-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
Podszedł szybkim krokiem do Vincenta i złapał go za fraki.
- Możesz przygotować? Masz to zrobić i to jak najprędzej. Jak ty to widzisz? Mam stać w kołku i rzucać magiczne sztuczki? To tak nie działa! Do wieczora masz czas na zrobienie czegoś, co mnie uwolni. W przeciwnym razie - twoja sprawa. Nie przydam się na nic - wysyczał i puścił ubranie Vincenta. Wciąż jednak stał zaledwie kilka centymetrów od niego.
-
- Ale... to nie ma sensu! W ludzkim ciele niewiele mogę zrobić, a wykonanie kręgu zajmuje zbyt wiele. Może jakiś medalion... - rzucił pomysłem. W tym czasie całą swoją uwagę skupił na powrocie do ludzkiego ciała.
-
- Tak - zdecydował po chwili, poruszywszy jednym ze skrzydeł. Uderzyło w sufit, a potem oparło się o ścianę. Trójka pozostałych była zbyt ściśnięta. - Co mam robić? I jak? - zapytał.
-
- Jeśli pójdziemy tam po zmroku, nie muszę się zmieniać - powiedział Hillington. - To bezpieczniejsze, dopóki nie będę potrafił płynnie przechodzić z jednego stanu na drugi.
-
- Och - skwitował anioł, ale nie było w tym zbyt wiele żalu. Wyszedł z kręgu i usiadł obok. Skrzydła zajmowały najwięcej miejsca i sprawiały najwięcej problemu, mimo to najwyraźniej Hillington nie zamierzał (przynajmniej w tej chwili) wracać do ludzkiej postaci.
- Kiedy zamierzasz iść... walczyć? - zapytał.
-
- Jeśli uda się z głosem, uda się też z widokiem.
Rozległ się dźwięk, który był całą masą dźwięków na raz. Coś pomiędzy szumem telewizyjnym, piskiem urządzenia elektronicznego, a grzmotem burzy. Jeśli Vincent miałby zdolność rozumienia, usłyszałby powtarzające się swoje imię. Jeśli nie, dźwięk już wkrótce zacząłby być nieznośny dla uszu.
-
- Oczywiście - zgodził się. - Vincencie, sprawdźmy czy jesteś jednym z tych wybranych, co mogą nas słyszeć i widzieć, co? Wystarczy, że coś do ciebie powiem, a ty to zrozumiesz. Zgadzasz się? W ciele człowieka tego nie zrobię.
-
Twarz wygładziła się, straciła włosy i niektóre krzywizny, zrobiła się biała. Oczy zalśniły błękitnym blaskiem.
Hillington musiał przykucnąć, bo był wyższy niż wysokość pomieszczenia. Skóra porosła granatowymi piórami, z grzbietu wyłoniły się dwie pary białych skrzydeł. Nogi wygięły się w drugą stronę, pojawił się ogon zakończony pierzastym grzebieniem.
W tej formie miał pewien problem z uśmiechem, więc rzucił tylko wdzięczne spojrzenie towarzyszowi.
- Co teraz zamierzasz? - zapytał. Porozumiewał się przez myśli. W takiej postaci głos miał już w pełni anielski, a więc taki który dla większości ludzkich uszu jest trudny do zrozumienia.
-
Podszedł do kręgu i stanął w nim, niecierpliwiąc się na samą myśl, że wkrótce może odzyskać część zdolności. Czekał, aż towarzysz zabierze się za odprawianie nieznanego rytuału.
-
- Oczywiście, jak najprędzej - poderwał się z miejsca siedzącego. - Jakieś kręgi, pentagramy, pieczęcie? - zapytał. - Można kiedyś sprawdzić, czy masz oczy i uszy nastawione na odbiór... mnie - dodał jeszcze po chwili.
-
- Niektórzy tracą oczy. Lepiej nie ryzykować. Zresztą, tylko nieliczni mogą zobaczyć, jak wyglądamy. Tak jakby... wydzielam dużo światła. To, co widziałeś wczoraj nie było odzwierciedleniem mojej prawdziwej postaci. Jestem o wiele większy, to kolejna sprawa. Ale myślę, że póki co i tak nie jestem w stanie odzyskać prawdziwego siebie, choć wiele bym dał - odpowiedział. - Więc jesteś w stanie wrócić mnie do tego, co wczoraj?
-
- Nazywał się Jan Vilem, był wojownikiem. Szeptałem, kiedy trzeba było. Chroniłem. Pomagałem wypełnić misję, ale o niej mówić nie mogę. Miało to związek z ówczesnymi wydarzeniami historycznymi. Jan zmarł na dżumę, ale na to niewiele mogłem poradzić. Nie wcieliłem się wtedy w człowieka, stróżowałem 'po cichu'. To ma swoje wady - odpowiedział. Zamyślił się, a potem zamrugał i zmarszczył brwi. - Nie możesz ujrzeć mojej prawdziwej postaci - ostrzegł.
-
- Domažlice, to miasto w Czeskiej Republice - odpowiedział. - Co chcesz zrobić? Chcesz mnie przyzwać? - zapytał, mrużąc oczy. Spojrzał podejrzliwie na opasłe tomiszcze i usiadł z powrotem na krześle.
-
- Cherubem - odparł Hillington. - Ale nie takim... Jak z "Madonny Sykstyńskiej" Rafaela Santi. Nie wyglądamy tak. Byłem Sługą Bożym. Wiem trochę o waszym świecie, ale umknęło mi ostatnie kilka wieków. W Niebie jest dużo zajęć - odpowiedział, starając się odepchnąć na bok natrętne jak muchy emocje i odczucia.
-
Hillington wpatrywał się w mężczyznę, jakby został spetryfikowany. Następnie wstał gwałtownie z krzesła, jak sprężyna.
- Nie ma czasu do stracenia. Najpierw zdolności, potem nieistotne formułki... Jeśli mam cię chronić, nie potrzebuję do tego zwrotów grzecznościowych, tylko prawdziwej broni... - tu urwał nagle. - Twoja godność...?
-
Hillington zamierzał coś odpowiedzieć. Otworzył nawet usta i podrapał się po podbródku.
- ...Och. - Napił się herbaty w zamyśleniu. - Ostatecznie, to z demonami walczysz. Z tym dam radę. Co chcesz, żebym robił? - zapytał po chwili.
-
- Kiedy byłem tu ostatnio, organizowaliście turnieje, wyprawy krzyżowe i dobrowolnie dawaliście się zakuwać w zbroje i mieszkaliście w zamkach i drewnianych chatach. To były... Interesujące czasy - odpowiedział. - Mojemu podopiecznemu udało się dożyć dobrych czterdziestu trzech lat życia, co uważam za sukces. Chyba... Chyba dość sporo się zmieniło?
Kiedy skończył, zrobiło się niezręcznie.
-
Hillington wziął kubek w dłonie i przyjrzał się uważnie napojowi. Wziął ostrożnie łyka i na chwilę odstawił na miejsce.
- Dziękuję - powiedział. Nie do końca rozumiał ideę picia gorącego, gorzkiego napoju, ale postanowił, że przyzwyczai się do ludzkich obyczajów.
- Nie chcę zemsty. Chcę odzyskać siebie. I imię. I łaskę.
-
- Mam być stróżem? Ale jak, skoro odebrano mi niesprawiedliwie i zdradzieckie zdolności? Jeśli walczysz z wysłannikami piekieł, jestem bezużyteczny bez tego, co miałem jeszcze wczoraj... To znaczy, części tego. Jak chcesz pomóc? - zapytał. - Jakie prawo ma ten zakon, aby sądzić i stawiać się wyżej w hierarchii? To banda głupców! Potraktowano mnie jak pospolitego demona, pomiota!
Zacisnął mimowolnie pięści, czując jak wzbiera w nim irytujące poczucie gniewu.
-
Poszedł za mężczyzną, rozglądając się po mieszkaniu.
- Nie znam ani jednego ani drugiego, więc nie wiem co mi proponujesz. - odpowiedział. - Tak, musimy porozmawiać. Dlaczego wysłano mnie do ciebie? I dlaczego nic o tym nie wiesz? Do czego jestem... potrzebny?
-
Spojrzał na próg z powątpiewaniem.
- Tak? - zapytał. A potem z wahaniem go przekroczył i wszedł do środka, zamierając w bezruchu. - Moje imię wczoraj przestało być aktualne. Straciłem je razem z łaską i pozycją. Możesz nazywać mnie Hillington. Nie ma to znaczenia - poinformował, a w głosie nie zabrzmiał nawet cień żalu. Wpatrywał się w człowieka z wyrazem, który trudno było zinterpretować, ale ogólnie wyglądał niesamowicie nieporadnie.
-
Hillington wyglądał na nadąsanego. Otworzył usta, ale wstrzymał się z wypowiedzią. Przez chwilę.
- Wczoraj... Upadłem - wypowiedział w końcu. - Na stację metra. Uwięziono mnie w ciele. Mam ci służyć - skrzywił się, wypowiadając ostatnie słowo. Nie do końca panował jeszcze nad twarzą i emocjami, które były zupełnie nowe.
-
Otworzył drzwi i zaczął kierować się ku odpowiednim drzwiom i na odpowiednie piętro. Szedł ostrożnie i cicho stąpając, aż znalazł odpowiednie mieszkanie. Spojrzał jeszcze raz na wizytówkę, dla pewności. Westchnął i zapukał w drzwi.
-
Ból głowy był niczym w porównaniu do złości, jaka przepełniała Hillingtona. Latarnie uliczne migotały lekko, kiedy się pojawiał, a co poniektóre z trzaskiem pękały. Podniósł dłoń i przyjrzał się jej. Zdecydowanie była to dłoń ludzka. Wspomnienia wczorajszego dnia wprawiały go w jeszcze większą irytację. Ściskał w ręce wizytówkę, ostatkiem woli powstrzymując się, by jej nie zniszczyć. Ruszył pod wybrany adres, mając problem z odnalezieniem się w całym tym ciasnym, nowym świecie.
Minął dziurę, którą zrobił poprzedniego dnia i zatrzymał się naprzeciwko budynku, w którym mieszkać miał jego nowy... Tylko nie to.
Skupił się, skoncentrował myśli i postarał się pojawić w mieszkaniu nowego towarzysza. Nie był nauczony korzystać z drzwi, a zwiedzanie sześciennego, ludzkiego gniazda o wielu komorach nie wydawało się być dobrym pomysłem.
[Sesja][Arcybiskup z Canterbury]Upadek
w Luźna gra ról
Napisano
- Nie interesują mnie twoje kwalifikacje. Nie jesteś moim wyborem, a wyborem tamtych łysych małp z przerostem ego. Zamiast narzekać? Moje położenie jest bardziej koszmarne, niż twój umysł jest w stanie sobie wyobrazić. Poświęciłem dla waszego, małego gatunku wszystko. I wszystko straciłem. W nagrodę otrzymuję łańcuchy i klatkę. Nie podoba mi się wasze rozumienie wdzięczności, Vincencie - wysyczał.