Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. Jego przeciwnik był boleśnie wręcz przewidywalny.

    Nie tylko popełniał błędy taktyczne, ale też szarżował bez uprzedniego rozpoznania terenu.

    Efektem tego była głęboka szrama na klonie Zegarmistrza. Szrama, która wybuchła w twarz przeciwnika silnym środkiem halucynogennym. Przyglądający się temu z niedaleka Zegar szybko nałożył filtr na usta, żeby jego własna trucizna go nie zmogła.

    - Oddychaaaaaj, odddddddychaj. Terrraz mnie widziiiiiiszzzzzzzzz, terrrrrrrrazzzzzzzz jużżżżżżż nieeee.

    Technika ukrywania się jakiej używał nie polegała na prostym kamuflażu. Bowiem widownia cały czas go widziała. Jego przeciwnik skierował zaklęcie oczyszczające w kompletnie zła stronę. Jeśli uderzę cię młotkiem w głowę, aspirynę łykniesz ty, czy młotek?

    Nie czekając na reakcję Lucka rozrzucił kilka zabawek na arenie. Małe dyski, które po nadepnięciu wyzwolą różnego rodzaju gazy, mniej lub bardziej wonne i trujące. Planował zaskoczyć oponenta nie tyle siłą ataku, tą bezapelacyjnie posiadał, ale faktem, że magia może być bardzo wyrafinowanym narzędziem.

    Wciąż kryjąc się za płaszczem rozpoczął kolejną serię znaków, tym razem niewidocznych zarówno dla publiczności jak i Lucyfera. A kiedy zebrał powstałą energię w dłoni, jednym ruchem umieścił ją w płycie pod swoimi stopami. Jak to dobrze że twórcy areny udostępnili idealne pięciokąty, tak wspaniale nadające się do pieczętowania magii. Kiedy skończył, na ziemi lśnił delikatnie błękitny znak, odrobinkę przypominający cukierka zawiniętego w papierek. Choć niektórzy mogli by twierdzić że to symbol latarni używanych w kopalniach.

    To była jego twierdza, a jeśli przeciwnik zademonstruje ponownie beznadziejny zmysł taktyki, to wygraną miał praktycznie w kieszeni.

  2. Jego przeciwnik przypominał mu kogoś. kogoś bardzo odległego, kogoś kogo kiedyś podziwiał a kim w zrozumieniu zaczął gardzić.

    Tak, wszystko się zgadzało, nawet ta karykatura śruby. Oto przed nim stała personifikacja doktora Franken Steina, niekoniecznie we własnej osobie.

    - Analise...

    Jego przeciwnik nie zwracał uwagi na szczegóły. Zegarmistrz bowiem od dłuższego czasu stał na arenie. No może nie bezpośrednio na jej podłożu, bowiem umiejscowił się na szczycie jednej z wież, ale to też kwalifikowało się jako arena.

    A poste zaklęcie jakie rzucił pozwoliło mu przeanalizować jego przeciwnika. Sposób w jaki przywołał swoją broń, każdy najmniejszy aspekt jaki mógł zdradzić rodzaj i gatunek magii jaką się posługiwał. Uzgodnił w analizie także wygląd oponenta, bowiem ten mógł oznaczać nawiązanie do taktyk i działań swego oryginału. A wszystko dzięki Zmarze, ten bowiem już wcześniej zasypał go multiversum i postaciami z niego wziętymi.

    - Tu jestem, nie musisz tak krzyczeć. Zero rozsądku, doprawdy.

    Zeskoczył na niżej położona arenę z głośnym hukiem, lekko wgniatając podłoże. Ubrany po wojskowemu, spodnie bojówki w odcieniu ciemnej zieleni, koszulka na ramiączkach maskowała jakąś kamizelkę która była pod nią, na to narzucony prosty płaszcz który kamuflował jego obecność.

    Dłoń przyozdobiona masą kolorowych pierścieni wskazała na przeciwnika.

    - Zobaczymy na co cię stać. Ostatnie pojedynki zostawiły mnie w Głodzie, więc lepiej byś pokazał coś niezwykłego.

    Wystawionym placem wyrysował w powietrzu kilka znaków które zawisły w powietrzu jak na niewidzialnej tablicy. Pulsowały przez chwilę zielonkawym światłem kiedy dokończał formułę.

    - Zerashk Gulida!

    Znaki wybuchły czarnymi kulami które zaczęły przemieszczać się po arenie w losowych kierunkach. Jedne szybciej inne wolniej, lecz nieprzerwanie. Na domiar wszystkiego, z niektórych co jakiś czas wystrzeliwały czarne kolce, przypominające drobne igły.

    Sam Zegarmistrz zamachnął się płaszczem, dokładnie się okrywając.

    - Adun Toridas!

    Tym prostym zaklęciem i wzmocnionym poprzez magię płaszczem ukrył swoją obecność na arenie, oczekując na ruch przeciwnika.

  3. Co oznacza że tak naprawdę nic z niej nie wiemy <facehoof> Bo być może 3 osoby mogą i 16 i 30 a skoro im to tito(zresztą jak z innymi datami może być podobnie) to równie dobrze meet mógłby być tego 16(najbardziej optymalny dla matki pieniężnej...

  4. Ostatnia walka zastała Zegarmistrza lekko zdołowanego. Nie tylko nie mógł w niej rozwinąć przysłowiowych skrzydeł, to jeszcze napawała go lękiem i delikatną depresją. Z niekrytą ulgą przywitał gong oznajmiający koniec pojedynku, bowiem wytyczał on też moment opuszczenia tego okropnego miejsca.
    Żeby uspokoić lekko nadwyrężone lęki, wybrał się do swojej ulubionej biblioteki by pogrążyć się w księgach, tych magicznych i tych troszkę mniej. Kończył właśnie czytać pewien komiks gdy wpadł mu do głowy z lekka szalony pomysł. Szybko udał się do miejsca, gdzie uczestnikom turnieju udzielano wszelakich informacji. Dowiedział się tam nie tylko kiedy będzie jego następna walka, ale też kto będzie jego oponentem. Kiedy usłyszał imię zawodnika z którym przyjdzie mu się zmierzyć, uśmiechnął się.
    - Ciekawe ile się nauczyłeś, młody magu - ta walka miała znamiona ciekawej już od początku. Przeciwnik który widział jego siłę, który mógł odczuć na własnej skórze co potrafił, stawał na przeciw niemu raz jeszcze. Czy nie był to rodzaj przeznaczenia?
    Poprosił jeszcze o kilka dodatkowych informacji po czym udał się w miejsce, które było jego celem od początku wędrówki - Magicznej Kuźni.
    Organizatorzy bowiem oferowali uczestnikom, za drobną opłatą, dostęp do Kuźni Stwórców, miejsca w którym opracowywane i wytwarzane były wszelakie magiczne artefakty potrzebne nie tylko walczącym, ale też każdego, kto skłonny był za nie zapłacić.
    Kiedy tylko znalazł się we wnętrzu tego wspaniałego miejsca, od razu rozpoczął wykuwanie przedmiotów, które miały go wzmocnić w następnej walce.

     

    ***

     

    Define your meaning of war

    To me it's what i do when i’m bored

    I feel the heat comin' off of the blacktop

    And it makes me want it more.

     

    Kiedy dotarł do niego list z zaproszeniem, przeczytał go trzy razy. A ilekroć kończył czytanie, nie wierzył coraz bardziej w to co czytał. W takim przypadku pozostało mu tylko przekonać się na własne oczy, czy zawartość wezwania odpowiadała rzeczywistości.
    Wpierw udał się do Sali Bram, gdzie tak jak on, zebrało się wielu uczestników turnieju. Widział jak mijali go obojętnie, zajęci sobą, szykując się na walkę. On sam poczekał aż jeden z magów go zawoła, wskazując odpowiednią bramę na jego arenę.
    A kiedy tak się stało, Zegarmistrz bez chwili wahania przeskoczył przez portal.
    Na arenie było spokojnie, nie wyczuwał żadnych silnych zaklęć, co znaczyło że jego przeciwnik jeszcze nie zaczął. Miło, wszak w ten sposób mogli się pozdrowić nim rozpoczną aktualny pojedynek.
    - Witaj ponownie młody magu. Miło mi widzieć, że dałeś radę swoim przeciwnikom by teraz stanąć na przeciw mnie. Z chęcią obejrzę czego się nauczyłeś, kto wie, może dorzucę do tej wiedzy coś jeszcze?
    Nie musiał czekać na odpowiedź, wszak jeszcze pamiętał ich ostatnią walkę. Tak wspaniale upijającą, niczym słodkie wino w ciepłe popołudnie. Można by nawet sądzić, że sam Zegarmistrz szukał właśnie kogoś takiego. kogoś, kto dostarczy mu rozrywki, kto urozmaici jego mijającą powoli wieczność. A tym kimś właśnie miał być Advilion.
    Już z szacunku do oponenta sam rozproszył iluzję kryjącą jego ciało. Na arenę wszedł ubrany w długie spodnie w odcieniach zieleni, koszulę bez rękawów w takim samym kolorze, dodać do tego wojskowe trepy i można by pomyśleć, że miast areny, przyszedł odwiedzić poligon. Proteza nogi wykonana ze stali i chromu, podłączona w kolanie teraz lśniła, bowiem rezygnując z iluzji, wolał dobrze się prezentować, więc na polerowaniu spędził trochę czasu. Brak lewego ramienia, które utracił w walce ze Spromultisem, zastąpionego protezą, wykonaną z metalu który miał wzmacniać przechodzącą przezeń magię. Do tego kilka kamieni, mniej lub bardziej ochronnych, coby nagle w pojedynku się nie rozpadła, wbitych w jej strukturę. Ponad to dość spora ilość blizn, tych starych i kilku nowych - choćby od oparzeń które to podarował mu sam Advilion.
    Podsumowując, Zegarmistrz stał przed przeciwnikiem w pełni gotowy, zarówno fizycznie jak i magicznie. I tak też postanowił rozpocząć walkę.
    - Fierro! - Pstryknął palcami i z powietrza, w kierunku przeciwnika, wystrzeliło kilka szybkich pocisków wykonanych z Mermalitu, metalu znanego z dość mocnej rozciągliwości.

  5. second_round_by_famosity-d5mrfv1.png

     

    Tym razem organizatorzy wybrali jedną ze starszych, choć nie mniej wspaniałych aren - Wieżę.

    Szeroka kamienna budowla, u podstawy mająca lekko ponad 200 metrów, pokryta setkami obrazów, zapomnianych przez świat. Coraz wyższa i wyższa, skręcająca się spiralnie ku niebu. Niebu, którego nie było widać. Podłoga wykonana była z białego marmuru, ściany zaś z obsydianu, odpowiednio wzmocnionego zaklęciami by zawodnicy nie zwalili sobie budowl9i na głowy. Lecz to co stanowiło o wyjątkowości Wieży było jej wnętrze - setki różnej wielkości dzwonków zawieszonych na prawie, że niewidocznych linach. Zamknięte wcześniej w nich zaklęcia tylko czekały na potrącenie kielichów by uwolnić zebrane w sobie niespodzianki. Czasami były to psikusy, jak dym czy drobne osłony, a czasami kule ognia i lodowe kolce. Na szczycie zaś zawieszony był największy z dzwonów, na tyle wielki by swym potężnym głosem oznajmić początek walki.

     

    Oto przed wami kolejni wojownicy, potężni magowie którzy stoczą tutaj bój ku naszej uciesze. By zostać ocenionym przez widownie i by dowieść swej siły. Hoffner, jak dotąd wygrywał każdą walkę w pięknym stylu, Lecz czy dotrzyma kroku Nimfadorze Enigmie, która jak dotąd mogła zachować wszystkie swoje sztuczki i tricki? Zatem, do boju!

  6. Nie tylko nie znalazł przeciwniczki, ale też dał się zajść jak jakiś nowicjusz.  Dobrze że wcześniej przygotował Nożyce do Dyni, inaczej pewnie już by było po walce.

    Kiedy jego przeciwniczka rozpoczęła otaczanie go wodą, szybko wykonał kilka uderzeń. Co jak co ale miał ostrza zamocowane na nadgarstkach.

    I co jak co, ale próby przecinania wody sztyletami raczej do skutecznych nie mógł zaliczyć. Tylko niepotrzebnie się zmachał, bowiem twór jego oponentki nie przejął się czymś tak trywialnym jak rany kłute i cięte, a ponad to zwyczajnie zamienił się w bańkę ze szkłopodobnego materiału. A żeby tego jeszcze było mało, Seluna chciała go zagazować.

    Te oto fakty doprowadziły do sytuacji, w której się znalazł.

    I to one miały go z niej wyciągnąć.

    Bowiem Zegarmistrz spanikował.

    Ale cóż się dziwić, strach przed głębinami dał się we znaki, do tego został wręcz siłą otoczony przez wodę, a sam fakt powoli wyczerpującego się powietrza w "słoiku" tylko podburzył jego obawy i leki. A długo czekać nie trzeba, żeby coś w nim pękło. I właśnie po to były Nożyce.

    Zaklęcie pokrywające jego zbroję było proste. Zwielokrotnij siłę jego zaklęć proporcjonalnie do niebezpieczeństwa w jakim znajdował się posiadacz. W normalnych okolicznościach nie ma z niego wiele pożytku, ale czy nadmieniono, że teraz wszystkie lampki w głowie Zegarmistrza świeciły na czerwono z okrzykiem "ZAGROŻENIE! UMIERASZ!"? Nie? To nadmieniam.

    Wszystkie sztylety na arenie wybuchły ponownie. Nie tylko te powbijane w sufit i ściany, ale też te obok których stała Seluna, czasami mając je kilka centymetrów od stóp.

    W każdą stronę posypały się setki tysięcy, o ile nie milionów, ostrzy. Stalowy parasol jego przeciwniczki mógł ją ochronić z jednej strony, ale czy ona będzie potrafiła go tak długo utrzymać?

    Sam słoik został poszatkowany, uwalniając Zegarmistrza i pozwalając mu odskoczyć od dymu, który to dopiero co zaczął się ulatniać. Jak najdalej od dymu, od słoika, od przeciwniczki. Starał się, potykając o ziemię i własne nogi, odsunąć tak, by móc odzyskać choć pozory spokoju.

    Wystawił w stronę niewiasty rękawicę, tym razem jednak z zielonym sztyletem. A kiedy go wystrzelił, przygotowane zaklęcie też zwielokrotnione Dynią, zareagowało z innymi.

    - Mat Pokojówki!

    Sztylet leciał przed siebie, a kiedy mijał kolejne, błękitne, ostrza, te przelatywały kawałek, by zatrzymać się w powietrzu, jakby uchwycone niewidzialną ręką. Kolejne i kolejne aż przestrzeń areny nie została wypełniona. Nie można było biegać, nie można było chodzić, ba, nawet widownia teraz nie mogła dostrzec walczących spod nieskończonej dla oka ilości sztyletów które pokryły już nie tylko granice areny ale też jej wnętrze. W końcu sztylet wbił się w podłogę u stóp Seluny, rozpadając się w proch.

    Zegarmistrz nie mógł dłużej trzymać zaklęcia, wszak nawet on ma pewne limity, więc tylko skupił się na inkantacji uwalniającej.

    - Morderca Marionetek: Koszmar Rzeczywistości.

    Sztylety wbite w ścianę zalśniły, pokrywając ją czymś na wzór bariery. Miała ona za zadanie odbijać i wzmacniać wszystkie pociski które by się on niej odbiły. Do tego zaklinała każdy sztylet, tak, że mógł on ranić nawet istoty eteryczne, duchowe bądź w inny sposób niematerialne. O tych materialnych nie wspominając. I kiedy tylko przeminął błysk, wszystkie sztylety ruszyły, jakby na arenie wznowiono upływ czasu.

    - Hex Doku Maze.

    Przygotował jeszcze tylko jedno zaklęcie obronne, po czym skupił się na przeciwniczce, której teraz nawet nie widział przez gęstość pocisków.

  7. Kiedy jego pociski przestały dolatywać, to wiedział już że coś się święci. Lecz ponownie nie zwrócił na to należytej uwagi. Zwyczajnie, przez to podwodne więzienie nie mógł się skupić tak, jakby tego chciał.

    Dlatego kiedy owinęła go czerwona mgła, kompletnie stracił poczucie kierunku i grzmotnął o ścianę areny. Z łoskotem i dźwiękiem giętego metalu.

    Musiał przyznać, architekci się spisali, ściana, psia jej, nawet nie drgnęła.

    - Vaporio!

    Przed nim pojawiła się mała próżniowa kula, która wessała dym z areny, wynosząc go do innego, dość nieprzyjemnego wymiaru. Ale kiedy przywrócił sobie wizję, jego przeciwniczki nie było. A on nie był aż tak dobry w sposobach wykrywania przeciwników jak jego oponentka.

    Słowem - szach.

    A on lada moment przez nieuwagę być może dopuści do mata.

    Tfu, po jego trupie. Jako że regulamin nie pozwala opuszczać areny w trakcie walki, wiedział że ona tu jest. Gdzieś, niewidoczna, ale jest.

    - Retra...

    Stanął jak wryty nie kończąc zaklęcia. No tak, gdzie on miał głowę. Od początku tej piekielnej walki nie myślał nad tym co robi. Fakt, przewidział ruch przeciwniczki, odrobinkę, ale mógł to bardziej zrzucić na karb szczęścia aniżeli umiejętności. Musiał odzyskać spokój. A jeśli by nie, to spowodować, by jego niepokój stał się jego bronią.

    - Uwolnienie.

    Zbroja na jego ciele, osmolona i pognieciona, roztrzaskała się niczym bańka mydlana. Kilka sekund później już jej nie było, wszak on planował zrobić coś szalonego.

    Ale najpierw musiał się przygotować. Zmądrzeć, jakby to powiedzieli kąśliwi. Zrozumieć. I zrozumiał.

    - Zabójca marionetek.

    Przestrzeń przed nim rozerwała się w postaci portalu o kulistym kształcie. Wsadził w niego oba ramiona aż po łokcie, a kiedy je wyjął, uzbrojony został w parę co najmniej dziwnie wyglądających rękawic. Wyglądało to tak, jakby ktoś chciał skrzyżować rękawice z granatnikiem. Lub może bardziej kuszą, bowiem ładunkiem był sztylet o błękitnej rączce. Druga rękawica miała podobny wzór, lecz rączka sztylety pokryta była zielenią. Kiedy tylko wyciągnął ręce, portal załamał się i zgasł z cichym sykiem.

    Tak uzbrojony wykonał kilka znaków które zawisły w powietrzu, najpierw tworząc coraz to większy okrąg, potem zaś otwierając kolejny z portali. Tym razem jednak Zegarmistrz wziął kilka kroków by ruszyć, biegiem, w kierunku portalu, niczym lew na cyrkowej arenie skaczący przez płonące koła.

    A kiedy przeskoczył, jego ciało pokryło się drobnymi, acz zauważalnymi płytkami.

    - Pumpkin Scissors.

    Kilka płytek rozświetliło się przyjemnym,  pomarańczowy kolorem. A kiedy blask osłabł, Zegarmistrz lekko falował. Tak przygotowany mógł rozpocząć wykrywanie przeciwniczki.

    - Szach Pokojówki.

    Wystawił w górę dłoń z błękitnym sztyletem. Rozstawił szerzej nogi po czym rozpoczął wystrzeliwanie setek ostrzy, lecących we wszystkich kierunkach. Pierwsze ostrze wyleciało wysoko w górę, w locie dzieląc się i kopiując, najpierw na 2 potem na 4, następnie na 8 i tak aż do kumulacji która wywołała istny deszcz ostrzy. Jeśli jego przeciwniczka była gdzieś na arenie to wystarczyło spojrzeć i szukać miejsca gdzie ostrza będą się odbijały lub wbijały, w niewidzialny mur, barierę lub oponentkę. Zegarmistrz uważnie się rozglądał, samemu nie przejmując się ostrzami, bowiem zaklęcie którego użył powodowało przenikanie tych sztyletów przez jego własne ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. A co za tym szło, mógł pokryć nimi dosłownie całą arenę, od swoich stóp po najdalsze jej zakątki

    - Rapidio!

    Niektóre z wystrzelonych sztyletów zaczęły wybuchać w powietrzu, miast zwyczajnie się rozdzielać, co spowodowało nasilenie się ostrzy, zarówno ponad jego głową jak i na każdej powierzchni areny - ścianach, suficie, podłodze. Jeśli jego przeciwniczka tu była, to on ją znajdzie.

  8. Błogosławiona niewiedza, albowiem ona pociąga za sobą pomyłki które można wykorzystać.

    Jego przeciwniczka nawet przez chwilę nie mogła wiedzieć nad czym rozmyślał Zegarmistrz.

    A rozmyślania wbrew pozorom miał kłopotliwe. Mianowicie, jak w to podwodne miejsce sprowadzić ogień lub jakieś ciepło. Nie mógł posiłkować się płomieniem naturalnym, bowiem jego obawy związane z tym miejscem były na tyle silne, by przyćmić odrobinę logikę, którą dotąd się posilał.

    Wszak wolał nie używać ognia w miejscu gdzie powietrze zdawało się rzeczą luksusową.

    I gdyby jego przeciwniczka potrafiła czytać w myślach, z pewnością nigdy nie zaatakowała by go zaklęciem, które mogło rozgrzać jego zbroję.

    Lecz co się stało to się nie odstanie. Zbroja chłonęła ciepło niczym gąbka wodę, lecz wbrew oczekiwaniom niewiasty nie rozgrzewała swego właściciela. Nie, energia cieplna była przetwarzana na czystszą wersję energii magicznej. Ktoś mógłby zasugerować, że była by w sam raz do spacerów po reaktorach plazmowych.

    Zegarmistrz napawał się przez chwilę czystą energią która zasiliła jego twór. Z pewnością jego oponentka nie użyła by ciepła jako broni gdyby wiedziała o pochodzeniu łańcuchów użytych do tego zaklęcia. Łańcuchów które kiedyś pętały wiedźmy palone na stosie.

    A mimo to z całego obrazu mógł wyodrębnić pewne informacje. Po pierwsze, złudzenia optyczne nie działały na jego przeciwniczkę, bowiem kolumny były zbyt precyzyjnie ustawione by był to przypadek. Po drugie, mogła się ona bronić zarówno przed atakami magicznymi, jak i tymi zwykłymi. To zaś oznaczało że trzeba było przemyśleć strategię i rozpocząć raz jeszcze.

    - Otwarte me oczy, otwarty mój umysł. Droga która prowadzi donikąd, trzydzieści srebra głosów i dzban pełen wina.

    Kiedy wymawiał zaklęcie na jego przedramionach łańcuchy uformowały dwie sporych rozmiarów lufy, które wycelował wysoko w sklepienie.

    - Ognia!

    W górę wystrzeliły dwie kule, jaśniejące niczym słońce, które prawie że trafiły w sufit. Prawie, bowiem przed samym celem lotu zderzyły się, posyłając cała masę odłamków w podłożę. Nie martwił się celowaniem, było tego wystarczająco dużo by wiele razy trafić zarówno go, jak i przeciwniczkę. Tyle tylko że on nosił zbroję.

    Poza tym, nie zamierzał czekać aż pociski łaskawie spadną na cel. korzystając z faktu wciąż strzelających filarów wycelował działa w waćpannę i otworzył z nich ogień. Prosty, niczym z miotacza płomieni, tyle tylko, że ociupinkę większy. No, tak z dziesięć razy. Bo wbrew pozorom nie był to atak, a raczej odpalenie silników. W chwili kiedy jego "baterie" się naładowały, zaczął poruszać się po arenie z niezwykła szybkością, oddając pojedyncze salwy w swoją przeciwniczkę. Poruszał się szybko i nieprzewidywalnie, co rusz zmieniając kierunek, żeby jej kolejne zaklęcie nie miało tak łatwo z trafieniem.

  9. "All i need is one mic".

    Powtarzał te słowa niczym mantrę. Wszak taki był jego cel - potrzebował jednego "mikrofonu", jednego celu, jednej strony, jednej areny by walczyć jak równy z równym, jak gdyby kończył się czas, każdemu zdarza się podekscytowanie graniczące z brakiem strachu. Był pociskiem, psem którego właściciel w końcu spuścił z łańcucha.

     

    A mimo to na arenę wszedł powoli i ostrożnie. Rozsadzało go podniecenie, a mimo to wolał stąpać rozważnie. Kiedy tylko znalazł się u celu podróży, dostrzegł przeciwniczkę, urokliwą, ale też uwadze nie umknął mu krąg runiczny u jej stóp. To komplikowało sprawy na tyle, by podwoić a nawet potroić rzeczoną ostrożność.

    Do tego ta arena. Nie tylko odcinała wiele z jego magicznych sztuczek, ale też komplikowała te możliwe. Ale nic, trzeba było się skupić i robić swoje.

    - Witaj, pora zaczynać.

    Tyle tytułem wstępu, bowiem nie planował nadmiernie się rozwodzić, nie tutaj i nie teraz. Trzeba było się przygotować, tyle tylko że kompletnie nie wiedział na co. I to właśnie trzeba było wybadać. Dlatego postanowił zacząć delikatnie, ostrożnie, wręcz strachliwie.

    - Lets rock!

    Skupił energie w dłoniach wykonując kilka szybkich ruchów tworzących linię zaklęcia w powietrzu. W ten sposób mógł użyć dowolnego medium dla swojej magii. Na przykład podłoża czy też samego powietrza. A że byli w teoretycznie zamkniętej przestrzeni, postanowił wykorzystać to na swoją korzyść.

    - Z pustej dłoni puste serce. Z pustej chwili pusta wiara, z pustej czary pusta odwaga. Zaprawieni którzy znając limity przekraczają je dla swych potrzeb. Zwołuje was i wam rozkazuje. Chrońcie i służcie, jako żywota które spłonęły!

    Złączył dłonie w jednym solidnym znaku. Zaklęcie popłynęło po nim niczym woda, która ich otaczała. A kiedy uderzyło w podłożę pod jego stopami, zaczęło działać.

    Z ziemi wystrzeliły liczne łańcuchy, które szczelnie i dokładnie oplotły jego ciało. Warstwa po warstwie tworzyły jego zbroję, która miała go chronić od ciosów oponentki.

    Kiedy ostatnie kawałki zakończyły swoje dzieło, Zegarmistrz był okuty solidną płytą. Ciemnobłękitną jak otaczająca ich otchłań. I tak przygotowany mógł walczyć.

    Szybkim ruchem wystawił ramie w kierunku przeciwniczki, co zaowocowało wystrzeleniem w jej stronę kilku kulek, pocisków które po uderzeniu niedaleko niej pokryły zarówno ją, jak i arenę gęstym dymem. Wmieszane w niego drobiny antymagicznych metali zakłócały nie tylko zaklęcia w jego obszarze, ale też nie pozwalały przebić się wzrokowi, magicznemu lub też nie, co utrudniało solidnie widzenie. A to tylko kilka ze sztuczek jakie miał w rękawie. Jedną z nich był na przykład skład owego dymu, wszak zmieszał z nim truciznę która wywoływała chwilową dezorientację.

    - Usłuchaj swego pana, usłuchaj swego zabójcy. Powstań i służ, trwaj i chroń. Rebex Kei Pax Liv!

    Pod stopami Zegarmistrza ziemia na chwilę zalśniła, zaś on sam stał się kompletnie przezroczysty, co tylko mocniej go zakamuflowało. W ten sposób ukrył się dostatecznie, by móc przygotować kolejne zaklęcie.

  10. Karczmarz spojrzał na nowo przybyłego.

    - Na zalanie goryczy co? Da się załatwić.

    Wyszedł na chwilę ku zapleczu, a stamtąd udał się wprost do piwniczki. Nie musiał długo szukać, zawsze wiedział gdzie i jakie trunki miał powtykane. A kiedy znalazł pożądaną butelkę. Kiedy wrócił, postawił butelkę, z której wcześniej usunął korek, przez nim, a obok butelki postawił kufel.

    - Słodkie wino Atrańskie, wytwarzane z mieszanki owocowej, doprawione kilkoma mniej lub bardziej magicznymi ziołami, które z pewnością dodają słodyczy. Już sam zapach może przyprawić o cukrzycę, zatem, smacznego.

  11. Architekci areny zawsze starali się dowieść, że są w pewnych kwestiach niepokonani. Czy to szybciej, czy to lepiej, wyżej lub mocniej, ich areny miały wzbudzać podziw nie tylko widzów ale i walczących. I tym razem także przeszli samych siebie. Arena pięciu kręgów była zaiste widowiskowa.

    Składała się z 4 pierścieni otaczającej sporych rozmiarów okrągły plac pośrodku. Dwie drogi prowadziły od wejść do środka placu. Po jednej na oponenta.

    Z kolei kręgi przedstawiały żywioły, najmniejszy, będący najbliżej walczących, był pokryty licznymi stalagmitami.

    Kolejny składał się z magicznie zaklętych obłoków, pozwalającym nie tylko szybować w powietrzu, ale też wykorzystywać jako źródło niekończącego się wiatru.

    Następny stanowiła krystalicznie czysta woda w głębokim zbiorniku, orzeźwiająca acz w odpowiednich rękach potężna.

    Ostatni zaś krąg, oddzielający walczących od widzów, stanowił ognisty wąż otaczający szczelnie arenę.

    mlp__the_duel_by_srmario-d7tbddp.png

     

    To właśnie tutaj mieli zmierzyć się Spacetime Dancer i  Sardo Limbion. To właśnie tutaj ocenie ulegną ich zdolności, ich wiara we własne siły i widowiskowość. Zatem do boju magowie i niech wygra lepszy!

  12. priori_incantatem_by_ruffyyoshi-d6yrval.

    Czy potrafisz dostrzec całość spoglądając na części? To powiedzenie mogło być wyjątkowo adekwatne do pomysłu, jakim kierował się twórca areny. Gładka metaliczna powierzchnia, odbijająca blask lamp zawieszonych na ścianach i licznych filarach zakończonych płaskim szczytem tworzących zewnętrzną część placu boju.  Zarówno filary jak i całość podłoża była z materiału który wspaniale przewodził magię, przez co mógł być wykorzystany na wiele sposobów. Pomiędzy filarami zaś krążyły ruchome ściany z gęstej, zasłaniającej widok mgły, która to, wraz z filarami, tworzyła istny labirynt. Wewnętrzną część placu stanowiła płaska, posypana piachem, nawierzchnia, układająca się w koło o promieniu dobrych 20 metrów. Na obu krańcach areny swe miejsce odnajdywały zaś wielkie, równie metaliczne jak podłoże, wrota, przez które mieli wejść na arenę uczestnicy kolejnej rundy Magicznego Turnieju.

     

    Kassandra i Dayan.

    Dwóch zaprawionych pierwszą rundą magów. Kassandra, champion panny Monti, to osoba lubiąca książki a także tworzenie historii i RPG. Miejmy nadzieję iż kolejna runda pozwoli mu rozwinąć nie tylko metaforyczne skrzydła. Naprzeciw niemu stanie Dayan, zawodnik który swoją rundę przebył dzięki zaciekłej walce. Osobnik będący zamkniętym w sobie marzycielem. Jak myślicie, który okaże się silniejszy? A może ta walka będzie wymagała czegoś więcej niż zwykłej siły?

    Zawodnicy, nadszedł wasz czas - do boju!

  13. Dayan - nikt ci nie zarzuca że byłeś OP - a przynajmniej nie ja. Przeczytaj mój pojedynek, dowiesz się co znaczy OP ;>


    Wchłaniał ogniste pociski od tak, nieraz próbował unieruchomić przeciwnika, nieraz próbował go zabić, próbował wysysać magie, bez której przeciwnik był bezbronny, próbował odebrać mu magię lub ją zablokować, albo zastąpić ją negatywną, mroczną magią, która w założeniu miała go zabić, uniemożliwiał przeciwnikowi stosowanie czarów, pod groźbą uruchomienia pułapek, przez co przeciwnik był zmuszony użyć artefaktów, Szydło nieraz przeinaczaj czary przeciwnika, przystosowywał zaklęcia Dayana do swoich celów, zmieniał sens i kierunek walki, z magii białej zmieniał w magie śmierci od tak i bez powodu, jednym ruchem ręki niszczył magiczne bariery lub przywołane stwory,

     

    To właśnie definicja OP, które to w regulaminie nie jest w żaden sposób zakazane kolego. No i słowo klucz, próbował. Nie ma nigdzie napisane że zabił, wyssał magię do zera, napisał "A teraz przegrałeś bo tak". A przeczytaj swój ostatni post - praktycznie opisałeś jak miotasz i zabijasz swojego przeciwnika. Tyle tylko że chyba pod koniec cię coś tknęło i go uleczyłeś, bo tak. Na każdy atak szydła, jaki by on nie był OP, miałeś możliwość odpisać. A po tym co mu zaserwowałeś(pomijając już to leczenie) on nie mógł.

    To jest PG.

     

    Poza tym, nie mów że nikt nie docenia twojego pisania - przeczytałem każdy twój post i uważam że styl masz wspaniały. Co prawda jest kilka niedoczłapnięć tu i tam, ale to drobnostki. I gdyby nie twój ostatni post, a czystym sumieniem głosował bym na ciebie. I jak na złość, ostatnim postem zmarnowałeś cały potencjał jaki budowałeś przez swój występ. A TO już nie nasza wina, tylko i wyłącznie twoja...

     

    Dla osób nie w temacie:

    OP - Over Power - sytuacja kiedy gracz miota rzeczami dla kogoś normalnego aż zbyt silnymi(tak już najprościej tłumacząc) - przykład, strzelasz do mnie kulami ognia, a ja blokuje je dłońmi.

    PG - Power Gaming - to pisanie w sposób nie pozwalający przeciwnikowi na wykonanie działa - przykład, taki najprostszy, popchałem cię i upadłeś. Nie daję osobie możliwości napisania czy mnie ominęła, czy mnie odepchnęła, czy jakkolwiek ochroniła się przed moim pchnięciem i swoim upadkiem.

  14. Dwóch potężnych magów. Dwa całkowicie odmienne style, pisane wspaniale i na swój sposób potężnie.

    Ale jedna rzecz zaważyła na wyniku - jako osoba która nienawidzi PG będę głosował na Szydło. To, co opisywał Dayan woła o pomstę do nieba i powinno być ukrócone już na samym początku a tylko przez niedopatrzenie9miedzy innymi moje) pozwolono mu na takie szaleństwa. Opisywanie co robi postać przeciwnika bez woli, wiedzy i pozwolenia tegoż to co najmniej nieczyste zagranie, nie wspominając o jakimkolwiek honorze.

    Szydło - masz mój głos w tej walce.

  15. Ataki jego przeciwnika stawały się coraz słabsze. Gdyby Zegarmistrz nie widział wcześniej tego co zrobił, mógłby nawet powiedzieć, że desperackie. A co gorsza, wszystkie te działania Zegarmistrz przewidział. I teraz mógł się z nich tylko śmiać.

    Najpierw skopiowanie Zara.

    Sam fakt próby powinien wypalić umysł jego przeciwnika do gołej czaszki, bowiem to tak, jakby kalkulator chciał skopiować bilion terabajtów w jednej chwili.

    Potem atak fizyczny na istotę, która potrafiła wytrzymać napór tworzącej się Supernovy. Prócz serii brzdęknięć nie przynoszący żadnego innego efektu.

    Zaś jego ponowne przyzwanie istot które już raz dał radę zniszczyć zakrawało na prawdziwą pracę godną Syzyfa.

    Przecież wystarczyło pstryknąć palcem, a Zar ponownie uderzył w gong, ponownie obracając w perzynę wszystkie te twory, z "Raz'em" włącznie. To nie był balet czy gra w oczko, tutaj użycie tego samego ruchu dwa razy, jeśli było opłacalne, to się go używało. Głupotą było by sądzić, że Zar nie wiedział jak radzić sobie z istotami swojego pokroju, zwyczajnie anihilował twór, wchłonął i wzmocnił samego siebie. Oczywiście odpowiednio odfiltrowując z niego wszelakie zaklęcia których wolał by uniknąć.

    Proces ten mógł powtarzać tak długo, jak tylko Rexowi by się chciało, wszak każda chwila kiedy jego tworów nie było, to chwila jaką Zegarmistrz mógł swobodnie wykorzystać. Ponad to, każde wchłonięcie powodowało iż Zar stawał się coraz silniejszy, co też nijak nie szkodziło Zegarmistrzowi.

    A macka? Ta żałosna namiastka zaklęcia przechwytującego? Tylko aktywowała kolejne z zaklęć ochronnych jakie posiadał. Tym razem to potężniejsze. W chwili kiedy tylko dotknęło cylindra, przed macką otworzył się portal, który ją wciągnął. I to poniekąd był koniec dla Rexa. Portal pochłonął mackę, kopiując z niej wzór magiczny oponenta. A dzięki temu mógł rozróżnić co było a co nie było Rexem. I zaczął wchłaniać tylko to, co raz już wchłonął - wszystkie twory które mogły umknąć Zarowi, nie miały nawet najmniejszych szans z Czarną Dziurą która je wyłapywała i skutecznie więziła. A to co pożarła już się nie regenerowało. Nie pojawiało ponownie, bowiem w chwili kontaktu z Zegarmistrzowym tworem, nie tylko znikał twór, ale też przestrzeń, wola i sens istnienia magicznego dzieła. Owym zaklęciem Zegarmistrz nie tyle niszczył, co wymazywał wszystko co zostało wciągnięte. Z istnienia, z pamięci, z continuum. Gdy tylko Żmij dostał się do środka, znikł, wymazany z pamięci widzów, z pamięci Zegarmistrza nawet czy swego właściciela. A jak wezwać ponownie coś, o czym się nawet nie pamięta?

    Jego przeciwnik był chyba niespełna rozumu, jeśli myślał, że tak proste sztuczki, to magią ciężko to nazwać, zadziałają.

    Ale usunięcie tworów to był tylko dodatek do tego tortu. Dziura nie zamierzała skończyć na tworach, jej siła wciągania reagowała na wszystko co miało jakikolwiek związek z Rexem. Z nim włącznie. Tak więc po żmiju i owych ludkach mgielnych, nadeszła kolej na ziemie, glebę po której Rex stąpał, na powietrze którym oddychał, w końcu zaś na niego samego. A zaklęcie raz rzucone z kart miało wspaniałą właściwość. Bowiem nikt i nic nie mogło go zatrzymać wbrew zasadom. Nawet sam Zegarmistrz. Tak więc patrzył, spod kapeluszy, które nie przepuściły nawet tak drobnej rzeczy jak jazgot którym chciał go potraktować przeciwnik, jak Dziura się powiększała, przyciągając coraz mocniej jego oponenta. Co prawda dało się zatrzymać zaklęcie wedle praw nim rządzących - wystarczyło by, że w pobliżu nie było by żadnej magii którą wcześniej dziura pożarła, lub odsunąć się na odpowiednią odległość od dziury, plus minus jakieś 400 metrów, ale o tym wroga nie musiał informować.

    Teraz to naprawdę była już tylko kwestia czasu.

    Specjalnie że przeciwnik, jak dotąd, był boleśnie wręcz przewidywalny.

    Mimo tego iż był pewny wygranej, postanowił jeszcze raz pociągnąć za karty.

    - Pax Black Moon, Pax Maze, Pax Shadow.

    Tym razem rozświetlił się tylko kapelusz z numerem 3, lecz było to wystarczające by zaklęcia wylądowały tam, gdzie ich potrzebował.

  16. I to był cały cel jego działań. Same pomidory jak i reszta pożywienia były zwyczajnie zbyt słabe żeby magia chroniąca cylindry się uaktywniła.

    Ale strzał z łuku był wystarczający.

    Kapelusze zalśniły jasno i czas na arenie stanął. Krzyżówka Alicji z Krainy Czarów z Białym Królikiem nie tylko mogły zatrzymać czas obiektu, ale też zwiększyć stosownie(dzięki Alicji) zasięg działania tego zaklęcia. A to był dopiero początek, bowiem kiedy odpaliło jedno zaklęcie ochronne, za pierwszym poleciały kolejne.

    Dla Rexa musiało być to dziwne uczucie, najpierw widział jak strzela do cylindrów. Potem zaś, dzięki zaklęciu teleportacji, znalazł się przed owym cylindrem, jak i przed strzała która zmierzała w jego pierś. To zasługa G-Zero, zaklęcia które powoduje, że napastnik teleportuje się przed swój własny atak.

    Zaś runiczne rozproszenie uderzyło tylko w Rexa, bowiem Cylinder miał za zadanie odbić pierwszy, magiczny, atak wprost do swojego właściciela.

    Kiedy tylko Rabbit przestał działać, a czas na arenie zaczął płynąć, w Rexa uderzyły oba ataki - w pierś strzała(co było ciekawostką, bowiem deadryczne strzały rzekomo miały dość mocy by przebić deadryczną zbroję) i rozpraszająca runa w plecy.

    I w ten prosty sposób Czarne Kapelusze pozostały nietknięte, zaś Zegarmistrz mógł aktywować kilka ciekawszych zaklęć.

    A nie zamierzał na tym poprzestać, bowiem dzięki przeciwnikowi miał baterię która dawała mu nieograniczone pokłady mocy.

    Kiedy tylko Rex odsunął się, mimowolnie, od swojego generatora, Zar natychmiast go pochłonął, razem z cała zawartą w nim magią. Jego przeciwnik nie zwracał uwagi na konstrukta, który to powoli, acz dokładnie drążył arenę od spodu, byle by tylko znaleźć się bezpośrednio pod filarem, który teraz bez większego problemu przetrawiał.

    Zachwycony tym widokiem Zegarmistrz pociągnął z talii kolejne 3 karty.

    - Pax Devastation Virus, Pax Light Sword, Pax Black Hole.

    Pod kapeluszami wylądowały kolejne 3, potencjalnie zabójcze, karty. musiał przyznać, tym razem miał wspaniała rękę, dawno nie wyciągał takich układów.

    Ale nie mógł spocząć na laurach, nie teraz kiedy planował zrobić drobne świństwo przeciwnikowi.

    - Zar, mógłbyś wykorzystać nadmiar mocy by tu trochę posprzątać?

    I Zar zrobił o co go poproszono. Konwertując pochłoniętą magię na pierwotną, zyskał sporo materiału do działania. A co z tym szło, mógł swobodnie tworzyć własne wizje.

    Przybrał kształt humanoidalny, przypominając tym statuetkę Buddy trzymającą gong. A kiedy uderzył w niego pięścią, fala czystej, niczym nie zmąconej magii pierwotnej zaczęła rozchodzić się po arenie. Wszystko co było obce, co nie należało do tego świata bądź nie było tworem Zara lub Zegarmistrza, zaczęło się rozpadać. Splugawiona ziemia była oczyszczana, temperatura powietrza wzrastała, lodowy Żmij zaś w agonalnym okrzyku rozpadł się niczym bańka mydlana. W końcu fala zniszczyła też zarówno klony Rexa, spopielając je na miejscu, jak i owe kreatury zrodzone z mgły. A kiedy skończył na arenie pozostał tylko On, Rex i 5 wciąż nietkniętych Kapeluszy.

    A wszystko dzięki nieuwadze jego oponenta.

  17. Cóż, jego przeciwnik wyjątkowo poprzysiągł sobie z niego kpić. Że niby miałby z nim ustawić walkę? I co, potem niech publika osądza który lepiej udawał?

    Ową karteczką obraził nie tylko jego dumę, jako wprawionego maga i wojownika, ale też publikę, jak i każdego wojownika który w tym uświęconym miejscu chciał udowodnić swoją wartość.

    Nie, tego już za wiele. Dobrze, że dał mu źródło do użycia przygotowanych wcześniej zaklęć.

    Kiedy tylko pierwsze błyskawice doleciały do cylindrów, te rozświetliły się, budując przed sobą lustrzaną ścianę. Koleją rzeczy było, iż pociski trafią w ścianę i odpowiednio wzmocnione, wrócą do właścicieli, kompletnie niszcząc zarówno owe "soczewki" jak i te Deadry które nimi miotały. W ten sposób Zegarmistrz zredukował populację na arenie.

    Uśmiechnął się krzywo, bo wszystkie trybiki były na swoim miejscu. Sięgnął po kolejne karty i aż mu się oczy zaiskrzyły na to, co los postanowił mu ofiarować.

    - No, to by było na tyle. Teraz to go dopiero zaboli.

    Upewnił się że Zar jest tam, gdzie być powinien po czym uniósł w górę karty, i dla samego siebie tylko, bowiem nikt poza cylindrami nie mógł go usłyszeć, krzyknął:

    - PAX CYLINDER, PAX REVERS, PAX G-ZERO!

    Tym razem wszystkie cylindry zalśniły szkarłatem, kiedy Zegarmistrz ukrywał pod nimi kolejne zaklęcia. potężne zaklęcia, warto dodać.

    Czekanie bowiem było jak najlepszym rozwiązaniem w tej chwili. Jego przeciwnik przyzywał twory których łatwo mógł się pozbyć, sam był tak długo nietykalny jak Rex nie postanowi zaatakować. A do tego czasu mógł fortyfikować się coraz bardziej. Czekanie było jak najbardziej po jego stronie. Dla publiki mogło to wyglądać podobnie. Zegarmistrz pod cylindrami, a przeciwnik co by nie robił, nawet go nie draśnie. Dla kogoś mogło by to być nudne, ale po co miałby marnować energię, skoro przeciwnik miał coraz mniej czasu?

    Tak długo jak Zegarmistrz przebywał w swojej twierdzy, tak długo nie musiał się martwić wieloma szczegółami. Wystarczyło przygotowywać kolejne kontrzaklęcia, no i planować odrobinkę w przód, bowiem jego przeciwnik miał dziwne nawyki.

×
×
  • Utwórz nowe...