Skocz do zawartości

Niklas

Moderator
  • Zawartość

    5524
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    97

Wszystko napisane przez Niklas

  1. Spojrzałem na pegaza. - Dobrze wiedzieć - stwierdziłem. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego są niebezpieczni? Zupełnie nie bałem się obecności wroga, jednak dobrze było znać wszystkie fakty na ich temat, zanim ruszy się w nieznane.
  2. Spojrzałem po obecnych. Przez te kilkanaście dni zdołałem nieco nadrobić miesięczne rozstanie z siostrą i znów rozumieliśmy się jak dawniej. No, prawie, bo zdecydowanie było w jej historii coś więcej niż tylko ucieczka i niestety miało to coś wspólnego z Ruby - za każdym razem, gdy próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej, Sunny smutniała i stwierdzała, że nie jest gotowa o tym mówić. Candi zaś... wyglądała inaczej. Niby była taka jak zawsze, ale jednocześnie... nie. Wydawała się być mniej obecna niż zwykle. Wyprawa nie cieszyła ją aż tak jak wcześniej, ale rozumiałem to - doznała przecież traumy. Została zmuszona do zabicia kogoś, a potem widziała pocięte przeze mnie zwłoki bandytów. Niby to rozumiała, jednak odnosiłem wrażenie, że patrzy na mnie inaczej. Pegazów nie poznałem jednak zbyt dobrze. Latacze albo zajmowały się obserwowaniem okolicy, albo wspólnymi zabawami cielesnymi. Raz czy dwa musiałem zszyć ich rany po tym jak się rzucili na zabłąkany oddział bandytów (prawdopodobnie powiązany z tymi, których ubiłem). Stormy i Chaser byli rozmowni, ale unikali mówienia o sobie. Dowiedziałem się jednak, dlaczego broń Stormy zdawała mi się znajoma. Był to słynny zebricki karabin snajperski, ten sam, który siał zgrozę wśród Steel Rangerów. Jednak na pytanie, gdzie go zdobyła, klacz od razu zasłoniła się pegazią tajemnicą. - No dobra, skoro jesteśmy razem to przydałoby się jakoś ustalić drogę - powiedziałem. - Każdy z nas ma swoje cele w mieście, a lepiej będzie na razie trzymać się razem. Ja i Candi szukamy tam starego centrum medycznego. - Spojrzałem wymownie na pozostałych, oczekując odpowiedzi.
  3. Lubicie zwroty akcji, prawda? No to macie jeden. Tytuł rozdziału jest zresztą bardzo wymowny. Spisek w spisku
  4. Nie za bardzo rozumiałem ten sen. Przecież wpierw zostałem ogłuszony i wstawiony do magazynu i tam przetrwałem całość masakry. Skąd zatem aż tak realistyczny koszmar? Pomyślałem, że tak przeżywam utratę rodziców i niepewny los Ruby. Nie byłem pewien czy zasnę ponownie, ale przynajmniej zadbam o stan Candi, która potrzebowała odpoczynku. Jak to dobrze, że jej nie obudziłem..., pomyślałem, przymykając ponownie oczy.
  5. - Nie, dzięki, Sunny - odpowiedziałem, ziewając. Walka i używanie takich zaklęć kompletnie mnie wykończyły. - Przyda nam się odpocząć, więc do zobaczenia jutro. Szybko zmieniłem opatrunek, po czym ułożyłem się obok Candi i spróbowałem usnąć.
  6. Może być, ale jakoś wolę inne utwory z poków od tego - 6/10 Taki track z gry Deus Ex: Human Revolution:
  7. - Może następnym razem, Sunny - odparłem, ostrożnie podnosząc Candi. - Pomożesz mi podprowadzić Candi? Widziałem, że dodatkowy opatrunek pomógł już nieco zasklepić ranę, ale wiedziałem, że wciąż będzie odczuwała ból przy poruszaniu się. Pomyślałem, że jak już dotrzemy do namiotu, użyję jeszcze trochę magii, by wspomóc proces leczenia.
  8. Pojawiły się akurat wtedy, gdy miał już narzekać na swój stan. Zebrał więc kilka grzybów i powoli się podniósł. Teraz tylko musiał znaleźć jakąś wodę... Rzekę, jezioro, strumień... cokolwiek, by móc obmyć grzyby.
  9. Spodziewałem się takiego pytania prędzej czy później. Trudno jednak mi było znaleźć na to prostą odpowiedź. - Tak - odparłem po chwili. - Gdy pierwszy raz byłem zmuszony kogoś zabić, czułem się paskudnie i miałem wyrzuty sumienia. A była to taka sama sytuacja... w jakiej się znalazłaś - ty albo on. Nie cieszy mnie pozbawianie kogoś życia i wiem, że nie jestem w tym odosobniony, ale czasem... trzeba to zrobić, by chronić bliskie nam osoby. Słyszałaś, co groził ci tamten bandyta... On i jego grupa zniszczyli już życie zbyt wielu kucy, bo czuli się bezkarni.
  10. Przytuliłem Candi do siebie, jednocześnie uważając, by nie urazić jej rany. Nie miałem potrzeby mówić jej o swoim dziwnym braku smutku jeśli chodzi o utratę rodziców. Nie ma to przecież teraz znaczenia, a po co miałbym zasmucać tym Candi? Miałem przecież o nią dbać. - Tak, ale przynajmniej odnalazłem Sunny - dodałem. - I na pewno odnajdę Ruby. A gdy spotkam tych łowców... nie czeka ich nic miłego... - Spojrzałem przed siebie w kierunku Hoofington. - Ciekawe czy odnajdziemy tam cokolwiek na temat tej maszyny...
  11. Rozejrzałem się wokół, upewniając się, że nikt nas nie podsłuchuje. - Z tego, co wiemy - zacząłem - doktorek zbudował maszynę, która w założeniu miała zniwelować działanie megaczarów. Jednak nie zadziałała tak, jak powinna i w efekcie... wzmocniła ich działanie, przez co Equestria jest taka jaka jest. Wspomniał jednak, że istnieją schematy pozwalające odwrócić jej złe działanie i sprawić, że zapewni... dobro, jakkolwiek to teraz brzmi. A te schematy były, wedle jego słów, ukryte w skarbcu... w naszej Stajni.
  12. Czułem się nieco dziwnie. Pamiętałem siebie sprzed kilku tygodni, gdy siedziałem w zrujnowanej stajni, płacząc nad losem nas wszystkich. A teraz dowiedziałem się, że straciłem rodziców, a Ruby... aż strach było pomyśleć, co zrobili jej łowcy. Jednak... nie czułem się smutno z powodu utraty matki i ojca. Panowała we mnie pustka, lecz nie smutek. Uznałem jednak, że przebywanie na Pustkowiach bardzo mnie wzmocniło psychicznie. Uspokojenie Sunny trwało dość długo, ale w końcu poczułem, że jej żal ustępuje i że powoli wraca do normalności. Przynajmniej na tyle, by móc z nią porozmawiać. Na razie postanowiłem unikać tematów rodzinnych i skierować rozmowę na nieco inne tory. - Wiesz... Wędrując tak po Pustkowiach, zawsze zastanawiałem się, dlaczego ktoś zaatakował nas dom - powiedziałem. - I niedawno odkryłem, że... ten atak nie był przypadkowy. Umilkłem na chwilę, po czym kontynuowałem: - W jednym starym bunkrze znalazłem stare nagranie niejakiego doktora Tesli... Głównie były to jego żale, ale... wspomniał też o czymś, co zbudował, co mogłoby nie dopuścić do wielkiej wojny... I jakoś było to powiązane z naszą Stajnią. Normalnie uznałbym to za pieprzenie, ale... jak tylko wyszedłem, ktoś wysadził cały budynek i miał nadzieję, że pogrąży mnie wraz z nim... Ale jakoś dałem sobie radę... Heh, gdyby nie to, pewno nie poznałbym Candi - dodałem, spoglądając na moją klacz. - Tak czy siak, nie mamy za wiele tropów, ale wiemy, że takimi rzeczami zajmowały się kuce w Hoofington i właśnie dlatego tam zmierzaliśmy.
  13. Od razu zbliżyłem się do niej, spojrzałem w jej załzawione oczy i mocno przytuliłem. Widok zasmuconej Sunny zawsze łamał mi serce, niezależnie od tego, co było powodem jej smutku. Teraz miała wszelkie powody do tego, a ja miałem solidny powód do tego, by łowców wytropić i wybić ich do nogi. Albo nawet bardziej... Gdy na nich trafię, znikną już na zawsze... - Już dobre - powiedziałem do Sunny, całując ją w czoło. - Jesteśmy już razem.
  14. - Nie wiem w sumie, od czego zacząć - stwierdziłem. - Kiedy doszło do tego ataku, byłem w tym magazynie na dole Stajni... Gdy doszło do tej... masakry, drzwi po prostu się zamknęły, jakby zaskoczył system alarmowy. Nie widziałem nikogo zza okna, jakoś chyba wszyscy skupili się na pozostałych... Tak czy siak, wyszedłem dopiero po kilku godzinach, gdy było już po wszystkim. Widziałem ciała naszych dawnych znajomych i przyjaciół, ale nie wszystkich. Nie wiem nawet, ilu z nich przeżyło. Miałem jedynie nadzieję, że jakoś dali radę, tak samo jak wy... Nie znalazłem ciebie, ani reszty w Stajni, więc wierzyłem, że udało wam się uciec... I szukałem was, ale nie mogłem znaleźć - dodałem z pewnym smutkiem. - Jak w ogóle tobie się udało uciec od tej masakry, Sun? - spytałem.
  15. Wciąż nie mogłem w to uwierzyć. Chociaż wierzyłem, że moja rodzina przeżyła, z dnia na dzień coraz bardziej wątpiłem w to, że kiedykolwiek ją zobaczę. A już na pewno nie tak roześmianą jak zawsze... Nasza mała, kochana złodziejka... Westchnąłem pod nosem, po czym ruszyłem w stronę najbliższego ogniska. Objąłem Candi swoją magiczną aurą i ostrożnie ułożyłem ją na ziemi. Następnie zbliżyłem się do jej boku, by ocenić ranę.
  16. Była to iskra nadziei, której potrzebowałem po dzisiejszych przygodach. Gdy już skończyliśmy wymieniać czułości, zwróciłem się do siostry: - Naprawdę miło jest ciebie zobaczyć - powiedziałem, po czym dodałem: - Candi, to Sunny Snow, moja młodsza siostra. Sun, to Candi, moja... hmm, klacz - dodałem z lekkim uśmieszkiem.
  17. Zamarłem. Od razu w swojej głowie zobaczyłem całą serię wspomnień mojej rodziny, moje zabawy z siostrami, rodziców krzątających się po Stajni, sielskie życie zakończone atakiem... Nie byłem pewny czy to naprawdę ona, chociaż podświadomie czułem, że tak. Zbliżyłem się do klaczy powoli. - S... Sunny? - spytałem.
  18. - Nie należę do nikogo - odparłem. - Ogółem pochodzę ze Stajni i jestem lekarzem, więc... z ostrzami miałem do czynienia od zawsze, ale jakoś nigdy nie musiałem sprawdzać siebie w akcji - stwierdziłem, unikając podania prawdziwych powodów moich nadkuczych umiejętności. - Heh, chyba to mój ukryty talent.
  19. Westchnąłem. - Nie wiem - odparłem. - Ale zdecydowanie przydałaby nam się chwila spokoju od tych walk... Zaufamy im na tyle... jakby co, mam swój miecz. Spojrzałem na kuca ziemnego. - Jestem Orange Snow, a to moja towarzyszka Candi - odpowiedziałem. - Zatem chyba nie ma co zwlekać dłużej. Mimo lekkiego zmęczenia, użyłem swojej magii na klaczy i ułożyłem ją sobie na grzbiecie. Co prawda dałaby radę iść samodzielnie, ale powodowałoby to duży ból, a i ryzykowałaby rozwaleniem rany.
  20. - Nie przeszlibyśmy do miasta, unikając walki - odparłem, również opuszczając broń. Wskazałem kopytem jednego z leżących niżej drabów, tego, którego rozwaliła Candi. - Tamten już zapowiedział, co by jej zrobił, więc nie miałem zamiaru pozwolić, by pozostali choćby tknęli Candi... Podszedłem do klaczy i objąłem ją lekko, uważając, by nie urazić rany.
  21. - Wędrowcem do Hoofington - odparłem, patrząc na niego i trzymając w gotowości miecz do odbicia ewentualnych pocisków. - A wy coś za jedni? Zdecydowanie ten kuc wyglądał na przywódcę tej małej grupki, jednakże nie miałem pojęcia, co takiego planują wobec nas. Nie ufali nam tak samo jak ja nie ufałem im.
  22. - Kurwa... latacze - syknąłem pod nosem. - Ani chwili spokoju... Obecność pegazów lub gryfów nie była dla mnie dobrą wiadomością. Co prawda ten ktoś zestrzelił mi ostatniego bandytę, zamiast mnie, jednak nie byłem pewien, jakie mają zamiary. Czułem się zmęczony, ale wciąż nie mogłem odpocząć. Nie mogłem tego zrobić, dopóki Candi nie była bezpieczna. Raz jeszcze więc chwyciłem swoje ostrze.
  23. - Granat - odpowiedziałem, kończąc odkażanie. Zacząłem nakładać bandaż. - Jeden z tych drani go rzucił, ale już wszystko w porządku, nie musisz się już nimi przejmować.Nie stanowią już zagrożenia dla nikogo...
  24. A tak zarzucę tematem, bo wielce mnie to nurtuje, patrząc na co niektóre komentarze do mojego opowiadanka. Mordecz i Madeleine mnie zainspirowali do zadania jakże ważnego, ale to biście ważnego pytania: Co czyni Random Randomem?
  25. W pierwszej chwili ucieszyłem się, że to już koniec. Mogłem ochłonąć i zadbać teraz o Candi, wyleczyć ją, a potem pozbierać dobra i ruszyć do miasta. I kto wie, może udałoby się znaleźć też więźniów, o których mówili? Chociaż zapewne ci byliby więzieni i strzeżeni przez większą grupkę bandytów. Z taką grupką dałbym sobie radę..., pomyślałem, wycierając krew z ostrza o ciało jednego z poległych. Ale z większą? Bez wsparcia to trudno powiedzieć... Candi niestety jest za łagodna na to... Na razie... Schowałem miecz i nóż i czym prędzej wróciłem do miejsca, w którym przebywała Candi. Musiałem teraz jak najszybciej wydobyć odłamki granatu i załatać ranę.
×
×
  • Utwórz nowe...