzenia. Przy takim zagraniu łatwo stracić równowagę, ale gdy już oparł swoją pięść o twarz Ciastka, naraz się ustabilizował. A Ciastko, niech bije, jeśli rozkwaszony nos go dosyć nie rozproszy, by nie popełnić błędu. Zaczął wchodzić w półpiruet, starając się poziomo ciąć soplem na wysokości pasa od lewej strony. Wiedział, że pewnie w międzyczasie spadnie na niego jakiś niegroźny atak, ale mimo iż wyglądał, jak wyglądał, potrafił naprawdę wysoko podnosić nogi, dzięki czemu w razie czego mógł odepchnąć się stopą od barku Ciastka. Później jeszcze tylko ewentualny krok w bok, sztych i prawa ręka do kontrowania.

 

Jako plan, wszystko wyglądało wyśmienicie, wręcz dawało Księciu zwycięstwo w kilku ruchach, ale plany zawsze, zawsze się sypały. Liczyła się jedynie błyskawiczna improwizacja. Wystarczyło się skupiać na kilku rzeczach jednocześnie, wystarczyło mieć podzielność koncentracji albo namieszane w mózgu wszelkimi sposobami, na jakie się natrafiło. Alchemia, magia, genetyka - wszystko, byleby nie maszyny. One nigdy nie dorównywały istotą organicznym. Jak można się opierać na czymś takim? Imperium robiło cyborgi tylko z tych, którzy nie nadawali się do niczego innego. Każdy mógł w nie wpaść, kosząc je szablą niczym zboże. Przynajmniej nie trzeba było ich szkolić a tylko wgrać pamięć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

 Bardzo żadko można dostać coś, nie dając czegoś w zamian. Ta zasada panowała praktycznie wszędzie. Nie można było włączać się do walki pewnym, że wyjdzie się z niej bez żadnej szkody.

 Ale gdy nos był bardzo łatwy do naprawy, to urażonej dumy nie dało się naprawić ot tak. Ciastko zaryzykował, ale wszystko poszło po jego myśli. A jeśli Sakitta sądził, że właśnie za darmo rozkwasił mu nos, to grubo się mylił. Ciastko spróbował zmniejszyć odległość przy zniżeniu postawy i Sakitta mu na to pozwolił.  Dodatkowo przeciwnik był tak pewny siebie, że zaczął się kręcić, z pewnością chcąc wyprowadzić jakiś silny cios. Ciastko zauważył, że próbuje ciąć soplem.

 Naprawdę? Kto używa pałki z piruetem?

 Nie miał pojęcia, co zrodziło się w głowie Sakitty, ale nie miał zamiaru zacząć dawać mu forów - wiedział, że walczy z doświadczonym przeciwnikiem. A jeśli ten na chwilę zapomniał o fakcie, że broń w dłoni ma tylko ostry czub... było się nie być skupionym na walce.

 I gdy Sakitta właśnie był skierowany całkowicie w jego stronę, gdy poczuł dotyk lodu na ciele, zaatakował. Nie nogą, by tylko stracić równowagę. Nie szablą, której nawet nie mógłby wykorzystać. Nie lewakiem, którego nie miał pojęcia jak mógłby użyć, nie narażając ręki na złamanie soplem. Musiał zaatakować z głową i to zrobił. Miejscem, gdzie czoło przechodzi w ciemię, uderzył w podbródek przeciwnika. Na potrzeby tego ciosu wyprostował plecy i nogi. A wszystko to, by Sakitta poczuł go. Poczuł i wywrócił się. A nawet jeśli nie wywrócił, to mało kto był zdolny, by po takim ciosie przejść w dalszy ruch bez żadnej próby odzyskania równowagi. To było fizycznie niemożliwe bez telekinezy. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...