Listy do M 2
Zanim zacznę, kilka słów o jedynce. Listy do M nie jest jakimś arcydziełem, ale "kupiło mnie" ciepłą świąteczną atmosferą, dobrą muzyką oraz ciekawymi postaciami. Film znakomicie łączył wątki kilku osób. Każdy miał tyle "czasu antenowego" ile trzeba. Ba, nawet Karolak nie irytował. Listy do M bawiły, ale i wzruszały. Mówiąc krótko, to dobry świąteczny film do którego lubię wracać.
Przejdźmy do sequela. Kontynuacja... Nawet nie wiem od czego zacząć narzekanie. Może od fabuły. Akcja rozpoczyna się cztery lata po wydarzeniach z jedynki. Wraca prawie cała ekipa, pojawiają się nowe postacie. Spoko, tak ma być, ale dlaczego do cholery zrobiono z tego dramat? Serio, mamy świąteczny dramat. Widz zamiast nucić sobie "Cichą Noc", nuci "Anielski orszak..." U wszystkich jest źle. Oczywiście w Wigilię wszystko kończy się happy endem - ot tak, BUM i już jest zaj#iście. Najbardziej rozbawiła mnie scena z próbą samobójstwa. Żeby nie było, nie samego samobójstwa, a tego co stało się później. Uwaga, quiz. Twoje niepełnosprawne dziecko próbowało popełnić samobójstwo. Nastolatek najadł się leków, zapalił skręta i niechcący podpalił mieszkanie. Jaka jest twoja reakcja po przyjechaniu na miejsce. Początkowo jesteś w szoku, ale co później?
a) Martwisz się o syna, który może umrzeć
b) Martwisz się o mieszkanie, zastanawiasz co dalej
c) Zachowujesz się tak, jakby nic się nie stało. W końcu jest Wigilia, trzeba być szczęśliwym
Prawidłowa odpowiedź - C! Serio. Idziemy dalej. Po świątecznym klimacie nie ma ani śladu. Zacytuję Tosię (to ta dziewczynka z domu dziecka): "nie śpiewa się kolęd na stypie". Pasuje idealnie. Najgorsze jest jednak to, że to film o niczym. Poprzedni opowiadał o przygotowaniach do Wigilii, a historie bohaterów jakoś się ze sobą pokrywały. Siłą rzeczy w kontynuacji nie można było pokazać tego samego. Właśnie dlatego jakiś geniusz postawił na dramat i grobową, dołującą atmosferę. Mało tego, dwójka to kolejna produkcja, w której można poprzestawiać sceny i nikt nie połapie się, że coś jest nie tak. Przysłowiowym gwoździem do trumny jest fakt, że wszystkie historie sprawiają wrażenie niepełnych. Tym razem wszystkim zabrakło "czasu antenowego". I ostatni element - muzyka. Nawet to spieprzyli. Zamienili świąteczne kawałki w radiowe przeboje.
Podsumowując. Tym razem zaserwowano nam nudny, nijaki świąteczny dramat o niczym, który jest pod każdym możliwym względem gorszy od jedynki. Trzymać się z daleka.
Ocena: 2/10 (kilka razy się uśmiechnąłem)