Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. (Komputer - kwestia upodobań, są tu i ludzie i kuce, a i pewnie nie tylko "ludzie" ;) )

     

    Z zaplecza wyszli kolejni członkowie ekipy, ubrany w czarnawy smoking kuc oraz klacz mająca na sobie ubranie łudząco podobne do koleżanek, acz w miłym, pomarańczowo zielonym odcieniu. Klacz skierowała się ku nowo przybyłym pannom, kuc zaś poruszał się krok w krok za nią.

    - Witam drogie panie Pod Gryfim Pazurem, czy mogę zaproponować ciepłą herbatę na rozgrzanie?

    Kuc wyszedł zza klaczy i miłym, głębokim głosem spytał:

    - Mogę zaoferować pani ręcznik? I poprosić o pani płaszcz w celu jego osuszenia?

  2. Obok wielkich aren turniejowych, gdzie rozgrywały się coraz głośniejsze ostatnimi laty, magiczne pojedynki, znajdowały się stare ruiny zamku. Czarne mury fortecy były wysokie i smukłe. Większość masywnych bloków granitu zużytych na ich budowę teraz obluzowała się i skruszyła. Potężne blanki zdolne oprzeć się głazom z katapult i niszczycielskim czarom, gdzieniegdzie zostały stopione płomieniami smoków, które często najeżdżały w przeszłości te rejony. Ponad ścianę skał wznosiły się okrągłe baszty. Każda wysoka na ponad trzysta stóp, ponuro obserwowała, przez małe okienka strzelnicze, miejsca wielu pojedynków. Wieże kończyły się ostrymi pazurami skalnymi, rozrywającymi chmury. Pomiędzy nimi błyszczała w słońcu stara, ciemnoniebieska dachówka, zdarta w wielu miejscach pazurami. Mury zbiegały się w duży okrąg, a od strony kompleksu turniejowego osadzono wrota. Nie raz wielkie armie próbowały przedrzeć się przez tę stalową bramę. Mimo licznych rys i wgnieceń na stopionym metalu, zachowały się piękne płaskorzeźby. Na wschodnim skrzydle wrót znajdowało się olbrzymie słońce, dumnie gorejące potężnym żarem. Na zachodnim widniał księżyc, swym majestatem skłaniający do chłodnej refleksji. Brama posiadała również liczne wnęki, w których wypisywano imiona poległych w oblężeniach, a także uwieczniano w stali bohaterów Equestrii. Wśród nich byli także arcymagowie, którzy dla wielu uczestników turnieju stanowili inspirację.
     
    Za otoczoną wysunięciami muru bramą, mieścił się jej obszerny przedsionek. Kwadratowe pomieszczenie z grubego kamienia i z otwartym dachem, miało dać dodatkowe pole do ostrzału atakujących. W górze ponuro zwisały okrągłe leje, którymi dawniej lał się wrzący olej. Kolejne żelazne wrota stanowiły ostatnią barierę dla przedzamcza. Na środku obszernego pola wznosiła się dumnie gotycka cytadela. Z jej strzelistych, wysokich ścian z cegły, wznosiły się kolejne wieże. Każda zakończona ostrym stropem. Na ich szczytach powiewały nowe flagi Equestrii. W murach Zamku Wysokiego znajdowały się witraże kończące się łukami trójkątnymi. Szkło było ciemne, a wiele z dzieł, przedstawiających piękne pola i lasy kraju kucy, zostało zniszczonych w czasie wojen. Jednak gdy oko wędrowca spoczywało na dziedzińcu, cały przybytek zmieniał swój charakter z posępnego na optymistyczny. Wszędzie rosła długa, miękka zielona trawa, falująca na wietrze niczym aksamitne morze. Biegły przez nią proste, odnowione ścieżki z jasnego kamienia. Po ich bokach dumnie spoglądały starodawne pomniki bohaterów. Odrestaurowane i pomalowane na śnieżną biel dodawały światła całości. Pośród kęp kolorowych kwiatów, zachwycających oczy swą paletą barw, unosiły się potężne kryształy magiczne. Każdy miał kształt idealnie symetryczny, a runy wyrysowane na ich powierzchni odbijały się świetlistym poblaskiem. Jak głosiły plotki sam karczmarz sprowadził je tutaj, aby dodać magii temu miejscu. W istocie kamienie gromadziły magię unoszącą się w powietrzu z aren. W zależności od nasycenia klejnoty świeciły, wypuszczały kolorowe smugi na obszar dziedzińca, albo wręcz przy naprawdę potężnych zaklęciach były w stanie unieść cały zamek do góry. Goście chętnie korzystali z dodatkowych atrakcji w czasie finału poprzedniego turnieju, kiedy to w trakcie donośnego pojedynku dwóch wspaniałych magów, twierdza wzniosła się na blisko ćwierć kilometra, eksplodując przy tym tęczą barw. Na środku dziedzińca stała potężna fontanna. Szafirowa woda spływała kaskadami po białym marmurze. Cztery delikatne łuki wodne delikatnie okalały dawną rzeźbę, przedstawiającą Królewskie Siostry.

     

    Wielki dziedziniec prowadził prosto do cytadeli. To tam mieściła się główna część karczmy. Piękne dębowe drzwi, stylizowane na strony starej księgi zapisane runami, osadzone na błyszczących, srebrnych zawiasach przez całą dobę były otwarte. Nad nimi zaś tablica z nazwą przybytku - "Pod Gryfim Pazurem" - reprezentująca stosownych rozmiarów szpon będący tłem dla treści zamieszczonej. Na ścianach szerokich korytarzy, zwieńczonych ozdobnymi sklepieniami z płaskorzeźbami kwiatów, tworzącymi kopuły, umieszczone były pochodnie. Ogień tańczył na nich godzinami, rzucając migoczące cienie na szkarłatne ściany głównej sali.
     
    Pomieszczenie było na tyle obszerne, aby pomieścić kilka setek gości. Komnata emanowała przepychem. Stały w niej ciężkie stoły z ciemnego drewna, nakryte białymi, haftowanymi obrusami, poobszywanymi koronką. Zastawa lśniła srebrem i porcelaną, a także kryształowymi karafkami na trunki. Pod sufitem wisiały żyrandole z drogich kamieni, a na środku wznosiła się duża scena, na której kameralna orkiestra grała do posiłków zamożniejszym i wykwintniejszym gościom. Przy stołach stały krzesła wyściełane jedwabiem, przypominające swym przepychem królewskie trony. Czerwone firany ze złotymi frędzlami powieszone przy niedawno dorobionych, wysokich oknach, opadały delikatnie na zrobione białego drewna, parapety i pokrycia dolnej części ścian. Światło słoneczne chętnie wchodziło do środka, odbijając się od luster, ułożonych tak zmyślnie, że promienie tworzyły na suficie niezwykłe wzory, podkreślające bogate freski, przedstawiające ogromny i majestatyczny Canterlot, oświetlony promieniami dziennej gwiazdy jego władczyni. Obok podobny obraz przenosił obserwatora w to samo miejsce, ale nocą, gdzie królowały zimne, głębokie i wciągające kolory. Całości obrazu dopełniało kilka kaflowych kominków, wmurowanych w boczne ściany oraz długa lada z sosnowego drewna. Za nią zwykle urzędował karczmarz, lub jego pracownicy.

    Nie był to jednak jedyny poziom przybytku. Wielki zamek krył wiele tajemnic. Trzy piętra nad główną salą znajdowała się druga komnata. Prowadziły do niej kręte i wyłożone czerwonym dywanem schody. Na ścianach przy nich wisiały liczne świeczniki z umiejscowionymi tam magicznymi kamieniami, jasno świecącymi różnymi barwami. Górna komnata była urządzona na zwykły przydrożny przybytek, wielu sercom bliższy i milszy niż wytworny wystrój parteru. Stały tam pozbijane z paru solidnych desek, proste krzesła, duże palenisko na środku i zespół ludowych grajków, który grał znajomą, skoczną, prostą, choć piękną muzykę. Zamiast wykwintnych dań, można było zjeść tam zwykłe potrawy, które tanie i krzepiące często raczyły podniebienia podróżnych. Wszelki alkohol lał się do kufli i flaszek, a zamiast kelnerek ubranych w uroczyste, choć funkcjonalne suknie, tu zamówienia przyjmowały równie piękne i cudowne karczemne klacze. Za tradycyjną ladą, powyginaną w kilku miejscach siedział karczmarz rozlewając piwo spragnionym kucom.

     Oczywiście w tak dużym i przemyślanym przybytku było miejsce na wszystkie rasy, jakie tylko zawitały w tej okolicy. Dla każdego znalazł się odpowiedni stół, krzesła, a nawet sztućce. Obsługa wielojęzyczna i miła, stanowiła przyjemną odmianę od często spotykanych obwiesiów, spod ciemnej gwiazdy, pilnujących porządku w karczmach. Tu właściciel przewidział wszystko. Dzięki mocy w magicznych kryształach kontrolował wszystkie burdy i rozróby, nie dopuszczając do zmącenia porządku. Wystarczyła tylko zbyt duża dawka negatywnych emocji, czy rozpoczęcie rzucania czaru, aby wszystkie działania agresora były zablokowane przez moc kamieni. Nie było sposobu, aby przebić się przez liczne bariery ochronne, które stanowiły zabezpieczenie zamku. Wielokrotnie było to wykorzystywane, gdy jakiś pocisk z areny zawędrował za daleko i miał uderzyć w którąś z sal. Zawsze wszelkie zagrożenie pochłaniały owe magiczne kamienie, wzmacniając swą moc.

     

    W cytadeli mieściło się znacznie więcej rozmaitych komnat. Wiele wykorzystywano na magazyny bagażu, solidnie pilnowane przez odpowiednich pracowników, inne na pokoje mieszkalne, urządzone zarówno na bogate, ozdobne sypialnie magnatów, jak i skromniejsze, choć przytulne i wygodne, zwykłe komnaty. Piętro pierwsze i drugie zagospodarowano na obszerną kuchnie, z której rozchodziły się symfonie pięknych zapachów, a na wieżach powstały punkty widokowe, do obserwacji zaciętych zmagań na arenach. Część wielkich sal pozostała jednak pusta. Stały tam jeszcze antyczne regały na księgi, a wiedza w nich zawarta nie raz mogła pomóc magom w rozwijaniu ich zdolności. W innych komnatach na ścianach wisiało uzbrojenie. Najciekawsze było to, że gdy wyładowania mocy w kamieniach osiągały odpowiedni poziom, wtedy w zamku ożywały sceny z dalekiej przeszłości. Stali bywalcy doświadczyli wiele razy obrazów oblężeń, ślubów pary dobrze urodzonych kucy, wielkich biesiad, które czasem wydawały się nikłe w porównaniu z obecnie prowadzonymi przez karczmarza ucztami. Czasem magia kształtowała się w eteryczne odbicia starych mieszkańców cytadeli, którzy opowiadali o starych dziejach.

     

    Wszystko to sprawiało, że duży, czarny gryf w średnim wielu z białą głową i brązowymi, ostrymi szponami cieszył się z wydanych na karczmę pieniędzy. To on był tym prężnym i obrotnym właścicielem, który wszystko tak dobrze zaplanował. Gdy czegoś brakowało służył pomocą, a cen nigdy nie zawyżał. Pracowników traktował z szacunkiem, a także rozpoczął w ostatnich miesiącach realizację kolejnego projektu. Prosił on usilnie komitet, organizujący Magiczne Pojedynki, aby finał następnego turnieju rozegrał się właśnie w jego zamku. Było w nim dość pustych komnat, włącznie z obszernymi piwnicami, lochami i kryptami, do których rzadko kto zaglądał, aby coś takiego zorganizować. Goście i widzowie mieliby przepiękny widok, z komnat biesiadnych, gdyż magia kamieni mogła sprawić, aby ściany stały się przezroczyste. Czekał dalej na werdykt rady. Gryf zawsze dumnie schodził rano ze swych pokoi na najwyższej wieży, jego dobry humor ubarwiał zabawę gościom, czasami opowiadał historię zakupu i modernizacji zamku, czasami rzucał dowcipami, albo snuł epopeje o swoim życiu w armii, gdy został wysłany na daleką północ. Nie dawał nigdy nikogo obrażać i agresywni delikwenci byli od razu własnoszponowo przez niego wykopywani z karczmy. Kładł się spać późno, gdy cała karczma pogrążyła się we śnie, albo zabawie wewnątrz specjalnych magicznych, dźwiękoszczelnych komnat.

     

     

    W ten oto sposób witamy was w miejscu, gdzie można wypocząć, zarówno pomiędzy jak i po lub przed pojedynkami!

     

    Zasady są jasne:

    1. Gracz nie pojawia się w karczmie - wchodzi do niej.

    2. Gracz nie znika z karczmy - wychodzi z niej.

    3. Gracz opisuje TYLKO swoją postać w karczmie - PG będzie surowo karane.

    4. Karczmarz to NPC - gra nim Hoffman*( :D) ewentualnie gracze, ale tylko w zakresie "Podał/nalał/powycierał".

    5. Czytamy posty innych osób - nie chcemy sytuacji w której karczmarz jest w 3 miejscach na raz bo jeden napisał że gada z nim, drugi że karczmarz wyciera stoliki a trzeci że na;lewa mu trunek.

    6. Staramy się przestrzegać zarówno regulaminu forum, działu jak i tematu.

    7. Dobrze się bawimy :D

     

     

    *Głównie w piąteczki i weekendy. Są także inni NPC, gdy stosownie ich odznaczę, dopisek ten zniknie. Tak czy inaczej, wszystko będzie widać jak na dłoni. ~ Hoffman

  3. No to może pora na mnie? Będę się starał nie spoilerowąc, ale ostrzegam, może to wyjść kiepsko :/

     

    Z Berserkiem spotkałem się ładnych parę lat temu, prawie że przypadkowo.

    Znaczy się tak, koleżanka n czasu temu mi wspomniała o tym, z ciekawości popytałem wtf i wyszło na to, że manga o brutalnym kolesiu z wieeeeeelkim mieczem(bez podtekstów).

    A jako że wtedy dostęp do internetu miałem zerowy, szybko zarzuciłem tytuł w doliny niepamięci. I tak sobie mijały latka a ja trafiłem na tytuł Ninja Scroll. Brutalny kawałek, muszę przyznać, ale na swój sposób fajny. I właśnie w polecanych do tego tytułu trafiłem na Berserka. pierwsza myśl - gdzieś już o tym słyszałem, ale spoko, rzucimy okiem.

    I od rzucenia przebiłem się z miejsca przez około 200 rozdziałów xD

     

    Jest to nieliczny z tytułów który wyrwał ze mnie łezkę, fabularnie być może jedyny w swoim rodzaju, z tak ciężką kreską i klimatem, że aż chcesz się w nim zanurzyć. Dark fantasy zawsze miało wspaniały klimat, lecz Berserk nie tylko posiada klimat, ale też cała resztę - postacie które lubimy, które nienawidzimy i te, za którymi będziemy tęsknić. Chwile za które dosłownie czytającego cholera trafia, gdy bezsilnie unosi pięść ściśniętą gniewem i żalem za kimś kto odszedł.

     

    W skali 1-10 Berserk zawsze będzie miał u mnie twardą 9. Choćby za to, że mimo starej kreski prezentuje się wyśmienicie.

     

    Jest klasykiem którego polecam chętnie(Lordek coś o tym wie :D) i dla tych którzy lubią historie z niekoniecznie happy endem.

     

    Więc czemu nie 10? Ponieważ Anime trochę zepsuło całość, zbyt wiele rzeczy autorzy "zrobili po swojemu" zamiast trzymać się mangi.  Jedyne co w moich oczach ratuje animację to muzyka - takie kawałki jak Opening czy sławetne dla serii Forces są tak wspaniałe i tak łatwo zapadają w ucho, że hańbą było by o nich nie wspomnieć.

  4. Pociągnął sobie zdrowo z buteleczki, wstał i wylazł za owymi łowcami.

    - Panowie, psia mać, spokojniej.

    Podparł się na pastorale gładząc wyryty na ni napis.

    - Ojciec Andrei, do usług, nie tylko tych pogrzebowych, choć cosik mnie w kościach łapie że akurat te was będą interesować. Można powiedzieć, że nasze zawody podobne, tyle, że gdzie wy mięśniami, tam ja modlitwą. A koniec końców na jedno wychodzi, wszak ścierwo płonie lub się rozpada. Ale mniejsza.

    Spojrzał na kolejnych wychodzących, potem na tych którzy już stali.

    - I cosik czuję że z ostatnim namaszczeniem będę miał roboty trochę...

  5. Wiązka światła przepaliła się przez jego pierś. Spojrzał zaskoczony na powstała dziurę, pozwalając by krople krwi zmieszały się z sokiem cieknącym mu po brodzie. Nie czuł bólu, ten zmysł został dawno odebrany mu prze drzewo. Nie czuł też strachu, bowiem w chwili powstania drzewa odrzucił wszystko, czego mógłby się bać. Odrzucił troski, odrzucił zwątpienie, by tylko ten jeden raz móc być sobą.

    I był, biegał pomiędzy gałęziami tak, jak robił to za dawnych, szczurzych, lat. Beztrosko, z dachówki na dachówkę, z alejki w alejkę.

    A teraz pozwolił, by zdziwienie odmalowało się na jego twarzy, gdy przeciwnik go przestrzelił. Zdziwienie, bo nie spodziewał się nikogo kto mógłby tak szybko dotrzeć w to miejsce, mając przeciw sobie całe drzewo.

    Powoli jego ciało uległo rozpadowi, tak jak i drzewo wokół niego. Rozpadał się niczym próchno uderzone siekierą drwala.

    Tak miała się zakończyć ta walka. Jego przeciwnik, mimo wszystkich przeciwności losu, był silniejszy. Był sprytniejszy, posiadał więcej prawdziwego, bojowego, doświadczenia. Można by zażartować, że okazał się bardziej męski od tego nastoletniego chłopca który rozpadał się na jego oczach.

    Jak myślisz, kiedy ludzie umierają?

    Kiedy ktoś przestrzeli ich serce pistoletem?

    Nie.

    Kiedy ich ciało wyniszcza nieuleczalna zaraza?

    Nie.

    Kiedy wypiją zabójczo silną truciznę?

    NIE!

    Ludzie umierają tylko wtedy, kiedy się o nich zapomni, lub kiedy sami się poddadzą. Koniec? Nic bardziej mylnego.

    Kto by uznał taki koniec kiedy wola walki jeszcze nie zgasła?

    Kiedy zapytasz o to jak przeżyć w tym świecie, o jedną konkretną zasadę, większość ludzi powie: przetrwanie dla najsilniejszych.

    Prawda, pomiędzy silnymi a słabymi jest definitywna różnica. Ale to na pewno nie "zjedz, bądź zostań zjedzonym"!

    Jego przeciwnik zdawał się nudzić tą walką. Zatem trzeba ją było doprawić.

    Zacisnął rozpadające się palce na resztkach owocu wpychając je sobie do gardła. A gdy tylko pochłonął pestkę która była w środku. jego ciało eksplodowało.

    Jego skóra, dotąd ciemnobrązowa, stała cię brunatnoczerwona. Odradzał się, drugi raz w tym pojedynku, by stanąć na nowo, tym razem z niezachwianym poczuciem odwagi. Odwagi o której dawno zapomniał jako złodziej i krawężnik.

    Odwagi która zmieni być może wynik pojedynku.

    - Teraz jestem jednym.

    Teleportował się do korzeni drzewa i wbił w nie obie łonie.

    - Incineration, Blask Chwały.

    Wystarczyła iskra którą wysuszone drzewo podłapało, ogień rozprzestrzenił się szybko, z siła małego huraganu, uderzając we wszystko co znajdowało się powyżej. Uderzając w jego oponenta, z siłą tysięcy stopni Celsjusza.

    Lecz on był zajęty czymś innym. Bowiem kiedy drzewo płonęło, on zbierął się do kolejnego zaklęcia, tym razem mającego zrobić wrażenie na Janie.

    Zerwał materiał który miał na piersi okazując widowni sześciokątny kamień, cały czarny, z wybitymi na nim jakimiś cyframi i sylabami, który zastąpił wypaloną wcześniej przez jego wroga dziurę.

    - Buso, Aktywacja.

    Kamień zaczął się powielać, z tą różnicą że jego kopie były szare. Kilka sekund później wokół niego latała już cała gromada kamieni, które tworzyły swego rodzaju tarczę, poruszającą się razem z nim, chroniącą pod każdym kątem.

    - Buso, Srebrna Skóra.

    Jeden z szarych kamieni zalśnił, rozpadając się na setki podobnych, acz o wiele mniejszych, płytek, które szybko pokryły Jonaha, dając mu nie tylko stosowniejszy ubiór, ale też o wiele wygodniejszy i bezpieczniejszy pancerz.

    - Buso, Słoneczne Serce.

    Kolejny z kamieni zalśnił, tym razem tworząc przed nim długą włócznie o bardzo szerokiej głowni. Tak przygotowany czekał na reakcję oponenta.

  6. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe. Wspaniałe!

    Kiedy opadł blask, spodziewał się ujrzeć krater i zgliszcza swego oponenta. A zamiast tego ujrzał niezachwianą skalną ścianę, która skutecznie oddzielała go od czegokolwiek za nią. A była tak wspaniale dzika, że pozostało mu tylko podziwiać. Kto by pomyślał, że jego przeciwnik też mógł korzystać z dzikiej magii. Choć zdawał się to robić nieświadomie.

    Zegarmistrz podszedł do jednej ze ścian i położył na niej dłoń. Wola która w niego uderzyła była wspaniała, zalewała go niczym dobry alkohol w ciepły wieczór. Upijała go, zachęcała i wręcz kusiła.

    A on nie planował być głuchy na owe prośby.

    Cel: dobić się do przeciwnika, który mógł być gdziekolwiek za którąkolwiek z tych magicznych ścian. Więc najpierw trzeba było go zlokalizować.

    - Alastorze, maestro, muzyka.

    Zamknął oczy i jak uprzednio, tak i teraz klasnął w dłonie. Tyle tylko, że zrobił to słabiej. Klaśnięcie nie było silne, lecz zaraz za pierwszym udało się drugie, rozchodząc się niczym echo po arenie. Stał przez chwilę pozwalając by dźwięk emanował na wszystkie strony, odbijając się od ścian, sufitu, podłogi. W ten sposób określał gdzie i co jest na arenie. A kiedy skończył, miał już wybrany cel.

    - Powoli nadchodzi koniec. Mechanizm uruchomiony przez Hoffmana nieuchronnie zbliża się do swego miejsca przeznaczenia.

    Co mówiąc spojrzał na mały kieszonkowy zegarek wystający z jego kieszeni. Już teraz był gotowy walczyć w turnieju, mógłby się poddać, by nie zdradzać co lepszych zaklęć zarówno przeciwnikowi na arenie, jak i tym, którzy siedzieli dziś na widowni. Ale z drugiej strony, dlaczegóż miałby się martwić?

    Jego przeciwnik zasługuje na szacunek, a jakże inaczej mógłby go okazać jak nie dając z siebie wszystkiego co umie?

    I z tą myślą zaczął kształtować kolejne zaklęcie.

    - Wzywam Niszczyciela, niechaj upadną Niebiosa i blask wszelaki Gwiazd. Odrzucam bogów, ażeby zgnili w swej wieczności. By wrót Piekielnych bramy otworzyć, by wezwać zniszczenie gorsze od śmierci.

    Jego dłonie wybuchły czarnym dymem który szybko rozniósł się po tej części areny na której stał. Dym poruszał się niczym chmara owadów, co rusz owijając się wokół Zegarmistrza. I kiedy ten uniósł dłoń ku górze, dym skupił się na niej, zbierając się w czarną sferę.

    - Z narzędzi ofiarowanych, z mocy darowanej, z krwi przelanej i duszy zasmuconej. Z radości do grzechu i cnoty do walki. Tyś jest Gniewem, tyś Chciwością, tyś pochłaniaczem, Anihilatorem jutra!

    Czarnawa kula na jego dłoni zmieniła barwę na purpurowy, zaś jej powierzchnia pokryła się licznymi pęknięciami.

    - Odbierz to co ci należne. Pochłoń to czegoż ci trzeba. Ostrze czerni i zimna, wyrwij się z oków Niebios, potęgo zdolna skruszyć ducha bogów, stańże się moją wolą, moim ramieniem i mim gniewem! Przeto powstań! Ainecorwdo Erztso!

    Kula pękła, zamieniając się w sporych rozmiarów topór. Ów oręż był dwa razy większy niż sam Zegarmistrz, lecz pewnie wisiał w powietrzu, utrzymywany silnym ramieniem Alastora.

    Nie czekając aż zaklęcie się rozpadnie, jego moc bowiem była zbyt ryzykowna nawet dla niego, zamachnął się, jakby trzymał ową broń zniszczenia. I choć przez chwilę nic się nie działo, to jednak Alastor robił swoje - jednym silnym zamachem kierując ostrze poziomo ku barierze oddzielającej go od wroga. Ostrze zaś skrupulatnie niszczyło i pochłaniało wszystko co magiczne na swojej drodze, bowiem była to wspaniała alternatywa od pochłonięcia magii użytkownika.

  7. Aż głupio trochę się cytować....

     

     

     


    Tym razem na orbitę wybrał się Arkadiusz Fuks. Nie będziemy tęsknić.

     

    Tyle w temacie, tym razem powodem bana jest obraza administratora w randze WA.

    A jako, że osoba miała warunek na swoim koncie, to kara odbędzie się 2 stopniowo - najpierw 30 dni odsiadki, potem kolejne 30 po odsiedzeniu tych pierwszych.

     

    Poprawka - 30+60. Myślę, ze kwartał będzie odpowiedniejszy.

    • +1 5
  8. BiP - było by miło gdybyś w pierwszym poście zaznaczył kto z użytkowników już ma pokój :D

    W ten sposób będzie wiadomo na kogo jeszcze można głosować ;>

     

     

    A ten konkretny pokój dałbym, bo ja wiem...MAM!

    Garin! Czerwony kolor będzie mu pasował do awatara :D

     

    Yes Master

    IhkMbHu.jpg

  9. Dobra, dodam coś od siebie. Jest z tym trochę roboty, ale koniec końców dobrze wychodzi.

     

    Co następuje, będzie nam potrzebne to i owo, ja zwykle lubię duże porcje, wiec składniki trzeba będzie dostosować po swojemu. Gotowi?

     

    1-2 woreczki ryżu białego długoziarnistego.

    1-2 piersi z kurczaka

    1 papryka czerwona

    1 papryka zółta

    1 papryka zielona

    1 czerwona cebula

    100-200g pieczarek(lub kurek, kwestia gustu)

    Olej

    1 słoik sosu słodko kwaśnego wujaszka Bena(lub własnej produkcji, jak kto wili, mnie wujek Ben nie zawiódł jeszcze :D )

    Sól

    Pieprz

    Szczypta ziół prowansalskich

     

    Ryż gotujemy, dodając do niego 2 stołowe łyżki oleju. Myjemy warzywa, drylujemy z pestek. Paprykę kroimy w długie paski, następnie każdy pasek kroimy na 3 równe części(a przynajmniej staramy się), cebulę kroimy w krążki. Wrzucamy na rozgrzaną patelnię trochę oleju, następnie paprykę czerwoną, cebulę, trzymamy na małym ogniu żeby się delikatnie poddusiła. Po 3-4 minutach dodajemy paprykę żółtą, i po kolejnych 3 minutach zieloną. Całość posypujemy solą i pieprzem(wedle uznania i smaku). Podduszamy delikatnie, ja na przykład wolę kiedy papryka jest jeszcze trochę twarda, ale co kto lubi.

    Teraz pora na kurę. Mam swój sposób robienia mięsa, więc można to zrobić po swojemu, albo po mojemu. Po mojemu to idzie tak:

    na desce do krojenia ułóż piersi pionowo do siebie węższą stroną. Rozetnij je na pół, tnąc od góry w kierunku swojej osoby. Następnie, od góry(szerokiej części) kroimy mięso poziomo w paski grubości 2-3 cm(wedle uznania). Powtarzamy z drugą piersią. Piersi nie ubijamy, potrzebna nam jest kura a nie kotlet z kury ;>

    Na osobnej patelni podsmażamy piersi. Podsmażamy do uzyskania ładnego, nie surowego koloru, następnie zakrywamy do podduszenia dodając wcześniej szczyptę ziół prowansalskich dla aromatu. Pieczarki myjemy, kroimy drobno i dodajemy do mięsa.

    Ryż odsączamy, zostawiamy żeby osechł z wody, wracamy do patelni z warzywami. Wlewamy na patelnię sos, delikatnie mieszając całość.

    Pora na finisz.

    Nakładamy ryż do miseczek(czy w czym wy lubicie jeść, używam do tego miski na zupkę chińską, około 500ml pojemności, może troszkę więcej), głęboką chochlą naciskamy na sam środek ryżu żeby zrobić "gniazdo". Do gniazda nakładamy wcześniej upichconego kurczaka, całość zalewamy przygotowanym sosem z warzywami.

    Gotowe, smacznego.

     

    To danie główne, wypadało by też dać coś na zagryzkę. Czyli danie na szybko.

    Składniki:

    2-3 bagietki

    200g pieczarek

    200-300g kostka sera(dobry jest gouda choć mazdamer też robi swoje :D )

    1 piekarnik(można też zrobić na patelni ale wtedy jest trochę więcej roboty).

     

    Piekarnik nastawiamy na 200 i grzejemy skubańca przez co najmniej 10 minut.

    Bagietki kroimy na pół, drylujemy starając się nie uszkodzić ścianek. Nie wyrzucamy ani nie wyjadamy wydłubanego pieczywa - przyda się.

    Bierzemy pieczarki, myjemy i szatkujemy(dobry do tego jest robot kuchenny, ale jak nie ma to nożem). Ścieramy ser na średnich bądź małych oczkach tarki, dodajemy 3/4 do pieczarek. Resztę sera mieszamy z wydziobanym pieczywem. Napychamy bagietki farszem grzybowym, wejście zalepiamy mieszanką pieczywa z serem. Powtarzamy na pozostałych bagietkach. Bagietki(najlepiej w rękawicach) układamy na ruszcie w piekarniku, zostawiamy na kilka minut(mi zwykle wystarcza 4-5 minut), do rozpuszczenia sera.

    Po wyciągnięciu można podawać jako danie ze sztućcami, albo jako przekąski(trzymta i nie upuśtta). Tylko uwaga, zawartość w środku może być bardzo gorąca, nawet kiedy już na zewnątrz ostygnie! Żeby się kto głupio nie poparzył.

    • +1 2
  10. (znaczy się, posiadam tylko jeden rodzaj mikstur(SML) przy sobie xD)

     

    Kiedy otrzymał zapłatę nie omieszkał się odpowiednio uzbroić. Stanął w jednej z nieuczęszczanych uliczek miasta, nie potrzebował wścibskich oczu na swojej osobie. Schował miecz i ekwipował swoją nową broń. Przez kilka chwil nic się nie działo, ale już sekundy później jego plecy rozświetlił znajomy blask pojawiającego się przedmiotu. Aligator, bo tak zwał się monstrualnie wielki kawał żelaza na jego plecach, był orężem długim na prawie dwa metry. Chwycił go, czując spory ciężar broni.

    - Tak, tego mi było trzeba.

    Szybko dodał aligatora do podręcznego menu, żeby w razie największej potrzeby móc go szybko wyekwipować. A tym czasem schował broń ponownie uzbrajając się w miecz.

    I zaczął szukać jakiegoś miejsca gdzie mógłby się przespać i najeść, czuł się dość mocno zmęczony, tak jak statystyki nie oddawały autentycznego zmęczenia, tak teraz był zwyczajnie senny. No i ponad to, głodny.

  11. Nie potrzebował lepszej zachęty. Przeczekał aż jego życie odnowi się w całości po czym udał się na pola uprawne. Z daleka wypatrzył sforę o którą chodziło w zadaniu, nazwy potworów były inaczej podświetlone. Potwory trzymały się w kupie, więc taktyka wyłapywania ich mijała się z celem. Mocniej złapał swoje ostrze i zaszarżował na przeciwników. Pierwsze uderzenie zmiotło jednego z potworów, lecz w międzyczasie dwa inne go staranowały, odbierając trochę punktów zdrowia. Przez chwilę zastanawiał się czy przepędzenie nie oznaczało wygnania wilków, ale ich zajadłość, odbierająca mu kolejne punkty życia dość mocno świadczyła o sposobie rozwiązania tego problemu. Rzucił się w wir walki, rozdając ciosy na lewo i prawo, samemu takowe też otrzymując. Lecz kiedy skończył, wszystkie wilki były załatwione a on tylko poważnie ranny. Szybko łyknął miksturę zdrowia, lepiej nie ryzykować że coś go zahaczy po drodze, po czym udał się do zleceniodawcy po stosowną nagrodę.

  12. Kiedy tylko pioruny opadły, arenę przeszedł blask. To tak, jakby w całkowitej ciemności nagle uruchomiono latarnię. Potężne światło zalało arenę, uniemożliwiając dostrzeżenie tego co się działo.

    A działo się tyle, że pioruny opadały lecz nie trafiały w Zegarmistrza. Wybuchały ponad jego głową, jakby zderzone z niewidzialną ścianą. Uderzenie za uderzeniem, kolejne błyskawice marnowały swój potencjał, byle tylko opaść i rozbić się w drobny mak. I może dłużej nie wiadomo by było co się dzieje gdyby nie deszcz.

    Spływająca w powietrzu woda ukazywała to, czego normalnie oko nie mogło dostrzec.

    - I pomyślał by kto, będę musiał użyć Jokera przed turniejem. Trochę wstyd, ale mniejsza. ALASTOR!

    Spływająca woda mogła dać dowód wielkości która wykwitła za plecami Zegarmistrza. Kształtem przypominało to wielką zbroję z dwoma gigantycznymi ramionami.

    Nie czekając na reakcję przeciwnika klasnął w dłonie. Na efekt nie trzeba było czekać, prawie natychmiastowo olbrzymie ramiona powtórzyły ruch swego pana, wywołując istną katastrofę na arenie.

    W pierwszej kolejności woda została zdmuchnięta we wszystkich kierunkach. Fala uderzeniowa była tak mocna, że nawet w kilku miejscach uszkodziła zarówno ściany, jak i podłogę i sufit. Lecz to była tylko dywersja, bowiem po fali nadszedł dźwięk tak mocny, że nawet na trybunach niektórym osobom popękały okulary, kufle czy butelki. Grzmoty błyskawic, dotąd rozchodzące się w sztormie były przy tym tylko cichymi nutami trąbki. Uderzenie było na tyle potężne, że zdmuchnęło nawet przygotowany płomień na dłoniach jego przeciwnika.

    A kiedy większość wody została zdmuchnięta, Advilinowi ukazał się Zegarmistrz w wyprostowanej i skupionej pozie. Ręce złożone w dość prostą pieczęć, zacięty acz uśmiechnięty wyraz twarzy. I poruszające się usta.

    - Alf Nero hai Rok.

    Wokół Zegarmistrza pojawiły się linie z zaklęciami, wyglądające niczym pas pokryty starymi runami. Opadająca woda ukazała że niewidzialny twór, który wciąż był za nim, mimikował jego ruchy.

    - Nero Rek Rand Deru.

    Kolejna linia dołączyła do poprzedniej, stając się kolejnym pierścieniem orbitującym wokół Zegarmistrza.

    - Veluta aeim, quifa quifa, samda maa kaav.

    I kolejna.

    - Sokom Sokom ra aspu herk unt koffu pau eisu asp asp asp ran.

    Cztery pierścienie które unosiły się wokół niego coraz bardziej przyśpieszały, tworząc nie tylko ofensywne zaklęcie, ale też barierę która miała go chronić przed tym co planował uczynić.

    - Wyzywam na pojedynek prawa Natury i Rozsądku wzywając to co Potężne! Ignoruję wszelakie Prawa i Potęgi wzywając to co Zakazane! Neru Neru, rak ra rashi!

    Przed jego dłońmi nagle pojawiła się kula światła, najpierw mała, potem zaś rosnąca w niebywałym tempie.

    - Jestem imieniem które wzywasz, Jestem głosem który Cię wzywa! Jestem Zniszczeniem które manifestujesz! Jestem Drogą którą przebywasz, Jestem Zapłatą którą otrzymasz! Przekuty a wciąż potężny, zapomniany a wciąż Zabójczy!

    Kiedy kula rosła, każda kropla magii która jej dotknęła znikała. Nie była negowana, o nie. Była anihilowana. Magia i tylko magia, bo na nic innego to zaklęcie nie działało. Jeśli trafi swojego przeciwnika, to będzie po zawodach, kompletnie zniszczy cała magię w jego ciele. I taki właśnie był jego cel. Kolejne zwrotki zaklęcia tylko wzmacniały ten efekt, jednocześnie nakładając coraz to więcej struktur obronnych na maga. Nie chciał ryzykować, że siebie samego też wykluczy z turnieju pod pretekstem braku magii w ciele.

    - Siła zaklęć dzikiej magii jest tym potężniejsza im więcej emocji odczuwa serce maga który jej używa.

    Nie bez powodu za punkt wyjściowy wybrał skraj areny. Kiedy wypuści zaklęcie, ogarnie ono całą arenę nie zostawiając żadnych miejsc do ucieczki.

    Pozwolił emocjom przelać się w zaklęcie. Frustracji z tylu nieukończonych pojedynków, żalu za nierzucone zaklęcia, tęsknoty za silnym przeciwnikiem. Przeciwnikiem takim jak Advilion...teraz, stojąc tutaj, mógł literalnie uwolnić swoją wewnętrzną bestię. Lets go wild!

    - Me dłonie lśnią wspaniałym blaskiem. Ten płomień wspaniałości mówi mi bym Cię pokonał! Przyjmij mój dar! Moją złość, moją miłość, moją przyjaźń i wszystkie moje żale! Rozbłyśnij, Dotyk Pustki!

    Przelał w zaklęcie wszystko. A teraz ono wybuchło. Kula którą wytworzył wybuchła oślepiającym blaskiem, który stopniowo acz konsekwentnie zalał arenę. Zaklęcie nie tylko było potężne, lecz zduplikowane poprzez dualną inkantację z Alastorem. To tak, jakby ktoś przywalił w cel atomówką, tyle tylko że pierwsza atomówka była tylko silnikiem napędowym drugiej atomówki. Wybuch był na tyle silny, że ogarniał arenę od ściany do ściany, sufitu do podłogi.

    A w środku tego całego teatrzyku stał Zegarmistrz, który tylko dzięki ochronie jaką dawała dzika magia i niezachwianemu postanowieniu w sercu, mógł wytrzymać to co się wokł działo. Wystarczył jeden błąd, a będzie musiał odwołać uczestnictwo w zbliżającym się Turnieju Magicznym. Jeden błąd.

  13. (Przydało by się jeszcze podliczenie ile ta sfora dała mi Exp ;) )

     

    Wrócił do miasta zakładając na siebie amulet. Przydatne maleństwo, obrona była bardzo ważnym elementem każdej gry RPG, a tutaj nigdy nie było jej za wiele. Przygotował się do kolejnego wyjścia kiedy naszedł go inny pomysł. Udał się pod tablicę ogłoszeń i zaczął szukać zadań oferowanych w tej okolicy.

  14. Zwykle są na to 2 sposoby.

    1. PPP - "Potęga Pierwszego Posta" - jeśli odpiszesz jako pierwszy, masz 'górną" dłoń, bowiem możesz opisać jak się przygotowujesz na nadejście oponenta - warto to czasami wykorzystać.

    2. PW - Ustalasz z przeciwnikiem poprzez PW który z was rozpocznie walkę. To dobra metoda na początek, bo unikniecie 2 postów, jeden po drugim opisujących jak to pojawiacie się na arenie i czekacie na siebie - jednocześnie xD

     

    Nie jest wstydem pytać kolego, wstydem było by zgadywać kiedy możesz spytać ;>

×
×
  • Utwórz nowe...