Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. Nie był pod wrażeniem. Wręcz przeciwnie, widział wyraźnie jak przeciwnik próbuje nieudolnie coś robić. Coś, bo w przypadku Zegarmistrza było to najlepsze określenie.

    Usiadł sobie po turecku na podłożu pod jednym z cylindrów. Był tutaj całkowicie i niepodważalnie bezpieczny, bowiem magia tychże[cylindrów] chroniła każdą osobę która była w środku, o ile ktoś nie rozgryzł jak się jej pozbyć.

    Tak więc cylindry blokowały o wiele bardziej niż skutecznie zimno, trucizny, halucynacje i wiele innych, niewątpliwie niebezpiecznych rzeczy jakie mógł mu zaserwować Rex.

    A do czasu aż przeciwnik nie rozgryzie zaklęcia, Zegarmistrz mógł sobie zwyczajnie odpocząć, zregenerować siły, słowem - odetchnąć.

    Dzięki magicznym właściwością "pomieszczenia" w którym był, mógł swobodnie oglądać co jego oponent wymyślał, samemu wymyślając odpowiednią kontrę.

    Choć i z wymyślaniem nie musiał się chwilowo męczyć, bowiem miał przed sobą gotowe kilkadziesiąt zaklęć zamkniętych we wcześniej przygotowanych kartach.

    Wyciągnął trzy kolejne i przyjrzał się co też mu los podarował. Mogło być lepiej, owszem, ale to nie było złe rozdanie. Specjalnie że zdawać by się mogło, będzie miał dość czasu na przygotowanie wszystkiego.

    Najpierw obrona, potem posiłek.

    - Pax Negate, Pax White Rabbit, Pax Alice.

    Wszystkie kapelusze jednocześnie zalśniły fioletem, bielą i błękitem. Zegarmistrz usatysfakcjonowany z efektu powoli zaczął szykować pułapki na nieudolnego podróżnika.

    Wystarczyło przekazać odpowiednie polecenia w odpowiednie miejsce by odpowiednie rzeczy zaczęły się odpowiednio dziać.

    Nic skomplikowanego, wszak koniec końców wolał teraz działać cicho. Kiedy tylko skończył przekazywać instrukcje, rozpoczął przygotowywanie odpowiedniej inkantacji.

    W przestrzeni przed sobą rysował kolejne znaki nadając im sens i znaczenie, niektóre znane inne wymyślone na potrzebę chwili.

    Teraz potrzebował czasu, ale że przeciwnikowi nie śpieszyło się do otwartej walki, to czemu by tego nie wykorzystać?

  2. Wiedział że wygrał w chwili kiedy przeciwnik postanowił zagrać w jego grę.

    Ataki stały się bardziej otwarte. NA razie planował zignorować szachownicę, nie miała dla niego większej wartości strategicznej. Bardziej interesował go ten filar, który skutecznie ochładzał temperaturę areny. Nie trzeba było długo czekać aż całe podłoże pokryło się szronem. Niezbyt ciepło ubrany Zegarmistrz też odczuł spadek temperatury na własnej, teraz kąsanej mrozem, skórze. Tym razem jego przeciwnik miast mięśni, użył rozumu. Niemagiczne zimno skutecznie ignorowało jego magiczny krąg. Mógł przewidzieć, że zimno będzie bazą dla jakiegoś ataku, w końcu pociski zostały zamrożone a przyzwaniec też miał lodowe ataki, a jednak postanowił zignorować te czynniki. Niedobrze, bowiem teraz będzie musiał za to zapłacić. Wzdrygnął się na kolejne ukłucie. Zdecydowanie, zimno nie służyło starym ranom. A już na pewno nie świeżym oparzeniom które zaserwował mu Advilion. Iluzja mogła je kryć przed wzrokiem, owszem, ale nie chroniła przed bólem z nimi związanym. Do tego arenę zaczęły pokrywać dość szybko kolejne i liczne kolce.

    Czuł że za atakiem było coś więcej. Coś czego miał nie widzieć. To jak ukłucie z tyłu czaszki, tak znajome dla weteranów. Uczucie dobrowolnego wejścia w paszcze lwa.

    Szybko zaczął się wycofywać, pozwalając by lodowe kolce zniszczyły krąg. Co gorsza, świadomie lub też nie, przeciwnik wybrał sposób na który magia kręgu nie działała. Być może było sporym błędem wytłumaczenie jednej z ważniejszych sztuczek w arsenale.No nic, trzeba było się bronić.

    - Exec_Cosmoren, Ensi Elo Kahsao, Exist!

    Ziemia wokół Zegarmistrza wyleciała w powietrze, w tumanie kurzu oraz odłamków. Sam zaś Zegarmistrz postanowił wykorzystać w pełni zaklęcie ochronne przygotowane właśnie na takie chwile. Jeden z klejnotów w jego ramieniu rozbłysnął delikatnym różem, otulając cała jego postać. Zaklęcie przyjemnie grzało, pozwalając mu się skupić na czymś innym niż wciąż spadająca temperatura. Jasnym było że nieuważnie wszedł wprost w pułapkę wroga, cała arena pewnie była teraz jednym wielkim polem do popisu dla Rexa. Ale nie czuł strachu, nie. Mieszanka uczuć które zaczynał odczuwać powoli zmierzała ku zadowoleniu. Czy nie o to w tym chodziło? O walkę jakiej nie mógł mu dać nikt inny? Kiedy już kolce porozbijały się wokół niego, wystrzelił z ramienia małą kulę. Ta, uderzając niedaleko Rexa, wybuchła gęstym jak smoła dymem. Zwykły, nie wzmocniony magią dym zasłonił Zegarmistrza który postanowił wykorzystać ten sam numer który użył przeciwko Kapiemu.

    Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni talię kart. Specjalnych, warto dodać, bowiem karty te były wcześniej przygotowane do walki w kolejnych bitwach turniejowych. Ale musiał ich użyć teraz, bo teraz albo być może nigdy.Potasował talię i wyciągnął z niej trzy pierwsze karty. Na jego szczęście akurat te, których potrzebował.

    - Pax Multiply, Pax Kuro Hat, Pax Mirror - Zegarmistrz uniósł dłoń a w niej trzy karty. Magia którą zebrał w nich rozbłysła. Oplotła go swoim ciepłem, swą potęgą upiła. Oto nieskończona siła magi, którą kształtuje umysł.

    Wielki błysk światła towarzyszył ogromnemu podmuchowi wiatru który dość mocno rozwiał zasłonę kurzu. Kiedy dym opadł a światło osłabło, oczom wszystkich ukazał się dość dziwny widok. Na arenie bowiem miast Zegarmistrza był wyrysowany krąg palący się kolorowym ogniem i 5 czarnych cylindrów ponumerowanych od 1 do 5.

  3. Andrei Wasielej

     

    Przyjrzał się całemu miejscu tak, jak tylko potrafił. Czyli poniekąd nijak, bowiem wujaszek go bardziej w bitce i modlitwach zaprawił. Co nie co oczywiście wiedział, ale psia mać, jak na złość, zdawać by się mogło że nie to co trza. Koniec końców nie wiedział co to za cholerne znaki, nie znał też takiego rytuału, który wymagał oskórowania nieboraka. Ponad to, takie oskórowanie powinno swoje zająć, a sam oskórowany, sądząc po ilości krwi i braku widocznego rigor mortis, nie umarł nagle. Ba, najwidoczniej był żywy w trakcie całego procesu. Biedaczyna. Andrei chciał odprawić nad nim namaszczenie, ale obawiał się, że jeszcze jakiś ważny znak zakryje, toteż stanął tylko jak mu kazali i rozglądał się czujnie, coby przypadkiem czegoś nie pominąć.

    - Może i się nie znam na tej konkretnej robocie, ale, o ile pamięć jeszcze działa, czy to nie Aztekowie i tamtejsze cholery zajmowały się wyrywaniem serc? Bo serce to miejsce mocy, bla bla bla, a jego spożywanie i wykorzystywanie dawało tym psim synom jakieś moce?

  4. Jeśli uda nam się ustalić ile dokładnie będzie ludzi(żeby nie czekać niepotrzebnie na nie wiadomo kogo) to zaczniemy w Maku, a potem, czemu nie, można by się zwyczajnie przejść. Nie wiem niestety czy będę miał wolne, ale powiem tak, nawet jak nie będę miał, to będę na meecie choć chwilę, albo z samego rana albo po południu.

  5. - Więc to cię boli bratku. Tu mi więcej słódź, żebym wiedział jak cię wyśmiać. Zgrywasz od początku nietykalnego. Przewidującego i smutnego, bo co to on taki przeciwko takiemu jak ja? Przecież i tak przegra, przecież i tak taki biedny i niemocny. A do tego jeszcze ci źli organizatorzy dali przeciw niemu oszusta. Potwora jakiegoś, o la boga, jak oni mogli? To cię bratku boli, a i czuję że nie tylko to. Boli cię sam fakt, że ktoś umie więcej niż ty. Bo jak on śmie wiedzieć i umieć więcej niż ty? Bo przecież to ty powinieneś być tutaj gwiazdą, ty powinieneś lśnić. Nazywasz mnie oszustem bo potrafię zrobić coś, czego ty nie potrafisz. Z pewnością oszustem nazwiesz też rybę, bo ta potrafi oddychać pod wodą, nazwiesz też ptaki, bo potrafią latać. A koniec końców wychodzi na to, że zwyczajnie ignorujesz swoje możliwości. Mówisz że chciałbyś by pojedynek dawał przyjemność, by pozwalał się czegoś uczyć. Notabene zacząłeś walkę od okrzyku, że widząc moją poprzednią walkę będziesz wiedział jak ze mną wygrać. Czekałem na to, przygotowałem się. Advilion też miał mniej czystej mocy niż ja. Ale on przynajmniej dawał mi wszystko. Nie robił z siebie ofiary losu. Ty zaś chcesz żeby inni postrzegali cię jak tego biednego, tego któremu trzeba współczuć.

    Zegarmistrz dopiero teraz poczuł się prawdziwie rozbawiony. Teraz kiedy zrozumiał postawę swojego przeciwnika, przynajmniej częściowo, wiedział też jak skutecznie ją zgasić. Młodemu wydawało się że publika kupi jego płacze niczym jakaś przekupka na bazarze. Nie wiedział natomiast że widzowie turnieju to najsurowsze jury jakie mógłby sobie wybrać. Widocznie za mało ćwiczył przed lustrem.

    - No to teraz, co nie jest najmądrzejsze z mojej strony, powiem ci jak to działa. A nuż się czegoś nauczysz. Po pierwsze, a może najważniejsze, winieneś odwiedzić Archiwa Pojedynkowe, tam są spisane wszystkie walki jakie odbyły się w tym miejscu. Ja tam byłem, wielokrotnie, to moi, i nie tylko moi, oponenci dawali mi pomysły na ataki oraz sposoby na czerpanie mocy z innych źródeł jak tylko ja sam. Po drugie - ciągnął bez litości. Jego przeciwnik chciał nauki, to ją otrzyma, w najgorszy ze sposobów - nie zadałeś sobie nawet najmniejszej trudności by sprawdzić limity własnych mocy. Nie zastanowiłeś się choć raz, co będzie jeśli twoja, jakże w twoich oczach niepokonana, moc nie zadziała. Ja z kolei robię to zawsze. A co jeśli kręgi zawiodą, co jeśli atak nie będzie skuteczny, co jeśli przeciwnik będzie silniejszy, co jeśli bogowie nie odpowiedzą, co jeśli moc nie odpowie, co jeśli stchórzę? Ciebie te pytania nie dotyczą, ty wolisz z siebie robić poszkodowanego. Tutaj? Nikt o to nie dba. Magia jest jak sztuki walki, to umiejętność naśladowania. Widzisz latające ptaki, zaczynasz pracować nad lewitacją, widzisz pływającą rybę, zaczynasz szkolić się w przemianach chcąc wytworzyć sobie skrzela. A gdybyś choć chwilę poświęcił na naukę, wiedział byś tak podstawowe rzeczy jak działanie moich kręgów. Pierwsze zaklęcie które uderzy w krąg wraca do właściciela. Wystarczy rzucić niemagiczną cegła, a osoba wewnątrz kręgu była by już zagrożona. Wystarczyło wystrzelić strzałę ze zwykłego, niemagicznego łuku a musiał bym już uważać na siebie. A finalnie mogłeś wystrzelić przed swoją wielką kolumną małe ale szybkie zaklęcie choćby powodujące że przeciwnik kichnie, które po kontakcie z kręgiem wróciło by do ciebie, oczywiście wzmocnione więc tych kichnięć pewnie było by więcej. Ale, do rzeczy, zniwelował byś tą osłonę otwierając drogę dla tej swojej kolumienki.

    Zegarmistrz nie tracił czasu tylko na przemowę, w międzyczasie skupiał energię tworząc kolejny krąg u swoich stóp, w ten sposób wręcz prowokował przeciwnika do ataku. W kręgu zaś wpisywał kolejne formuły mające nie tylko chronić, ale też przygotować go na zrobienie przeciwnikowi solidnego "zazi".

    - Po trzecie, kwilisz jakiś to słaby względem mnie a jaki to ja potężny, ale z jednym z moich najpotężniejszych zaklęć poradziłeś sobie jednym słowem mocy. Zatem z kogo chcesz zrobić głupca? Z siebie, ze mnie czy może z widowni? Bez najmniejszego problemu zamroziłeś cały tysiąc magicznie spreparowanych pocisków, które, każdy, miały siłę małej bomby atomowej. Udajesz ignoranta ze mnie robiąc megalomana. Nieźle, nieźle, tyle tylko że nie wziąłeś jednej rzeczy pod uwagę. Disperse.

    Przez chwilę delikatna mgła spowiła Zegarmistrza ukazując go widowni takim jakim był. Proteza nogi wykonana ze stali i chromu, podłączona w kolanie. Brak lewego ramienia, w miejscu kończyny także widniała proteza, wykonana z metalu który miał wzmacniać przechodzącą przezeń magię. Do tego kilka kamieni, mniej lub bardziej ochronnych, coby nagle w pojedynku się nie rozpadła. Do tego masa blizn w różnych miejscach. Widok iście żałosny, mógłby powiedzieć laik, lecz dla tych wszystkich, którzy nie raz obserwowali pojedynki, Zegarmistrz chciał ukazać chart ducha weterana, który nie boi się zagrać najcięższymi kartami robiąc to co lubi. Chwilę później mgła zniknęła, zaś Zegarmistrz na powrót stał się wizualnie idealny, ni kurzu nawet na jego kamizelce czy butach. Ot proste zaklęcie iluzji, które miało za zadanie rozproszyć przeciwnika. Bo jak to, on stara się uderzać w niego a mimo to nic mu nie jest?

    - Po czwarte zaś, popełniłeś ten sam błąd co Spromultis w swojej pierwszej walce. Magia Pierwotna to czysta energia. Dodaj do niej wolę ognia i masz magię ognia, dodaj wolę ziemi, masz magię ziemi. Chwyć za nią i użyj do wskrzeszania zmarłych a wnet okrzykną cię nekromantą. To ona korumpuje, przywracać pierwotny wygląd zaklęciom, przez co te były mniej posłuszne swoim stwórcom. Ale po kolei, niezniszczalny golem? Nic z tych rzeczy, sam Spromultis raz prawie go zabił, co samo w sobie przeczy twoim słowom. Runy działające po użyciu ich, no dziwne gdyby działały przed, nieprawdaż? Osobiście jeszcze nie opracowałem zaklęcia które działało by przed rzuceniem, zazwyczaj działanie objawia się po rzuceniu zaklęcia, ale kto wie, może mnie czegoś w tej kwestii nauczysz. Runy którym nic nie zrobi splugawiona ziemia to też ciekawa bajka, to że zanieczyścisz kawałek gleby miało by zniszczyć mi runy? Ot tak, samo z siebie? Nie pomyślałeś że te runy mogły by być chronione? Wydaje ci się, że po co dodawałem o jedną linię run więcej niż zwykle? Już wychodząc z szatni przygotowałem się na walkę z tobą, czego nie mogę powiedzieć o tobie, gdzie pozwolę sobie raz jeszcze przypomnieć TOBIE o fakcie iż widziałeś moją walkę i RZEKOMO wiesz jak mnie pokonać. A dodatkowe zwrotki o odporności też możesz zawdzięczać Spromultisowi, on na długo przed tobą planował szachrować z moimi runami, to dzięki niemu zacząłem je lepiej zabezpieczać. Bo wbrew obiegowej plotce runy łatwo zniszczyć, tylko trzeba wiedzieć jeszcze jak. Ale tego też pewnie nie chciało ci się dowiadywać. Zatem nasuwa się pytanie, co z ciebie za mag, który wychodząc na arenę chciałby się dobrze bawić i czegoś nauczyć, a jeszcze przed wejściem decyduje że będzie się źle bawił i niczego nie będzie się uczył? Bo mam ataki których nie da się uniknąć? A którego przed sekundą uniknąłeś jednym słowem? To żę głupio zaabsorbowałeś moje zaklęcie w siebie bez sprawdzenia tego to też nie moja zasługa, tylko twoja. Ja je tylko zdetonowałem w chwili kiedy ty pokryłeś się nim. To TY dałeś mi tą możliwość. A moi przeciwnicy wykopali ci grób. Kapi nauczył mnie że magia może być nieprzewidywalna, że żadne zaklęcie nie musi być tym, na co wygląda. Nauczył mnie wątpić w siebie. Spromultis nauczył mnie że są zaklęcia przeczące logice, że można zrobić wiele rzeczy, mniej lub bardziej udanie, których przeciwnik może się nie spodziewać. Lordek nauczył mnie że czasami wystarczy odpowiednia zasłona, żeby główne działania uszły uwadze wroga. Sunset nauczył mnie o tym, żeby nie oceniać na pierwszy rzut oka, Zmara nauczył mnie radzić sobie z szybko zmieniającym się przeciwnikiem, Lunatic jak wykorzystywać światło i iluzje do swoich potrzeb, Nocturnal von Dort zaś jak radzić sobie z tymi, którzy mają o wiele więcej mocy niż ja. Finalnie, obserwowanie poprzedniego turnieju, walki pomiędzy pewnym Niemym a pewnym Hrabią dało mi niezachwianą wiarę, że zawsze jest jakaś nadzieja na zwycięstwo, że nie warto i nie wolno się poddawać.

    Kiedy zakończył przemowę stał w gotowym kręgu. Z Zarem u swojego boku, z mieszanką rozbawienia i radości na twarzy. Miło było bowiem wspomnieć tych wszystkich, którzy mu pomogli stać tu, gdzie teraz stał. Czuł jak ich wiedza podpiera jego własną. Jak ich magia rozpiera jego osobę.

    - Kiedy wchodzisz tutaj, twoja pozycja przestaje istnieć. O twoim jestestwie decyduje to, co potrafisz i co chcesz pokazać publiczności. W chwili wejścia w to miejsce stajesz się jednym z wielu, bezimiennym który musi wywalczyć swoje imię w sercach widzów. Każdy czas jest dobry na walkę, każda chwila jest dobra na walkę, każdy stan jest dobry na walkę, każdy przeciwnik jest dobry na walkę. Jeśli nie potrafisz wykorzystać każdego stanu swego dla swojej korzyści, to nie jesteś godzien walki. A prawda jest taka, że boisz się otwarcie walczyć przeciwko dysponującym sporą mocą kalece.

  6. Rozsadzi? Taka drobnostka? Na litość Eonów, wydawało mu się, że Zar to co, z gliny i piachu ulepiony?

    Zdarzało mu się wchłaniać energie o wiele większe niż ta kolumienka. O wiele większe niż sam Zegarmistrz. Gdyby nie fakt, że chciał pokazać widowni jakąś walkę, to Zar mógłby zanegować cała magie w promieniu kilkudziesięciu metrów. Do zera, o wiele skuteczniej niż zrobiły to kolumny przyzwane przez Adviliona czy o wiele mocniej niż zrobił to sam Zegarmistrz w tej samej walce.

    Ale to były tylko alternatywy, do których nawet nie musiał podchodzić, bowiem w momencie kiedy tylko kolumna dotknęła granicy kręgu, zalśniła jadowitą zielenią i wróciła do swego właściciela - wzbogacona o jeszcze większą dawkę energii, jak twierdził poprzedni właściciel, niewchłanialnej, a ponad to, zabezpieczona zaklęciem które dotkliwie poparzy każdy byt chcący ją ponownie odbić lub wchłonąć. Że o przekierowaniu nie wspomniał. Tak, Krąg Magii Pierwotnej to nie lada kąsek dla dobrego maga, wyciągnięcie Zegara z jego twierdzy powinno stanowić wyśmienitą łamigłówkę dla Rexa.

    - Zatem, tak jak Advilion, zamiast walczyć o zwycięstwo, walczysz byle tylko pokazać że możesz? Walczysz, bo jak sam ująłeś, znasz wynik i stąd twój brak powagi. Czyli kreujesz się na tchórza, byle tylko zyskać w oczach publiki?

    To było śmieszne za pierwszym razem. Smutne za drugim, ale za trzecim stawało się bezczelne. Głos Zegarmistrza powoli tracił na gniewie. Zaś gniew zastąpił czym o wiele gorszym.

    - Czyli, żeby nie było niejasności. Masz gdzieś mnie, masz gdzieś publikę która dzisiaj tu przybyła by podziwiać naszą, jak myślałem, walkę. A to wszystko dlatego, że nie widzisz swojej szansy na zwycięstwo? Zatem, jeśli mógłbyś odrobinkę prześwietlić temat dla obecnie tu zebranych - po co wyszedłeś z szatni? Po co przybyłeś do tego uświęconego miejsca, swoistej mekki dla magów wszelakiego sortu? A finalnie, po co w ogóle się zapisałeś do Turnieju, skoro już widząc spis zawodników uznałeś i zaakceptowałeś swoją przegraną?

    Wstał i kładąc dłoń na piersi spojrzał raz jeszcze na swojego przeciwnika.

    - Dotychczas, we wszystkich moich walkach, nie spotkałem kogoś, kto mniej zasługiwał by na miejsce które swoją osobą tutaj zajmujesz. Jeśli jest mi pisana wygrana, z chęcią ją przyjmę. Ale wiedz jedno. Jeśli przegrasz zgrywając tchórza, nikt o tobie nie będzie pamiętał. Jeśli zaś przegrasz rzucając do walki wszystkie swoje siły, to ujrzą w tobie bohatera. Nie każdą walkę da się wygrać, to fakt. Udowodnił mi to Kapi, udowodnił mi to Fisk. Lecz nawet w obliczu tak silnych magów jak oni, nie upadłem tak nisko żeby zwyczajnie oddać walkę.

    Skupił energię na miejscu w którym Zar wytworzył mały kamień. Chwycił go w obie dłonie i rozpoczął inkantację. Był świadom że przeciwnik może chcieć go atakować ale nie dbał o to. Teraz, kiedy już wiedział że nie warto starać się dla niego, postanowił postarać się jeszcze bardziej dla publiczności.

    - Nastał czas krat i więzi zakazanych, nastał prawości i szyderców los. Kiści, co w braterskiej walce odżywają. Exist.

    Zar oddzielił się od niego, tworząc obok idealną kopie swego pana. Stanął do niego plecami, tak, że oboje mogli oprzeć się o sobie. Chwilę później obu oplótł ametystowy łańcuch pełen kolców, które niejednokrotnie przebiły zarówno podłożę, jak i obu Zegarmistrzów.

    Gwizd, który rozległ się na arenie był dźwiękiem wdychanego przez Zara powietrza. Powietrza, które było potrzebne by dźwięk dotarł w odpowiednie miejsce.

    - Iwake naki ko ya hikari ga gotoshi... - rozległ się głos przypominający szum wody, śpiew ptaków w puszczy, dźwięk głazów uderzanych wiatrem, łąk skraplanych deszczem.

    - Młode dzieci są jak światło - zawtórował mu Zegarmistrz.

    Na dźwięk ten ametystowy łańcuch rozrósł się niczym bluszcz, tworząc większe kolce, większe sploty. Stawał się twardszy, cięższy, pochłaniał też większe ilości magii z okolicy, zasilając całe zaklęcie.

    - Sasage ya sasage ya koto no magatama ya... - rozgrzmiał niczym burza Zar.

    - Ofiarujmy Im, ofiarujmy Im, potęgę naszych Słów - śpiewał Zegarmistrz.

    Na tym etapie pochłanianie magii było tak silne, że gdyby jego przeciwnik planował strzelanie do niego z jakichkolwiek magicznych pocisków, te rozpadły by się jeszcze w jego dłoniach. Zaś wytrzymałość tworu rosła z każdą sylabą, każdą nutą unoszącą się na wietrze. Gigantyczny, stworzony z łańcuchów bluszcz wyrywał na potrzeby zaklęcia magię nawet z tak odległych miejsc, jak areny które były obok. Każdy mag w promieniu kilkudziesięciu metrów stawał się automatycznie kolejnym źródłem zasilania. A że magia pierwotna istniała wszędzie, właściciele tejże, którzy nie umieli ni jej wykryć ni użyć, nawet nie poczują iż zniknęła.

    - Iyase ya iyase ya kashiri towa ni ma ni...

    - Uleczmy Ich, Uleczmy Ich, z tej wiecznej klątwy...
    Zwrotka za Zwrotką.
    - Iwake naki ko wa shinani tsumi nashi...
    - Młode dzieci zrodzone w bezgrzesznym świecie...

    Zaklęcie za zaklęciem, wplecione w coraz to większy twór, w coraz to potężniejsze dzieło.
    - Uchi no kagiri wa takusareshi wasan...
    - I przekazaliśmy nasze winy i limity im...

    Za dawnych czasów niektórzy magowie nie używali znaków czy narzędzi by wzmacniać swoje twory.
    - Kakotsu wa sadame sumau sube nashi...
    - My zmusiliśmy je by związały siebie do losu wypełnionego walkami.

    Nie używali składników by tworzyć.
    - Kodoku ni nenji kaku ayumu michi...
    - I nie byliśy w stanie spamiętać, iż każde musi kroczyć własną drogą.

    To Głosy ich wypełnione magią i uczuciami tworzyły ich dzieła.
    - Sasage ya sasage ya koto no magatama ya...
    - Ofiarujmy Im, ofiarujmy Im, potęgę naszych Słów

    To Głosy ich kontrolowały i rzeźbiły magię zwaną Pierwotną.
    - Iyase ya iyase ya kashiri towa ni ma ni...
    - Uleczmy Ich, Uleczmy Ich, z tej wiecznej klątwy...

    Pozwolił by ametystowy kwiat zapuścił korzenie głęboko pod areną, okalając ją niczym matka trzymająca swe dziecię.
    - Saranu yaku tote warabe no mae ni...
    - Chrońmy dzieci od dalszych nieszczęść...

    Korzenie tworzyły łańcuchy, łańcuchy tworzyły korzenie.
    - Kiru ga gotoku ni inga wo tokare...
    - Uwolnijmy siebie samych z Karmy zabijania się wzajemnie...

    Zaś całości układały się w Filary, które to ociekały wręcz magią.
    - Makoto no hikari wa ga mi wo terashi...
    - Me ciało rozświetli prawdziwy blask...

    Gdy pierwszy wstrząs targnął podłożem, było już za późno...
    - Hanatsu utagoe ama tarashitari!
    - Tak że mój uwolniony śpiewem głos wzniesie się pod niebiosa!

    konstrukt bowiem bez ostrzeżenia wystrzeliła wysoko w niebo, wznosząc się na gigantycznym filarze, niczym legendarna wieża Babilon. Ciało Zegarmistrza raz jeszcze rozświetlił jasny blask, czyniąc z niego punkt tak jasny iż mógłby zostać pomylony z gwiazdą. A kwiat wznosił się coraz bardziej i bardziej. Kiedy zaś widownia na dole stała się tylko wspomnieniem, Kwiat uformował się w kule, ta zaś w stożek zdolny zmieść wszystko na swojej drodze. A tym wszystkim  miał być Rex. Ciekawe jak jego zbroja zareaguje na ciepło równe wybuchowi atomowemu. Jak wytrzyma nawał kryształy twardszego aniżeli diament. Siła jaką dysponował Zegarmistrz gwarantowała mu, iż nawet nie musiał wycelować w arenę, bowiem cała arena będzie jednym wielkim polem rażenia. Stojąc na swoim tworze, dzięki powietrzu i magicznym osłonom które zapewnił mu Zar, mógł podziwiać widok, za który niejeden by zabił. Nieskończone ilości gwiazd, planet, księżyców i innych ciał niebieskich rozpościerały się przed nim. Był literalnie u szczytu świata. I zamierzał z niego zejść, niczym gniew Erynia rzucony na wroga.

    - O losie o losie, usłuchaj mnie. Kołysanką mą bądź u świata stóp. O losie o Losie, prowadź mnie dziś. Blask Tysięcy Słońc Chwały!

    Stożek pod jego stopami zaczął się kręcić, po czym rozpoczął się deszcz. Raz za razem, pocisk za pociskiem, identyczne kopie zaczęły spadać na arenę. Zegarmistrz został wcześniej zapewniony przez organizatorów iż zaklęcia oddzielające publikę od walczących wytrzymają nawet taki pokaz siły. Więc bez zahamowań uderzał tak mocno jak tylko potrafił. A kiedy na arenę spadło 999 identycznych pocisków, spał i on, na finalnym, dziesięciokrotnie większym i potężniejszym pocisku.

    Jeszcze niektóre ładunki wybuchały gdy on już stał na ziemi i otrzepywał z siebie kurz. Dzięki znakom runicznym które wcześniej rozmieścił miał pewność, że sama arena nie wyparuje i będzie gdzie stanąć. Te same znaki podstępem rozpraszały zaklęcia ochronne wszelakiego sortu. Wszelakiego, prócz oczywiście tego jednego trzymającego wszystko w ryzach.

  7. Zastanawiał się kto nawkładał do głowy jego oponenta takich głupot. Większy nie znaczy silniejszy, to akurat się zgadzało, co też udowodnił chwilę temu. Ale że ma większe pokłady magii i może ją szybciej regenerować? To już głupota najgorszego sortu. Bo gdyby to była prawda, to wielu magów nosiło by ze sobą kostury wielkości wieżowców.

    Wybuch nawet nie wywołał u niego mrugnięcia. Nie wiedział co przeciwnik chciał tym osiągnąć, skoro już wcześniej mu udowodnił że ataki czysto fizyczne nie będą działać.

    Do tego popełnił on błąd tak karygodny, że winien korepetytantem za to u Hrabiego Dolara zostać.

    Jego przeciwnik chwalił się, że widział jego walkę, a wychodzi na to że guzik widział. Bowiem gdyby ją widział, wiedział by też, że im większe emocje odczuwał Zegarmistrz, tym potężniejsza się stawała jego magia. Za to jego kasłanie i zgrzyt zębów przyjął jako dobry komplement. A zamierzał pokazać mu jeszcze kilka sztuczek.

    W czasie kiedy jego przyzwaniec, czy też Lisz, który z Liczem niewiele miał wspólnego, starał się go bezskutecznie atakować, Zegarmistrz skupił odrobinkę energii skierowanej po bardzo cienkiej nitce. Nitce, którą jego przeciwnik, ponownie, postanowił zignorować. Cóż, dla Zegarmistrza oznaczało to łatwiejsze zwycięstwo.

    Kolejne lodowe pociski rozpadały się na chwilę przed uderzeniem w Zara, napełniając Zegarmistrza czystą energią. Energią której było by wstyd nie użyć.

    - No, skoro otworzyłeś bramę, głupio by było nie korzystać, prawda? Exist!

    Zbroja na jego przeciwniku nabrzmiała nagle niczym balon i wybuchła. Zwyczajnie, od środka. Zaczynając od maski, kolejne eksplozje odwiedziły ramiona, łydki, barki, stopy, ramiona, aż cała zbroja zalśniła jednym skoncentrowanym wybuchem na arenie. Wybuchy nie były na tyle silne żeby zabić przeciwnika, nie. Ale na tyle silne by go dotkliwie poparzyć już owszem.

    - Widzisz, na przyszłość, kiedy wchłaniasz coś, czego dotykałem, sprawdź czy przypadkiem pomiędzy twoje zaklęcia ktoś nie wplótł własnych. Chwalisz się walką która u mnie nie wywołuje nawet zadyszki, ty zaś nie ukazałeś naszej drogiej publiczności jeszcze niczego wartego uwagi. Wielki ale słaby kolos, nieskuteczne ataki z zaskoczenia czy też ta parodia umarlaka którą - wyciągnął dłoń zaciskając ją w pięść, co zaowocowało zgnieceniem relikwiarza, a w efekcie zamieniania lisza w coś na kształt zgniecionej puszki po coli - nie mógłbyś zaatakować niczego silniejszego aniżeli dziecko.

    Zegarmistrz poprawił rękawice by wygodniej leżała na dłoni po czym wykonał kilka kolejnych znaków, które utworzyły u jego stóp kolejny krąg.

    Zegarmistrz usiadł w nim po turecku, wyskrobując na powierzchni areny kilka dodatkowych znaków.

    - Nudny powiadasz. Może i tak, ale mam wrażenie że mówisz tak, bo za tą zbroją czai się strach. Boisz się atakować bezpośrednio, boisz się użyć większych zasobów, być może z obawy o ich utratę a być może z racji ich nieposiadania. Więc odpowiedz mi, co uczynisz teraz kiedy widzisz z jaką łatwością potrafię rozbić twoich sługusów i twoje zbroje. Co zrobisz teraz, kiedy twoje czyny świadczą jedynie o tchórzostwie?

    Może nie był sprawiedliwy, ale Rex sam sobie na to zapracował. Zegarmistrz liczył na więcej po kimś, kto tak bardzo potrafił mleć ozorem. Niestety, wychodziło na to że na mieleniu miało się skończyć. To go bolało jeszcze bardziej, bo już w kantynie koło szatni słyszał o sile występujących w turnieju ludzi. Sile której jego przeciwnik wyraźnie nie planował używać. Albo nie mógł.

    - Córo Ognia, usłysz mnie. Synu Ziemi usłuchaj mnie. Jak jest Shen Zegarmistrz Long, ten który wierzy mimo iż nie widzi, ten który daje choć nie ma. Stańcie się moją bramą, stańcie się moim celem i moją siła. Katalizacja Koszmaru, Omen Odwagi!

    Całe ciało Zegarmistrza pokryły świetliste linie, jakby światło wewnątrz niego chciało wyjść na zewnątrz. Lecz miast rozerwać go, przelało się w strukturę kręgu który go otaczał. Tak przygotowany był gotów na odparcie każdego ataku. Magicznego bądź nie.

  8. Jego przeciwnik miał dobrą obronę. Ba, nawet plan miał dobry. Tyle tylko, że za planem Zegarmistrz nie czuł żadnej siły.

    Tak, to chyba była ich różnica w sile. Jego przeciwnik był wielki, ogromny wręcz. Ale za rozmiar przyjdzie mu gorzko żałować.

    Miecz opadł na Zegarmistrza wywołując gigantyczny tuman kurzu. A kiedy jego przeciwnik się cofnął, z owego kurzu wyskoczył klon, którego wcześniej Zegarmistrz nie zauważył. Po arenie rozległ się głośny chrzęst giętego metalu.

    Dopiero kiedy kurz opadł, oczom widowni ukazał się efekt którego Rex pewnie nie przewidywał.

    Pierwsze co dało się zauważyć, to Zegarmistrz, który , w wyciągniętej przed siebie dłoni, trzymał gigantyczny kawał urwanego miecza. Lecz nawet nie to było niezwykłe. Bardziej niezwykły był pogięty kawałek metalu obok niego, który jeszcze chwilę temu był dość silnym klonem jego przeciwnika. W tej chwili jego przeciwnik powinien już wyczuć, że jego broń waży znacznie mniej niż ważyła w chwili ataku.

    - Wydawało ci się że większy znaczy silniejszy? Kiedy ty koncentrujesz energię na dużym obszarze, ja tą samą energię kumuluję na mniejszym. Jak myślisz, łatwiej przebić dużą kartkę papieru czy 50 małych kartek jedna na drugiej, co?!

    Zegarmistrz był nie tylko zawiedziony, ale też zwyczajnie wściekły. Jego przeciwnik zgrywa się, nie chcąc używać na nim swojej prawdziwej mocy. Zamiast tego woli tracić Czas na jakieś sztuczki. A niby widział jego walkę i coś z niej wyniósł. Nie, ta zniewaga wymaga ofiar.

    - Skoro lubisz sztuczki, pokażę ci sztuczkę...

    Jego ciało rozbłysło czerwienią. Jego gniewem i wściekłością. Zamierzał odkorkować cała energię jaką miał do dyspozycji. Planował, żeby następny atak dał świadomość jego przeciwnikowi z czym tak naprawdę ma do czynienia.

    - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze swojego potencjału!?

    Fale energii wzbijały kurz u jego stóp, rozchodząc się od niego, uderzenie za uderzeniem. Czerwone, pełne furii uderzającej raz za razem. Pozwolił przelać się tym uczuciom w kręgi które wcześniej stworzył, przez co mógł wykonać kilka precyzyjnie niebezpiecznych zagrać.

    - Uno. Oczyszczenie.

    Ziemia zaczęła się wypalać. Wszędzie tam, gdzie pozostawały jakieś skrawki plugastwa jego oponenta teraz lśniła krwista czerwień. Pozwolił by ciepło rozeszło się razem z blaskiem i oczyszczającym zaklęciem. Wypalał wszystko z siła Tysiąca Słońc. Lecz to był dopiero początek.

    - Duo. Absorpcja

    Nie tylko wypalał, ale też oczyszczał energię którą jego przeciwnik nierozsądnie zostawiał po sobie. Po co korzystać z własnych zasobów skoro można je wzmocnić czyimiś? Upewnił się tylko że prócz oczyszczenia nastąpi odfiltrowanie woli, ale w tym wspomagał go też Zar, więc nie musiał się o nic martwić.

    - Zapamiętaj sobie, większe cele łatwiej trafić! Nieskończona Nocy Metalowego Piekła! Argument Burzy!

    Uniósł dłoń i na całej arenie, z każdej strony zaczęły się pojawiać portale średnicy około półmetrowej. Najpierw dziesiątki, potem setki następnie zaś tysiące.

    A kiedy zacisnął dłoń, z każdej wyrwy zaczęły wylatywać magiczne pociski. Lecz nie zwykłe. Co to to nie. Za to co jego przeciwnik czynił w miejscu które on uważał za święte, Zegarmistrz nie planował ni krzty litości. Każdy pocisk wyglądał tak samo - iskrząca kulka wielkością nie różniąca się od piłki do tenisa. Każda tak samo jasna i biała. Bowiem nie zamierzał używać żadnej ze szkół magii. Użył czystej magii pierwotnej. Tej samej, która swego czasu zapewniła mu zwycięstwo ze Spromultisem. Magii której nie można skorumpować, nie można splugawić ni przekształcić. W ten sposób miał pewność, że jego przeciwnik nie zniknie pocisków. Zaś ich chmara liczona w setkach tysięcy, o ile nie milionów była widowiskowym posunięciem.

    pociski nie poruszały się za szybko, można je było zwyczajnie unikać, ale, po pierwsze jego przeciwnik musiał by unikać całych mas owych pocisków. A po drugie, był na tyle wielki, że trafienie nie stanowiło by problemu. Lecz i na to Zegarmistrz nie zamierzał czekać. Sięgnął w przestrzeń jakby była tylko kurtyną oddzielającą go od pożądanych przedmiotów. Z przestrzeni wyciągnął samą klingę, którą uniósł wysoko nad głowę.

    - W imieniu pokonanych. W imieniu walczących. W imieniu zwycięzców. W imieniu swoim i wrogów moich. Raz jeszcze proszę cię o pomoc. Przybądź, która błogosławisz walczącym. Przybądź która błogosławisz odważnym. Ashara senki, Ragno Zaraki!

    Za jego plecami co bardziej wyczulone osoby mogły zauważyć uformowanie się postaci jakby z księżycowego blasku, mimo że pora była dniowa. Postać za nim trzymała własny oręż, dwuręczny miecz, w tej samej pozycji co Zegarmistrz.

    - Oddaję ci siebie, prowadź mnie o Bogini. I zgaśmy razem świece zmierzchu, by końców wszechrzeczy nastał czas! EXIST!

    Razem ze swoją patronką uczynił zamach, zaś jego efekty, jak zawsze, przerosły jego najszczersze oczekiwania. Bogini Zelgis zawsze lubiła widowiskowe zagrywki, ale nie spodziewał się że aż tak.

    Z końca jego miecza wyrosło gigantyczne, bo prawie 30 metrowe ostrze. Nie tylko było przekomicznie wysokie, ale też szerokością pokrywało większą część areny. Kiedy skupił się na ostrzu, to natychmiast zmalało, stając się niewiele większe aniżeli dwuręczny oręż wcześniej trzymany przez boginię. Lecz jego rozmiar wbrew pozorom miał znaczenie, bo teraz cała ta gigantyczna potęga czystej magii została skoncentrowana w jednym ostrzu. Ostrzu które nic nie ważyło dla niego. A kiedy wykonał zamach, z miecza, niczym wąż gotowy do ukąszenia, wyleciała przeogromna wręcz fala przypominająca półksiężyc, która uderzając, wywołując reakcję w postaci licznych eksplozji w każdej trafionej na swej drodze kulce. Wystarczyła chwila żeby jego przeciwnik znalazł się w istnym Infernie z czystej i niemożliwej do splugawienia energii. Energii którą Zegarmistrz w niego posłał, a która wciąż stanowiła tylko zalążek jego zasobów magicznych.

    Jeśli teraz jego przeciwnik nie potraktuje walki poważnie, to raczej nic go do tego nie przekona.

  9. - HAHAHAHA - oh tak bardzo był szczery kiedy twierdził że zna jego umiejętności. Gorzej, twierdząc to zamiast skupić się na nim, skupił się na Zarze. I przyjdzie mu drogo za to zapłacić, już Zegarmistrza w tym głowa by odpowiedni rachunek wystawić.

    - Zar, kupujesz czas, ja działam. Jazda.

    Wbrew pozorom Zar nie musiał czekać na polecenia, sam się już przygotował do zabawy. Skoczył między wilki zamieniając swoje ciało na bardziej odpowiednie do sytuacji - najeżone kolcami które bez problemu nie tylko posiekały przywołane przez Rexa wilki, ale też pozwoliły mocniej się uziemić w podłożu areny. Tak przygotowany, poczekał aż ognisty pocisk rozbije się o jego osobę. Wtedy zaczęła się prawdziwa magia. Zar wchłonął ogień jakby to było powietrze. Pozwolił mu przez chwilę szaleć w swoim żołądku po czym odfiltrował z niego rozkaz i kształt, zostawiając czystą magiczną energię którą się pożywił.

    W międzyczasie Zegarmistrz nie tracił czasu na podziwianie tego, co i tak już wiedział. Tak proste zaklęcia nie miały szans nawet spowolnić Zara a co dopiero zrobić mu krzywdę. Co to to nie. Ale nie pora była na podziwianie tego co było oczywiste. Jego przeciwnik miał błahe wyobrażenie o tym co mógł a czego nie mógł zrobić Zegarmistrz, dlatego też trzeba go było uświadomić jak bardzo się mylił.

    - Eclipse erose, naga damasis, Elure dali Kana!

    Skupił swoją energię tak, by móc ją szybko przekierować w razie potrzeby.  Tak przygotowany rozpoczął swoje działania. A były one bardzo proste, najpierw planował się zabezpieczyć, potem zaś wykorzystać luki w obronie jego przeciwnika. Miał dość energii, przygotował się bowiem na najgorsze, by jego działania wywołały pożądany skutek.

    - Raz, dwa!

    Dwa szybkie sierpowe spowodowały wyrośnięcie z ziemi podobnych pięści, wykonujących podobne uderzenia. Podobne, bo pięści które powstały z podłoża były wielkości samochodu osobowego. No i były o wiele szybsze.

    - Trzy, cztery!

    Kolejne dwa uderzenia które wywołały podobny efekt, tym razem jednak były to uderzenia proste, łatwiejsze do uniknięcia, lecz odrobinkę większe. O ile dwa pierwsze ataki były celne, bowiem miały za zadanie trafić we wroga, o tyle dwa kolejne miały by możliwość trafienia tylko wtedy, kiedy przeciwnik wykonał by unik na boki. Zatem przeleciały one tylko koło Rexa, zostawiając za sobą mały ciąg usypanej ziemi.

    - Ignis.

    Liczył na to, że Rex nie domyśli się, iż usypana ziemia była wypełniona prochem. Domyślił się też, że eksplozja która nastąpiła, pozwoli jednak się domyślić Rexowi co było w ziemi.

    Tak dekoncentrując przeciwnika kupił sobie dość czasu by Zar przetrawił magię pochłonięta z ataków przeciwnika. Zegarmistrz rozpędził się i skoczył wprost w objęcia konstrukta.

    - Zar, zjednoczenie.

    Kryształowa struktura załamała się niczym gwałtownie roztopiona lodowa statua. W jednej chwili stał kryształowy stwór, w drugiej na arenie unosiła się dość sporych rozmiarów wodna bańka wielkości człowieka. Kiedy Zegarmistrz w nią wskoczył, ta zamarzła wokół niego dopasowując się kształtem do jego ciała. W ten oto sposób Zar stał się obroną idealną - mógł pochłaniać magię i ją oczyszczać, zaś Zegarmistrz mógł korzystać z tych zasobów oczyszczonej magii. Ponad to, działał też jak dobrej jakości magiczna zbroja, chronił przed ogniem, obrażeniami ciętymi i kłutymi, nawet w pewnym stopniu mógł niwelować te tłuczone.

    - Dobra Zar, ty chronisz, ja atakuje.

    Zegarmistrz zrobił dwa kroki w tył powrotne wchodząc do kręgu który stworzył wcześniej, nasycając go ponownie energią. Nie obawiając się ataku, bowiem kurz zasłonił arenę dość skrzętnie, zaczął szykować kolejne linie zaklęć którymi wzmacniał krąg, zaklęcie po zaklęciu.

    - Ren ren, dabu nare, hora, hora, Kiva Kiva, Kero Kero, Relu Lure Lono Nai Hab Hab, Hefa, Dami Pore.

    Linijka po linijce na ziemi pojawiały się kolejne kręgi wybuchające energią którą przelewał niczym wodę.

    - Exist!

    Ostatnie zaklęcie wybuchło gigantycznym podmuchem wiatru które odsłoniło Zegarmistrza stojącego pośrodku dziesiątek coraz większych okręgów rozchodzących się po całej arenie.

    - Zdaje się że jesteś w zasięgu kolego. Curis des Orichalcum!

    Pod stopami jego przeciwnika ziemia wybuchła cała masą metalowych włóczni skierowanych wprost w niego. Włócznie wydawały się proste, lecz na końcu, zaraz przy ostrzu każdej z nich, znajdował się mały kamień który miał za zadanie, w chwili kontaktu, wybuchnąć.

    • +1 1
  10. Kolejna walka, kolejny pojedynek. Przystawka jaką mu zaserwował Advilion była kamieniem milowym w jego przygotowaniach do wielkiego wydarzenia jakim był Magiczny Turniej. Dla niejednego maga będzie on pełen wiedzy i nauki, którą warto wynieść jako cenne doświadczenia. Dla nielicznych będzie on życiowym zdarzeniem pozwalającym przeskoczyć ich własne limity.

    Widział jak jego przeciwnik mija szatnie w której siedział. Mógł spokojnie przyjrzeć się nie tylko jemu, ale też mgle którą zostawiał za sobą a która plugawiła przestrzeń niczym oddech sławetnych Rycerzy Śmierci. Zegarmistrz bez zastanawianie wsadził dłonie w ową splugawioną sferę. Poczuł przez chwilę ból, który musiał świadczyć o tym jak, powiedzmy, żrąca była strefa z której szybko wycofał kończynę. Tak, ten przeciwnik będzie nie tylko ciężki ale i podstępny. Zaś jego splugawienie zdecydowanie pozbawiało godności to wspaniałe miejsce. I na nieszczęście swego przeciwnika, Zegarmistrz miał do dyspozycji siłę odrobinkę silniejszą aniżeli plugastwo - korupcję.

    Te dwie siły od zawsze były mylone. Ludzie zapomnieli wszak, iż plugawienie to pozbawienie czegoś godności, tak by utraciło bezpowrotnie cel swego istnienia. korupcja zaś, wbrew pozorom miała bardziej użyteczne możliwości. Bowiem jej zadaniem było przekupienie czegoś, by cel swego istnienia wspomagał korumpującemu. I to zamierzał wykorzystać Zegarmistrz, rozpoczynając walkę jeszcze na terenie szatni poza areną.

    Kiedy wyszedł w końcu na arenę, ukazał się w pełnej okazałości. Tym razem wybrał trochę bardziej otwarty ubiór. Czarne spodnie, ponacinane w wielu miejscach, koszulę bez rękawów ukazującą pokryte runami ramiona, zrezygnował też z maski, skoro jego przeciwnik chciał się pod takową kryć. Niedogolony lecz uśmiechnięty. Długie włosy zawiązane w kitę, szrama na policzku dodawała mu odrobinkę awanturniczego uroku. Dłonie ukrył pod rękawicami ozdobionymi kilkoma czarnymi kryształami, identycznymi jak te na jego pasku u spodni.

    - Słyszałem twoje wezwanie i otom jestem. Plugawicielu tegoż wspaniałego miejsca. Świadom bądź, wszak użyję wszystkiego co mam, by walkę tą wygrać.

    Co mówiąc tupnął z całej siły w ziemię skupiając na sobie magię wewnątrz niego tak, by przelała się na podłożę rysując na nim szeroki na półtorej metra krąg. Nieliczni z widzów, którzy obeznani byli z jego pojedynkami mogli rozpoznać coś, co jednego z jego przeciwników doprowadziło prawie że do szewskiej pasji.

    U jego stóp bowiem widniał Krąg Magii Pierwotnej. Magii w której był biegły, ba, mógłby się nazywać mistrzem gdyby zechciał. Lecz nie na frazesy miał marnować Czas a na walkę. Przygotował jeszcze większe pokłady energii, jak w walce gdy przyzwał Alastora. Lecz tym razem energia miała zgoła inny cel. Pozwołi jej przepłynąć przez ramiona po czym uderzył pięścią w podłożę.

    - Ren sun, do! - ukierunkowanie, wola którą może zrozumieć magia. I w miejscu uderzonym popękała ziemia, a z pomiędzy rozszerzającej się teraz dziury wyszła istota z jasnego kryształu.
    - Oto mój konstrukt - rzekł całując powstałą istotę w usta i w ten sposób oddając jej resztę skumulowanego czaru. Błękitne żyły energii poprzecinały całego konstrukta, wypływając od kryształowego, teraz lśniącego błękitem, serca, aż po kryształowe dłonie i stopy. Sam zaś konstrukt przybrał figurę bardziej niewieścią, upodobniając się do licznych wojowniczek jakie Zegarmistrz miał okazję widywać w licznych wędrówkach.

    - Twoja kolej, Plugawicielu.

  11. mlp_twilight_sparkle_vs_tirek_by_0bluse-

    Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznbym od toczących się starć.

     

    I oto ostatnia, bo już XVI arena I rundy Turnieju. Na przeciw sobie staną dwie wyjątkowe postacie - z jednej strony Crazy Night, zaś z drugiej Vincent Loke! Oby ich zaklęcia były celne a magia potężna. Do boju!

  12. twilight_vs_gina_color_by_vest-d5coxcj.p

    Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznbym od toczących się starć.

     

    A oto na XV arenie staną, na przeciw siebie, NimfadoraEnigma oraz Vinylplaygames. Szykuje się zaciekła bitwa, bowiem żadna ze stron nie odda łatwo wygranej. Zatem życzymy wszystkiego co potężne, by urozmaiciło pojedynek. Do boju!

  13. death_is_the_only_escape_by_willis96-d5l

    Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznbym od toczących się starć.

     

    Panie i panowie, chłopcy i dziewczęta. Oto przed wami kolejna dwójka łaknąca zwycięstwa. W lewym narożniku Magus, na przeciw któremu stanie dzisiejszego wieczoru nikt inny jak Sosna we własnej osobie! Życzmy im udanej batalii i wspaniałych zaklęć! Do boju!

  14. i_tire_of_games_by_dissonus-d4cv7sp.jpg

    Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznbym od toczących się starć.

     

    Oto przed wami uczestnicy XIII starcia II edycji Turnieju Magicznego! Z jednej strony WinterPonyLiker, na przeciw któremu swoich najlepszych sztuczek spróbuje Hoffner. Oby wasze czary były potężne a wyobraźnia bezgraniczna! Do boju!

  15. Pierwsza runda turnieju odbywała się na podstawowej arenie. Organizatorzy najpewniej nie chcieli nikomu dawać lepszych kart na początek. Sama zaś arena była prosta. Wysoki kamienny mur otaczał długi na kilkadziesiąt metrów plac pokryty ubitą od licznych walk ziemią. Arena nie miała dachu, więc prócz naturalnego, dodano też magiczne oświetlenie, by walka była doskonale widoczna dla widzów. Ci zaś oddzieleni byli, jak zawsze, silnym polem antymagicznbym od toczących się starć.

    mlp___trixie_vs_twilight_showdown_by_fir

    Witam zebranych w pojedynku który odbędzie się między Harkonem, któremu przyjdzie stoczyć batalię z magiem o imieniu Sardo. Oby wasze nerwy były ze stali, a czary celne i potężne. XII pojedynek oficjalnie uznajemy za rozpoczęty!

  16. Karczmarz skinął głową przyjmując zamówienie i wychodząc na powrót do kuchni. Spędził tam raptem pięć minut, a wychodząc trzymał wszystko co potrzebne - worek w którym coś grzechotało, tacę na której mieściły się kieliszki, parę rzeczonych ciastek z kilkoma miseczkami przeróżnych sosów owocowych oraz wysoka szklanka.

    Postawił wszystko na blacie i zaczął przygotowywać. Kufel ściągnął z półki za swoimi plecami, wyciągnął przy tym spod blatu butelkę żółtawego jabłecznika, odkorkował i rozlał do przygotowanego wcześniej kufla. Ustawił wysoki kieliszek obok, po czym nalał do niego szampana z kolejnej butelki, ponownie wyciągniętej spod lady.

    Teraz przyszła kolej na sok. Wyciągnął kilka pomniejszych buteleczek, ustawił je w rzędzie i przygotował obok nich wysoką szklankę.

    - 40ml soku z jabłek, 20ml soku z dyni, 20ml soku z kiwi, 40ml soku z borówek. Ostrożnie przelać do wysokiej szklanki po wysokiej łyżce - mamrotał pod nosem dolewając kolejne soki do szklanki, pozwalając im układać się jeden na drugim - na koniec całość doprawiamy kilkoma kroplami soku z limonki i proszę. Pański sok, Matka Gaja, oto też pańska mieszanka studencka - dodał kładąc i otwierając przed Ciastkiem worek pełen najznamienitszych bakalii z całego świata.

    - Świerzno wypiekane ciastka zbożowe z sosami owocowymi oraz kieliszek - tu podniósł ostatnie z naszyć i napełnił je z beczki piwem - piwa dyniowego, smacznego.

  17. Dobra temat otworzyłem i temat zostaje.

    Tak długo jak nikt nikogo nie namawia do niczego, nie ma problemu.

    To że ktoś coś brał, nie czyni z niego ćpuna(nie automatycznie), plus, to co tu ludzie piszą, w większości nie jest chwaleniem się, a zwyczajnie faktami.

    Wielu ludzi korzysta z wielu rzeczy. Nie zawsze robi to z nich gorszych lub lepszych...

    Ktoś powiedział, wszystko jest dla ludzi, byle w rozsądnych dawkach.

    • +1 4
  18. Zza drzwi kuchennych można było dostrzec nowo przybyłych, tak jak łucznik na wieży dostrzegał ptaki w locie. A jako że przybytek cieszył się dobrą obsługą, karczmarz nie czekał na zniecierpliwienie gościa.

    Wychodząc z kuchni podszedł do jegomościa i zagadnął.

    - Witam Pod Gryfim Pazurem. Co pana - po chwili zauważył towarzysza który był z nowo przybyłym - a właściwie panów do mnie sprowadza, w czym mogę służyć. Coś mocniejszego? Odwagi w płynie? A może panowie preferują coś subtelniejszego? Coby to nie było, moja piwniczka jest gotowa na wszystko. Słucham.


  19. Jestem agnostykiem, ateistą i zwolennikiem anarchizmu.

    To może być ciekawe ;) Znaczy się, w wolnym tłumaczeniu, nie wierzysz w coś dopóki tego nie zobaczysz?

     

    Cóż, jeśli idzie o poglądy religijno-polityczne, to nikt ci tu kłopotu raczej nie powinien robić. Lecz pamiętaj - posiadać możesz dowolne i nikt nie zabroni ci ich, do momentu aż nie przejdziesz z posiadania na wciskanie innym na siłę. Wtedy może się zrobić nieprzyjemnie.

     

    Prócz tego - witaj na pokładzie, mam nadzieję iż będziesz się bawił dobrze i powodzenia :D

  20. Serox - ja bawię się karczmarzem, ty możesz wysyłać tego swojego Cienia :D

     

    Sosen - problem jest taki, że piszesz dużo akcji w jednym poście, co by nie było takie złe gdybyś nie pisał zaraz po akcji że nikt na nią nie zareagował i pisał kolejną akcję xD Jak ktoś ma zareagować - wciąć ci się w posta czy jak? xD

     

     

    Chodziło mi o to, że moja postać nie spostrzegła żadnej reakcji na swoje działania ale dobra :v ~Sosen

  21. Andrei Wasielej

     

    Kiwnął tylko głową na słowa Saszy. Doskonale pamiętał, wszak te same słowa powtarzał mu do znudzenia jego wujaszek. Co dziwniejsze było, owe słowa powtarzał nie tylko często, ale identycznie, przez co Andrei zaczął się zastanawiać nad możliwą znajomością między łowcami a jego nauczycielem. Ale nic to, nie pora ni czas na takie wnioski i zagadnienia. Słysząc natomiast polecenie, ustawił się bardziej w środku stawki. Nie planował zgrywać bohatera, ale nie był też tchórzem, uznał że to będzie najlepsza pozycja dla jego umiejętności. W razie problemów mógł wspomóc przód, mógł się szybko cofnąć, mógł też odpierać ewentualny atak zarówno z lewej jak i z prawej. A tak długo jak miał kogoś za i przed sobą, miał czas na reakcję.

×
×
  • Utwórz nowe...