Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Starzec skinął głową, i z jednej z kieszeni szaty wyjął nóż. Zwykły, metalowy, o lekko przedłużonym ostrzu. Rzucił przedmiot Arfowi.

    - Nie zawiedź mojego zaufania - rzekł. - Ogień zaraz rozpalimy.

    - Pytasz, kim jestem. Jestem byłym zabójcą z Zakonu, teraz już tylko mistrzem. Zresztą, różnych dziedzin się chwytało, ale nie o tym. Jest rok 89 po Bitwie o Yavin. Jak się zapewne domyślasz, Zasada Dwóch nie obowiązuje i nie uważam, żeby to Sithom szkodziło. Hibernowałeś? - zapytał.

  2. Postać przeszła kilka kroków, a kiedy już stanęła w miejscu, gdzie była osłonięta od wiatru, zdjęła brązowy kaptur zasłaniający wcześniej twarz.

    Ów postać była człowiekiem - starym mężczyzną z siwymi włosami i brodą. Miał haczykowaty, duży nos i pomarszczoną twarz, ale niebieskie oczy wesoło spoglądały spod krzaczastych brwi. Oparł się o kiju, którego wcześniej nie było widać przez rozwiane szaty i po zlustrowaniu najbliższego otoczenia (wzrok najdłużej skupił się na zwłokach zwierzęcia) spojrzał na Arfa. Uśmiechnął się.

    - No, no. Nieźle. Całkiem sprytna kryjówka. - Wskazał brodą martwego Tuk'ata.

    - Widzę, że pragnienie i głód już ci nie doskwierają. To dobrze, nie zasłabniesz w drodze. Rozumiesz mój język, prawda? Jesteś z Quarzitu? - zapytał. Miał niski, lekko skrzeczący głos.

    Usiadł na skale, wciąż trzymając ręce na kiju. Dopiero teraz Arf zauważył drżenie rąk mężczyzny.

  3. Odległość od Akademii musiała być znaczna, ponieważ Arf nie wyczuł żadnego sygnału, nawet lekkiego pulsowania które mogło świadczyć o skupisku Mocy.

    Wydarzyło się za to co innego - obok kamienia przy którym leżały zwłoki Tuk'ata i na którym siedział kage znajdowała się wyrwa skalna, będąca swoistym oknem kanionu na pustynny horyzont i niewyraźne kształty kolejnych skalnych olbrzymów. Jeden z kształtów, na początku zinterpretowany przez wzrok Arfa jako wąska, kamienna iglica powiększał się szybko i zbliżał w kierunku kryjówki mężczyzny.

    Z pewnością istota humanoidalna, idąca pewnym, dziarskim krokiem. Dopiero z bliska Arf wyczuł przytłumioną Moc bijącą od postaci. Jak udało jej się to ukryć?

  4. Nie znalazł w ubraniu niczego, co mogłoby spełnić jego wymagania. Sami ubranie nie było w dobrym stanie, podarte i dziurawe. Nie było więc ukrytych ostrzy, nie było pojemnika na wodę, a co gorsza, nie było jego miecza świetlnego. Jedynym na czym mógł polegać było posługiwanie się Mocą.

    Teraz jednak, po zaspokojeniu pragnienia, zaczęły wracać siły witalne Arfa.

  5. Sygnał był już bardzo wyraźny, a więc i źródło musiało być niedaleko.

    I faktycznie, w odległości kilku metrów od Sitha, oparty o płaski głaz i w zacienionym przez skały miejscu leżał Tuk'ata i sądząc po wydawanych odgłosach i krwawej pianie toczącej się z pyska, zbyt długo już nie powinien pożyć. Nie stanowił raczej zagrożenia. Z zewnątrz na jego ciele nie było widocznych ran, a zatem musiał umierać z powodu starości. Był już zapewne w stanie agonalnym, bo nie zauważył obecności Arfa.

  6. Nie miał pojęcia, jak daleko był od Akademii. Zwyczajnie nie pamiętał. Jedyne co, to mógł spróbować odnaleźć ją, ponieważ duże skupisko Ciemnej Mocy było wyczuwalne z bardzo daleka. Pod warunkiem, że Akademia funkcjonowała - to był stan, który zmieniał się aż nazbyt często. Arf nie mógł określić, ile lat spędził w grobowcu i to był kłopot.

    Wyczuwał natomiast lekkie sygnały wysyłane przez jakieś formy życia. Może przez Psy Sithów? Oby tylko nie terentateki, bo patrząc na jego siły, nie dałby rady nawet z jednym. Sygnał dobiegał z lewej strony, z wąskiego kanionu kilkaset metrów dalej.

  7. Nie odsunął całego głazu, ale szpara rozszerzyła się na tyle, że mógł swobodnie przez nią przejść. Problem polegał tylko na tym, że już po zrobieniu pierwszego kroku zmęczenie uderzyło z siłą młota, zwalając z nóg. Cóż, przynajmniej był wolny.

    Teraz trudniejsze zadanie: wyjście na zewnątrz i znalezienie wody. Piasek włażący w każdy zakamarek odzieży i drażniący skórę bynajmniej nie dodawał nadziei. Cholerny Zakon. Czemu akurat Korriban?

    Istniały tu jednak formy życia przystosowane do niegościnnych warunków. Skoro były one, była też woda - nieważne, w jakiej formie. Sith musiał się pospieszyć. Nie miał zbyt wiele czasu.

  8. Męczył się. Już w trakcie przesuwania skały oddychał ciężko i trudno było mu zaczerpnąć powietrza - zresztą powietrze z krypt było przepełnione pyłem i zastałe - nie ułatwiało pokonania przeszkody.

    Głaz odsunął się na tyle, że mroki grobowca rozproszyła biała smuga światła. To oznaczało, że był środek dnia, a zatem czas, kiedy światło jest najostrzejsze. Dla oczu rasy przyzwyczajonej do ciemności, i oczu, które przez wiele lat się nie otwierały, oznaczało to spory problem. Już teraz trudno mu było dojrzeć cokolwiek.

  9. Duch spróbował zagrać ofensywnie i zaatakować Arfa, czego efektem był nieco jaśniejszy rozbłysk kuli energii, jaką teraz był i w zasadzie nic poza tym.

    Sith tymczasem podążał w stronę, z której najmocniej emanowało ciepło pustynii i energia gwiazdy oświetlającej Korriban. Moc była teraz jego przewodnikiem i jedyną szansą na przetrwanie - to z niej musiał korzystać, a po tylu latach wegetacji nie było to łatwe zadanie.

    W zasadzie żadna z części ciała nie pracowała jeszcze tak, jak powinna. Czuł, jak bardzo jest słaby i wycieńczony. Z dozą niepokoju mijał skalne korytarze i kroczył po chrzęszczącym piasku. Już niedaleko... kilka kroków, i...

    Skała. Okrągły głaz zamykający wejście do grobowca. Czas stawić czoła przeszkodzie...

  10. Duch był wybrakowany, dziurawy. Jego części odeszły tam, gdzie miały się znaleźć na końcu jego historii, ale ta cząstka wciąż uparcie trzymała się miejsca spoczynku ciała. Duch wyczuł zbliżającego się Sitha i próbował się skontaktować jak ktoś, kto chce się upewnić, czy aby na pewno posiada język.

    Ty... tutaj... idziemy, gdzie?

    Sygnały które wysyłał były szumem trudnym do odczytania i wyłapać dało się tylko kilka słów. Do Arfa zaczęła powracać pamięć. To ten drań go tutaj zamknął i skazał na pustkę. Złośliwy duch, pan grobowca, stary Sith. Widać, że jemu też nie powiodło się najlepiej.

  11. Nawet nicość nie trwa wiecznie.

    Nie wiedział, jak długo tu przebywał, jeśli to miejsce w ogóle było miejscem. Było pustką i on był jej częścią. Jak długo? Od zawsze? Od początku jej istnienia? Chyba tak. Jeśli można było rzecz jasna wspomnieć o jakimkolwiek istnieniu.

    Unosił się więc jako cząstka pustki bez żadnych pragnień, odczuć, zobowiązań. Unosił się tak, dopóki nie dotarło do niego Odczucie.

    Pojawiło się nagle, niespodziewanie, odbijając się gałtownie od pustki, oddzielając nicość od istnienia, powodując, że się Wyłonił.

    Impuls życia powrócił razem ze świadomością i... czymś jeszcze. Siłą, którą pamiętał, ale nie widział skąd pochodziła, ani czym była. Czuł jednak, że miał z nią do czynienia.

    W popękanych, zaschniętych żyłach pojawiła się krew i od nowa zaczęła swoją wędrówkę. Dziury w kościach zrosły się i wypełniły szpikiem. Suche, postrzępione włókna napęczniały, wypełniły się wodą i znów stały się mięśniami, a na samym końcu, w czaszce, w mózgu, pojawiła się myśl. Ciało było gotowe, połączone z właścicielem.

    Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i czym jest. Wiedział jednak, że coś trzyma go na uwięzi, krępuje ruchy, drażni skórę. Zaczął zbierać energię, która od dawna w nim narastała i łączyć w jedno źródło. Kiedy już to zrobił, pojawił się Dźwięk. Ów dźwięk zwieńczył dzieło, uruchamiając wszystkie nerwy odpowiedzialne za odbiór bodźców z otoczenia.

    Znał te ręce, znał tę skórę i chyba zaczynał przypominać sobie, kim jest.

    Siedział teraz na zimnym, gruboziarnistym piasku. Wokół leżały odłamki jakiegoś kamienia, dziwnie regularne. Nie widział ich, ponieważ wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Wyczuwał, że są w pobliżu i jeszcze niedawno były jego częścią.

    Wyczuwał coś jeszcze. Formę energii. Na samym końcu ogromnego pomieszczenia, w którym teraz był. Wyczuwał, że jest wyniszczona i niepełna, niestabilna, ale też niegroźna. Już nie. Gdy oczy zaczęły pracować, w oddali ujrzał migotanie światła. Lekkie i przygasające, niewyraźne...

  12. Statek zbliżał się do wysepki i do intruzów. Co ciekawe, bliżej okazało się, że cała załoga obcego statku nie miała zamiaru walczyć. Wprost przeciwnie: wyglądali bardzo beztrosko, jakby wcale nie mieli zamiaru walczyć. Ktoś wylegiwał się na nadburciu, majtek relaksował się w bocianim gnieździe, jeszcze kilku innych grało w kości. Kapitan tymczasem swobodnie opierał się o ster. Gdy oba statki znalazły się wystarczająco blisko siebie, podszedł powoli do nadburcia i mając świadomość, że drugi kapitan go usłyszy, zaczął mówić.

    - Bardzo dziękuję za drobną pomoc w postaci map, kapitanie Intyre. Jestem przekonany, że będą niezastąpione. - Na twarzy młodego mężczyzny pojawił się drwiący uśmiech.

    - Proszę łaskawie wyjaśnić mi, dlaczego miałbym nie ostrzelić twojego statku i nie wyrżnąć w pień załogi - odrzekł spokojnie kapitan Intyre.

    Kapitan drugiego statku schylił się, a kiedy znów się wyprostował, trzymał w rękach drewnianą szkatułkę.

    - Ponieważ mam w rękach broń, która pozwoli mi zatopić twoją łajbę w ciągu kilku sekund, jeśli tylko jeszcze trochę się zbliżysz. Ostrożnie podniósł wieko szkatułki.

    Po pierwsze, przez dobrą chwilę nie było nic widać, bo wszystkich oślepił blask. Po nim jak dla kontrastu zrobiło się ciemno - niebo błyskawicznie zaszło chmurami i wzmógł się porywisty wiatr. Kolejny błysk i huk tak potężny, że ogłuszał.

    Kapitan zamknął szkatułkę.

    - Dobre, prawda? Może działać na okrągło i dopóki to mam, mam też twoje mapy. Sztorm w szkatułce. Kto by pomyślał, nie?

    Załoga wrogiego statku nie odpoczywała już, ale zajęła miejsca na stanowiskach. Powoli zaczęli płynąć, aby wyminąć statek Intyre'a. Ten stał tylko przy nadburciu ze standardowym dla siebie wyrazem twarzy pozbawionym jakichkolwiek emocji. Gdyby mógł zabijać wzrokiem, złodzieje map byliby co do jednego martwi. Ale nie mógł.

    - Pomyślnych wiatrów, panowie - krzyknął jeszcze złośliwy mężczyzna, kiedy statek odpływał.

  13. - Macie tu warzywa? - spytała Zdrawka, udając nieco zszokowaną. Nie mając przy sobie ani jednego naboju, który był tu zapewne walutą, uświadomiła sobie, że za chwilę zapewne pracownik restauracji zaserwuje jej przysłowiowy kopniak w dupę i trzeba będzie szukać innej kwatery. A może i innej stacji? Nie mogła tu w końcu siedzieć w nieskończoność, ale celem na ten moment było jak najdłuższe pozostanie w ciepłej restauracji.

  14. Zauważywszy spojrzenia męskiej części restauracji, postanowiła odpowiedzieć tym samym, tyle że czyniąc spojrzenie złowrogim najbardziej jak tylko umiała. Z rażenia wzrokiem wyrwał ją mężczyzna, pracownik restauracji.

    - Mogę życzyć miłego dnia panu. Co jest do wyboru? - zapytała.

  15. Przed świtem zabrzmiał dźwięk dzwona, który wszystkich członków załogi postawił na nogi. Statek zaczął powoli sunąć przez fale, a po godzinie rejsu w oddali pojawiła się sylwetka małej wysepki. Zaczynało już świtać, a im bliżej wyspy, tym więcej szczegółów było. W tym jeden szczegół, wyjątkowo niepokojący. Inny statek.

    Kapitan stanął na dziobie i spojrzał przez lunetę. Odwrócił się w kierunku załogi.

    - Przygotować broń! Komuś zależy aby okraść wyspę i dobra, które prawnie... - tu zastanowił się. - Prawie prawnie należą do nas! Będziemy schodzić na ląd!

  16. Zdrawka oparła głowę o dłonie i westchnęła ciężko, przeciągle. Że też musiał zdechnąć przed jej pojawieniem się. No nic innego, tylko złośliwość, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Kiedy miała możliwość podejść bliżej do czegoś tak interesującego, to coś musiało wyciągnąć kopyta. Prawdziwą tragedią był jednak brak truchła do zbadania. W idealnym świecie dziewczyny mutanty umierały dopiero po tym, jak je spotkała i zbadała. Z drugiej strony, w idealnym świecie nie trzeba byłoby tłoczyć się w metrze, którego terytorium dla ludzi wciąż się kurczyło.

    Zaczęła bawić się ołówkiem trzymanym w dłoni. Co teraz? Cóż, były dwa wyjścia. Pierwsze - mogła wracać na stację, do ojca, z pustymi rękami. Wyprawa po nic brzmiała nadzwyczaj mało ciekawie. Drugą opcją było czekanie na właściciela mutanta, który najwyraźniej wybrał się szukać drugiego takiego stwora. To drugie wyjście wydawało się zdecydowanie lepsze. Zresztą, Zdrawce i tak nie chciało się teraz ruszać tyłka z powrotem. Czekała więc, obserwując otoczenie.

  17. - Jak już to wiesz, to śmigaj pod pokład, bo wiesz też chyba, że jutro dużo roboty będzie. Jak codziennie. Idź, zanim zacznę się zastanawiać jak szybko potrafisz wytargać broń z... No, gdziekolwiek ją trzymasz - zagroził mężczyzna i machnął ręką w kierunku zejścia pod pokład.

  18. Imię i nazwisko: Zdrawka Radziwioniuk

    Wiek: 25 lat

    Wygląd: Średniego wzrostu kobieta, dość chuda i o niezbyt kobiecych kształtach, za to całkiem przyjemnej dla oka twarzy. Ma krótkie, acz gęste brązowe włosy i bladozielone, przenikliwe oczy. Trochę zbyt duży nos nadaje jej sympatycznego wyglądu, podobnie jak łagodne rysy twarzy.

    Frakcja/stacja macierzysta: Oktiabrska

    Pochodzenie: Białoruś

    Charakter: Dusza towarzystwa, chociaż niezbyt głośna dusza towarzystwa. Lubi być w centrum uwagi, ale nie za wszelką cenę. Jest arogancka i zanim zaufa komuś, stara się go najlepiej jak tyko się da poznać. Spokojna.

    Historia: W Moskwie znalazła się przez ojca, kierowcę TIR-a. Zapracowany tatuś nie miał z kim zostawić trzyletniego dzieciaka, toteż nie mając innego wyjścia, zabrał córkę ze sobą do pracy. Kiedy zaczęła się wojna, oboje znajdowali się w hostelu niedaleko centrum, a więc mieli gdzie uciekać. Na Oktiabrską dotarli po dłuższych wojażach. Ojciec chwytał się zajęć, które akurat były w danym momencie do zrobienia. Pomoc przy budowie? Czemu by nie. Obrona stacji? Jeśli tylko trzeba - jasne. Jak powszechnie wiadomo, w metrze moskiewskim po wojnie zagrożeń nie brakowało, więc można powiedzieć, że Zdrawka w pewien sposób oswoiła się z wszechobecnymi zagrożeniami. Ba, nawet zaczęły ją fascynować! Ponieważ Oktiabrska, jak wiele innych stacji z rzadka atakowana była przez mutanty, każdy taki atak był dla Zdrawki źródłem wiedzy o tym, czego inni się bali. Czasem nawet udało się podejść bliżej do potwora, który martwy nie był już tak straszny jak kilka chwil wcześniej. Dziewczyna zaczęła coraz częściej opuszczać stację pod pretekstem obstawy transportu żywności czy innych towarów z karawanami, by móc poszerzać swoją wiedzę.

    TALENTY: Dobra umiejętność obserwacji, co zresztą wiąże się z tropieniem mutantów oraz umiejętność zachowania zimnej krwi i analitycznego myślenia w nawet najbardziej strestowych sytuacjach.

    Ekwipunek: Paszport Hanzy, niewielki zeszyt (do informacji o mutantach) i dwa ołówki, scyzoryk, latarka czołowa, nóż o ząbkowanym ostrzu, płócienna i nie-do-zdarcia torba na ramię, ciężkie skórzane buty (lekko zdewastowane, ale wygodne), workowate spodnie z kieszeniami, o kolorze bliżej nieokreślonym, czarna bluza z kapturem, czarna, krótka kurtka, pasiasty, niebiesko-czerwony szalik i kilka rękawiczek lateksowych.

    • +1 3
  19. - Nie należy lekceważyć przeciwnika, Drake. Zwłaszcza jeśli owy przeciwnik ma do zaoferowania wbicie w twoje truchło sporo zakrzywionych ostrzy i skręcenie ci karku. Chcesz sprawdzić?- zapytał. - Tak, znam kapitana długo. Dłużej, niż może się wydawać, ale to nie jest coś, co powinno cię interesować.

  20. Bosman wyglądał na zmieszanego. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywał się w rozmówcę, aż w końcu pokręcił głową.

    - Idźże chłopie spać. Znam takie jedno słowo. Całkiem ładne, całkiem trudne. "Egocentryzm". Obiło ci się o uszy może? - zapytał.

    Po chwili wznowił rozmowę.

    - Ja nie mam wrogów. Na dłuższą metę nikomu się to nie opłaca. Nie, nie ma "na dłuższą metę". Rzadko któremu zdarza się przeżyć. Nie zdążyłbyś wyciągnąć broni - dodał wesoło i poklepał Drake'a po plecach.

×
×
  • Utwórz nowe...