Skocz do zawartości

Cała aktywność

Strumień aktualizowany automatycznie

  1. Wczoraj
  2. Coś się kroi...

  3. Nie wydaje mi się. Shining pisał do niej listy, które przesłała Celestia. Twilight znalazła te listy. Jakby Luna zaglądała w sny z Księżyca (może i ma taką umiejętność, ale chyba jednak bariera to blokuje), to już wcześniej wyłapałaby Cadance, a nie dopiero po powrocie. Listy nadano latami przed jej powrotem, a jednak crush na legendarną wygnaną księżniczkę mu chyba przeszedł dużo wcześniej. Na pewno w pewien sposób bawi się Twilight i próbuje nakierować ją na prawdę - zagadka, podpuszczanie, tort. Mimo wszystko, raczej nie manipuluje innymi. Po prostu zna zbyt wiele sekretów. Ale książkę z kwiatkami podrzucił kto inny - Twilight skapnęła się kto. Trudno powiedzieć co miała na myśli przy izolowaniu jedzenia, ale prawdopodobnie właśnie to, co im powiedziała, bo wiemy, że miała rację. Nie obwiniałabym jej też o izolowanie Luny - Luna izoluje się sama i nie jest zaproszona na urodziny klaczy, z którą się wzajemnie nienawidzi. Ba, wręcz można pokusić się o stwierdzenie, że Luna izoluje się sama i jedyną osobą na Księżycu, która ją interesuje jest Twilight. Celestia sama powiedziała, że jest Change. Ale wydaje mi się, że Change zawsze była Celestią (tak jak Filomina). Jakby nasza Celestia była jakąś inną Change, to nie wiedziałaby szczegółowo co Twilight odwalała na Ziemi. Nie miałaby tych wspomnień sprzed wygnania. Bo przynajmniej serialowe podmieńce nie przejmują osobowości i wspomnień osoby, w którą się przeistaczają... Za to nie zdziwiłabym się, gdyby Celestia faktycznie odwiedzała NMM na Księżycu jako Change. Dlatego jej tam nie było. A pamiętajmy, że Celestia doskonale zna czary przemiany - Twilight, Flurry Heart, prawdopodobnie Luna i ona sama. Ale to nie podmieńce trzeba było przekonywać, że pora na nowe. Podmieńce same obaliły Chrysalis i zmieniły zwyczaje, bo pora na nowe. Po prostu dalej na swój sposób kochały ją i szanowały, bo to jednak była bardzo długo ich królowa-matka i umiłowana władczyni. Ale jednak, kiedy ta odmówiła zmian, to nowym władcą został Thorax. I szczerze, nie widzę tu intrygi Celestii. Wiemy, że Thorax kochał Twilight, zachowanie Twilight na Księżycu wskazuje, że ona też kochała jego. Ba, Thorax jest podmieńcem, więc raczej też wiedział, że ona go kocha. A i tak ze sobą od dłuższego czasu randkowali i ze sobą spali. Czy to takie dziwne, że matkująca i mentorująca Twilight Celestia zasugerowała im małżeństwo? I była im przychylna? Moim zdaniem problemem tutaj nie jest Celestia, bo nawet jeśli Celestia ich zeswatała i sprawiła, że ci się zakochali i do tego ze sobą przyjaźnili, to co w tym złego? Nie, problemem jest Twilight i jak Twilight reaguje na wszystko co robi/mówi Celestia. Jestem niemal pewna, że gdyby Celestia kupiła Twilight na urodziny sukienkę idealnie w guście Twilight, to Twilight skończyłaby trochę użalając się nad sobą, że Celestia zmusiła ją do noszenia tej sukienki. Bo Twilight od razu przestawia się na myślenie CELESTIA, a nie na to czego ona sama chce. Bo Twilight nigdy nie ma żadnej alternatywy dla propozycji Celestii. Nigdy. No wiemy od Luny, że Starlight i Trixie nie odegrały tu żadnej roli. Może poza tym, że Twilight zagrały na nerwach. Z jej winy. A Trixie nie zajęłaby miejsca Twilight, ponieważ oblała wcześniej ten egzamin wiele razy i kanonicznie jest dużo słabszą czarodziejką. A Twilight uczennicą Celestii została, ponieważ dysponowała mega silną magią. Na poziomie "może być z tego alikorn". Oczywiście, Trixie może myśleć inaczej, ale jakoś nie wydaje mi się, by tak było. To raczej Twilight ma takie myśli o Trixie i sądzę, że Trixie wbrew pozorom dużo pewniej stąpa po ziemi, tylko jest bardzo ekscentryczna. A początkowo to Mane 6 zaczęły ją upokarzać na występie scenicznym, a potem to się potoczyło... Trixie przede wszystkim ma talent aktorski i rozrywkowy, tymczasem podczas pierwszej wizyty w Ponyville dostała odpowiednik... coś jakby aktora wcielającego się w Iron Mana na konwencie dopadli ludzie i zaczęli mu mówić, że buuuu, oni są lepsi i mają jeszcze takiego mocarnego kolegę co... Cóż, to dopiero później przerodziło się w walkę o godność, ale wydaje mi się, że Twilight jej imponowała. Myślałam o tym i, jak już wcześniej wspomniałam, Celestia z Księżyca ma wspomnienia Celestii z Ziemi. Również te najbardziej aktualne. Sądzę, że jedynym prawdziwym, tradycyjnym podmieńcem jest Cadance. Twilight jest tak podmieńcem, jak Cadance jest kucykiem. Czyli w sumie nie bardzo. Jest kucykiem, który udaje podmieńca. Za to uważam, że Celestia mogła być kiedyś podmieńcem. Bo była Change i umiała wysysać z Luny miłość. I wiedziała, że Thorax i Twilight się kochają. Flurry czuła go tylko u Twilight. Ale Flurry nigdy nie wąchała 100% pewnego podmieńca. O Twilight powiedziała jej Cadance. No i dowiedzieliśmy się jak została zrobiona. Nie sądzę też, by przemiana w alikorna = przemiana w podmieńca, ale możliwe, że przynajmniej część czarnej magii = magia podmieńców. W końcu... Czarna magia to tak naprawdę taki duży zbiór, do którego wrzuca się wszystko co zakazane. Różnica jest jednak taka, że podmieńce instynktownie potrafią się przemieniać bez większych skutków ubocznych, a jak Twilight przemieniła szczura w owoc, to tego szczura zabiła. I za każdym razem go ubywało. Oczywiście, możemy mówić, że to dlatego, że Twilight była bardzo młoda... Ale Twilight była też magicznym geniuszem już wtedy. To teraz wyobraźmy sobie, że 99% jednorożców jest jeszcze gorsza od Twilight i jakie skutki może mieć rzucanie przez nie takich zaklęć. Cokolwiek zrobiły Luna i Twilight również wydaje się być nie do końca udane. W sumie pytanie skąd Celestia wzięła Lunę i jak. Ciekawe jest to, że podmieńce wierzą, że dobre podmieńce reinkarnują się jako kucyki. Czyli mają jakąś chęć zostania kucykiem, widzą je jako lepsze. Może niektóre kucyki w ogóle pochodzą od podmieńców? Taki mit mogła nawet zapoczątkować sama Change
  4. Wcześniej
  5. Od 6 do 13 marca na Epic będzie dostępne do zgarnięcia za darmo Them's Fightin' Herds
  6. Trzeba by przegrzebać FGE, ewentualnie zapytać @Kinkie Pie bezpośrednio. Link miałem, ale nie działał.
  7. BiP

    Śmieszne filmiki

    Shrek 5 xD
  8. Nie przerobi. A przynajmniej ja mam ustawione tak, jak mówię i nie przerabia. Jeszcze specjalnie sprawdziłem. Żeby było ciekawiej, nie przerabia jak klikam myślnik, tylko dopiero jak kliknę spację po nim. A jak zaczynam pisać litery, to zostaje myślnik.
  9. Czequestria 2024: Feedback is Magic! We forgot something… wait, isn’t it 2025 already? That late? Well, we promised… so we’re keeping our promise, even though it’s been half a year. We’ve already received feedback from many participants (one of the panels at last year’s Winter Karaoke Party was dedicated to this topic), but not everyone had the opportunity to add their opinion to the overall picture of the last Czequestria. The feedback from the participants is important to us! It is the opinions and wishes of the visitors that determine how the entire event will look like. You can be sure that we will read every single line of the feedback (will take approximately 12 minutes to complete) and take it into account when organizing future events – with your help, Czequestria can be better than the last one! Thank you in advance for filling in the Czequestria 2024 attendee feedback!
  10. Myślnik + spacja --> półpauza + spacja Inaczej przerobi ci łączniki w zwrotach takich jak "zielono-żółte paski".
  11. Przeczytałem, więc pora na komentarz. Jak już wspomniał Ziemniak, ten fik jest serialowy. To w sumie nic złego. Owszem, fik nie jest wybitny, nieprzewidywalny, czy zapadający w pamięć, ale czyta się go przyjemnie i nawet czasami z uśmiechem na ustach. No i na plus jest to, że to fik z G5, a tych w zasadzie u nas nie ma. Trochę szkoda, bo to nie było złe uniwersum. Owszem, dostało złoty róg i nie ostał mu się nawet sznur, ale potencjał był. Tak czy inaczej, ten fik mógłby robić za scenariusz do odcinka specjalnego (może i filmu). Ewentualnie jako alternatywna wersja powstrzymania Opaline. Zaczyna się dość niepozornie, od szukania Misty pracy. Przyznam, że miałem tu pewien zgrzyt. Owszem, Misty nie jest ani najodważniejsza, ani najzręczniejsza, ale w moim osobistym odczuciu została trochę za mocno sklepana w tym początku. No ale to chyba największy problem tej fabuły. Później mamy pogdowy problem, który zostaje dość ciekawie rozwiązany, Motanie się Misty i wreszcie potkanie z potężną Opaline. Tu z kolei musze dać bardzo dużego plusa, bo podobała mi się wizja autora, odnośnie powodu zniknięcia magii. A przynajmniej wizja, jaką roztacza Opaline. Ciekawa i nawet sensowna. Czytając to, wyobraziłem sobie Twilight, która widzi ile zniszczeń dokonały w czasie pojedynku. Sam wielki finał i zakończenie po nim były OK. Dobre, że Misty nie dostała znaczka, bo to by w mojej opinii tylko zaszkodziło temu zakończeniu, czyniąc je cukierkowym i trochę zabijając morał. Jeśli chodzi o postacie, to powiem tyle, że wypadają OK. Pasują do swoich serialowych odpowiedników. Pipp troszczy się o swoich widzów Zipp jest dociekliwa i w sumie wścibska, Izzy trochę żartuje... W zasadzie, na plus wybija się Opaline. Wydaje mi się trochę mniej wybuchowa i mściwa niż w serialu, za to trochę bardziej przebiegła. Owszem, nie pomaga jej to zanadto, ale mam wrażenie, że dzięki temu jest trochę głębsza. Aż przez moment dopuszczałem do siebie myśl, że Sunny jej uwierzy i zaoferuje jakąś formę współpracy. Owszem, fik w żadnym momencie na to nie wskazywał, ale przez chwilę tego nie wykluczał. Technicznie mogłoby być lepiej, ale tragedii też nie ma. Sporo powtórzeń, czasami dość ubogi język i dialogi zapisane z wsunięciem zamiast wcięcia. nie były to jednak rzeczy, które by odbierały przyjemność lekturze. Podsumowując, to był niezły fik i przyjemna, urocza lektura. Z pewnością mógłbym go polecić komuś szukającemu czegoś lekkiego, albo czegoś z G5. Na sam koniec, dobra rada, która przyda ci się do dalszego pisania w google docs. Wejdź w: Narzędzia->ustawienia->Zamienniki i ustaw żeby myślnik zmieniał się w półpauzę (półpauzę skopiuj z neta, po wpisaniu w google Półpauza, albo z innego fanfika). Dzięki temu będziesz używał do dialogów półpauz zamiast myślników (które są niepoprawne), a sam google docs przestanie ci zmieniać dialogi w listę punktów (będzie wcięcie pierwszego wiersza, zamiast wsunięcia).
  12. Mount & Blade 2 i literówki w zadaniu...
  13. Masz do tego jakiś link? Masz do tego jakiś link? Albo jak to znaleźć?
  14. *beep*

    1. Favri

      Favri

      *beep*

      Clearing memory...

      Rebooting system...

      *Beep*

  15. Przeczytałem wreszcie całość i... o mamo, ale to było dobre. Cały tekst idzie nieco chaotycznie, ale to, jak już pisałem, jest dobre (w tym wypadku). Wydarzenia toczące się na księżycu przeplatają się ze wspomnieniami Twilight. Mogłoby się wydawać, że jedne i drugie są pokazywane chronologicznie, ale mówiąc szczerze, nigdy nie miałem 100% pewności, że są po kolei. Zwłaszcza co do wspomnień. To sprawia, że czytało się tym ciekawiej i uważniej, zastanawiając co chwilę, czy postacie kłamią, mylą się i co w zasadzie wynika z tego, co mówią albo myślą. I ile można przy tym teorii wymyślać. Takich, które mogą albo polec szybko, albo ewoluować. Cudownie. Już wcześniej chwaliłem rozwój postaci i dalej to podtrzymuję. Im dalej w fanfik, tym więcej się o nich dowiadujemy. Głównie o Twilight, ale pozostałe też potrafią zaskoczyć i wywrócić spojrzenie na nie. No może poza Flurry, która pojawia się raptem kilka razy i staje się raczej motorem do zmiany w innych postaciach, albo źródłem ciekawych informacji. Na przykład to stwierdzenie Flurry, że Cadance śmierdzi podmieńcem i nie jest jej matką. Początkowo myślałem, że to ostatnie stwierdzenie jest czymś w rodzaju focha za zaistniałą sytuację. A potem sprawa robi się coraz jaśniejsza, aż wreszcie prawda okazuje się być... zaskakująca. Przyznaję, na tamtym etapie bym się jej nie spodziewał co odwaliła Cadance. Za to gdy już dostałem rozwiązanie, okazało się, że wszystkie elementy faktycznie pasują a poszlaki są właściwymi poszlakami. A wszystkie, dziwne teorie, które powstawały w trakcie lektury są zbyt proste, albo zbyt zakręcone. Bardzo fajna robota. Dużo więcej czasu dostają Celestia i Luna (no i Twilight, ale o niej za chwilę). Ta druga budzi sympatię. Biedna siostra, zamknięta ponownie na księżycu, z kucykami, które nie są dla niej zbyt miłe. Cały czas uznaje Twilight za przyjaciółkę, mimo, że ich relacje bywają burzliwe. Jak chociażby wtedy, gdy Twilight roztrzaskała gramofon. Plus też za język, którym posługuje się Luna. MA on dużo sensu w kreacji postaci. Bo skoro spędziła setki lat na księżycu, nie dostosowała się do zmian językowych, zachodzących w Equestrii. A jej krótkotrwały (relatywnie) pobyt po powrocie mógł być za krótki by się przestawiła na nowy język. O ile w ogóle chciała. Dopiero na koniec okazuje się... no właśnie. Czy to wszystko było tylko grą pozorów? Czy może rozbicie ukochanego instrumentu Luny przegięło pałę goryczy? Osobiście skłaniam się do tego drugiego, ale to tylko przeczucie. A i ostatnia kwestia, co do Luny, czyli jej zazdrość do Cadance, która odebrała jej wszystko Równie ciekawa Celestia. Przynajmniej z punktu widzenia swoich działań i słów. Mam dziwne wyrażenie, że ona się bawi pozostałymi klaczami. Trochę je na siebie napuszcza, rzuca kilka słówek i obserwuje ich działania i frustracje. Zwłaszcza Twilight. To wydzielanie jedzenia, podpierane pytaniami, czy aby na pewno, podrzucenie książki z kwiatkami, albo izolowanie Luny. To ostatnie miałoby wprawdzie chyba więcej sensu, gdyby uznać, że Celestia jest Change i trochę mści się za tortury. Nie do końca tylko wiem, czemu Celestia by taka była. No chyba, że po prostu tak kocha manipulować innymi, że robi to zawsze i wszędzie. Jak skuteczny władca, rządzący właśnie przez intrygi. Kto wie, może nawet jest odpowiedzialna za powstanie Nightmare Moon (raczej nadinterpretacja) No i Twilight. Główna bohaterka i narrator w jednym. To jej losy śledzimy i patrzymy, jak odjeżdża jej peron, dworzec i cała Equestria. I muszę powiedzieć, że obserwacja jak jej odwala i jak inne księżniczki na to reagują był w pewien sposób przyjemne. To oznacza, że tekst był dobrze napisany. Poza tym, to pasuje do postaci, która często za dużo myślała. Jej wybuchy i zachowanie pasują do tego, co znamy z serialu a przy tym są fajnie pogłębione i rozbudowane w tym tekście. Spodobał mi się również pomysł by zrobić z niej nową królową roju i żonę Thoraxa. To pozwoliło świetnie ukazać postępujące szaleństwo Twilight, która tak się zafixowała na chęci bycia jak stara Crysalis (zamiast przekonać podmieńce, że pora na nowe), że naprawdę stała się Chrysalis. /to w sumie trochę dowodzi teorii, że Ceśka uwielbia intrygować. To ona nakłoniła Twi i Thoraxa do ślubu. I jeszcze kwestia Trixie i Starlight, które możliwe, że odegrały dużą rolę w wygnaniu Twilight. Co do Starlight, to już od jej pierwszego pojawienia się, miałem wrażenie, że niespecjalnie lubi Twilight i zgadza się z jej naukami. Zdawała się być bardziej indywidualna i krytyczna (co być może się potwierdza). A Trixie? Trixie mam wrażenie jest taka jak z serialu. Plus jej ciągła chęć pokonania Twilight i przybieranie różnych tożsamości. Ciekawy pomysł. Taki, pasujący do postaci i opowiadania. A czemu to robi? Moim zdaniem, pamięta, że zamieniły się miejscami i mogła zostać księżniczką. Dlatego początkowo próbowała udowodnić, że jest lepsza od Twilight. Później, mam wrażenie, że jej się to po prostu spodobało. Choć nie wiem jak komuś mogłoby się spodobać to kombinowanie ze szklankami. i na koniec: Czy fik ma jakieś wady? Możliwe, choć ja nie zauważyłem niczego poważnego. Podsumowując, polecam gorąco i myślę, że mogę, a nawet powinienem dać głos na Epic. Co też czynię. Bo to kawał świetnego i świetnie napisanego tekstu.
  16. Witajcie w naszej bajce, Luna zagra na... Chwila, nie to uniwersum. Chociaż też grała. Crossover Pana Kleksa i MLP jest tym, czego potrzebuje, ale aż do teraz nie zdawałem sobie o tym sprawy. Mniejsza! Mam trochę pustkę w głowie pisząc ten komentarz. Opowiadanie bardzo mi się podobało, żeby nie było, chociaż wolę „W oczekiwaniu [...]" jeśli chodzi o twórczość Niki, ale to nie jest kwestia, że coś tu jest gorsze/lepsze, a zaledwie osobistych preferencji. Tak jak Oczekiwanie jest tekstem trudnym i tajemniczym, tak Baśń jest umiarkowanie trudna i mocno tajemnicza. O ile Oczekiwanie skłania do przemyśleń, o tyle Baśń raczej skłania do myślenia (jeśli ma to sens. Mam tu na myśli tyle, że przy wOnSK miałem dużo przemyśleń na około fanfika, tak tutaj bardziej myślę o samym tekście). I wiecie, to serio nic złego. Przelecę szybko ogólniki. Stan techniczny jest bardzo dobry, z mojej strony bez większych zastrzeżeń (zostawiłem zaledwie parę sugestii). Stylistycznie natomiast jest bardzo dobrze... I niestety wkraczam w spoilery. A o czym jest opowiadanie tak dokładniej? To trochę skomplikowane. W dużym, telegraficznym wręcz skrócie: piątka naszych postaci, Twilight, Celestia, Luna, Cadance i, o zgrozo, Flurry Heart, są, z bliżej nieznanego nam początkowo powodu, na Księżycu. Niezbyt sprzyjające okoliczności, musicie przyznać. Poniekąd fascynujące (sam z chęcią przynajmniej parę godzin pobył na srebrnym globie), ale zdecydowanie nie w takim przedziale czasowym, który w sumie nie jest nam bliżej znany, ale można szacować, że jest to przynajmniej kilka lat w najbardziej optymistycznym wariancie. Mimo tak, wprost rzecz ujmując, niezwykłych okoliczności, tekst jest niespieszny i mocno oparty na SoLu. Czasem niejasnych, niepokojących, dziwnych, ale jednak elementach obyczajowych. Chociaż bywają w tym wszystkim przebłyski serialowości, relaksu i zwykłej radości, nawet na Księżycu. Te niesprzyjające warunki jednak determinują to, jak zachowują się nasze bohaterki. A musicie wiedzieć, że są głodne, w dużej części maja sobie sporo do zarzucenia nawzajem, a dodatkowo mocno się zaniedbują. I tak mają szczęście, że autorka przynajmniej zadbała o to, że nie potrzebują jedzenia. Ani powietrza. Ani wody. W ogóle, organizm idealny – nic tylko prokreować. Nie, żeby był to zarzut, rozumiem wymogi fabularne. Tak się trochę śmieje. Wszystkie te fakty dodatkowo urozmaica fakt, że zbliżają się urodziny Cadance. Na które, z jakiegoś powodu, ma nie być zaproszona Luna. W opowiadaniu wielokrotnie mieszana jest przeszłość dalsza i bliższa, a także czas teraźniejszy, jednakże nie powinno to stanowić problemu dla średnio wprawionego czytelnika. Postacie są napisane świetnie, zwłaszcza ich niełatwe relacje. Właściwie nikt nie ma do zarzucenia nic tylko Flurry. Moją ulubioną postacią jest chyba Celestia. Poniekąd dlatego, że, jak pisałem we wcześniejszym komentarzu, przedłużyła swoją filozofie „dajmy twi wyzwanie, zobaczymy co odwali xddd” nie tylko jakościowo ale i ilościowo, ale także dlatego, że zwyczajnie… chyba robi najbardziej słusznie, nie wdając się znów w spoilery. Dalej, fanfik bardzo umiejętnie dawkuje tajemnice, wskazówki, odpowiedzi. Pytań raczej przybywa, niż ubywa. Dość powiedzieć, że nadal zostajemy z dużą ich dawką po epilogu. To bardzo silny atut tego fanfika, bo test potrafi kilka razy zwodzić czytelnika, kazać wątpić w to co przeczytał. Tekst jest w tym umiarkowanie trudny, chociaż przewidzenie wszystkiego byłoby ciężkie. Jest za to właśnie tajemniczy w całej okazałości. Aż do ostatnich chwil można nie wiedzieć co właściwie się dzieje, dopóki fanfik nie powie wprost niektórych rzeczy, jeśli nie było się dość uważnym. Prawdę mówiąc, jestem trochę z siebie dumny, bo poniekąd trafiłem z częścią swojej teorii fabularnej. Czytam ten fanfik… 4 raz? I nadal odkrywam pewne szczegóły, które wcześniej mi umykały, a które, gdybym był bardziej uważny, być może pozwoliłby mi odkryć tajemnice wcześniej. Zupełnie inaczej patrzę teraz na niektóre sceny. Ale by nie było, że tylko słodzę. Nie mam temu fanfikowi zbyt wielkich rzeczy do zarzucenia, ale parę spraw chciałbym wyjaśnić. Bardzo dziwnie Twi i Starlight dochodzą ze Spikiem do wniosku o Fortune Wheel. Najpierw Spike mówi, że spotkanie chyba nie wypali, potem że go nie będzie, bo ktoś wpadł pod pociąg (co to ma do rzeczy?), później jakoś dziwnie przechodzą z imienia Roulette do Fortune Wheel. Tu trochę autorka mi wyjaśniła, być może ja słabo w tym miejscu połączyłem fakty, ale zwyczajnie chodziło o to, że ktoś dojeżdża do Twi pociągiem, a że no, tory zablokowane, to niezbyt może dojechać. Co nie zmienia faktu, że nadal ten fragment jest ciut dziwny. Podoba mi się też ten absurd, że zwiedzała lochy za dzieciaka (pytanie, ile lat wtedy miała), ktoś był na tyle zwichrowany by wycieczkę częściowo dla źrebaków tak przeprowadzić, a jej rodzice, wiedzący jak jej uciecha jest ciekawska, jeszcze nie mieli nic przeciwko. O tyle dobrze, że nikt nie był aż na tyle zwichrowany, by jej tłumaczyć co jak działało. No tak, lochy i zestawy urządzeń do tortur to pierwsze rzeczy, jakie przychodzą mi do głowy, gdy myślę o wycieczce dla dzieci. Familijna rozrywka! Wybiorę się tam z moimi bliskimi, zaraz obok frontu jakiejś wojny, wnętrza aktywnego wulkanu i zlotu partii radykalnych. I żeby nie było, to część historii i rzeczywistości, nie ma co udawać, że tego nie było… Wydaje mi się jednak, że ktoś nie do końca to akurat przemyślał w wypadku akurat Twi. Scena pogodzenia Thoraxa z Twi nadal wydaje mi się jakaś dziwna. A żart z wiedźmą +ówką wymaga serio znaku krzyża, bo cały czas to czytam jak plusówkę! Jak widzicie, nic bardziej poważnego. Z luźniejszych rzeczy: Podsumowując… Bardzo podobał mi się ten fanfik. On wciąga, wymaga uwagi, pochłania i kreuję ciekawy, specyficzny klimat. Od tego, jak to jest napisane, przez to, o czym jest ten fanfik, do tego, jak dobrze, tak po prostu i zwyczajnie, się to czyta. To zdecydowanie tekst warty polecenia, jeśli lubicie SoLe, zwłaszcza te bardziej, hm, może nie tyle mroczne, co takie, które podejmują cięższe tematy. To ciężka historia, która może absolutnie zafascynować. Ze mną nie udało się to do końca, ale to akurat kwestia mocno osobistych preferencji. W żadnej mierze nie jest to fik zły. W najgorszym scenariuszu, jest bardzo dobry. W tym najlepszym, genialny. Ale dużo zależy, jakim czytelnikiem się jest. Dla mnie jest idealnie po środku. Wybitny, jak ogólnie twórczość Niki. Gęsty, a przy tym pozwalający wydarzeniom płynąć niespiesznie. Brutalny, a przy tym piękny. Tajemniczy, a przy tym odpowiadający na wiele zadanych przez się pytań. Od siebie dodaje glos na [EPIC]. Odpowiadając zaś na pytania autorki: 1. Czy opowiadanie jest mroczne... częściowo na pewno. A dodatkowo schizofreniczne i mocno wgłębia się w psychologie twi. Myślę, że warto jakoś to zaznaczyć w tagu. 2. Zależy gdzie to będziesz publikować. Różne miejsca mają różne zasady. 3. Jestem zadowolony z tego co jest. Opowiadanie poboczne to będzie miły, ale nie konieczny akcent. Nie ma co rozwiewać reszty tajemnicy, tak myślę. Chyba, że byłby to coś na prawdę pobocznego. 4. Jak dla mnie to nie jest pytanie! A na pewno nie takie, na które nie znałabyś odpowiedzi! Czy to już wszystko? To się jeszcze okażę. Chwilowo… Pozdrawiam! I dziękuje! Ps.
  17. Cześć, pierożki! Pragnę ogłosić, że Klub wstał z martwych i w weekend 15-16 marca od godziny 20:00 odbędzie się omawianie i dyskusja fanfika "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu" autorstwa Niki. Do tego czasu w każdą sobotę o 20:00 na głosowym kanale Klub Konsera będzie się odbywać czytanie tego opowiadania. Link:https://mlppolska.pl/topic/18866-twilight-sparkle-w-nowoczesnej-baśni-o-księżycu-zmatureslice-of-lifemysteryviolenceromans/
  18. Widok kompletnej historii, to znaczy dostępnych wszystkich rozdziałów wraz z epilogiem, jest szalenie satysfakcjonujący. Jest to najdłuższe jak do tej pory opowiadanie Niki i zarazem najbardziej złożone, co widać zwłaszcza teraz, gdy mamy już pełen obraz tego, co sobie wymyśliła autorka. Rozpoczynając nietypowo, bo od małego podsumowania. Historia ta musiała być wymagająca w pisaniu i pewnie wiele razy się zmieniała, być może na etapie samych koncepcji, a może w trakcie powstawania, jedno jest pewne - podjęte zostało niemałe ryzyko, które moim zdaniem się opłaciło. Żadnym rozwiązaniem czy tajemnicą nie czuję się rozczarowany, wątki absorbowały od samego początku i trzymały w napięciu, a pod koniec, gdy tego napięcia zrobiło się najwięcej, gdyż przyszedł czas skonfrontowania się w prawdą, niekiedy człowiek nie wiedział co się zaraz stanie, co się okaże i dało się w tym wszystkim odczuć... Nie wiem czy szaleństwo jest tu najodpowiedniejszym określeniem, lecz to, jak realizowane były ostateczne interakcje między bohaterkami, jak wyglądała dynamika poszczególnych rewelacji i jak odpowiedziały one na postawione przed nami pytania dużo wcześniej, zdecydowanie, było to coś szalonego. A przy tym niezmiennie klimatycznego, zastanawiającego i niekiedy bardzo życiowego, nacechowanego silnymi emocjami, które towarzyszą każdemu i które najtrudniej, mam wrażenie, opanować. Jak zazwyczaj, tak i teraz, PRZESTRZEGAM PRZED SPOILERAMI DOTYCZĄCYMI PEŁNEGO ZAKOŃCZENIA HISTORII! Jeśli jeszcze nie czytaliście fanfika, gorąco zapraszam do lektury, a dopiero potem do niniejszego komentarza. Nie zapomnijcie, by zostawić własny A teraz przyjrzyjmy się rozdziałowi opatrzonemu dumnie siedemnastym numerkiem, który wieńczy dzieło i ukazuje nam o co chodzi z tym odbiciem Chrysalis, co jest grane z tą Imagination Dominą, co się stało z Twilight i kto jest odpowiedzialny za rzeczy, o których czytamy w opowiadaniu. Towarzyszący podczas czytania nastrój miał w sobie pewne vibe'y "Ewolucji gwiazd typu słonecznego", lecz przede wszystkim był to znajomy z pierwszych rozdziałów, mroczny, tajemniczy klimat, który uczynił ten finał niezapomnianym. Jednocześnie, nawet gdy czytelnik wiedział już o co chodzi, trzymał on w napięciu; była przy tym niezdrowa ciekawość wobec tego jak to się stało. Przyznam, że sam nie spodziewałem się tego, jak autentycznie Twilight pragnęła poznać tajemnice Chrysalis i stać się idealną następczynią, doskonałą królową roju. Może moje wrażenie jest mylne, ale w rozdziale siedemnastym nabrałem przekonania, iż owszem - wiele stało się za sprawą wstawiennictwa Celestii, plus uczucie, jakie Twilight żywiła do Thoraxa, lecz tutaj wydawało mnie się, że ona jednak nie robi tego dlatego, że taką role przewidziała dla niej Pani Dnia, ani po to, by w jakimkolwiek sensie być w pełni godną Thoraxa. Teraz faktycznie wyglądało to, jakby chciała tego... dla samej siebie. Jakby sądziła, że nie będzie kompletna, póki nie odkryje tego, jak być niemalże perfekcyjną kopią Chrysalis - taką, którą pokocha rój, ale zarazem taką, która rzuci cień na poprzedniczkę. Nie dla Thoraxa, nie po to, by uznał ją Pharynx, nie po to, by zabłysnąć przed Celestią, lecz dlatego, że tego chciała. Oczywiście późniejsza scena z Celestią zadaje kłam temu wrażeniu, ale pomyślałem, że o tym wspomnę. Zatem Twilight ostatecznie dostąpiła tajemnicy, nawiązała kontakt ze swoją prawdziwą, idealną formą - tak mnie się zdaje, że ten głos, który wewnątrz siebie usłyszała, pochodził od Imagination Dominy - i otworzywszy się, przeszła przemianę, a jej początkowe szczęście na tamtym etapie scementowało moje wrażenie, że ona chyba faktycznie tego pragnie. Ogółem wątek tej przemiany, to, jak Twilight próbowała się odnaleźć w swojej nowej, doskonałej formie - lepszej, silniejsze, piękniejszej i bezwzględniejszej - jakie pytania sobie zadawała, a także jakie nosiła w sercu obawy, to było jak dla mnie najbardziej absorbujące. Przez cały czas wydawała się przy tym bardzo opanowana i spokojna, no prawie jak nie ona. Rzeczywiście, to musiała być ta "lepsza" forma. I tutaj drugie moje wrażenie, które później zostało zniszczone przez scenę z Celestią - przez moment sądziłem, że gdyby Twilight miała to opanowanie, ten stonowany mindset Imagination Dominy dużo wcześniej, to masy problemów by nie było, wiele przykrości nie wydarzyłoby się w ogóle, pewnie asertywnie odmówiłaby Celestii i to nie jeden raz. Więc w tym sensie uwierzyłem, że to faktycznie musi być forma doskonalsza od Twilight. I moooże faktycznie, Celestia zorientowała się, że traci kontrolę nad swoją uczennicą, jakby nie było, na własne życzenie - okazało się, że nawet te czerwone skarpety, które jej podarowała, one już były dla Imago, a nie Twilight - więc skoro "stworzyła potwora", no to pora tego "potwora" gdzieś odesłać - tam, gdzie zwykle. To oczywiście nie tłumaczy tego, co robiły tam pozostałe bohaterki, ale znów - w tamtym momencie coś takiego sobie wyobrażałem. I ów czar Twilight, nawet jako Imago, chłodno kalkulującej, spokojnej, wyważonej, zadającej sobie trudne pytania i próbującej jakoś przewidzieć to, co się może wydarzyć, ostatecznie prysł, gdy ta odwiedziła Celestię. Poszczególne sceny ujawniły nam, iż to rzeczywiście ona stoi za kolejnymi zesłaniami na srebrny glob, podobnie jak w przypadku Cadance, a zwłaszcza Luny, poznajemy jej punkt widzenia oraz motywy, przez co idzie ją w takim czy innym sensie zrozumieć. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, nawet po wszystkim, że przez cały czas bardzo się bała, wszystkiego, co robiła. Wyobrażam sobie, jak prowadzi kolejne działania, jak wysyła na Księżyc jedną, drugą, trzecią księżniczkę, będąc przez cały czas przerażoną, może samą sobą, może świadomością wagi swego czynu. A może sama nie mogła tak do końca uwierzyć w to, do czego jest zdolna. Albo nie była niczego pewna, pewnie liczyła się z tym, że ktoś ją może zobaczyć. Ale! Z drugiej strony, to, że z Cadance, Flurry i Luną poradziła sobie w taki sposób, że wykorzystała swoją moc, by podkraść się blisko gdy te były pogrążone w śnie, może także świadczyć o dość tchórzliwym podejściu. No bo co? Nie miały jak zareagować. Z jednej strony jest to zapewnienie sobie potrzebnej przewagi, ale z drugiej wydaje się nie fair. Ale jak teraz o tym myślę, to mogły zajść naraz oba te scenariusze. Tchórzliwie zaczekała, aż jej "konkurentki" zasną, po czym zesłała je na Księżyc - wiedziała, jak to uczynić, gdyż zaklęcie pokazała jej Celestia - a gdy zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła i do czego jest zdolna, ogarnęła ją panika. I dlatego gdy przyszła pora na Celestię, zachowała się inaczej. Może tę chłoną, kalkulującą Imago na chwilę przebiła ta niestabilna, niezrównoważona, kierująca się emocjami Twilight Sparkle, która nie potrafi się postawić, popełnia głupie błędy, których potem nie potrafi rozwiązać w zdrowy sposób, ale o wszystko obwinia otoczenie. Bo to wyglądało tak, jakby chciała zostać powstrzymana. I wybuchła. I wygarnęła Celestii, co o niej myśli. A potem użyła zaklęcia. Tylko, że zbyt późno. Dała Celestii szansę, którą ta wykorzystała. W sumie, jeżeli Celestia wie jak kogoś zesłań na Księżyc, to chyba powinna też wiedzieć jak z niego "zejść", co nie? Jeżeli byłaby to prawda, to by oznaczało, że Celestia świadomie siedzi tam z nimi. A skoro tak, to z pewnością o coś jej chodzi. I tutaj przychylam się do twierdzenia Cahan: A jeszcze co do Twilight - chciała stać się Chrysalis, idealnym Podmieńcem. A wyszło na to, że nawet nie potrafiła być idealną... sobą. No przepraszam, jak ona sobie to wyobrażała? Stąd, jak wcześniej podejrzewałem, że to Celestia okaże się "tą złą", że będzie odpowiedzialną za to, co się stało... No i wyszło na to, że odpowiedzialna była, lecz za zupełnie inne rzeczy. I teraz, to zaczęła mi wyglądać na ofiarę Twilight Sparkle, która otrzymała możliwości, otrzymała "narzędzia", ale wszystko to zaprzepaściła, bo nie myślała w tym wszystkim o sobie, tylko o Celestii. I w tym sensie, poza tym, że to Twilight okazała się być tą, która zesłała większość księżniczek na Księżyc, to ona wydaje mnie się teraz "antagonistką". Kolejne świadectwo tego jak autorka potrafi umiejętnie bawić się emocjami czytelnika, wodzić go za nos, kreować zwroty akcji, szokujące rewelacje oraz zachowywać intrygujący klimat oraz emocje, przez które ciężko o tekście zapomnieć i przejść do porządku dziennego. Ale serio, Celestia z pewnością z nich wszystkich jest najstarsza - najwięcej widziała, najwięcej wie i najwięcej może. Ale i najwięcej wycierpiała. To jest totalnie inne wrażenie niż to, które miałem rozpoczynając lekturę. Chociaż... zastanawiam się jak przebiegły zaklęcia podczas ich konfrontacji. No bo scena sugeruje, że obydwie rzuciły zaklęcie zesłania, ale nie zrobiły tego jednocześnie. Może Celestia szybciej zakończyła rzucanie czaru i zrównała się z oponentką, ale wciąż... coś mi tutaj nie gra. Bo chyba żeby czar został doprowadzony do końca, to któraś z nich musiała być pierwsza i zostać na Ziemi, żeby ta druga mogła trafić na Księżyc. Czy nie? Bo inaczej nie powinny się te zaklęcia "nałożyć na siebie" i wzajemnie rozproszyć? W ogóle, skąd wiemy, że Celestia użyła tego samego zaklęcia? Może pod wpływem chwili rzuciła cokolwiek, o czym wiedziała, że będzie skuteczne i zadziała szybciej, zanim Twilight dokończy swój czar? A co jeżeli Celestia - pewnie niechcący - naprawdę pozbawiła Imago/ Twilight życia, tam w pałacu? I niedługo po tym zdała sobie sprawę, że pozostałych księżniczek już nie ma i domyśliła się, że są na Księżycu? Że to zaszło za daleko? Ale przecież Twilight nadal była dla niej ważna, była jej bliska, więc nie mogła tak po prostu jej zostawić... A zarazem wiedząc, że miała w tym swój udział, postanowiła przywrócić jej życie i wraz z nią udać się na Księżyc, gdzie już były pozostałe księżniczki (minus Starlight), by miały szansę przepracować relacje między sobą zanim mogłyby powrócić? Myślę, że Celestia miałaby taką moc. Może nawet potrafiła wpływać na wspomnienia. Albo je kreować. Ja tak teraz o tym myślę, ona masę rzeczy potrafi. Musi być z nich najpotężniejsza, chociaż niezbyt to okazuje. Lecz mimo całej swej potęgi, poniosła porażkę w tym, że jeżeli naprawdę pragnęła dla Twilight tego, by była najlepszą sobą, no to jej uczennica chyba znalazła się tak daleko założonego celu, jak to tylko możliwe. Nikt nie jest idealny. No i okazuje się, że Cadance jednak mogła ją widzieć, gdy brała kąpiel jako Chrysalis. To wciąż creepy, ale rzeczywiście, Cadance musiała coś podejrzewać. A może za dużo wypiła i udzieliła jej się jakaś przedziwna... perwersja? Ale o co konkretnie mi chodzi? Wczytajcie się dokładnie - Cadance w poprzednich rozdziałach wspomina, że bez arcordii nie może się przemienić w Podmieńca, który nie potrzebuje żywić się miłością, a nie, że nie mogę się przemieniać w ogóle. Więc to ona mogła być tym motylkiem No ok, ale skoro tak, to nie mogła chociaż przybrać formy takiego dobrego Podmieńca? Może nie miałaby jego "właściwości", ale mogłaby chociaż wyglądać jak on? No cóż, Cadance wspomina o swoim wybrakowaniu i podejrzewam, że taka zabawa tylko pogrążyłaby ją w przekonaniu, że jest "wadliwa", że jest "niesprawna", że jest w jakimś sensie "imitacją". Trochę jak Twilight, która pragnie być Chrysalis - sam wygląd nie wystarczy, forma to też nie to, bo Chrysalis jest jedna. Tylko że Twilight ma większy problem z tym, by uznać swoje braki. Cadance z kolei ma problem, by je zaakceptować. Czy w tym sensie są siebie warte? Zdecydowanie. Teraz to widzę. Twilight zniszczyła gramofon, a Cadance rozwaliła biedną szałamaję. Niemalże jak lustrzane odbicie. To wydaje mnie się fascynująca teorią. Może nie sama szałamaja, jako taka, ale "Sonata Lunarna"? A może po prostu jest to muzyka, na którą reagują Podmieńce? W ogóle, może tak oddziałuje na nie muzyka, jako taka? Twilight ostatnio zareagowała tak, jak zareagowała, bo wtedy była przekonana, że na pewno nie jest Podmieńcem, na pewno nie jest Chrysalis. A Cadance mogła zareagować podobnie, gdyż przypomniało jej to o tym, kim naprawdę jest. Możliwe, że był to bait ze strony Luny. Po prostu poprzednim razem Twilight zniosła to... mniej beznadziejnie. Widać Pani Nocy nie lubi udawanych rzeczy i zależy jej na prawdzie. Ale miło, że szałamaja została odratowana Podobnież, chociaż to akurat o ostatnim rozdziale, miło, że podczas ratowania rannej Cadance, Flurry otrzymała swój znaczek. Taki ciepły, serialowy akcent, światełko w tunelu, coś na rozluźnienie i pokrzepienie. Fajna rzecz, jak dla mnie bardziej ubogacająca klimat, aniżeli w niego godząca. Wracając, podobały mnie się dwa creepy motywy w ostatnim rozdziale. Mianowicie, Imago otwierająca wrota i znajdująca martwą Cocoon, lecz jak się okazuje, jeszcze do niedawna mogła żyć. Zastanawiam się jak wyglądały jej ostatnie chwile. Co porabiała przez ten czas? Co sobie myślała? Jak się czuła? Jak przebiegała ta, w moim domyśle, powolna i wyjątkowo przygnębiająca śmierć w samotności? Po drugiej stronie szali - Change, która powinna być tam, gdzie Nightmare Moon ostatnim razem ją zostawiła, aczkolwiek, gdy chce pokazać ją Twilight (znakomicie budowane napięcie, swoją drogą), okazuje się, że jej tam nie ma. Może Luna ją sobie wymyśliła, a może jednak nie? Co jeżeli Change wydostała się i była gdzieś tam, z nimi na Księżycu? I obserwowała? Co czuła, czy zdawała sobie sprawę, że powstała z przeistoczenia? A może na satelicie, gdzie nikt nie pała do siebie szczególną miłością, zaczęła zmieniać się w coś... innego? Zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku, bardzo, ale to bardzo podoba mnie się to, że NIE WIADOMO Tyle niełatwych rzeczy pozostawionych zostało wyobraźni czytelnika, a z racji kontekstu, niekiedy w głowie pojawiają się nie tyle mroczne, co straszne scenariusze. Uwielbiam to ^^ Epilog był krótki i treściwy. Miał w sobie coś pokrzepiającego, gdyż był to swoisty kalejdoskop możliwych scenariuszy i marzeń, o tym jak wszystkie mogłyby wrócić na Ziemię. Wydaje się, że mimo trudnych chwil, rzeczy nareszcie zaczynają zmierzać ku... spokojowi. Względnemu. Lecz na samo zakończenie mamy pytanie o to, ile już minęło czasu od wygnania, skoro to wcale nie były dwusetne urodziny Cadance. Załóżmy, że Celestia jednak nie potrafi wraz z nimi powrócić na planetę dzięki magii, ale któryś z wymienionych scenariuszy mógłby naprawdę zaistnieć. Pytanie tylko - kiedy? Jeżeli minęło o wiele mniej czasu niż te dwieście lat, wówczas może to oznaczać, że okres długiego, trudnego w związku ze swoim towarzystwem oczekiwania na cud dopiero przed księżniczkami, ale z drugiej, jeżeli upłynęło go więcej, to być może... Gdyby jakiemuś marzeniu było pisane się spełnić, to najprawdopodobniej już by się to stało. Jeżeli nie, wówczas... może zostaną tam już na zawsze? Zatem mimo pewnego ciepła i pokrzepiającej nadziei, pozostaje nuta niepewności, wręcz groźba, że już tam zostaną. I być może nigdy nie przepracują swoich relacji, nie zakończą spraw, nie wyjaśnią sobie przeszłości. A Celestia będzie się temu wszystkiemu bezradnie przyglądać. OK, mają wielką moc, choć nie wystarczającą, by móc wrócić do domu, ale mają wszelki czas we wszechświecie, by usiąść i załatwić między sobą niesnaski z przeszłości. I mimo tego, nie mogą tego uczynić. Taka wizja współgra z ogólną tajemniczością i na swój sposób przytłaczającą świadomością ciemnoty królewskich serc. Nawet jeżeli nie są aż tak kochane przez kucyki, może mogłyby pokochać siebie nawzajem, w sensie, zaakceptować się takimi, jakimi są, docenić siebie i się zmienić. Może to by coś zmieniło. Ale na to się nie zanosi. Ale ostatecznie wszystko jest kwestią czasu. Czasu, który leczy rany. Ogółem było to bardzo ładne zakończenie, godnie wieńczące historię. Podobało mnie się, zapadło w pamięci i dostarczyło materiału do refleksji, pola do interpretacji oraz powodów do zaskoczenia. Cieszyło klimatem, satysfakcjonowało sposobem konstrukcji poszczególnych rozdziałów, gdzie autorka bez wzbudzania zagubienia u czytelnika ani mącenia przekazu, swobodnie żonglowała wydarzeniami na księżycu i retrospekcjami, zachwycało bezkompromisowością i odwagą w kreowaniu bohaterek, nie obawiając się dotykać kwestii bardziej intymnych czy zmysłowości. Elementy te są odpowiednio stonowane, więc czytelnik nie powinien czuć się nimi "atakowany", wszystko współgra ze sobą bardzo dobrze, nie można oprzeć się wrażeniu wykonanej pracy w sposób przemyślany, kompletny, jest tu intrygujący koncept, jest serce, jest zamysł, by opowiedzieć coś więcej, coś innego; bo teoretycznie można to sprowadzić do kolejnego fanfika, w którym ktoś okazuje się Podmieńcem bądź do historii o miłości. Ale nawet w tym wypadku, wszystko jest napisane inaczej, więc opowiadaniu nie można odmówić oryginalności. Ma mnóstwo walorów, którymi się broni, a które sprawiają, że historię tę, w całości mogę POLECIĆ każdemu, kto szuka czegoś innego. Czegoś wciągającego. Czegoś, co okaże się podróżą z nagrodą na końcu. Nie jest to chowaniec w pudełku, ale nowe, świeże spojrzenie na Twilight Sparkle oraz relacje między księżniczkami, przyprawione ciekawym światotworzeniem ukierunkowanym na społeczność Podmieńców, co stwarza wrażenie, że jest coś poza Equestrią i kucykami. Historia ta okazała się absolutnie FAN-TAS-TYCZ-NA i mimo kilku wątków, które określiłbym mianem "niewystarczająco wykształconych", jak np. wspomniana przez moją przedmówczynię Arcordia, chciałbym, powołując się na ten, jak i na poprzednie moje komentarze, oddać głos na tag [EPIC], gdyż uważam, że jest to kolejny "modern classic" od Niki, który zasługuje na uwagę oraz to wyróżnienie Na zakończenie, kilka odpowiedzi z mojej strony Bardzo mi miło, zadanie to nie było straszne ani trochę, to była ogromna przyjemność i cieszę się, że mogłem pomóc Jak wspominałem, ta historia zasługuje na uwagę, w tym na najlepszą możliwą formę, aczkolwiek bez zbytniej ingerencji w stylistykę, gdyż tę uważam za element Twojego stylu, rozpoznawalnego stylu. Jednocześnie żałuję, że nie mogę okazać się zbyt skuteczny w materii tłumaczenia na język angielski, ale ile będę w stanie, tyle postaram się pomóc, ale tak czy inaczej życzę wytrwałości oraz powodzenia w tłumaczeniu Co do rysunku - nie ma za co, cieszę się, że Ci się spodobał. Jednakże prawdopodobnie to jeszcze nie koniec Opowiadanie posiada klimat nacechowany pewną mrocznością oraz typowe dla tego tagu elementy, lecz osobiście miewam kłopoty z oceną "czy już starczy". Więc wybacz, ale musze to pozostawić do Twojego uznania, gdyż bez niego może być, z nim również. Nie czuję przekroczenia bądź nieprzekroczenia granicy. Tu najlepiej podpowie ktoś, kto regularnie korzysta z FimFiction, ale wydaje mnie się, że [Mature] będzie tu obowiązkowy. Plus/ Albo jakieś [+16], jeżeli coś takiego mają. Jeżeli zagraniczna publika jest wrażliwsza, to [Dark] może być bardziej na miejscu, aniżeli w przypadku publiki rodzimej. Może [Violence]. [Slice of Life]/ [SoL] jak najbardziej. [Romance] również. Moooże jeszcze [Sad]? No i może tagi odnoszące się do występujących postaci, jeżeli takie tam są? Główna historia jest kompletna, ale chciałbym przeczytać jakieś opowiadania poboczne, więc jak najbardziej jestem na TAK Mnie się bardzo podobało, starałem się wszystko opisać w moich komentarzach. Warto było przeczytać, świetne opowiadanie, podobnie jak pozostałe Twoje dzieła. Także, jeżeli masz chęć, jeżeli masz lub będziesz miała ciekawy pomysł... Jasne! Ja bym chciał bardzo Pozdrawiam serdecznie! Zapraszam do lektury!
  19. Myślę, że tak. Bo [Dark] pasuje do mrocznego, tajemniczego i depresyjnego klimatu Księżyca. Oni to w ogóle są nadgorliwi z tagami, więc tak. To co oni biorą za gore, to u nas by często-gęsto przeszło na luzie w ogólnym. Tak samo jak [Sex] - co często oznacza, że clopa tam wcale nie ma, po prostu temat seksu się pojawia. Czy chcemy? Tak, chętnie. Ogółem Epilog pozostawił pewien niedosyt i dalsze pole do popisu. Ale to Ty jesteś autorką i Ty wiesz jakie tajemnice ostatecznie chcesz nam zdradzić. Tak i tak. Fajne, pisz dalej, kiedy Fallout?.
  20. Epilog I koniec Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom, szczególnie tym, którzy dotrwali do końca Oczywiście dziękuję za komentarze i teorie, no i rzecz jasna dziękuję Hoffmanowi, który podjął się tego strasznego zadania, jakim było poprawianie tych wszystkich błędów, źle wstawionych przecinków, za wszystkie sugestie i porady. Bez Ciebie tego opowiadania pewnie by tu nawet nie było, bo na tym etapie byłoby mi głupio wstawiać bez korekty. Dziękuję również za rysunek Ziemniakfordowi za wiersz. I Diamondowi za czytanie tego fanfika na Kąciku Lektorskim. Nie wiem, czy dotrwamy do końca, ale i tak jestem wdzięczna. Pisanie tego było prawdziwym [Adventure]. Nie jest idealnie, ale to mój najdłuższy tekst w życiu, chociaż na standardy forumowe i tak rozdziały są bardzo krótkie. Nabrałam trochę doświadczenia i to się liczy Obecnie będę starała się przetłumaczyć ten fanfik na język angielski. Kilka pytań na koniec (dla chętnych): * Czy według Was powinnam dodać tag [Dark]? Wiem, wiem, pytanie w odpowiednim momencie, ale byłam przekonana, że [Mature] spełnia wszystkie wymagania. * Czy według Was w wersji angielskiej powinnam użyć tagu [Mature]? Czy nie jest zakwalifikowany wyłącznie dla [Gore] i [Clop]? Ostatecznie, opowiadanie przeszło tutaj w dziale ogólnym… Oraz ogólnie, jakie według Was dodać tagi? * Czy chcecie opowiadania poboczne do tej historii? Czy całość jest już kompletna i nie ma co jej ruszać? * Czy Wam się podobało i czy chcecie więcej opowiadań ode mnie w ogóle? No cóż, do zobaczenia w kolejnym fanfiku, o ile kiedykolwiek jakikolwiek powstanie
  21. Dobra, skoro nadchodzi epilog, to może powinnam nadgonić komentarze. Szczególnie, że dużo się działo. Nie spodziewałam się, że dostaniemy od Niki odpowiedzi tak bardzo wprost. Nie żeby mi się to nie podobało, bo podoba się bardzo, po prostu to dość nietypowe dla autorki. Ogółem, choć myliłam się co do wielu rzeczy, to sądzę, że odgadłam i tak całkiem sporo (Cadance żyje bardzo długo, a Cocoon spełniała się cieleśnie). A wyłożyłam się głównie na Lunie. Po prostu nie przyszło mi do głowy, że Luna może być dalej Nightmare Moon, choć raczej jest jednocześnie Luną i Nightmare Moon. I lubię ją taką bardziej niż sztucznie grzeczną i miłą Lunę, która brzmiała dla mnie nieco irytująco. Sam beef Luny i Cadance i jego rozwiązanie jest ciekawy, choć mam wrażenie, że w ich relacji Cadance jest dużo, dużo gorsza. Oczywiście, że Luna jest o nią zazdrosna, bo ta ją tak łatwo zastąpiła i dostała miłość Celestii. Do tego Luna wiedziała czym naprawdę Cadance jest, co na swój sposób musiało ją drażnić, bo nie do końca wiedziała jaki jest cel tej szarady, poza tym, że jej siostra czuła się samotna. Mogła łatwo odebrać to jako policzek wymierzony właśnie w nią. Czy mogła rozwiązać całą sytuację lepiej? Tak, jeszcze w Equestrii, a nie na Księżycu. Mogła się z Cadance i Celestią otwarcie pokłócić i powiedzieć z czym ma problem. Ale wtedy nie byłaby Luną, prawda? Natomiast Cadance jest na swój sposób wręcz bezczelnie głupia. A raczej, ma wielki ból rzyci, że jej życie to kłamstwo. Nienawiść do Luny to w rzeczywistości projekcja nienawiści do siebie samej. Bo Luna wróciła, jest blisko Celestii i jej nie loffcia. Jakby, Cadance, gurl, naprawdę myślałaś, że alikorn, który ma ponad 1000 lat na karku się nie skapnie, że jest z Tobą coś nie tak? Celestia zrobiła to od razu, czemu z jej siostrą miałoby być inaczje? Szczególnie, że prosiłaś, by ci bachorka zalikornizowali. I to bękarta Shininga, na dodatek. Cadance, pls. Czarę goryczy przelała akcja na urodzinach. Bo mam wrażenie, że w rzeczywistości, Luna chciała jakiegoś pojednania. Chyba że szałamaja ma jakąś moc dręczenia podmieńców, o której nie wiemy. Na pewno ciekawy jest dobór melodii, który wybrała. Czyżby jako znak, że przeszłość jest skomplikowana, ale ona wie? Ze wszystkich rzeczy, które Cadance mogła zrobić - przyjąć dar, pogadać szczerze i jakoś sobie wybaczyć po latach albo po prostu wyprosić Lunę, ta zdecydowała się zranić ją tak bardzo jak można w tych warunkach. Zrobiła to specjalnie i perfidnie. Zarówno zniszczenie szałamaji jak i wyciągnięcie tego pamiętnika. Jak na kogoś, kto próbował zamordować Celestię, to czytanie wstydliwych wspomnień Luny i jakikolwiek brak refleksji nad sobą trochę trąci tu hipokryzją. Cadance chciała po prostu upokorzyć Lunę tak bardzo jak tylko się da. I została za to słusznie ukarana. Nightmare Moon bardziej chciała udzielić jej lekcji niż naprawdę zabić. I o tym świadczy zarówno rozmowa z Twilight w ostatnim rozdziale jak i to, że jej nie dobiła. Ba, mam wrażenie, że skomplikowane i sprzeczne emocje NMM nie dotyczą tylko Celestii. Wiemy, że Luna kocha Twilight. I pewnie dlatego przemieniała się w Thoraxa - by poczuć się kochaną. Swoją drogą, ciekawe kogo szukała w przeszłości i kto śnił wtedy o Lunie? ...czyżby Shining Armor? Może Shining o niej wiedział i fantazjował, może był nią zauroczony, może Luna wyczuła to z Księżyca? A potem, kiedy po raz pierwszy przeszukiwała sny po powrocie, w jego snach znalazła Cadance. Okres czasu się zgadza, A. jak Armor się zgadza. Rasa się zgadza. Później dowiadujemy się, że Cadance też wiecznie siedziała w księgozbiorze. Więc kimkolwiek ten on jest i był, jest szansa, że ją znał i się w niej zabujał. Niektórzy powiedzieliby, że Luna miała kogoś przed wygnaniem, ale wtedy nie mogłaby tak łatwo wrócić dla niego - ten ktoś też musiałby być nieśmiertalny, poza tym nie mieszkały wcześniej w Canterlocie, tylko Everfree. I moglibyśmy zadać pytanie, czemu Celestia odpowiedziała Flurry, by najlepiej zapytała Luny o co jej chodzi. Z prostego względu - Celestia jest w rzeczywistości najważniejszą klaczą na Księżycu, ale o tym później. Celestia doskonale wie o co chodzi. O to jak bardzo toksycznie Luna zabiega o miłość innych. Jak bardzo zazdrości jej innym. Dowiedzieliśmy się też sporo o Twilight, Chrysalis, Cocoon i Starlight. O tym jak Twilight coraz bardziej odjeżdżał peron i jak bardzo traciła wszystkich PRZEZ SIEBIE i SWOJE OBSESJE. Ba, Twilight pod koniec swojej konfrontacji z Celestią, podczas zesłania sama przez chwilę to pojmuje. Ale chyba nigdy tego nie zaakceptowała. Ba, przez cały rozdział 17 i teraz, i dawniej cały czas obwinia innych. Bo powinni piać z zachwytu nad jej cudowną przemianą. A w ogóle, to na pewno Trixie chciała zrobić z niej wariatkę, wcale Twilight nie robiła jej z siebie sama. Jeśli ktoś już jej w tym pomógł, to prędzej Luna. Jestem bardzo ciekawa jaką rolę w tej historii mieli jeszcze Thorax i Luna. Thorax ewidentnie zorientował się, że z Twilight stało się coś nie tak, ale przynajmniej na razie nie wiemy by zareagował. Ale może zareagował, a Twilight o tym nie pamięta? Może to doprowadziło Twilight do stanu "muszę się pozbyć innych księżniczek"? Poza tym: Wiedziałam, że ona wtedy miała problem z piciem jego miłości xD Jestem pewna, że on wiedział, że ona wcale nie wyczytała tego w książce i dowiedział się w końcu, że buszowała w tamtej komnacie. Ale myślę, że to, co go przeraziło wydarzyło się dopiero po rozmowie z Luną. Tej, w której Luna pośrednio ostrzega Twilight przed czarną magią. Twilight użyła czarnej magii do swojej przemiany. Ale na początku jeszcze nie była tak psychicznie niestabilnie, nie była jeszcze Nightmare wersją Imagination Dominy. Tak jak Luna może przybierać formę NMM, ale nie być w pełni NMM. I myślę, że przybierała ją przed swoją pamiętną przemianą. Bo Luna podczas ich wspomnianej rozmowy w rozdziale 16 doskonale wiedziała, co Twilight robi. To co jej powiedziała, było zarówno ostrzeżeniem jak i czymś w rodzaju "gratuluję, jesteś tak samo zgubiona jak ja, lol". Ironią jest to, że Twilight, która pije miłość Thoraxa czuje się osamotniona. Dosłownie przynajmniej Thorax ją kocha. Ba, podejrzewam, że jakby w odpowiednim momencie powiedziała komukolwiek i go posłuchała, to nie doprowadziłaby do tej całej kaskady. Świadczą o tym nawet pożegnalne słowa Starlight Glimmer - żeby choć raz w życiu to Twilight kogoś posłuchała. No i Cadance też wiedziała/podejrzewała. Musiała już wtedy czuć od Twilight zapach, ale mogła myśleć, że to przez Thoraxa. Poza tym, naprawdę widziała ją wtedy w łazience, z jakiegoś powodu ją szpiegowała, w jaki sposób użyła do tego motyla, tego nie wiem. Może tak naprawdę może się przemieniać, tylko zazwyczaj tego nie robi? Swoją drogą ciekawe, że spotkały się w Ponyville. W kwestii Starlight, bardziej interesujące jest to, co Luna o niej opowiedziała ustami Thoraxa i to, co faktycznie zrobiła Twilight. Sądzę, że Luna to zmyśliła, wyciągając obawy i lęki Twilight. Prawdziwa Starlight wydawała się... niechętna do robienia krzywdy Twilight. Czy ona po prostu Twilight nienawidziła, czy bardziej miała do niej ostry żal przemieszany z nienawiścią? W końcu Twilight, księżniczka przyjaźni i jej przyjaciółka zupełnie ją olała, kiedy ta najbardziej potrzebowała jej pomocy. A mimo wszystko, dała jej sensowną radę, powiedziała, że nie chce jej więcej oglądać i poszła się spełniać życiowo wśród swoich prawdziwie kochających bliskich. Brzmi zdrowo. Inna rzecz, co faktycznie zaszło z jej ojcem. Z kontekstu brzmi jakby zabił Chrysalis udającą kucyka i za to poszedł siedzieć. Choć Celestia i Luna nie zgadzały się co do kary. Ale czemu zabił Chrysalis udającą kucyka? Bo zrobiła coś Fortune Wheel, zabiła ją albo udawała Fortune Wheel? Bo zagrażała Starlight i innym? Skąd miał pewność, że to nie jest Fortune Wheel? Jestem w stanie zrozumieć czemu ojciec Starlight poszedł za to do więzienia. Jestem w stanie pojąć, że Twilight mogła się zgodzić się z tym wyrokiem. Ale mimo wszystko mogła coś zrobić. I to coś więcej niż zaopiekować się Starlight w tym czasie. Mogła wsadzić jej ojca do lżejszego więzienia czy nalegać na łagodniejszy wyrok. O to, by miał regularne widzenia z córką. W końcu chłop nie zamordował niewinnej, przypadkowej osoby, tylko z punktu widzenia kucyków DOSŁOWNIE POTWORA, KTÓRY PRÓBOWAŁ ICH PODBIĆ PARĘ RAZY I NA NICH ŻEROWAŁ. Dyplomacja dyplomacją, Thorax relacja Thorax relacją. Ale Twilight robi to co zawsze w tym fiku - unika odpowiedzialności. Wciąż, jaki udział miała Cadance w śmierci Chrysalis? I o co kłóciła się z Luną na stypie? Swoją drogą, zabawne, że z rozdziału 5 dowiedzieliśmy się kto jest kotem. Martwy kot w pudełku. Jak to co zostało z Chrysalis. Dopiero teraz do mnie dotarło, że Trixie chyba była zabujana w Twilight. Okej, jeśli chodzi o romansy i zarywanie, to nie jestem najostrzejszą kredką w piórniku, raczej pastelą suchą w bloczku. W sumie, zabawne byłoby jakby Trixie i Starlight w końcu ściągnęły je z tego Księżyca, właśnie dlatego. I również dlatego, że Starlight nie ma problemu z akceptacją odrzucenia. Swoją drogą, Cadance, Luna i Twilight dzielą ten sam typ wybrakowania - wszystkie trzy są głodne miłości jak cholera, zazdrosne i niemal oszalałe na jej punkcie. A wszystkie trzy ją mają. Od Celestii, Shininga, Thoraxa. I tu mamy kolejne wskazówki - Luna pamięta, że stworzyła Change i kazała jej przybierać postać Celestii i wydobywać miłość z siebie, by potem malować nią na ścianach. Okej, Change w takiej formie jak mówi Luna nigdy nie istniała, ale Luna mogła sama wydobywać z siebie miłość i faktycznie malować nią po ścianach. Przemieniona Twilight dawała do picia miłość zarówno Cadance jak i Lunie, żadna nie skomentowała. W przypadku Luny nie wiemy, czy próbowała. I tu wchodzi Celestia, cała na biało, cała przemieniona. Celestia przyznała się, że to ona była Change i wiemy, że to ona opowiedziała Lunie historię przed pierwszym zesłaniem. Z drugiej strony, notatki pisała Cadance. Moglibyśmy założyć, że Celestia: a) kłamie b) miała inny udział w sprankowaniu Twilight Ale nie sądzę, że Celestia odniosła się do czegoś innego. Co takiego wiemy o Celestii? 1. Zna czar przemiany w alikorna. 2. Była jedynaczką o imieniu Filomina. 3. Była Change. 4. Wiedziała niemal o wszystkim co się działo i dzieje. 5. Wyprodukowała Flurry. 6. Przeniosła Twilight na Księżyc. 7. Wie zadziwiająco wiele o miłości. I o klatkach. 8. Śmierdzi. 9. Mówi, że Księżyc sprawiedliwie karze. 10. Używała czarnej magii. A co Luna mówiła o czarnej magii... Właśnie. Czyżby Celestia też była spaczona, ale lepiej to ukrywała lub poszła z tym dalej, dokonując dalszej przemiany? W końcu była Filominą, Change i Celestią. 11. Twierdzi, że Cadance ma 200 urodziny - Cadance i Luna się nie zgadzają. Ale Cadance nie wie ile ma lat i kiedy ma urodziny, a Luna siedziała na Księżycu, po prostu nie rozumie jakim cudem Celestia może to wiedzieć. Tu chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na jedną rzecz - ile czasu minęło. Na pewno dość by Flurry dorosła. Niby Flurry dorastała bardzo wolno, ale skąd Twilight mogła też o tym wiedzieć? Przecież Twilight w ogóle nie wiedziała jak płynął tu czas. Ale czas na Księżycu trwa inaczej. 1 doba księżycowa to ziemski miesiąc. Rok ma 12 miesięcy. Nie wiemy ile lat ma Flurry, ale załóżmy, że może równie dobrze mieć ok. 20. Załóżmy, że na Księżycu upłynęło 20 lat. Czyli 240 miesięcy. Jakby to były miesiące ziemskie. Ale paradoks jest taki, że na Ziemi nie minął rok. Wszyscy ich bliscy mogą żyć, mogą zastanawiać się gdzie oni są i jak ich ściągnąć. I ok, może i doba księżycowa trwa miesiąc, ale wtedy Celestia nie byłaby w stanie wyznaczyć dokładnej daty urodzin Cadance. Po prostu oznaczałoby, że Cadance ma urodziny w tym miesiącu. I normalnie może by tak było, a może i jest, ale w magicznym świecie to może odnosić się do tego, że czas tam trwa dosłownie inaczej. A nie że doba ma inną długość. Nawet 20 lat takiego wyroku na pewno odczułoby się jak nieskończoność. Poza tym, gdyby chodziło o zwykłe zjawisko astronomiczne, to Twilight by się chyba zorientowała. Coś mi się wydaje, że Luna powstała w podobny sposób co Flurry. Tylko niekoniecznie zrobiła to Celestia, tylko ktoś, kto zrobił to również jej. Sądzę też, że Celestia doskonale wie jak wydostać się z Księżyca, ale nie chce tego zrobić. Przynajmniej nie dopóki nie odpokutują za swoje grzechy, nie zostaną ukarane i nie oczyszczą się ze swoich kwasów. Do tego pytanie o szkatułkę dotyczyło tego, czy chowaniec jest żywy, czy martwy. A nie, czy jest kotem, czy chowańcem. Poza tym Nemesis w tej wersji ma zarówno Chrysalis jak i Imago. Twilight zapytała Celestię, czy ta jest Nemesis, a ta jej powiedziała, że to jej pytanie i odpowiedź. Interesujące jest też to, że Chrysalis i Cocoon wiedziały o rozłamie Celestii z Luną i cieszyły się, że tak nie skończyły. Imagination Domina, próbując wygnać Celestię myślała, że umiera. Ale w ciemności przemieniła się w Twilight. Dlatego jest jednocześnie żywa i martwa, bo znalazła się w pudełku jakim jest Księżyc. Pytanie więc brzmi, czy jest żywa czy martwa. Tak jak Nightmare Moon. Tak jak Filomina w klatce. Celestia sama przeniosła się na Księżyc, by ich nie zostawiać. I myślę, że robiła to już wcześniej. Odwiedzała Lunę jako Change, by ta miała się na kim wyżyć. I umie wyciągać miłość. Bo w istocie jest Change. I właśnie dlatego trzymała to wszystko w sekrecie - kłamiąca przed wszystkimi Cadance, Twilight, której odwaliło i je zesłała oraz przemieniła się w to, co uważała za Chrysalis 2.0. Choć absolutnie nie znała Chrysalis. I tak się teraz zastanawiam, czy może nigdy nie było Fortune Wheel. Może to zawsze była Chrysalis. Chrysalis, która chciała zacząć nowe życie, a przerażony ojciec GlimGlam po odkryciu z kim chodzi zareagował na ostro? Bo w końcu była zdolna do miłości. Ale czemu wyrwała Cadance acordię? I tu powiem, że ten wątek pojawił się za późno. Nie jest to duży problem, ale naprawdę, lepiej by było jakbyśmy wcześniej wiedzieli, że coś takiego istnieje. Celestia jest autorką tej legendy. Sama powiedziała, że jest Change. I że to jej zamek. Tak samo jak była autorką opowieści o jedynaczce Filominie. >tworzyli z tego, co oferował im Księżyc Celestia potrafi stworzyć tort z błota. Zapomniała dokładnej inkantacji, bo dawno tego nie robiła. Myślę, że to prawda. Pytanie kto był pierwszy... Change czy Filomina? Ogółem, z całego fika chyba najbardziej utożsamiam się właśnie z Celestią, która tam siedzi z nimi i znosi ich ciągłe fochy, boczenie się i problemy. A jednocześnie ma wyrzuty sumienia, że nie rozwiązała tych problemów wcześniej. Bo chciała utrzymać iluzję szczęścia. I sama chciała być kochana. Ale żałuje, że Twilight stała się czym się stała. Myślę, że Celestia chciała, by Twilight kogoś miała, by nie skończyła jak Luna. By po prostu była szczęśliwa. Problem w tym, że Twilight, nawet jeśli Celestia sugerowała jej dobre decyzje, to była niezadowolona, bo robiła je po to, by ją zadowolić. Nawet jeśli nie było w tym prawdziwej presji. Szczególnie, że Celestia nie sądziła, że Twilight faktycznie postanowi przemienić się w Imagination Dominę. Ba, mam pewne wrażenie, że Celestia czekała aż Twilight powie jej to ostre "nie". Celestia odmówiła też uleczenia Cadance, bo ta nie chce być uleczona. Może o to w tym wszystkim chodzi? Że one muszą najpierw się same pokochać i zaakceptować zanim pozwoli im wrócić? Bo póki co są zwyczajnie toksyczne. Celestia zleciła Twilight zagadkę po to, by ta mogła się ze sobą skonfrontować, przestać użalać nad sobą i nad całym światem i zmierzyć wreszcie z problemami. I choć była wściekła na urodzinach Cadance - ponieważ wiedziała, że będzie przypał, to koniec końców wyszła i dała im to rozwiązać między sobą. I myślę, że to mogło zadziałać. Bo Luna wydaje się być teraz dużo, dużo lepsza niż była. Ba, rozmowa z Twilight wskazuje, że do Luny dociera jej poziom własnego delulu, kiedy patrzy na to od Imago. I czy Celestia jest Nemesis? W sumie myślę, że niekoniecznie. To Cadance podsunęła Twilight, że stanie się nową Chrysalis i napędziła całą spiralę nieszczęścia. I podejrzewam, że powodem była tu nienawiść do innych podmieńców. I zawiść, że te mogły się zmienić. Pytanie czemu Cadance się oślepiła.
  22. Dziękuję za komentarz. Przyznaję, że pewne rzeczy mogłam zrobić lepiej. Z drugiej strony chciałam, by każdy rozdział dostarczał nowych wrażeń. Najwyraźniej przesadziłam. Uwaga, uwaga, Rozdział 17 Epilog jutro
  23. Ehhh... szybko te 18 lat zleciało.

    1. JSocken

      JSocken

      Najlepszego mordo! Mnie miesiąc temu pykła dwójka z przodu. Aż na samą myśl mam ciary... No cóż, jak to mówi mój serdeczny przyjaciel: „Dobrze już było", ale nie zważając na jego dewizę, skoro dobrze już być nie może, to niech będzie najlepiej jak tylko być może. 

  24. Witam! Zacznijmy może od tego, że bardzo nie lubię pisać takich komentarzy. Takich, czyli jakich? Wyjaśnię najpierw czym nie jest ten komentarz: nie jest on recenzją ani oceną, najbliżej mu po prostu do zbioru luźnych moich przemyśleń i opinii na temat fanfika. A nie jest to zwykły komentarz, bo sam fik był... Cóż, to będzie cały sens komentarza, zapraszam do czytania. Czytać „Kresy" miałem w planach od dawna, ale jakoś tak nie było po drodze. A to brak czasu, chęci, albo czegoś innego. W gruncie rzeczy miałem przed sobą długą serię, na wiele dni czytania (ostatecznie przeczytałem je w trochę ponad miesiąc). Ale tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Bowiem przez połowę „Kresów" właściwie niewiele łączy opowiadania. Do połowy właściwie nie było żadnego wątku głównego (co nawet nie jest czymś złym, ale do tego przejdę później), a w połowie pojawił się tak nagle, jak mój stary z zadaniem bojowym. Mało co to zapowiadało, a pewne rzeczy są naciągane jak, kontynuując te porównanie, gacie starego. Wszystko to zrodziło mi w głowie myśl, że być może najpierw powstały jakieś opowiadania z serii, a dopiero potem to, o czym mają być. I się nie pomyliłem. W sensie, nie jest to ani wielka tajemnica wiary, ani sekret sztuk magicznych, jednak pod tym względem oczekiwałem czegoś innego. No właśnie, oczekiwałem... Czego właściwie oczekiwałem od tego fanfika? Co mnie tu przywiodło? Te pytania zapewnią nam niezbędny kontekst. Otóż, musicie wiedzieć, że od fanfika nie oczekiwałem wiele, poza dobrą jakością, jednak dużo nasłuchałem się o Hoffmanie i jego zdolnościach. I dobrą jakość otrzymałem, co do tego nie mam wątpliwości, ale za jaką cenę...? Zaś odnośnie drugiego pytania: przyznam się bez bicia, że okoliczności czytania tego fanfika są dość... Wyjątkowe. Mianowicie czytałem go głównie w... Pracy. Zresztą, w pracy piszę także część tych słów. Przez to, nawet jeśli byłby to fanfik tragiczny (pod żadnym względem taki nie jest, broń mnie Celestio!, ale do tego też przyjedziemy), nie żałowałbym tego czasu. Przywiodła mnie więc tu nuda, ale także po prostu chęć czytania, jako że ostatnio czytałem mało. Podszedłem więc do tego tekstu bez większych oczekiwań, ale za to z zapasem czasu, którego mi nie szkoda byłoby marnować. I jak mnie niedawno znajomi się mnie pytali, jakie są moje wrażenia, to niestety nie mam na to odpowiedzi. Po prostu. Są letnie. Obojętne. Przeźroczyste. A to nie jest tak, że tekst jest zły. Ale co ważniejsze, padło pytanie, już od samego Hoffmana, czy nie żałuje czasu poświęconego na czytanie. I prawdę mówiąc, nie. Ale ta odpowiedź sama w sobie nic nie mówi, powiedziałbym wręcz, że jest trochę jak losowa cyfra na kartce. Daje więcej pytań niż odpowiedzi. I tu ważny jest wcześniejszy kontekst. Czytałem ten fanfik w specyficznych okolicznościach, które same w sobie sprawiają, że nie żałuje jego czytania. Jednak, gdy zastanawiam się nad tym, czy tak samo traktowałbym ten fanfik w innych okolicznościach, to nagle odpowiedź, pomijając pewną absurdalność tego pytania („jak byś zareagował na coś, co się nie wydarzyło?”), staje się bardziej skomplikowana. Spędziłem przy tym tekście masę czasu. Czasem delikatnie się podśmiechiwałem pod nosem, a czasem delikatnie się zasmuciłem. Nic nadzwyczajnego. Jakbym czytał fik, jakikolwiek inny, albo losową inną książkę, to nie poczułbym różnicy. Nie będę tu posuwał się do skrajności, by powiedzieć, że żałowałbym tego czasu – w gruncie rzeczy nie był to zły fanfik, i to nie jest tak, że męczyłem się podczas czytania, czytało mi się raczej płynnie i przyjemnie – o tyle też z czystym sumieniem, z absolutną pewnością, nie mogę powiedzieć, by tekst ten byłby dla mnie czymś więcej niż miłym wypełnieniem czasu. I powoli zmierzam do sedna. Do tego, że ta seria, po prostu, nie była dla mnie. To nawet nie jest tak, że mi się nie podobał. Najzwyczajniej w świecie, ona do mnie nie trafiła. Jakie warunki muszą być spełnione, by człowiek był czymś zaskoczony? Załóżmy, że musi się zdarzyć coś, czego się nie spodziewał. W tym kontekście ten fik zaskoczył mnie dwoma rzeczami, chociaż ta pierwsza jest ważniejsza – że mnie prawie w ogóle nie zaskoczył, że w ogóle mało co do niego poczułem, że tak sobie zżyłem się z postaciami. Ale co najważniejsze, że brnąc w fabule, nie miałem większych oczekiwań, przez co mnie nie zaskakiwała. Jakoś tak… nie wciągnęła mnie, nie byłem się w stanie w to wszystko zaangażować, przez co moje uczucia i odczucia względem tego tekstu są tak nijakie (druga rzecz, która mnie zaskoczyła, jest związana z jedną z postaci). Wiecie, niedawno na forum trafił taki fanfik. „Efekt Motyla”. I on był dla mnie większym zaskoczeniem niż „Kresy", bo tam w pewnym momencie była zmiana z fiki serialowego w fik... No, nie dla dorosłych, ale zwyczajnie brutalniejszy. Większym zaskoczeniem jest fakt wystąpienia przekleństwa w książce dla dzieci, niż sceny obyczajowe, relaksującej lub nawet dziecinnej w dziele dla dojrzalszego odbiorcy. Nie wiem co będę pamiętał z tej serii, chyba tylko „Tajemnice białego bazyliszka”, bo była ciekawa pod kątem rozwoju bohatera. Inne porównania? „Austreorah” lepiej czytało mi się niż „Kresy”. „Kresy” porównałam bym do ładnie oszlifowanego, ozdobionego, ale w gruncie rzeczy prostego miecza. A „Austreorah” ma w sobie taki vibe egzotycznej broni. Nie najlepszej, nie najbardziej praktycznej, czy zabójczej, ale ciekawiej. Widzisz taką, i nawet nie wiesz, jak się tym posługiwano, który koniec jest tym groźnym. Jesteś ciekaw, jak tym walczono, jak to tworzono, do czego służy. A widzisz taki miecz i masz takie: o, miecz, ładny. Nawet nie musisz być mistrzem szermierki, by wiedzieć gdzie chwytać i co jest groźne. I ostatnie porównanie. Ciekawszym fikiem dla mnie „Kryształowe Oblężenie”. Fik mocno nie równy, ale zwierający w sobie masę treści. Jednakże przez to, jak był nie równy, jak wiele najdziwniejszych wątków w nim umieszczono, ja go pamiętam. A zwłaszcza te najbardziej odstające momenty. W „Kresach” nie ma czegoś takiego. O ile KO mógłbym porównać, do ruskiej drogi w jakimś Muchosrańsku, gdzie jest mnóstwo dziur, przez to cały czas uważasz jadąc, a wrażenia masz na całe życie, o tyle K porównałbym do niemieckiej autostrady. Przejeżdżasz przyjemnie i fajnie, przejechane, można zająć się swoimi sprawami. To wszystko może wam, albo, tobie, drogi autorze, wykreować wizje, że bardzo zły był dla mnie ten tekst. Ale to byłoby skrajne stwierdzenie. On nie był zły. Absolutnie. Ale, ale, ale… No właśnie, jaki był ten fanfik? Bo, poza tym, że ustaliliśmy, że nie był zły, a także nie był dla mnie, to jaki on był (a raczej jest)? Dobry, serio. Postacie są porządnie kreowane, chyba najlepiej w pierwszych (chronologicznie odnośnie wydarzeń). Można ich nie lubić, ale można je zrozumieć. Za to plus. Dla mnie nadal przykładem takiej postaci, której nie lubię, a którą całkowicie rozumiem, jest Albert. Gorzej z wątkiem głównym. On się zaczyna w połowie i przez to, jak późno się zaczyna, wszystko przed tym wydaje się przydługim wstępem, co być może nie byłoby niczym złym… no właśnie, tu też wracają wątki z wcześniejszej sekcji komentarza. To nie byłoby nic złego, gdyby to zostało zrobione, z braku lepszego określenia, porządnie. Tu, czasem niektóre rzeczy są naciągane (i to tak, że cudem nie pękają). I tak jestem pod wrażeniem, że koncepcje udało się tak rozbudować względem oryginalnej. I sam w sobie wątek główny… też jest taki ciut bez napięcia. Samo w sobie to, czego dotyczy i że chce być kanoniczny, sprawia, że pewne rzeczy są z góry wiadome, przez co nie ma tego pytania „co się stanie?”. A niestety, pytanie „jak to się stanie?” jest mniej angażujące. Zaś co do stylu i technicznej strony, niewiele mam do zarzucenia. To porządnie napisany fanfik, wręcz bardzo dobrze. Chociaż czasem styl jest ciut dziwny w niektórych fragmentach narracji, ale być może ja po prostu jestem czepliwy. Nie mniej, styl sam w sobie nie przyciąga. Czyta się go dobrze, i to już spory komplement, ale tylko tyle. Wątpię, by kogoś porwał. Ale to wszystko… no, co z tego? Nie ma tu stylu, który by mnie przyciągał. Fabuła jest dobra, ale nie zaskakująca, a dodatkowo pojawia się późnio. Plus sam fakt, że jest tak rozbita też dużo robił. Postacie są bardzo dobrze opisane, ale co z tego, skoro niezbyt interesują mnie ich losy. I tu nawet nie chodzi o to, że są codzienne, czy coś. Po prostu z góry idzie przewidzieć, gdzie to wszystko mniej więcej zmierza, jedynym pytaniem jest to, co jest pomiędzy. Najbardziej w tym fiku mi się podobają te postacie, ale ten jeden element nie wybija całej reszty. Być może do mojego doświadczenia przyczynił się fakt, że wyspeedrunowałem „Kresy”. Parafrazując, tak się skupiłem na tym, czy można to zrobić, że nie zadałem sobie pytania, czy powinno. To przez pierwszą połowę jest seria pełną gębą. Seria luźno powiązanych opowiadań, związanych tylko tym, że pewne postacie są z pewnego miejsca. To nie jest wada, ale zwyczajnie oczekiwałem czegoś bardziej spójnego. I w tym wszystkim jest tego największa siła, ale i wada. Przez to, jak prowadzona jest pierwsza połowa serii, w porównaniu do drugiej, rodzi się u mnie taki dziwny kontrast. Właściwie jedynym rozwiązaniem jakie widzę, byłoby napisanie pewnych rzeczy od nowa, z myślą o tym, jak to powinno być spójne jako całość, bo przez to, że przy niektórych tekstach nie było tej myśli, powstaje ten kontrast. Czy to sprawi, że lepiej ocenie „Kresy”? Musiałbym najpierw je ocenić. I tu zmierzam do podsumowania całego komentarza, całego tego zbioru myśli i różnych przemyśleń. Dla mnie to jest trochę jak zwierciadło tego fanfika, jest pierwsza połowa, pozornie o niczym, ale bez której nie może być drugiej. Ten komentarz w pewien sposób oddaje w jaki sposób odebrałem tego fanfika, chociaż wyszło to, podobnie jak do omawianego tekstu, przypadkowo. Ujmując to wszystko w prostych słowach: Czy fik mi się podobał? – Emmm,,, poproszę telefon do przyjaciela. Czy dobrze mi się go czytało? – Zadaje pytanie publiczności. Co myślę o tym fanfiku? – Poproszę 50 na 50. Do czego zmierzam? Do tego, że ja właściwie nie mogę ocenić tego fanfika. Jakkolwiek o nim nie myślę, cokolwiek tutaj nie napiszę. Zwyczajnie wydaje mi się, że fik, z jednej strony, i to chyba najdziwniejsze co napiszę w mojej historii pisania komentarzy, padł ofiarą umiejętności autora. Wracając do porównania z drogą – gdyby tu była chociaż jedna większa dziura, którą musiałbym ominąć… być może inaczej patrzyłbym na całość. Absolutnie nie życzę autorowi pomyłki podczas pisania, ale mam tu na myśli to, że przez to, jak wszystko jest równe względem siebie poziomem, niczym w jakiejś komunistycznej utopii, nic się nie wyróżnia i ciężko zapamiętać mi te wszystkie bloki z wielkiej płyty. To bardzo dobrze napisany fik, ale brakuje mu czegoś na prawdę wyjątkowego, co sprawiłoby, że miałbym takie: o, za to warto było czytać całą resztę! Z drugiej strony, fanfik chyba padł też ofiarą czytelnika w tym, zaprawdę wyjątkowym, wypadku, czyli moją. Rzeczywistość nie tyle ominęła moje oczekiwania. Ona nawet ich nie zauważyła. Byliśmy na innych drogach, w innych krajach, nawet planetach. W takich momentach jak ten dobitnie przekonuje się, że nie ma rzeczy dla wszystkich. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tym fanfiku jest ogromny potencjał na wciągnięcie czytelnika, a mnie to jakoś ominęło. Serio, mimo tego, jak niewiele poczułem, czuje, że jest to dobry fik przy którym idzie się zaczytać, wczuć i go poczuć. Jednakże, sytuacja jest jaka jest. Fika jestem mimo to w stanie polecić, bo wierze, że wielu osobom on może się spodobać, chociaż muszę skorzystać z przysługującego mi prawa do wstrzymania się odnośnie wystawiania oceny. Zwyczajnie, nawet jakby mnie ktoś zmuszał, nie byłbym w stanie takiej oceny wystawić. I to chyba wszystko. Pozdrawiam!
  25. Wielka chwila, wielki rozdział, ale czy takie wielkie zaskoczenie? Rozdział szesnasty w całości został poświęcony urodzinom Cadance, do których nieuchronnie zmierzała cała fabuła i przed którym autorka konsekwentnie budowała napięcie. Mając za sobą tenże odcinek "Nowoczesnej baśni o Księżycu", trudno mi oprzeć się wrażeniu, że opisana "celebracja" ma w sobie coś realistycznego, coś życiowego, z czym niejeden odbiorca mógłby się utożsamić. Oczywiście nie mam na myśli tego w sposób dosłowny, chodzi mi o schemat - zbliża się jakaś okazja, za sprawą której w jednym miejscu gromadzi się pula osób, z których część ma ze sobą na pieńku, część ma jakieś tajemnice, początkowo nie wygląda to źle, ale z czasem złość wychodzi na wierzch i spotkania nie da się już spędzić spokojnie, cały nastrój, pominąwszy ogólne napięcie/ dyskomfort, pryska i ogółem jest nieprzyjemnie. Tu w roli takiego krewnego, który mimo wszystko się zjawia, chociaż miało go nie być, a z którym solenizantka ma problem, wystąpiła księżniczka Luna. Twilight natomiast, obsadzono w roli tej, która początkowo jest dobrej myśli, ale bardzo szybko spotyka ją szok, rozczarowanie, a Celestia jest tą, która zorganizowała większość przyjęcia, ale po tym jak wybucha awantura, wychodzi zażenowana. A Flurry jest tą gościnią, która siedzi i patrzy jak się rodzinka żre między sobą i milczy jak mumia. Wszystko poszło nie tak. Goście, włącznie z solenizantką, bardzo szybko zapomnieli o tym, że to miały być urodziny. Także co by nie mówić, nastrój był typowo rodzinny. Generalnie rozdział spełnił moje oczekiwania wobec zapowiadanych przez cały fanfik urodzin. Obawiałem się, że te wielkie zapowiedzi mogą okazać się częściowo daremne (no, że w całości okażą się puste to fanfika nie podejrzewałem) w sensie, że cokolwiek, co się na tym etapie stanie, nie sprosta budowanym u czytelnika oczekiwaniom. Wątek najzwyczajniej w świecie mógł "nie dowieźć" potencjału. Ale "dowiózł". Długo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że największym zaskoczeniem jest fakt, iż autorka wyjątkowo wyjawiła rozwiązania większości zagadek tak prosto z mostu, głównie ustami Pani Nocy, chociaż Cadance także wiele nam zdradzi. Zwykle wysyłane są nam znaki, tekst pisany jest w taki sposób, by nic nie było pewne, by czytelnik musiał użyć wyobraźni, poszukać wskazówek, popatrzeć na rzeczy pod innym kątem i wysnuć własne wnioski odnośnie tego, co się wydarzyło i jakie było znaczenie poszczególnych scen. Chyba najbardziej enigmatycznym pod tym względem opowiadaniem było "W oczekiwaniu na Solarną księżniczkę". W "Twilight Sparkle w nowoczesnej baśni o Księżycu" jest inaczej; otrzymujemy odpowiedzi na większość pytań, a przywołane głównie w retrospekcjach wydarzenia dostają ten prawdziwy kontekst, w którym należy je rozumieć. Zaprezentowane rozwiązania zagadek nie okazały się rozczarowujące, ani zbyt zakręcone, zważywszy na mnogość szalonych teorii, z jakimi można by wyjść w trakcie lektury, jednocześnie nie okazały się aż tak szokujące. A dlaczego? Trudno mi powiedzieć; podejrzewam, że na tym etapie, po piętnastu rozdziałach, czytelnik powinien mieć już własne mniej lub bardziej śmiałe teorie o tym, o co tu chodzi i co się stało, a jednocześnie powinien nie tylko oczekiwać, a wręcz spodziewać się, że [coś] lada moment zostanie ujawnione, więc kiedy ów moment wreszcie następuje, przyjmuje to z ciekawością, może chęcią zweryfikowania tego jak wiele udało mu się odgadnąć, ale niekoniecznie z szokiem. Bardziej jest to: "O, to ciekawe!", aniżeli: "Wow, kto by pomyślał?". Także w moim przypadku wyszło pozytywnie. Rozdział ilością stron nie odstaje zbytnio od poprzedników, tempo ujawniania po sobie kolejnych tajemnic jest imponujące, ale nie czułem, że łapie mnie zadyszka, właściwie, wraca to do tego, od czego zacząłem ten komentarz - przejście od względnie miłych urodzin do awantury, to jest moment, a gdy emocje ośmielą gości, słowa po prostu się wylewają z ich ust, a my jesteśmy bombardowani rzeczami, których po wszystkim chyba wolelibyśmy nie usłyszeć. Jednakże o ile zagadki miały swój build-up, o tyle nie wszystkie dotyczące ich szczegóły (wskazówki) zgrały się idealnie ze sobą. Niektóre mogą wydać się wprowadzone zbyt późno, może nawet wyciągnięte nagle. Ale prześledźmy sobie to, co pada podczas tych nietypowych urodzin. UWAGA NA SPOILERY - ROZDZIAŁ SZESNATY ROZWIĄZUJE WIĘKSZOŚĆ WĄTKÓW W FANFIKU, A DALSZA CZĘŚĆ KOMENTARZA BĘDZIE OMAWIAĆ JEGO TREŚĆ, CZYLI BĘDZIE ZAWIERAĆ SZCZEGÓŁY DOTYCZĄCE FABUŁY! ZDRADZI WIELE, POPSUJE NIESPODZIANKI! ZOSTALIŚCIE OSTRZEŻENI! Zaczyna się niewinnie, bo od życzeń. Cadance wydaje się zaskoczona, ale nie sprawia wrażenie pocieszonej. Właściwie, odtrąca od siebie Celestię, dość gwałtownie. Więc od początku nie jest za wesoło. A potem zjawia się Luna, wystrojona elegancko, acz niekoniecznie wedle kanonów obecnej epoki. A przynajmniej tak nakazuje sądzić wyobraźnia. W każdym razie, jest przesadnie ubrana, zwłaszcza w porównaniu z pozostałymi bohaterkami. Chociaż ta zachowuje się spokojnie, a nawet taktownie, od razu czuć, że awantura wisi w powietrzu. Już jest niekomfortowo, Celestia już zaczepia Twilight i pyta co to ma znaczyć, jest nerwowo. Czytelnik czuje, że chwila nieuwagi i postacie "pojadą po bandzie". Ciekawa jest informacja, jakoby Celestia tak naprawdę nie wiedziała kiedy urodziła się Cadance. W sumie, to najwyraźniej sama Cadance nie wie. Niby nic wielkiego - skoro nie wiadomo, wystarczy przyjąć jakąś datę i się jej trzymać, prawda? No tak, ale jest problem - skoro nie wiadomo kiedy, to skąd ktokolwiek miałby wiedzieć, że to akurat dwusetne urodziny? Mamy zatem pierwszy sygnał, że być może jesteśmy zwodzeni nawet co do tego, ile upłynęło czasu. Owszem, Flurry jest doroślejsza, ale nadal nie wiadomo konkretnie ile ma lat. Zresztą równie dobrze może zachowywać się dojrzale jak na swój wiek. Czyli niekoniecznie jest "stara". Twilight nawet nie zdążyła dać Cadance przygotowanego prezentu. W sumie, to Celestia chyba też. Ale Luna nie przyszła z niczym i ona tak dla odmiany swój podarek zdołała przekazać. Jak się okazuje, przybyła z muzyką. Domyślam się, że zagrała bardzo ładnie. A potem Cadance pyta, czy może wziąć szałamaję w kopyta. Luna się zgadza. Ale widać, że niechętnie. I od razu wiadomo jak to się skończy. Szałamaja nie przeżyła 😞 Jeden z elementów nawet został połknięty przez Cadance. A potem rozpoczyna się istny wieczór zwierzeń. Dowiadujemy się dlaczego obie tak się nienawidzą, okazuje się też, że Luna zna sekrety Cadance. Jeżeli ktoś z Was spekulował, że to Cadance jest Podmieńcem, to gratuluję - bo faktycznie nim jest. Początkowo zaprzecza, lecz kiedy Celestia zdradza, że ona także to wie i wiedziała od początku, księżniczka Miłości odpuszcza i mówi wszystko. Dowiadujemy się o co chodziło ze zwracaniem ciastek, a także dlaczego tak obficie się perfumowała. Ze zwracaniem pokarmu wszystko w porządku, bo otrzymaliśmy tę wskazówkę niemalże na samym początku fanfika, w taki sposób, że siedzi to w głowie, więc tu jest spójnie. Z zapachem natomiast... jest pół na pół. Tak, odpowiednio wcześnie otrzymaliśmy informacje o tym, że Podmieńcy posiadają swój charakterystyczny zapach, który pozwala ich zidentyfikować. I interakcje Twilight z Flurry nakazują sądzić, że to ta pierwsza ukrywa przed pozostałymi swoją prawdziwą formę. Tu wszystko w porządku. Ale jest druga połowa, czyli nawyki Cadance dotyczące higieny. Informację o tym, że zawsze miała mnóstwo perfum, których sobie nie szczędziła, pada jednak zbyt późno i domyślam się, że autorka chciała odpędzić od niej podejrzewania, coby domyślenie się, że to o nią chodzi, nie nadeszło w głowach czytelników zbyt łatwo, zbyt wcześnie. Z drugiej strony, myślę, że byłoby lepiej, gdyby jednak zarzucić małą podpowiedzią jakoś wcześniej, zwłaszcza, że w rozdziale czwartym było mnóstwo idealnych ku temu okazji. Na przykład: Jest to cytat z rozdziału czwartego. A teraz dodajmy mały hint: Na przykład. Jest to jedno z wielu miejsc, w których możnaby coś podobnego wstawić. I tyle. Reszta historii zostaje tak jak jest. Więc kiedy czytacie rozdział piętnasty, przypominacie sobie ten fragment z rozdziału czwartego i dodajecie jeden do jednego w Waszej głowie, że faktycznie, Twilight już za młodych lat zwracała na to uwagę, bo to było dla Cadance bardzo charakterystyczne. Idąc dalej, chociaż Luna nie wymienia jej z imienia, wspomina o "bieluchnej klaczy", którą najpewniej jest Constans, o której dowiedzieliśmy się "przed chwilą". Podczas gdy wcześniej były idealne okazje ku temu, by o niej wspomnieć. Około rozdziału czwartego chociażby. Znów, jest trochę pół na pół, gdyż odpowiednio wcześnie dowiadujemy się, że Flurry nie nazywa Cadance matką, wręcz jest pewna, że nią nie jest. Ale jest ta druga strona medalu - jeżeli już mamy poznać możliwą matkę z imienia, dowiedzieć się o jej związkach z Shiningiem, mogliśmy otrzymać wskazówki ciut wcześniej. Chociaż w tym wypadku pewnie natychmiast szłoby się domyślić, że skoro matką Flurry nie jest Cadance, to na 99% jest nią Constans, ale... nie wydaje mnie się, by akurat ta zagadka była aż tak istotna. Poza tym, nawet gdybyśmy wiedzieli, to nadal pozostają pytania - jak to się stało, że mała Flurry ostatecznie trafiła do Cadance, czy Constans nie miała nic do powiedzenia, czy Cadance wiedziała o "skoku w bok" męża, a może wręcz miała z nim taki układ, a jeżeli owszem, to dlaczego? W rozdziale szesnastym dostalibyśmy odpowiedzi - Cadance nie mogła mieć dzieci, a Shining chciał źrebaka, a że ona najwyraźniej kochała go aż tak... Lecz zwracam uwagę na to, tak czy inaczej, Nika zrobiła całkiem dobrą robotę z foreshadowingiem i podpowiedziami do zagadek, zrobiła to zupełnie inaczej, niż ja zazwyczaj robię, gdyż osobiście ciężko mi złapać balans między podpowiadaniem, dawkowaniem wskazówek, a atakowaniem odbiorcy zwrotem akcji nagle, coby mieć pewność, że nie będzie się tego spodziewać. Stąd masa rzeczy w mojej twórczości nierzadko wyskakuje jak z kapelusza. Bo przede wszystkim obawiam się, że zdradzę zbyt wiele, zbyt wcześnie, więc wolę w ten sposób. Ale tutaj mamy odpowiednio stonowane podpowiedzi, jest element zwodzenia (w który nie bardzo umiem, ale staram się), jest plan i całość jest wykonana z sercem, toteż nadal oceniam to pozytywnie - po prostu chodzi mi o to, że niektóre elementy, skoro już są, to mogły pojawić się wcześniej i byłoby to dla nich odpowiedniejsze miejsce w historii. No i faktycznie okazuje się, że Luna jednak nie jest taka niewinna, taka biedna, jak mogliśmy sądzić. Po ostatnim rozdziale trochę się tego spodziewałem i trochę obawiałem (w sensie, że reveal nie wyjdzie), ale ostatecznie wyszło to całkiem zgrabnie. Głównie dzięki słowom Cadance, jakoby Luna specjalnie przegrywała w karty, specjalnie ustawiała się w roli ofiary, by wzbudzić u Twilight współczucie - postawiły tę postać w zupełnie innym świetle, zmieniło kontekst jej relacji z pozostałymi księżniczkami, a dzięki odpowiednim nacechowaniu emocjonalnym moment ten naprawdę mi podszedł i został w głowie. Reakcja Luny nie zawiodła. Oj, nie zawiodła. Bardzo dobrze, że między tym fragmentem, a jej "wybuchem", dostaliśmy krótką retrospekcję. Z której dowiadujemy się trochę więcej o tym, czym była, jako byt, Nightmare Moon i jakie jest jej znaczenie w kontekście postaci, której "dotyka". Mianowicie, wedle Luny, jest to "ja idealne", które "nie umiera nigdy". Jest to nowe, lepsze, wymarzone ciało, pozwalające postaci prawdziwie zaspokajać swe pragnienia. Tak w ogóle, to patrząc na to z perspektywy Luny, można mieć wrażenie, iż miała swe powody, by żywić do Cadance te, a nie inne uczucia, można nawet częściowo rozumieć jej zawiść. W ogóle, zarówno w tej scenie, jak i po powtórnej przemianie w Nightmare Moon i ataku na Cadance, mamy masę interesujących, drobnych detali, sugerujących różne rzeczy, co dodatkowo rozbudowuje kreację Luny/ Nightmare Moon, czyniąc z niej... chyba moją ulubioną postać w tym fanfiku. Co aż do tej pory nie było dla mnie takie oczywiste, gdyż cały fanfik pełen jest znakomicie napisanych postaci, ciężko tu kogoś jednoznacznie wskazać. W każdym razie, Nika doprowadziła do sytuacji, w której da się współczuć zarówno Lunie, jak i Cadance, chociaż w pewnym sensie obie są siebie warte - powstały problem "rozwiązują" między sobą w najbardziej toksyczny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Podobnie jak z Twilight i jej uległością wobec Celestii, masa rzeczy w ogóle nie miałaby miejsca, gdyby cokolwiek spróbowały rozwiązać inaczej. Oczywiście nie mogło zabraknąć podmieńcowego światotowrzenia. Wiedzieliście, że Podmieńce mają arcordię? To teraz już wiecie. Za co arcordia odpowiada? Między innymi za możliwość przemieniania się. Dlaczego Cadance nie mogła się zmieniać? Odsyłam do poprzednich rozdziałów, które sugerowały, że Chrysalis, po tym jak ją uwięziła, zrobiła jej coś okropnego. Ponownie, elementy układanki satysfakcjonująco lądują na swoich miejscach. Mam jednak pewien niedosyt, związany z pamiętnikiem, który wpada w Twilight w kopyta. Co tam było? Ależ intryga Nie jestem pewien czy będziemy mieli szansę dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat w kolejnym rozdziale, zważywszy na to, jak kończy się ten, który omawiam teraz. Swoją drogą, kończy się perfekcyjnie. Jest to idealny cliffhanger i zarazem powrót do jeszcze jednej, szalenie ważnej tajemnicy, o której mogliśmy trochę zapomnieć. Sprawdźcie sami Napięcie przed urodzinami chyba przegrywa z napięciem przed rozdziałem siedemnastym po tej końcówce. Nie mogę. Się. Doczekać. Z innych rzeczy - Thoraxa istotnie nie było na Księżycu, ale była na nim Change. I to ona "korzystała" z machin tortur, które wcześniej znalazła Twilight. Przemieniona w Celestię, co było symboliczną formą zemsty ze strony Luny. Jak widać nie tylko nie jest biedna ofiarą, ale wręcz... jest zła do szpiku kości! Flurry otrzymuje też znaczek i zmienia swoje nastawienie do Cadance, co było bardzo miłym, ciepłym akcentem po tym, co zaszło. Naprawdę przyjemny moment. Ogółem, jest to bardzo ważny rozdział, punkt kulminacyjny, który wyjaśnił wiele, ale po którym zostało jeszcze parę niezałatwionych spraw. I jak niemalże przez cały czas do tej pory, tak i teraz jestem niepewny wobec tego czy poradzę sobie z prawdą, o której wiem, że nadejdzie i to już niebawem. Moment, w którym kreacje bohaterek naprawdę lśnią, w którym wiele się dzieje, dzieje się szybko i w sposób całkowicie bezkompromisowy, barwny i emocjonalny, w mrocznej otoczce z kilkoma cieplejszymi przebłyskami. Wciąga od pierwszego zdania, a po wszystkim zmusza do powrotu do poprzednich rozdziałów i ujrzenia opisywanych rzeczy w nowym świetle. Maski, które przywdziały postacie, stają się niewidoczne; wiemy kim są i widzimy jakie są, więc powtórna lektura staje się niby podobnym, lecz nowym doświadczeniem. I tym większa jest radość z wyszukiwania detali na nowo. Autorka wiele zaryzykowała, lecz sądzę, że opłaciło się; jest to finał satysfakcjonujący, klimatyczny, generalnie spójny z tym, co wydarzyło się do tej pory, ukazujący prawdziwe "ja" pewnych postaci, ale nie zdradzający wszystkiego od razu, niezmiennie trzymający w napięciu przed konkluzją. Postacie, do tej pory napisane bardzo dobrze, w pełni rozwijają swe skrzydła i wchodzą w interakcje, w ramach których wychodzi na wierzch ich prawdziwy potencjał, a czytelnik, chcąc nie chcąc, zastanawia się za kim byłby w stanie się wstawić, gdyż mimo wszystko tło bohaterek jest niejednoznaczne, jest wielowymiarowe, chociaż pozostaje wrażenie, że wszystkie problemy między sobą mogły rozwiązać lepiej. Zatem to nie tylko pewna przywara Twilight, a Celestia nie wydaje się już taka "zła". Może to jakaś cecha księżniczek, a może przypadek, zrządzenie losu - nie wiadomo. Z drugiej strony, sytuacje, w których się znalazły, zapewne nie pozwalały na bądź nie dawały dość czasu, by na chłodno rzeczy przemyśleć, przekalkulować i wyjść z adekwatnym, zdrowym rozwiązaniem. Albo po prostu są aż tak emocjonalne, że nie potrafią. Teraz dopiero w pełni uświadamiam sobie, że pomysł, by z księżniczek uczynić główną obsadę, był kapitalny. Nie wyobrażam sobie teraz w tych rolach jakichkolwiek innych postaci. Niezmiennie gorąco polecam cały fanfik - mimo wszystko, mimo jego zalet oraz wrażeń, jakie mi dostarczył, nie jestem pewien czy pobije w moim osobistym rankingu "Ewolucję gwiazd typu słonecznego", bo nostalgia jest przepotężna, niemniej jest to tekst godzien Waszego czasu, skonstruowany w nietuzinkowy sposób, bawiący się percepcją i niekiedy emocjami odbiorcy, ale zarazem zmuszający do pewnych przemyśleń oraz pobudzający wyobraźnię. Ze znakomitym klimatem. Czekam za zakończenie! Pozdrawiam!
  26. To i ja się pochwalę. Wuthering Waves, czyli po prostu zaj*bista gra, która niedawno wyszła na PS5. Wiem, że bałagan, ale tak to jest jak się coś tworzy
  1. Załaduj więcej aktywności
×
×
  • Utwórz nowe...