-
Zawartość
1465 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
26
Zegarmistrz wygrał w ostatnim dniu 21 Luty
Zegarmistrz ma najbardziej lubianą zawartość!
Kontakt
-
Gadu-Gadu
11793470
Informacje profilowe
-
Płeć
Ogier
-
Miasto
Clockwork
-
Zainteresowania
Zapytaj a może się dowiesz.
-
Ulubiona postać
Doctor Whooves
Ostatnio na profilu byli
26026 wyświetleń profilu
Zegarmistrz's Achievements
Forumowy wyjadacz (8/17)
645
Reputacja
-
Decaded zrobił magię instant i działa. Wisimy mu pizze.
-
Eee naczelnikowi się kliknęło tak pokrótce. Siper ruszył myszką o jeden hektar za bardzo w lewo i oto efekt. Daliśmy mu znać, nie wiem czy da radę to naprawić.
-
Nicdashie zaczął obserwować Zegarmistrz
-
Moje szczęście, że nie miałem "przyjemności" oglądać takich rzeczy. Nie mniej, czytając wypowiedzi niektórych osób, dochodzi się do złych wniosków. Zatem pozwolę sobie przypomnieć: Gniot to gniot. Prawy, lewy, górny, dolny, fobiczny czy wręcz przeciwnie. Weź postać którą ludzie lubili za bycie inteligentną i zrób z niej kretyna - komuś się to spodoba, komuś nie. Weź postać którą ludzie lubili za wygląd i go diametralnie zmień - komuś się to spodoba, komuś nie. I nie będzie to miało nic wspólnego z tym czy to porusza jakieś tematy, ideologie, schorzenia, czy poglądy polityczne. Komuś się to spodoba, komuś nie. Dla jednych będzie to gniot, dla innych nie. I to samo w sobie kończyło by problem, gdyby nie idiotyzmy widzów tych gniotów. Po obu stronach. Podoba ci się? Jesteś zły. Nie podoba ci się? Jesteś zły. Podoba ci się? Jesteś gej, pedał, polityczna owca, złodziej i ogólnie marnuje się na ciebie tlen. Nie podoba ci się? Jesteś morderca, nazista, polityczna owca, socjalista i ogólnie marnuje się na ciebie tlen. Można sobie o to wbijać szpilkę do końca świata i dzień dłużej. Bo to akurat jest proste. No i trzeba mieć też trochę samo zaparcia, żeby robić z siebie idiotę i uważać że to ta druga strona to idioci. A gniot pozostanie gniotem. Kiepska animacja, kiepski projekt postaci(są zwyczajnie brzydkie) - nie trzeba wiele żeby coś dostało negatywną ocenę. Do fabuły się nie wypowiem, bo jej nie znam, ale czytałem, słyszałem, widziałem kilka fragmentów z "dowcipami" i "kontrowersyjnymi tekstami"... są tytuły które robią to lepiej, ale owe tytuły od początku zostały do tego zaprojektowane. Tutaj mamy tytuł który stworzono w uniwersum które takich elementów nie zawierało. I widać, że są one wciśnięte na siłę, bo nie pasują do niczego, nawet do siebie na wzajem. Nie trzeba być krytykiem filmowym żeby uznać, że są one źle dobrane, albo, co gorsza, są tanią zagrywką stworzenia atencji. Ale choć istnieją tytuły które są aż tak złe że dobre, to Velma do nich niestety nie należy.
-
Ten kto powiedział, że kopia nigdy nie dorówna oryginałowi kompletnie nie znał się na temacie. Technika którą wcześniej przygotował miała zasadniczą wadę - musiał widzieć podłoże żeby ją aktywować. A jego przeciwnik albo miał fuksa wybierając swoje posunięcia albo ją rozszyfrował. Do tego jego prędkość też nie była mała, a ciosy ciężkie. Do tego najwyraźniej był szybszy, bo o ile od pierwszego zablokowanego ciosu aż zdrętwiała mu ręka którą blokował, o tyle kolejne zwyczajnie udowodniły mu twarde zalety Zrodzonego z ziemi. Cios w ramie wybił go z równowagi sprawiając, że metal zatrzeszczał niebezpiecznie, zaś kolejne odepchnęły go od przeciwnika i prawie pozbawiły treści żołądkowej. Szybkim ruchem dłoni wystrzelił w stronę wroga cała masę nitek które miały utrudnić mu poruszanie się i dalsze uderzenia. Ocena żeber była pocieszająca. Obite ale nie połamane, choć to odrobinę utrudniało oddychanie. Skubany był dobry. Więc trzeba było zacząć pracować głową. - Tamamayu. Forma czwarta. Metalowa kończyna znowu się przeobraziła, tym razem przypominała normalną rękę, gdyby tylko obedrzeć ją ze skóry a mięśnie zastąpić łańcuchami. Zamachnął się nią niczym biczem a stalowe macki rzeczonych łańcuchów wystrzeliły we wszystkie strony. Niektóre wbijały się w ziemie inne skierowały się ku jego przeciwnikowi. Cel był prosty, ograniczyć widoczność i przeszkadzać w poruszaniu się. Przynajmniej chwilowo.
-
Taktyka z motylami okazała się częściowo skuteczna. Z jednej strony nie potrafił sklasyfikować istoty która została przyzwana na arenę. Z drugiej, zakładał zwykle najgorsze, a to wychodziło mu na dobre. Na razie musiał ją oddzielić od smokowca, bo miał wrażenie, że zaraz zaczną się problemy. - Tervetuloa helvettiin. Śnieg. Jak okiem sięgnąć śnieg. Kompletnie białe pole pokryte tu i ówdzie kamieniami, resztkami drzew i większych głazów. Wiatr ciął niczym lodowe noże, a widok zawężała wichura. W tym wszystkim dał się słyszeć głuchy dźwięk wystrzału. Kula przeszyła ramię kobiety, zaś Hayha przeładował i przyszykował się do oddania kolejnego. W rzeczywistości kobieta stała tam gdzie wcześniej, zaś niedaleko nekromanty leżał trup uzbrojony w M/28-30. Odległość dzieląca ich od siebie może stanowiła 30-40 metrów? Lecz dla tych dwojga zamkniętych w Zimowym Piekle Simo liczby nie miały znaczenia. Bezmiar bieli oślepiająco ukrywał snajpera który oddawał strzał za strzałem w iluzji która była tylko ich. Żadna siła zewnętrzna nie mogła przerwać tej więzi. Nawet rany które tam otrzymali, pozostawały właśnie tam. Kapłan liczył na to że rozproszona niewiasta przestanie być pomocą dla smokowca, zwłaszcza że Nieśmiertelny przyzwał kolejne działo i właśnie obracał je w leżącego przeciwnika. - Ognia.
-
Gra - My Little Pony: Przygoda w Zatoce Grzyw (A Maretime Bay Adventure)
temat napisał nowy post w Generacja 5
Pudło jako takie -
Zulu. Źle postawiony krok zakończył się przebiciem łydki przez całkowicie niemagiczne drewno sideł. Dwa podobne kołki wbiły się w drzewo zaraz obok stworzenia, zaś spleciona lina owinęła się wokół ramienia właśnie wykonującego kolejny zamach na otaczające krzewy. Błyskawicznie kolejne liny robiły to, czego nie mogła dokonać magia - zwyczajnie unieruchamiały przeciwnika, nie dając mu możliwości przecięcia ich. Dłonie, stopy, ramiona, nawet pętla wokół jaszczurczego pyska, byle by nie przegryzł więzy. Potem przyszły włócznie = wbijały się tak blisko ciała, jak tylko się dało. Shaka kaSenzangakhona wiedział jak walczyć na swoim terenie. Nawet przy kompletnie niesprzyjających warunkach Nieśmiertelnego. Zatem on i jego wojownicy szybko uporali się z zadaniem. Problemem natomiast okazał się gigantyczny meteoryt który właśnie się do nich zbliżał. Nekromanta miał stosowne chowańce na taką okazję, ale wypuszczenie ich mogło wyłączyć efekt Dżungli, a tego nie chciał. Nie było wyboru. Poczuł żar jeszcze przed uderzeniem. Fala gorąca na spółę z energią uderzenia zostawiła go w stanie co najmniej uszkodzonym. Ponad połowa ciała została kompletnie spopielona, reszta zwisała nędznie z resztek ubrania. Mimo to nie umarł. Klątwa, którą Nieśmiertelny obradzał wszystkich w swoim obszarze działania oddziaływała też na Nekromantę. Przynajmniej ta przydatna część, bowiem Takeo nie wiedział czy dałby radę przetrwać jeszcze raz koszmar Dżungli. Zarówno rośliny jak i cały obszar był tylko częścią żołnierza, zaś każdy w obszarze działania był nie tylko podatny na owe działanie, ale też stawał się jego częścią. Nieśmiertelne drzewa, nieśmiertelny umarlak, nieśmiertelny żołnierz. Tak samo resztki Nightingale wciąż trzymały latarnie która swym blaskiem uleczyła jego rany. Problemem był przeciwnik który unosił się nad ziemią. Kapłan nie miał nawyku walczyć z latającymi oponentami, jego arsenał zwyczajnie się do tego nie nadawał. Do tego jego asortyment stworów zdawał się bogatszy. Nie było wyboru, ataki fizyczne nie zdawały rezultatu, a magia była zawodna. Trzeba było sięgnąć po inny rodzaj energii. When a house is on fire the vessel salvaged is the one that will be of use, not the one left there to burn. So when the world is on fire with aging and death, one should salvage one's wealth by giving: what’s given is well salvaged. What's given bears fruit as pleasure. What isn't given does not: thieves take it away, or kings; it gets burnt by fire or lost. Then in the end one leaves the body together with one's possessions. Knowing this, the intelligent man enjoys possessions and gives. Having enjoyed and given in line with his means, un-censured he goes to the heavenly state. Kapłan wyciągnął z przestrzeni odciętą głowę. Oszpeconą do granic, bez żadnych ryz dzięki którym można by było w tym czymś poznać człowieka. Łańcuch który oplatał czerep był długi, więc po chwili rozkręcenia Takeo wyrzucił go wysoko w górę, gdzie ten rozbłysnął niczym małe słońce. Z rozbłysku na wszystkie strony rozleciały się małe motyle. Setki, tysiące. Oślepiające gwiazdy na niebie areny. Jeden z takich motyli usiadł na ramieniu smokowca. Ból - czysty i fizyczny ból. Smok mógł być ognioodporny, lecz motyle nie paliły go ogniem. Ich dotyk powodował jedynie odczucie tego, co czuły ofiary spalone przez ducha. Rozgrzewały nerwy do czerwoności, raziły sensacją bycia palonym żywcem. A to tylko jeden motyl. Po nim zaczęły siadać kolejne.
-
Nie ma nieśmiertelności, jest tylko wieczność. A tą kapłan umiał sukcesywnie skrócić. Kiedy tylko kobold dotknął symboli na podłożu, jego ciało zaczęło poddawać się efektowi Nieśmiertelnego. Cała wilgoć z niego odeszła. Jego ramiona zwiotczały, skóra boleśnie się napięła a ścięgna zatrzeszczały niebezpiecznie. Nie, nie stanowiło to ryzyka śmierci, zwyczajnie było bolesne i ograniczające ruchy. Nawet dla tych, którzy byli nieśmiertelni. - Stadium trzecie. Uwolnienie. Znaki wystrzeliły raz jeszcze od żołnierza, tym razem pokrywając całą arenę. Dżungla była gęsta, drzewa w niej wysokie na kilkanaście metrów. Wszędzie latały kąsające i roznoszące choroby owady. Mimo wilgotnego powietrza, gorąc zdawał się nie do zniesienia. Było duszno, parno, jakby cała okolica stanowiła wnętrze przerośniętego piekarnika. Zaklęcie dotąd będące na ziemi teraz oddziaływało na wszystkie istoty, prócz kapłana. Nawet banshee zgięła się z sobie tylko odczuwalnego bólu. Hiroshi był potężnym duchem który zmuszał wszystkich w zasięgu do dwóch rzeczy - bycia kompletnie Nieśmiertelnym jako i on był. Oraz do odczuwania agonii ostatnich dni wojny w której brał udział. Cierpienie, choroby, pragnienie, głód, strach, paranoja, gniew - każdy w zasięgu działania odczuwał te emocje niczym żołnierze którzy brali udział w walkach tamtego okresu. Nawet jeśli do uczuć takich nie byli zdolni. Lecz to nie było najstraszniejsze. Ślad po ugryzieniu pojawił się jakby znikąd. Najpierw jeden, potem kolejny, niewidzialne szczęki wżynały się nawet w, z pozoru, pancerną skórę smokowca. Duchy poległych w dżungli domagały się wody. Lub jakichkolwiek innych płynów. Los ten spotkał też kobolda i psa, lecz ich ciała choć nieśmiertelne dzięki klątwie, to nie aż tak wytrzymałe jak ich pana.
-
@Lucjan@Mephisto The Undying Chłopcy, żyjecie wy? Piasek na arenie stygnie, dobra ma za mało godzin, ja wiem że to nie szachy i trzeba trochę pomyśleć nad tym co się robi, ale czasami trzeba zdać się na żywioł. SSS (Smokin' Sexy Style) sam się nie wbije od stania i patrzenia
-
Nie ma tego Złego Marcin Mortka Książka fantasy, komedia miejscami, akcja, rycerze i niekoniecznie potężni magowie. Jak widać na obrazku, mamy tutaj drużynę do zadań specjalnych. Sama drużyna jest specjalna(by nie powiedzieć, upośledzona na swój sposób) bowiem nasza zbieranina składa się z goblina, rycerza traktu, guślarza, elfa, krasnoluda i Kociołka. Kociołek, bo tak zwie się główny bohater, to człowiek interesu, pełen pasji i chęci... A nie, czekaj. To nie ten tytuł. Kociołek to facet który co rusz zastanawia się jak on się w to całe gówno wpieprzył. I to z rozpędem po same uszy. Bo przecież zadanie miało być proste - zrobić wielką akcję i stać się sławnym w całej Dolinie. Miast tego nie tylko rzeczone zadanie stało się kolejnym bólem w dupie, to jeszcze jego konsekwencje miały dopiero o sobie dać znać. Książka jest pisana fajnie, lekko i bardzo szybko wchodzi. To po części typowe fantasy, z rycerzami i smokami, magami i złodziejami, a po części nieszablonowe podejście do pytania "kto jest tym złym i dlaczego". I do tego jeszcze to Złe. Nieokreślone, nieopisane, ciągle gdzieś w tle, rzucające bohaterom kłody pod nogi. A czasami nawet w twarz. Sporo żartów, sporo przekleństw(ostrzeżenie dla rodziców, bowiem książka może śmiało być PG16), sieczki i niewyszukanych wulgarnych określeń. Polecam dla wszystkich fanów fantastyki polskiej, którzy nie boją się typowego dla nas humoru.
-
Kilof wbił się głęboko w ciało, lecz Nekromanta stał kompletnie tym nie poruszony. Miast tego szarpnął za inny łańcuch, a na arenie zapanowała cisza. Mimo ostrzału, mimo walki. Kompletna, grobowa cisza. - Stadium drugie. Uwolnienie. Wszystkie istoty poza kapłanem, które stały na arenie zaczęły wiotczeć, jakby spuszono z nich powietrze. Z lotu ptaka jego przeciwnik mógł zobaczyć, że podłoże pokryło się masą powykręcanych symboli, za środek mając Nieśmiertelnego żołnierza. Nie czekając zbyt długo, wyrwał sobie kilof z fragmentem czaszki, po czym chwycił za kolejny z łańcuchów. - Ozdrowienie, kłamstwo dobra, prawda zła. Po jego lewej stronie manifestowała się zjawa. Jej ciało przezroczyste, jej ubiór przypominający stare pielęgniarskie szmaty. Florence NIghtingale, banshie mogąca leczyć rany tych, którzy pożegnali się z życiem. CO w jego obecnym stanie było bardzo wygodne. Uniosła latarnię a ta blaskiem zielonym niczym ropa ze starej rany oblała Takeo, zamykając jego rany. Szybko zatkał uszy, bowiem po wchłonięciu uleczonych obrażeń banshie krzyknęła głosem mogącym kruszyć skały w kierunku przeciwnika.
-
To i ja napiszę o czymś w co systematycznie teraz gramy. DRG - Deep Rock Galactic Oh boy, od czego tu zacząć...o wiem. Weźmisz kociołek, a do kociołka wrzucisz - 24 unikalne pukawki, dziesiąt ozdób kosmetycznych, tuzin piw różnego rodzaju i efektu, kolejny tuzin granatów i gadżetów taktycznych. Porządnie zamieszaj. Dodaj do tego 4 krasnoludzkich wykolejeńców, odgotuj jakiekolwiek zasady BHP i wylej na pobliską asteroidę pełną robactwa. No, to pokrótce - Deep Rock Galactic to połączenie strzelanki z grą survival/gather. Ale od początku. Gra ma prosty schemat - dostajesz misję na pobliskiej asteroidzie którą firma DRG sobie upatrzyła za swoją. Wybierasz jednego z 4 podstawowych krasnoludów - strzelca, wiertacza, inżyniera lub zwiadowce. Każda z postaci ma unikatowy dla siebie styl gry, każda posiada narzędzie pomocnicze do poruszania się po nierzadko skomplikowanych korytarzach Hoxxes - skalistej planety na powierzchni której życie nie jest możliwe. Macie broń główną, boczną, granat/gadżet, narzędzie pomocnicze, sprzęt wsparcia i flary. Te ostatnie są bardzo istotne - mamy ich nieograniczoną ilość, bo się regenerują z czasem, ale na raz możemy mieć tylko 4 więc często warto się zastanowić gdzie je rzucić. Po wybraniu maniaka który zasypie ołowiem/plazmą/ciepłem/ogniem/lodem/kwasem(niepotrzebne skreślić. Albo i nie) całą okolicę, wsiadamy do gigantycznej rakiety z wbudowanym wiertłem odkrywkowym. Wspomniałem, że na powierzchni życie nie jest możliwe, nie? To samo tyczy się krasnoludów. Żeby dostać się na miejsce misji, trzeba wkopać się bardzo głęboko w skały pod nami. Kiedy już wylądujemy a krasnoludy przestaną przeklinać, naszym oczom ukaże się jeden z wielu różnorodnych biomów - od wulkanicznych skał z aktywnymi ujściami ognia w podłożu, przez lodowe zamiecie na skutych zimnem jaskiniach po burze piaskowe niedaleko kryształowych grot. Zadania są podzielone w 2 sekcje - główne i poboczne. To pierwsze trzeba wykonać by dostać pozwolenie od zarządu na opuszczenie planety. To drugie to zwykle dodatkowa gotówka i doświadczenie. A misje mogą być wszelakie - od wydobycia określonej ilości zasobów, przez eskortowanie gigantycznego wiertłożera do kryształowego serca, aż po założenie całej platformy wydobycia rop...a nie przepraszam, ciekłego morkitu. W grze są 4 podstawowe poziomy trudności, a po wykonaniu serii zadań można odblokować 5. Gra skaluje się nie tylko z poziomem, ale też z ilością graczy - 4 graczy na 3 poziomie może mieć większy problem niż 2 graczy na 4. Zasada jest prosta - więcej graczy - więcej przeciwników. A ci są przeróżni - podstawowi wrogowie to pajęczaki składające się z nóg, tułowia i zębów. I uwierzcie mi, nie wpadli się poprzytulać. Przychodzą falami, przychodzą jednostkami, a ich wariacje bywają czasami uciążliwe - jedni tylko gryzą, ale inni już mają kończyny tnące zadające więcej obrażeń, jeszcze inni wzmocniony pancerz przez co ciężko ich zabić, a że o wybuchających nie wspomnę. Do tego przeciwnicy latający, stacjonarni, mechaniczni(najnowszy dodatek zwiększył ich różnorodność), bossowie i regionalni - na przykład latające i rażące prądem meduzy na jednej z map mogą zostać zastąpione rekinem piaskowym na innej. A i warianty wybuchające mogą zostawiać po sobie pola zabójczej radiacji - fajnie, nie? Co do wydobycia - każdy biom oferuje 2 rodzaje minerałów do wydobycia które zabieramy z sobą po misjach - to za nie i za złoto ulepszamy swój sprzęt - tak, zarówno broń, narzędzia pomocnicze jak i sprzęt wsparcia można ulepszyć. Czasami są to drobne ulepszenia - jak kilka punktów obrażeń więcej. Czasami są to ulepszenia zmieniające sposób w jaki używa się broni - jak na przykład duży wzrost obrażeń, ale tylko przeciwko płonącym przeciwnikom. Minerały te i złoto przechodzą z nami po każdej misji. Składniki potrzebne do wykonania misji - jak holomit czy morkit, są tylko celem zadania i te znikają nam po każdej rozgrywce. Tak samo jak nitra - ten czerwony kryształ jest krwią w naszych pukawkach - dzięki niemu możemy zapłacić za zrzut amunicji z orbity na planetę. A wierzcie mi, amunicja lubi tutaj wychodzić jak ojciec po fajki. No ale jak wydobywać surowce? Oczywiście kilofem Tak samo jak w minecrafcie, macie kilof i trzeba się nakopać bo nikt tego nie zrobi za nas. Surowce bywają na ścianach, na suficie, na podłodze a za niektórymi trzeba się nawet wkopać głębiej w skałę. A wszystko to by ulepszyć zarówno sprzęt jak i nasz wygląd. I wygląd kilofa też, bo jest całkiem sporo części z których można go złożyć Każde wasze zejście na dół ma szanse na wygenerowanie wydarzenia specjalnego - czasami jest to specjalny przeciwnik, czasami miejsce po poprzedniej załodze która nie przeżyła zejścia. Zdarzają się zamknięte kontenery z zasobami, a czasami hełm nieszczęśnika który zginał i dzięki zgraniu lokalizacji, możecie odnaleźć ciało poprzednika i sprzęt przy nim zawarty. No i są jeszcze zagrożenia i bonusy - a z tymi jest różnie - nie masz tarcz, przeciwnicy wybuchają, przeciwnicy upuszczają po śmierci złoto, jest więcej złota na mapie, jest więcej minerałów, jest więcej wrogów danego typu albo pojawiają się grupy upierdliwców niezależnie od fal. Sporo tego i warto uważać na głowę jak się niektóre wybiera. Gra została stworzona z myślą o 2-4 graczach, ale można też grać solo, jak kto woli. W przypadku gry solo, można sobie ustawić czy ma z nami grać Bosco - nasz przyjazny dron wydobywczy - przydaje się do kopania rzeczy poza naszym zasięgiem i służy ogniem w czasie walki. Nie jest aż tak skuteczny jak inny gracz, ale za to wierny i nie trzeba mu 2 razy powtarzać co ma robić xD Ogólnie gramy w to ja i Xsadi, często ze znajomymi, mogę z czystym sumieniem polecić For Rock and Stone!
-
- Tamamayu. Forma druga. Ostrze na powrót stało się ramieniem, lecz tym razem pokryte było cała masą małych dziurek z których wystawał materiał podobny do cienkich nitek. Zamachnął się rozsiewając wiele takich nitek, pajęczyn, wokół siebie. A jako że jego przeciwnik wyglądał na kogoś kto lubi walkę z bliska, wypadało odpowiedzieć uprzejmością. - Z ziemi zrodzony. Jego zdrowe ramię pokryła kamienna skorupa kiedy rzucił się na wroga z zamiarem przeprowadzenia małego CQC. Szybki doskok w zasięg przeciwnika i trzy uderzenia - twarz, podbrzusze, mostek. Chciał przetestować zarówno czas reakcji jak i refleks oponenta. I odwrócić uwagę od faktu, że nitki zaczęły borować się w ziemi.
-
- Unik. Zombiaki rozbiegły się tworząc między kapłanem a przyzwanymi stworzeniami korytarz. Koniec tego korytarza stanowiło działo 88mm wycelowane w kobolta. - Ognia. Huk zatrząsł ziemią, fala uderzeniowa wznieciła całą masę kurzu. Pocisk przeciw pancerny wybuchł w kontakcie z przeciwnikiem. Zaraz po oddaniu strzału, działo rozwiało się niczym stworzone z mgły. Zaś żołnierz który stał obok i oddał strzał zasalutował nekromancie. Funasaka Hiroshi, zwany nieśmiertelnym, idealnie wykonywał swoje żołnierskie obowiązki. - Stadium pierwsze. Uwolnienie. Kiedy ghule rzuciły się w kurz by dobrać się do tego, co zostało z przyzwańców wroga, u stóp martwego Japończyka zaczęły pojawiać się niezliczone odciski butów. Wzbity kurz ujawniał niewidzialnych wojowników, żołdaków o różnym umundurowaniu. I ten sam kurz chwilowo zdradził, że koło dwudziestu z nich celuje do latającego obiektu z garantów. - Ognia. Cała salwa ołowiu zasypała smoka. Kaliber broni nie stanowił zagrożenia dla kogoś o twardej łusce. Ale odwrócił uwagę od Nippończyka który w tym czasie przyzwał i przygotował baterię AA 20mm wycelowaną w jedyny chwilowo obiekt latający na arenie. Brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr...
-
Życie. Ciąg procesów prowadzący do śmierci. Śmierć. Końcowe stadium życia. Ale czy na pewno? Drzwi areny stanęły otworem gdy przeszedł przez nie mężczyzna w ubiorze mnicha. Krok po kroku, zostawiał na piachu ślady klapków geta. Wartym zauważenia były łańcuchy, które ciągnęły się za nim po ziemi. A raczej wyglądały, jakby ciągnęły za nim coś, co było pod ową ziemią. - Witam, nazywam się Takeo. Jako że osoby zarządzające tą areną wyraziły zgodę na moją nieskromną prośbę, będę miał okazję wykorzystać cię do testów. Mężczyzna ukłonił się głęboko, wbijając spojrzenie we własny cień. - Moją specjalizacją jest walka z bytami nadnaturalnymi. Można by rzec, jestem egzorcystą. Tyle tylko, że nie ortodoksyjnym. Złożył dłoń do modlitwy, łapiąc za jeden z otaczających go łańcuchów. - Ci co nie zaznali spokoju, co łakną konfliktu. Wzywam was i wam rozkazuje. Pogrom! Niczym ławica ryb z wody, spod ziemi wybiegły istoty przypominające ludzi, lecz tylko z pozoru. Gnijące ochłapy, odkryte kości, resztki ubrań. Ghule miały na szyjach obroże połączone z łańcuchem, którym kapłan się zamachnął niczym biczem. Na ten ruch tuzin umarlaków rzucił się na jego przeciwnika, próbując go zaatakować zarówno pazurami, jak i ostrymi zębiskami.