Skocz do zawartości

Lyokoheros

Brony
  • Zawartość

    382
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    3

Wszystko napisane przez Lyokoheros

  1. Meh, to tylko kolejny dowód, że stara wersja jest lepsza Formy Mc Qń się natomiast nie czepiałem - ten zabieg zasadniczo mi się podobał, po prostu zaznaczyłem, że jej właśnie nie liczę jako niekonsekwencji, bo było widać tą celowość. Nie tego, którego znam i lubię. A to, że fik był na konkurs o Celesti nijak ma się do tego czy taka jej kreacja będzie się podobać czy nie. Ani czy zostanie uznana za sensowną. To, że przy innych rzeczach robią jakieś głupotki nie znaczy, że to nie jest. (W dodatku forma Shugar to już w ogóle jakiś podwójny potworek, bo przecież po angielsku poprawnie jest sugar) To już sensowniej było zrobić własną postać. Szczególnie, że przecież np dla roli pani Dziobek nie była potrzebna. Spokojnie mogłaby ją zagrać Applejack. Właściwie to na początku zastanawiałem się kto nią będzie - Flutterka czy Applejack. Bo obie potencjalnie by pasowały. Znaczy do tej wersji z opowiadania to już tylko Applejack.
  2. A nawet jak zrobią to wystarczy proste ctrl+Z... I nawet jeśli zgadzam się co do odczuć w kwestii recenzji to... nie znaczy, że nie da się z nich nic pożytecznego wyciągnąć.
  3. Cóż jak zaznaczyłem może i faktycznie pewne rzeczy nie były wprost powiedziane... niemniej jednak biorąc pod uwagę liczbę poszlak, trzeba przyznać, że Rarity okazała się skrajnie niedomyślnym czytelnikiem i jej ocena na część aspektów była wręcz ślepa. (O samych technikaliach specjalnie się nie wypowiadałem - choć chyba nigdy nie zrozumiem przywiązywanie takiej wady do justowania, ale okej, to faktycznie po prostu moje niedopatrzenie, że o tym zapomniałem - rzeczywiście nieco błędów umknęło mojej uwadze... nie miałem czasu by dostatecznie dopieścić to opowiadanie, aczkolwiek... i tak odnosiłem wrażenie, że np opis kwestii technicznej u mnie i Mordecza nijak nie wskazywał na specjalne różnice w ocenie(co ciekawe odniosłem wrażenie, że to on został bardziej skrytykowany niż ja!) a jednak były one różne(tylko o pół punkta, ale jednak).) Czy zamierzam te pewne kwestie (jak może niedostateczne zaakcentowanie pewnych faktów) poprawić? Jak najbardziej. Opublikować opowiadanie zresztą też. Pewnie względnie niedługo i z porządną korektą.
  4. Hm... w sumie już podczas konkursu tytuł mocno mnie zaintrygował i rozbawił. Ale tak jakoś nie zabrałem się od razu za to opowiadanku. W sumie najpierw nie pamiętam dokładnie czemu, a potem... nie miałem za bardzo czasu. W sumie też patrząc na co poniektóre dzieła autora zaczęły nachodzić mnie pewne wątpliwości(nawet mimo przeczytania bardzo dobrego "Sekret Sunset Shimmer")... w każdym razie jednak nie było tak źle jakby mogło być. Było nawet całkiem nieźle. Błędów nieco jest, ale niewiele, choć niektóre są mocno dziwne. Generalnie faktycznie miejscami jest trochę kiepskiego humoru... ale jest też i dobry. Generalnie całkiem zręcznie przeprowadzona ponifikacja Kaczych Opowieści, Znaczkowa Liga idealnie pasuje na siostrzeńców Sknerusa, a Rainbow świetnie się sprawdza w roli Śmigacza... No i to zastąpienie poradnika młodego skauta... właśnie w sumie czy to nie jest czasem nazwa własna - ergo: I w sponifikowanej wersji cała nazwa powinna być z dużych? Generalnie zdolności klaczek i ich rozmowy były przezabawne - jak dla mnie były najlepszym aspektem całego opowiadania. Celestia jako Sknerlestia... no jakoś mnie nie przekonuje. Szczególnie, że (przynajmniej później, ale to chyba już od początku było) Sknerus miał znacznie lepsze podejście do swoich siostrzeńców. Wiec tu duży minus. I że Celestia bardziej myślała o zarobieniu na fontannie niż piciu z niej czekolady... nie, jakieś to do niej niepodobne. Zresztą jak już bawiłeś się z jej imieniem(zresztą raz masz Mc Koń, a potem Mc Klacz - co po pierwsze chyba powinno pisać się razem, po drugie jest pewną niekonsekwencją... wersji Mc Qń do tego nie liczę, bo była konsekwentnie cały czas używana przez jedną postać) to mogłeś z niej zrobić Sknerlestię McKlacz. Bo potrafiąc tak traktować innych jak swoje siostrzenice(!) to... w ogóle nie przypominała Celestii. I to było bardzo słabe. Choć plus za pomysł z walką rogiem. Bardzo irytująca jest też forma "Darring Do", zamiast normalnie, po ludzku (czy raczej kuczemu) "Dzielna Do". No i pomysł by Znaczkowa Liga (swoją drogą szkoda, że ta nazwa wyparowała i zamiast tego zostali "Zdobywcy"... a przecież tak fajnie można było pokombinować z Ligą Młodych Skautów czy czymś takim...) w sumie to konkretnie AppleBloom (nawet jeśli to co tam było nie wiem w jaki sposób mogło zostać tak zakwalifikowane... już bardziej bym zrozumiał "kosztelę") bardzo mi się nie podobał i rzuca się cieniem na najlepszy aspekt opowiadania. Pewne podwórko definitywnie potrzebuje bliskiego spotkania z gazetą... No i jeszcze kreacja Cadance... ani do niej ani do Donalda nie pasuje. No i jeszcze to "nie tym razem"... Muszę jednak pochwalić za ponifikację piosenki. Znaczy nie była ona w sumie ani trochę trudna, bo co to za sztuka zamienić "dzioby" na "pyski" i "kaczki" na "klaczki". Ale pomysł był fajny. Generalnie nie było źle, ale mogło być znacznie lepiej.
  5. Mid rzadko publikuje, ale jak już to robi to to prawdziwe perełki. W sumie jest niemal jedyną osobą w polskim fandomie, w której opowiadaniach nie mam się do czego przyczepić. Bo tak to prawie zawsze choćby beczka miodu była, to się w niej znajdzie łyżka dziegciu. Albo i więcej, z tymi proporcjami to bardzo różnie... No i widzę, że Rarity nie słuchała Rarity ze zrozumieniem... w sensie forumowa tej z opowiadania. Przecież to wcale nie o to chodzi by prezent był oryginalny czy "odkrywczy"... Nazywanie przedstawienia postaci sztampowym to zaś... no jakieś grube nieporozumienie. Postacie są właśnie świetnie przedstawione - zarówno kanoniczne jak i te pojedyncze nowe osoby. W dodatku mamy fajne nawiązania do Tarzana ("jestem twoją siostrą, wiem wszystko") nie mówiąc o jakże wielu nawiązaniach do nieujawnionych jeszcze częściach historii tego świata. Tej najnowszej, dotyczących sióstr dyrektorek. Aż dziwię się, że praktycznie nikt nie zwrócił na nie uwagi. Ale może uznał je za mało interesujące (burak jeden... albo i więcej buraków) albo nie zauważył. W końcu skoro wiem do czego się odnosiły to od razu łatwiej mi je rozpoznać i są dla mnie oczywistsze. W końcu miałem przyjemność pomagać w powstaniu tego opowiadania, parę pomysłów nawet podsunąłem. Nie wiem też, czemu niektórzy dziwią się tagowi komedia. W końcu jest wiele całkiem zabawnych momentów, a w dobrej komedii nie chodzi o to, by było śmiesznie przez cały czas, bo to szybko staje się nudne lub żenujące... Tu Mid - może i trochę przypadkiem - ale idealnie dobrała proporcje momentów śmiesznych (moim zdaniem ten efekt z zestawieniem nieco naiwnej Sweetie i doświadczonej Luny świetnie spełnił swoje zadanie) do tych ciut poważniejszy miejscami także ciężkich... Które zresztą dodają sporo głębi postaciom Luny i Celestii - i myślę, że to nawet bez wiedzy co się za tym wszystkim kryje. A kryje się sporo i warto to będzie kiedyś przeczytać, mówię wam. Nie mówiąc o tym, że sam koncept pani dyscypliny jest moim zdaniem rewelacyjny - i wspaniale wpasowuje się w historię Luny no i... ma dobre uzasadnienie, a w połączeniu z tą łagodniejszą stroną jej natury daje świetne połączenie, zdecydowanie mające potencjał komediowy (te AppleBloom i Scootaloo myślące, że Sweetie ma coś z głową, gdy zasugerowała, że Luna nie jest potworem... mimo wspomnianego zajścia z wnerwieniem Celestii przez nie(a to jak wiemy trudna sztuka... ale cóż postarały się i to bardzo... jednak to nie czas i miejsce by o tym mówić)). Scenki w których pomaga ochroniarzowi z małym Fern Leafem są urocze. A ja lubię taką dobrze napisaną uroczość i rodzinne ciepło. A, że dobrze napisane to oczywista oczywistość, przecież Midday to pisała... No i cała akcja z urodzinami też bardzo fajnie poprowadzona, były okazje do wykorzystania mocy bohaterek, każda miała okazję się jakoś przysłużyć... no i oczywiście arcyzabawna końcowa scena z odwożeniem Twilight do domu. I nikt mi nie wmówi, że uwielbienie jakim daży Celestię nie jest przezabawne! W końcu zasada analogii, bez tego podejścia Twilight do Celestii świat Equestria Girls byłby... no taki niepełny. Bardzo podobało mi się też ukazanie tej przywódczo-organizacyjnej roli Sunset. I nawiązanie do lichych zdolności aktorskich Celestii. Uwielbiam takie smaczki. Aż szkoda, że tak krótkie opowiadania chyba nie mogą dostać tagu epic. W końcu to opowiadanie - choć może dla niektórych o niczym - jest idealnym przykładem jak dobrze pisać fiki i ogólnie fragmenty codzienności w świecie Equestria Girls.
  6. Heh, aż wstyd, że dopiero teraz to komentuję, o czytaniu nie wspominając… bo w końcu to ja ogłosiłem tamten konkurs. Szkoda, że była to o ile pamiętam jedyna praca. Ale do rzeczy… Zacznę od tego, że to był zdecydowanie błąd. Co prawda opowiadanie miało parę mankamentów, dwa fragmenty były też nie do końca zrozumiałe, ale generalnie - mimo pewnych kwiatków - nie było w sumie tak źle. Generalnie bardzo mi się podobało (no choć wiadomo, główna bohaterka też ma w tym swoją zasługę) - ciekawe przedstawienie Sunset, aczkolwiek choć rozumiem, że mogła się poczuć zraniona i to bardzo to dziwi, że od razu zapałała żądzą zemsty… jakoś nie pojawiło się w opowiadaniu nic, co sugerowałoby taką psychologiczną możliwość, zwłaszcza, że wygląda na to, że Celestia ja nie tylko uczyła, ale i wychowywała (w końcu tytuł Momlestii zobowiązuje, nie?). No i czemu u licha niby Sunset nie nadaje się na spadkobierczynię? Zgodnie z jej przedstawieniem nadaje się doskonale. Bardzo lubię tą Sunset. Ciężko mi sobie wyobrazić, jak mogła stać się zła (no choć oczywiście przemiana jaka w niej zaszła po pierwszym filmie pokazuje, że w gruncie rzeczy już z początku musiała mieć potencjał na bycie naprawdę wspaniałą osobą, tylko… coś musiało w pewnym miejscu pójść nie tak). W dodatku mamy też inną nieścisłość - z serialu raczej wynika, że Sunset zniknęła z Equestrii na długo przed akcją serialu (co najmniej 1,5 roku przed powrotem Luny, a zgodnie z moimi obliczeniami to właściwie niemal 10 lat...). Choć akurat jest tu pewne wyjaśnienie tego faktu - zaklęcie które opracowała Sunset (mówiłem już jak podoba mi się tu pokazanie jej wybitnych zdolności magicznych? W sumie to jest też w tym piękne - niby nic nie jest o tym mówione, a jednocześnie po prostu widać, jak wiele umie. A przy tym wydaje się nawet… całkiem skromna w porównaniu z tym co znamy z pierwszego filmu). Niemniej jednak to wciąż nie zgadza się z trzykrotnym zdobyciem tytułu królowej balu (co oznacza, że przed filmem Sunset musiała się uczyć w Liceum Canterlot przez co najmniej 3 semestry). No i skąd właściwie wiedziała o tym lustrze? No i to "zmienianie Twilight w alikorna" przez Celestię… meh, nie znoszę tego konceptu. Ale to by chyba było na tyle… jeżeli chodzi o wady oczywiście. Bo w sumie to żadnych innych zastrzeżeń nie mam. No może poza tym, że jednak informacji o rodzinie Sunset mogłoby być ciut więcej... Wiadomo, nie jest to ten poziom co niektórzy starzy wyjadacze, ale czyta się całkiem przyjemnie, widać, że autor zdecydowanie ma potencjał. Tylko musi warsztat podszlifować. (Zresztą zostawiłem w samym rozdziale parę uwag) Poza bardzo miłym akcentem w postaci zrobienia dla Luny galerii sztuki (swoją drogą świetny pomysł z tą miejską legendą dotyczącą niektórych obrazów!) ciekawa (choć może nie wielce oryginalny, bo o takich ideach już słyszałem, przynajmniej w zagranicznym fandomie) jest też perspektywa zostania przez Sunset uczennicą Luny. Dużym plusem jest też wyjaśnienie tego jak to się stało, że Sunset było łatwo odnaleźć się w nowym świecie (nawet jeśli może się to wydawać niejako "za łatwe"). Dobrze została też przedstawiona postać Celestii oraz jej relacja z Sunset - choć w sumie szkoda, że nie było to jednak bardziej rozbudowane. No i jednak trochę dziwi mnie, że po pogodzeniu się z Celestią Sunset nie bardzo chciała wrócić… Podobał mi się też pomysł tego jej wynalazku. Generalnie tego pomysły u autora już widziałem - w Nauce a Magii - ale nie mógłbym nie powtórzyć, że takie właśnie "technologiczno-naukowe" podejście do magii w sumie bardzo mi się podoba. Trochę też zastanawia mnie ta kuzynka Sunset. Całkiem przyjemna postać, tylko… zastanawia mnie skąd ta inna barwa skrzydeł. Jak na tak niespotykaną cechę trochę brakuje tu jakiegoś wyjaśnienia. Bardzo ładnie wyszły też te liściki - zarówno w kwestii treści jak i tej technicznej strony. W tej jednej kwestii tym razem to ja mógłbym z Crystal Arrowa brać przykład. No i podpis "ta, która zbłądziła" naprawdę mocno przypadł mi do gustu, świetny zabieg! Reasumując mimo paru pomniejszych wad i problemów w zapisie opowiadanie jest bardzo przyjemne i polecam wszystkim fanom Sunsetki. A ci, którzy chcieliby poznać dalsze losy tej konkretnej wersji naszej płomiennogrzywej bohaterki… mają całą "Naukę a Magię"!
  7. Ja zacznę nietypowo, to w sumie to opowiadanie to dla mnie pewien paradoks. Pokazujący jak dalece różny może być odbiór opowiadania przez czytelnika i jego twórcę. Dolar napisał mi raz: "Owszem,mogą pojawiać się pozytywne momenty, ale ogólny wydźwięk jest negatywny. Nigdy nie zakładam, że postać jest dobra. Eksponuję wady. Staram się bohaterów urealnić." I w zasadzie nijak nie pokrywa się to z tym co widziałem w Aleo. Na korzyść oczywiście. Znaczy jasne, ostatecznie opowiadanie kończy się źle, opowiada o wydarzeniach tragicznych, więcej tam smutku i rozpaczy niż szczęścia… mimo wszystko nie widzę tu negatywnego wydźwięku - wręcz przeciwnie, wspaniałą opowieść o mężnych wyczynach obrońców Krystallina Autokratorias(i właśnie czy przypadkiem nie masz tu pewnej niekonsekwencji raz pisząc pierwszy człon przez "K", a raz przez "C"? Zdecydowanie preferuję pierwszą wersję). Którzy wydają się być przedstawieni raczej o wiele bardziej pozytywnie niż negatywnie. No i właśnie, o ile bohaterzy jak najbardziej wypadają realistycznie (więcej o tym potem) to właśnie widać tu - nie zaznaczany może przez narratora, ale wyraźnie wybrzmiewający poprzez historie - podział na dobrych obrońców królestwa i niegodziwego uzurpatora Sombrę wraz z jego buntem. Twierdzenie o nie zakładaniu, że postać jest dobra i eksponowaniu wad wydaje się… nijak nie zgadzać z samym opowiadaniem. I dobrze, bo styl o którym opowiada Dolar, jest dokładną odwrotnością tego, czego od opowiadania oczekuję. Sama historia jest też pisana bardzo "lekkim piórem", czyta się ją prosto i przyjemnie, bogate słownictwo i wiele profesjonalnych pojęć odnoszących się do armii historycznego Bizancjum w połączeniu z używaniem branych z greki nazw (tylko nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że zamieniłeś "Aquamarinis" na "Akuoamarinis", co wygląda gorzej) tworzy rewelacyjny klimat i pokazuje dużą wiedzę (a jednocześnie nie powoduje pogubienia - greckie nazwy są przetłumaczone(choć nie wiem po jakie licho także na angielski… i to raz z pokaźnym bykiem), a część pojęć zostaje wyjaśniona w przypisach, szkoda że część już nie). No i powiedziałbym, że to opowiadanie idealnie pokazuje dlaczego Dolar jest tak ceniony w sztuce fanfikopisarstwa. Wspomniane nawiązania do Bizancjum wraz z dbałością o szczegóły tworzą całkiem ciekawy i realistyczny świat. Nawet jeśli taka wizja Kryształowego Królestwa (choć tym razem może i faktycznie zasługuje na pochodzące z angielskiej wersji nazwę "Imperium"... choć z drugiej strony może i niekoniecznie…) dość mocno kłóci się z moją w tym rzeczami, które dla mnie są oczywiste i o których nie myślę w kategoriach "mojej wizji", a kanonu (co było głównym powodem mojego sceptycyzmy w kwestii sięgnięcia po to opowiadanie, jednak lektorat na Bronies Corner szybko przekonał mnie, że był to błąd). Nie bardzo pasuje mi - poza oczywiście tym, że Cadance nie jest tu córką władczyni Królestwa, księżniczki Amore, a nawet wcale się nie pojawia w kronice… no choć jednak pośrednio jest jakby o niej wzmianka w postaci przepowiedni... - to spłycenie kwestii Kryształowego Serca (jakieś alternatywne rytuały w sumie nijak sie nie mające do charakteru artefaktu? Meh...) i osłabienie jego mocy. Z drugiej jednak strony podoba mi się motyw, który można by nazwać pewnym sprzężeniem zwrotnym - że to Serce dodawało kryształowym kucykom otuchy. W sumie to powinno to być w takiej sytuacji istne perpetum mobile! No i, że za buntem Sombry stało coś tak przyziemnego i prymitywnego jak interesy jakichś tam kupców z innych krain. Może realistyczne i przekonujące, ale jednocześnie rozczarowujące. Wracając też do samej kwestii pisania to uważam, że ten kronikarski styl - pomieszany z wtrętami kronikarza - był strzałem w dziesiątkę (naprawdę nie ogarniam jak dla niektórych mogłoby to być "problemem", czy implikować "ciężkość" czytania). W połączeniu z późniejszym dopisaniem fragmenty przez Sombrę i sceną odnalezienia kroniki mamy wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się naprawdę, czuć, że ten świat żyje. Ta forma to istny majstersztyk jeśli idzie o dodawanie autentyczności całemu dziełu. Choć ubolewam nad faktem braku nawigacji na końcu rozdziałów - to bardzo praktyczna rzecz, której niestety często brakuje, niestety także tu. Akcja jest świetnie poprowadzona - niby cały czas wiemy do czego ostatecznie dojdzie i z jakimi wydarzeniami mamy do czynienia, a jednak… możemy wręcz oczami naocznych świadków tych wydarzeń obserwować, jak z pozoru błahy problem przeradza się w ogromny kryzys. Widzimy desperacką, bohaterską walkę, niekiedy wspaniałe zwycięstwa, które zdawałoby się mogą położyć kres rebelii i wręcz zapomina się, że upadek Krystallina Autokratorias jest nieunikniony… Z drugiej jednak strony mamy też liczne zdrady, kucyki, które odwracają się od tych, którzy zapewnili lub starali się im zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo z powodu jakichś marnych zajeżdżających komunizmem (mimo krytyki wysokich podatków, no bo przecież po co motłochowi mówić, że zanim im się coś da to najpierw więcej zabierze?) i Leninem… dla mnie to kompletnie nieprzekonujące… z drugiej strony i w naszej najnowszej historii ludzie dali się zwieść kłamstwom marksistów, a potem i neomarksistów… Właściwie to właśnie to jaki los spotkał Xiphosa - wbicie noża w plecy, przez tych, o których dobro starał się dbać - zacząłem do niego odczuwać sporą sympatię… w pewnym sensie jego doświadczenie jest mi bliskie. Generalnie jak mówiłem postacie były bardzo przyjemnie i przekonująco wykreowane, włącznie z samym Sombrą - który choć stał się przeciwnikiem bardziej "przyziemnym", to może i groźniejszym niż serialowy. W końcu nie był tam ukazany jako mistrz tradycyjnej walki, czy wybitny strateg. Choć oczywiście mógł nim być, ale był przedewszystkim potężnym czarnoksiężnikiem. Tu jego czarna magia (choć nawet nie pamiętam czy była choć raz tak określona) była tylko dodatkiem do jego innych doskonale rozwinietych umiejętności. Co przy takiej formule i założeniach wyszło opowiadaniu na plus. Trochę mnie dziwi, że tak popularny był Kechrimpari, bo o ile nie powiem, że go nie lubiłem (choć cynizmem się ogromnie brzydzę) to jednak daleko mu było do bycia moim ulubieńcem. Natomiast kompletnie niepasujące jest moim zdaniem to, że po tym co zrobił mógł tak po prostu ugłaskać Equestrię… o ile nie było to z jej strony tylko "udawane", by przygotować się na zmiażdżenie tyrana i uwolnienie kryształowych kucyków. Z drugiej strony czy Królewskie Siostry by z tym zwlekały? Mam spore wątpliwości. I wrażenie, że Luna jest tu niejako bardziej hołubiona, nad którym w sumie ubolewam. (Nie, żeby nie zasługiwała, czy żebym jej nie lubił, ale… wolę Cesię.) Opisy bitew były wprost rewelacyjne, przebieg buntu nie był jednostronny, obie strony miały swoje lepsze i gorsze momenty, w bitwach też sytuacja potrafiła się w naprawdę zaskakujący sposób zmieniać (sztuczka ze sprowokowaniem wroga do spowodowania eksplozji jego zasobów płynnego ognia - genialna!) - co tu dużo więcej o nich pisać niż to, że Aleo he Polis jest wspaniałym przykładem tego jak dobrze pisać sceny bitew. Na pewno przed tworzeniem nowej wersji opisu bitwy o Kryształowe Królestwo (o ironio) sobie to opowiadanko jeszcze raz odświeżę. W kilku miejscach też nawet mnie rozbawiło (tekst o "uporze godnym obywatela hegemoni mułów" - złoto!) No i ta końcowa scena… Już samo dodanie pisanego piórem Sombry epilogu było ciekawe i nawet do pewnego stopnia zaskakujące - choć trudno nazwać ten fragment przyjemnym. I jednocześnie pokazuje, że Sombra jest też zdecydowanie inteligentnym wrogiem... (czego jak wiadomo po premierze 9 sezonu o jego poprzedniku powiedzieć nie można. Grzeszy różnymi rzeczami, ale rozumem to już nie za bardzo.) ...ale to jeszcze nic przy zakończeniu, przenoszących nas do współczesnej Equestrii, gdzie to księżniczka Cadance czyta kronikę... (co prawda powiedziałbym, że data nie do końca się tu zgadza, powinien to wciąż być 1 rok po powrocie Luny, ale w sumie to szczegół) naprawdę genialnie napisany i choć z początku jeszcze bardziej bolesny, jeszcze dodający do tragedii - w końcu powiedzieć, że los Kechrimpariego był straszliwy to właściwie niedopowiedzenie - a jednak… choć opowieść już była w dużym stopniu o bohaterstwie i poświęceniu to teraz zostało to jeszcze dobitniej podkreślone, a samo zakończenie zostało przekute na… może i nie w pełni, bo po tych wydarzeniach to nie bardzo możliwe, ale jednak szczęśliwe i budujące. Powiedziałbym, że to zabieg bardzo w moim stylu I chwała Dolarowi za to! Reasumując opowiadanie - mimo pewnych drobnych wad, które jednak jego walory z nawiązką rekompensują - jest naprawdę wyśmienite i z chęcią poleciłbym je każdemu. Tak więc by formalności stało się zadość głosuję za przyznaniem mu tagu [epic]. (I jakim cudem to dopiero 4 głos?!)
  8. Cóż muszę przyznać, że gdyby nie bitwa na fiki to pewnie bym po to dzieło nie sięgnął, a nawet jeśli to po wstępnie zapowiadającym mocno pesymistyczne podejście do rzeczywistości pewnie nie bardzo bym miał ochotę czytać dalej… niemniej jednak, jako że opowiadanie walczyło z moim Kodem Equestria, to bitwę śledziłem bardzo uważnie i… przyznaję, że wyrażone podczas niej opinie zachęciły mnie do przeczytania. I nie żałuję, że to zrobiłem… nawet jeśli istnieje parę rzeczy, do których mógłbym się doczepić. Właściwie czytałem to już dość dawno i w sumie ubolewam nad tym, że od tak dawna nie pojawił się nowy rozdział, ale mimo wszystko mam nadzieję, że autor jeszcze do tego wróci. Niemniej jednak czytało się to całkiem przyjemnie, napisane lekko i plastycznie. Nie pamiętam zbyt wiele szczególnych mankamentów, choć pauzy zamiast półpauz moim zdaniem słabo wyglądają… podobnie jak fatalnie wygląda rozdzielanie wypowiedzi jednej postaci na kilka akapitów, gdy nic między nimi nie ma - to nieco dezorientujące dla czytelnika. No i jedna rzecz, która zawsze niezmiernie mnie drażni… pisanie "alicorn" zamiast "alikorn". No i moim zdaniem używanie formy "Kryształowe Imperium" zamiast "Kryształowe Królestwo" - choć stanowi wierniejsze tłumaczenie - nie ma za bardzo sensu, skoro było to w zasadzie państwo-miasto... Tyle o technikaliach, teraz przejdźmy do postaci - generalnie są dobrze poprowadzone i mimo może pewnej przesady u Applejack czy Rarity na początku wypadają całkiem przekonująco. Generalnie w sumie nie wiem, co jeszcze by tu się dało powiedzieć, poza tym, że wykonany został kawał naprawdę solidnej roboty. Teraz część, która dla mnie jest szalenie istotna, czyli świat przedstawiony - właściwie nie mamy tu go wiele, aczkolwiek poza samym Ponyville i trasą kolejową pojawiła się ciekawa nowa miejscówka - Jaskinie Fuzzy Caverns i miasto Glow Town. Świetne urozmaicenie, faktycznie będące czymś nowym w już przecież bujnej krainie, jaką jest Equestria. No i generalnie wielkie plusy za wątek odradzającego się Griffonstone. W tym punkcie myślę mogę powiedzieć, że "wielkie umysły myślą podobnie" - w końcu tak jest i w moim Lyokoverse, choć fakty są takie, że to dość oczywisty wątek i powiedziałbym, że właściwie nawet nieco zasugerowany w samym serialu, choć mocno subtelnie. A jednak nie spotkałem się z nim często. Ale tu jednak wchodzi też pierwszy duży zgrzyt. O ile postać Savagera jest, ogólnie rzecz biorąc, całkiem ciekawa(choć średnio sobie wyobrażam equestriańskiego gryfa chodzącego na dwóch nogach...), niemal (niemal z powodu właśnie tego zgrzytu) sympatyczna… to jednak właśnie jest w dużym stopniu odpowiedzialny za ten zgrzyt. Mam oczywiście na myśli robienie interesów z gubernatorem Fuzzy Caverns za plecami Equestrii. Co prawda z jego strony jest to zrozumiałe (ale wielka szkoda, że ta rola przypadła akurat tak fajnie wykreowanej postaci - szczególnie podobało mi się jego podejście w kwestii przywrócenia gryfom ich dawnej świetności) to jednak to iż gubernator podległej Equestrii prowincji nagle postanawia ją zdradzić i bezprawnie przejść pod władzę gryfów, to jest dla mnie… cóż najdelikatniej mówiąc nie pasujące - w kucykach zawsze widziałem rasę wierną i lojalną księżniczkom, tak więc wszelkie tego typu akty zdrady zawsze stanowią dla mnie spory zgrzyt. Co więcej, obecność delegatów z Kryształowego Królestwa sugeruje, że wiedziało ono o całej sprawie i nic z tym nie zrobiło, a wręcz można odnieść wrażenie, że brało w tym udział! Dobrze przedstawiona Cadance nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Co prawda alternatywą jest, że to działo się również za jej plecami, ale takie ograniczenie pozycji monarchy i samowola tamtejszych urzędników nie podoba mi się ani trochę bardziej. No i pomysł, by nie tylko palili tam coś tak paskudnego jak tytoń jako "rarytas", to by jeszcze kucyk tak inteligentny jak Twilight nie odmówił "poczęstowania się". No i do tego dochodzi też inna kwestia, do której mam ciut mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo drażni mnie kwestia tak niskiego autorytetu Twilight w tamtym regionie, z drugiej strony zawsze oczywistym założeniem było dla mnie, że Twilight jest niejako "księżniczką-stażystką" jak to nazywam. To znaczy, nie pełni realnej władzy, bycie księżniczką jest u niej de facto czysto tytularne, choć jako alikorn w razie potrzeby ma prawo i obowiązek zastąpić księżniczki panujące. Generalnie jednak zasadniczo nie zajmuje się polityką, ani nie jest zaangażowana w sprawy państwa (do czego jeszcze nawet nie jest szczególnie przyuczana, bo jako że jest alikornem, póki co (póki żyje jej najbliższa rodzina) dają jej wieść w miarę normalne życie - na naukę rządzenia i samo rządzenie będzie mieć jeszcze czas) - i zdecydowanie nie można jej określić politykiem. Tu jednak wygląda, jakby Twilight faktycznie była czynną władczynią. Znaczy z drugiej strony, może to być forma owego zastępowania, jednak czy wtedy miałaby prawo - biorąc pod uwagę teoretyczną możliwość skonsultowania się z Celestią… nawet jeśli nie byłą to za bardzo sprawa mogąca czekać - do tak zdecydowanych środków, jakich zdecydowała się użyć? No i wracając do kwestii gryfów. Z jednej strony wielki plus, że wraz z odrodzeniem powraca tam monarchia, a nie jakieś demokracje czy republiki na kiju… tylko szkoda, że mamy tu de facto demokratyczne wybory władcy. Nawet jeśli de facto przy powrocie do monarchii często może być trudno o inne metody i pierwszego króla trzeba wybrać, by mógł powstać nowy ród panujący. (Inną ewentualnością jest odnalezienie potomków dawnych rodów panujących lub np. istnienie jakiegoś prastarego gryfiego prawa związanego z wyznaczaniem nowego władcy.) No i fabuła(no dobra, część poprzednich kwestii też można do tego zaliczyć, choć były one raczej tylko pewnym tłem… a może właśnie nie? Cóż, pewnie już nigdy się nie dowiemy), tu… cóż mamy główny wątek nieznanej postaci(gdyby nie wyraźne osadzenie akcji już po 5 sezonie to bym stawiał, że to Discord), która wciąga Twilight w jakąś chorą gierkę… W sumie nawet ciekawy wątek, no i dobry wybór kucyka, bo któż jest lepszy w popadaniu w paranoje od naszej Twilight? Choć faktycznie to, co się dzieje, jest mocno niepokojące - zwłaszcza to zdjęcie z jej przyjaciółkami, które ze wszystkiego chyba najbardziej ją w tę paranoję wpędziło. No i te z pozoru przypadkowe wypadki, jakie potem miały miejsce… a może w tym rzecz, że po "kamiennym" zamachu, który miał ją wpędzić w paranoje, u Twilight po prostu zadziałała siła sugestii? Niestety nigdy się nie dowiemy. Jedno jednak mi się tu nie podoba - nawet biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, Twilight zbyt łatwo straciła wiarę w przyjaźń, zbyt szybko stała się podejrzliwa wobec swoich przyjaciółek i przestała im ufać. Twilight, którą znamy, nawet po tym zdjęciu nie zaczęłaby podejrzewać, że to jej przyjaciółki były tymi, które targnęły się na jej życie. Z pewnością znalazłaby inne racjonalne wyjaśnienie. Tym bardziej że Starlight - którą zna krócej i co do której ma znacznie solidniejsze podstawy do nieufności - wciąż ufała. I tu przechodzimy też do pewnej innej kwestii, o której niegdyś już sobie z autorem rozmawialiśmy… skoro Starlight stała się w jej opinii jedyną osobą, do której mogła się zwrócić… No właśnie! Jak to jedyną osobą? A co z Sunset? By ufać Sunset miała o wiele lepsze powody, nie ma też żadnego racjonalnego powodu, by o niej po prostu zapomniała(nawet biorąc poprawkę na paranoję). Jak dla mnie to kolosalny błąd w fabule. I nie, nie kupuje tłumaczenia o "nieuznawaniu Equestria Girls". Nie uznaję, nieuznawania Equestria Girls. Podsumowując - fik z jednej strony dobrze napisany i pod wieloma względami intrygujący, z drugiej jednak, w paru kwestiach coś jest mocno nie teges...
  9. Pewnie chciała całe... Hm... to już kolejny raz, gdy widzę ocenę Rarity i odnoszę wrażenie, jakby właściwie nie przeczytała, albo nie zrozumiała czytanego dzieła. Tudzież częściowo ignorowała co jest napisane. Choć tam razem akurat odnosi się to do mojego opowiadanka. Jako, że w sumie w tej mojej małej polemice będą spoilery, to od razu ostrzegam wszystkich, którzy woleli by najpierw przeczytać to opowiadanko Pierwsza kwestia: humor opiera się właśnie na pewnej absurdalności(i kontraście miedzy wiekiem, a zachowaniem Chrysalis), która bije z zachowania młodej Chrysalis - tak więc tagi są zdecydowanie na miejscu - sam miałem niezły ubaw pisząc małą "Krysiunię", ale rozumiem, że kogoś może to nie bawić... ale żeby nie rozumieć, że to jest zabieg ewidentnie komediowy i to z rodzaju humoru absurdu to już mnie mocno dziwi. No i twierdzenie, że opowiadaniu brak pomysłu i to " Ot, generał mówi młodej Chrysalis, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Koniec."... to kompletne kuriozum. Ma to mniej więcej tyle sensu co stwierdzenie, że cały pomysł w MLP to "Ot, Twilight pisze listy do księżniczki. Koniec.", albo że dajmy na to Władca Pierścieni to tylko "Ot gdzieś tam sobie jakaś grupka idzie. Koniec." W tym co mówił generał nawet nie do końca chodziło o to, że zemsta najlepiej smakuje na zimno. Gdyby tylko było to możliwe wspierałby królewnie w jej wywarciu. Nie, tu chodzi o coś innego: podmieńce nie są obecnie zdolne, ba wyraźnie jest to powiedziane: ich rasa została tak przetrzebione, że kucyki łatwo mogły dojść do wniosku, że podmieńce zostały całkowicie wybite. I tu mamy tak naprawdę dwa aspekty. Historyczny - mówiący o wielkiej wojnie podmieńców z kucykami, wygranej przez kucyki, zgładzeniu podczas niej Królowej Arachne, oraz zbliżającym się przekazaniu władzy księżniczkom - oczywiście Lunie i Celestii. No i oczywiście tego jak podmieńce skryły się przed kucykami i jak Chrysalis czekała na odpowiedni moment... aż do pamiętnego ślubu w Canterlocie. Drugi w sumie nie wiem jak określić... charakterologiczny? W każdym razie chodzi mi tu o to iż opowiadania w dużej mierze opowiada o tym jaka była młoda Chrysalis - z jednej strony posiadająca już wiele cech swojej dorosłej wersji, a jednocześnie znacznie bardziej zapalczywa i nierozsądna, nie potrafiąca czekać. Mimo wszystko - zdolna do przyjęcia dobrych rad od kogoś starszego i doświadczonego. No i... pośrednio mamy wyjaśnienie dlaczego tak fatalnie odgrywała rolę Cadance... Oraz dodanie drugiego dno przyczynie jej ataku na Equestrię. W dodatku pojawiają się też pewne nowe (znaczy dobra, może i gdzie indziej stosowane, ale to nie zmienia postać rzeczy, że to też element dodany) cechy podmieńców jako gatunku(wspomniane zaklęcia feromonowe, fakt, że Chrysalis nawet po śmierci matki nie od razu została królową). Opis Chrysalis natomiast miał w założeniu budować klimat, Zwiększyć immersję. A co do: żołnierze nie słyszą dokładnie wymiany zdań między królewną i generałem, skoro znajdują się tuż obok" ...serio? Może i nie było to wszystko wprost powiedziane, ale: - żołnierze wcale nie byli od początku "tuż obok", a jedynie pobiegli w tamtą stronę, słysząc jakieś dźwięki - generał zatkał królewnie usta i zakrył ją swoim ciałem (więc nawet gdy oswobodziła usta to co mówiła zdecydowanie mogło być częściowo tłumione) - kucyki niekoniecznie wiedzą, że podmieńce mogą przybierać postać obiektów nieożywionych, ba nie jest nawet powiedziane, że wszystkie podmieńce to wiedzą (jest wyraźnie zaznaczone, że wiedza generała wykracza poza przeciętną) - magiczny skan - jak myślały kucyki niezawodny - niczego nie wykrył, co dało kucykom solidne podstawy by podejrzewać, że cokolwiek usłyszeli nie były to podmieńce - coś jednak usłyszeli i zaczęli nasłuchiwać, ale generał zdążył uciszyć Chrysalis... - ...która zaraz potem nabrała ich, że to właśnie za szczeliną ktoś się znajduje, więc dla żołnierzy znacznie pilniejszą sprawą było złapanie tego domniemanego uciekiniera niż przeszukiwanie pozornie pustej szczeliny (zwłaszcza iż raczej nie było zasugerowane, by podmieńce zwykły się tak po prostu chować...)
  10. Dziś w Klubie Konesera będą czytać "Naszą Małą Sunset" ^^

    Jest trzecia w kolejce, zaczynają o 20.00, ale pierwsze dwa opowiadanka są dość krótkie - 5 i 8 stron. 

  11. Ja póki co pozwolę sobie odnieść się jedynie do recenzji mojego fika. (pozostałe będę musiał przeczytać, choć z recenzji wynika, że niektóre to raczyska...) Cóż faktycznie troooochę było pisane na ostatnią chwilę i nie miało czasu należycie "odstać" przed ostatecznymi poprawkami... choć na pewno jeszcze ich nieco wprowadzę, anim je opublikuję na forum (no nie w oddzielnym temacie, a w spisie opowiadań z Lyokoverse) czy jest za krótkie.... hm... może z drugiej strony nie bardzo widzę jak możnaby je dobrze przedłużyć - w moim odczuciu (choć oczywiście stanowi element znacznie większej układanki jaką jest historia Lyokoverse) jest w zasadzie zamkniętą i kompletną całością... a już na pewno nie chciałbym jej kończyć w innym miejscu. Chętnie dowiedziałbym się w czym konkretnie przejawia się ta "naiwność" opowiadania i zwłaszcza dialogów... bo często odnoszę wrażenie, że idealizm - jak najbardziej obecny i celowo tam zawarty - jest z nią mylony. No i Idube... hm... czy jest za mało władcza? Zauważmy, że żal i desperacja nie jest jedynym czynnikiem, który ją niszczy... została praktycznie z niczym straciła królestwo - ogromne i potężne królestwo - i to na skutek zdrady własnego (szalonego, ale jednak) brata. Nie bardzo była w pozycji, która pozwalałaby jej zachowywać się władczo. W swej obecnej sytuacji jest właściwie kompletnie zależna od księżniczki Unitas... ponadto... Cóż paradoksalnie w tym punkcie nieświadomie uchwyciłaś część wiedzy o świecie... w momencie zakończenia Wojny Tysiącletniej i swojej przemiany a alikorna zgodnie z prawem i tradycją legendarnego I Królestwa Equestrii... Unitas przysługiwała władza nad... całym światem. Niemniej jednak nie wszyscy byli skłonni to uznać, a pragnąć bardziej pokoju niźli władzy Unitas poprzestała na władzy wyłącznie nad kucykami (z których wszystkie uznawały jej władzę) - nadal jednak jej królestwo było najpotężniejszym i najprężniej rozwijającym się, a ona sama najbardziej szanowaną władczynią z którą de facto każdy władca musiał się liczyć. Reasumując - Unitas de facto miała prawo do władzy nad Idube, ale go nie używała. Choć jej królestwo było światową potęgą to nie jedyną i nie byłaby w stanie tego w pełni egzekwować bez niepotrzebnego rozlewu krwi... a co zostało też jasno zasugerowane w opowiadaniu Unitas leży na sercu los wszystkich istot, nie wyłącznie kucyków, za wszystkie czuje się w pewnym stopniu odpowiedzialna, będąc alikornem. Nie jestem też pewien co jest nie tak z rymami Idube, tu również nie pogardziłbym konkretniejszymi uwagami. Co do tulenia jednym kopytem... ta uwaga mnie najbardziej zdziwiła. W sumie to dla mnie dość oczywisty gest, analogiczny do tego jak czasami np dwóch facetów na powitanie poza uściśnięciem sobie dłoni nawzajem obejmuje się druga ręką. Taki gest od dawna funkcjonuje chociażby w mojej rodzinie i często tak się z kuzynostwem witamy czy żegnamy... Zastanawiam się o co też chodzi z tymi niewiele mówiącymi hasłami... Jaguny i Przysięga Jagunów? To raczej nie, ta rasa jak i wydarzenie zostało wyjaśnione. Podobnie promienista tarcza Rasdanu, wzięta zresztą... z kanonu. Mareburg jest mojego pomysłu, ale cóż... miasto jak miasto, więc chyba nie o to chodzi... analogicznie Góry Szmaragdowe są po prostu pasmem górskim Zebriki, czy Cesarstwo Kiriwanu będące po prostu pańśtwem z innego kontynentu... Hm... może więc wydarzenia historyczne jak Wojna Tysiącletnia, Sojusz Trzech czy Rewolucja Dwustronna? Choć to opowiadanie średnio jest miejscem na rozwodzenie się nad nimi... Nieco jednak rozjaśniając: Choć w sumie i ja chętnie zajrzę do tych poradników jak znajdę czas - zawsze czegoś przydatnego można się dowiedzieć.
  12. Heh, a byłem już bliski przekonania, że wygram walkowerem... no niestety przez studia i inne takie nie miałem tyle czasu ile chciałbym poświecić na to opowiadanie (i nie udało mi się jakiejś dobrej nazwy na narkotyk podmieńców wymyślić, więc zostało mi prowizoryczne "changelium") - no i jest wyjątkowo krótkie jak na mnie... choć w sumie nie wiem do końca jak mógłbym je rozbudować i jestem z niego w miarę zadowolony... pisanie małej królewny Chrysalis było przezabawne Choć może jakbym miał więcej czasu byłoby więcej czasu na ekspozycję, a tak pewne tematy tylko musnąłem... W każdym razie zapraszam was na... "Dziedzictwo Królowej" [komedia][random][dark(no... tak trochę jakby)] Poznajcie przyczyny inwazji podmieńców na Canterlot i wrogości Chrysalis wobec Celestii, a także... tego dlaczego tak fatalnie odgrywała Cadance...
  13. Zbyt wrażliwy, cukierkowy... hm... ja nie odniosłęm takiego wrażenia, ale cóż, pomyślę jeszcze nad tym. Bo myślę, że na pewno jeszcze jakieś późniejsze poprawki będę do tego robił... ale nie teraz. Na pewno przed dodaniem dodatkowej "sceny", która de facto nie jest scena, a bardziej przejściem, pomostem miedzy akcją tego opowiadania, a późniejszą, główną historią z tego świata. Co do opisów... hm... cóż w kwestii ekspozycji zła raczej wyznaję zasadę minimalizmu - tak owszem, generalnie nazywać rzeczy po imieniu gdy to potrzebne, ale też nie poświęcać jego ekspozycji więcej niż to potrzebne. No choć moooże i trochę możnaby robudować te opisy. Co jednak masz na myśli przez tą otoczkę? Odczucia bohaterów, ich myśli? Bo generalnie scena pierwszej walki miała być też możliwie dynamiczna, a dynamizm i dużo opisów to jakby nie do końca ze sobą współgra. A Shining, to jakby krytycznie na niego nie patrzeć umie też stawiać niezłe tarcze ochronne, także ten coś więcej niż rzucać żoną umie... Nawet zakładając, że masz rację co do realnie istniejącej katolickiej inkwizycji... to już nijak jej nie masz w odniesieniu do niebiańskiej inkwizycji u harmonistów, więc... właściwie i tak jest błą poznawczy, tylko co najwyżej innej natury Hm... tak, faktycznie to by chyba mogło zadziałać... choć wiele przerabiania by było. Cóż, zasada może i ta sama, aczkolwiek w inkwizycji działa to niejako nieco mniej niż w wojsku jako takim. W dodatku hierarchia inkwizytorów jest niejako "obok" tej wojskowej, choć przy tak wysokiej randze Scarlet faktycznie wojskowi też niejako podlegają. Choooć w zasadzie to nie do końca, bo wojsko jest... cóż państwowe, Inkwizycja nie jest państwowa a kościelna. Faktem jest, że główną przełożoną Inkwizycji (jak i Zakonu Świtu) jest księżniczka Celestia (choć w tym kontekście to nad nią stoi jeszcze arcykapłan.) I tu dla niej Golden Wing był przede wszystkim kucykiem zasługującym na wyjaśnienia, a nie "niższym rangą". Niemniej jednak... tak może faktycznie sensowne byłoby przesuniecie tego na ich późniejsze spotkanie... choć z drugiej strony... wtedy tym bardziej byłoby tak wszystko na raz... hm.... dość ciężki orzech do zgryzienia... Cóż, ciężko byłoby, aby nie słyszał, bo istnienie inkwizycji jest czymś powszechnie znanym, a sami inkwizytorzy cieszą się w społeczeństwie wielkim szacunkiem (co zresztą nawet pośrednio wypowiedziami Golden Winga wskazałem). Więc zasadniczo... nie miałby formalnych podstaw by nie posłuchać. Poza jedna dość istotną... bez przynajmniej części wiedzy, którą mu pokazała, mógłby stwierdzić, że wampir w inkwizycji to herezja - kierując się mylnym wyobrażeniem o nich - i tym samym... oznaczałoby to, że nie jest jej winny żadnego posłuszeństwa, bo popadając w herezję inkwizytor niejako z automatu traci swe uprawnienia. Tylko, że oczywiście byłby to z jego strony sąd mylny... choć też oczywiście w zaistniałej sytuacji by takiego nie dokonał. Ale jest to hipotetyczna opcja. Tu mała dygresja światotwórcza odnośnie Inkwizycji i Rycerzy Świtu - pełnoprawni członkowie tych organizacji (po ukończonym szkoleniu i ślubach) wiedzą o istnieniu wampirów. I społeczeństwo nie wie o istnieniu wampirów są one niekiedy członkami inkwizycji. Zakonu Świtu już nie, gdyż jest to zakon rycerski powołany pierwotnie własnie do zwalczania istot nocy(powstał podczas Wojny Koszmaru)... i cóż ich wyposażenie również jest do tego przystosowane, wampirom więc... mogłoby zaszkodzić samo jego używanie. Ergo - praktycznie rzecz biorąc gdyby Golden Wing zrealizował swoje marzenie o dostaniu się do Zakonu Świtu... i tak dowiedziałby się tego co powiedziała mu Scarlet.
  14. Mieszana uczucia... zabawne, bo trochę podobnie mam z Twoim komentarzem. Ale przechodząc do meritum, to najpierw chciałbym byś nieco szerzej wyjaśnił tą kwestię "mniej naturalnego przychodzenia" cięższych tematów. W sumie na Discordzie wspomniałeś o 1) zbyt dobrych i empatycznych postaciach 2) wykazywaniu braków przez ciężki, przytłaczający klimat i mroczną atmosferę Pierwsze co prawda mam wrażenie, że bierze się trochę z tego iż w odróżnieniu ode mnie uważasz, że "cięższe tematy" wykluczają właśnie taki pozytywny obraz postaci, skupianie się na tym co w nich dobre... podczas gdy ja nie widzę w tym sprzeczności. Co więcej uważam, że właśnie dzieło jest lepszym, gdy będąc ciężkie, czasem wręcz mroczne/ponure oferuje takie prawdziwe "światełko w tunelu". Poniekąd jest to jedna z głównych idei, która stałą za kreacją tego uniwersum. Nawet jeśli jego społeczeństwo jest de facto szargane nie do końca uświadamianymi sobie sprzecznościami. Druga rzecz... no tu po prostu wydaje mi się to bardzo... niekonkretne. Czym są te braki, na czym polegają? Bo taki ogólnik jest dla mnie jako twórcy mało użyteczny. Jak już kiedyś mówiłem - w komentarzach lubię konkretność. Co do bohaterów... Cóż, faktycznie konstrukcję Golden Winga mógłbym chyba lepiej przeprowadzić. Będzie warto się nad tym pochylić, zwłaszcza, że w opowiadaniach z tego świata będzie się jeszcze pojawiał - choć raczej jako postać poboczna/epizodyczna. W każdym jednak razie... nie byłbym sobą, jakbym nie dopytał o szczegóły. Dlaczego sprawiał wrażenie miękkiego? Czemu wydawał się taki niewyszkolony i niepewny siebie (no kurcze, czy ktoś niepewny siebie bez broni ruszyłby na grupkę uzbrojonych kucy, która definitywnie nie miała pokojowych zamiarów?) dlaczego "nie pasował na żołnierza". No i nie powiedziałbym, że był miękki, był po prostu osobą wrażliwą... a od kiedy to bycie gwardzistą wyklucza wrażliwość? Serialowy Shining też był całkiem wrażliwy (wystarczy sobie choćby przypomnieć jak widziała go małą Twily) a przecież był kapitanem straży... Inna sprawa, że trochę z tyłu głowy miałem założenie, że na razie był ledwie początkującym gwardzistą, może nawet kadetem(choć raczej pod koniec szkolenia, niemniej jednak jest wspomniane, że celował w Zakon Świtu, czyli jednostkę bardzo elitarną, do której miał jeszcze daleką drogę), bo wciąż był całkiem młody... ale to jakoś za bardzo nie wybrzmiało, co chyba było błędem. Co do Scarlet Swort... ech tu widze trochę błąd poznawczy z Twojej strony. Nie, zdecydowanie "rysa bezwzględności" nie jest czymś co "powinno być widać" u takiej postaci. Nawet jeśli czynisz tu rozróżnienie miedzy bezwzględnością a okrucieństwem. Nie, takie przypadki były patologią, rzadko się zresztą pojawiającą i tępioną. Oczywiście pewna surowość czasem w razie konieczności była, ale surowość to nie to samo co bezwzględność. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć to "o kolejny stopień bardziej łagodne" (w ciągu okrucieństwo -> bezwzględność -> surowość). Podobnie jest z Niebiańską Inkwizycją u harmonistów. Scarlet w zasadzie jest tu właśnie idealnym przykładem inkwizytora - w razie potrzeby każe z pełną surowością, ale zawsze daje grzesznikowi szanse nawrócena. To własnie robi, co jest wprost wypełnianiem jej wiary - do stopnia, który możnaby nawet uznać za radykalny, więc nic dziwnego, że w pewien sposób to zaimponowało Goldenowi. Dobrze jednak, że nei masz zastrzeżeń do jej wyczynów bojowych - w końcu mówimy tu o potężnej czarodziejce z dużym doświadczeniem, która w dodatku jest wampirem i to dość wiekowym, a to daje sporego kopa do mocy. Nie takiego jak bycie alikornem naturalnie, nawet bardzo wiekowe wampiry nie mają startu do alikornów... przynajmniej normalnie... Co do podejścia... hm... zacznijmy od tego "za dużo, za szybko, za wiele na raz"... Cóż, trochę fakt, to przedstawianie przez nia świata nocy, wprowadanie do niego Golden Winga, a razem z nim i czytelnika będące jednym z trzech głównych punktów opowiadania (obok spotkania i całej sytuacji wokół poczęcia Sunset) to ten element, o który niejako najbardziej się obawiałem. Dopracowując a nawet już pisząc sam siebie trochę pytałem "czy aby nie przeładowuję tej części dialogami?", a skoro ja sam takie wrażenie zacząłem odnosić - a wiem, że mam nieco skłonności do robienia przegadanych rozdziałów - to chyba coś w tym musiało być... ale z drugiej jednak strony niespecjalnie widziałem sposób jakby to przeprowadzić, zwłaszcza, że tą cała historię jednak nie tak łatwo byłoby porcjować na wiele kolejnych spotkań, a przecież zakres który wprost opisałem nie jest całością. No i właśnie, gdy przed publikacją dałem to paru osobom do przeczytania, z czego dwie wprost wypytywałem o kwestię tego przesycenia dialogami... obydwie powiedziały, że w ich odczuciu jest w porządku, więc zostawiłem jak jest. W dodatku gdybym chiał to rozciągnąć to mam wrażenie, że mogłyby się z tego zrobić dłużyzny i opowiadanie by się mogło całkowicie niepotrzebnie przekształcić w krótszy wielorozdziałowiec. A tymczasem niejako głównym zamysłem było przekrojowe ukazanie znajomości Scarlet i Goldena. No i właśnie w kwestii tego, że w ogóle mu o tym mówiła... To jest bardzo płytkie patrzenie - choć może i po części zawinione przez to, że pewnych rzeczy nie nakreśliłem dostatecznie jasno. W kaźdym jednak razie już na początku masz tu dość fałszywe uproszczenie. Jasne, Scarlet nie znała Goldena, był dla niej w sumie przypadkowym kucem... ale też kucem, który wykazał się odwagą i jakbyśmy dziś powiedzieli "obywatelską postawą", stanął w obronie niewinnej. Tym samym dając Scarlet dość czasu by dotrzeć na miejsce, zanim do czegoś doszło. W realny sposób jej pomógł. Nawet jeśli potem to ona praktycznie wszystko zrobiła i... możnaby rzec, że go uratowała, ale... czy można powiedzieć, że bez jej interwencji Golden Wing by sobie nie poradził? Niekoniecznie. O ile nie bawiłem się specjalnie w snucie alternatywnych wersji wydarzeń, to jak najbardziej mógłby dać radę przerwać okrąg napastników i uciec z młodą Twilight Velvet. A wtedy znaleźć jakiś posterunek lub zgubić pogoń. O ile by była, bo równie dobrze te kuce mogłyby odpuścić i poszukać łatwiejszej ofiary. Jednocześnie dochodzi inny aspekt. Wampiry są w zasadzie bardzo samotne - nie bez powodu Scarlet mówiła o byciu wampirem jako o "klątwie". Wampiry są uznawana za mit, a w tych mitach są krwiożerczymi potworami. I spodziewała się, że właśnie tak Golden Wing będzie ją widział - szczególnie po tym jak na jego oczach posiliła się świeżą krwią. Nic więc dziwnego, że kompletnie przeciwna do tego reakcja ogiera - w której więcej było zachwytu niż strachu czy obrzydzenia - wywołała u niej pewną sympatię do tego młodzieniaszka. No dobra, przy wampirze o jej wieku każdy śmiertelny kucyk byłby młodzieniaszkiem. To dlaczego mówi sama też zresztą wyjaśniła: Wzbudził jej zaufanie, w dodatku chcąc nie chcąc i tak już poznał część prawdy. Więc lepiej było by znał ja całą niż tyko część. Co też pozwalałoby mu lepiej uświadomić sobie dlaczego jednak warto zachować to w sekrecie. Czy ryzykowała? Tak, jasne że tak. Ale cóż innego miała zrobić? Zostawić go bez pełniejszej wiedzy, by zaczął o tym rozpowiadać i pewnie siać panikę? Przecież nie mogłaby tak po prostu go zabić dla zachowania sekretu. A nawet jeśli to byłaby to ostateczność, której wolała uniknąć. Zwłaszcza że jak mówiłem zaczęła czuć pewną sympatię do tego nieznajomego, które potem z czasem przerodziła się w coś znacznie głębszego. Zresztą... hipotetyczne ewentualne późniejsze wytropienie go i usunięcie (jeśli założyć, że byłaby wstanie się do tego zmusić...) nie byłoby dla niej aż tak trudna, więc czy aby na pewno aż tak ryzykowała? A w ten sposób mogła po raz pierwszy od bardzo dawna otwarcie, bez sekretów i kłamstw pomówić ze zwykłym kucykiem. Co w dość naturalny sposób było dla niej kuszącą perspektywą. Celestia się nie liczy, to je królowa i w ogóle, poza tym alikorn więc kompletnie inny typ relacji. Co do światotworzenia, cóż, jednym z pobocznych celów tekstu było właśnie ukazanie tego świata - nie bez powodu zdecydowałem się na taką a nie inną fabułę, nie bez powodu mamy tu kucyka poznającego "świat nocy". Choć muszę uczciwie przyznać, że nie jest ono w pełni autorskie. Jak pisałem świat bazuje na komiksie "Adaptująca się do nocy", który posiada też całkiem pokaźnych rozmiarów przewodnik po świecie. Stamtąd pochodzi choćby Wojna Koszmaru - która jest w skrócie... rozszerzoną wersją kryzysu Nightmare Moon - czystka wampirów urządzona przez odstępców Zakonu Świtu oraz traktat i główny rys historii tego jak Celestia zostałą królową wampirów oraz czym jest blooddyzm i harmonizm. Od siebie dodałem choćby kwestię uwięzienia Vorne'a przez Clovera Sprytnego, samą instytucję inkwizycji, szczegóły tego czym jest harmonizm (dość alternatywne względem tego co ostatecznie było w komiksie, za to bardziej zgodne z wrażeniem, jakie na początku sprawiał) czy blooddyzm... albo pewne szczegóły współczesnych uwarunkowań społecznych, choć w nich też pobrzmiewają echa tego co mieliśmy w komiksie... Co do owej "charakterystyki antagonistów"... hm... nie nie do końca bym tak to nazwał. Bo to opowiadanie nawet ścisłych antagonistów nie ma, ot jedynie takich "epizodycznych antagonistów zbiorowych", będących jedynie reprezentacją pewnych grup kucy przejawiających takie a nie inne zachowania. To co mieliśmy na początku jest raczej nakreśleniem pewnych tendencji, które zaczęły się - nie ma co ukrywać, że nie same z siebie ich źródła uważny czytelnik dostrzeże w samym tekście - pojawiać w społeczeństwie. Obserwacja pewnych tendencji nie jest tym samym czym generalizowanie. Czy każdy podążający za tymi hasłami to degenerat? Tak, bo wszystkie te hasła są symptomem pewnego moralnego zepsucia. A już tymbardziej oczami bohatera tak jest. Jakby nie patrzeć ład społeczny Equestrii w tym świecie opiera się właśnie na harmonizmie i jego moralności. Wszystkie te hasła mają mocno wywrotowy charakter, atakują właściwie same podstawy equestriańskiego społeczeństwa - nawet jeśli część w sposób zamaskowany - nic więc dziwnego że budzą zdecydowany opór większości społeczeństwa. Oczywiście nie ma tu wprost mowy o takich rzeczach jak "społeczne trendy" itd, bo też opowiadanie jest głównie z perspektywy Golden Winga, który nie jest socjologiem ani filozofem, raczej prostym kucykiem. Który owszem dostrzega pewne problemu, ale niekoniecznie będzie wszystko wachowo umiał nazwać i posługiwać się terminami pokroju "trendy społeczne". Nie, rzeczywistość jest tu ukazana oczami "zwykłego kucyka", a nie specjalisty. Niemniej jednak pojęcie degenerata nie jest binarne, moralna degeneracja osoby może mieć różny stopień - może się na takich wywrotowych hasłach nawet kończyć (bo np dany ktoś i tak może nie przejawiać skłonności do pełnego ich realizowania, ale po prostu "nie widzi w tym nic złego i nie chce by było zabraniane"), może też na wprowadzaniu ich jedynie w ramach własnej wolności... ale może i pójść dalej. Tak jak zrobiły to spotkane przez Golden Winga i Scarlet Sword kuce. Jest tu oczywiście ukazene, że odrzucanie moralności czy rozluźnianie obyczajów są czynnikami, które mogą do takich działań popchnąć, że mogą one uczynić z kucyka potwora... ale nie ma twierdzenia, że zawsze zajdzie to tak daleko. Choć oczywiście nie musi zajść tak daleko by to było złe. W końcu same przesuwanie granic tego co jest akceptowalne łatwo może prowadzić do dalszego i dalszego ich przesuwania...
  15. Dziś (no właściwie już wczoraj) na forum pojawiło się moje drugie opowiadanko (chronologicznie to pierwsze... jestem miszczę chronologii, nie?) z "Wampirzej Equestrii" (po "Moja opiekunka jest wampirem") o jakże poetyckim tytule "Krwawy Diament", zabierające nas jakieś 30 lat przed wydarzenia z początku serialu... wydarzenia, które doprowadziły do narodzin Sunset, więc w sumie to polecane dla jej fanów. Ale jest to "ciut" cięższe niż poprzednie opowiadanie w tym uniwersum, więc osobom młodszym czy wybitnie wrażliwym to tak niekoniecznie polecam. 

    Skomciane już zresztą przez Dolara (do którego to komentarza mam nadzieję odniosę się jeszcze dziś, ewentualnie jutro) i zatwierdzono, że nadal klasyfikuje się do głównego, więc spokojnie, jakiejś wielkiej masakry nie będzie. Tylko parę ściętych głów i... cóż ślady pewnych mało przyjemnych zdarzeń, że tak to efemistycznie ujmę.

    PS. Jeśli chodzi o moje "główne dzieła" czyli NMS i KE to niestety nie mogę powiedzieć nic pewnego, ale nie obawiajcie się, pracuje nad tym, tylko... studia zostawiają mi ku temu znacznie mniej czasu niż bym chciał. To samo w sumie tyczy się innych pomniejszych opowiadań i tłumaczenia Sinsów... oraz ogólnie pracy w Archiwach, ale chyba niedługo coś będziemy w stanie opublikować:aj5:

  16. [W sumie to nie wiem czy na pewno to opowiadanie kwalifikuje się do tego działu, może nawet przeszłoby w ogólnym... w każdym razie małe ostrzeżenia co do treści:] Drugie (po "Moja opiekunka jest wapirem!") opowiadanie z "wampirzej "Equestrii"(inspirowanym serią komiksów "Dostosowując się do nocy"("Adoptning to Night"), wszystko oczywiście za zgodą jej autora), tym razem już nie takie lekkie... będzie nieco cięższych, czasem brutalnych momentów... ale nie zabraknie i takich budujących, pozytywnych momentów - no bo w końcu nie byłbym sobą, gdyby takich nie było. O czym to ono jest? Cóż zabiorę was dalej w przeszłość, jakieś 30 lat przed akcją serialu, tym razem jednak nie będzie tak milusio jak poprzednim razem, bo na ten świat będziemy patrzeć nie przez oczy małej Twily, ale dwóch dorosłych kucyków. Kucyków z zupełnie innych światów, których pewnej nocy połączą bardzo nietypowe okoliczności... Jest to możnaby rzec historia niezwykłej miłości (nawet jeśli nie do końca na niej skupia się opowiadanie, a na kilku kluczowych momentach życia głównych bohaterów...) oraz o tym... jak w tym świecie przyszła na świat pewna klacz, która odegra w nim jeszcze niebagatelną rolę... No i [uwaga spoiler] A więc bez dalszych wstępów zapraszam was byście przeczytali... "Krwawy Diament" Opowiadanie spokojnie możecie czytać samodzielnie, stanowi też swego rodzaju wprowadzenie do świata wampirzej Equestrii, którego specyfikę poznacie oczami jednego z bohaterów: Golden Winga. (Tu mogę dodać, że mój znajomy, który właściwie nie zna kucyków je czytał i nie miał problemu z odnalezieniem się w nim oraz całkiem mu się podobało.) korekta: Midday Shine Przenoszę do działu ogólnego~Dolar84
  17. Znajomość języka nie ma tu nic do rzeczy. Dzieło w obcym języku nigdy nie będzie tym samym, ani nie będzie tak cieszyć jak dzieło w języku ojczystym. Zresztą widzę, że - choć tak bardzo starałem się podkreślić o co mi chodzi! - nie przeczytałaś ze zrozumieniem tego co napisałaś (ewentualnie celowo ignorujesz część informacji) - nie mam nic przeciwko docieraniu do większej liczby osób i tworzenia dzieła także po angielsku. Ale utworzenie dzieła także po angielsku, a nie stworzenie jego polskiej wersji - co jak mówiłem w wypadku komiksów tworzonych cyfrowo jest rzeczą trywialną (wyłączając może przypadki gdy np autor używa piosenek) - to są dwie zupełnie różne sprawy i ta druga zawiera już w sobie pierwiastek samowynarodowienia i lekceważenia własnego narodu.
  18. Wiesz, mnie z kolei akurat zniesmacza postawa pani kapitan. No bo naprawdę, jak można być Polakiem (tudzież członkiem jakiegokolwiek narodu nieanglojęzycznego) i tworzyć materiały tylko* po angielsku? Serio myślenie tylko o rozgłosie, ale o swoich rodakach już nie napawa mnie obrzydzeniem. (*nie chodzi mi o same tworzenie materiałów po angielsku, ale o nie tworzenie wersji w języku ojczystym, tak dla jasności, jakby ktoś tego nie ogarnął) Gdy to jest rysowane ręcznie to jeszcze okej, sytuacja jest inna, bo to faktycznie podwajałoby potrzebną pracę - więc powiedzmy, że wtedy stworzenie samej wersji angielskiej jest zrozumiałe i jako tako usprawiedliwione, choć we mnie i tak budzi niesmak - ale gdy ktoś tworzy to na kompie, czy ogólnie w programie graficznym no to serio, dodanie altarnatywnej wersji językowej (na którą przecież nawet nie musi tłumaczyć bo to jego język, z tłumaczeniem to paradoksalnie bardziej przy tworzeniu anglojęzycznego oryginału mamy do czynienia) to praktycznie zerowy wysiłek. Porównywalny ze zwykłymi pisaniem posta na forum czy na czacie... Sam też w sumie ubolewam, że tak mało jest kucowych komiksów po polsku... a szkoda, bo w ogólności istnieje przynajmniej kilka naprawdę świetnych serii. Na szczęście w Królewskich Archiwach Canterlotu dość sporo komiksów tłumaczymy (no dobra ostatnio od dłuższego czasu nic nie opublikowaliśmy, ale to się względnie niedługo powinno zmienić...) - poza masą jednostrzałowców mamy też serie - dwie dłuższe (jeszcze nie zakończone, w tym do jednej rozdział specjalny) oraz dwie krótsze (obie zakończone). Wszystko na naszej grupie na deviantarcie łącznie ponad 170 stron komiksów (przy czym niektóre z tych stron potrafią mieć rozmiar kilkunastu zwykłych...)
  19. Jak to możliwe, że nie było tu jeszcze najlepszej kreskówki wszechczasów?! Cóż, czas to naprawić i dać co nieco z Kod Lyoko! No i inna świetna produkcja, której niestety zabrakło, czyli... Digimony! Kilka moich ulubieńców: No i tak trochę z Digimonów, a tak trochę z Fairy Taila... No i po prostu Fairy Tail I nieco z jeszcze jednej świetnej serii, czyli "W pułapce czasu" I z jeszcze jednej: "Huntk: Łowcy Tajemnic"
  20. Hehe, cóż tutaj Kartagina jest właśnie takim odpowiednikiem Iluminatów(istnieje w tym świecie zamiast Iluminatów). Choć Custodes Romae są w całości moim pomysłem A czy ten zbieg okoliczności - obaj bracia Belpois należą do tej organizacji - jest taki dziwny... cóż nie do końca, bo: 1. Są braćmi - więc jeden mógł wciągnąć drugiego 2. Dominique jest jej kapelanem, czyli w zasadzie jest dość wysoko postawiony, Michel natomiast jest zwykłym członkiem. 3. Jest to organizacja dość w tym świecie powszechna i o szerokim spektrum - skupia wszelkie osoby, którym drogie są wartości cywilizacji łacińskiej i chcą jej bronić. W dodatku pomimo iż organizacja zasadniczo ściśle współpracuje z Kościołem, to jak najbardziej należeć mogą do niej osoby niebędące katolikami (bo z tego, że drogie są im cywilizacji łacińskiej już wynika, że nie będą wrogie, a raczej przyjazne Kościołowi). Nie jest w żaden sposób tajna, stara się w miarę możliwości demaskować Kartaginę... ale oczywiście w jej realność mało kto wieży i nie jest to nawet wybitnie głośny temat. (Stąd Jeremie wcale nie musiał wcześniej skojarzyć "Kartaginy" jako organizacji.) A że walczą z Kartaginą... cóż będąc odpowiednikiem Iluminatów Kartagina jest śmiertelnym wrogiem cywilizacji łacińskiej, więc w sposób naturalny broniąc niej walczą z Kartaginą. Biorąc pod uwagę wprowadzenie Custodes Romae do fabuły to fakt walki z Kartaginą był tego naturalną konsekwencją (już ich nieco niedookreślony pierwowzór z Kod Lyoko budził we mnie pewne skojarzenia z iluminatami/masonerią... w dodatku mamy tu analogię to historycznego antagonizmu: Rzym-Kartagina) - więc sam fakt tej walki nie do końca nawet można nazwać zbiegiem okoliczności. Zresztą Custodes Romae istniało już przed ujawnieniem się Kartaginy (w końcu podobnie do masonerii istniała oficjalnie - już od rewolucji antyfrancuskiej - ale oczywiście oficjalnie podawane cele nie były do końca tymi prawdziwymi) bo zostało założone... przez samego papieża podczas soboru trydenckiego. A przynajmniej tak sobie obecnie zakładam, bo w sumie nie wiem czy w ogóle w samą historię Custodes Romae będę tak daleko wchodził. No i to, że obaj bracia są w takiej właśnie organizacji jest też po prostu wyrazem, że mówiąc: Michel miał 100% rację Poza tym cóż... nie takie rzeczy widziałem... i tu uwaga spoiler z serii "Kroniki Kodu Lyoko"("Podziemny Zamek", "Bezimienne Miasto", "Powrót Feniksa" i "Armia Nicości") Co do udziału Sunset... fakt, może w tym rozdziale jej aż tak wiele nie było (aczkolwiek nie była to też jaka bardzo mała ilość, nie przesadzajmy) w dodatku i te wydarzenia, w których nie brała udziału mają z nią o tyle ścisły związek, że będą w pewnym sensie decydujące dla jej przyszłości w tym świecie. A rzeczy takie jak przebłyski wspomnień z Equestrii faktycznie mam w planach, w różnych formach, niekoniecznie snów. Aczkolwiek wchodzenie w jej przemyślenia... cóż przez większość czasu raczej przyjmuję dość zewnętrzną narrację, w dodatku... obawiam się, że nie umiałbym w wiarygodny sposób przedstawić myśli czterolatki (nawet tak inteligentnej jak Sunset) - więc z tym myślę będę raczej musiał poczekać, aż będzie nieco starsza. I obawiam się, że kolejny rozdział nie da rady być w 1000% o Sunset... bo musiałoby o niej być 10 krotnie więcej niż cała długość rozdziału. No i kolejny rozdział będzie miał też niejako domknąć sprawy poruszone w tym i poprzednim rozdziale, więc nie będzie tak 100% o Sunsetce (przynajmniej wprost) - ale myślę, że będzie jej dużo. Obecnie napisane 3 strony są niemalże wyłącznie o niej.
  21. Heh, jednak mam większą konkurencję niż myślałem wczoraj zaglądając do tematu... i prawdę powiedziawszy tak wyszło, że dopiero wtedy się zabrałem za opowiadanie, choć już od dawna miałem to w planach. Więc pewnie trochę niedorobione, będzie, ale mam nadzieję, że jednak da się to czytać. W sumie z tagami też nie wiem czy dobrze dobrałem, ale co tam... Zapraszam was do zamierzchłych czasów II Królestwa Equestrii, do historii o zebrzej królowej Idube, którą od 295 roku po Wojnie Tysiącletniej pierwszą zapamiętano jako Królowa na uchodźstwie [slice of life][political][tragedy] Jako, że historia jest częścią Lyokoverse, to niektóre imiona mogą być wam już znane... ale jak nie czytaliście nic z Lyokoverse to nie obawiajcie się - historia jest jak najbardziej samodzielna i nie wymaga znajomości innych utworów do zrozumienia, ba jest nawet chronologicznie najwcześniejsza ze wszystkich opublikowanych historii tego uniwersum. No nie licząc miniaturki "Ucieczka królowej Idube", ale nie ma w niej specjalnie niczego, co by tu nie było powiedziane. (Wiem, że jest już pół godziny po czasie, ale niestety przed północą mi komputer zaczął szwankować, a chciałem jeszcze choć minimalną automatyczną korektę zrobić, by w miarę dało się to czytać...)
  22. Wesołego alleluja! 

     

    Wiem, że pewnie spodziewaliście się do tego czasu paru nowych rozdziałów ode mnie... ale niestety rzeczywistość zweryfikowała moje plany...

    Ale przynajmniej wczoraj w nocy opublikowałem 9 rozdział "Naszej Małej Sunset".

    No i po drodze udało mi się coś napisać na konkurs na Bronies Corner, a teraz kończe zebrofika na konkurs Cahan... więc niedługo będzie nieco nowych rzeczy, zwłaszcza, że zaraz po świętach długi weekend...

     

    Ale na razie po prostu życzę wam wszystkim z okazji tych świąt wielu  łask Bożych i zakończę posta dobrym staropolskim szczęść Boże! 

  23. Stęskniliście się za mała Sunset i jej nowymi ludzkimi rodzicami? Jeśli tak nie musicie dłużej tęsknić, bo w tę wielką noc przybywa do was kolejny rozdział a z nim Stryjek Dominique, odwiedzający rodzinę Belpois. A wraz z jego wizytą wyjdzie też na jaw parę nowych faktów... Sam rozdział zatytułowany "Wizyta Stryjka" znajdziecie tu.
  24. No nareszcie udało mi się zamknąć sprawy minionego semestru, a to znaczy... 

    Że mogę powracać do pisania i tłumaczenia! 

    W końcu "Past Sins", "Kod Equestria" i "Nasza Mała Sunset" już stanowczo za długo czekają... nie mówiąc o paru obiecanych korektach i innych opowiadankach, nad którymi pracuje... w dodatku przez ten czas do głowy przyszło mi kilka nowych... więc w tydzień-dwa pewnie ujrzycie jakieś nowe efekty mojej pracy ^^

    1. Myhell

      Myhell

      Tak z ciekawości, co studiujesz?

    2. Lyokoheros

      Lyokoheros

      Informatykę na Politechnice Poznańskiej.

  25. Czuję się zaszczycony. Mam nadzieję, że będziesz mógł powiedzieć to samo gdy wypuścimy i nasze tłumaczenie Past Sins. Oczywiście to zdecydowanie nie jest wyłącznie moja zasługa - bez Midday Shine czy samego Prane'a efekt na pewno nie był by tak dobry. No a tytuł był nie tyle ukryty co wkomponowany w opis Choć faktycznie wypadałoby go wyeksponować razem z osobami pracującymi nad tekstem. No i moim zdaniem "woźny Discord" to przezabawny motyw. Zwłaszcza biorąc pod uwagę sugestie dotyczące jego kanciapy.
×
×
  • Utwórz nowe...