To opowiadanie było… dziwne. Tak, to jest w sumie najlepsze słowo na jego opis. Niestety nie mogę powiedzieć, by dla mnie była to dziwność w pozytywnym sensie. Cały styl był mocno parodiowy, odnosiło się wrażenie, że autor cały czas próbuje być śmieszny, co wychodziło… jedynie od czasu do czasu, na ogół wzbudzając raczej zażenowanie. Ale to wiadomo kwestia moich gustów czytelniczych, o których już dawno się nauczyłem, że są bardzo specyficzne.
Jednym z większych zgrzytów był też fragment, w którym Celestia cieszy się, że już nie ma jej dawnej uczennicy, o której przypomniał jej zachód słońca… każdy wie, że chodziło oczywiście o Sunset, ale nawet tego nie wiedząc, każdy wie też, że tego typu myśli kompletnie nie pasują do Celestii. Więc generalnie taki zabieg to dość niskie zagranie… w którym ciężko dopatrzeć się innego celu niż zrobienie na złość fanom Sunset.
Zresztą cała konstrukcja świata wydawała się naciągana i na siłę, taka stricte pod parodiową otoczkę.
Sporym niewypałem jest też to, że dwie rzeczy które jak mniemam miały być największym zaskoczeniem (a przynajmniej na to w moim odczuciu wskazywała konstrukcja opowiadania) były… dość oczywiste
No jest jednak pewien plus, a konkretnie reakcja głównego bohatera na chore pomysły jakie miała tu Twilight - czyli dość paradoksalnie zostaje on tu w pewnym sensie najnormalniejszą osobą w tym zwariowanym świecie.