Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. Jego przeciwnik nie przewidział dwóch rzeczy.

    Pierwszą była gruba płyta z Darelitu pod jego stopami. Metal ten, dzięki swym wspaniałym właściwościom, negował energie fizyczne, takie jak ciepło czy elektryczność. Więc wybuchający gejzer nie zrobił na Zegarze większego wrażenia.

    Drugą był fakt, że dał się nie przemyślanie zaatakować. To, samo w sobie mogło nie być niczym szczególnym. Ale czy właśnie nie o to chodzi, by rzeczy nieszczególne zamieniać w te wspaniałe? Jego umiejętności może i zasysały magię, ale to tylko drobna przeszkoda, bo niektóre ataki, jak udowadniał sam Serox, nie musiały być magiczne.

    - Soul Furnance!

    Uzbrojenie przeciwnika wybuchło. Cząstka zaszczepiona w kontakcie z jego pancerzem była wystarczającym zakotwiczeniem dla niszczycielskiej energii jaką trzymał pod ręką Zegarmistrz. Istoty zaklęte w broni, czym by nie były, mogły mieć swoją wolę, ba, nawet marzenia czy pragnienia. Ale Lanca Ciemności powstała właśnie po to, żeby zniszczyć wszystko na swojej drodze. Czy to bóg, diabeł czy inny nieśmiertelny byt. A największym błędem przeciwnika było myślenie, że składała się ona z magii. Nic bardziej mylnego.

    Lanca Ciemności była energią, owszem, lecz nie magiczną, a czysto negatywną. Każda istota która odczuwa złość, żal czy smutek była jej paliwem. W każdym wymiarze, w każdym świecie, bowiem Lanca była artefaktem umieszczonym wszędzie i nigdzie. A jej kopie, posiadające wciąż tą samą moc niezależnie od ich ilości, można było wezwać tylko zaklęciem, które wymagało poświęcenia własnego życia. Życia, które teraz powoli acz nieustannie wyciekało z Zegara. Ironiczne, nieprawdaż? Kończył mu się Czas.

    Słowem, im bardziej rozwścieczał swojego przeciwnika, im bardziej się go obawiał, im bardziej ktokolwiek gdziekolwiek i kiedykolwiek odczuwał negatywne emocje, to napędzał niszczycielską siłę Lancy.

    Jego przeciwnik był potężny, owszem, to musiał mu przyznać. Ale nawet on miał jakieś ograniczenia, więc jakże mógłby się mierzyć z nieskończonością?

    kiedy dusze uwolnione z Seroxowego ostrza popłynęły do jego latarni, nastąpił proces spalenia. Przemiany i oczyszczenia energii istot zaklętych w ostrzu na energię podtrzymującą życie Zegara. A im więcej jej miał, tym mniej obawiał się szarży. Bo choć jego przeciwnik zdawał się mieć dar prekognicji, to on znał sposób na jego ominięcie.

    Nie możesz uniknąć ataku którego nie ma. A co jeśli atak jest, tylko nie tak jak go widzimy lub pamiętamy?

    - Time Flux!

    Tym razem zaklęcie zadziało na niego. momentalnie rozbłysł czernią by zniknąć i pojawić się za przeciwnikiem, oddając cios ostrzem w jego plecy.

    I tu zaczynała się zabawa, ilekroć przeciwnik wykonał unik lub kontratak, Zegar znikał, jakby go nigdy tam nie było i atakował z innego kierunku.

    Za każdym razem, raz za razem. I jeszcze raz, i jeszcze raz. Mógł tak wiele razy.

    Sztuczka była prosta choć precyzyjnie ustawiona. Zwyczajnie łącząc teleportację z cofaniem czasu, mógł dosłownie atakować z kilku, nawet kilkunastu pozycji na raz. Atakował, a kiedy przeciwnik odpowiadał, zatrzymywał, cofał i ponownie wznawiał czas, mając w pamięci każdą drobinkę informacji - na której nodze przeciwnik staje, które części ciała jak napina i w jakiej kolejności. Każdą istotę można było rozpracować, bowiem jeśli coś posiadało umysł, to posiadało i schematy. A każdy schemat można rozgryźć - cofa się przed atakiem? Zatem niech w miejscu gdzie postawi stopę już czeka ostrze, zanim jeszcze pomyśli o uniku. Atakuje, niech w miejscu gdzie powietrze przetnie jego ostrze już czeka moje, gotowe przeciąć ramiona kierujące atakiem. Zechce obrócić się w prawo, niech trafi wprost na spalający płomień latarni.

    Słowem, teraz był niebezpieczny.

    I był wszędzie.

  2. Potężne zaklęcie zatrzymało go w miejscu. Przyglądał się w milczeniu jak jego oponent się zmienia, transformuje, przeobraża. Z bezmyślnej bestii w coś, co wyglądało na wojownika w pełnej zbroi. Kiedy transformacja dobiegła końca, jego latarnia zawyła przeciągle. Co jak co, ale ten artefakt łaknął dusz, a teraz na arenę wkroczyło ich niezwykle wręcz wiele. Tak wiele paliwa...

    Poczekał aż ten się przygotuje, bowiem teraz planował grać wyjątkowo nieczysto. A kiedy przeciwnik wystrzelił podłoże w górę, skupił swoją uwagę na ominięciu odłamków.

    Lecz i to nie trwało długo, a kiedy już mógł atakować, postanowił atakować. Przeciął przestrzeń przed sobą, tworząc małą dziurę w Czasie i wetknął w nią czarne ostrze.

    Jednocześnie z lewej strony przeciwnika takowych portali otworzyło się mnóstwo, z których wyleciały liczne ostrza. Każde zabójcze i niszczycielskie. Każde żądne energii którą mógł dostarczyć przeciwnik i jego broń.

    Nie bez powodu Lanca Ciemności ma swoją nazwę, była artefaktem mało magicznym, o ile wcale, który tylko przyzywany, lub wypożyczany był do ręki maga dzięki zaklęciu. Zaś jego struktura, cała geneza powstała po to, by mógł zabić wszystko, nawet nieśmiertelnego lub niezniszczalnego. Wszak miał kruszyć Dusze Bogów, prawda?

    A Zegarmistrz nie dawał odpocząć koledze, rozcinał przestrzeń raz za razem, uwalniając chmary portali, to z lewej, to z prawej, góry czy dołu.

    Zasada była prosta, jeśli przeciwnik nie będzie miał czasu na atakowanie, to przejdzie do obrony. A samą obroną nie można wygrać.

    W między czasie reszta Tarczowników ponownie otoczyła swego pana, żeby bronić go przed ewentualnymi niespodziankami. Lecz, jak już udowodnił jeden z nich, trzeba było ich przebudować.

    - Animatis Veritus.

    Tarczownicy rozświetlili się, zamieniając swój kryształowy blask na kompletnie wypaloną czerń. Teraz nie byli magiczni, teraz żyli. Ich energia życiowa rozbrzmiewała w ich kamiennych sercach, lecz wciąż byli bezwolni, bowiem Zegarmistrz nie chciał buntu na pokładzie.

    Tak przygotowany mógł w pełni skupić się na przeciwniku, co spowodowało przyśpieszenie ruchów i prędkość ataku. Pierwotnie spokojne ruchy zamieniły się w szybkie i precyzyjne cięcia, za którymi widownia nie mogła nadążyć wzrokiem. A mimo to wciąż przyśpieszał.

  3. Przewidywalne, jak zwykle coś nie zadziałało. Ale nic, trzeba było walczyć dalej, choć powoli kończyły mu się te mało siłowe pomysły. Grunt, że pierwsze tryby ładnie wpasowały się w układankę, co przełożyło się na ogólne samopoczucie Zegara. Teraz musiał grać na czas, wykorzystując zebraną wcześniej wiedzę. A było tego trochę, bowiem jego poprzedni przeciwnicy ładnie powiększyli jego zasoby wiedzy.

    Wiedział już, że to coś mogło atakować ze wszystkich stron, w większości używając zmienionych lub przemienionych fragmentów własnego ciała. Wiedział też, że jego własna magia mogła przeciwdziałać na jego ataki, choć nie zawsze w sposób który by go zadowalał. A finalnie, wiedział iż bestia z punktu czysto fizycznego była silniejsza i wytrzymalsza.

    A mu, szczerze powiedziawszy, znudziło się uciekanie.

    - Crystalise!

    Przestrzeń wokół Zegarmistrza zamieniła się w stałą materię. Powietrze, ziemia, nawet zbliżająca się bańka więzienia.

    - Niechaj Ametystowa trumna zamknie swe wieko.

    Jak uprzednio przestrzeń wybuchła kryształem, tak teraz kryształ obrócił się w pył, niszcząc wszystko co w nim utknęło, naturalnie prócz Zegarmistrza. A to był tylko początek, bowiem planował uderzyć o wiele mocniej aniżeli uprzednio.

    Tarczownicy zebrali się wokół niego, by chronić swego pana i posiłkować go dodatkową energią. A ta była potrzebna, wszak kolejne zaklęcie miało zrobić wrażenie na przeciwniku. Co prawda było, nazwijmy to, niestabilne, ale dlaczegóż go nie użyć?

    Fragmencie Lorda Koszmarów.

    Uwolnij się z gniewu Niebios.

    Ostrzu z Zimna, Ciemności Pustki.

    Stań się mą Mocą, stań się mym Ciałem.

    I kroczmy razem Drogą Destrukcji

    I miażdżmy nawet Dusze Bogów.

    Lanca Ciemności!

    Energia w jego dłoni zaiskrzyła, kiedy jeden z tarczowników zamienił się w klingę. Chwycił ją i przelał w jej ostrze cała energię którą zgromadził. Efektem czego ostrze przybrało mroczny wygląd, jakoby ktoś błyskawicę z czarnego światła przymocował do tsuby. W ten oto sposób powstała broń, która, jak zgadywał Zegarmistrz, mogła przeciwstawić się nawet dziwnemu cielsku bestii. O ile zaklęcie w działaniu było skomplikowane, o tyle w efekcie przecinało bezpowrotnie wszystko. Materię, wymiary, nawet sam Czas. A jedyną wadą zaklęcia była jego celność, bowiem ostrze miało te swoje 140 cm długości, ale jakoś nikt nie kwapił się o podejście z nim do potwora, który uprzednio urwał mu rękę. Na szczęście i na to był sposób, bowiem zaklęcie miało tylko zasilić inne, przygotowane wcześniej. Z całej siły wbił miecz w podłoże areny, pod którą jego kryształy od jakiegoś czasu drążyły. Jak mawiał ktoś kiedyś, patrz gdzie stoisz, bowiem dobre podłoże to połowa zwycięstwa.

    Błyskawice rozerwały górną warstwę ziemi, ukazując liczne kręgi transmutacyjne rozrzucone po całej arenie. Teraz nasycone zaklęciem Lancy, gotowe by przynieść sporo "widowiskowości" w to jakże wspaniałe miejsce.

    - To tylko dziesięć procent szczęścia, dwadzieścia procent umiejętności, piętnaście procent skoncentrowanej woli, pięć procent przyjemności, pięćdziesiąt procent bólu.

    Mantra która ukierunkowała wolę Zegarmistrza na właściwy tor. Zaklęcie miało dwa stadia, dwa cele. Pierwszym, oczywistym, było wyrządzenie krzywdy temu cholernemu potworowi.

    Drugim celem było wzmocnienie jego własnej magii o kilka ciekawych efektów. Ale cii, o tym potem.

    - I sto procent by zapamiętać to Imię!

    Kręgi wybuchły, powlekając arenę nieprzebytą ciemnością. Nie mrokiem czy cieniami, nie. Bardziej czystą ciemnością, taką w której nie rozchodzi się światło czy cienie. Ciemność która pochłaniała, pożerała. Zniszczyła resztki cielska, które spowijały łuczników, jak i te które mogły jeszcze gdzieś leżeć w zasięgu areny. A kiedy opadła, widowni ukazał się Zegarmistrz spowity w taką właśnie ciemność. W jednej ręce trzymał zawieszoną na łańcuchu latarnię, która teraz płonęła błękitnym blaskiem, w drugiej ostrze błyszczące pustką kosmosu. Jego postać, blada niczym marmurowy posąg, okryta była płaszczem jakby z dymu, choć i to nie było właściwe, bowiem jaki dym błyszczał nieprzeliczoną masą gwiazd. Dwa rogi wystające z jego głowy dopełniały efektu jaki osiągnął.

    - Jazda.

    Odepchnął się od podłoża, z prędkością pocisku. Czarna smuga, zabójcza i celna, bowiem ostrze które trzymał nie tylko było zabójcze, ale też wymazywało z Czasu wszystko czego dotknęło. A cel miał jeden, trafić swojego przeciwnika.

  4. Wychodzi na to że nie ilość a jakość ;> powiem tak - był to jak dotąd najmniejszy Zgorzelecki a mimo to bawiłem się wyśmienicie. Tematy były poruszane różne, gry i zabawy wspólne, słowem, ubaw doskonały. Polecam i pozdrawiam.

  5. -Mam cię. EXUPERIO!

    Jego przeciwnik wzbił się w powietrze, sprawnie przeskakując ponad jego armią i licznymi umocnieniami, o które rozbił się jego glutowaty pocisk. Fakt, wyżarł niczym kwas kilka z kolumn, ale też kilka innych nawet nie zadrapał, co pozwalało wnioskować iż te bardziej magiczne nie są dla niego wyzwaniem, a te niemagiczne, cóż, dość powiedzieć iż trzeba było tą wiedzę wykorzystać. A kiedy stwór wyskoczył w górę, owa szansa zaistniała prawie że natychmiastowo.

    kiedy wypowiedział zaklęcie, niektóre z filarów wystrzeliły w górę. Jak można się było domyślić, te bardziej niemagiczne, którym wcześniej glut nie zrobił krzywdy. Ich celem był główny rdzeń bestii, maska, która gdzieniegdzie wylewała się z tego galaretowatego cielska. Zadanie było proste, unieruchomić bydlaka wszelkimi dostępnymi sposobami. A że przeciwnik też nie zadbał o pewne rzeczy, to też trzeba było wykorzystać.

    Jak na razie liczył, że bestia ładnie i potulnie zderzy się z filarami. A żeby prawdopodobieństwo wzrosło, trzeba było je dopomóc.

    - Exo!

    Odłamki, groty strzał które bestia pochłonęła eksplodowały, zamieniając tkankę gluta w skrystalizowany Korotan, bardzo ciężki minerał pochodzący z Mgławicy Selesmina IV, odznaczający się nie tylko gigantyczną wagą, prawie 3 tony na metr kwadratowy, ale też sporą siłą pochłaniania i negowania energii magicznej. Jeśli to nie zaboli tego choleryka, to Zegarmistrz obawiał się iż nic tego nie dokona.

    Sam oczywiście nie zamierzał stać pod upadającą atomówką, krater po tym stworze, jeśli wszystko zadziała zgodnie z planem(a w to szczerze wątpił, bowiem ostatnimi czasy nigdy nic nie szło zgodnie z planem) będzie co najmniej imponujący. Ale, trzeba było się przygotować na ewentualny atak, tak więc Zegarmistrz szybko wtopił się w jeden z kryształów nieopodal swojej osoby, by dzięki niemu przeteleportować się do jednego z bardziej odległych żołnierzy. Przydatna sztuczka, bowiem teleportacja była natychmiastowa, co pozwalało oszczędzić i czasu i energii.

  6. Cząsteczkowa regeneracja. Bogowie, ileż to bydle miało energii?!

    To co zobaczył, zwyczajnie go przeraziło. Energia potrzebna by w tak krótkim tempie przebudowywać swoją postać i odnawiać się z byle resztek ciała.

    Nie, coś było nie tak, albo Zegar wcale nie znał się na trybikach.

    Ilość energii jaką mogło wykorzystać dowolne stworzenie różniło się, owszem, wszak jedni mogli tego użyć więcej inni mniej. Ale też trzeba było patrzeć z zewnątrz.

    A co jeśli jego przeciwnik wcale nie wykorzystywał dużych ilości energii? Co jeśli jego ciało, w jakiś pokrętny sposób, mogło maksymalizować efekty drobnych zaklęć?

    Wtedy to Zegarmistrz był w tak głębokiej szafie, że lada moment ujrzy Narnię...

    Trzeba było unikać, rozgryźć jak to cholerstwo działa i skutecznie, a ponad to widowiskowo, go zaatakować.

    Dobry plan, gorzej z wykonaniem. Na jego szczęście przeciwnik postanowił się przyszykować, a to zawsze coś.

    Najpierw padł plackiem. To, wbrew pozorom nieskomplikowane posunięcie, pozwoliło mu uniknąć drzwi, gigantycznych i solidnie okutych, które przeleciały nad jego osobą dosłownie o włos. Chwalmy refleks, albowiem to on pozwala nam zachować uzębienie. Gorzej było z oponentem, bo choć domyślał się co też ten śluz chce zrobić nijak nie przekładało się na wiedzę co tak naprawdę zrobi. To mogło być cokolwiek, od zwyczajnego rozrostu po kumulowanie tlenu lub zwyczajnie ciśnienia do kolejnego, potencjalnie zabójczego ciosu.

    Dobrym pomysłem było by powtórne zamrożenie wroga, ale zaklęcia zimna nie były nigdy jego domeną, a kul zimna jak na złość miał tylko jedną, którą już zużył.

    A im dłużej się głowił tym więcej energii to bydle zbierało. Nie, trzeba było działać z głową. Ryzykować, owszem, ale tęż nie dać sobą pomiatać.

    - MAHAPADMA!

    Arena stanęła w miejscu. Powietrze, widownia, jego przeciwnik - słowem, wszystko w promieniu 1 kilometra od Zegarmistrza zatrzymało się w czasie. Jego najpotężniejsze zaklęcie, które miał trzymać jako koło ratunkowe właśnie teraz miało pokazać swoją straszliwą moc.

    Miał kilka minut żeby się zastanowić nad tym co wiedział i wywnioskować co robić dalej. Ponad to, miał kilka z tych bezcennych minut na opracowanie zaklęcia które miało by nie tylko go chronić, ale też przerwać jego przeciwnikowi. Wiedział jużże obrażenia fizyczne nie działały, elektryka była zawodna a lód choć skuteczny, to jednak trudny w operowaniu.

    Ale miał jeszcze jedną ścieżkę którą warto było wykorzystać.

    - Damo Kryształu, Esencjo Odwieczna, Atrenum sorte Defilus, Kartus nuteri Heo!

    Ciało Zegarmistrza zaczęło pokrywać się kryształami kolorowymi niczym tęcza, mniejszymi i większymi, rodzaju wszelakiego. Ametysty, rubiny, diamenty, gdzieniegdzie blady kwarc czy wściekle zielony i niebieski szafir. Lecz to był tylko początek, bowiem zaklęcie z niego zaczęło rozrastać się po całej arenie, wyrywając z podłoża coraz to większe słupy z najtwardszych znanych i nie znanych ludzkości minerałów. Bakelit, Diament, Zeroniks, skrystalizowany Oparn czy Półpłynny a jednak stały Kobiel. Materiały zdolne wytrzymać nawet wybuch jądrowy. Istna twierdza, jarząca się niczym oczy smoka, miała nie tylko powstrzymać zaklęcie jego przeciwnika, ale też dać Zegarmistrzowi broń, broń która mogła zmienić los bitwy.

    Bo kto nie lubi walczyć w grupie? Pierwsze, najbliżej stojące niego kryształy pękały, ukazująć kryształowe podobizny niego samego. Różnica polegała nie tylko na wyglądzie, wszak jego sobowtóry nie miały protez, ale też na fakcie iż były uzbrojone. We włócznie, miecze, topory, niektóre nosiły łuki a inne tarcze. Armia licząca około 20 osobników. Ledwo ostatni wyszedł ze swojego słupa, zaklęcie Czasu przestało działać, wznawiając upływ tegoż na arenie.

    Dla wszystkich obserwujących nie minęła nawet sekunda, niektórzy przecierali oczy ze zdumienia, bowiem w trakcie mrugnięcia przed nimi pojawił się gigantyczny kryształowy las z armią Zegarmistrzów w swoim sercu.

    - Wy na flanki, wy z tyłu, po jednym tarczowniku na łebka, rozejść się i harcować!

    Zgodnie z poleceniem, inteligentne i świadome klony rozbiegły się, kryjąc swoje kryształowe ciała za słupami najbardziej im odpowiadającymi. Z tarczownikiem przed sobą mogły nie tylko wyczekiwać ataku, ale też skutecznie go odeprzeć.

    Pierwsze poleciały kryształowe strzały, które przy trafieniu w cel miały za zadanie skrystalizować, zarówno sam punkt uderzenia jak i jego najbliższą okolicę. kryształy były o wiele silniejsze niż lód, nie imały się temperatury a ich opływowy kształt mógł przeciwstawić się niejednej nawałnicy. Tak więc stanowiły realne zagrożenie, na które, jak liczył Zegarmistrz, jego przeciwnik nie był przygotowany.

    Jak mawiał jego mentor - nie siłą, to sposobem.

  7. To z pewnością nie będzie łatwa walka. Już pierwsze zaklęcia wykazały że bestia która przeciw niemu stanęła nie będzie bezmyślnie przyjmować ciosów.

    Doskonale zastosowana osłona i szybka diagnoza, słowem, jego przeciwnik szalał, ale nie był głupi. Rozmyślał, jak bestia zamknięta w klatce, czekająca aż ktoś nieostrożny za blisko podejdzie do prętów.

    A Zegarmistrz planował podchodzić, owszem, inaczej to by nie miało większego sensu.

    Kiedy Cień rozpędził się w jego stronę, miał już gotowe kolejne zaklęcie, tym razem przygotowane trochę bardziej sumiennie.

    - Skoczek.

    Pod jego stopami powstał kwadrat ze światła, o wymiarach metr na metr. I kiedy w niego wpadł, w kilku innych miejscach areny pojawiły się podobne. Dzięki tej technice mógł szybko przeskakiwać pomiędzy kwadratami, przez co uniknął kolejnego ataku łap dosłownie o włos, choć ten zniszczył doszczętnie pierwszy z kwadratów. Ale to nic, jeszcze mu się odegra.

    - Głosie Niebios, Grzmot Tytana!

    Wystrzelona kula ponownie przeleciała przez alchemiczny krąg zawieszony w powietrzu, lecz tym razem znikła, by z przerażającą szybkością i siła uderzyć w cel. Bowiem zaklęcie to nadawało kuli właściwości błyskawic, które mogły pokonać odległość w ułamku chwili. Lecz nie zamierzał kończyć w ten sposób, bowiem nie czekając na reakcję wroga przeskoczył do kolejnego kwadratu i ponownie wycelował.

    - Oddechu Pustki, Dziadek Mróz!

    Tym razem krąg zabłysnął lodowatym wręcz błękitem, kiedy miast kuli wystrzelił mroźny kolec, zdolny zamrozić wszystko co trafi. Zegarmistrz zgadywał, że skoro ciało przeciwnika było częściowo płynne, taka mieszanka coś zdziała.

    - Nebula Babilon!

    Zaklęcie które przygotował jeszcze przed walką rozbłysło wokół niego. I choć wizualnie nic się nie zmieniło, to wprawiony wojownik mógłby wyczuć zmiany w układzie energii areny. To tak, jakby wyczuł bardziej niż zobaczył rysę na mieczu w chwili zwarcia ostrzy z kimś silnym.

  8. W wyniku pewnych machinacji w grafiku i przeżąglowaniu kilku osób tu i tam(jedna osoba się zwolniła w tempie nagłym) wyszło na to, że mam wolne w sobotę zamiast całego dnia w robocie i będę na spotkaniu.

    Jako iż najpewniej będziemy najpierw w Maku a potem u mnie, to mogę skombinować kupony Makowe a ponad to proponuję zainteresowanym zrzutkę, jak ostatnio, na pizzę tudzież spaghetti.

  9. Tak sobie was czytam. Fajny pojedynek, sporo ciekawych efektów, pomysły i wykonanie cudowne. Trochę baboli gramatycznych a dialogi, well, Hoffner już się wyraził na ten temat, w istocie dobitnie.

    Kilka błędów logicznych też się znalazło(przekierowywanie ognistego tornada samym sobą w postaci wiatru powinno się skończyć zniknięciem "samego siebie" xD), ale całość jest czytelna.

     

    Teraz ocena.

    Jestem weteranem tego miejsca, czytam wszystkie pojedynki, zarówno z ciekawości jak i chęci nauki, przez co mogę powiedzieć wprost, że wasza walka była dobra. Widowiskowa i przemyślana(przeważnie). Czytało się to przyjemnie, wciągało, nakłaniało do dalszej lektury. Każde z was pokazało na co was stać.

    Ale zwycięstwo może przypaść tylko jednej osobie. I mój głos, w tej konkretnej sprawie, ląduje na Linnre, bowiem jego sposób i zapis walki odrobinkę bardziej mi się spodobał.

    Obojgu magów życzę kolejnych udanych starć, powodzenia!

  10. - Oh, a czy muszę?

    Zegarmistrz był nie tyle rozbawiony, co rozśmieszony, choć na dłuższą metę to mogło być to samo. Koniec końców wygrał nie przez swoje umiejętności, ale przez głupotę swojego oponenta. Pstryknął palcami, aktywując wcześniej przygotowane zaklęcie, "pamięć" areny została cofnięta o dobre 15 minut, przez co sam Zegarmistrz nie stał już w miejscu gdzie miałby go wciągać portal, a tam, gdzie zaczął pojedynek. Nie mówiąc oczywiście o tak drobnych rzeczach jak odnowienie energii czy ściągnięcie z siebie efektów negatywnych. Taki zapis i wczytanie gry, jakby ktoś stwierdził.

    - A gdybym ci powiedział że nie muszę bo - zerknął na zegarek którzy trzymał w kieszeni - się zdyskwalifikowałeś?

    Nie musiał widzieć twarzy przeciwnika żeby widzieć jego zdziwienie.

    - Widzisz, opuściłeś miejsce walki, arenę, narażając na szkodę widownie. Próbowałeś mnie dwa razy zabić, choćby poprzez nieudaną próbę wyłączenia mnie z akcji i zalania magmą. Mógłbym już teraz podnieść rękę i poprosić organizatorów o usunięcie cię z tej walki. Ale to będzie zabawniejsze. Księżycowy Strzał, Ognia!

    Przestrzeń wybuchła bryłą lodu, ukazując jego przeciwnika zastygniętego w lodzie. Trochę groteskowy widok, ale lód był magiczny, pozwalał ofierze oddychać, nawet podejmować pewne, przemyślane, akcje.

    - Zapomniałeś co powiedziałem? Zakotwiczyłem się, dzięki tobie, do twojej magii. Moje zaklęcia zużywają twoją energię. Zatem wydawało ci się choć przez chwilę, że nie dam rady cię namierzyć? Sam sobie to wszystko zrobiłeś, sam do tego doprowadziłeś. I po co? Rozejrzyj się, widzisz zadowolenie na twarzy widowni? Ja nie. Zamiast skupić się na swoich zaletach, tylko uwidaczniasz swoje wady, łamiąc zasady tego uświęconego miejsca. A na to pozwolić nie mogę. Resztą zajmie się Hoffman.

    Co wygłosiwszy, Zegarmistrz udał się do wyjścia, bowiem nic już go nie trzymało na arenie.

  11. Jeżeli myślicie, że Akinator to jakiś geniusz/superkomputer/cokolwiek/etc. to się mylicie. Grubo mylicie.

    Akinator znajduje odpowiedź na waszą postać dzięki algorytmowi opierającemu się na odpowiedziacb tak/nie - wszystko jest już zawczasu przygotowane, więc to nie są żadne czary-mary albo "ojeju, Akinator jest sprytny, bo odgadł etc. etc." - taki jest algorytm.

    Capitan Oblivious attack!

     

    To, że to algorytm to chyba wie każdy, przynajmniej ci, którzy uczyli się matematyki powyżej podstawówki xD

    Grunt, że można się nim dobrze bawić, a o to chyba chodzi, nie?

  12. (Zasadniczo, to przez godzinę pojawienia się posta, byłem po pracy, nocka w kinie i wróciłem o 10 do domu xD)

    Już w chwili, kiedy te potężne drzwi wyleciały z zawiasów, wiedział że to będzie potężna walka.

    Spodziewał się silnego ataku. Ale nie spodziewał się że na arenę wpadnie bestia zaślepiona szałem. Błogosławieni przezorni, albowiem oni są przygotowani.

    Kamień rozpłaszczył się na niewidzialnej ścianie, zaś magiczny wybuch jaki temu towarzyszył rozerwał kolejne zaklęcie obronne.

    Ale problemem nie był kamień, tylko to co za nim podążało. I trzeba było coś z tym zrobić. Jego przeciwnik zdawał się używać zaklęć instynktownie, co jeszcze bardziej pogarszało sprawę. Nawet gdyby jakoś go unieruchomić, to i tak mógł spodziewać się solidnego łomotu. Trzeba było działać szybko.

    Kiedy tylko jego przeciwnik wystrzelił z chmury kurzu, był gotowy go odeprzeć.

    - Pax Negiv!

    Rozpłynął się w powietrzu dosłownie w chwili, kiedy bestia uderzyła w niego, rozrywając jednym uderzeniem jego mechaniczne ramię. Ale tylko tyle, bo zaklęcie zdążyło bezpiecznie przenieść go w Pomiędzy. To jakby kieszonkowa przestrzeń, która wyglądała identycznie jak ta normalna, z tym wyjątkiem, że siedząc tutaj, nie mogła mu się stać krzywda. Płyn hydrauliczny wyciekał obficie z pogniecionych resztek ramienia, przez co musiał szybko zmienić strategię. kilka szybkich znaków i wyciek został zatamowany. Kilka kolejnych i resztki kończyny były odłączone, zaś on dokręcał kolejną, przygotowaną w zapasie właśnie na takie okazję. Ale bezdyskusyjne było, że siła tego potwora była bezdyskusyjna. Urwał kończynę która przetrwała niejeden wybuch, pożar, ataki kwasem i nawet pozwoliła mu zatrzymać dinozauropodobnego stwora bez większego wysiłku.

    A on wykręcił ją jakby była ze słomy. To zapowiadało ciężką walkę, w której trzeba będzie dokładnie uważać nie tylko na siebie ale i na przeciwnika.

    - Dobrzy, trzeba sprawdzić co jeszcze potrafi ten koleżka.

    Wyskoczył z przestrzeni na drugim końcu areny, tak, by jego przeciwnik był obrócony do niego plecami i wyciągnął spod płaszcza dwa rewolwery.

    - O duszo z Metalu, Czcigodna Niewiasto, użycz mi Swego dzieła, O pociągu Istnienia, Duszo Zraniona, wysłuchaj wołania!

    Lufy obu pistoletów rozświetlił blask, kiedy przed Zegarmistrzem, w powietrzu, zalśniły dwa alchemiczne kręgi.

    - Gniewie Ognia, Ifrycie poskromiony!

    Pierwszy strzał spowodował pojawienie się wielkiego języka ognia, którzy wystrzelił w jego przeciwnika, pokrywając cała okolice pożogą. Musiał sprawdzić jak bardzo jego oponent jest wytrzymały i na ile będzie mógł sobie pozwolić.

  13. - Jeden z twoich poprzedników już tego próbował. Nie poszło mu najlepiej, serio.

    Nie możliwość używania mocy. Brzmiało to co najmniej śmiesznie, mocy, a co oni są, jacyś superbohaterowie?

    - Dziecko, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze swego potencjału?

    Pamięć to figlarna kochanka, w jednej chwili nam pomaga, w drugiej walczy przeciw nam. Zegarmistrz stał nietknięty przed swoim oponentem. Nietknięty i rozbawiony. Jego przeciwnik popełnił zbyt wiele błędów by teraz je pominąć. Zbyt wiele zuchwalstwa, samouwielbienia.

    Pora przebić to rozdmuchane ego, raz a porządnie.

    - Ból będzie przejściowy, raczej przeżyjesz ten proces.

    Jeśli nikt nie pamięta że coś się stało, to nie ma dowodów na to że to się stało. Jego przeciwnik myślał że wyłączy go jak jakąś zabawkę. A nawet chwili nie poświęcił na rozejrzenie się. Nawet chwili nie stracił by upewnić się, że Zegarmistrz w którego celuje jest prawdziwy. Czy aby na pewno stoi tam gdzie go widzi, czy aby na pewno żadne zaklęcie na niego nie działa. Mógł tak walczyć cały czas, zaklęcia służące do zmylenia przeciwnika nie były kosztowne, nie żeby martwił się o energię w pierwszej kolejności, ale samo to świadczyło że mógł robić z Lucka głupiego jasia ile tylko dusza zapragnie.

    A teraz jego przeciwnik przesadził i pora nadeszła, żeby zasmakował własnego leku.

    Zegarmistrz nigdy nie lubił stosować aż tak podłych zagrywek, ale skoro jego przeciwnik aż się o to prosił, to widowni też się coś z tego tortu należało.

    Dzięki zaklęciu kotwicy dokładnie wiedział gdzie jest jego przeciwnik. Dzięki temu miał pewność, w przeciwieństwie do niego, że uderzy tego prawdziwego.

    Jednym szybkim ruchem uderzył powietrze przed sobą. W miejscu gdzie trafił pięścią przestrzeń popękała niczym rozbita szyba.

    Takie same pęknięcie pojawiło się na policzku jego oponenta gdy potężna energia odrzuciła go wprost w ścianę areny. A to był dopiero początek.

    Zegarmistrz uderzał raz za razem, jak wprawiony bokser a kolejne uderzenia literalnie wbijały jego przeciwnika w ścianę, a raczej mur, otaczający ich miejsce walki. Gdzieś po drodze błysnęło jakieś światło, które dało znać że zaklęcie mające chronić Lucjana zostało potraktowane jak papierowa kartka, rozerwana przez potężny huragan ciosów który teraz na niego spadał.

    - Arnamentus Arachni!

    Niewidzialne żyłki przyszyły jego przeciwnika do ściany, tak, by nie mógł ruszyć nawet palcem, o reszcie ciała nie wspominając, zaś Zegarmistrz mógł kontynuować swoje zaklęcia nie martwiąc się o poruszenie się przeciwnika.

    Wykonał szubko kilka znaków dłonią i z przestrzeni wysunęła się najprawdziwsza 80 funtowa armata.

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    Pierwszy pocisk wielkości sporej kuli ognia trafił w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą unieruchomił swego oponenta.

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    - Słoneczny Strzał - Ognia!

    Strzał za strzałem, kula za kulą, arenę zakrywały coraz większe ilości kurzu i latającego gruzu. Pociski były tak skomponowane, by w chwili trafienia w miękkie cele zadawać im jak najwięcej bólu, lecz nie robić prawie żadnych obrażeń fizycznych. Co gwarantowało, że nie zabije przeciwnika, ale wyrządzi mu spore zazi. Czego nie mógł oczywiście powiedzieć o obiektach stałych, latające tu i tam fragmenty muru mówiły same za siebie.

    - I jak ci teraz?

  14. Kolejna arena, kolejna walka, kolejne wyzwanie.

    Był głodny, żądny walki jak niczego innego.

    Nie potrzebował pożywienia, nie potrzebował snu czy spoczynku. Miast tego chciał uświadczyć walki tak brutalnej, tak potężnej, by od samych jej wspomnień bladli bogowie.

    I jego nowy przeciwnik mógł mu jej dostarczyć.

    Cień, bo tak mawiali o nim w gospodzie, miał potencjał by wykazać się jak najbardziej potrzebnymi cechami.

    Potęgą i pomysłowością.

    Zegarmistrz liczył na to. Liczył, że akurat ten przeciwnik utuli go do snu. Zaspokoi jego głód, odwzajemni jego uczucia.

    Bowiem tego szukał w turnieju.

    Szczyt świata to samotne miejsce kiedy jest się tam samemu. Dotąd spotykał potężnych magów, którzy wykazali się niejedno kroć potęgą, zarówno na ciele jak i umyśle.

    Lecz mimo tego tylko kilku zaspokoiło jego żądze. I tylko na jakiś Czas.

    Teraz mogło być inaczej. Teraz mógł się najeść.

    Na arenę przybył jak uprzednio, poprzez sieć portali które udostępniali właściciele przybytku.

    A kiedy stanął na twardej nawierzchni jego oczom ukazał się przepych tego miejsca. Prawdziwie tytańska arena. Wielka i kipiąca dobrobytem. To tutaj miał spędzić najciekawsze chwile swego żywota. To tutaj miał pokazać jak wielkie pokłady mocy w nim drzemały. Dotąd tylko garstka magów wymusiła na nim sięgnięcie po głębsze zasoby energii magicznej.

    A jego obecny oponent mógł sięgnąć nawet głębiej.

    Rozglądał się przez chwilę, zastanawiając się czy aby jego przeciwnik już nie przybył, lecz nic na to nie wskazywało, zatem przygotował sobie kilka drobnych udogodnień, poprawiając tu i tam rzemienie trzymające magiczne buteleczki czy też upewniając się że kamienie tkwią tak jak powinny w protezach. Robił to poprzedniego dnia, robił i w szatni bezpośrednio przed walką, ale cichy głosik o imieniu Paranoja nigdy nie był zadowolony, więc szybko przebił się przez listę rzeczy do sprawdzenia. A kiedy wynik okazał się satysfakcjonujący, wyrył w powietrzu kilka znaków. Tak przygotowany oczekiwał aż jego partner się ujawni, bowiem w tym pojedynku do tanka trzeba było dwojga.

    - Waszmość, jesteś tutaj?

  15. Zagiąłem go niejednokrotnie - dzięki mnie do jego bazy pamięci dostały się między innymi takie sławy jak Colossus(X-men), Takeo Otori(Opowieści rodu Otori) czy też Echo(Ballad of Echo the Diamond Dog).

    Jak na razie systematycznie go zaginam, choć i są chwile kiedy okazuje się, że dana postać jest już w jego systemie tylko trochę błędnie wprowadzona.

    Fajny program jeśli chcesz kogoś rozbawić przez teamspeak zadając mu pytania ale nie mówiąc o programie :D

  16. Można by wręcz dobitniej stwierdzić jakiego pokroju jest to postać.

     

    A tak troszku poważniej, pewnie, jak wspomniała już wyżej Seluna, jest to personifikacja przyjaźni wszystkich 7 niewiast(kucowiast?xD), ukazująca wyższość cech przyjaźni nad mocą syren. I, niestety, wątpię czy ma to to jakąś konkretną nazwę żeby szukać artów związanych.

    • +1 1
  17. Exo patus. Zaklęcie proste a tak skuteczne. Nie było nadmiernie skomplikowane, zwyczajnie zakotwiczało pierwszy obiekt jaki uderzy w maga.

    W tym przypadku był to Lucjan, który uderzył go w twarz.

    A po co było zakotwiczenie? Ano po to, żeby wszystkie obrażenia, fizyczne, mentalne i astralne przelać na zakotwiczony obiekt. Tak więc w chwili kiedy wilk zacisnął zęby na Zegarmistrzu stały się dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, że wilk zachowywał się w sposób świadczący o tym, że gryzie kawał skały lub metalu, bowiem jego zęby choć szorowały po ciele Zegara, to nawet nie zostawiały najmniejszych zadrapać.

    Drugą zaś był widowiskowy wręcz rozmiar szram wykwitających na piersi i ramionach Lucyfera.

    A że zaklęcie samo w sobie czerpało energię z zakotwiczonego, było to idealne perpetum mobile, bowiem nie tylko nie otrzymywał teraz żadnych obrażeń, ale wręcz wystawiał się na nie, transferując je do Lucka. Dwa kamienie jednym granatem czy jakoś tak.

    Patrzył z zainteresowaniem jak wąż uderza go raz za razem, próbując zadać jak największe obrażenia i jak owe obrażenia zarzynają rzucać jego przeciwnikiem po arenie. W lewo i prawo, w górę i dół. mógł być sobie szybszy nawet od światła, ale nie można uciec przed tym, co nieuniknione.

    A że chwilowo i tak nie musiał niczym się martwić, postanowił poczekać na reakcję obitego oponenta. Przynajmniej do chwili aż wąż nie zechce użyć swoich kłów jadowych, to bowiem mogło by być ciekawe, choć bolesne.

    - Exo Nerus - kolejna inkantacja niespodzianka, gdyby jego przeciwnik postanowił dalej być tak twardogłowym jak dotychczas.

  18. Przyglądając się temu wszystkiemu z boku mógł przyznać, że przeciwnik daje z siebie wiele. Choć mimo wszystko to trochę za mało. Tak, można było docenić ilość energii przeznaczonej na cały spektakl. Imponujące wręcz ilości. Ale co z tego, że karabin strzela szybko i mocno, skoro nie trafia w cel? Jego oponent nawet przez chwilę nie założył, że Zegarmistrz którego widzi mógłby być iluzją. Choć iluzja to też nieodpowiednie słowo, bowiem już od pierwszego strzału Lucyfer był pod wpływem zaklęcia hipnozy, o wiele potężniejszego niż iluzje, te bowiem były tylko omamami, a hipnoza tworzyła świat na nowo - w głowie ofiary.

    W ten sposób zarówno widownia jak i Zegarmistrz mogli podziwiać, jak Lucyfer biega, skacze i czaruje na arenie, za cel mając coś, czego w ogóle tam nie ma.

    Może nie było to uczciwe zagranie, ale z drugiej strony, nie było też zabronione.

    Będąc kompletnie niewidocznym, wszak w głowie jego przeciwnika mógł istnieć tylko jeden, teraz przyszpilony do ziemi Zegar, rozpoczął swoje kolejne zaklęcie.

    Tym razem zamierzał uderzyć bardzo mocno, choć niekoniecznie precyzyjnie. Z drugiej strony, na co komu precyzja kiedy..a zresztą, zobaczycie.

    Wyciągnął z kieszeni mały dysk, bardziej przypominający ośmiokątne pudełeczko. Otworzył je i wsadził do środka czerwony pierścień. Kiedy zakończył tą prostą czynność, pudełko rozświetliło się w jego dłoni. Tak przygotowany rozpoczął mantrę.

    "With blood and rage of crimson red,

    Ripped from a corpse so freshly dead,

    Together with our hellish hate,

    We'll burn you all - that is your fate!

    MASTER SPAAAAARK!"

    Pudełeczko w jego dłoni rozbłysło, w pierwej czerwienią, potem zaś oślepiająco jasnym światłem. Promień lasera który wystrzelił u podstawy już miał więcej aniżeli metr szerokości, a im dalej od źródła tym bardziej się rozrastał, tak że w chwili dotarcia do przeciwnika, miał promień liczący koło 4 metrów.

    Literalnie mistrzowski strzał, bowiem siła była na tyle duża, żeby zdmuchnąć stojącą za celem wieżę.

    - Exo patus!

    Drobne zabezpieczenie gdyby przeciwnik zdał sobie sprawę co tak naprawdę go trafiło i już był gotowy na kontratak. Teraz pozostało już tylko poczekać.

  19. Alder, Fuks, weźcie się ogarnijcie, jeden gada jak potłuczony, drugi zabija "nuż"ami...

     

    A co do kolegi.

    Wydajesz się być ciekawy, tak, ciekawy to dobre słowo. Wydajesz się też.

    Masz interesujące zainteresowania i zdajesz się mówić to co myślisz, co nie zawsze jest dobre, ale lepiej mówić bolesną prawdę niż słodkie kłamstwa. Przynajmniej wiesz komu ufać.

    Indywidualizm jest dobry, ale czasami można z nim przesadzić, pamiętaj, co za dużo to nie zdrowo, dobrze zgrana ekipa zdziała więcej niż dobrze zgrana jednostka.

    Interesuję cię magia? Dział Magicznych Pojedynków przykuwa twoją uwagę? Dobrze, zapraszam, wszak tutaj to mój drugi dom. Gdybyś miał jakieś pytania, zapraszam na PW.

     

    No i ponad to, witaj.

    • +1 2
  20. Witajcie, temat ten ma służyć "tworzeniu", jeśli macie pomysły i macie wykorzystany limit sesji a chcecie żeby dana sesja weszła w życie ten temat ma za zadanie wam pomóc.

     

    Wygląda to tak, tworzycie realia sesji Na przykład:

     

    1. Dajecie Pomysł - Jedynie o tym o czym ma dana sesja być.

     

    2. Rozwinięta Sesja - Czyli opisana sesja i gotowa do odpalenia tylko wystarczy dodać zasady i można się bawić.

     

    3. Sesja z Zasadami i gotowa do gry - Sam opis przecież nie wystarczy, mistrzowie gier zawsze muszą postawić jakieś warunki. Wystarczy skopiować i sesja zaczyna się wraz z przybyciem uczestników. 

     

    Każdy pomysł ma mieć przypisany numerek 1, 2 lub 3 który opisywać będzie powyższe kryteria.

     

    Pomysł Draft Redline

     

    Od siebie dodam jeszcze jeden warunek.

    Każdy pomysł zabrany z tego tematu powinien dostać reputację od osoby która go przygarnie - to takie swoiste coś za coś dla tych, którzy chcą tworzyć coś dla innych.

  21. Wspaniałe.

    Jego przeciwnik znowu zdołał go zaskoczyć, sam zaś nauczył się tego i owego. Transmutacja, ożywianie, kontrola - wszystkie te aspekty były dopracowane, zapięte w swych właściwych kursach. Można by pomyśleć że jego oponent specjalnie czekał właśnie na niego. Nie mógł go chyba zawieść tak?

    Pozwolił by węże go oplotły. Ich ścisk nie był na tyle silny by robić mu krzywdę, ale mimo to wystarczająco mocny, by go unieruchomić. Do tego ta bestia. Tak wspaniale karykaturalna. To dobry początek. Wspaniały wręcz.

    - W najciemniejszy dzień, w najjaśniejszą noc!

    Jego ciało wyrwało puls który jakby spowolnił wszystko wokół niego. Dla ludzi z zewnątrz czas płynął normalnie, dla niego płynął wystarczająco, by mógł się przygotować.

    - Astran.

    Proste zaklęcie teleportacji przeniosło go i przypisane jemu przedmioty w odległy kawałek areny. W poprzednim miejscu została po nim kupka popiołu i metalowe węże, które teraz stratował magiczny chowaniec. Trza było mu przyznać, był wielki a mimo to szybki. Dość szybki by w kilku skokach znaleźć się naprzeciw Zegarmistrza. Nie dość szybki, by go powstrzymać.

    Zegarmistrz poczekał aż największa szczęka spróbuje go chwycić, a kiedy tak się stało, zatrzymał ją kładąc obie dłonie na na czaszce go atakującej. Jedną łapiąc za nozdrza, drugą za brodę. Jego stopy zaczęły ryć bruzdy gdy stwór swoją masą przesuwał ich obu. Lecz dzięki zaklęciu wzmocnienia z kryształu w ramieniu, pęd potwora stopniowo malał aż w końcu ten się zatrzymał. Na szczęście, mimo wielu głów i licznych kończyn, nie był w stanie go skutecznie sięgnąć, bowiem żadne z tych zabójczych rzeczy nie była aż tak długa jak szyja największej szczęki.

    - Anticmagia!

    Z przestrzeni, tak jak uprzednio, wystrzelił metal. Tym razem jednak przypominał łańcuchy i był całkiem czarny. Kiedy trafił w podłoże u stóp Zegara, stały się dwie rzeczy. Pierwszą była sporej wielkości eksplozja ziemi i kurzu zasłaniająca walczących. Drugą był dźwięk łamanych kości i jazgot uwalnianego zaklęcia.

    A kiedy dym opadł widowni ukazał się Zegarmistrz, obok którego stał najprawdziwszy T-Rex. Od jego prehistorycznych braci odróżniał go czarny, gdzieniegdzie przebijający ciało łańcuch i wielkość, bowiem ten okaz był o wiele masywniejszy aniżeli jakikolwiek z tej rodziny. Prawie 9 ton wagi posiłkowanej potworem uzbrojonym w wielką szczękę, grube łuski i nie mniej twarde kości. W ten sposób chciał pokazać iż jego magia też potrafi tworzyć, nie tylko niszczyć.

    - Na niego!

    Z ogłuszającymi tąpnięciami od których na arenie sypał się kurz ze stropów, monstrum rozpoczęło szarżę na Adviliona. Sam zaś Zegarmistrz postanowił w tym czasie przygotować kolejne zaklęcie.

    - Strzeż się swych strachów ujawnionych. Niech wszyscy ci, co chcą powstrzymać konieczność płoną niczym moja potęga!

    Wokół jego ciała pojawiły się liczne złotawe płomyki, unosząc się niczym świetliki. Tak przygotowany czekał na ruch przeciwnika.

  22. Spodziewał się takiego obrotu sprawy.

    Ba, nawet liczył na taki wypadek, bowiem przeciwnik w swej nieopatrzności dawał mu Czas na wykonanie kolejnego zaklęcia.

    A dawanie Czasu Zegarmistrzowi niejednemu dało się we znaki.

    - Wydaje ci się, że ukrycie się coś zmieni? Dopplegajger!

    Przez chwilę spowił go czarny dym, a kiedy opadł, na arenie stało dwóch Zegarmistrzów. Oboje rozejrzeli się po arenie, rozumiejąc się bez słów i szykując wspólną inkantację.

    "In fearful day, in raging night, - rozpoczął Pierwszy.

    "In brightest day, in blackest night, - zawtórował mu Drugi.

    Dłonie obu Zegarmistrzów rozświetlił blask. Jeden zielony, jeden błękitny, które to powoli zaczęły zalewać arenę.

    With strong hearts full, our souls ignite.

    No evil shall escape my sight.

    Kolejna zwrotka dająca zaklęciu jeszcze większą moc. Wokół obu utworzyła się bańka z błękitnego światła, lecz zdawać by się mogło iż błękitne jest tylko naczynie, bowiem wypełnione było zielenią.

    When all seems lost in the War of Light,

    Let those who worship evil's might

    Symbol pod jego stopami rozświetlił się potężnym blaskiem, który to, niesiony w niebiosa, zabarwił chmury w odcieniach błękitu i zieleni.

    Look to the stars, for hope burns bright!"

    Beware my power--Green Lantern's light!"

    Zaklęcie wybuchło, najpierw w postaci malego pola ochronnego wokół Zegarmistrzów, następnie zaś jako szybko rozszerzająca się sfera, która pokryła calutką arenę, od końca do końca, nie pomijając nawet szczytów otaczających ich wież. Stojąc w tym polu Zegarmistrz mógł dokładnie określić gdzie, teraz widoczny jak na dłoni, jest jego przeciwnik.

    - Apporiero Avelutio!

    W kierunku przeciwnika wystrzeliła masa łańcuchów. Czar w swojej prostocie był łatwy do uniknięcia. Pod warunkiem oczywiście że łańcuchy nie wylatywały z każdej strony, ze ścian, z podłogi, wiele materializowało się nawet z samego powietrza. A wszystkie skierowane wprost w jego przeciwnika, przystosowane do pościgu, gdyby ten wykonał unik.

×
×
  • Utwórz nowe...