Przeczytałem te 11 rozdziałów i ten fik jest... dziwny? Oczywiście pozytywnie dziwny. Moje pierwsze wrażenie było takie, że jest to zbór luźno połączonych scen, poprzeplatanych wspomnieniami Twilight. Jednak pod tym kryje się naprawdę wciągająca tajemnica, napięcie i mnóstwo pytań. A z czasem te pytania rodzą kolejne pytania:
Skąd się wzięły na księżycu? Dlaczego? Czym jest bariera? Co tak naprawdę nie pozwala im uciec? Ile już tam siedzą? Dlaczego cała czwórka? Skąd się wzięło słone morze? Czy coś jest za nim? Czy ktoś je na ten księżyc wygnał, a jeśli tak, to kto?
Kolejna kwestia, która budzi wiele pytań, to ich relacje. Czemu Flurry mówi, że Cadance to nie jej matka? Może też Shining nie jest ojcem? Czemu Celestia ogarnia dwusetne urodziny Cadance, skoro nie obchodzą tam urodzin?
Czemu Luna nie została zaproszona? Kim jest Change? (przywidzenie, czy może szósty pasażer księżyca). Ile jest podmieńców na księżycu? (podobały mi się tu teorie Cahan). Ile minęło lat od wygnania?
Ale to nie wszystkie pytania, które rodzą się podczas lektury. I w zasadzie na żadne z nich nie dostaliśmy porządnej odpowiedzi (zapewne na większość nie będzie). Ale to nawet dobrze. Podoba mi się to w tym wypadku. Dzięki temu jest ta fajna atmosfera tajemnicy, a mózg pracuje, rozważając kolejne opcje, możliwości i ewentualne ścieżki.
Drugą mocną, o ile nie najmocniejszą stroną tego fika są postacie i ich relacje. Wszystkie wypadają naturalnie i ciekawie. Luna mówi dość archaicznie i nie do końca radzi sobie w kontaktach międzykuczych. Diabelnie to tu pasuje. Twilight jak zawsze nadinterpretuje, obwinia się i wariuje. Świetnie to wypada w tym fiku. Po prostu pasuje. I aż zaczynam jej trochę współczuć. Zaskakującą zagadką (kolejną) jest dla mnie Celestia. Z jednej strony zdaje się być tą stoicką, rozsądną i wiekową, bo nie zjadła ani odrobiny ze swoich zapasów. Z drugiej mam wrażenie, że bywa złośliwa i to ona wmawiała Twilight istnienie Change, oraz coś knuje robiąc urodziny Cadance. Z trzeciej zaś zajmuje się czarną magią by ogarnąć tort. Może nadinterpretuję, ale Ceśka coś ukrywa i jestem niezmiernie ciekaw co. O Cadance i Flurry niewiele można rzecz na tle pozostałych. Są, nie odstają, ale jakoś się nie wyróżniają. Aczkolwiek, Cadance jest ślepa, co ma spory potencjał, który już powoli jest wykorzystywany.
Muszę też pochwalić klimat. W tekście naprawdę czuć tą samotność, pustkę, brak poczucia czasu i przygnębiajacą atmosferę księżyca. Pomagają w tym niezbyt bogate opisy otoczenia. Co innego przemyślenia i emocje Twilight. Tego jest sporo i są bardzo ,,treściwe"
Oczywiście całość napisana schludnie i w ogóle tak dobrze, że przez tekst się płynie.
Podsumowując, to kawał naprawdę dobrego i solidnego fika, który ma swój styl, swój urok i naprawdę aż chce się go czytać dalej. Bezwzględnie polecam i czekam na więcej.