Ogień w kominku rozpalał się powoli i mozolnie. Mimo że drewno było suche a kurz robił za idealną rozpałkę. Tak jakby sam lokal nie chciał przywitać odwiedzających. Ale wszystko ma swoje miejsce i czas, więc z każdym uderzeniem krzesiwa opał się poddawał, rozlewając światło i ciepło po pomieszczeniu.
Półki w kuchni były magicznie zabezpieczone, więc pożywienie w nich zgromadzone wciąż było tak świeże, a czasami nawet ciepłe, jak w dniu kiedy je tam zmagazynowano.
Co prawda wszędzie było czuć wilgoć, alkohol i wszędobylski kurz, ale ponad to, zaplecze było zaskakująco czyste jak na czas nieużywania.
Kiedy tylko drewno w kominku rozpaliło się do końca, zmieniło kolor na ciemnoniebieski, odpalając też naścienne lampy magiczne, jak w dniu otwarcia tawerny, rok temu.
Ciepło i światło rozbudziły całe masy nietoperzy, które dotąd spały na suficie, a teraz z głośnym skrzekiem rozleciały się po przybytku, wylatując w końcu przez specjalny szyb ukryty między zasłonami.
O ile większość poduszek została prawie doszczętnie zeżarta przez mole, o tyle wszystkie kotary oddzielające stoliki jak i same meble miały się całkiem dobrze.