Oskar i Pani Róża
Ekranizacja opowiadania, które po prostu kocham. Autor powieści pozwala nam "spojrzeć na świat oczyma dziecka" i walnąć obuchem w łeb każdemu dorosłemu. Tytułowy Oskar, za namową wolontariuszki Róży pisze listy do Boga w dziecięcy sposób (w końcu ma 10 lat!). "Rozmawia" z nim jak równym sobie, pisze w dziecięcy sposób, a nie jak student polonistyki. Nie są to żadne modlitwy, a raczej informacje o tym, co działo się danego dnia
A film? Tragedia to komplement.
Wywalono początek. Nie wiadomo kim jest Oskar, kim jest doktor, ani co sądzi o szpitalu główny bohater. Na początku nic nie wiadomo o rodzicach i dlaczego pora odwiedzin inna niż zwykle. A wystarczyło kilka scen i monologów ("szpital to fajne miejsce, pod warunkiem, że jest się chcianym pacjentem... ja przestałem nim być"). Nie wiem czy osoby, które nie czytały opowiadania połapią się, o co chodzi na początku. Bo ten jest niesamowicie chaotyczny. Zaczyna się ot tak. Mamy chłopca w czapce. Okaz zdrowia. Róża sprzedaje pizzę, co nie najlepiej jej wychodzi. Przywozi ją nawet do szpitala... tak pizzę do szpitala na oddział dziecięcy... z jakiegoś zapupia
Jak Oscar poznaje Różę? Ta w opowiadaniu po prostu do niego przychodzi. Tak jak do innych dzieci. A filmie... oj... Oskar widzi jak ta na korytatzu rzuca wiązankę w stronę kilku osób i wychodzi [foch ode on]. Oskar upiera się, że chce rozmawiać tylko i wyłącznie z "różową panią", bo ta mimo słownictwa jest szczera. Ta wietrząc niezły interes zgadza się pod warunkiem, że szpital będzie kupował pizzę. Jeszcze raz. Pizza w szpitalu. Oddział dziecięcy. Chwila... to film, o 10 letnim, przewlekle chorym chłopcu czy Róży, z której zrobiono szmatę pozbawioną serca i odrobiny empatii czy współczucia, wykorzystującą tak poważną chorobę dziecka tylko po to by zarobić trochę grosza? WTF? Filmowa wersja skupia się w 80% na Róży. Po co, na co, dlaczego... diabli pewnie nie wiedzą. Autorzy tego "arcyszajsu" pewnie też nie.
Coś pozytywnego? W filmie padają pojedyncze kwestie z opowiadania. Pojedyncze. Jest też kilka podobieństw, ale zmarnowano najlepszy moment. Ogólnie ta ekranizacja to parodia opowiadania. Rozumiem, że idiota odpowiedzialny za film musiał go wydłużyć, ale niech no zanucę:
"scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić. I z dialogów filmu wyszło dno, zero czyli nic..."
Ocena. 1+/10 ( "1"ze względu na sentyment do opowiadani, które zostało wręcz zmasakrowane. Równie dobrze we Władcy Pierścieni mogli używać mieczy świetlnych. Inaczej było by 0+)
Chcecie poznać historię Oskara i Róży? Pod żadnym pozorem nie bierzcie się za film. Nie ma z nią prawie nic wspólnego. To żałosna namiastka za którą ekipa filmowa powinna stracić prawa do filmowania chociażby rosnącej trawy.