Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. I znowu ja mam decydować? XD

     

    W poprzednim turnieju też byłem na 2 miejscu i bodaj tylko ja głosowałem na Statuy. Noc to, czynię swą powinność.

     

    Panowie i panie, chłopcy i dziewczęta. Oto wymieniam wam magów, którzy najbardziej do gustu mego przypadli. Nie zawsze pod względem mocy, ale też pomysłowości i samej wyobraźni.

     

    Jako pierwszego - Seroxa - do podium uznania przyzywam, wszak wykazał się nie tylko ogromną mocą, która zaskoczyła nawet mnie, ale też sposobem jej wykorzystywania, tak wspaniale opisanym w walce z Magnusem. Całość kompozycji, sposób walki i ciekawa geneza postaci, w moich oczach, zasługuje na wszelakie uznanie.

     

    Drugi, a niemniej silny - Cień i jego champion Spacetime Dancer - za przyzwoity styl, ciekawe opisy zachęcające do czytania a ponad to, za pokaz wręcz niezwykłego zastosowania magii łamanej nauką. Całość jego walk czytałem z ciekawością, ucząc się wielu przydatnych rzeczy. Dziękuję.

     

    I trzecia, ale nijak ostatnia - Bosman - za zaciekawienie mnie. Mała lista zaklęć, ale rozsądne ich wykorzystanie. Do tego żadnego PG, co uwielbiam w postach. Tak, zdecydowanie to czyjeś multikonto ;)

     

    Tyle ode mnie - no ludziki, jak wam się podobało to gadać, a nie jak słupki z soli czekać aż wszystko się zrobi za was :D

    • +1 1

  2. Skoro teraz mówisz że wolisz krócej to trza było to powiedzieć wcześniej, a nie się niepotrzebnie męczyć. "Słuchaj młody. Ja wiem że ty lubisz pisać, ale mnie to delikatnie mówiąc denerwuje... Więc wiesz, spasuj z tym. Krócej można. Wiem że umiesz." Załatwilibyśmy to jak swoje chłopy z osiedla i było by dobrze... Byłoby krótkie: "Okej..." z mojej strony. Rozeszlibyśmy się obustronnie zadowoleni. Ja bym miał wyzwanie... Jak skrócić to co mi na język przyjdzie, a ty miałbyś mniej do czytanie. Wszystko da się załatwić...

    I ograniczyć czyjś potencjał literacki?

     

    Hoffnerze, naprawdę? Wydawało ci się choćby przez chwilę, że w moim wykonaniu nawet dużej ilości akcji może być za dużo jak na jeden moment? Słowo daje, "jako samozwańczy władca Czasu i Przestrzeni" potrafię owy Czas i ową Przestrzeń ciupkę nagiąć poza czyimś zakresem percepcji :D Weź choćby moją walkę z imć Seroxem - moje ostatnie zaklęcie tam użyte to dopiero "za dużo w jednym momencie" xD

  3. Dzięki Razor, miłe słowa :D

    Wiem, szkoda tych elementów, kiedy czytałem co Kapi razem z Hoffmanem przygotowali dla nas, aż roiło mi się od pomysłów jak rzucę tym w przeciwnika. Zasadniczo, plan był taki sam - pochłaniać zaklęcia Moniki tak długo, aż będę miał dość mocy na to zaklęcie "Wszędzie i Nigdzie". A że planowałem je użyć tak czy inaczej, w którymkolwiek starciu(nie było okazji), to czytałem wszystkie pojedynki wszystkich zawodników. Efektem czego z miejsca zrzedła mi mina, bo okazało się, o ironio, iż mój przeciwnik nie używa magii jako takiej w pierwszej kolejności.

    Więc trzeba było jakoś pozyskać sporo energii, bo przecież gdybym odpalił coś takiego bez odpowiedniego zapasu, to a) wyparował bym lub/i b) gdybym nie wyparował, widzowie by mnie wyparowali xD

    No i boli mnie fakt, że przez pracę nie zdążyłem odpisać Hoffnerowi(Wybacz Hoff), bo mój Grande Finale miał poniekąd zakończyć walkę w wielkim stylu. Zaklęcie Mutphiego "Czas i Możliwość" było by wspaniałym dodatkiem do już toczonej walki. Ale nic, wykorzystam je kiedyś, kto wie, a nuż wezmę udział w 3(o ile będzie) turnieju :D

  4. Człowiek zabiegany, a szkoda, bo na ostatni post chciałem jeszcze odpisać. Mówi się trudno. Jako iż Hoffner ostatnim atakiem wygrał bitwę(nie, nie poddaję się, decyzję wygranej zostawiam publice) bo udowodniłem już kilka razy, że przez barierę antymagiczną, którą dysponują twórcy aren nie potrafię się przebić nawet najcięższymi atakami. A że moje ataki są magiczne, to dwa do dwóch daje cztery.

     

    Ale mniejsza o to, ja tak właściwie nawet nie po to tutaj.

     

    Chciałem podziękować za ten wspaniały turniej. Oczywiście, nie obyło się bez poślizgów czy drobnych potknięć, ja sam jak teraz patrzę na moje poprzednie walki to widzę pełno "to mogło by być lepiej zrobione", a to pozwala uczyć się na błędach i jest poniekąd dobre. Chciałbym tu podziękować każdemu, przeciw komu mogłem stanąć w szranki, podziękować osobom odpowiedzialnym za wspaniałe opisy aren na których walczyłem, a finalnie, podziękować publice, która wytrzymała z nami do samego końca, zarówno tym mniej jak i tym bardziej "aktywnym" w opisywaniu głosów.

    Sam oddaję głos na Hoffnera, zarówno kreacja jego postaci jak i sposób jej wykorzystania był wspaniały, choć i tu nie obyło się bez potknięć. Przykładem może być fakt, że większość moich ataków została zbyta w dość prosty sposób - postać nie wierzy w nie więc nic nie mogą jej zrobić. Genialne w swojej prostocie xD Fakt, sam stosowałem zagrywki OP, ale na szczęście nie PG, brońcie bogowie, a mimo to zabolało mnie to, jak bardzo nic nie mogłem jej[postaci] zrobić. Jedyne co osiągnąłem to stan, w którym Monika nie pamiętała jednej ze swoich kreacji. A i tak nie było to za bardzo by uderzyć ją,  a postać którą wykreował Hoffner, gdyż zwyczajnie mnie ona zezłościła.

     

    A teraz jeszcze tylko rozwianie wątpliwości jednego z głosujących - Magus (Magusie?) widzę iż zainteresowały cię moje pierścienie. Jeśli tylko poszukasz treści zaklęć, których używałem z danym pierścieniem, to dojdziesz do tego - http://greenlantern.wikia.com/wiki/Lantern_Oaths_%28Disambiguation%29

    A od tego jeszcze bliżej do "tajemniczych" pierścieni. Fakt, nie wykorzystywałem ich zgodnie z ich pierwowzorem, ale to chyba było ciekawsze, prawda?

    A co do opisów - nie lubię opisywać rzeczy które nie są potrzebne. Co czytelnika obchodzi że liście drzewa stojącego obok areny są akurat zielone a nie czerwone w chwili kiedy rzucam kulą ognia w przeciwnika? W tej kwestii nie ma przebacz, wolę treściwe posty niż rozbudowane opisy(nie żebym komuś bronił, ale przebijanie się przez czyjś opis i interpretację areny w 4 kopiach A4 tylko po to, żeby się okazało że ktoś chce mnie opleść liną? Przyrost formy nad treścią).

     

    Tyle ode mnie, liczę na wysoką frekwencję w głosowaniach!

  5. Ano to jest doskonałe pytanie. Widzisz, ludzie od zawsze mieli przerąbane - brak odpowiednich kłów, pazurów czy choćby twardej sierści. Po to zaczęli wytwarzać broń, żeby mieć jakieś szanse. I gdzieś tam w środku zapomnieli, że najsilniejsza bronią potrafi być ciało.

    Twoja dłoń, odpowiednio wyćwiczona, jest twoją bronią.

    Z karate choćby: w chwilach potrzeby dłoń twa młotem może być, mieczem może być, włócznią może być. Lecz nade wszystko, pustą musi być. A kiedy przyjdzie się obyć bez broni, miej pewność iż za pustą dłonią nie stoi puste serce.

    Są bronie które możesz mieć bez pozwolenia(gaz pieprzowy, noże w pochwach) pod warunkiem że spełniają one wymogi Ustawy o Broni i Amunicji(polecam poczytać).

    Taki przykład - chodzę czasami po mieście z 4 nożami(każdy 15-20cm) przypiętymi do paska - byłem spisywany przez panów policjantów kilka raz(dwa nawet przez straż miejską i graniczną) ale fakt iż broń jest zabezpieczona w pochwie i wygląda jak broń(ukryte ostrze albo nóż motylkowy to spory problem, od razu mówię) to nie było żadnych problemów.

  6. Słuchał z niesmakiem, jak jego przeciwniczka wymyślała kolejne, coraz to mniej racjonalne teorie. O jakimś człowieku zwanym Baraganem i o tym, że pewne rzeczy są odporne na ząb czasu. Tyle kłamstwa i naiwności w tak krótkich pomysłach.

    Szybko przejrzał wspomnienia, które zebrał na początku walki i już wiedział o czym mówi. To jeszcze bardziej pogłębiło jego niesmak.

    - Czas Bohaterów.

    Czerń zamieniła się w purpurę, rozrywając na strzępy światłość która go otaczała. Wystrzeliła swoimi mackami w bramę, oplatając ją i burząc, niczym domek z kart. Całość wchłonął, uprzednio oczyszczając, by odnowić kurczące się zapasy energii.

    - Widzę analogię, rozumiem że jak mogłaś się pomylić. Widzisz, Pan Baragann zrodził się w pewnej serii komiksów z dalekiego wschodu. Mianowicie, sama seria powstała w roku dwa tysiące pierwszym, o ile mnie pamięć nie myli. A człowiek o którym mówimy, postać literacka? Komiksowa? Został stworzony koło roku dwa tysiące dziewiątego. Zabawne prawda? Mógłbym stwierdzić iż jest on kiepską kopią mojej osoby. A jego śmierć była co najmniej, hmmm, żałosna.

    Spojrzał ze znużeniem na Monikę, ta bowiem, mimo całego zapasu kreatywności, nie potrafiła zaskoczyć go niczym nowym. Niczym, czego jeszcze nie widział. Choć w tym konkretnym przypadku nie była to jej wina, nic z tych rzeczy, zwyczajnie Zegarmistrz niejedno już widział i tyle.

    Całość stworzenia i całość zniszczenia, aspekty życia i aspekty śmierci. Niezliczone walki, zwiedzone światy, przeczytane księgi - gigantyczny pokład wiedzy, a wszystko po to, żeby się zwyczajnie nie nudzić.

    Tak, bowiem najgorszą rzeczą, jakiej się obawiał, była nuda.

    A jego przeciwniczka była nudna. No, na początku obiecywała mu przyzwoitą walkę. Ale teraz powoli staczała się na dno. Nikogo nie ekscytowała walka bogów, gdzie wygrana jest z góry określona. Ona nie umiała skutecznie go atakować, on nie mógł jej nic zrobić. Sytuacja tak śmiesznie patowa że aż obrzydzająca nudą.

    - Chcesz mi zarzucać takie drobnostki a sama w złoto ubrana. Oto ona, biorąca udział w magicznym pojedynku, ba, w turnieju i finale takowych, a nie używająca magii. O ironio.

    Ale skoro nie magią, to może chociaż zaskoczy ją nauką?

    - Właśnie przebiłem twoje ciało. Zaskoczona? Tak, nic nie poczułaś, bowiem cząsteczka którą przepuściłem przez ciebie tak działa. Żadnych obrażeń, żadnych zmian, nawet nie masz podstaw by mi wierzyć w to co mówię.

    Pstryknął dwa razy palcami i na arenie rozległ się huk, jak przy wystrzale z armaty.

    - Teraz przepuściłem ich więcej. Dalej nic, prawda? A co jeśli zrobimy tak.

    Szybko uformował przed sobą tarczę z purpury, zanim jego przeciwniczka zrozumie co zrobił. Z dwóch stron na arenie wystrzelił w kierunku niej dwie cząsteczki. Miały za zadanie zderzyć się ze sobą dokładnie przed nią.

    Tyle tylko, że owe cząsteczki zwano potocznie Tachionami, tak zwariowanymi, że ich szybkość była najmniejszym zmartwieniem. Kiedy tylko zderzyły się, a zrobiły to natychmiastowo, zanim jeszcze dobrze uformował tarczę, wybuchły z siła małego reaktora jądrowego. Zdmuchnęło go z miejsca w którym stał, ale dzięki tarczy niewiele krzywdy mu się stało. Zastanawiał się natomiast czy zrobiło to jakieś wrażenie na Monice, w końcu, nie każdy może obserwować wybuch atomowy z pierwszego rzędu.

    - Amatorka która nie umie lub nie chce komuś przyłożyć, bogowie, za jakie grzechy.

    Zbierał energię i przekształcał ją, a okruchy które pozostawały, wysyłał do zaklęcia. To miał być jego Grande Finale, więc nie mógł zawieść publiczności.

  7. Kiedy oplotły go korzenie, poczuł się jak wtedy, kiedy zaatakował go Advilion. I ze smutkiem musiał stwierdzić, że przeciwniczka, mimo całego pokazu jaki jej zagwarantował, nie doceniała go. Poniekąd był to prztyczek w dumę, który, bądź co bądź, mu się należał.

    Ale sam ten fakt nie mógł powodować że się podda od tak, prawda?

    Na początek trzeba będzie pannicy pokazać, iż na świecie pewna jest tylko zmiana.

    - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze swojego potencjału? Czas Pogardy!

    Czerń wokół niego zamieniła się w zgniliznę, szybko powiększająca się bańka z ciemności, która zwyczajnie zamieniała w proch wszystko na swojej drodze. korzenie, drzewa nawet liście skierowane do ataku. Kolejne zaburzenia czasowe wybuchały w powietrzu, przynosząc coraz to większe zniszczenia.

    - I co dalej dziecko? Sztuczki? Dowcipy? Możemy żartować cała wieczność, no przynajmniej ja mogę, bo nie wiem czy twoje ciało zniesie proces starzenia. Tak, starzejesz się, z każdą chwilą stojąc na tej arenie kradnę ci cenne sekundy. Ale już niedługo, sekundy zamienią się w minuty, a te w lata. Czy będziesz miała tyle samo mocy w wieku lat 50 co teraz? Albo 80?

    Bańka wokół niej pękła, niczym wykonana z mydlin. Mogła poczuć jak bardzo duszący jest teraz dym który pokrył cała arenę.

    - Ludzie i ich wyimaginowane podejście do czasu. Wydaje się wam, że zawsze go macie. I co? I marnujecie go, niezależnie od tego, jak wielkie macie plany z nim związane. Co, odgórnie uznałaś że skoro powiesz nie i tupniesz nogą, to wszystko będzie takie jakbyś chciała? W takim razie ktoś ci pannico musi udzielić lekcji życia. Lekcja pierwsza - każde zaklęcie z czasem słabnie, jeśli nie dostarczasz mu stale energii. Kula ognia po jakimś czasie się wypali, magiczny lód się roztopi a światło zblednie. A ja potrafię ten proces przyśpieszyć, wielokrotnie. O tak - pstryknął palcami i jeszcze więcej czerni wybiło spod jego stóp, pochłaniając coraz to większe połacie terenu, wbijając się w uliczki zamczyska przygotowanego do turnieju.

    Wszystko wokół mogło by być snem, gdyby nie nagła pobudka mająca na celu zbudzenie śpiącej Księżniczki. Zegarmistrz już wcześniej się cieszył, że arena posiadała stosowne źródło energii, pod które mógł swobodnie się podpiąć. A teraz wysysał z niej ile się da, łatając stare dziury i uzupełniając zapasy. Kości mu mówiły, że czeka go zażarta batalia.

    Patrzył jak czerń pochłania twory jego oponentki, jak rozbija je na cząstki a te zaś zwyczajnie przemijają. Patrzył na zaklęcie, które, mimo swej przydatności, napawało go obrzydzeniem. Bowiem zaklęcie to powstało w mało przyjemnych okolicznościach, zaś jego ofiary, gdyby mogły, posłały by twórcę do wszystkich diabłów. Nawet teraz można było słyszeć ich głosy, pełne gniewy i zemsty w otaczającej chmurze. Monika mogla wyczuwać jego obecność wcześniej, lecz teraz, dla niej, na arenie kotłowała się cała rzesza istot.

    Istot, które chciały tylko pochłonąć wszystko na swojej drodze. Kamienne ściany zaczynały się sypać, drzewa rozpadały się w trociny, kwiaty i owoce przekwitały, gniły, napełniając powietrze słodko-gorzkim zapachem.

    - No śmiało, zaprzecz mi. Zaprzecz, że na wszystkich nie czeka kiedyś jakiś koniec. Zaprzecz że to co nas otacza nigdy się nie zmieni.

    Wystarczyła kropla niepewności zasiana na podatnym gruncie, żeby cała potęga którą dysponowała Monika zamieniła się w klątwę.

    Bo czy nie istniały takie prawa, których nawet ona nie mogła zmienić? Czy mogła wskrzeszać i oddawać życie? Czy mogła zwrócić komuś jego bliskich, którzy dawno już odeszli?

    Ktoś mógłby powiedzieć iż tak, lecz udowodniono, że każdy, kto kiedykolwiek próbował to zrobić, nie tylko przegrał z zasadami otaczającego go świata, lecz także pogrążył zarówno siebie, jak i swych bliskich, w losie o wiele gorszym aniżeli sama śmierć.

    Zegarmistrz wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek innych, wszak był już na tej ścieżce nie raz i nie dwa, pogrążając się coraz bardziej w swym szaleństwie. Szaleństwie które kosztowało go bliskich, które kosztowało go wiarę i wiele innych, mniej lub bardziej przyziemnych rzeczy.

    Lecz to ono, o ironio, spowodowało, że stał teraz tutaj.

    Bo będąc samemu na szczycie, stajesz się cholernie samotny.

    - Widzisz, to subtelna różnica w naszych poglądach. Dla ciebie są silniejsi i słabsi, szybsi i wolniejsi. Dla mnie, w oczach Czasu, wszyscy są równi, bowiem wszyscy kiedyś skończą jako kupki kości i pyłu.

    Zaklęcie które po cichu szykował niedługo miało zrobić piorunujące wręcz wrażenie na arenie, dlatego teraz musiał ją czymś zająć. Wszak to chyba najlepsza metoda, pokazać płomień w prawej dłoni by ludzie nie patrzyli na lewą.

    Otoczony sferą która zestarzeje wszystko co jej dotknie i wydzielając miazmat, czekał na reakcję przeciwniczki.

  8. - Jak myślisz złotko. czemu, mając wszystkie dostępne środki, nie wymazałem cię z własnej głowy?

    Pozwolił jej jeszcze chwilę biegać luźno po jego wspomnieniach. pozwolił jej zrozumieć w czyjej głowie była.

    By zrozumiała tak prosty strach, że cały jej gniew miał tak naprawdę zamaskować strach. Wbrew pozorom, nikt nie chciał umierać.

    A jednak była w głowie kogoś martwego, wypalonego na wskroś, wspomnieniami wojen, śmierci i zagłady. W głowie mordercy, wariata, szaleńca któremu niestraszne było Piekło.

    Wygodnie? Bo właśnie załatwiłaś sobie miejsca w pierwszym rzędzie w dniu Apokalipsy dziecino.

    Bo śmierć to nudna rzecz.

    The Blackest Night falls from the skies,

    The darkness grows as all light dies.

    We crave your hearts and your demise,

    By my black hand, the dead shall rise...

    Czerń wiecznej pustki, ciemność pełna śmierci. Ostateczny koniec. Nagłe wstrzymanie, niczym zdmuchnięta zapałka.

    I po raz pierwszy w swym istnieniu Luge mogła poczuć strach. Nie obawę, nie nie pewność, lecz czysty, zwierzęcy strach, bowiem niezależnie od tego jak mocno się miotała, to stanęła przeciw komuś z o wiele wyższej ligi.

    Przelał to co z niej zostało do wnętrza pierścienia z czarnego granitu, w którym, tak jak teraz ona, były zamknięte liczne istoty, niektóre potężne, inne zabójcze, a jeszcze inne zwyczajnie na obecną chwile nieśmiertelne. Ale łączyła je wspólna rzecz - tak długo jak ktoś poza Zegarmistrzem nie nałoży pierścienia, tak długo nie mogą się z niego wydostać, ba, nawet komunikować poza jego bariery. Wewnątrz pierścienia mogła robić wszystko co chciała, bowiem przeklęta była wiecznym snem. Mogła widzieć jak niszczy światy, mogła stawać się ich zbawcą lub ich zagładą, lecz ponad to, wszystko działo się tylko w jej własnej, nazwijmy to, głowie.

    Kiedy skończył, całe jego ciało dymiło, roznosząc w powietrzu zapach spalenizny.

    - Bogowie, to nawet nie było śmieszne.

    Skupił się na przeciwniczce. Zużył zbyt wiele energii w zbyt krótkim Czasie, teraz musiał ostrożnie postępować, żeby nie nachapać się biedy.

    Zatem teraz najwyższą porą było udowodnienie, dlaczego zwą go Zegarmistrzem.

    - Tempus!

    W przestrzeni między nim a Moniką pojawiło się pełno szarych, na wpółprzezroczystych zegarowych tarcz. Wskazówki na niektórych poruszały się zwyczajnie, sekunda po sekundzie. Na innych obracały się niczym ramiona wiatraków, na jeszcze innych prawie wcale nie drgały.

    Przesunięcia czasowe, jego popisowy as w rękawie. Odpowiednio dostosowane do jego osoby, przyśpieszały i spowalniały wszystko co dotkną. Lub wszystko co zechce je wykorzystać.

    - Lime Bell.

    Wsadził dłoń w przelatującą tarczę, na której wskazówki powoli się cofały. Jego ciało rozświetlił delikatny poblask błękitu, lecząc pomniejsze rany które zadała mu jego własna magia a także, w drobnych ilościach, odnawiając jej zasobność, przez co poczuł się trochę mniej wypalony.

    - No, to teraz się pobawmy. Zobaczmy jak sobie poradzisz z tym. Exelimur Hora, halimus teratio!

    Spod jego stóp wystrzelił we wszystkich kierunkach czarny dym, najpierw spowijając jego osobę, a potem cała arenę, ukrywając oboje zawodników, zarówno przez widownią jak i przed nimi samymi. Żaden rodzaj magicznego wzroku nie mógł przebić Czarnej Kurtyny, a fakt że Zegarmistrz nieprzerwanie ją wytwarzał, nie pozwolił na ot tak wciągnięcie dymu. Oszem, takie zagranie zebrało by większość dymu z areny, o ile nie cały, ale co z tego skoro na jego miejsce prawie natychmiast pojawił by się następny?

    Zegarmistrz musiał odpocząć, a przeciwnik mógł się trochę pomęczyć w tym dymie, bowiem w powietrzu wciąż latały jego zaburzenia czasowe.

    A gdyby tak Monika się nagle zestarzała o 10-20 lat, no, to mogło by być ciekawe.

  9. Zasady walki były jasne. Organizatorzy zabraniali zabijania, we wszelakiej formie, bowiem nie było w tym nic wspaniałego ani tym bardziej widowiskowego.

    Zegarmistrz znał i rozumiał rzeczy zanim te się wydarzą. Rozumiał skutek zanim jeszcze narodziła się przyczyna. Zaklęcie użyte w tamtym pokoju dało mu dostęp do tak wielkich sił, że nawet jego samego one przerażały.

    A teraz poczuł jakby mu wyrywano serce z ciała.

    To efekt zespolenia, pełnego, z jednym światem - rodzinnym wymiarem Zara.

    Coś pasożytowało na nim, coś wysysało z niego energię, nie rozumiejąc podstaw działania wymiaru i próbując go sobie wyjaśnić wedle własnych upodobań. Już teraz czuł jak wielu pobratymców jego kryształowego przyjaciela umiera, tracąc życiodajną energię. Bowiem rasa Zara żywiła się każdą energią - tą pozytywną i tą negatywną, elektryczną, życiową, statyczną i kinetyczną. Ich świat, już ubogi, dawał jej tylko tyle, by trwać, a kiedy coś zaczęło z niego wyrywać tą odrobinkę, Zegarmistrz to czuł.

    Wiedział i wyczuwał, co to takiego. Rozumiał co i jak to robiło.

    Przestała go obchodzić armia, której dał dostęp do areny, przestała obchodzić go przeciwniczka, która teraz próbowała czegoś z jego klonem.

    Uczucie które go ogarnęło, miało niewiele do czynienia z zasadami czy nawet myślami. Oczy zasnuła czerwona mgła a zęby zacisnęły się do krwi.

    - Więc to tak. Zgoda, dobrze, tak chcesz się bawić, to tak będziemy się bawić.

    Wyciągnął z kieszeni wszystkie 7 pierścieni - czerwony, czarny, pomarańczowy i żółty. Zielony, błękitny i purpurowy.

    Przyglądał im się przez chwilę po czym bez słowa nałożył je, jeden po drugiem. A kiedy poczuł energię z nich płynącą i ciężar obietnicy, że nigdy więcej ich nie użyje, zaczął swoją inkantację.

    - Wydaje ci się że jesteś potężna, co? Pora nałożyć psu kaganiec.

    Wystawił przed siebie obie dłonie zaciśnięte w pięści, tak że pierścienie celowały przed siebie.

    In blackest day, in brightest night,

    Beware your fears made into light.

    Let those who try to stop what's right

    Burn like my power, Clockwork might!

    Zółty pierścień wystrzelił wiązkę która rozerwała Przestrzeń i Czas, pozwalając mu nie tylko wejść do świata Zara, lecz także zintegrować go z jego wymiarem, także energia z wszędobylskich zaklęć zaczęła ożywiać umierających. Potrzebował ułamka chwili by zlokalizować pasożyta, któremu teraz pisana już była tylko śmierć.

    Głosem potężnym niczym trąby Jerychońskie dał upust swym uczuciom

    - ZAR, ZABIERZ BRACI JAK NAJDALEJ ODE MNIE. A TY - wskazał palcem przez odległość z taką łatwością, jakby pokazywał komuś linijkę tekstu w książce - TY TERAZ ZGINIESZ.

    Pozwolił by czerwony pierścień zasilany jego energią, która w połączeniu z furią i dziką magią samoczynnie się potęgowała, rozświetlił się, zalewając czerwienią cały wymiar. Bezmiar tego blasku był tak ogromny, że gdzieniegdzie, w innych wymiarach, zaczęły pękać spoiwa przestrzenne, ukazując czerwone błyskawice wyrw.

    Luge mogła być czym chciała. Bóstwem, boginią, pasożytem, bytem eterycznym lub materialnym. Właściwością fizyczną, czyimś wymysłem, guzem mózgu o imieniu Anthony czy nawet cholerną książką po którą zasięgła cholerna Alicja.

    A teraz, dla niego, była celem.

    - Ośmieliłaś się podnieść rękę na moich braci i moje siostry. Bawiłem się z tobą i twoją dziewką - słowo to wypluł niczym przekleństwo - ale tobie widocznie mało. Dobrze, proszę, oto cała moja moc, oto całe moje jestestwo. Gotowa jesteś na ucztę? Bo zdechniesz z przeżarcia!

    With blood and rage of crimson red,

    Ripped from a corpse so freshly dead,

    Together with our hellish hate,

    We'll burn you all--that is your fate!

    Nie tylko Monika mogła sobie wyobrażać rzeczy. Ta sztuka nie była czymś niezwykłym, bowiem już wcześniej były istoty, które też ją potrafiły. A ponad to, Zegarmistrz miał całą wieczność, by przyjrzeć się Monice. Od chwili narodzin, od chwili kiedy jej rodzice się spotkali po raz pierwszy, od chwili kiedy uczyła się chodzić, mówić, obserwować. Był tam wszędzie i był zarazem nigdzie, dlatego nigdy go nie widziała. A teraz zamierzał zrobić jej przykrość, zabijając byt który być może sobie ubzdurała. Jej własnym sposobem.

    Wyobraźnia to zaprawdę wspaniała rzeczy, specjalnie kiedy jesteś wypełniony furią tak wielką, że potrafisz przelać ją w kogoś, by wypaliła wszystko na swojej drodze niczym ciekły metal.

    I to też uczynił, wlewając w tego pasożyta, ten twór całe swoje JA. Unicestwiając ją, je, jego, piętnując całą istotę przyczyn i skutków, które do tego doprowadziły.

    Na wszystkich planach, we wszystkich sferach, w każdym czasie i każdym miejscu. Wypalał to coś z umysłu każdego, kto znał, widział, słyszał cokolwiek o niej. Umieścił ją w tornadzie swego szału, rozrywając na strzępy niczym wygłodniałe zwierze.

    Nawet nie zastanawiał się, czy Monika poczuje unicestwienie tego czegoś. Czy wyczuje jakąś stratę? Czy w ogóle zda sobie sprawę z tego, że czegoś zapomniała? A może obudzi się gdzieś, nie wiedząc o czym śniła?

    Te i wiele innych pytań może i by go zastanawiało, gdyby nie czyn którego się dopuszczał.

    Czystej rozkoszy związanej z anihilacją czegoś trwałego.

    Pierwotnych odczuć, które prowadziły do istnego "genocide".

    A kiedy skończył, Luge przestała istnieć.

    Nie tak jak zdmuchnięty płomień, bowiem po nim zostaje chociaż dym i pamięć, świadomość że jeszcze chwilę temu było tu coś ciepłego. Nie, Zegarmistrz kompletnie wymazał to coś, tą abominację, zewsząd. Raz i na zawsze.

    Opadł na kolana zmęczony i pełen żalu. To co zrobił, zrobił z przyjemnością, której nie będzie ukrywać. Lecz mimo tego, przepełniał go ból straty, bowiem, ponownie, doprowadził do nieuniknionej śmierci inny byt.

    Wstał z klęczek, tak zmęczony i styrany, lub może zwyczajnie stary. Kto wie, może właśnie robił się za stary na te całe walki? Może powinien zostawić to miejsce młodym magom, którzy pragnęli udoskonalać swe moce?

    Skupił się na kolejnym z pierścieni, wciąż czując żal, by przenieść się z powrotem na arenę. Walka która tam trwała musiała zostać zakończona, lub może raczej dokończona. Teraz, gdy jego myśli nie przyćmiewał już ogień, wyczuł w jakich tarapatach znalazł się jego klon i całe miasto które przyzwał. Na szczęście samo miasto nie ucierpiało nic a nic, bowiem istoty w nim mieszkające miały niezwykłe właściwości - nie mogły skrzywdzić samych siebie. Ich bronie przelatywały przez siebie, ich ataki przenikały się niczym promienie światła. Tak i smok był mieszkańcem tego świata, który to zalał przenikającą wszystko lawiną istoty kompletnie tym nie przejęte. Dopiero kolejne zaklęcie spowodowało, iż władczyni Lemurii, Ragnis, zamknęła wyrwę w przestrzeni, chroniąc swoich poddanych. Umowę z Zegarmistrzem miała prostą, mogła mu pomagać ale nie za cenę swoich subiektów.

    Sam zaś klon poprzestał działania, żeby nie przyłożyć samemu sobie w nieznanych mu okolicznościach.

    - Dobra, trzeba wracać.

    In fearful day, in raging night,

    With strong hearts full, our souls ignite.

    When all seems lost in the War of Light,

    Look to the stars, for hope burns bright!

    Błekit zalał i wypęłnił jego osobę, przenosząc go prosto w objęcia jego własnego klona.

    - No, nie śpieszyło ci się zbytnio, nie?

    - Sam rozumiesz, musiałem załatwić to i owo, a tutaj?

    - Szefie, tutaj to mamy problem.

    Klon wlał się w niego, dając mu obraz i świadomość swego JA, przez co Zegarmistrz mógł w pełni być. Rozszczepianie duszy nigdy nie było jego ulubionym zaklęciem, a zbyt długotrwałe jej rozdzielenie mogło być nadmiernie wręcz niebezpieczne.

    Rozejrzał się szukając wzrokiem oponentki, by zobaczyć na własne oczy, czego dokonał.

    Ponad to wszystko chciał zobaczyć, do czego będzie zdolna teraz.

  10. No i osiągnął swój cel. Przeciwniczka była w jego zasięgu, nie musiał jej szukać, ponad to zanim się zjawiła podbudował własne zasoby energii, mocno uszczuplone przez ostatnie walki i wizytę w szpitalu.

    Słowem, był gotowy na wszystko. A zaklęcia które planował wykorzystać potrzebowały też budulca. Budulca, którego mu dostarczano w hektolitrach.

    - Wyzywam na pojedynek prawa Wiary i Odwagi, Exist!

    Kiedy ziemia zaczęła rozrywać się pod jego stopami, nie dbał już o krąg, bowiem pęknięcia w podłożu naruszyły jego strukturę i uczyniły bezużytecznym. Skupił cząstkę mocy na odesłaniu rodziny Zara do ich własnego wymiaru, gdzie byli bezpieczni, a przynajmniej bezpieczniejsi niż tutaj, w obliczu tego co chciał zrobić.

    Energia dosłownie go roznosiła, skakała niczym figlarne ogniki po jego ramionach, napawając go coraz większą dumą. Tak, dumą, że doszedł do miejsca w którym teraz stoi. Że mógł walczyć o tytuł najlepszego, że nie trafił na kogoś kto użala się nad sobą. Ale najpierw trzeba było się skupić.

    Woda która jak dotąd wylewała się nieprzerwanym strumieniem, znikała nad jego głową, pochłaniana przez żarłoczne zaklęcie przygotowane odpowiednio wcześniej. A potrzebował jej, bo jak inaczej miał sięgnąć przeciwniczki?

    - Exist!

    Przestrzeń wokół Moniki zaczęła wybuchać lodowymi kulami. Ot, w jednej chwili nic się nie dzieje, w drugiej pojawia się kula lodu, zamykająca wszystko na co trafi, wewnątrz siebie. prosta ale dość widowiskowa sztuczka, bo koniec końców odwracała uwagę. Uwagę od dwóch rzeczy.

    Pierwszą był fakt, że Zegarmistrz bezsprzecznie emanował energią.

    Drugą, że go tam wcale nie było.

    Zaklęcie które zdalnie przesyłało energię musiało mieć jakieś medium. I dzięki temu Zegarmistrz siedział teraz, daleko od swojej przeciwniczki, nie tylko pochłaniając energię ale też szykując się do prawdziwej walki. Chwalił sobie dyski które wcześniej rozrzucił, bowiem do każdego mógł się przenieść, a było to tylko jedno z wielu ich zastosowań.

    Zaś od jego przeciwniczki dochodziły go nie tyle ślady magii, co silny rezonans uczuć. Bogowie, gdyby nie spotkał w życiu Reyvateili, nie wiedział by co z tym zrobić.

    Otóż ta rasa potrafiła przemienić energię emocji w dowolną wybraną na swoje potrzeby energię. Tutaj jak widział zachodziła podobna reakcja - jego przeciwniczka w coś wierzyła i to stawało się prawdą.

    Wiara - tak bardzo niedoceniona siostra Nadziei i Miłości. Czy nie powiadają "Uwierzyć znaczy Zobaczyć"?

    Ale nic to, walczył już z osobnikami, bo ciężko nazwać ich magami, którzy posługiwali się taką nazwijmy ją magią. Tak jak i z takimi, którzy walczyli wymiarami i/lub ich zawartością.

    Szkoda że nie miał pod ręką Lancy Mroku, bo było by o wiele łatwiej, a tak musiał myśleć nad alternatywną opcją. Ale nic, na wszystko były jakieś sposoby, trzeba było tylko pomyśleć jakie.

    Magia Harmoniczna, Magia Uczuć, to naprawdę potężne narzędzia. Ale siła narzędzi zależy tylko od biegłości ich użytkownika. A jego przeciwniczka z góry zdawała się zakładać, że Zegarmistrz podda się stosunkowo łatwo. Cóż, może sobie tak wmawiać, nikt nie broni. Ale prędzej przejdzie po jego zwęglonym i nieśmiertelnym trupie nim sam się podda.

    - Zar, nie przydasz mi się tutaj, zabawa robi się niebezpieczna, zmykaj.

    Konstrukt posłusznie zbladł i rozpadł się niczym kruche szkło uderzone młotem. To jeszcze bardziej pogrążyło Zegarmistrza w smutku, bowiem liczył iż będzie miał towarzystwo przez chociaż dłuższy czas walki. No nic, lepiej tak niż ryzykować jego kamienną facjatę.

    Upewnił się że zaklęcie utrzymane na nim skutecznie ukryje jego osobę, po czym zaczął otwierać bramę i kotwiczyć w niej nadmiar energii. W ten sposób mógł do niej sięgnąć kiedy tylko zechce, a nie musiał mieć jej przy sobie, co pomagało zaklęciom maskującym zamkniętym w jego ubiorze na skuteczniejsze ukrycie go. Brak zapachu, dźwięku, słowem, tak długo jak nie zechce się ujawnić, był wymazany z Czasu. Jedyne co świadczyło o jego obecności na arenie to pamięć widzów i jego przeciwniczki iż wogóle uczestniczy w tej walce.

    - No pora cię zmęczyć ptaszku.

    Zegarmistrz stojący w resztkach kręgu na którym działania przeciwniczki nie robiły wrażenia, bowiem gdyby przyjrzeć się mu uważnie, przelatywały przez niego i jego zawieszone w powietrzu jestestwo, lekko drgnął. Spojrzał na swoją uśmiechniętą oponentkę i wystawił w jej kierunku obie słonie.

    - Jeszcze wiele musisz się dziecię nauczyć, pozwól że zacznę.

    Klasnął w dłonie, po czym chwycił za brzegi rozdarcia przestrzennego uczynionego przez jego oponentkę. Działania te, wzmocnione magią przez oryginał, miały za zadanie przekonać ją iż to on jest tym prawdziwym, a nie ukrywający się gdzieś pierwowzór.

    Nie czekając na jej reakcję rozerwał wyrwę jeszcze bardziej, zalewając arenę pod swoimi stopami jeszcze większą ilością wody. A kiedy było jej dość do jego celów, złożył dziurę jakby była kartką papieru i schował do kieszeni. Dosłownie. Te kilka sztuczek jakie przekazał mu Kapi swoją magią irracjonalną, nie trzymającą się żadnych zasad uznawał za najcenniejsze ze swoich nauk. I było to odpowiednie do zasiania strachu w jego przeciwniczce.

    Wystawił dłoń raz jeszcze ku niej, a z wody u jego stóp uformowała się identyczna, tyle że o wiele większa, która wystrzeliła w jego oponentkę z szybkością niewiele mającą wspólnego z grawitacją lub rozmiarem owego tworu.

    - Nie ma spoczynku dla pokręconych. Exist!

    Dłoń zaczęła rozpadać się na serki kolejnych, które to próbowały chwycić za cokolwiek co było Moniką - ubiór, włosy, dość spora ilość upodobała sobie jej skrzydła. A kiedy były już blisko, zamieniały się w pająki i nietoperze, zdolne swoimi pazurami uczepić się dość skutecznie każdej powierzchni.

    - O Ragnis, Pani na Lodowym Tronie Lemurii, usłysz moje wołanie. Oto ja, pokorny lecz odważny stoję przed tobą by głosić twoją chwałę. Oto stajemy by walczyć ramię w ramię, by pogrążyć wszystko w otchłani. I niech nastanie twe królestwo, tako na Ziemi jak i w Otchłani!

    Energia wybuchła z niego, zalewając cała okolicę niczym woda, zamieniając, tworząc, przekształcając. Nie minęły dwa oddechy a przed oczami Moniki widniało gigantyczne miasto stworzone z kamienia i lodu, nie mające nic wspólnego z poprzednimi wymiarami placu. A na ulicach tego miasta stało pełno postaci, w większości uzbrojonych dosłownie po zęby, bowiem ich błoń, pancerze a nawet ciała upiększone były licznymi kłami wszelakich morskich potworów.

    - Za Lemurię, za Ragnis naszą panią! Za Otchłań!

    Z okrzykami w nieznanym języku i z jego własnym krzykiem na ustach ruszyli w kierunku dziewczyny, strzelając do niej harpunami uzbrojonymi w liny, wystrzeliwując siatki lub też rzucając bolasami. Plan był prosty, wpierw ściągnąć ją na ziemię, potem się na nią rzucić.

     

    W czasie kiedy jego klon wyjątkowo dobrze się bawił, Zegarmistrz przemierzał alejki areny, rozmieszczając wszędzie swoje małe arcydzieła, pułapki i artefakty, które miały dać mu przewagę w nadchodzącej i zdecydowanie niedalekiej przyszłości. A kiedy znalazł dość ustronne miejsce, dość pojemna piwnica w jednym z budynków za murami, zaczął ją przygotowywać do rzucanie zaklęcia, które polecił mu pewien mag. Miało ono proste działanie, lecz wymagało Czasu i cierpliwości, co finalnie składało się na dwa czynniki których w bitwie nigdy za dużo. Powoli zabezpieczył całe pomieszczenie, wyrywając je z oków Czasu, zakotwiczając by nie zniknął w Pustce, po czym rozpoczął gusła. Wyciągnął z przestrzeni wszystkie potrzebne mu przyrządy, kilka szkatułek i pędzli, trochę farby i lusterko. Zaczął obrysowywać całe pomieszczenie, zamieniając je w istny piec alchemii i magii. Wyciągał po kolei różne przedmioty z pojemników i rozmieszczał je po pomieszczeniu. Musiał być niezwykle precyzyjny, bowiem nie umiał tego robić aż tak dobrze jak mag, który mu to zaklęcie kiedyś pokazał. Kiedy skończył, przyjeżdżał się krytycznie swoim poczynaniom. Tak, zdecydowanie osobnik który wymyślił to zaklęcie był szalony. Gdyby nie niezachwiana wiara we własne możliwości może by się na to nie odważył. Ale cóż, trzeba było zaryzykować, bowiem o to w tym wszystkim chodziło.

    - Bogowie, w co ja się pakuję. Dobrze, wszystko na swoim miejscu, teraz inkantacja.

    Wolał nie zrobić pomyłki, dlatego dokładnie i starannie przepisał całość na kartkę, którą miał spalić zaraz po wypowiedzeniu zaklęcia, żeby uwolnić z niej cząstkę woli właściciela owego zaklęcia.

    - Wszędzie i nigdzie, tak i nie, czerni i bieli, srebro i złoto. Dziesięć płomieni w dziewięciu dzbanach na ośmiu filarach siedmiu rzeczywistości w sześciu światach. Pięć prawd koło czterech kłamstw, trzy wróble niosące dwie wieści jednej osobie! Schrödinger!

    Poczuł jak jego jestestwo rozrywa się na cząsteczki, drobniejsze aniżeli ziarna Czasu. W ciszy tego zamkniętego pudełka umierał, by pozyskać niezbędną mu wiedzę. Znikał a jednak był, przestawał istnieć a jednak niepodważalnie był. Przechodził przez Czas, przez Przestrzeń, przez Zasłonę.

    Siedział na trybunach, obserwując jak dwójka magów, jeden w białej szacie z brodą drugi w zbroi z puklerzem, walczyli między sobą.

    Siedział na trybunach, obserwując jak dwójka niecodziennych magów okłada się smołą i kawą.

    Siedział na trybunach, obserwując jak mały białowłosy chłopak walczył z silnym i prawdziwym mężczyzną.

    Setki trybun, setki miejsc, setki walk. Odwiedzał je wszystkie, obserwował je wszystkie, niczym film w kinie. A miał ku temu najlepsze miejsca. Mógł tylko obserwować i się uczyć, nie mógł zmieniać, był bowiem tylko obserwatorem, wszak był i zarazem nie było go tam. Widział walki słabeuszy, widział walki bohaterów, złodzieju, nauczycieli, morderców i władców. I czerpał z nich wiedzę. Uczył się, każdego ich, kroku każdego słowa, ich osobowości, ich nawyków. Katalogował wszystko wedle upodobań i działań, wedle użyteczności i siły, wedle energii którą emanowały i którą zużywały.

    Kilka sekund a może cała wieczność? Jaka to różnica dla kogoś kto zwał się Zegarmistrzem? W końcu poczuł jak zaklęcie wybija go z powrotem do pomieszczenia z którego zaczął podróż. Kiedy doszedł do siebie zrozumiał czemu wyjście było takie gwałtowne. W jego zawieszone poza czasem pomieszczenie wbiła się, z dość głośnym łoskotem, niebieska budka. Widywał takie, na starych zdjęciach, bowiem dzisiaj już nie były zbyt popularne.

    Co gorsza, zderzenie wyrzuciło go z zakotwiczonego punktu w Czasie. Wbrew pozorom nie opuścił areny, ale zwyczajnie był na niej we wszystkich czasach. Jeśli teraz otworzy drzwi, zaryzykuje wyjście zarówno w czasie pojedynku jak i w czasie kiedy budowano arenę lub w czasie kiedy pradziadowie twórców przybytku nawet jeszcze się nie urodzili. Jak widzicie, niewygodne.

    Przyjrzał się dokładniej obiektowi który wpakował go w te tarapaty, kiedy drzwiczki budki się otworzyły i wyleciał z nich czarny niczym smoła dym. Po chwili wypał z niej mężczyzna, nie wiedział, na oko 35 może 40 letni? Ubrany w pogięte jeansy i skórzana kurtkę w tak samo czarnym kolorze jak spodnie.

    - Wybacz że przeszkadzam, bo widzę że masz jakiś problem, ale możesz mi powiedzieć, co ty tu do cholery robisz?!

    Jego irytacja zaczynała powoli schodzić, choć nie na tyle by sztucznie silił się na uprzejmości.

    Nieznajomy natomiast wstał, otrzepał się z kurzu i spojrzał na mnie jak na istotę co najmniej komiczną. Uśmiechnięty od ucha do ucha, z krótko przystrzyżonymi włosami sprawiał wrażenie człowieka kompletnie wyrwanego z rzeczywistości. Jeszcze tylko tego mu brakowało, jakiegoś oszołoma który nie panował nad kierunkiem swoich zaklęć przestrzennych.

    - Oh, przepraszam, nie chciałem na ciebie wpaść, zwiedzałem właśnie okolice Tytana V, swoją drogą fantastyczne miejsce, polecam, kiedy Tardis wykrył coś dziwnego na kursie kolizyjnym. Zanim wyhamowałem, uderzenie zrobiło swoje i oto jestem. No to w czym mogę pomóc?

    Kompletny entuzjazm i brak jakichkolwiek oznak rozsądku. Dość powiedzieć że Zegarmistrz musiał zbierać swoją szczękę z podłogi zanim mu odpowiedział.

    - Przepraszam na sekundkę - nieznajomy wlazł na powrót do swojej budki z której wydobyło się jeszcze więcej dymu, zanim zdążył go jeszcze raz ochrzanić. Co za maniery. Co on, do takiej ciasnej budki wpakował ze sobą koksownik czy co?

    - Czekaj, kim ty w ogóle jesteś? I co ty tu robisz, pomijając fakt że przeszkadzasz mi w turnieju. I zgaś to cholerstwo bo się podusimy!

    Z budki zaczęły się rozlegać liczne uderzenia przypominające walenie kluczem francuskim o kaloryfer po czym rozległ się mało miły dla ucha dźwięk odkurzacza i dym zaczął wracać do budki. Nie wierzyłem przez chwilę oczom, ale co poradzić, magia to magia, upomniałem samego siebie, a nuż budka jest trochę więk...

    Zaglądając do środka musiałem przytrzymać się framugi. No i ponownie zebrać szczękę z podłogi. To diabelstwo było ogromne. Zdecydowanie większe aniżeli jego zewnętrzny rozmiar. Człowiek który wcześniej przed nim stał a który teraz grzebał coś przy wielkim panelu pokrytym niezliczoną masą guzików, lampek i gałek, nawet się nie odwrócił.

    - Tak, jest większa w środku, bądź tak miły wejść i zamknąć drzwi, ta przestrzeń zaczyna się sypać. Nawet nie powinno mnie tu być, co za dzień. Ale co tam, to zawsze jakaś przygoda. To gdzie cię podrzucić? Jestem ci winien chociaż tyle.

    Patrzyłem na niego jak na wariata, co pewnie zauważył bowiem jego uśmiech tylko się odrobinkę poszerzył. Jako że nie miałem czasu na takie wygłupy postanowiłem, o zgrozo, zaufać, że jego zaklęcie nie rozerwie go a przeniesie tam gdzie trzeba.

    - No dobra, tylko szybko, bo muszę dokończyć walkę.

    Poklikał coś przy konsoli, a może panelu? Kto go tam wie. I już po chwili z głośnym weeoweeoweeo, jakby ktoś jechał z włączonym ręcznym poczułem delikatny wstrząs.

    - Gotowe. Tylko następnym razem ostrożniej wybieraj miejsca w których przebywasz.

    Teraz to go zagiął. Ostrożnie podszedł do drzwi i je otworzył. Dalej byli w piwnicy którą wybrał na zaklęcie, z tą różnicą że teraz nie było dziury w ścianie i jego zaklęć ochronnych nigdzie nie dało się wykryć.

    - Nie wiem jak to zrobiłeś, ale dobra, zmykam. A właśnie - obejrzał się za siebie na wciąż uśmiechniętego człowieczka - jak się zwą?

    - Mnie? Doctorem.

    - Doctorem? A dalej?

    - Po prostu Doktorem. Leć, coś czuję że twoja walka będzie fantastyczna.

    Po czym zamknął drzwi i z podobnym dźwiękiem zajeżdżanego silnika zniknął.

    Cóż, mógł śmiało stwierdzić, teraz to już go kompletnie nic nie zaskoczy. Ale słowa słowami, a trzeba było zobaczyć jak jego przeciwniczka sobie radzi z jego klonem. Spojrzał na zegarek który trzymał w kieszeni a który miał liczne tarcze. od jego zniknięcia do przybycia z tym cudakiem z niebieskiej budki minęło raptem kilka minut, więc różnica nie powinna być odczuwalna.Chwycił za klamkę piwnicy.

    - Allons~y!

  11. No i wszystko jasne. Niewiasta. Do tego silna, można było to wyczuć w jej magii. Ale o dziwnej magii, jak dotąd nie spotkał się z takim wzorem. Emanowało jakby ciepłem, ale nie przyjemnym, jak ciepło kominka w zimowy wieczór. Bardziej ciepłem jak gorąc pustyni po wielu godzinach marszu. Co przeciwnik to nowinka, jak widać, każdy z jego oponentów dysponował indywidualnym podejściem do zaklęć i ich zastosowań. Tak jak i do sposobu podejmowania działań przeciw niemu.

    Przeciwnik, lub raczej przeciwniczka, chciała zobaczyć na co go stać, nie tylko dając mu limit czasowy, ale też grożąc w niewybredny sposób.

    Mu, w tym wspaniałym Sanktuarium Magii i Walki, jakie postawili dla niego organizatorzy.

    Cóż, wypadało by pokazać jeden z asów.

    Zatrzymał się na jednym z większych placów i spojrzał jakby za siebie.

    - Zar, wyłaź, mamy robotę. I ma być widowiskowo.

    To co wcześniej robiło za jego płaszcz skrystalizowało się i opadło na ziemię niczym rozlana woda. Z kałuży wynurzył się błękitny niczym rozpogodzone niebo konstrukt, który towarzyszył mu już kilkanaście lat a z którym zwykle się nie rozstawał. Zegarmistrz wiele razy już musiał na nim polegać, czy to w ataku czy w obronie, ale bardziej widział w nim brata aniżeli sługę. Specjalnie że ostatnie walki trochę ich nauczyły tego i owego. Zar poczekał aż minie mu chwila sentymentu, zgrzytem przypominającym stare kamieniołomy upomniał się o wyjaśnienie działań.

    - Już ci tłumaczę. Rozejrzyj się kolego, przecież wszystko tutaj jest zrobione z magii. Jakieś jeszcze pytania?

    Wystarczyła chwila żeby Zar podłapał jego tok myślenia. Wszak prawdą było, że magicznie odtwarzane rekonstrukcje bitwy były przesycone energią. Energią, do której zamierzał się podpiąć.

    Zar zmienił kolor na zielony, z jego pleców wyrosły jakby kominy, kiedy zaczął pochłaniać magię wokół siebie. Coraz większym kręgiem aż pierwsze postaci zaczęły znikać z murów, aż ucichły dźwięki walki a okolicę zalał tylko zgrzyt kamiennego serca konstrukta. Mając to wszystko w sobie, już chciał zacząć filtrowanie i spalanie gdy Zegarmistrz ruchem dłoni go powstrzymał. Nieme zdziwienie odbite na prawie lustrzanej twarzy stwora było wręcz wyczuwalne.

    - Spokojnie, zacznij ją filtrować, ale nie spalaj. Nadmiar zacznij pompować do mnie. Zrobimy naszej koleżance małą niespodziankę. Jak dobrze liczę, cała arena nie ma więcej niż pięć kilometrów średnicy od miejsca gdzie stoimy. A wiem też, że to co zrobię ma akurat tą piątkę w zasięgu. Szykuj się. Jak tylko skończę inkantację, wal.

    Zegarmistrz przygotował małe zaklęcie na swojej dłoni, które rozświetliło rękawice na niej umieszczoną na czarno. Dość proste zaklęcie korozji, pozwalało wyryć potrzebne u znaki nawet w kamieniu. Zaczął od kręgu, potem zaś wpisywał w niego kolejne runy zapomnianych zaklęć.

    - Ren Sun, do, zerek, kara mibu, dos!

    Kiedy tylko skończył zaklęcie, Zar zalał go energią. Gigantyczną ilością, która wciąż była pompowana za areny przez organizatorów. Ciekawe czy przewidzieli takie użycie ich tworów.

    Magia w najczystszej, pierwotnej, postaci zaczęła się gromadzić w kręgu u jego stóp, wypalając jeszcze głębiej jego inkantację. Kiedyś taka ilość energii zamieniła by go w wypaloną skorupę. Teraz, po niezliczonych zmianach w ciele i odbytych walkach, ledwo go łaskotała.

    Stał tak chwilę czekając aż krąg się wypełni, a potem obserwował poczynania zaklęcia, które miało dać mu wszystkie potrzebne narzędzia. Choć słowo narzędzia było dość nieprecyzyjnie niepoprawne.

    krąg wybuchł czerwonym światłem, pozostawiając po sobie wielkie wrota, całe wykonane z kryształu, który kolorem łudząco przypominał Zara. Nie czekając na nic, Zegarmistrz chwycił za klamki i pociągnął, otwierając drzwi dla tych, którzy wysłuchają jego paktu.

    Z portalu zaczęły wysuwać się kolejne konstrukty, strukturą podobne do Zara, choć w różnych kolorach i rozmiarach. Jedne niewysokie, raptem z metra wzrostu, inne ogromne bo ponad dwu i trzy metrowe. Czerwone, czarne i zielone, błękitne, żółte i fioletowe. Kilka pomarańczowych i nawet jeden całkiem biały. Choć może raczej przezroczysty. Każdego po kolei Zegarmistrz całował w usta, dopełniając formalności w zaklęciu przywołania, choć tym razem było to raczej zaklęcie ułatwienia przejścia niż pełnego przywołania, bowiem nie musiał tworzyć ich struktury od zera, mogli przyjść we własnej postaci, bez wad i słabostek które zwykle towarzyszą chowańcom i innym istotom przyzywanym.

    Kiedy już wrota się zapadły, stało przed nim więcej niż trzydzieści postaci, z Zarem włącznie. Przyjrzał im się z podziwem, choć mimo tego poczuł smutek, gdy pomiędzy zebranymi nie było ani Haleba, ani Tarczy i Miecza oraz, co jeszcze bardziej go zasmuciło, Ren. Cóż, nie mógł mieć wszystkiego, to, jakie konstrukty postanowiły przejść, zależało tylko od nich.

    - Zar, bądź łaskaw wytłumaczyć swoim pobratymcom co planuję zrobić. I jak.

    Co mówiąc położył dłoń na Zarze, tak by ten mógł wyczytać plan w jego myślach i by mógł przekazać go dalej. Kilka sekund później zabawa na placu zaczęła się rozkręcać. Kilka z golemów zmieniło swoją postać, złudnie upodobniając się do Zara, kilka innych zaś, zamieniając się w ciecz o jaskrawych kolorach, pokryło te pierwsze, jak tarcze i zbroje mające chronić to co pod nimi. Był to dość wspaniały i kolorowy widok, kiedy konstrukty zajmowały swoje miejsca.

    A Zegarmistrz nie tracił Czasu, zamieniając cały plac w jeden wielki krąg Magii Pierwotnej. Ten sam, który wykorzystał w swym pierwszym pojedynku od czasu jak stawił stopę w Sali Zapisów dwa lata temu.

    - Gotowi?

    Na początku planował pobawić się z przeciwniczką jej własnymi zabawkami. Ale doszedł dość szybko do wniosku, że to nie było by ani widowiskowe, ani z gruntu ciekawe. Fakt, mógł popracować nad rozkręceniem zamka, ale czy miał jakąkolwiek gwarancję, że to co zamknęła w środku nie jest tak samo upierdliwe jak to, co ukryła pod pułapkami wplecionymi w błędy? Nie, zdecydowanie nie tędy droga. Ani to w jego planach a tym bardziej nie w stylu.

    A styl miał prosty, pokazać jak mocno potrafi uderzyć.

    - Jazda!

    Plac wybuchł kolorami gdy bracia i siostry Zara zaczęły pochłaniać całą magię z okolicy. Całą, doszczętnie niszcząc niektóre projekcje, nawet kilka i kilkadziesiąt metrów od środka kręgu. Modus operandi był prosty - pochłonąć każde napotkane zaklęcie, rozbijając, mieląc i pożerając każdą cząsteczkę magii która będzie miała pecha trafić w ich zasięg. Cała energia trafiała do kręgu, w którym była przetwarzana, wyczesywana z woli i celu, oczyszczana do pierwotnych wartości, by finalnie wylądować w wielkiej baterii w środku kręgu. Baterii za którą robił Zegarmistrz.

    W końcu poczuł, aniżeli zobaczył, jak fala trafia na zaklęcie jego przeciwniczki, zgniatając je niczym puszkę, rozrywając, tak jak huragan niszczy domki z kart. Zaklęcie mogło być potężne, tego Zegarmistrz był pewny, lecz na koniec dnia było tylko zaklęciem, czymś stworzonym z energii. A każdą energię można przetworzyć i wykorzystać. Tego nauczył go Kapi, kiedy był uwięziony w Ametystowej Trumnie. I tą wiedzę teraz wykorzystywał przeciwko swojej przeciwniczce. Zastanawiał się tylko, jak ta zareaguje gdy gwałtownie magia zacznie parować z jej ciała.

    Im więcej Czasu tu spędzi, tym potężniejszy będzie, zatem teraz pozostawało czekać.

  12. Co do OCka to się nie wypowiem, przynajmniej na razie, bo skoro nie mam nic konstruktywnego, to milczę.

     

    Co do Jakubów - jak co roku, jest to fajny pomysł, do tego mamy spore wyprzedzenie - 29.08 to odległa data, więc można zawczasu porobić plany, odłożyć kopiejki(czy co kto tam ma) żeby być w pełni przygotowanym na zabawę.

    Z mojej strony, jak zwykle oferuję miejsce na meeta jeśli wyjdzie nam to kameralnie, ze śpiewami, kartami i mordobi..znaczy się, tego, z eurobusinessem.

  13. - Tracimy go, dożylnie Faxtoryl! Zwiększyć stężenie Tojadnika. I niech ktoś na litość Eonów poda mi ten cholerny skalpel!

    Zakończenie półfinałów dla niektórych było ekscytujące. Dla innych, zabójczo niebezpieczne.

    Kiedy tylko ogłoszono zakończenie walki, zaklęcie Lancy, z którego tak beztrosko korzystał Zegarmistrz zaczęło zbierać swoje żniwo. Najpierw wysiadły płuca, brak oddechu i nagły brak tlenu były ku temu dość mocnym dowodem. Kolejne elementy jego ciała zawodziły, wypełniając jego jestestwo palącym bólem egzystencji. Skoro boli, znaczy że jeszcze żyjesz, prawda?

    Na szczęście organizatorzy byli na to gotowi, bowiem jak lepszy zespół medyczny czuwał nad dobrem zdrowia fizycznego zawodników. Jeszcze zanim Zegar zemdlał, mógł dostrzec ekipę która wynosi go z areny do najbliższej hali Ratownictwa Magicznego, gdzie najlepsi specjaliści rozpoczęli naprawianie szkód jego własnej pychy. Po trwającej kilkanaście godzin operacji był już w stanie na tyle stabilnym, by wylądować na jednym z łóżek, bez wózka inwalidzkiego czy innych utrudnień. I choć miło wspominał walkę ze swoim przeciwnikiem, to mimo wszystko był świadom jak bardzo przesadził. Mógł użyć wiele innych zaklęć. O wiele słabszych, bardziej widowiskowych a mniej zabójczych dla niego samego. Ale nie, musiał pokazać co to on nie potrafi. I co? I teraz gnił w łóżku, pocerowany jak jakaś relikwia odzyskana z poligonu.

    A mimo to z uśmiechem przyjął zawiadomienie od kuriera, że dostał się do finału. Cóż, wychodzi na to, że kto nie ryzykuje, ten nie gra wcale.

    Jeszcze tego samego dnia został potraktowany silną magią lecząco-stabilizującą by mógł udać się na spoczynek przed walką, oraz, co ważniejsze, by mieć chwilę na przygotowanie się do tejże.

    Nauczony błędami z poprzednich pojedynków uzupełnił amunicję, wrzucając więcej pocisków różnorodnego typu, odświeżył też kamienie ochronne w protezach. Zarówno to, jak i kilka innych sztuczek przygotowało go do walki.

     

    ~ooo~

     

    Był pod ogromnym wrażeniem całego splendoru jaki towarzyszył finałom. Słuchał uważnie wypowiedzi prowadzących, zapamiętywał teren. Kto wie, istniało ryzyko że nie będzie mógł trafić prosto na przeciwnika, lub przeciwniczkę, bowiem do teraz nie wiedział z kim przyjdzie mu walczyć. Ale nie było się czym przejmować, wszak zawsze istniały sposoby by zainicjować spotkanie. Widowiskowe i pełne niszczycielskiej siły.

    Na dany przez organizatora znak wszedł w krąg teleportacji i już po chwili znajdował się wysoko nad areną, pośród chmur, ponad najwyższą częścią murów. Chciał poczuć jeszcze przez chwilę to swobodne wrażenie spadania, kiedy, nabierając stosownej prędkości, pikował w kierunku tej części areny, gdzie właśnie rozgrywała się bitwa o mury.

    - Żelazny Osąd!

    Wyciągnął w powietrzu pistolet i strzelił przed siebie. Na efekt nie trzeba było długo czekać, bowiem kula zamieniła się w spore ilości płynnego metalu, który zaczął pokrywać jego ciało. Reagując z metalem w jego protezach, dając mu dość pokaźną w rozmiarze zbroję. A kiedy uderzył o podłożę, popękana skała prysnęła na lewo i prawo, niczym po upadku jakiegoś meteorytu. Lądowanie można było uznać za udane, teraz trzeba było znaleźć cel, jakim z pewnością był jego oponent. Lub oponentka, bo nawet w chwili stania na platformie do teleportacji nie zwrócił uwagi na przeciwnika. być może pożałuje tego w późniejszym czasie, ale o tym będzie się martwił kiedy już owy czas nadejdzie.

    Szybko przemieszczał się korytarzami, rozrzucając to u to tam płaskie dyski, dzięki którym mógł namierzyć każdy magiczny obiekt w okolicy. Co prawda trwające tu i tam bitwy i rekonstrukcje magiczne trochę zakłócały odczyt, ale to była drobnostka, bowiem z czasem magia którą rządziło się to miejsce została zeskanowana i wrzucona do wyjątków w skanowaniu.

  14. Wspaniała walka! Dziękuję Serox, dawno się tak nie bawiłem, choć muszę przyznać, ubolewam iż nie dane mi było walczyć z twoim "głównym" ciałem.

    I choć ten pojedynek bez wątpienia mogę zaliczyć do najlepszych jakie odbyłem w turnieju, to jednak winny ci jestem wyjaśnienia.

    Moja Lanca Mroku to oryginalnie Ragna Blade - ostrze z uniwersum M&A Slayers - najsilniejsze co bohaterowie mają w arsenale i zarazem najgorsze - jak powiedziane było, wystarczy jeden błąd przy inkantacji i niszczysz cały świat. Ale w za mian za to masz ostrze, które może przeciąć dosłownie wszystko i wszędzie, nawet jeśli to co aktualnie tniesz jest w innym wymiarze. Stąd moje działania, bowiem tylko tym ostrzem mogłem, wedle mojego mniemania, obudzić a przynajmniej zmusić do działania oryginał lub może raczej "pierwotnego właściciela ciała z którym walczyłem" :D

×
×
  • Utwórz nowe...